Momo nie wiedziała, ile czasu minęło. Niekiedy bił zegar na wieży, ale prawie go nie słyszała. Powoli wracało ciepło do jej skostniałych członków. Miała uczucie, ze jest bezwładna, i nie mogła się zdobyć na decyzję. Czy powinna była wrócić do amfiteatru i położyć się spać? Teraz, kiedy przepadła raz na zawsze wszelka nadzieja dla niej i dla jej przyjaciół? Bo przecież wiedziała, ze juz nigdy nie będzie im dobrze, już nigdy.
Do tego dołączała się obawa o Kasjopeję. Co się stanie, jeżeli szarzy panowie rzeczywiście ją znajdą? Momo zaczęła robić sobie gorzkie wyrzuty, ze w ogóle wspomniała o żółwiu. Ale była wtedy tak oszołomiona, ze nie mogła się nad tym wszystkim zastanowić.
,,A może - próbowała się pocieszyć - Kasjopeja jest juz od dawna z powrotem u mistrza Hory. Tak, pewno mnie juz nie szuka. To byłoby szczęściem dla niej - i dla mnie..."
W tej chwili coś delikatnie dotknęło jej bosej stopy. Przestraszona Momo schyliła się powoli.
Przed nią stał żółw! I w ciemności powoli rozbłyskiwały litery: OTO JESTEM
Niewiele myśląc Momo chwyciła stworzonko i ukryła je pod swoim kubrakiem. Potem wyprostowała się i zaczęła nasłuchiwać i rozglądać się w ciemności, gdyż bała się, że szarzy panowie mogliby być jeszcze w pobliżu.
Ale nic nie zakłócało ciszy.
Kasjopeja kopała ją pod kubrakiem, próbując się oswobodzić. Momo przyciskała ją mocno do siebie, zajrzała jednak za pazuchę i powiedziała szeptem:
- Proszę cię, zachowuj się spokojnie!
CÓŻ TO MA ZNACZYĆ? - zaświeciły się litery na pancerzu żółwia.
- Nie powinni cię zobaczyć!-szepnęła Momo. Teraz na pancerzu żółwia ukazały się słowa: ZDAJE Ml SIĘ, ŻE WCALE SIĘ NIE CIESZYSZ.
- Owszem - powiedziała Momo niemal płacząc z radości - owszem, Kasjopejo, jeszcze jak! razy pocałowała żółwia w nos. Litery na jego pancerzu wyraźnie poczerwieniały, kiedy odpowiedział: WYPRASZAM SOBIE! Momo uśmiechnęła się.
- Czy przez cały ten czas mnie szukałaś? OCZYWIŚCIE.
- A jakim sposobem znalazłaś mnie właśnie teraz i właśnie tutaj ?
PRZEWIDYWAŁAM TO - brzmiała odpowiedź.
A więc widocznie żółw cały czas szukał Momo, wiedząc, że jej nie znajdzie? W takim razie mógł jej wcale nie szukać? Momo znowu stanęła przed jedną z zagadek Kasjopeji, przy których rozum zawodził, kiedy się nad nimi zbyt długo zastanawiała. Ale nie była to właściwa chwila na rozmyślania.
Momo szeptem opowiedziała żółwiowi, co się z nią działo.
- Co mamy teraz zrobić? - Spytała na zakończenie. Kasjopeja przysłuchiwała się uważnie. Po chwili na jej pancerzu ukazały się słowa:
IDZIEMY DO HORY.
- Teraz? - Zawołała Momo zdumiona. - Ależ oni szukają cię wszędzie! Tylko tu ich akurat nie ma. Czy nie rozsądniej będzie zostać na miejscu?
Ale na pancerzu żółwia pojawiły się słowa: WIEM, IDZIEMY.
- W takim razie - powiedziała Momo - wpadniemy prosto w ich objęcia.
NIE SPOTKAMY ŻADNEGO Z NICH - brzmiała odpowiedź Kasjopeji.
No, jeśli ona wiedziała o tym na pewno, można było na niej polegać. Momo postawiła żółwia na ziemi. Ale zaraz przypomniała sobie o długiej, męczącej drodze, jaką wtedy przebyły, i nagle poczuła, że nie wystarczy jej sił.
- Idź sama, Kasjopejo - powiedziała cicho. - Ja już nie mogę. Idź sama i pozdrów ode mnie mistrza Horę.
TO ZUPEŁNIE BLISKO! -Zabłysły litery.
Momo przeczytała je i rozejrzała się zdziwiona. Stopniowo rozpoznawała tę ubogą i jakby wymarłą dzielnicę, z której wtedy wyszły na ulicę z białymi domami i osobliwym światłem. Jeśli tak było, to może rzeczywiście będzie mogła dojść jeszcze do uliczki Nigdy i domu „Nigdzie".
- Dobrze - powiedziała. - Pójdę z tobą. Ale może mogłabym cię nieść, żebyśmy poruszały się prędzej?
NIESTETY NIE - przeczytała na pancerzu Kasjopeji.
- Dlaczego musisz sama pełznąć? - Spytała Momo. Na to ukazała się zagadkowa odpowiedź:
DROGA JEST WE MNIE.
Po czym żółw ruszył naprzód, a Momo podążyła za nim kroczek po kroczku.
Ledwo dziewczynka i żółw zniknęły w jednej z ulic, ożył ruch dookoła placu w cieniu domów. Rozległy się trzeszczące szmery, jak bezgłośny chichot. Byli to szarzy panowie, którzy podsłuchali całą rozmowę. Część z nich pozostała, aby ukradkiem śledzić dziewczynkę. Musieli długo czekać, ale nawet nie spodziewali się, że to wyczekiwanie przyniesie taki pomyślny rezultat.
- Idą tam!-szepnął spopielały głos. - Mamy ich złapać?
- Oczywiście, że nie! - szeptał drugi głos. - Pozwolimy
im pójść.
- Jak to? - spytał pierwszy głos. - Musimy przecież pochwycić żółwia. Powiedziano nam: za wszelką cenę.
- Owszem. Ale, po co jest on nam potrzebny?
- Żeby zaprowadził nas do Hory.
- No, właśnie. I robi to teraz. Nawet bez zmuszania. Robi to dobrowolnie, choć nieumyślnie.
Znowu doleciał bezgłośny chichot z ponurych cieniów dokoła placu.
- Proszę natychmiast zawiadomić wszystkich agentów w mieście. Mają przerwać poszukiwania i wszyscy przyłączyć się do nas. Ale należy zachować najdalej posuniętą ostrożność, moi panowie! Żaden z nas nie może stanąć na ich drodze. Mają mieć wszędzie swobodne przejście i nie mogą nikogo z nas spotkać. A teraz, moi panowie, ruszajcie spokojnie za naszymi' nic nie podejrzewającymi przewodnikami!
Momo i Kasjopeja istotnie nie spotkały ani jednego spośród swoich prześladowców. Gdziekolwiek bowiem zmierzali uciekający, wrogowie wymijali ich i znikali w porę, aby przyłączyć się do swych towarzyszy, podążających za dziewczynką i żółwiem. Wciąż rosnąca procesja szarych panów, zasłonięta murami i naroznikami domów, poruszała się bezgłośnie w ślad za uciekinierami
Momo była tak zmęczona, jak jeszcze nigdy w życiu. Chwilami zdawało jej się, ze zaraz upadnie i zaśnie. Zmuszała się jednak do zrobienia jeszcze jednego kroku, a potem jeszcze jednego. I przez chwilę czuła się trochę lepiej.
Gdyby tylko żółw nie pełzł tak powoli! Ale na to nie było rady. Momo nie patrzyła ani w lewo, ani w prawo, lecz tylko na własne nogi i na Kasjopeję.
Zdawało jej się, że wieczność minęła, kiedy zauważyła, ze ulica pod jej stopami nagle się rozjaśniła. Momo podniosła ciążące jej jak ołów powieki i rozejrzała się.
Tak, doszły do tej części miasta, w której panowało owo dziwne światło, ni to świt, ni to zmierzch, i wszystkie cienie padały w rozmaitych kierunkach. Domy stały oślepiająco białe i niedostępne ze swoimi czarnymi oknami. I oto znowu zobaczyła ów osobliwy pomnik, przedstawiający tylko olbrzymie jajo, umieszczone na kamiennym cokole.
Momo nabrała otuchy, bo teraz wiedziała, ze niedługo juz znajdą się u mistrza Hory.
- Słuchaj, Kasjopejo - powiedziała - czy nie mogłybyśmy iść troszeczkę prędzej ?
SPIESZ SIĘ POWOLI - brzmiała odpowiedź. Kasjopeja pełzła nadal, lecz raczej jeszcze wolniej niz przedtem I Momo zauważyła - jak juz poprzednim razem - ze właśnie dlatego posuwały się prędzej. Wydawało się, ze ulica wyślizguje się spod ich stóp tym prędzej, im wolniej idą.
Na tym bowiem polegała tajemnica tej części miasta, im wolniej szło się, tym prędzej poruszało się z miejsca. I im bardziej się śpieszyło, tym wolniej się poruszało. Trzej szarzy panowie, którzy wtedy ścigali Momo, nie wiedzieli o tym. Dlatego zdołała im ujść.
Wtedy!
Teraz sprawa wyglądała inaczej. Bo teraz szarzy panowie wcale nie chcieli dogonić dziewczynki i zólwia. Teraz szii za nimi równie wolno jak oni, I dzięki temu odkryli tę tajemnicę. Białe ulice za Momo i Kasjopeja zapełniły się całą armią szarych panów. A ponieważ wiedzieli juz, jak trzeba się tu poruszać, szli nawet trochę wolniej niz zólw i dlatego zbliżali się coraz bardziej. Była to jakby odwrotność wyścigu, wyścig powolności.
Droga przez te ulice ze snu wiodła zygzakami, coraz bardziej zagłębiając się w białą dzielnicę miasta. I tak doprowadziła do rogu uliczki Nigdy.
Kasjopeja skręciła już w nią i skierowała się ku domowi „Nigdzie". Momo przypomniała sobie, że na tej uliczce nie mogła iść naprzód, dopóki nie odwróciła się tyłem. Dlatego i tym razem to zrobiła.
Nagle jednak serce jej niemal stanęło z przerażenia.
Jak szary, wędrujący mur, zbliżali się złodzieje czasu, jeden obok drugiego, zapełniając całą szerokość ulicy, rząd za rzędem, jak daleko można było sięgnąć wzrokiem.
Momo krzyknęła, ale nie usłyszała własnego głosu. Wbiegła tyłem w uliczkę Nigdy i szeroko otwartymi oczami wpatrywała się w sunącą ku niej armię szarych panów.
Wtedy jednak nastąpiło znowu coś wielce osobliwego: pierwsi prześladowcy usiłujący wedrzeć się na uliczkę Nigdy w oczach Momo dosłownie rozpłynęli się w nicość. Najpierw zniknęły ich wyciągnięte ręce, potem nogi i tułowie, wreszcie twarze, na których malowało się przerażenie.
Ale nie tylko Momo obserwowała to zjawisko, widzieli je także prący naprzód szarzy panowie. Pierwsi z nich opierali się dalszym rzędom i na chwilę wywiązała się między nimi prawdziwa bijatyka. Momo widziała ich zagniewane twarze i groźnie wymachujące pięści. Ale żaden z nich nie odważył się w dalszym ciągu jej ścigać.
I Momo wreszcie dotarła do domu „Nigdzie". Duże, ciężkie metalowe drzwi otworzyły się przed nią. Momo wpadła przez nie, pobiegła przez galerię z kamiennymi figurami, otworzyła maleńkie drzwi na drugim końcu, wśliznęła się przez nie, pomknęła przez salę z niezliczonymi zegarami aż do pokoiku utworzonego ze stojących zegarów, rzuciła się na delikatną kanapkę i ukryła twarz pod poduszką, aby nic już nie widzieć -i nic nie słyszeć.
Rozdział dziewiętnasty Oblężeni muszą się zdecydować
Cichy głos mówił.
Momo powoli wynurzała się ze snu bez snów. Czuła się dziwnie trzeźwa i wypoczęta.
- Dziecko nic tu nie jest winne - mówił głos - ale ty, Kasjopejo, dlaczego ty to zrobiłaś?
Momo otworzyła oczy. Przy stoliku koło kanapki siedział mistrz Hora. Zatroskany patrzył na podłogę, gdzie przycupnął żółw.
- Nie pomyślałaś, że szarzy będą was śledzić?
WIEM TYLKO TO, CO PRZEDTEM - ukazało się na pancerzu Kasjopeji - NIE WIEM, CO POTEM!
Mistrz Hora z westchnieniem potrząsnął głową.
- Ach, Kasjopejo, Kasjopejo, czasem i dla mnie jesteś zagadką !
Momo usiadła.
- O, nasza mała Momo obudziła się! - powiedział mistrz Hora serdecznie. - Mam nadzieję, że już czujesz się dobrze?
- Dziękuję, bardzo dobrze - odpowiedziała Momo. - Wybacz mi, że tu zasnęłam.
- Nie trap się tym - odparł mistrz Hora. - Dobrze zrobiłaś. Możesz mi nic nie tłumaczyć. O wszystkim, czego sam nie obserwowałem przez moje wszystkowidzące okulary, Kasjopeja mi już tymczasem opowiedziała.
- A co z szarymi panami - zapytała Momo.
Mistrz Hora wyciągnął z kieszeni dużą, niebieską chustkę.
- Oblegają nas. Obstawili dom „Nigdzie" ze wszystkich stron. To znaczy o tyle, o ile mogą się do niego zbliżyć.
- Ale chyba nie mogą tu wejść? Mistrz Hora wytarł nos.
- Nie, nie mogą. Sama przecież widziałaś, że rozpływają się w nicość, kiedy tylko wchodzą na uliczkę Nigdy.
- Jak to się dzieje? - dopytywała się Momo.
- To sprawa siły ssącej czasu - wyjaśnił mistrz Hora. - Wiesz, że tam trzeba robić wszystko na opak, prawda? Dookoła domu „Nigdzie" czas biegnie w odwrotnym kierunku. Normalnie czas przenika w ciebie. Robisz się coraz starsza, dlatego że masz
191 w sobie coraz więcej czasu. Ale w uliczce Nigdy wyzbywasz się czasu. Można powiedzieć, że przechodząc tą uliczką młodniejesz. Nie o wiele, właśnie tylko o czas, którego potrzeba na przebycie uliczki.
- Wcale tego nie zauważyłam - zdziwiła się Momo.
- No tak - powiedział mistrz Hora z uśmiechem - dla człowieka nie znaczy to dużo, bo jest w nim o wiele więcej niż sam czas. Ale z szarymi panami jest inaczej. Oni składają się tylko ze skradzionego czasu. A ten opuszcza ich w mgnieniu oka, kiedy tylko natrafiają na tę ssącą siłę, tak jak powietrze uchodzi z pękniętego balonika. Tylko że z balonika pozostaje przynajmniej guma, a z nich nic.
Momo zastanawiała się z natężeniem.
- Czy nie można by w takim razie - spytała po chwili - cały czas zawrócić wstecz? Nie na długo. Wtedy wszyscy ludzie staliby się troszkę młodsi, to by nic nie zaszkodziło. A złodzieje czasu rozpłynęliby się w nicość.
Mistrz Hora uśmiechnął się.
- To byłoby bardzo przyjemne. Niestety, nie da się zrobić. Oba prądy utrzymują się w równowadze. Jeżeliby się jeden usunęło, drugi znikłby również. Wtedy w ogóle przestałby istnieć czas... - Przerwał i przesunął na czoło swoje wszystkowidzące okulary. - To -znaczy... - mruknął, wstał i zatopiony w myślach przeszedł się kilka razy tam i z powrotem po pokoiku. Momo obserwowała go z napięciem, a i Kasjopeja wodziła za nim oczami.
Wreszcie mistrz Hora usiadł i przyjrzał się bacznie Momo.
- Podsunęłaś mi pewien pomysł - powiedział - ale możliwość jego urzeczywistnienia zależy nie tylko ode mnie.
Teraz zwrócił się do żółwia siedzącego u jego stóp.
- Kasjopejo, moja droga! Co twoim zdaniem najlepiej zrobić podczas oblężenia?
ZJEŚĆ ŚNIADANIE! - ukazała się odpowiedź żółwia.
- Tak - powiedział mistrz Hora. - To także niezły pomysł! W tej samej chwili stolik był już nakryty. A może cały czas był
nakryty, tylko Momo tego dotąd nie zauważyła? W każdym razie znów stały na nim małe, złote filiżaneczki i całe złociście lśniące śniadanie: dzbanek z parującą czekoladą, miód, masło i chrupiące bułeczki.
Momo często myślała z tęsknotą o tych pysznościach, toteż nie zwlekając zaczęła je pałaszować. I tym razem smakowało jej
jeszcze bardziej niż poprzednio. Zresztą i mistrz Hora 1 92 jadł teraz z wielkim apetytem.
- Oni chcą - powiedziała Momo po chwili z pełną buzią - żebyś im dał cały czas wszystkich ludzi. Ale ty tego przecież nie zrobisz?
- Nie, moje dziecko - odparł mistrz Hora. - Nigdy tego nie zrobię. Czas zaczął się kiedyś i kiedyś się skończy, ale dopiero wtedy, kiedy ludzie nie będą go już potrzebowali. Ode mnie szarzy panowie nie dostaną nawet najkrótszej chwilki.
- Ale oni mówią - ciągnęła Momo - że mogą cię do tego zmusić.
- Zanim będziemy o tym dalej rozmawiać - powiedział mistrz Hora poważnie - chciałbym, żebyś na nich sama popatrzyła.
Zdjął swoje małe, złote okulary i podał je Momo, która nałożyła je zaraz.
Najprzód zobaczyła znów zamęt barw i kształtów, od których, tak jak za pierwszym razem, zakręciło jej się w głowie. Ale wkrótce to minęło. Już po chwili oczy dziewczynki przestawiły się na wszystkowidzenie.
I nagle ujrzała oblegającą ich armię!
Szarzy panowie stali ramię w ramię długimi rzędami, których końca nie było widać. Stali tak nie tylko przed uliczką Nigdy, ale i dalej, coraz dalej, tworząc wielkie koło, obejmujące dzielnicę miasta z śnieżnobiałymi domami, którego ośrodek stanowił dom „Nigdzie". W pierścieniu tym nie było nawet najmniejszej luki
Potem jednak Momo dostrzegła jeszcze coś. i to coś bardzo dziwnego. Z początku myślała, ze może szkła wszystkowidzących okularów zaszły parą albo że wciąż jeszcze nie widzi wyraźnie, bo jakaś dziwna mgła zamazywała sylwetki szarych panów. Później jednak zrozumiała, że te opary nie mają nic wspólnego ani z okularami, ani z jej wzrokiem, lecz że unoszą się one nad ulicami. W niektórych miejscach mgła była juz gęsta i nieprzejrzysta, w innych dopiero się tworzyła.
Szarzy panowie stali nieporuszeni. Każdy z nich miał, jak zawsze, na głowie kapelusz, w ręku trzymał teczkę, a między wargami małe, szare, dymiące cygaro. Ale dym cygar nie rozpierzchał się, jak to bywa w zwykłym powietrzu. Tu, gdzie nie czuć było najlżejszego przewiewu, w tym jak gdyby szklanym powietrzu, gęste welony dymu ciągnęły się jak pajęczyny, pełzły ulicami
193 czepiając się fasad śnieżnobiałych domów i rozpinały swe długie chorągwie między występami murów. Dym zbijał się w obrzydliwe, niebieskawo zielone kłęby, które powoli, ale nieustannie piętrzyły się jedne nad drugimi i ze wszystkich stron otaczały dom „Nigdzie" wciąż wyżej rosnącym murem.
Momo dostrzegła także, że coraz to przybywali nowi panowie i zajmowali w rzędach miejsca zwalniane przez odchodzących. Ale dlaczego to wszystko się działo? Co planowali złodzieje czasu? Dziewczynka zdjęła okulary i pytająco spojrzała na mistrza Horę.
— Napatrzyłaś się dosyć? — zapytał.— W takim razie oddaj mi, proszę, okulary. — Wkładając je ciągnął: — Chciałaś dowiedzieć się, czy oni mogą mnie zmusić do czegoś. Jak wiesz, mnie samego nie mogą dosięgnąć. Mogą jednak wyrządzić ludziom krzywdę gorszą niż wszystko, co dotychczas czynili. I próbują mnie tym szantażować.
— Jeszcze gorszą? — spytała Momo z przerażeniem. Mistrz Hora skinął głową.
— Przydzielam każdemu człowiekowi jego czas. Na to szarzy panowie nie mogą nic poradzić. Nie mogą też powstrzymać czasu, który ja wysyłam. Ale mogą go zatruć.
— Zatruć czas? — spytała znowu Momo osłupiała.
— Dymem swoich cygar — wyjaśnił mistrz Hora. — Widziałaś kiedykolwiek któregoś z nich bez tego małego, szarego cygara? Na pewno nie, bo bez niego szary pan nie mógłby istnieć.
— Co to za cygara? — dopytywała się Momo.
— Pamiętasz Kwiaty Jednej Godziny? — odparł mistrz Hora. — Powiedziałem ci wtedy, że każdy człowiek ma taką złotą świątynię czasu, bo ma serce. Jeżeli ludzie wpuszczą tam szarych panów, to uda się im zrywać dla siebie coraz więcej Kwiatów Jednej Godziny. Jednakże Kwiaty te wyrwane z serca człowieka nie mogą umrzeć, bo przecież w rzeczywistości nie przekwitły. Nie mogą jednak i żyć, rozdzielone ze swoimi prawdziwymi właścicielami. Wszystkimi włóknami swojej istoty dążą z powrotem do człowieka będącego ich właścicielem.
Momo słuchała z zapartym tchem.
— Musisz wiedzieć, Momo, że i zło ma swoją tajemnicę. Nie wiem, gdzie szarzy panowie przechowują zrabowane Kwiaty Jednej Godziny. Wiem tylko, że zamrażają je swoim zimnem, aż stają się twarde jak kielichy ze szkła. To nie pozwala im wrócić.
Gdzieś głęboko pod ziemią muszą znajdować się olbrzymie spich- 1 94 rze, w których leży cały zamrożony czas. Ale Kwiaty Jednej Godziny nawet tam nie umierają.
Twarzyczka Momo zaczerwieniła się ze wzburzenia.
— Szarzy panowie zaopatrują się w tych spichrzach. Obrywają płatki Kwiatów, suszą je, aż stają się one szare i twarde, i skręcają z nich swoje małe cygara. Ale aż do tej chwili płatki zachowują jeszcze resztkę życia. Jednakże żywy czas nie służy szarym panom. Dlatego zapalają cygara i wypuszczają z nich kłęby dymu. Bo dopiero w tym dymie czas jest zupełnie martwy. I ten martwy czas ludzki trzyma ich przy życiu.
Momo wstała.
— Ach — powiedziała — tyle martwego czasu...
— Tak, ten mur dymu, który rośnie dzięki nim dokoła domu „Nigdzie", to martwy czas. Jest jeszcze dosyć czystego nieba, jeszcze mogę wysyłać ludziom ich czas bez uszczerbku. Ale kiedy ponura kopuła dymu zamknie się dokoła nas i nad nami, wówczas do każdej wysyłanej przeze mnie godziny domiesza się trochę martwego upiornego czasu szarych panów. A jeśli ludzie ten czas dostaną, grozi im choroba, a później śmierć.
Momo wpatrywała się w mistrza Horę zupełnie wytrącona z równowagi.
— Co to za choroba? — spytała cicho.
— Z początku nie zauważa jej się prawie. Pewnego dnia człowiek nie ma ochoty nic robić. Wszystko przestaje go interesować, nudzi się. Ale ta niechęć nie mija, pozostaje w nim i powoli wzrasta. Staje się coraz gorsza z dnia na dzień, z tygodnia na tydzień. Człowiek czuje się coraz bardziej osowiały, coraz bardziej odczuwa wewnętrzną pustkę, jest coraz bardziej niezadowolony z siebie i ze świata. Później nawet to uczucie stopniowo znika i nie odczuwa już nic. Staje się obojętny i szary, cały świat wydaje mu się obcy i przestaje go obchodzić. Nie istnieje już gniew ani zachwyt, ludzie nie umieją się cieszyć ani martwić, zapominają, co to śmiech i płacz. Potem człowiek czuje wewnętrzny chłód, nie może już nikogo ani nic kochać. Kiedy to następuje, choroba jest już nieuleczalna. Nie ma już ratunku. Ludzie pędzą gdzieś z pustymi, szarymi twarzami, upodabniają się do szarych panów. Tak, stają się nimi. Ta choroba nazywa się śmiertelną nudą.
Momo przebiegł dreszcz.
— Więc jeżeli nie dasz im czasu wszystkich ludzi — spytała — zrobią tak, żeby wszyscy ludzie stali się tacy jak oni?
— Tak — odpowiedział mistrz Hora — tym mnie szantażują. — Wstał i odwrócił się. — Do tej pory czekałem, żeby ludzie uwolnili się od swoich dręczycieli. Mogliby tego dokonać, bo sami przecież przyczynili się do ich istnienia. Ale nie mogę dłużej czekać. Muszę coś zrobić. Nie mogę jednak zrobić tego sam. — Spojrzał na Momo. — Pomożesz mi?
— Tak — szepnęła Momo.
— Muszę narazić cię na niebezpieczeństwo trudne do pojęcia — ciągnął mistrz Hora. — I od ciebie, Momo, będzie zależało, czy świat na zawsze się zatrzyma, czy też zacznie żyć na nowo. Zdobędziesz się na odwagę?
— Tak — powtórzyła Momo i teraz głos jej brzmiał pewnie.
— W takim razie dobrze uważaj, co ci powiem, ponieważ będziesz zdana wyłącznie na siebie samą i nie będę mógł ci pomóc. Ani ja, ani nikt inny.
Momo kiwnęła główką i spojrzała na mistrza Horę z wytężoną uwagą.
— Wiedz — zaczął mówić — że ja nigdy nie śpię. Gdybym zasnął, w tej samej chwili czas stanąłby w miejscu. Świat zatrzymałby się. Gdyby jednak nie było czasu, szarzy panowie nie mogliby już nikogo okradać. Wprawdzie egzystowaliby jeszcze pewien czas, bo mają duże zapasy czasu. Ale kiedy je zużyją, muszą rozpłynąć się w nicość.
— W takim razie, to jest zupełnie proste!
— Niestety, nie jest takie proste, moje dziecko, gdyby było, nie potrzebowałbym twojej pomocy. Bo jeśli czas przestanie istnieć, nie będę się mógł już obudzić. I wtedy świat zatrzyma się na wieki skostniały. Ale moja potęga pozwala mi dać tobie, Momo, tylko tobie, Kwiat Jednej Godziny. Jeden jedyny, bo przecież zawsze kwitnie tylko jeden. Więc jeśliby cały czas na świecie ustał, miałabyś jeszcze jedną godzinę dla siebie.
— Wtedy mogłabym cię obudzić! — zawołała Momo.
— To by nam nic nie dało — powiedział mistrz Hora — bo zapasy szarych panów są o wiele większe. W ciągu jednej godziny prawie nie naruszyliby tych zapasów. Istnieliby więc nadal. Zadania, które musiałabyś wykonać, są o wiele trudniejsze! Jak tylko szarzy panowie zauważą, że czas ustał — a zauważą to bardzo prędko, bo przecież nie będą mieli nowej dostawy cygar — przerwą oblężenie i podążą do swoich zapasów czasu. 1 96 Będziesz musiała udać się za nimi, Momo. Kiedy znajdziesz ich kryjówkę, musisz przeszkodzić im w dostaniu się do zapasów czasu. Jak tylko wyczerpią się ich cygara, i dla nich nadejdzie koniec. Ale pozostanie jeszcze coś do zrobienia i może to będzie najtrudniejsze ze wszystkiego. Kiedy zniknie ostatni złodziej czasu, będziesz musiała oswobodzić cały zrabowany czas. Bo dopiero kiedy on powróci do ludzi, świat znów ruszy z miejsca i ja sam będę mógł się obudzić. I na to wszystko będziesz miała tylko jedną jedyną godzinę.
Momo spojrzała bezradnie na mistrza Horę. Nie liczyła się z takim ogromem trudności i niebezpieczeństw.
— Chcesz mimo to spróbować? — spytał mistrz Hora. — To jedyna i ostatnia możliwość.
Momo milczała.
Zadanie to wydawało jej się niewykonalne.
PÓJDĘ Z TOBĄ! — przeczytała nagle na pancerzu Kasjopeji.
W czym żółw mógł jej przy tych trudnościach pomóc! A jednak był to dla Momo maleńki promyczek nadziei. Świadomość, że nie będzie sama, dodała jej odwagi. Wprawdzie odwaga ta nie miała żadnego rozsądnego powodu, ale dzięki niej Momo mogła się zdecydować.
— Spróbuję — powiedziała stanowczo.
Mistrz Hora długo patrzył na nią i zaczął się uśmiechać.
— Różne rzeczy okażą się łatwiejsze, niż teraz ci się wydają. Nie powinnaś się bać. — Potem zwrócił się do Kasjopeji i spytał:— Więc ty, Kasjopejo, chcesz pójść z nią?
NATURALNIE! — pokazał się napis na pancerzu. Po chwili zniknął i pojawiły się słowa: KTOŚ MUSI PRZECIEŻ NA NIĄ UWAŻAĆ!
Mistrz Hora i Momc uśmiechnęli się do siebie.
— Czy i ona dostanie Kwiat Jednej Godziny? — spytała Momo.
— Kasjopeja go nie potrzebuje — oświadczył mistrz Hora, drapiąc szyję żółwia. — Jest istotą żyjącą poza czasem. Nosi w sobie swój własny mały czas. Mogłaby pełznąć przez świat, nawet gdyby on zatrzymał się na zawsze.
— Dobrze — powiedziała Momo, w której nagle zrodziła się żądza czynu. — Co teraz zrobimy?
— Teraz — odpowiedział mistrz Hora — pożegnamy się.
Momo przełknęła ślinę, potem spytała picho:
— Nie zobaczymy się już?
— Owszem, zobaczymy się, Momo — uspokoił ją mistrz Hora — a do tej chwili każda godzina twego życia będzie ci pozdrowieniem ode mnie. Bo pozostaniemy przyjaciółmi, prawda?
— Tak — potwierdziła Momo i kiwnęła główką.
— Pójdę teraz — ciągnął mistrz Hora — a tobie nie wolno iść za mną ani pytać, dokąd idę. Mój sen bowiem nie jest zwyczajnym snem i lepiej, żebyś przy mnie nie była. Jeszcze tylko jedno: kiedy odejdę, musisz zaraz otworzyć oboje drzwi, te małe, na których widnieje moje imię, i duże z zielonego metalu, które prowadzą na uliczkę Nigdy. Bo z chwilą gdy czas ustanie, wszystko się zatrzyma i także tych drzwi nie będzie mogła poruszyć żadna moc na świecie. Czy dobrze zrozumiałaś i zapamiętałaś wszystko, moje dziecko?
— Tak — odparła Momo. — Ale po czym poznam, że czas ustał?
— Nie martw się, zauważysz to.
Mistrz Hora podniósł się, a i Momo wstała. Przesunął delikatnie ręką po jej zwichrzonych włosach.
— Żegnaj, mała Momo — powiedział. — To była wielka radość, że należałaś i do mnie.
— Będę wszystkim opowiadała o tobie — odpowiedziała dziewczynka. — Później.
I nagle mistrz Hora wydał się Momo znowu w niepojęty sposób stary, tak jak wtedy, kiedy niósł ją w złotej świątyni, stary jak skała albo wiekowe drzewo.
Odwrócił się i szybko wyszedł z pokoiku, który tworzyły szafkowe zegary. Momo słyszała jego wciąż oddalające się kroki, a później nie mogła ich już odróżnić od tykania wielu zegarów. Może wchłonęło je to tykanie.
Momo podniosła z ziemi Kasjopeję i mocno przycisnęła do siebie. Jej największa przygoda nieodwołalnie się zaczęła.
nozaział dwudziesty Tropienie tropicieli
Momo przede wszystkim poszła i otworzyła małe wewnętrzne drzwi, na których widniało imię mistrza Hory. Później prędko przebiegła galerię z dużymi kamiennymi posągami i otworzyła z kolei zewnętrzne ogromne drzwi z zielonego metalu. Musiała wytężyć wszystkie siły, bo ich olbrzymie skrzydła były bardzo ciężkie.
Kiedy sobie z tym poradziła, pobiegła z powrotem do sali z niezliczonymi zegarami i trzymając na ręku Kasjopeję czekała, co też się stanie.
A potem stało się!
Nagle dało się odczuć coś w rodzaju wstrząsu, od którego jednak nie zadrgała przestrzeń, lecz czas, można by rzec, nastąpił wstrząs czasu. Nie ma słów na opisanie tego. Zjawisku towarzyszył odgłos, jakiego żaden człowiek nigdy jeszcze nie słyszał. Było to jak gdyby westchnienie dobywające się z głębin stuleci.
I wszystko minęło.
W tejże chwili ustało nagle tykanie, terkotanie, dzwonienie i bicie niezliczonych zegarów. Rozkołysane wahadła zatrzymały się w miejscu. Wszystko, ale to wszystko przestało się poruszać... Zapadła tak doskonała cisza, jaka nigdy i nigdzie przedtem nie panowała na świecie.
I Momo uświadomiła sobie, że trzyma w ręku cudowny, duży Kwiat Jednej Godziny. Nie widziała, w jaki sposób kwiat znalazł się w jej ręce. Po prostu nagle zjawił się, jak gdyby zawsze tu był.
Dziewczynka ostrożnie zrobiła krok naprzód, a więc mogła poruszać się bez trudu. Na stoliczku znajdowały się jeszcze resztki śniadania. Momo usiadła na wyściełanym krzesełku, ale było ono teraz twarde jak marmur i nie ugięło się pod nią. W filiżance został jeszcze łyk czekolady, ale filiżanka nie dawała się ruszyć z miejsca. Momo spróbowała zanurzyć palec w czekoladzie, ale okazała się ona twarda jak szkło. To samo było z miodem. Nawet okruszyny bułki, leżące na talerzyku, były nie do poruszenia. Niczego, absolutnie niczego nie można było zmienić teraz, kiedy przestał istnieć czas.
Kasjopeja niecierpliwie przebierała nogami i Momo spojrzała na nią.
TRACISZ SWÓJ CZAS! — błyszczały słowa na pancerzu.
Na miłość boską, tak! Momo zerwała się. Pobiegła przez salę, prześliznęła się przez drzwiczki, potem biegła dalej przez galerię, wyjrzała zza dużych drzwi i aż się wzdrygnęła. Serce zaczęło jej walić jak szalone. Złodzieje czasu wcale nie uciekli! Przeciwnie, zbliżali się do domu „Nigdzie" uliczką Nigdy, w której teraz czas biegnący wstecz także ustał! Tego plan nie przewidywał.
Momo z Kasjopeja na ręku pobiegła z powrotem do dużej sali i schowała się za wysokim stojącym zegarem.
— Ładnie się zaczyna ! — mruknęła.
Potem usłyszała odgłos kroków szarych panów w galerii. Jeden po drugim przeciskali się przez drzwiczki, aż w sali znalazł się cały ich oddział. Rozglądali się.
— Wspaniale! — powiedział jeden z nich. — A więc to jest nasza nowa siedziba.
— Ta dziewczynka Momo otworzyła nam drzwi — odezwał się inny spopielały głos. — Widziałem to wyraźnie. Roztropne dziecko! Ciekaw jestem, w jaki sposób udało jej się zawojować starego.
A trzeci głos, zupełnie podobny do tamtych, odpowiedział:
— Moim zdaniem Tak Zwany sam dał za wygraną. Bo ustanie siły ssącej czasu na uliczce Nigdy może znaczyć tylko to, że on ją zatrzymał. Zrozumiał więc, że musi nam ustąpić. Teraz rozprawimy się z nim. Gdzież on się podziewa?
Szarzy panowie zaczęli się rozglądać w poszukiwaniu mistrza Hory, lecz nagle jeden z nich odezwał się głosem jeszcze trochę bardziej spopielałym:
— Coś tu się nie zgadza, moi panowie! Zegary! Spójrzcie na zegary! Wszystkie stoją. Nawet ta klepsydra.
— Bo je zatrzymał — powiedział inny trochę niepewnie.
— Klepsydry nie można zatrzymać! —zawołał pierwszy. — A jednak, patrzcie, panowie, przesypujący się piasek zawisł w powietrzu! I nie można poruszyć klepsydry! Co to znaczy?
Jeszcze zanim skończył mówić, doszedł ich z galerii odgłos szybkich kroków, po czym jeszcze jeden szary pan przecisnął się przez drzwiczki gestykulując ze wzburzeniem i zawołał:
— Właśnie nadeszła wiadomość od naszych agentów z miasta. Ich samochody stoją. Wszystko stoi. Świat się zatrzymał. Nie można wyrwać komukolwiek ani odrobiny czasu. Nasze zaopatrzenie ustało. Nie ma już czasu. Hora zatrzymał czas!
Chwilę panowała śmiertelna cisza. Potem jeden z szarych panów zapytał:
— Co pan mówi? Nasze zaopatrzenie ustało? Ale co stanie się z nami, kiedy nasze cygara się wypalą?
— Pan dobrze wie, co wtedy stanie się z nami! — zawołał któryś. — Moi panowie, to jest straszliwa katastrofa!
I nagle wszyscy zaczęli krzyczeć jeden przez drugiego:
— Hora chce nas unicestwić! — Musimy natychmiast przerwać oblężenie! — Musimy dostać się do naszych spichrzów czasu! — Bez samochodów? Nie zdążymy! Moje cygara wystarczą już tylko na dwadzieścia siedem minut! — Moje na czterdzieści osiem! — To niech pan je da! — Oszalał pan? — Ratuj się kto może!
Rzucili się ku drzwiczkom i pchali się wszyscy jednocześnie. Momo ze swojej kryjówki widziała, jak w panice zadają wkoło ciosy, odpychają się nawzajem, ciągną i jak wywiązuje się coraz gwałtowniejsza bijatyka. Każdy chciał wydostać się przed innymi i walczył o swoje szare życie. Zrzucali sobie kapelusze, mocowali się i wydzierali sobie nawzajem z ust swoje małe, szare cygara. I każdy, któremu to się nie udało, nagle tracił siły. Stał z wyciągniętymi rękami, z płaczliwym, pełnym lęku wyrazem twarzy, robił się coraz bardziej przezroczysty i wreszcie znikał. Nic z niego nie pozostawało, ani nawet kapelusz.
W końcu było już tylko trzech szarych panów w sali i tym trzem udało się kolejno .wymknąć przez drzwiczki i uciec.
Momo, trzymając pod pachą żółwia, a w drugiej ręce Kwiat • Jednej Godziny, pobiegła za nimi. Teraz chodziło tylko o to, aby nie straciła z oczu szarych panów.
Kiedy przekroczyła duże drzwi, zobaczyła, ze złodzieje czasu dotarli juz do początku uliczki Nigdy. Stały tam w chmurach dymu inne grupy szarych panów, którzy żywo gestykulując rozprawiali ze sobą.
Kiedy ujrzeli trzech towarzyszy biegnących z domu „Nigdzie" i oni puścili się biegiem, inni przyłączyli się do nich i wkrótce cała armia na łeb,, na szyję rzuciła się da odwrotu: Nie kończąca się karawana szarych panów pędziła ku śródmieściu przez osobliwą dzielnicę ze snów o śnieżnobiałych domach i cieniach padających w rozmaitych kierunkach. Wskutek zatrzymania się czasu oczywiście i tu ustała tajemnicza zmiana prędkości i powolności. Pochód szarych panów minął wielki pomnik-jajo i zmierzał dalej, tam gdzie stały pierwsze zwyczajne domy, owe szare, walące się koszary czynszowe, w których mieszkali ludzie żyjący na krańcu czasu. Ale i tu wszystko było teraz skostniałe.
W należytej odległości od ostatnich maruderów szła Momo. I w ten sposób zaczął się odwrotny pościg przez wielkie miasto, pościg, w którym olbrzymia gromada szarych panów uciekała przed małą dziewczynką, ścigającą ich z kwiatem w dłoni i z żółwiem pod pachą.
Ale jakże dziwnie wyglądało miasto! Na jezdniach stały rzędy samochodów, jeden obok drugiego, za kierownicami siedzieli nieruchomo kierowcy z rękami na dźwigni skrzynki biegów albo na klaksonie (jeden stukał się właśnie palcem w czoło i z wściekłością patrzył na sąsiada), rowerzyści trzymali wyciągnięte ręce, sygnalizując, że zamierzają skręcić, a na chodnikach znajdowali się przechodnie, mężczyźni, kobiety, dzieci i psy, i koty, nieruchomi, sztywni, jak dym dobywający się z rur wydechowych pojazdów.
Na skrzyżowaniach ulic policjanci z gwizdkami w ustach zatrzymali się nieruchomo podczas kierowania ruchem. Nad jednym z placów stadko gołębi zawisło w powietrzu bez ruchu. Wysoko ponad miastem samolot wyglądał jak namalowany na niebie. Woda w fontannie była jak z lodu. Liście opadające z drzew zawisły nieruchomo w powietrzu. A mały piesek, który właśnie podniósł łapkę pod latarnią, wyglądał jak wypchana zabawka.
Przez to obumarłe miasto, jakby utrwalone na fotografii, mknęli i pędzili szarzy panowie. A za nimi biegła Momo, wciąż uważając, żeby złodzieje czasu jej nie zauważyli. Ale oni i tak nie zważali już na nic, bo ich ucieczka stawała się coraz bardziej wyczerpująca.
Nie przywykli przecież do przebywania biegiem takich przestrzeni. Dyszeli i z trudem łapali oddech. Musieli przy tym cały czas trzymać w ustach swoje małe, szare cygara, bez których zginęliby przecież. Niektórzy gubili je w biegu i zanim zdążyli znaleźć je na ziemi, rozpływali się w nicość.
Ale nie tylko te zewnętrzne okoliczności utrudniały im coraz bardziej ucieczkę, bowiem coraz bardziej także groziło im niebezpieczeństwo ze strony towarzyszy niedoli. Byli bowiem i tacy szarzy panowie, którzy, gdy ich cygara wypalały się do końca, z rozpaczy wyrywali innym z ust ich nie dopalone cygara. I w ten sposób liczba uciekających wciąż malała.