Home Random Page


CATEGORIES:

BiologyChemistryConstructionCultureEcologyEconomyElectronicsFinanceGeographyHistoryInformaticsLawMathematicsMechanicsMedicineOtherPedagogyPhilosophyPhysicsPolicyPsychologySociologySportTourism






Koniec, po którym rozpoczyna się coś nowego

Momo zatrzymała się, żeby przeczytać napis na tablicy. Kiedy wreszcie wśliznęła się przez bramę, ostatni szary pan już znikł. Przed nią znajdował się ogromny wykop głębokości dwudziestu albo i trzydziestu metrów. Wokół niego stały koparki i inne maszyny budowlane. Na skośnej rampie prowadzącej na dno wykopu zatrzymało się kilka jadących właśnie ciężarówek. Tu i ówdzie stali robotnicy, zamarli w ruchu, jaki w tamtej chwili wykonywali.

Ale dokąd iść teraz? Momo nie dostrzegała żadnego wejścia, z którego mógłby skorzystać szary pan. Spojrzała na Kasjopeję, ale i ona, jak się zdawało, nie wiedziała, co robić. Na jej pancerzu nie ukazały się żadne litery.

Momo zeszła na samo dno wykopu i rozejrzała się. I nagle znów dostrzegła znajomą twarz. Stał tam Nicola, murarz, który kiedyś wymalował obrazek z kwiatami na ścianie jej pokoiku. Oczywiście i on zastygł w ruchu, ale jego poza była jakaś dziwna. Stał z jedną ręką przy ustach, jakby do kogoś wofał, drugą ręką zaś wskazywał otwór olbrzymiej rury, sterczącej z dna wykopu. I tak się złożyło, że przy tym jak gdyby patrzył na Momo.

Dziewczynka nie zastanawiając się długo uznała to za dany jej znak i wsunęła się do otworu. Ledwo znalazła się w środku, zaczęła się zsuwać, bo rura prowadziła stromo w dół. Skręcała przy tym w rozmaitych kierunkach, tak że Momo obijała się to z tej, to z innej strony jak na torze zjeżdżalni. Niemal straciła przytomność podczas tej szalonej jazdy w dół. Czasem wywijało nią młynka, tak że zlatywała głową naprzód. Mimo to jednak nie wypuściła z rąk ani żółwia, ani Kwiatu. Im głębiej się znajdowała, tym większy ziąb ją przenikał.

Chwilę myślała o tym, jak będzie mogła wydostać się stąd, ale jeszcze zanim zaczęło ją to martwić, rura skończyła się w podziemnym korytarzu. Tu nie było już ciemności. Panowało popielate półświatło, idące, jak się zdawało, od samych ścian. Momo podniosła się i pobiegła dalej. Była boso, więc jej kroki nie wydawały odgłosu, słyszała natomiast znowu poruszanie się szarych panów. Podążyła w tym kierunku.

205 Od korytarza odgałęziały się we wszystkie strony inne koryta rze, wydawało jej się, że ten podziemny splot żył ciągnie się pod całą dzielnicą nowych budowli.



Potem usłyszała gwar głosów. Poszła w jego kierunku i ostrożnie wyjrzała zza rogu.

Miała przed sobą olbrzymią salę z wprost nie kończącym się stołem pośrodku. Przy tym stole siedzieli w dwóch długich rzędach szarzy panowie - albo raczej garstka tych, którzy jeszcze pozostali. Ale jak nędznie wyglądali ci ostatni złodzieje czasu! Mieli postrzępione ubrania, guzy i szramy na swoich szarych łysinach, a twarze ich wykrzywiał grymas strachu.

Tylko ich cygara tliły się jeszcze.

Momo zauważyła, że w tylnej ścianie sali znajdują się trochę uchylone drzwi pancerne. Z sali szło lodowate zimno. Dziewczynka wiedziała, że to nic nie pomoże, jednak przykucnęła i owinęła spódnicą gołe nogi.

- Powinniśmy - usłyszała głos szarego pana, siedzącego u początku stołu konferencyjnego przed drzwiami pancernymi - obchodzić się oszczędnie z naszymi zapasami, bo nie wiemy, na jak długo będą nam musiały wystarczyć. Trzeba się ograniczać.

- Jest nas teraz niewielu wykrzyknął inny.-Zapasy wystarczą nam jeszcze na całe lata!

- Im wcześniej zaczniemy oszczędzać - ciągnął mówca nie-poruszony - tym dłużej wytrzymamy. I dobrze wiecie, moi panowie, co mam przy tym na myśli. Zupełnie wystarczy, jeżeli niektórzy z nas przetrwają tę katastrofę. Musimy podchodzić rzeczowo do tej sprawy. Tak, jak tu siedzimy, moi panowie, jest nas za dużo! Trzeba będzie znacznie zmniejszyć naszą liczbę. Tak nakazuje rozsądek. Mogę panów prosić o odliczenie?

Szarzy panowie odliczyli. Przewodniczący wyjął z kieszeni monetę i oświadczył:

- Będziemy losować. Reszka oznacza, że wszyscy panowie z parzystymi liczbami pozostają, orzeł oznacza liczbę nieparzystą.

Rzucił monetę w górę i pochwycił ją.

- Reszka! - zawołał. - Panowie z parzystymi liczbami pozostają, z nieparzystymi proszeni są o natychmiastowe rozpłynięcie się w nicość.

W rzędzie przegrywających rozległ się cichy jęk, ale nikt się nie bronił. Złodzieje czasu z liczbami parzystymi zabrali innym cygara i skazańcy rozpłynęli się w nicość.

- A teraz - odezwał się w ciszy przewodniczący - proszę 206 powtórzyć to jeszcze raz.

Ta sama straszliwa procedura została przeprowadzona drugi, trzeci i wreszcie nawet czwarty raz. W końcu pozostało juz tylko sześciu szarych panów. Siedzieli po trzech naprzeciw siebie u początku długiego stołu i rzucali sobie nawzajem lodowate spojrzenia.

Momo przyglądała się wszystkiemu z przerażeniem. Zauwazy-ia, ze po każdym zmniejszeniu się liczby szarych panów okropne zimno malało. W porównaniu z tym, jakie było na początku, teraz zdawało się już prawie do wytrzymania.

- Sześć - powiedział jeden z szarych panów - to paskudna liczba.

- Dosyć na razie - odparł siedzący po drugiej stronie stołu. - Nie ma celu zmniejszać dalej naszą liczbę. Jeżeli nam sześciu nie uda się przetrwać katastrofy, trzem także się to nie uda.

- To nie jest takie pewne - zastrzegł się inny - ale, jeśli będzie trzeba, zawsze możemy jeszcze o tym pomówić.

Chwilę panowała cisza, potem znowu jeden z szarych panów powiedział:

- Jak to dobrze, że w chwili, kiedy katastrofa się zaczęła, drzwi do spichrzów z zapasami były otwarte. Gdyby w decydującym momencie były zamknięte, żadna siła na świecie nie mogłaby ich teraz otworzyć. Bylibyśmy zgubieni.

- Niestety, nie ma pan racji, mój drogi - odpowiedział inny. - Kiedy drzwi są uchylone, ucieka zimno z piwnic zamrażalni. Kwiaty Jednej Godziny rozmrażają się. I wszyscy wiecie, ze w końcu nie będziemy mogli zapobiec powróceniu ich tam, skąd przybyły.

- Pan uważa - spytał trzeci pan - że nasze zimno juz teraz nie wystarcza, aby utrzymać je w stanie zamrożonym?

- Jest nas, niestety, tylko sześciu - odparł drugi pan - i sam pan może obliczyć, na co będziemy mogli się zdobyć. Wydaje mi się, że trochę przedwcześnie zmniejszyliśmy tak rygorystycznie nasze szeregi. Nic na tym nie skorzystamy.

- Musieliśmy zdecydować się na jedną z dwóch możliwości - zawołał pierwszy pan - i zdecydowaliśmy się!

Znowu zapanowało milczenie.

207 - No, więc, być może, będziemy tak latami siedzieć i nawzajem siebie pilnować - odezwał się znów jeden z panów. - Muszę wyznać, ze jest to beznadziejna perspektywa.

Momo zastanawiała się. Z pewnością nie miało sensu siedzieć tu i nadal czekać. Jeśli nie będzie już ani jednego szarego pana, cudowne Kwiaty same się rozmrożą. Na razie jednak sześciu szarych panów jest jeszcze. I nadal będzie, jeżeli ona nic nie podejmie. Ale co może zrobić, skoro drzwi do spichrzów z zapasami stoją otworem i złodzieje czasu mogą z nich czerpać do woli?

Kasjopeja przebierała nogami, więc Momo spojrzała na nią.

MUSISZ ZAMKNĄĆ DRZWI! - zaświeciły się słowa na pancerzu żółwia.

- Nie mogę! -wyszeptała Momo. -Są przecież unieruchomione.

DOTKNIJ KWIATEM ! - brzmiała odpowiedź.

- Będę je mogła poruszyć, kiedy dotknę ich Kwiatem Jednej Godziny? - spytała szeptem Momo.

TAK! - błysnęło na pancerzu.

Jeżeli Kasjopeja to przewidywała, musiało się sprawdzić. Momo ostrożnie postawiła żółwia na ziemi. Potem ukryła pod kubrakiem swój Kwiat, który tymczasem już trochę przywiądł i pozostało mu niewiele płatków.

Udało jej się wpełznąć pod długi stół konferencyjny bez zwrócenia na siebie uwagi sześciu szarych panów. Potem zaczęła posuwać się na czworakach aż do drugiego końca stołu. Przycupnęła między nogami złodziei czasu. Serce waliło jej tak, jakby miało pęknąć.

Powolutku wyciągnęła z zanadrza Kwiat, wzięła go w zęby i wypełzła między krzesłami. Nikt jej nie zauważył.

Dotarła do otwartych drzwi, dotknęła ich kwiatem, a jednocześnie pchnęła je ręką. Drzwi obróciły się bezszelestnie na zawiasach, naprawdę obróciły się, i zatrzasnęły z hukiem. Odpowiedziało mu echo w sali i tysiącu podziemnych korytarzy.

Momo zerwała się na równe nogi. Szarzy panowie, którym do głowy nie przyszło, ze oprócz nich jeszcze jakaś istota nie została całkowicie unieruchomiona, siedzieli zdrętwiali z przerażenia i wpatrywali się w dziewczynkę.

Nie namyślając się Momo pobiegła ku wyjściu z sali. Ale teraz zerwali się także szarzy panowie i puścili się w pościg za nią.

 

 

- To jest ta straszna mała dziewczynka!-zawołał jeden 210 z nich. - To Momo!

- Niemożliwe! - krzyknął inny. - W jaki sposób może się poruszać?

- Ona ma Kwiat Jednej Godziny! - wrzasnął trzeci.

- I mogła nim wprawić w ruch drzwi ? - spytał czwarty. Piąty walił jak oszalały pięścią w głowę.

- W takim razie i my mogliśmy to zrobić ! Mamy przecież pod dostatkiem tych Kwiatów!

- Mieliśmy, mieliśmy! - zaskrzeczał szósty. - Ale teraz drzwi są zatrzaśnięte! Jest tylko jeden ratunek: musimy odebrać Momo jej Kwiat Jednej Godziny, inaczej wszystko przepadnie!

Tymczasem Momo zniknęła w rozgałęziających się korytarzach. Ale tu szarzy panowie orientowali się lepiej niż ona. Momo biegła w rozmaitych kierunkach, czasem omal że nie wpadała w ramiona któregoś z prześladowców, ale zawsze udawało jej się umknąć.

Kasjopeja także na swój sposób brała udział w tej walce. Wprawdzie umiała tylko pełznąć pomalutku, ale ponieważ wiedziała naprzód, którędy będą biegli prześladowcy, w porę docierała na miejsce i siadała na środku drogi, tak ze szarzy panowie potykali się o nią i fikali koziołka. Nadbiegający przewracali się na leżących i tak żółw wielokrotnie ocalał dziewczynkę od niemal nieuchronnego ujęcia. Oczywiście, i ona, trafiona czyimś kopnięciem, często wpadała na ścianę. Ale nie powstrzymywało to jej od robienia tego, o czym z góry wiedziała, ze będzie robiła.

W tym pościgu niektórzy szarzy panowie - oszaleli z żądzy zdobycia Kwiatu - gubili swoje cygara i jeden po drugim rozpływali się w nicość. Wreszcie zostało ich tylko dwóch.

Momo uciekła z powrotem do wielkiej sali konferencyjnej. Obaj złodzieje czasu gonili ją dokoła stołu, nie mogli jej jednak schwytać. Potem rozdzielili się i pobiegli w przeciwnych kierunkach. Momo straciła ostatnią możliwość ucieczki. Stała wciśnięta w kąt sali i z przerażeniem patrzyła na swych dwóch prześladowców. Kwiat przycisnęła do piersi. Miał już tylko trzy lśniące płatki.

Pierwszy prześladowca właśnie chciał wyciągnąć rękę po Kwiat, kiedy drugi pociągnął go w tył.

- Nie! - krzyczał. - Kwiat jest mój! Mój!

Obaj zaczęli się wzajemnie odpychać. Pierwszy wytrącił przy tym drugiemu cygaro z ust, a ten okręcił się w miejscu z upiornym jękiem, zrobił się przejrzysty i zniknął. Teraz ostatni z szarych panów zaczął zbliżać się do Momo. W kąciku jego ust dymił jeszcze maleńki niedopałek cygara.

- Dawaj Kwiat! - rozkazał zdyszany, przy tym maleńki niedopałek wypadł mu z ust i potoczył się gdzieś. Szary pan rzucił się na podłogę i wyciągniętymi rękami zaczął go szukać, ale nie mógł znaleźć. Zwróci! ku Momo swoją spopielała twarz, z trudem uniósł się i wyciągnął drżącą rękę.

- Proszę cię - wyszepta! - proszę cię, kochane dziecko, daj mi ten Kwiat!

Momo, wciąż jeszcze wciśnięta w kąt sali, przytuliła Kwiat do piersi i nie mogąc wydobyć z siebie ani słowa, potrząsnęła głową. Ostatni szary pan powoli kiwnął głową.

- To dobrze - wymamrotał - dobrze... ze już... wszystko minęło...

A potem i on zniknął.

Momo wpatrywała się nieprzytomnie w miejsce, gdzie przed chwilą leżał. Ale tam dreptała teraz Kasjopeja, a na jej pancerzu widniały słowa:

OTWÓRZ DRZWI.

Momo podeszła do drzwi, dotknęła ich znowu swoim Kwiatem Jednej Godziny, z którego pozostał już tylko ostatni płatek, i szeroko otworzyła drzwi.

Wraz ze zniknięciem ostatniego złodzieja czasu ustąpiło także zimno.

Z szeroko otwartymi oczami Momo weszła do olbrzymich spichrzów. Niezliczone Kwiaty Jednej Godziny stały tu jak szklane kielichy na nieskończenie długich regałach, jeden wspanialszy od drugiego, każdy inny - setki tysięcy, miliony godzin życia. Było tu ciepło, coraz cieplej, jak w szklarni.

Kiedy odpadł ostatni płatek z Kwiatu Momo, rozpętała się nagle osobliwa burza. Dokoła dziewczynki i mijając ją wirowały chmury Kwiatów. Przypominało to ciepłą wiosenną burzę, ale była to burza oswobodzonego czasu.

Momo patrzyła na nią jak we śnie i ujrzała przed sobą na ziemi Kasjopeję. A na jej pancerzu widniał lśniący napis:

FRUŃ DO DOMU, MAŁA MOMO, FRUŃ DO DOMU!

I w tej chwili Momo straciła z oczu Kasjopeję. Burza Kwiatów przybrała bowiem nieopisanie na sile, stała się tak gwałtowna, że Momo została uniesiona, jakby sama była jednym z Kwiatów, i porwana precz z ciemnych korytarzy, ponad ziemię i wielkie 212 miasto. Frunęła nad dachami i wieżami w olbrzymiej chmurze Kwiatów, coraz większych i większych. I był to jakby swawolny taniec do cudownej muzyki, w którym unosiła się w górę i w dół i okręcała wokół samej siebie.

Potem chmura Kwiatów zaczęła się powoli i delikatnie opuszczać w dół, a Kwiaty opadały jak płatki śniegu na skostniały świat. I jak płatki śniegu tajały spokojnie, stawały się niewidoczne, aby powrócić tam, gdzie było ich miejsce: do serc ludzkich.

W tej samej chwili czas zaczął znów biec, wprawiając znowu wszystko w ruch. Samochody jechały, policjanci służby ruchu gwizdali, gołębie latały, a mały piesek pod latarnią załatwiał swoją potrzebę. Ludzie w ogóle nie zauważyli, że świat zatrzymał się na godzinę. Istotnie bowiem czas między jego zatrzymaniem się i nowym rozpoczęciem w ogóle nie upłynął. Minął dla nich jak jedno mgnienie.

A jednak wszystko się zmieniło. Ludzie nagle zaczęli mieć mnóstwo czasu. Oczywiście, każdy był z tego niezmiernie zadowolony, ale nikt nie wiedział, że jest to jego własny, zaoszczędzony czas, który teraz w cudowny sposób do niego powracał. Kiedy Momo się opamiętała, stwierdziła, że stoi znowu na ulicy. Była to boczna ulica, na której przedtem spotkała Beppo. On stał tam jeszcze! Był odwrócony plecami do Momo, oparty na miotle i w zamyśleniu patrzył przed siebie, zupełnie jak dawniej. Nagle przestało mu się śpieszyć i sam nie wiedział, dlaczego jest takiej dobrej myśli i pełen nadziei. „Może - pomyślał - zaoszczędziłem juz te sto tysięcy godzin i wykupiłem Momo" I właśnie w tej chwili ktoś go pociągnął za kubrak, Beppo odwróci) się, a mała Momo stała przed nim.

Nie ma słów na opisanie szczęść a z powodu tego spotkania. Oboje to śmiali się, to płakali, i mówili bez ustanku, same niemądre rzeczy, jak to bywa, kiedy ludzie są jak upojeni radością. I obejmowali się ciągle, a przechodzący zatrzymywali się, cieszyli, śmiali się i płakali z nimi, bo przecież wszyscy mieli teraz dosyć czasu.

Wreszcie Beppo wziął miotłę na ramię, bo samo przez się było zrozumiałe, że tego dnia nie będzie już myślał o pracy. I trzymając się z Momo pod rękę powędrowali przez miasto do domu, do starego amfiteatru. A każde z nich miało drugiemu mnóstwo do opowiadania.

213 I w wielkim mieście działo się to, czego od dawna tu już nie widziano: dzieci bawiły się na środku ulicy, kierowcy, którzy musieli czekać, przyglądali się temu uśmiechnięci, a coraz to któryś wysiadał z samochodu i zaczynał bawić się z nimi. Wszędzie stali ludzie, gawędzili ze sobą i dowiadywali się jedni od drugich, jak im się wiedzie. Idący do pracy mieli dość czasu, aby popatrzyć z zachwytem na kwiaty w czyimś oknie albo nakarmić ptaszka. Lekarze mogli bez pośpiechu poświęcać czas swoim pacjentom. Robotnicy z zamiłowaniem oddawali się pracy, bo nie chodziło już o to, aby wykonać możliwie dużo w możliwie najkrótszym czasie. Każdy mógł zużywać na wszystko tyle czasu, ile potrzebował i chciał, bo odtąd było go znowu dosyć.

Ale wielu ludzi nigdy nie dowiedziało się, komu to wszystko s zawdzięcza i co się w istocie wydarzyło w chwili, która wydawała im się jednym mgnieniem. Większość nie uwierzyłaby w to nawet. Wiedzieli i wierzyli tylko przyjaciele Momo.

Bo kiedy tego dnia mała Momo i stary Beppo powrócili do amfiteatru, wszyscy już tam byli i czekali na nich: Gigi Oprowa-dzacz, Paolo, Massimo, Franco, Maria z małą siostrzyczką Dede, Claudio i wszystkie inne dzieci, Nino, właściciel gospody, ze swoją grubą żoną i niemowlęciem, Nicola, murarz, i sąsiedzi z okolicy, którzy dawniej zawsze tu przychodzili i których rozmowom Momo się przysłuchiwała.

Później bawiono się tak wesoło, jak tylko przyjaciele Momo umieli się bawić, i tak długo, aż stare gwiazdy pokazały się na niebie.

A kiedy skończyły się okrzyki radości, padanie sobie w objęcia, uściski dłoni, śmiech i gwar, wszyscy usiedli dokoła na porośniętych trawą kamiennych stopniach. Zrobiło się zupełnie cicho.

Momo stanęła pośrodku okrągłego placyku. Myślała o głosach gwiazd i o Kwiatach Jednej Godziny. I dźwięcznym głosikiem zaczęła śpiewać.

W domu „Nigdzie" zaś mistrz Hora, którego powracający czas zbudził z jego pierwszego i jedynego snu, siedział na krzesełku przy małym delikatnym stoliczku, przyglądając się z uśmiechem Momo i jej przyjaciołom przez swoje wszystkowidzące okulary. Był jeszcze bardzo blady, jakby dopiero co podniósł się z ciężkiej choroby. Ale oczy mu promieniały.

 

Nagle poczuł, że coś dotknęło jego stóp. Zdjął okulary i po- 21 6 chylił się. Prz*ed nim siedział żółw.

- Kasjopeja - powiedział serdecznie, drapiąc ją po szyi.__

Obie spisałyście się bardzo dobrze. Musisz mi wszystko opowiedzieć, bo przecież tym razem nie mogłem wam się przyglądać.

PÓŹNIEJ ! - zabłysło na pancerzu. Potem Kasjopeja kichnęła.

- Chyba się nie zaziębiłaś? - spytał mistrz Hora z troską w głosie.

JESZCZE JAK! - brzmiała odpowiedź Kasjopeji.

- To pewno z powodu zimna szarych panów - powiedział mistrz Hora. - Wyobrażam sobie, że jesteś bardzo wyczerpana i chciałabyś przede wszystkim porządnie wypocząć. Więc zrób to, Kasjopejo.

DZIĘKUJĘ - błysnęły litery na pancerzu.

Potem Kasjopeja powlokła się utykając i znalazła sobie cichy, ciemny kącik. Wciągnęła głowę i cztery nogi pod pancerz, a na nim, widzialne tylko dla tego, kto przeczytał tę historię, i dla nikogo innego, ukazały się powoli litery:

KONIEC

Krótkie posłowie autora

Być może, niektórzy moi czytelnicy będą mieli teraz ochotę na wiele pytań. Obawiam się jednak, że nie będę mógł im pomóc. Muszę bowiem wyznać, że całą tę historię napisałem z pamięci tak, jak mi ją opowiedziano. Nie znałem osobiście ani małej Momo, ani jej przyjaciół. Nie wiem, jak im się dalej wiodło i jak wiedzie im się dzisiaj. Także co się tyczy wielkiego miasta, jestem zdany na własne przypuszczenia.

Mam tylko jeszcze jedną uwagę:

Odbywałem właśnie daleką podróż (i jeszcze ją odbywam), kiedy pewnej nocy dzieliłem przedział kolejowy z osobliwym współpasażerem. Osobliwy był on dlatego, że absolutnie nie mogłem określić jego wieku. Z początku wydawało mi się, że siedzę naprzeciw sędziwego starca, wkrótce jednak pomyślałem, że się omyliłem, gdyż mój towarzysz podróży wydał mi się nagle bardzo młody. Ale i to wrażenie okazało się także błędne.

W każdym razie podczas długiej podróży nocą opowiedział mi on tę historię.

Kiedy skończył, obaj milczeliśmy chwilę. Potem zagadkowy pasażer dodał jeszcze parę zdań, które powinienem wyjawić czytelnikowi:

- Opowiedziałem to wszystko panu - rzekł - jakby się już wydarzyło. Mógłbym opowiedzieć także, jakby miało wydarzyć się w przyszłości. Dla mnie nie jest to duża różnica.

Zapewne wysiadł na najbliższej stacji, gdyż po chwili uprzytomniłem sobie, że jestem w przedziale sam. Niestety, nigdy już nie spotkałem mego współtowarzysza podróży.

Ale gdybym go jeszcze kiedykolwiek przypadkiem spotkał, chciałbym go o wiele rzeczy zapytać.

MIEJSKA Elfcli.>C-.*

im. H. SIENKIEWICZA

FILIA Nr 2

w Pruszkowie

Spis treści

Część pierwsza:

Momo i jej przyjaciele.........

Rozdział pierwszy:

Wielkie miasto i mała dziewczynka.....

Rozdział drugi:

Niezwykła właściwość i zupełnie zwykła

kłótnia ...............

Rozdział trzeci:

Sztorm na niby i prawdziwa burza......

Rozdział czwarty:

Małomówny stary człowiek i młody gaduła . . Rozdział piąty:

Opowiadania dla wielu i opowiadania dla jednej .......

Część druga:

Szarzy panowie

Rozdział szósty:

Poprawny wynik błędnych obliczeń . . Rozdział siódmy:

Momo szuka swoich przyjaciół i przyjmuje odwiedziny nieprzyjaciela........

Rozdział ósmy:

Dużo marzeń i parę wątpliwości......

Rozdział dziewiąty:

Dobre zebranie, które się nie odbyło, i złe zebranie, które się odbyło........

Rozdział dziesiąty:

Zawzięta pogoń i spokojna ucieczka.....

11 18 26

Rozdział jedenasty:

Kiedy źli robią ze zła coś najlepszego..... 111

Rozdział dwunasty: "*'"]

Momo przybywa tam, skąd pochodzi czas . . . 118

Część trzecia :

Kwiat Jednej Godziny......... 139

Rozdział trzynasty:

Tam jeden dzień, tu jeden rok....... 140

Rozdział czternasty:

Za dużo jedzenia, a za mało odpowiedzi ... 1 56

Rozdział piętnasty:

Odnaleziony i utracony.......... 162

Rozdział szesnasty:

Nadmiar strapień........... 169

Rozdział siedemnasty:

Wielki strach i jeszcze większa odwaga .... 176

Rozdział osiemnasty:

Kiedy się przewiduje bez oglądania się wstecz . 185

Rozdział dziewiętnasty:

Oblężeni muszą" się zdecydować...... 190

Rozdział dwudziesty:

Tropienie tropicieli........... 198

Rozdział dwudziesty pierwszy: Koniec, po którym rozpoczyna się coś nowego ............. ... 204

Krótkie posłowie autora......... 217

lytuł oryginału

? Copyright by K. Thienemanns Verlag, Stuttgart 1973 c Copyright for the Polish edition by I.W. ,,Nasza Księgarnia*', Warszawa 1978

Redaktor

IZABELLA KORSAK

Redaktor techniczny

MARIA ENGLICHT

Korektorzy

JOLANTA SZTUCZYNSKA EWA WĘDOŁOWSKA

PRINTED IN POLAND

Instytut Wydawniczy ..Nasza Księgarnia" Warszawa 1978 r. Wydanie pierwsze. Nakład 20000 + 277 egzemplarzy. Ark. wyd 13,5. Ark. druk. A1 - 13.76. Papier offsetowy kl. III. 80 g, 61x86/16 Oddano do składania w październiku 1977 r. Podpisano do druku w listopadzie 1978 r. Druk ukończono w grudniu 1978 r. Poznańskie Zakłady Graficzne im. M. Kasprzaka. Nr zam 2931/77 - J-7/973


Date: 2016-04-22; view: 734


<== previous page | next page ==>
Kiedy się przewiduje bez oglądania się wstecz | Application of accurate time measurement
doclecture.net - lectures - 2014-2024 year. Copyright infringement or personal data (0.017 sec.)