Home Random Page


CATEGORIES:

BiologyChemistryConstructionCultureEcologyEconomyElectronicsFinanceGeographyHistoryInformaticsLawMathematicsMechanicsMedicineOtherPedagogyPhilosophyPhysicsPolicyPsychologySociologySportTourism






Kwiat Jednej Godziny 4 page

Istnieje dużo rodzajów samotności, ale Momo przeżywała taką, jaką poznało niewielu ludzi, a jeszcze mniej doświadczyło jej z taką mocą.

Wydawało jej się, że jest jak gdyby zamknięta w skarbcu pełnym niezmierzonych bogactw, które coraz bardziej rosną i grożą jej uduszeniem. I nie było żadnego wyjścia! Nikt nie mógł dostać się do niej, a ona nie mogła zwrócić na siebie niczyjej uwagi, tak głęboko była zakopana pod górą czasu.

Nadchodziły nawet godziny, kiedy myślała, że może byłoby 1 72 lepiej nigdy nie usłyszeć tamtej muzyki i nie widzieć tamtych barw. A jednak, gdyby postawiono ją przed wyborem, nie oddałaby tego wspomnienia za nic na świecie. Nawet gdyby musiała za nie oddać życie. Wiedziała teraz bowiem, że istnieją bogactwa, za które się ginie, jeśli nie można ich dzielić z innymi.

Co kilka dni Momo biegła do willi Gigiego i czasem długo czekała przed bramą. Miała nadzieję, że go jeszcze zobaczy. Wewnętrznie pogodziła się już ze wszystkim. Zostanie przy nim, będzie słuchała tego, co mówi, i sama mówiła do niego, wszystko jedno, czy powróci, czy nie powróci to, co było dawniej. Ale brama ani razu się nie otworzyła.

Minęło kilka miesięcy, ale wydawały się one najdłuższym okresem, jaki Momo kiedykolwiek przeżyła. Prawdziwego czasu bowiem nie da się mierzyć zegarem i kalendarzem.

O tego rodzaju samotności nie da się naprawdę nic więcej powiedzieć. Może jeszcze to tylko: gdyby Momo mogła odnaleźć drogę do mistrza Hory - a1 próbowała tego często - poszłaby do niego i poprosiła, aby nie przydzielał jej już więcej czasu albo pozwolił jej zostać z nim na zawsze w domu „Nigdzie".

Ale bez Kasjopeji nie mogła odnaleźć drogi. A Kasjopeji nie było. Może dawno już wróciła do mistrza Hory. Albo zabłądziła gdzieś na świecie. W każdym razie nie wracała.

Wydarzyło się natomiast co innego.

Oto pewnego dnia Momo spotkała w mieście troje dzieci, które dawniej przychodziły do niej. Byli to Paolo, Franco i Maria, która kiedyś zawsze nosiła na ręku małą siostrzyczkę Dede. Wszyscy oni bardzo się zmienili. Mieli na sobie coś w rodzaju szarych mundurków, a twarze ich wyglądały dziwnie drętwo i bez życia. Ledwo się uśmiechnęli, kiedy Momo powitała ich radosnym okrzykiem.

- Tak was szukałam! - mówiła bez tchu. - Przyjdziecie do mnie znowu ?



Troje dzieci wymieniło między sobą spojrzenia i potrząsnęło głowami.

- Ale może jutro, dobrze? - pytała Momo.-Albo pojutrze?

Dzieci znowu potrząsnęły głowami.

- Ach, przyjdźcie! - prosiła Momo. - Dawniej przecież zawsze przychodziliście.

173 - Dawniej! - powtórzył Paolo.-Ale teraz wszystko się zmieniło. Nie wolno nam bezużytecznie trwonić naszego czasu.

- Nigdyśmy go nie trwonili bezużytecznie - zaprotestowała Momo.

- Tak, było przyjemnie - powiedziała Maria - ale nie o to chodzi.

Dzieci prędko szły przed siebie. Momo biegła obok nich.

- Dokąd teraz idziecie? - dopytywała się.

- Na lekcję zabaw - odparł Franco. - Uczymy się bawić.

- W co?

- Dziś będziemy się bawić w dziurkowanie kart - wyjaśnił Paolo. - To bardzo pożyteczne, ale trzeba diabelnie uważać.

- Jak się w to bawicie?

- Każdy z nas przedstawia sobą jedną kartę do dziurkowania. Każda karta zawiera mnóstwo danych: wzrost, wiek, wagę itd. Ale, naturalnie, nieprawdziwych, to byłoby zbyt łatwe. Czasami jesteśmy tez długimi cyframi, na przykład MUX/763/y. Potem miesza się nas i wkłada do kartoteki. A później jedno z nas musi znaleźć pewną określoną kartę. Zadaje pytania w ten sposób, ze karty kolejno odpadają i w końcu pozostaje tylko ta jedna. Wygrywa ten, kto zrobi to najprędzej.

- I ta zabawa sprawia wam przyjemność? - spytała Momo z powątpiewaniem.

- Nie o to chodzi - wyjaśniła Maria z widocznym lękiem. - Tak nie wolno mówić.

- Więc o co chodzi? - dopytywała się Momo.

- O to - powiedział Paolo - ze jest to pożyteczne dla przyszłości.

Tymczasem doszli do bramy dużego, szarego domu. Nad drzwiami widniał napis:

Przechowalnia dzieci

- Mogłabym wam tyle opowiedzieć - rzekła Momo.

- Może zobaczymy się kiedyś znowu - odpowiedziała smutno Maria.

Dokoła nich dużo dzieci wchodziło do tej bramy. I wszystkie wyglądały tak, jak troje przyjaciół Momo.

- U ciebie było o wiele przyjemniej - powiedział nagle Franco. - Wtedy mieliśmy tyle własnych pomysłów. Ale oni mówią, że przy tym nie można się niczego nauczyć.

- Nie moglibyście po prostu zwiać? - zaproponowała 174 Momo.

Tamci troje potrząsnęli głowami i rozejrzeli się, czy ktoś tego nie usłyszał.

- Próbowałem już raz, na początku - powiedział szeptem Franco - ale to na nic. Oni zawsze łapią uciekinierów.

- Nie powinieneś tak mówić - odezwała się Maria - w końcu mamy teraz przecież opiekę.

Wszyscy umilkli i patrzyli przed siebie. Wreszcie Momo zdobyła się na odwagę i zapytała:

- Moglibyście mnie wziąć ze sobą? Jestem teraz zawsze zupełnie sama.

Ale w tej chwili stało się coś dziwnego: zanim któreś z dzieci zdążyło odpowiedzieć, coś o sile olbrzymiego magnesu wessało je do wnętrza domu. Za nimi brama zatrzasnęła się z łoskotem.

Momo patrzyła na to przerażona. Po chwili jednak mimo lęku podeszła do bramy, aby zadzwonić lub zastukać. Chciała raz jeszcze poprosić, żeby jej pozwolono pobawić się z dziećmi, wszystko jedno w co. Jednakże ledwo zbliżyła się o jeden krok, kiedy zmartwiała ze strachu. Między nią a bramą stanął nagle jeden z szarych panów.

- To całkowicie bezcelowe! - powiedział z nikłym uśmiechem, nie wypuszczając cygara z ust. - Nawet nie próbuj! Wcale nie leży w naszym interesie, żebyś tam weszła.

- Dlaczego? - spytała Momo. Znowu poczuła przenikające ją lodowate zimno.

- Bo mamy inne plany co do ciebie - wyjaśnił szary pan i wydmuchał kółko dymu, które jak pętla otoczyło szyję Momo i bardzo powoli się rozwiewało.

Obok przechodzili ludzie, ale wszyscy bardzo się śpieszyli. Momo wskazała palcem szarego pana i chciała wezwać pomocy, ale nie mogła wydobyć z siebie głosu.

- Daj spokój! - powiedział szary pan i roześmiał się swoim spopielałym śmiechem. -Tak mało znasz nas jeszcze? Wciąż nie wiesz, jacy potężni jesteśmy? Odebraliśmy ci wszystkich twoich przyjaciół. Nikt ci nie może już pomóc. A z tobą możemy zrobić, co będziemy chcieli. Ale, jak widzisz, oszczędzamy ciebie.

- Dlaczego? - spytała Momo z trudem.

- Dlatego, że chcielibyśmy, abyś nam oddała pewną małą przysługę - odparł szary pan. - Jeżeli okażesz się rozsądna.

175 dużo na tym zyskasz dla siebie - i dla twoich przyjaciół. Chcesz tego ?

- Tak - szepnęła Momo. Szary pan uśmiechnął się blado.

- W takim razie spotkamy się dziś około północy, aby porozmawiać.

Momo skinęła głową w milczeniu. Ale szarego pana już przed nią nie było. Tylko dym jego cygara unosił się jeszcze w powietrzu.

Szary pan nie powiedział, gdzie mają się spotkać.

Rozdział siedemnasty

Wielki strach

i jeszcze większa odwaga

Momo bała się wrócić do starego amfiteatru. Na pewno tam właśnie przyjdzie szary pan, zęby się z nią spotkać.

A na samą myśl, ze znajdzie się z nim sama, ogarniało dziewczynkę przerażenie.

Nie, nie chce go juz w ogóle spotkać, ani tam, ani gdzie indziej. Jasne było dla niej, ze cokolwiek szary pan jej zaproponuje, w rzeczywistości nie będzie to nic dobrego dla niej ani dla jej przyjaciół.

Ale gdzie mogłaby ukryć się przed nim?

Zdawało jej się, że najbezpieczniejsza będzie w tłumie ludzi. Co prawda widziała, ze nikt nie zwracał uwagi na nią i na szarego pana, ale jeżeliby on rzeczywiście chciał zrobić jej coś złego i zaczęłaby wołać o pomoc, to ludzie chyba zauważyliby to i uratowali ją. Poza tym, mówiła sobie Momo, najtrudniej będzie znaleźć ją w ścisku.

Pozostałą część popołudnia i cały wieczór aż do późnej nocy dziewczynka chodziła w tłumie przechodniów po najbardziej ożywionych ulicach i placach, az zakreśliwszy duże koło wróciła do miejsca, skąd zaczęła swoją wędrówkę. Obeszła to koło drugi i trzeci raz. Po prostu dawała się unosić prądowi wciąż śpieszących się tłumów ludzi.

Jednakże maszerowała tak juz cały dzień i zaczęły ją boleć zmęczone nogi Robiło się późno, coraz później, a Momo szła na wpół przez sen, wciąż dalej, dalej i dalej...

„Żeby tylko chwilę odpocząć - pomyślała wreszcie - tylko jedną króciutką chwilkę, potem będę mogła bardziej uważać..." Na skraju ulicy stał właśnie w tym miejscu mały, trzykołowy wózek dostawczy, leżały na nim rozmaite worki i skrzynki. Momo wdrapała się na wierzch i oparła o przyjemnie miękki worek. Podciągnęła zmęczone nogi pod spódnicę. Ach, jak dobrze jej było teraz! Odetchnęła z ulgą, przytuliła się do worka i nim zauważyła, usnęła ze zmęczenia.

Nawiedziły ją bezładne sny. Ujrzała starego Beppa, chwiejącego się na linie wysoko ponad czarną przepaścią, trzymającego w obu rękach miotłę, dopomagającą mu do utrzymania równowagi.

Momo słyszała, jak Beppo wciąż woła: ,,Gdzie jest drugi koniec? Nie mogę go znaleźć!"

Rzeczywiście wydawało się, ze lina jest nieskończenie długa. Z obu stron gubiła się w ciemności.

Momo bardzo chciała pomóc Beppowi, ale nie mogła nic zrobić, zęby ją zauważył. Był za daleko i za wysoko.

Potem zobaczyła Gigiego, który wyciągał sobie z ust nieskończenie długi pasek papieru. Ciągnął go i ciągnął, ale pasek nie kończył się i nie urywał. Gigi stał juz na wysokiej stercie papierowych pasków. I Momo wydawało się, ze patrzy na nią błagalnie, jakby mu miało zabraknąć powietrza, jeżeli ona nie przyjdzie mu z pomocą.

Dziewczynka chciała pobiec do Gigiego, ale jej nogi zaplątały się w papierowych paskach. I im gwałtowniej próbowała się od nich uwolnić, tym bardziej zaplątywała się w nich.

Później zobaczyła dzieci. Były płaskie jak karty do gry. I w każdej karcie znajdowały się małe dziurki, umieszczone według odpowiedniego wzoru. Karty wirowały mieszając się, potem musiały na nowo ułożyć się w pewnym porządku i wybijano w nich nowe dziurki. Dzieci-karty płakały bezgłośnie, ale juz je znowu tasowano, a przy tym padały jedne na drugie, az szeleściły i furkotały. Momo chciała zawołać: „Zatrzymajcie się!" i „Przestańcie!", ale szelest i furkotanie górowały nad jej słabym głosem. Było coraz głośniej i głośniej, az hałas ją obudził.

W pierwszej chwili nie wiedziała, gdzie jest, bo wokół panowała ciemność. Później jednak przypomniała sobie, że usiadła na wózku dostawczym. I wózek ten jechał teraz, a jego silnik głośno terkotał.

Momo chciała zawołać: „Zatrzymajcie się!" i „Przestańcie!", Nie zauważyła, że wózek jechał juz zapewne dość długo, bo teraz był w dzielnicy, która o tej późnej nocnej porze robiła wrażenie wymarłej. Ulice były opustoszałe, a wysokie domy ciemne. Wózek nie jechał z dużą szybkością i Momo zeskoczyła z niego, nie zastanawiając się długo. Chciała wrócić na ożywione ulice, bo sądziła, ze tam szarzy panowie nie będą tacy groźni. Po chwili jednak przypomniała sobie swój sen i zatrzymała się.

Echo terkotu silnika przebrzmiało w ciemnych ulicach i zapanowała cisza.

Momo nie chciała już uciekać. Robiła to w nadziei, ze się uratuje. Cały czas myślała tylko b sobie, o własnym osamotnięniu i lęku ! A przecież w rzeczywistości to jej przyjaciołom groziło 1 78 nieszczęście. Jeżeli w ogóle ktoś mógł im pomóc, to tylko ona. Jeśli nawet możliwość nakłonienia szarych panów do oswobodzenia jej przyjaciół była bardzo mała, Momo musiała przynajmniej spróbować.

Kiedy to sobie przemyślała, poczuła nagle zmianę, jaka w niej zachodzi. Uczucie strachu i bezradności nabrało tak wielkiej mocy, że nagle załamało się i zmieniło we własne przeciwieństwo. Uległo jej. Czuła teraz odwagę i ufność, jak gdyby żadna moc na świecie nic jej nie mogła wyrządzić, albo raczej: nie troszczyła się już o to, co się z nią stanie.

Teraz chciała spotkać szarego pana. Pragnęła tego za wszelką cenę.

„Muszę natychmiast wracać do starego amfiteatru - powiedziała sobie - może nie jest jeszcze za późno, może szary pan czeka na mnie".

Ale łatwiej było to powiedzieć niż zrobić. Nie wiedziała, gdzie się znajduje, nie miała pojęcia, w jakim kierunku powinna pójść. Mimo to ruszyła przed siebie na chybił trafił.

Szła dalej i dalej przez ciemne, śmiertelnie ciche ulice. A że nie miała na sobie obuwia, nie słyszała nawet odgłosu własnych kroków. Za każdym razem, skręcając w nową ulicę, miała nadzieję, że odkryje coś, co jej wskaże, jak iść dalej, jakiś znak, który rozpozna. Ale nie było żadnego znaku. A zapytać kogoś także nie mogła, bo jedynym żywym stworzeniem, jakie spotkała, był chudy, brudny pies, który szukał pożywienia w stercie śmieci i przestraszony uciekł, kiedy się do niego zbliżyła.

Wreszcie Momo doszła do olbrzymiego, pustego placu. Nie był to jeden z ładnych placów z drzewami lub z fontanną, lecz po prostu duży, pusty obszar. Tylko na jego skraju widać było ciemne sylwetki domów, odcinające się na tle nocnego nieba.

Momo ruszyła przez plac. Kiedy doszła do jego środka, gdzieś niedaleko zaczął bić zegar na wieży. Bił dużo razy, więc może już była północ. „Jeżeli szary pan czeka już na mnie w amfiteatrze - pomyślała Momo - to nie zdążę na czas. Odejdzie z niczym. Możliwość dopomożenia przyjaciołom przepadnie - może już na zawsze!"

Momo gryzła piąstkę. Co powinna była, co mogła zrobić? Nie wiedziała.

- Jestem tutaj I - zawołała, jak mogła najgłośniej w otaczającą ją ciemność. Nie miała jednak nadziei, że szary pan ją us)y. szy. Ale co do tego pomyliła się.

Ledwo bowiem przebrzmiało ostatnie uderzenie zegara, jednocześnie na wszystkich ulicach wychodzących na wielki, pusty plac pojawiła się słaba poświata, która szybko przybierała na mocy. Wtedy Momo poznała, że były to reflektory wielkiej ilości samochodów, które teraz powoli zbliżały się ze wszystkich stron ku środkowi placu. W którymkolwiek kierunku się zwracała, zewsząd biło ku niej jaskrawe światło, az musiała osłonić ręką oczy. A więc przybyli! Ale tak licznego zjazdu Momo się nie spodziewała. Na chwilę straciła znowu całą odwagę. Ponieważ jednak była okrążona i nie mogła uciec, skuliła się, jak tylko mogła najbardziej, w swoim za obszernym męskim kubraku.

Później jednak pomyślała o kwiatach i głosach w wielkiej muzyce i momentalnie odczuła pociechę i powrót sił.

Samochody podjeżdżały z pomrukiem silników coraz bliżej i bliżej. Wreszcie zatrzymały się zderzak przy zderzaku, tworząc koło, którego środkiem była Momo.

Teraz panowie wysiedli. Momo nie mogła dojrzeć, ilu ich było, gdyż stanęli w cieniu za reflektorami. Czuła jednak, że utkwiło w niej wiele spojrzeń - spojrzeń, w których nie było ani trochę życzliwości. I przeniknął ją ziąb.

Chwilę nikt się nie odzywał, ani Momo, ani żaden szary pan.

- A więc - usłyszała dziewczynka wreszcie spopielały głos - to jest owa dziewczynka Momo, która myślała kiedyś, że może nam rzucić wyzwanie. Spójrzcie teraz na to półtora nieszczęścia ! '

Po tych słowach rozległ się głośny szmer, który z daleka zabrzmiał jak śmiech wielkiej ciżby.

- Uwaga ! - powiedział jeden ze spopielałych głosów,__

Wiecie, jaka niebezpieczna może być dla nas ta mała. Nie ma sensu coś przed nią udawać.

Momo zaczęła uważniej słuchać.

- No, dobrze - odezwał się pierwszy głos z ciemności panujących za reflektorami - spróbujmy więc posłużyć się prawdą.

Znowu na dłuższą chwilę zapadła cisza. Momo czuła, 2e szarzy panowie boją się powiedzieć prawdę. Zdawało się, że jest to dla nich niewypowiedzianie wielkim wysiłkiem. Momo usłyszała coś, co brzmiało jak dyszenie, wydobywające się z mnóstwa krtani.

Wreszcie jeden z panów zaczął mówić. Głos jego dochodził 180 z innego kierunku, ale brzmiał równie popielato:

- Porozmawiajmy więc otwarcie. Jesteś samiuteńka, biedne dziecko. Nie możesz porozumieć się ze swoimi przyjaciółmi. Nie ma już nikogo, z kim mogłabyś dzielić się swoim czasem. Wszystko to przewidywał nasz plan. Widzisz, jacy potężni jesteśmy. Nie ma sensu przeciwstawiać się nam. Czym są teraz dla ciebie te liczne samotne godziny? Przekleństwem, które cię przygniata, brzemieniem, pod którym się dusisz, morzem, które cię zatapia, udręką, która cię spala. Jesteś wyrzutkiem rodzaju ludzkiego.

Momo słuchała w milczeniu.

- Kiedyś - ciągnął głos - nadejdzie chwila, kiedy nie będziesz mogła tego znosić dłużej, jutro, za tydzień, za rok. Nam jest wszystko jedno, my po prostu czekamy. Bo wiemy, ze kiedyś przypełzniesz do nas i powiesz: jestem gotowa na wszystko, oswobodźcie mnie tylko od tego ciężaru! A może ta chwila już nadeszła? Powiedz tylko: tak.

Momo potrząsnęła głową.

- Nie chcesz, żebyśmy ci pomogli ? - Spytał głos lodowato. Fala zimna zaczęła napływać ku Momo ze wszystkich stron, ale dziewczynka zacisnęła zęby i jeszcze raz potrząsnęła głową.

- Ona wie, co to czas - syknął inny głos.

- To dowodzi, ze istotnie była u Tak Zwanego *?- odpowiedział pierwszy głos również sycząc. Potem odezwał się głośno: - Znasz mistrza Horę?

Momo kiwnęła głową.

- I rzeczywiście byłaś u niego? Momo znowu kiwnęła głową.

- Więc znasz Kwiaty Jednej Godziny?

Momo kiwnęła głową po raz trzeci. Och, jak dobrze je znała! Zapadła cisza. Kiedy głos zaczął znowu mówić, dochodził juz z innego kierunku.

- Kochasz swoich przyjaciół, prawda? Momo kiwnęła głową.

- I chciałabyś ich uwolnić od naszej przemocy? Momo znowu kiwnęła głową.

- Mogłabyś tego dokonać, gdybyś tylko chciała.

Momo otuliła się szczelniej kubrakiem, bo dygotała z zimna.

- Oswobodzenie twoich przyjaciół kosztowałoby cię doprawdy drobnostkę. My pomożemy tobie, a ty pomożesz nam. Tak będzie przecież sprawiedliwie.

Momo spojrzała uważnie w kierunku, z którego dochodził teraz głos.

- My chcielibyśmy także poznać osobiście tego mistrza Horę, rozumiesz? Nie wiemy jednak, gdzie on mieszka. Chcemy od ciebie tylko, żebyś nas do niego zaprowadziła. To wszystko. Słuchaj uważnie, Momo, żebyś była pewna, że mówimy z tobą zupełnie otwarcie i mamy uczciwe zamiary: oddamy ci za to twoich przyjaciół i będziecie mogli znowu wieść wasze dawne, wesołe życie. Chyba to dobra propozycja!

Momo pierwszy raz otworzyła usta. Mówienie kosztowało ją wiele trudu, bo wargi miała zamarznięte.

- Czego chcecie od mistrza Hory? - spytała powoli.

- Chcemy go poznać - odpowiedział głos ostro i powiało jeszcze większym ziąbem - Niech ci to wystarczy.

Momo czekała nie odzywając się. Wśród szarych panów nastąpiło poruszenie, jak gdyby się zaniepokoili.

- Nie rozumiem cię - powiedział głos. - Pomyśl o sobie i swoich przyjaciołach! Po co miałabyś troszczyć się o mistrza Horę. Niech on sam martwi się o siebie. W jego wieku niepotrzebna juz jest opieka. A poza tym -jeżeli będzie rozsądny i ułoży się z nami po dobroci, włos mu z głowy nie spadnie. Jeśli nie, to potrafimy go zmusić.

- Do czego? - Spytała Momo zsiniałymi ustami.

Głos odpowiadającego zabrzmiał teraz przenikliwie i z wielkim natężeniem:

- Mamy już dość zbierania pojedynczych godzin, minut i sekund. Chcemy całego czasu wszystkich ludzi. Hora musi go nam dać!

Momo przerażona wpatrywała się w ciemność, z której dochodził głos.

- A ludzie? - Spytała. - Co stanie się z nimi?

'[ - Ludzie - krzyknął załamujący się głos - są już od dawna zbyteczni. Sami doprowadzili świat do tego, że nie ma już dla nich miejsca. My zawładniemy światem!

Zimno było teraz tak okropne, że Momo z wielkim wysiłkiem poruszała wargami, ale nie mogła wydobyć z siebie ani słowa.

- Ale nie martw się, mała Momo - ciągnął głos, teraz znów ściszony i niemal przymilny - ciebie i twoich przyjaciół to nie dotyczy. Będziecie ostatnimi ludźmi bawiącymi się i opowiadającymi sobie historie. Nie będziecie się wtrącali do naszych spraw, a my zostawimy was w spokoju,

Głos umilkł, ale zaraz zaczął mówić z zupełnie innego kierunku:

- Wiesz dobrze, ze powiedzieliśmy ci prawdę. Dotrzymamy naszej obietnicy. A ty zaprowadzisz nas teraz do Hory

Momo usiłowała coś powiedzieć. Zimno odbierało jej niemal przytomność. Dopiero po wielu próbach zdołafa wyjąkać:

- Nie zrobiłabym tego, nawet gdybym mogła. Skądś dobiegł groźny głos:

- Co to znaczy, gdybyś mogła ? Przecież możesz. Byłaś u Hory, więc znasz drogę do niego!

- Nie odnajdę jej - szepnęła Momo. - Juz próbowałam. Tylko Kasjopeja ją zna.

- Kto to jest?

- Żółw mistrza Hory.

- Gdzie on teraz jest?

Momo, juz ledwo przytomna, wymamrotała:

- Wrócił - ze mną - ale - go - zgubiłam.

Jak z wielkiej odległości słyszała wokół siebie gwar podnieconych głosów.

- Natychmiast zarządzić wielki alarm ! - wołano. - Trzeba znaleźć tego żółwia. Każdy napotkany żółw podlega zbadaniu! Musimy odnaleźć tę Kasjopeję! Musimy! Musimy!

Głosy przebrzmiały. Zapadła cisza. Momo powoli wracała do siebie. Stała samotnie na dużym placu, nad którym unosiły się porywy zimna, jak gdyby nadchodzącego z wielkiej pustki, spo-pielałego wiatru.


Date: 2016-04-22; view: 807


<== previous page | next page ==>
Kwiat Jednej Godziny 3 page | Kiedy się przewiduje bez oglądania się wstecz
doclecture.net - lectures - 2014-2024 year. Copyright infringement or personal data (0.015 sec.)