Home Random Page


CATEGORIES:

BiologyChemistryConstructionCultureEcologyEconomyElectronicsFinanceGeographyHistoryInformaticsLawMathematicsMechanicsMedicineOtherPedagogyPhilosophyPhysicsPolicyPsychologySociologySportTourism






Kwiat Jednej Godziny 1 page

nuzuziar xrzynasty Tam jeden dzień, tu jeden rok

Momo ocknęła się i otworzyła oczy.

Zastanawiała się, gdzie jest. Zdziwiło ją, że znajduje się na porośniętych trawą kamiennych stopniach amfiteatru. Czyż przed chwilą jeszcze nie była w domu „Nigdzie" u mistrza Hory? Jakim sposobem znalazła się nagle tutaj?

Było ciemno i chłodno. Nad wschodnim horyzontem szarzał pierwszy świt. Dziewczynce było zimno i otuliła się szczelniej swoim zbyt obszernym kubrakiem.

Pamiętała dokładnie wszystko, co przeżyła, nocną wędrówkę po wielkim mieście za prowadzącym ją żółwiem, dzielnicę z osobliwą poświatą i oślepiająco białymi domami, uliczkę Nigdy, salę z niezliczonymi zegarami, czekoladę i bułeczki z miodem, i każde słowo rozmowy z mistrzem Horą, i zadaną jej zagadkę. Ale przede wszystkim pamiętała swoje przeżycia pod złotą kopułą. Wystarczyło jej zamknąć oczy, aby znowu zobaczyła nigdy przedtem nie widziane bogactwo barw Kwiatów Jednej Godziny. Głosy słońca, księżyca i gwiazd dźwięczały jej jeszcze w uszach, i to tak wyraźnie, ze mogła nucić melodię ich śpiewu. A kiedy ją nuciła, układały się w niej słowa, które rzeczywiście wyrażały woń kwiatów i ich nigdy nie spotykane barwy! Słowa te wyrażały głosy, które pamiętała - ale z jej pamięcią działo się coś dziwnego. Momo przypominała sobie coraz lepiej nie tylko to, co widziała i słyszała. Jak z niewyczerpanej czarodziejskiej studni wydobywały się obrazy tysięcy Kwiatów Jednej Godziny. I wraz z pojawianiem się każdego z nich rozbrzmiewały nowe słowa. Momo musiała tylko wsłuchiwać się w siebie, aby móc je powtarzać, a nawet śpiewać. Mówiły one o tajemniczych, cudownych rzeczach, a Momo rozumiała znaczenie tych słów. A więc to miał na myśli mistrz Hora mówiąc, że słowa muszą najpierw w niej wzrosnąć!

Czy też może wszystko to było tylko snem? Może naprawdę wcale się nie wydarzyło?

Kiedy Momo zastanawiała się nad tym, zobaczyła, ze pośrodku okrągłego placu coś pełznie. Był to żółw, który spokojnie wyszukiwał jadalne zioła!

1 41 Momo prędko zbiegła na dół i przykucnęła obok żółwia. Zwierzątko na chwilę tylko podniosło głowę, spojrzało na dziewczynkę swoimi prastarymi, czarnymi oczami - potem w dalszym ciągu zabrało się spokojnie do jedzenia.



- Dzień dobry, żółwiu! - Powiedziała Momo. Na pancerzu nie ukazała się odpowiedź.

- Czy to ty zaprowadziłeś mnie ostatniej nocy do mistrza Hory?

Znów nie było odpowiedzi. Momo westchnęła zawiedziona.

- Szkoda - mruknęła - a więc jesteś tylko zwyczajnym żółwiem, a nie... ach, zapomniałam imienia. Było ładne, ale długie i jakieś dziwne. Nigdy go przedtem nie słyszałam.

KASJOPEJA! - pojawiły się nagle słabo świecące litery na pancerzu żółwia. Momo odczytała je z zachwytem.

- Tak!-zawołała klaszcząc w ręce.-Właśnie to imię? Więc jednak to ty? Jesteś żółwiem mistrza Hory, prawda?

A KIMŻE INNYM?

- Ale dlaczego mi przedtem nie odpowiadałeś? JEM ŚNIADANIE - pojawił się napis na pancerzu.

- Przepraszam! - Powiedziała Momo. - Nie chciałam ci przeszkadzać. Chciałabym tylko wiedzieć, jak to się stało, że nagle znowu tu się znalazłam?

NA TWOJE ŻYCZENIE!- Brzmiała odpowiedź.

- To dziwne - mruknęła Momo. - Wcale tego nie pamiętam. A ty, Kasjopejo? Dlaczego nie zostałaś u mistrza Hory, tylko poszłaś ze mną?

MOJE ŻYCZENIE! -oznajmiły litery na pancerzu.

- Bardzo dziękuję - powiedziała Momo - to ładnie z twojej strony.

PROSZĘ - zabłysły litery. Zdawało się, że żółw na tym zamierza na razie zakończyć rozmowę, bo pomaszerował dalej, aby zająć się znów przerwanym śniadaniem.

Momo usiadła na kamiennych stopniach, ciesząc się z góry na spotkanie z Gigim, Beppem i dziećmi. Wsłuchiwała się znowu w muzykę, która nie przestała w niej dźwięczeć. I mimo że była zupełnie sama i nikt jej nie słuchał, coraz głośniej i z większym przejęciem śpiewała melodię i słowa wschodzącemu słońcu. I zdawało jej się, ze ptaki i świerszcze, i drzewa, a nawet stare kamienie słuchają jej śpiewu.

Nie wiedziała, ze długi czas nie znajdzie innych słuchaczy. Nie

wiedziała, że na próżno czeka na przyjaciół, że bardzo długo jej 142 nie było, a świat się tymczasem zmienił.

Z Gigim Oprowadzaczem poszło szarym panom stosunkowo łatwo.

Zaczęło się od tego, że mniej więcej przed rokiem, wkrótce po zniknięciu Momo, w gazecie ukazał się dość długi artykuł o Gigim. „Ostatni prawdziwy gawędziarz" - napisano w nim. Oprócz tego podano, gdzie i kiedy można go spotkać i że jest on atrakcją, którą koniecznie trzeba podziwiać.

Po tym artykule coraz częściej do starego amfiteatru przychodzili ludzie, którzy pragnęli zobaczyć i usłyszeć Gigiego. On sam, oczywiście, nie miał nic przeciw temu. Jak zawsze, opowiadał, co mu właśnie przyszło do głowy, a potem obchodził słuchaczy z czapką, która za każdym razem obficiej napełniała się monetami i banknotami. Wkrótce Gigiego zaangażowało biuro podróży, płacąc jeszcze dodatkowo stałe wynagrodzenie za prawo pokazywania go jako osobliwość. Turystów przywożono teraz autokarami i już wkrótce Gigi musiał stosować się do prawdziwego rozkładu występów, aby wszyscy, którzy za to zapłacili, mogli go - posłuchać.

Już wtedy zaczął bardzo odczuwać brak Momo, bo jego opowieści nie były już uskrzydlone, mimo że nadal wzbraniał się opowiadać dwa razy tę samą historię, nawet kiedy proponowano mu za to podwójną zapłatę.

Po paru miesiącach nie musiał już występować w starym amfiteatrze i obchodzić go z czapką. Porwało go do siebie radio, a trochę później nawet i telewizja. Opowiadał tam tylko trzy razy na tydzień swoje historie milionom słuchaczy i zarabiał mnóstwo pieniędzy.

W tym czasie przeniósł się też z okolicy starego amfiteatru i zamieszkał w zupełnie innej dzielnicy miasta, gdzie mieli swoje siedziby wszyscy bogaci i sławni ludzie. Wynajął duży, nowoczesny dom, położony w starannie utrzymanym parku. Nie nazywał się już także Gigi, lecz Girolamo.

Naturalnie dawno już przestał wymyślać, tak jak kiedyś, wciąż nowe opowieści. Nie miał na to czasu.

Zaczął gospodarować oszczędnie swoimi pomysłami. Z jednego robił teraz czasem pięć rozmaitych opowieści.

A kiedy i to mu nie wystarczało, aby sprostać ciągle rosnącemu zapotrzebowaniu, zrobił pewnego dnia coś, czego nie po-

1 43 winien był robić: opowiedział jedną z historii, która była wyłączną własnością Momo.

Słuchacze przełknęli ją równie pośpiesznie, jak wszystkie inne, i zaraz o niej zapomnieli. Żądano dalszych opowieści. Gigi był tak oszołomiony tym tempem, że bez zastanowienia poświęcił jedną po drugiej wszystkie historie, które były przeznaczone tylko dla Momo. A kiedy opowiedział ostatnią z nich, poczuł nagle wewnętrzną pustkę i nic nowego już nie mógł wymyślić.

Ze strachu, że powodzenie mogłoby go opuścić, zaczął wszystkie swoje historie opowiadać powtórnie, tylko z niewielkimi zmianami i innymi imionami bohaterów. Najdziwniejsze jednak było, że zdaje się nikt tego nie zauważył. W każdym razie zapotrzebowanie nie zmalało.

Gigi trzymał się powodzenia jak tonący deski. Bo teraz był przecież bogaty i sławny - a czyż nie o tym zawsze marzył?

Jednakże czasem w nocy, leżąc w łóżku pod jedwabną kołdrą, tęsknił do dawnego życia, kiedy mógł przestawać z Momo, starym Beppo i dziećmi i umiał jeszcze naprawdę snuć opowieści.

Ale żadne droga nie prowadziła z powrotem, bo Momo znikła i nadal jej nie było. Z początku Gigi robił poważne próby odnalezienia dziewczynki, później nie starczało mu już na nie czasu. Miał teraz trzy sprawne sekretarki, którym dyktował swoje opowieści, które za niego zawierały umowy, robiły mu reklamę i układały terminy, ale termin na poszukiwanie Momo nigdy się w jego planie nie mieścił.

Z dawnego Gigi mało co już zostało. Pewnego dnia jednak zdołał wziąć się w garść i postanowił zastanowić się nad sobą. Powiedział sobie, że jest teraz człowiekiem, którego głos ma dużą wagę i którego słuchają miliony. Kto, jeśli nie on, może powiedzieć ludziom prawdę! Opowie im o szarych panach! I doda, że nie jest to zmyślona historia i że prosi słuchaczy, aby pomogli mu odszukać Momo.

Decyzję tę powziął Gigi jednej z owych nocy, podczas których tęsknił do dawnych przyjaciół. A kiedy nastał świt, siedział już przy swoim dużym biurku, aby zrobić notatki do tego planu. Zanim jednak napisał pierwsze słowo, rozległ się ostry dzwonek telefonu. Gigi podniósł słuchawkę i zmartwiał z przerażenia.

Odezwał się dziwnie bezdźwięczny, można by rzec, spopielały głos, jednocześnie zaś Gigi poczuł w sobie chłód, który jak gdyby przenikał do szpiku kości.

- Daj temu spokój! - mówił głos. - Radzimy ci po do- 1 ĄĄ broci.

- Kto mówi? - spytał Gigi.

- Sam dobrze wiesz - odpowiedział głos. - Chyba nie musimy się przedstawiać. Wprawdzie dotychczas nie miałeś przyjemności zetknąć się z nami osobiście, ale od dawna już należysz do nas duszą i ciałem. I nie mów, że o tym nie wiesz!

- Czego chcecie ode mnie?

- Nie podobają nam się twoje zamiary. Bądź tak grzeczny i daj im spokój, dobrze?

Gigi zebrał całą odwagę.

- Nie - powiedział - nie dam spokoju. Nie jestem już małym, nieznanym Gigim Oprowadzaczem. Jestem teraz wielkim człowiekiem. Zobaczymy, czy będziecie mogli zmierzyć się ze mną.

Głos roześmiał się bezdźwięcznie, a Gigi nagle zaczął szczękać zębami.

- Jesteś nikim - mówił głos. - To myśmy cię zrobili. Jesteś gumową lalką. Nadmuchaliśmy cię. Ale jeżeli będziemy mieli z tobą kłopoty, to wypuścimy z ciebie powietrze. Czy też może myślisz na serio, że sobie i swojemu nic nie znaczącemu talentowi masz do zawdzięczenia to, czym teraz jesteś?

- Tak właśnie myślę - odpowiedział Gigi ochryple.

- Biedny, mały Gigi - mówił głos. - Jesteś i zawsze będziesz fantastą. Dawniej byłeś księciem Girolamo w masce nieboraka Gigiego. A czym jesteś teraz? Nieborakiem Gigim w masce księcia Girolamo. Mimo to powinieneś nam być wdzięczny, bo w końcu to my przecież spełniliśmy wszystkie twoje marzenia.

- Nieprawda! - wyjąkał Gigi. -To kłamstwo!

- Czyżby? - odpowiedział głos i znowu zaśmiał się bezdźwięcznie. - Właśnie ty domagasz się od nas prawdy? Dawniej miałeś zawsze tyle pięknych powiedzonek na temat prawdy i nieprawdy. Ach nie, biedny Gigi, nie wyjdzie ci na dobre, jeśli będziesz próbował powoływać się na prawdę. Wsławiłeś się dzięki naszej pomocy swoimi bujdami. Prawda to nie twoja specjalność. Dlatego daj temu spokój!

- Coście zrobili z Momo? - wyszeptał Gigi.

- Nad tym nie łam sobie swojej miłej, rozbałamuconej główki!

145 Momo nie możesz już pomóc - w każdym razie nie tym, że będziesz opowiadał tę historię o nas. Osiągniesz nią tylko to, że twoje powodzenie minie równie szybko, jak przyszło. Oczywiście, musisz sam zdecydować. Nie chcemy powstrzymywać cię od odgrywania roli bohatera i zrujnowania siebie, jeżeli tak bardzo ci na tym zależy. Ale nie możesz oczekiwać, że nadal będziemy cię ochraniali, skoro jesteś taki niewdzięczny. Czy nie jest o wiele przyjemniej być bogatym i sławnym?

- Owszem - odpowiedział Gigi zduszonym głosem.

- No, widzisz! A więc zostaw nas w spokoju, dobrze? Opowiadaj ludziom nadal to, co chcą od ciebie słyszeć!

- Jak mam to robić? - spytał z wysiłkiem Gigi.-Teraz, kiedy wiem o tym wszystkim.

- Dam ci dobrą radę: nie bierz siebie tak poważnie. Naprawdę, nie chodzi tu o ciebie. Jeśli tak na to spojrzysz, będziesz mógł przecież prosperować jak dotychczas!

- Tak - szepnął Gigi wpatrując się przed siebie - jeśli tak , na to spojrzeć...

W słuchawce stuknęło i Gigi ją odłożył. Pochylił się nad swym dużym biurkiem i ukrył twarz w ramionach. Wstrząsał nim bezgłośny szloch.

Od tego dnia Gigi stracił poczucie własnej godności. Porzucił swój plan i robił to, co dotychczas, ale czuł się przy tym jak oszust. I był nim rzeczywiście. Dawniej jego fantazja wiodła go swoimi ulotnymi drogami, a on beztrosko podążał za nią. Teraz zaś kłamał!

Robił z siebie błazna, pajaca dla publiczności, i wiedział o tym. Zaczął nienawidzić swoich występów. I wskutek tego jego opowieści stawały się coraz głupsze albo bardziej ckliwe. Jednakże powodzenie Gigiego nie cierpiało na tym, przeciwnie, nazwano to jego nowym stylem i wielu gawędziarzy próbowało go naśladować. Gigi zrobił się bardzo modny. Ale nie dawało mu to radości. Wiedział przecież, komu to wszystko zawdzięcza. Nic nie zyskał. Wszystko stracił.

Mimo to w dalszym ciągu pędził samochodem z jednego występu na drugi, latał najszybszymi samolotami i gdziekolwiek się znajdował, nieustannie dyktował sekretarkom swoje stare opowieści w nowej postaci. Jak pisano we wszystkich gazetach był „zadziwiająco płodny".

Tak marzyciel Gigi zamienił się w kłamcę Girolamo.

O wiele trudniej było szarym panom poradzić sobie ze starym Beppem Zamiataczem Ulic.

Po owej nocy, w której zniknęła Momo, jeśli tylko praca mu na to pozwalała, siedział w starym amfiteatrze i czekał. Jego troska i niepokój rosły z dnia na dzień. I kiedy nie mógł już dłużej wytrzymać, postanowił, mimo wszystkich uzasadnionych zastrzeżeń Gigiego, zwrócić się do policji.

Już lepiej, mówił sobie, żeby ją znowu wpakowali do takiego domu z kratami w oknach, niż żeby ją więzili ci szarzy. Jeżeli w ogóle jeszcze żyje. Z takiego domu raz już uciekła i może drugi raz to zrobić. Może zresztą będę mógł postarać się, żeby jej nie zamknęli. Ale najpierw trzeba ją znaleźć.

Beppo poszedł więc do najbliższego komisariatu policji na krańcu miasta. Chwilę stał jeszcze przed drzwiami obracając w rękach kapelusz, wreszcie wziął na odwagę i wszedł do środka.

- Czego pan sobie życzy? - spytał policjant, zajęty właśnie wypełnianiem jakiegoś długiego i skomplikowanego formularza.

Beppo chwilę zwlekał, zanim wydobył z siebie:

- Widzi pan, musiało wydarzyć się coś okropnego.

- Tak? - spytał policjant nie przerywając pisania. - A o co chodzi?

- Chodzi o naszą Momo - powiedział Beppo.

- 0 dziecko?

- Tak, o małą dziewczynkę.

- Czy to pana dziecko?

- Nie - odparł Beppo zmieszany - to znaczy tak, ale nie jestem jej ojcem.

- Nie, to znaczy tak! -powtórzył policjant zirytowany. - Więc czyim dzieckiem jest ta dziewczynka? Kim są jej rodzice?

- Tego nikt nie wie - odparł Beppo.

- Gdzie dziecko jest zameldowane?

- Zameldowane? - spytał Beppo. - No, myślę, że u nas. Znamy je wszyscy.

- A więc nie jest zameldowane - stwierdził policjant z westchnieniem. - Czy pan wie, że to jest wzbronione? Do czego byśmy doszli! U kogo dziecko mieszka?

- U siebie - odpowiedział Beppo. - To znaczy w starym amfiteatrze. Ale dziecko już tam nie mieszka. Nie ma go.

147 - Chwileczkę - powiedział policjant. - Jeżeli pana dobrze zrozumiałem, dotychczas mieszkała w ruinie włócząca się mała dziewczynka, mająca na imię... jak pan powiedział?

- Momo.

Policjant zaczął wszystko zapisywać.

- ...mająca na imię Momo. Momo i co dalej? Proszę podać nazwisko.

- Momo i nic dalej - powiedział Beppo.

Policjant podrapał się w brodę i spojrzał stropiony na Beppa.

- Tak nie może być, drogi panie. Chcę panu pomóc, ale w ten sposób nie mogę sformułować meldunku. Niech no pan poda najpierw, jak pan się nazywa.

- Beppo.

- A jak dalej?

- Beppo Zamiatacz Ulic.

- Pytam o na7/visko, nie o zawód.

- To jest i nazwisko, i zawód - wyjaśnił cierpliwie Beppo. Policjant odłożył pióro i zakrył twarz rękami.

- Boże drogi! - wymamrotał zrozpaczony. - Dlaczego akurat ja muszę mieć teraz dyżur.

Po chwili wyprostował się, wyprężył ramiona, uśmiechnął się do starego człowieka, chcąc mu dodać odwagi, i powiedział łagodnie jak pielęgniarz:

- Możemy później spisać personalia. Teraz niech pan opowie po kolei, co się właściwie stało i jak do tego doszło!

- Wszystko? - spytał Beppo z powątpiewaniem.

- Wszystko, co należy do tej sprawy - odpowiedział policjant. - Wprawdzie w ogóle nie mam czasu, muszę do południa wypełnić ten cały stos formularzy, jestem u kresu sił i nerwów, ale niech pan się nie śpieszy i powie o wszystkim, co panu leży na sercu.

Oparł się o tylną poręcz krzesła i zamknął oczy z miną męczennika właśnie przypiekanego na rożnie. Stary Beppo zaś zaczął w swój dziwaczny i rozwlekły sposób opowiadać całą historię,od zjawienia się Momo i jej osobliwego daru, aż do zebrania szarych panów na hałdzie śmieci, których obrady podsłuchał.

- I tej samej nocy - zakończył - Momo zniknęła. Policjant przyglądał mu się długo, bardzo zmartwiony.

- Inaczej mówiąc - odezwał się wreszcie--była sobie zupełnie nieprawdopodobna, mała dziewczynka, której obec-

ności nie można niczym dowieść i która została dokądś uprowa- 148 dzona przez jakieś upiory, które, jak wiadomo, nie istnieją. Ale i to nie jest pewne. I policja ma się tym zająć?

- Tak, proszę pana! - powiedział Beppo.

Policjant pochylił się do przodu i rozkazał szorstko: : )

- Niech pan na mnie chuchnie!

Beppo nie zrozumiał, o co chodzi, wzruszył ramionami, ale posłusznie chuchnął w twarz policjantowi. Ten wciągnął nosem powietrze i potrząsnął głową.

- Nie jest pan pijany -r- stwierdził.

- Nie - wymruczał Beppo, czerwony z zakłopotania. - I nigdy jeszcze nie byłem.

- Więc dlaczego opowiada mi pan te bzdury? - spytał policjant. - Myśli pan, że policja jest taka głupia i da się nabrać na pańskie bajeczki ?

- Tak - odparł prostodusznie Beppo.

To wyczerpało cierpliwość policjanta. Zerwał się z krzesła i walnął pięścią w długi i skomplikowany formularz.

- Dość tego! - wrzasnął purpurowy z gniewu. - Niech pan się natychmiast stąd wynosi, inaczej zamknę pana za obrazę władzy I

- Przepraszam - wybąkał onieśmielony Beppo - miałem co innego na myśli. Chciałem powiedzieć...

- Precz stąd! - wrzeszczał policjant. Beppo odwrócił się i wyszedł.

W ciągu paru następnych dni chodził do innych komisariatów. Sceny, jakie się tam rozgrywały, niewiele różniły się od tamtej. Wyrzucano go albo uprzejmie kazano wrócić do domu, albo wreszcie pocieszano go, żeby się pozbyć natręta.

Raz jednak trafił Beppo na jakiegoś wyższego urzędnika, który miał mniej poczucia humoru niż jego koledzy. Z nieruchomą twarzą wysłuchał opowiadania Beppa, poczym powiedział lodowato:

- Ten człowiek jest szalony. Trzeba będzie stwierdzić, czy nie jest groźny dla otoczenia. Zaprowadźcie go do aresztu.

Beppo musiał pół dnia czekać w celi, później dwaj policjanci wsadzili go do samochodu. Pojechali z nim przez miasto do dużego, białego budynku z kratami w oknach. Nie było to jednak więzienie czy coś takiego, jak Beppo z początku myślał, lecz szpital dla nerwowo chorych.

Tu zbadano go gruntownie. Profesor i pielęgniarze byli dobrzy

149 dla niego, nie wyśmiewali się ani nie wymyślali mu, wydawało się nawet, że bardzo interesuje ich jego historia, którą ciągle na nowo musiał opowiadać. Jednak, mimo że niczemu nie przeczyli, Beppo nie miał uczucia, że mu naprawdę wierzą. Nie rozumiał, czego od niego chcą, ale nie pozwalali mu pójść sobie.

Za każdym razem, gdy pytał, kiedy będzie mógł odejść, odpowiadali:

- Niedługo, ale na razie jeszcze pana potrzebujemy. Musi pan zrozumieć, że nie zakończyliśmy jeszcze badań, ale posuwamy się naprzód.

I Beppo, który myślał, że chodzi o badania, gdzie przebywa mała Momo, zdobył się na cierpliwość.

Wskazano mu łóżko w dużej sali, gdzie spało wielu pacjentów. Pewnej nocy Beppo obudził się i w słabym blasku nocnej lampy zobaczył, że ktoś stoi koło jego łóżka. Najpierw dostrzegł tylko czerwony, żarzący się koniec cygara, później jednak rozpoznał okrągły sztywny kapelusz i teczkę trzymaną przez stojącą w ciemności postać. Zrozumiał, że jest to jeden z szarych panów, zimno przeniknęło go aż do środka serca i już chciał wezwać pomocy.

- Cicho! - powiedział spopielały głos w ciemności.- Mam polecenie zrobić panu pewną propozycję. Niech pan posłucha i odpowie mi, dopiero kiedy tego zażądam! Zobaczył pan zaledwie coś niecoś z tego, jak daleko sięga już nasza moc. Od pana zależy, czy dowie się pan czegoś więcej. Co prawda, nie może pan nam ani trochę zaszkodzić, opowiadając każdemu o tej historii, ale przyjemne to dla nas nie jest. Mówiąc nawiasem, ma pan oczywiście zupełną słuszność, domyślając się, że pańska mała przyjaciółka Momo jest przez nas więziona. Ale niech pan porzuci nadzieję, że można będzie kiedykolwiek znaleźć ją u nas. To się nigdy nie stanie. A pańskie starania o oswobodzenie jej bynajmniej nie wpływają na polepszenie sytuacji biednego dziecka. Musi ono odpokutować każdą pana próbę. Niechże pan więc w przyszłości zastanawia się nad tym, co pan robi i mówi.

Szary pan wydmuchał parę kółek dymu i z zadowoleniem obserwował wpływ, jaki jego przemówienie wywarło na Beppo. Ten bowiem wierzył każdemu słowu szarego pana.

- Streszczając się najbardziej jak można, bo i mój czas jest drogocenny - ciągnął szary pan - proponuję panu co następuje: oddamy panu z powrotem dziecko pod warunkiem, że

nigdy nie powie pan już ani słowa o nas i o naszej działalności. 150 Ponadto żądamy od pana, że tak powiem, jako okupu, sumy stu tysięcy godzin zaoszczędzonego czasu. Niech pan nie głowi się nad tym, jak wejdziemy w posiadanie tego czasu, to już nasza sprawa. Pan ma tylko zadanie zaoszczędzenia go. Jak, to już znowu pana sprawa. Jeżeli pan się na to zgadza, postaramy się, żeby pan wyszedł stąd w najbliższych dniach. Jeżeli nie, no, to pan zostanie tu na zawsze, a Momo zostanie na zawsze u nas Niech pan się zastanowi. Tylko ten jeden raz stawiamy panu tę wspaniałomyślną propozycję. No, więc?

Beppo dwa razy przełknął ślinę, potem zaskrzeczał:

- Zgoda.

- Bardzo rozsądnie - powiedział szary pan z zadowoleniem. - Proszę więc pamiętać: całkowite milczenie i sto tysięcy godzin. Jak tylko je będziemy mieli, dostanie pan z powrotem małą Momo. Powodzenia, drogi panie.


Date: 2016-04-22; view: 742


<== previous page | next page ==>
Momo przybywa tam, skąd pochodzi czas | Kwiat Jednej Godziny 2 page
doclecture.net - lectures - 2014-2024 year. Copyright infringement or personal data (0.024 sec.)