Home Random Page


CATEGORIES:

BiologyChemistryConstructionCultureEcologyEconomyElectronicsFinanceGeographyHistoryInformaticsLawMathematicsMechanicsMedicineOtherPedagogyPhilosophyPhysicsPolicyPsychologySociologySportTourism






Momo przybywa tam, skąd pochodzi czas

Momo stała w największej sali, jaką kiedykolwiek widziała. Sala ta była większa od najogromniejszego kościoła i najobszerniejszej hali dworcowej. Potężne filary podpierały sufit, którego raczej można się było domyślać wysoko w górze niż go dojrzeć. Okien w ogóle nie było. Złote światło, delikatnie rozjaśniające to olbrzymie pomieszczenie, dawały wszędzie poustawiane niezliczone świece, których płomyki były tak nieruchome, jakby je wymalowano lśniącymi farbami i jakby promieniowały nie pochłaniając wosku.

Tysiączne odgłosy szemrania, tykania, dzwonienia i terkotania, które doszły uszu Momo, kiedy tu weszła, pochodziły od niezliczonych zegarów wszelkich możliwych kształtów i wielkości. Stały one i leżały na długich stołach, w szklanych witrynach, na złotych konsolach pod ścianami i nieskończenie długich regałach.

Były wśród nich miniaturowe zegareczki kieszonkowe, ozdobione drogocennymi kamieniami, zwykłe blaszane budziki, klepsydry, kuranty z tańczącymi laleczkami, zegary słoneczne, drewniane i kamienne, i szklane, i zegary poruszane szemrzącymi strumyczkami wody. Na ścianach wisiały wszelkiego rodzaju zegary z kukułkami, inne z ciężarkami lub wahadłami, niektóre z nich szły wolno i poważnie, w innych maleńkie wahadełka trzepotały się pracowicie. Na wysokości pierwszego piętra biegła dokoła całej sali galeria, na którą wiodły kręcone schody. Wyżej znajdowała się druga galeria, a nad nią jeszcze jedna i jeszcze jedna. I wszędzie wisiały, leżały i stały zegary. Były też kuliste zegary pokazujące czas w każdym punkcie Ziemi oraz małe i duże planetaria ze słońcem, księżycem i gwiazdami. Pośrodku sali wyrastał cały las stojących zegarów, można by rzec, dziewicza puszcza zegarów, poczynając od zwykłych, pokojowych, a kończąc na prawdziwych zegarach wieżowych.

Nieustannie dźwięczał gdzieś dzwonek albo grał kurant, bo każdy z zegarów wskazywał inną godzinę.

Nie był to jednak jakiś nieprzyjemny hałas, lecz jednostajny, melodyjny szmer, jak latem w lesie.

119 Momo szła dokoła, oglądając szeroko otwartymi oczami wszystkie te osobliwości. Stanęła właśnie przed bogato zdobionym zegarem kurantowym, na którym dwie maleńkie figurki pani i pana podawały sobie ręce do tańca. Właśnie chciała szturchnąć je lekko palcem, aby zobaczyć, czy zaczną się poruszać, kiedy nagle usłyszała miły głos mówiący:



- Ach, więc wróciłaś, Kasjopejo! Nie przyprowadziłaś do mnie małej Momo?

Dziewczynka odwróciła się i w uliczce między stojącymi zegarami ujrzała wytwornego starszego mężczyznę o srebrnosiwych włosach, który pochylał się do siedzącego przed nim żółwia. Pan - ten miał na sobie długi, haftowany złotem frak, jedwabne niebieskie spodnie do kolan, białe pończochy i pantofle z dużymi, złotymi klamrami. U przegubów rąk i u szyi wyglądały spod fraka koronki, zaś srebrne włosy mężczyzny były na tyle głowy splecione w mały warkoczyk. Momo nigdy jeszcze nie widziała takiego stroju, ale ktoś mądrzejszy niż ona od razu poznałby, że jest to moda sprzed dwustu lat.

- Co mówisz? - spytał stary pan, wciąż jeszcze pochylony ; nad żółwiem. -Jest już tutaj? Gdzież ona?

Nałożył małe okulary, podobne do tych, jakie nosił stary Beppo, ale w złotej oprawie, i rozejrzał się dokoła.

- Tu jestem! -Zawołała Momo.

Stary pan skierował się ku niej radośnie uśmiechnięty, z szeroko otwartymi ramionami. A kiedy tak szedł, Momo wydawało się, że z każdym krokiem młodnieje. Kiedy wreszcie stanął przed nią, ujął jej ręce i serdecznie nimi potrząsał, wyglądał niemal, jakby nie był starszy od niej.

- Witaj! - zawołał uradowany. - Witam cię serdecznie w domu „Nigdzie". Pozwól, że ci się przedstawię, mała Momo. Jestem mistrz Hora, Secundus Minutius Hora.

- Naprawdę oczekiwałeś mnie? - Spytała Momo zdziwiona.

- Ależ naturalnie! Wysłałem do ciebie przecież mojego żółwia Kasjopeję, żeby cię tu przyprowadził.

Wyciągnął z kieszonki kamizelki płaski, wysadzany diamentami zegarek i nacisnął sprężynkę otwierającą wieczko.

- Przyszłaś nawet niezwykle punktualnie - stwierdził z uśmiechem, pokazując dziewczynce zegarek.

Momo zobaczyła, że na tarczy nie ma ani wskazówek. ani cyfr, lecz tylko dwie cieniutkie spiralki, umieszczone w przeciwnych kierunkach i obracające się powoli. W miejscach przecięcia linii zapalały się od czasu do czasu maleńkie punkciki.

- To jest zegarek gwiezdnego czasu. Wskazuje bezbłędnie rzadkie gwiezdne godziny i właśnie teraz zaczęła się jedna z nich.

- A co to jest gwiezdna godzina? - Spytała Momo.

- Otóż czasem w biegu świata zdarzają się szczególne chwile - tłumaczył mistrz Hora - kiedy okazuje się, że wszystkie rzeczy i istoty, aż do najdalszych gwiazd, w sposób zupełnie niezwykły współdziałają, tak że może stać się coś, co ani przedtem, ani potem nie byłoby możliwe. Niestety, ludzie na ogół nie umieją z tego korzystać i dlatego gwiezdne godziny często mijają nie zauważone. Ale jeśli znajdzie się ktoś, kto je rozpozna, wówczas na świecie dzieją się wielkie rzeczy.

- Może potrzebny jest do tego właśnie taki zegar - zauważyła Momo.

Mistrz Hora z uśmiechem potrząsnął głową.

- Sam zegar nie przydałby się nikomu. Trzeba znać się na nim.

Zamknął wieczko zegarka i schował go z powrotem do kieszonki kamizelki. Kiedy dostrzegł zdziwione spojrzenie Momo, która przyglądała się jego strojowi, zamyślony rzucił wzrokiem po sobie, zmarszczył czoło i powiedział:

- Och, ale ja, zdaje mi się, spóźniłem się trochę - chodzi mi o modę. Jakaż to nieuwaga z mojej strony! Zaraz się poprawię.

Prztyknął palcami i już miał na sobie surdut ze stojącym kołnierzem.

- Czy tak lepiej? - zapytał z powątpiewaniem. Ale kiedy zobaczył dopiero teraz naprawdę zdumiony wyraz twarzy Momo, zawołał: - Ach, oczywiście, że nie! Co mi też przyszło do głowy!

Znów prztyknął palcami i już ubrany był w strój, jakiego ani Momo, ani nikt inny nigdy jeszcze nie widział; była to bowiem moda, jaka miała panować dopiero za sto lat.

- I to nie? - dopytywał się. - Na Oriona, przecież muszę w końcu trafić! Poczekaj, spróbuję jeszcze raz.

Prztyknął palcami po raz trzeci i wreszcie ukazał się w zwykłym garniturze, jaki się dziś nosi.

- Tak jest dobrze, prawda? - Powiedział mrugając do Momo. - Mam nadzieję, że nie przestraszyłem cię. To był tylko żarcik z mojej strony. Ale teraz pozwól, że przede wszystkim zaproszę cię do stołu, drogie dziecko. Śniadanie gotowe. Masz przecież za sobą długą drogę i myślę, że będzie ci smakowało.

Wziął dziewczynkę za rękę i wprowadził ją do dziewiczego lasu zegarowego. Żółw ruszył za nimi, pozostając nieco w tyle. Dróżka wiła się jak w labiryncie, wreszcie jednak doprowadziła ich do niewielkiego pokoiku, utworzonego przez tylne ściany ogromnych zegarów. W jednym z rogów stał stolik o wygiętych nóżkach i delikatna kanapka z odpowiednimi wyściełanymi krzesełkami. I tutaj także wszystko oświetlał złoty blask nieruchomych płomyków świec.

Na stoliczku czekały brzuchaty złoty dzbanek, dwie małe filiżanki, talerzyki, łyżeczki i nożyki, wszystko szczerozłote. W koszyczku leżały złotobrunatne, chrupiące bułeczki, jedna miseczka była pełna złotożółtego masła, druga zaś miodu, wyglądającego jak roztopione złoto. Mistrz Hora nalał z brzuchatego dzbanka czekoladę do obu filiżanek i z zapraszającym ruchem dłoni powiedział:

- Proszę, mój mały gościu, zabieraj się do jedzenia! Momo nie dała sobie tego dwa razy powtarzać. Nawet nie wiedziała, że bywa czekolada, którą można pić. Bułeczki posmarowane masłem i miodem należały także do rzadkości w jej życiu. I tak wybornych jak te nigdy jeszcze nie jadła. Była więc całkowicie pochłonięta śniadaniem i rozkoszowała się nim z wypchanymi policzkami, nie myśląc o niczym innym. Rzecz dziwna, w miarę jak jadła, ustępowało jej zmęczenie, czuła się świeża i rześka, mimo że w nocy nie spała ani przez chwilę. Im dłużej jadła, tym bardziej jej wszystko smakowało. Miała wrażenie, że mogłaby tak jeść jeszcze długie dni.

Mistrz Hora przyglądał jej się życzliwie i taktownie nie przeszkadzał jej rozmową. Rozumiał, że jego gość zaspokaja wieloletni głód. I może z tego powodu, gdy się tak przyglądał Momo, coraz bardziej się starzał, aż wreszcie stał się z powrotem siwym panem. Kiedy zauważył, że Momo nie bardzo sobie radzi z nożem, posmarował bułeczki i położył je na talerzyku dziewczynki. Sam jadł 124 niewiele, można by powiedzieć, tylko do towarzystwa.

Wreszcie jednak Momo poczuła się syta. Wypijając resztkę czekolady, badawczo przyglądała się gospodarzowi sponad brzegu złotej filiżanki i zaczęła się zastanawiać, kim też on mógł być. Naturalnie, zauważyła, że nie jest zwykłym człowiekiem, ale dotychczas nie wiedziała o nim nic oprócz tego, jak się nazywa.

- Dlaczego kazałeś żółwiowi, żeby mnie tu przyprowadził ? - spytała odstawiając filiżankę.

- Aby chronić cię przed szarymi panami - odparł poważnie mistrz Hora. - Oni szukają cię wszędzie i tylko tu u mnie jesteś bezpieczna.

- Chcą mi zrobić coś złego? - Dopytywała się Momo z lękiem.

- Tak, dziecko - westchnął mistrz Hora -- można by tak powiedzieć.

- Dlaczego ? - Spytała Momo.

- Boją się ciebie - wyjaśnił mistrz Hora - bo wyrządziłaś im coś, co jest dla nich najgorsze.

- Nic im nie zrobiłam - powiedziała Momo.

- Owszem. Jednego z nich doprowadziłaś do tego, że się zdradził. I opowiedziałaś o tym swoim przyjaciołom. Chcieliście nawet wyjawić wszystkim ludziom prawdę o szarych panach. Myślisz, że to nie dość, aby zrobić sobie z nich śmiertelnych wrogów ?

- Ale przecież żółw i ja przeszliśmy przez całe miasto - zauważyła Momo. - Jeśli mnie wszędzie szukają, to mogli mnie łatwo schwytać. W dodatku szliśmy bardzo powoli.

Mistrz Hora wziął na kolana żółwia, który usadowił się znów u jego stóp, i podrapał go w szyję.

- Jak myślisz, Kasjopejo? - spytał z uśmiechem. - Mogliby was schwytać?

Na pancerzu żółwia ukazały się litery: NIGDY!, i błyskały wesoło, po prostu wydawało się, że słychać chichot.

- Kasjopeja - wyjaśnił mistrz Hora - umie trochę przewidywać przyszłość. Nie na długo, ale bądź co bądź na jakieś pół godziny naprzód.

DOKŁADNIE! - ukazały się litery na pancerzu.

- Przepraszam - poprawił się mistrz Hora - dokładnie na

1 25 pół godziny naprzód. Tak więc wie na pewno, co nastąpi w ciągu najbliższej pół godziny. A zatem oczywiście i to, czy na przykład spotka szarych panów, czy nie.

- Ach - powiedziała zdumiona Momo - jakież to praktyczne! I jeżeli wie z góry, że tam i tam spotka szarych panów, to po prostu wybiera inną drogę?

- Nie - odparł mistrz Hora - takie proste to, niestety, nie jest. Nie może zmienić tego, o czym wie z góry, bo przecież wie tylko to, co rzeczywiście się stanie. Gdyby więc wiedziała, że tam a tam spotka szarych panów, to spotkałaby ich rzeczywiście. Nie mogłaby nic na to poradzić.

- Nie rozumiem - westchnęła Momo trochę rozczarowana. - W takim razie nia ma żadnego pożytku z tego, że wie się coś z góry.

- Czasem ma się pożytek - wyjaśnił mistrz Hora. - Na przykład w tym przypadku wiedziała, że pójdzie pewną drogą i nie spotka szarych panów. Nie sądzisz, że to już coś warte ?

Momo milczała. Myśli jej splątały się jak nić z rozwiniętego kłębka.

- Wracając jednak do ciebie i twoich przyjaciół - ciągnął mistrz Hora - muszę powiedzieć ci komplement. Wasze plakaty i napisy wywarły na mnie głębokie wrażenie.

- Czytałeś je? - Spytała uradowana Momo.

- Wszystkie - odpowiedział mistrz Hora - i słowo po słowie!

- Niestety - wybąkała Momo - zdaje się, że poza tobą nikt ich nie czytał.

Mistrz Hora z ubolewaniem pokiwał głową.

- Tak, niestety. O to postarali się już szarzy panowie.

- Znasz ich dobrze? - spytała Momo. Mistrz Hora znowu pokiwał głową i westchnął.

- Znam ich i oni mnie znają.

Momo nie bardzo wiedziała, co sądzić o tej odpowiedzi.

- Często bywałeś u nich?

- Nigdy jeszcze u nich nie byłem. Nie opuszczam domu „Nigdzie".

- Ale szarzy panowie odwiedzają cię czasem? Mistrz Hora uśmiechnął się.

- Nie ma obawy, mała Momo. Nie mogą tu przyjść. Nawet 126 gdyby znali drogę aż do uliczki Nigdy. Ale jej nie znają.

Momo zastanawiała się chwilę. Wprawdzie odpowiedź mistrza Hory uspokoiła ją, ale chętnie dowiedziałaby się o nim czegoś więcej.

- A skąd ty właściwie wiesz wszystko - zaczęła znowu pytać - o naszych plakatach i o szarych panach?

- Nieustannie obserwowałem szarych panów i wszystko, co ich dotyczy - wyjaśnił mistrz Hora. - Dlatego obserwowałem również ciebie i twoich przyjaciół.

- Przecież nigdy nie wychodzisz z domu?

- To zbyteczne - powiedział mistrz Hora, znów wyraźnie młodniejąc. - Mam moje wszystkowidzące okulary.

Zdjął z nosa małe złote okulary i podał je Momo.

- Chcesz spojrzeć przez nie?

Momo nałożyła okulary, zamrugała, zrobiła zeza i powiedziała:

- Nie mogę nic rozpoznać.

Widziała bowiem tylko wirujące barwne plamy, światła i cienie. Zaczęło jej się od tego kręcić w głowie.

- Tak - usłyszała głos mistrza Hory - z początku dzieje się to z każdym. Nie tak łatwo jest patrzeć przez wszystkowidzące okulary. Ale zaraz się przyzwyczaisz.

Mistrz Hora podniósł się, stanął za krzesłem Momo i delikatnie położył obie ręce na oprawce okularów. I od razu obraz zrobił się wyraźny.

Momo zobaczyła najpierw grupę szarych panów z trzema samochodami na krańcu części miasta z ową niezwykłą poświatą. Właśnie usiłowali popchnąć w tył swoje samochody.

Potem spojrzała dalej i zobaczyła na ulicach miasta inne grupy szarych panów, którzy gestykulując ze wzburzeniem rozmawiali i wydawało się, że podają sobie z ust do ust jakąś wiadomość.

- Mówią o tobie - wyjaśnił mistrz Hora - nie mogą pojąć, w jaki sposób im umknęłaś.

- Dlaczego oni mają takie szare twarze? - dowiadywała się Momo, nie przestając patrzeć.

- Bo czerpią siły żywotne z czegoś martwego - odparł mistrz Hora. - Wiesz przecież, że ich egzystencja opiera się na czasie życia ludzi. Ale ten czas dosłownie obumiera, kiedy zostaje

1 27 oderwany od prawowitego właściciela. Bo każdy człowiek ma swój czas. I czas ten żyje, tylko dopóki naprawdę, należy do tego człowieka.

- To szarzy panowie wcale nie są ludźmi?

- Nie, przybrali tylko ich postać.

- A czym są w takim razie?

- W rzeczywistości są niczym.

- A skąd się biorą?

- Powstają dlatego, że ludzie im to umożliwiają. To wystarcza, aby powstawali. A teraz ludzie pozwalają jeszcze, aby szarzy panowie ich opanowali. I to także wystarcza, aby ich opanowali.

- A jak nie będą już mogli kraść czasu?

- To będą musieli powrócić do nicości, z której przybyli. Mistrz Hora odebrał Momo okulary i schował je do kieszeni.

- Niestety - ciągnął po chwili - mają jeszcze wielu popleczników wśród ludzi. W tym tkwi całe zło.

- Ja - powiedziała Momo z decyzją w głosie - nikomu nie pozwolę zabrać sobie czasu!

- Mam nadzieję -- odpowiedział mistrz Hora. - Chodź, Momo, pokażę ci moje zbiory.

Teraz znów wyglądał jak stary człowiek.

Wziął Momo za rękę i zaprowadził ją do dużej sali. Pokazywał jej rozmaite zegary, nakręcał kuranty, tłumaczył jej budowę planetariów i znów odmłodniał widząc radość małego gościa z oglądania tych cudów.

- Lubisz rozwiązywać zagadki? -- spytał mimochodem, kiedy szli dalej.

- O tak, bardzo lubię - wykrzyknęła Momo. - Znasz jakąś?

-- Tak - odparł mistrz Hora, patrząc z uśmiechem na Momo - ale to bardzo trudna zagadka. Niewielu umie ją rozwiązać.

- To dobrze - powiedziała Momo. - Zapamiętam ją sobie i później powtórzę moim przyjaciołom.

- Ciekaw jestem, czy ją odgadniesz - powiedział mistrz Hora. Słuchaj uważnie:

Jest jeden dom, mieszkańców trzech, to bracia pełni różnych cech.

oy ich rozpoznać jednak kłopot maty -

każdy podobny do dwóch pozostałych.

Pierwszego nie ma, nadejdzie, jest tuż.

Drugiego nie ma, z domu wyszedł już.

Jest brat najmniejszy, niezbędny dlatego.

że ci dwaj istnieć nie mogą bez niego.

A gdy brat pierwszy w drugiego się zmienia,

trzeciemu daje prawo do istnienia.

Kiedy na niego spojrzeć by/byś rad,

patrzysz: jest inny - z tamtych jeden brat.

Że mi odpowiesz, cieszę się nadzieją,

czy jest brat jeden, dwóch, czy nie istnieją.

Zgadnąć imiona, drogie dziecko, chciej.

to są potężni przecież władcy trzej.

Rządzą królestwem wielkim, no i w tym

są jednakowi, że sami są nim.*

Mistrz Hora patrzył na Momo i kiwaniem głową podsycał jej zapał. Momo uważnie słuchała. Miała znakomitą pamięć, powtórzyła, więc powoli całą zagadkę słowo po słowie.

- Uf! - Westchnęła.-To rzeczywiście trudna zagadka. Nie mam pojęcia, co znaczy. I w ogóle nie wiem, od czego zacząć.

- Spróbuj! -Zachęcił ją mistrz Hora.

Momo wymruczała jeszcze raz pod nosem całą zagadkę. Potrząsnęła głową.

- Nie wiem - wyznała.

Tymczasem żółw podszedł bliżej. Usiadł obok mistrza Hory i uważnie spoglądał na Momo.

- No, Kasjopejo - powiedział jego pan - wiesz przecież wszystko na pół godziny naprzód. Czy Momo rozwiąże zagadkę?

TAK! - ukazały się litery na pancerzu Kasjopeji.

- Widzisz - zwrócił się mistrz Hora do Momo - rozwiążesz zagadkę. Kasjopeja nigdy się nie myli.

Momo zmarszczyła czoło i znowu zaczęła się namyślać. Jacy to trzej bracia mieszkają w jednym domu ? Jasne było, że nie chodzi tu o ludzi. We wszystkich zagadkach braćmi były zawsze

* Przekład Aliny Golębiowskiej

1 29 pestki jabłka albo zęby, albo coś takiego, w każdym razie coś jednakowego. Ale ta zagadka mówiła o trzech braciach, w jakiś sposób zamieniających się jeden w drugiego. Co się tak zamienia w coś innego? Momo rozejrzała się. Wokół niej stały na przykład świece z nieruchomymi płomykami. Wosk zamieniał się pod wpływem płomyka w światło. Tak, to byli trzej bracia. Ale coś się nie zgadzało, że byli tu wszyscy trzej naraz. A dwóch z nich miało nie być. A może chodzi o coś takiego jak kwiat, owoc i nasiono? Tak, to już bardziej by się zgadzało. Nasionko było najmniejsze z tych trzech rzeczy. I kiedy ono było, tamtych dwóch nie było. I bez niego nie istniały pozostałe dwie rzeczy. A jednak to także się nie zgadza! Bo na nasionko można było przecież patrzeć. A zagadka mówiła, że „Kiedy na niego spojrzeć byłbyś rad, patrzysz: jest inny-z tamtych jeden brat".

Myśli Momo błądziły w tym labiryncie. Nie mogła w żaden sposób znaleźć śladu, który zaprowadziłby ją dalej. Ale Kasjopeja powiedziała przecież, ze Momo rozwiąże zagadkę. Zaczęła więc znowu cichutko powtarzać wierszyk od początku.

Kiedy doszła do słów: „Pierwszego nie ma, nadejdzie, jest tuż", zauważyła mrugnięcie żółwia. Na jego pancerzu ukazały się słowa: TO, O CZYM JA WIEM ! - i zaraz zgasły.

- Cicho, Kasjopejo!-powiedział mistrz Hora powstrzymując uśmiech, chociaż nie patrzał na żółwia. - Nie podpowiadaj! Momo sama zgadnie.

Ale Momo oczywiście przeczytała słowa na pancerzu żółwia i zaczęła się teraz zastanawiać, co one mogły znaczyć. Co Kasjopeja wiedziała ? Wiedziała, że Momo rozwiąże zagadkę. Ale z tego nic nie wynikało.

Co jeszcze wiedziała Kasjopeja? Wiedziała wszystko, co się stanie. Wiedziała...

- Przyszłość! -wykrzyknęła Momo. -„Pierwszego nie ma, nadejdzie, jest tuz" -to jest przyszłość!

Mistrz Hora potaknął ruchem głowy.

- A „drugiego-ciągnęła Momo - nie ma, z domu wyszedł już..." to przeszłość!

Mistrz Hora znowu kiwnął głową i uśmiechnął się zadowolony.

- Ale teraz - powiedziała Momo zamyślona - teraz przychodzi najtrudniejsze. Kim jest ten trzeci? „Jest brat najmniejszy niezbędny, dlatego, że ci dwaj istnieć nie mogą bez niego".

Zastanowiła się i nagle zawołała:

- To „teraz"! Ta chwila! Przeszłość to chwile, które minęły, a przyszłość te, które nadejdą! Więc nie byłoby ani przeszłości, ani przyszłości, gdyby nie było teraźniejszości. To się zgadza!

Momo aż się zarumieniła z podniecenia.

- Ale co znaczy dalszy ciąg?: „A gdy brat pierwszy w drugiego się zmienia, trzeciemu daje prawo do istnienia"... To znaczy, że teraźniejszość istnieje tylko dlatego, że przyszłość zamienia się w przeszłość ! - spojrzała zdziwiona na mistrza Horę. - Zgadza się! Nigdy jeszcze nie pomyślałam o tym. Ale w takim razie ta chwila właściwie nie istnieje, tylko przeszłość i przyszłość? Bo na przykład teraz, ta chwila - kiedy o niej mówię, jest już przeszłością! Ach, teraz rozumiem, co to znaczy: „Kiedy na niego spojrzeć byłbyś rad, patrzysz: jest inny - z tamtych jeden brat". I teraz rozumiem także resztę, bo można myśleć, że istnieje w ogóle tylko jeden z trzech braci, a mianowicie teraźniejszość, albo tylko przeszłość i przyszłość. Albo żaden z nich, bo każdy istnieje tylko wtedy, kiedy istnieją także pozostali! Doprawdy może się od tego zakręcić w głowie!

- Ale to jeszcze nie koniec zagadki - powiedział mistrz Hora. - Czym jest wielkie królestwo, którym rządzą wszyscy trzej bracia, a zarazem sami nim są?

Momo spojrzała na niego bezradnie. Co to mogło znaczyć? Czym były przeszłość, teraźniejszość i przyszłość, wszystkie razem ?

Rozejrzała się po ogromnej sali. Wzrok jej błądził po tysiącach zegarów i nagle zabłysły jej oczy.

- Czas! - zawołała klaszcząc w ręce. - Tak, to czas! To czas!

I aż podskoczyła parę razy z radości.

- No, a teraz powiedz mi jeszcze, co to za dom, w którym mieszkają trzej bracia.-domagał się mistrz Hora.

- To jest świat! - odparła Momo.

-- Brawo! - Zawołał mistrz Hora i teraz on także zaklaskał w dłonie. - Winszuję ci, Momo! Umiesz rozwiązywać zagadki ! Naprawdę sprawiłaś mi radość!

- I sobie także - odpowiedziała Momo, trochę dziwiąc się w duchu, że mistrz Hora tak się cieszy rozwiązaniem przez nią zagadki.

Szli dalej przez salę zegarową, a mistrz Hora pokazywał dziewczynce inne osobliwości, ale ona wciąż jeszcze była myślami przy zagadce.

- Powiedz mi - spytała wreszcie - czym jest właściwie czas?

- Przecież właśnie sama do tego doszłaś - odparł mistrz Hora.

- Nie - tłumaczyła Momo - sam czas musi być czymś. Przecież istnieje. Czym jest w rzeczywistości ?

- Byłoby dobrze, gdybyś i na to sama znalazła odpowiedź. Momo długo się zastanawiała.

- Czas istnieje - mruczała zatopiona w myślach. - To pewne. Ale nie można go dotknąć. Ani zatrzymać. Może jest czymś takim jak powietrze? Ale jest też czymś, co ciągle mija. A więc musi skądś przychodzić. Może jest czymś takim jak wiatr? Albo nie! Już wiem! Może jest pewnego rodzaju muzyką, której się nie słyszy, bo wciąż brzmi. Chociaż wydaje mi się, że czasem ją słyszałam, bardzo cichutką.

- Wiem o tym - przytaknął mistrz Hora. - Dlatego mogłem wezwać cię do siebie.

- Ale musi w niej być jeszcze coś innego - mówiła Momo, snując dalej swą myśl - bo muzyka przychodziła z daleka, ale dźwięczała głęboko we mnie. Może tak samo jest z czasem? - Umilkła zmieszanai dodała bezradnie: - Na przykład, jak fale na wodzie powstają pod wpływem wiatru. Ach, pewno mówię same brednie!

- Uważam - powiedział mistrz Hora - że bardzo ładnie to powiedziałaś. I dlatego chcę ci powierzyć pewną tajemnicę: czas wszystkich ludzi pochodzi stąd, z domu „Nigdzie" przy uliczce Nigdy.

Momo spojrzała na niego ze czcią.

- Och - powiedziała cicho - sam go robisz? Mistrz Hora znów się uśmiechnął.

- Nie, moje dziecko, tylko nim zarządzam. Moim obowiązkiem jest przydzielanie każdemu człowiekowi przeznaczonego mu czasu.

- Czy nie mógłbyś w takim razie urządzić tego po prostu tak, żeby złodzieje czasu nie mogli już kraść go ludziom?

- Nie, nie mogę tego zrobić - odpowiedział mistrz Hora - bo ludzie muszą sami decydować, co będą robili ze swoim czasami uronić. Ja mogę im tylko przydzielać czas.

Momo rozejrzała się po sali i spytała:

- I po to masz tak dużo zegarów? Po jednym dla każdego człowieka, tak?

- Nie, Momo - odparł mistrz Hora. - Mam tylko zamiłowanie do zegarów. Są one bardzo niedoskonałym naśladownictwem czegoś, co każdy człowiek ma w piersi. Bo tak, jak macie oczy, aby widzieć światło, i uszy, aby słyszeć dźwięki, macie serce, aby uświadamiać sobie czas. I cały czas nie uświadomiony przez serce jest stracony, jak barwy tęczy dla ślepca albo śpiew ptaka dla głuchego. Są jednak, niestety, ślepe i głuche serca, które nic sobie nie uświadamiają, mimo że biją w piersi.

- A jeśli mi serce przestanie kiedyś bić? - spytała Momo.

- Wtedy - odpowiedział mistrz Hora - i czas ustanie dla ciebie, moje dziecko. Można by też powiedzieć, że ty sama będziesz szła z powrotem przez czas, przez wszystkie swoje dni i noce, miesiące i lata. Będziesz wędrowała z powrotem, aż dojdziesz do wielkiej, okrągłej srebrnej bramy, przez którą kiedyś weszłaś. I tamtędy wyjdziesz.

- A co jest po drugiej stronie?

- Znajdziesz się tam, skąd płynie cicha muzyka, którą już czasem słyszałaś. Ale wtedy będzie tam twoje miejsce, będziesz sama jednym z jej dźwięków. - Spojrzał badawczo na dziewczynkę.-Ale tego pewno jeszcze nie możesz zrozumieć?

- Owszem - powiedziała Momo cicho - wydaje mi się, że rozumiem.

Przypomniała sobie, jak idąc uliczką Nigdy przeżywała wszystko wstecz, i spytała:

- Czy ty jesteś śmiercią?

Mistrz Hora uśmiechnął się i chwilę milczał, zanim odpowiedział:

- Gdyby ludzie wiedzieli, co to jest śmierć, nie baliby się jej. I gdyby jej się nie bali, nikt nie mógłby juz kraść im czasu życia.

- W takim razie trzeba im to powiedzieć - zaproponowała Momo.

- Tak myślisz? - spytał mistrz Hora. - Mówię im to z każdą przydzielana irr> godziną. Ale obawiam się, ze oni nie

chcą mnie słuchać. Wolą wierzyć tym, którzy ich przyprawiają

0 strach. To także zagadka.

- Ja się nie boję - powiedziała Momo. ^ Mistrz Hora powoli skinął głową. Długo przypatrywał się dziewczynce, potem spytał:

- Chcesz zobaczyć, skąd przychodzi czas?

- Tak - szepnęła.

- Zaprowadzę cię tam - powiedział mistrz Hora. - Ale w tym miejscu trzeba milczeć. Nie wolno o nic pytać i nic mówić. Obiecujesz mi to?

Momo kiwnęła główką.

Wtedy mistrz Hora pochylił się ku niej, podniósł ją i mocno objął ramionami. Nagle wydał się jej bardzo wysoki i niewypowiedzianie stary, ale nie taki, jak stary człowiek, lecz jak pradawne drzewo albo skała. Potem zasłonił jej ręką oczy, a ona odczuła to tak, jakby spadł jej na twarz lekki, chłodny śnieg.

Momo miała wrażenie, że mistrz Hora idzie z nią długim, ciemnym korytarzem. Ale czuła się bezpieczna i nie bała się. Z początku myślała, że słyszy bicie własnego serca, ale później coraz bardziej zaczęło jej się wydawać, że to echo kroków mistrza Hory.

Długo trwała ta droga, ale w końcu mistrz Hora postawił Momo na ziemi. Jego twarz była tuż obok jej twarzy, spojrzał na nią szeroko otwartymi oczami i położył palec na ustach. Potem wyprostował się i zrobił krok w tył.

Dziewczynkę otaczała złocista poświata.

Powoli zaczęła dostrzegać, że stoi pod potężną, okrągłą kopułą, która wydała jej się tak wielka jak firmament niebieski.

1 cala ta olbrzymia kopuła była z najczystszego złota.

U góry, w samym środku, znajdował się okrągły otwór, przez który prostopadle padał słup światła na również okrągły staw

0 wodzie czarnej, gładkiej i nieruchomej jak ciemne lustro. Tuż nad wodą migotało coś w słupie światła jak jasna gwiazda.

Poruszała się ona majestatycznie i powoli, a Momo dojrzała, że jest to monstrualnej wielkości wahadło, poruszające się tam

1 z powrotem nad czarnym lustrem wody. Wahadło to nie było nigdzie zawieszone. Unosiło się, jak gdyby pozbawione ciężaru.

Kiedy gwiezdne wahadło zbliżało się wolno ku brzegowi stawu, wynurzał się z ciemnej wody duży pąk kwiatu. Im bardziej zbliżało się wahadło, tym szerzej otwierał się pąk, aż wreszcie 134 w pełnym rozkwicie leżał na lustrze wody.

Tak wspaniałego kwiatu Momo nigdy jeszcze nie widziała. Zdawał się składać tylko z świetlistych barw. Momo nawet nie wyobrażała sobie, że takie barwy w ogóle istnieją. Gwiezdne wahadło zatrzymało się na chwilę nad kwiatem, a Momo tak zatonęła w podziwianiu tego widoku, że zapomniała o wszystkim, co ją otaczało. Sama woń kwiatu wydała jej się czymś, do czego zawsze tęskniła, nie wiedząc, co to jest.

Po chwili jednak wahadło powoli, powoli zaczęło wracać. I kiedy oddalało się stopniowo, Momo zauważyła ze zdumieniem, że wspaniały kwiat zaczyna więdnąć. Jeden płatek po drugim opadał i pogrążał się w ciemnej głębi. Momo odczuwała to tak boleśnie, jak gdyby odchodziło od niej coś, co już nigdy nie powróci.

Kiedy wahadło znalazło się nad środkiem czarnego stawu, wspaniały kwiat całkowicie się rozpadł. Równocześnie jednak po przeciwległej stronie stawu wynurzył się nowy pąk. I kiedy wahadło zbliżało się powoli, Momo zobaczyła, że z pąka zaczyna rozwijać się jeszcze o wiele wspanialszy kwiat niż tamten. Momo obeszła staw, aby go z bliska obejrzeć.

Kwiat ten byl zupełnie inny niż poprzedni. I jego barw Momo nigdy jeszcze nie widziała, ale zdawało jej się, że były one jeszcze o wiele bogatsze i drogocenniejsze. Nowy kwiat pachniał też inaczej, o wiele wspanialej, i im dłużej Momo przyglądała mu się, tym więcej cudownych szczegółów w nim odkrywała.

Ale oto gwiezdne wahadło już powracało, wspaniałość kwiatu mijała, płatek po płatku odrywał się i pogrążał w bezdennej głębi czarnego stawu.

Powoli, powoli wędrowało wahadło ku przeciwległemu brzegowi, ale nie nad to samo miejsce co poprzednio, lecz o kawałek dalej. I tam, o krok od tamtego miejsca, znów zaczął wyrastać i powoli rozwijać się nowy pąk.

Momo wydało się, że ten jest najpiękniejszy ze wszystkich. Był kwiatem kwiatów, po prostu cudem!

Dziewczynka miała ochotę rozpłakać się na głos, widząc, jak i to doskonałe piękno zaczyna więdnąć i pogrążać się w ciemnej głębinie. Przypomniała sobie jednak o obietnicy danej mistrzowi Horze i zachowywała się cicho.

1 35 Na przeciwległym brzegu wahadło powędrowało także o krok dalej i nowy kwiat wynurzył się z ciemnej wody.

Momo stopniowo zaczęła pojmować, że każdy nowy kwiat jest zupełnie inny niż poprzednie i że za każdym razem ten, który właśnie się rozwijał, wydawał się najpiękniejszy.

Chodząc wciąż dokoła stawu, przyglądała się, jak rozkwitał i wiądł jeden kwiat po drugim. Zdawało jej się, że nigdy nie znudziłoby jej się to piękne widowisko.

Jednakże stopniowo zaczęła zdawać sobie sprawę, że działo się tu jeszcze coś innego, czego dotychczas nie zauważyła.

Słup światła padającego ze środka kopuły nie tylko był widoczny. Momo zaczęła go teraz i słyszeć!

Z początku był to tylko szelest, jak kiedy gdzieś daleko wiatr porusza wierzchołkami drzew. Stopniowo jednak odgłos ten stawał się silniejszy, aż zaczął przypominać szum wodospadu albo huk fal morskich, rozbijających się o skalisty brzeg.

Momo coraz wyraźniej rozróżniała, że odgłosy te składają się z niezliczonych dźwięków, które nieustannie nabierają innego porządku, zmieniają się i tworzą coraz to inną harmonię. Była to muzyka, a zarazem i coś zupełnie innego. I nagle Momo poznała: była to ta sama muzyka, która czasem dochodziła do niej z oddali, kiedy dziewczynka nasłuchiwała ciszy pod rozgwieżdżonym niebem.

A teraz dźwięki te stawały się coraz czystsze i bardziej promienne. Momo domyślała się, że to dźwięczące światło wydobywa z głębin ciemnej wody każdy z tych kwiatów, nadając im jedyny, niepowtarzalny kształt.

Im dłużej słuchała, tym wyraźniej rozróżniała pojedyncze dźwięki. Nie były to ludzkie głosy, lecz brzmiały jak śpiew złota, srebra i wszystkich innych metali. A później wynurzały się jakby spoza nich głosy zupełnie innego rodzaju, przybywające z niewypowiedzianej dali i nieopisanie potężne. Stawały się coraz wyraźniejsze, tak że Momo zaczynała słyszeć także słowa, słowa w nie znanym jej języku, które mimo to rozumiała. Słońce i księżyc, planety i wszystkie gwiazdy wyjawiały swe własne, prawdziwe nazwy. I nazwy te zawierały postanowienia, co te ciała niebieskie będą robiły i jak współdziałały, aby każdy z Kwiatów Jednej Godziny rodził się i ginął.

I nagle Momo zrozumiała, że wszystkie te słowa były kierowane do niej! Cały świat, aż do najdalszych gwiazd, zwracał się ao niej jak jedna, niewyobrażalna twarz, która patrzyła na nią i do niej mówiła!

Ogarnęło ją coś jeszcze potężniejszego niż strach.

W tejże chwili ujrzała, że mistrz Hora w milczeniu przyzywa ją ruchem dłoni. Rzuciła się ku niemu, on wziął ją na ręce, a dziewczynka ukryła twarz na jego piersi. I znowu jego dłoń, jak lekko padający śnieg, zasłoniła jej oczy, zrobiło się cipmno i cicho i Momo poczuła się bezpieczna. Mistrz Hora szedł z nią z powrotem długim korytarzem.

Kiedy znaleźli się w małym pokoiku wśród zegarów, ułożył ją na delikatnej kanapce.

- Mistrzu Hora - szepnęła Momo - nie wiedziałam, że czas wszystkich ludzi jest taki... - chwilę szukała właściwego słowa i nie mogła go znaleźć - ...taki wielki - dokończyła wreszcie.

- To, co widziałaś i słyszałaś, Momo - odpowiedział mistrz Hora - nie było czasem wszystkich ludzi. Był to tylko twój własny czas. W każdym człowieku jest miejsce, w którym ty właśnie byłaś. Ale znaleźć się w nim może jedynie ten, kto pozwoli mi się tam zanieść. Zwykłymi oczami nie można go zobaczyć.

- Ale gdzie ja byłam?

- We własnym sercu - powiedział mistrz Hora, delikatnie gładząc jej rozwichrzone włosy.

- Mistrzu Hora - szepnęła znów Momo - czy mogę przyprowadzić do ciebie moich przyjaciół?

- Nie - odparł - teraz to jeszcze niemożliwe.

- A jak długo mogę zostać u ciebie?

- Aż zacznie cię ciągnąć z powrotem do twoich przyjaciół, moje dziecko.

- Ale będzie mi wolno opowiedzieć im, co mówiły gwiazdy?

- Owszem. Ale nie będziesz tego mogła zrobić.

- Dlaczego?

- Bo przedtem musiałyby wzrosnąć w tobie potrzebne do tego słowa.

- Ale ja chciałabym im wszystkim o tym opowiedzieć! Chciałabym zaśpiewać im to, co śpiewały te głosy. Wierzę, że wtedy wszystko byłoby znowu dobrze.

- Jeśli naprawdę chcesz tego, Momo, to musisz umieć poczekać.

- To mi nie sprawi trudności.

- Czekać jak nasionko, które śpi w ziemi przez cały rok słoneczny, zanim może wzejść. Tyle będzie trwało, zanim słowa wzrosną w tobie. Chcesz tego?

- Tak - szepnęła Momo.

- To śpij -powiedział mistrz Hora i przesunął ręką po jej oczach. - Śpij!

A Momo z uczuciem szczęścia odetchnęła głęboko i zasnęła.

Część trzecia


Date: 2016-04-22; view: 1061


<== previous page | next page ==>
Zawzięta pogoń i spokojna ucieczka | Kwiat Jednej Godziny 1 page
doclecture.net - lectures - 2014-2024 year. Copyright infringement or personal data (0.028 sec.)