Home Random Page


CATEGORIES:

BiologyChemistryConstructionCultureEcologyEconomyElectronicsFinanceGeographyHistoryInformaticsLawMathematicsMechanicsMedicineOtherPedagogyPhilosophyPhysicsPolicyPsychologySociologySportTourism






Kwiat Jednej Godziny 2 page

Po tych słowach szary pan opuścił salę szpitalną. Wydawało się, że pasmo dymu, które po nim zostało, lśni matowo jak błędne ogniki.

Odtąd Beppo nie opowiadał już nikomu swojej historii. A kiedy go pytano, dlaczego dawniej o niej mówił, wzruszał tylko smutno ramionami. Już w parę dni później odesłano go do domu.

Ale Beppo nie poszedł do domu, tylko prosto do tego dużego budynku z dziedzińcem, gdzie on i jego koledzy dostawali zawsze miotły i wózki. Wziął miotłę, poszedł z nią w głąb wielkiego miasta i zaczął zamiatać ulice.

Teraz jednak nie zamiatał już jak dawniej, przy każdym kroku biorąc oddech i przy każdym oddechu machając miotłą, teraz zamiatał z pośpiechem, bez zamiłowania i tylko po to, aby oszczędzać godziny. Z przykrością uświadamiał sobie, że czyniąc to wypiera się swego najgłębszego przekonania i zdradza je, ba, zdradza całe swoje dotychczasowe życie. Czuł się chory z obrzydzenia do tego, co robił.

Gdyby chodziło tylko o niego, wolałby umrzeć z głodu niż nie dochować wiary samemu sobie. Ale chodziło przecież o Momo, którą musiał wykupić, a znał tylko ten jeden jedyny sposób oszczędzania czasu.

Zamiatał więc ulice we dnie i w nocy, w ogóle nie wracając do domu. Kiedy wyczerpanie obezwładniało go, siadał na ławce w parku albo po prostu na krawężniku chodnika i drzemał. Wkrót-

1 51 ce jednak zrywał się i znów zamiatał. Z takim samym pośpiechem przełykał kęs strawy. Do swojej komórki przy amfiteatrze już nie powrócił.

Zamiatał przez wiele tygodni i miesięcy. Nastała jesień i zima. Beppo zamiatał.

A później przyszły wiosna i lato. Beppo prawie tego nie zauważył, zamiatał i zamiatał, aby uciułać sto tysięcy godzin okupu.

Mieszkańcy wielkiego miasta nie mieli czasu zwracać uwagi na małego, starego człowieczka. A nieliczni, którzy go zauważali, za jego plecami stukali palcem w czoło, kiedy ciężko dysząc mijał ich pośpiesznie, wymachując miotłą, jakby chodziło o jego życie. Ale dla Beppa nie było nic nowego w tym, że go uważano za pomylonego, więc ledwo to dostrzegał. Tylko, kiedy ktoś go czasem pytał, dlaczego mu tak pilno, przerywał pracę na chwilę, spoglądał na pytającego z głębokim smutkiem i kładł palec na wargach.

Najtrudniejszym zadaniem szarych panów było pokierowanie według swoich planów dziećmi przyjaźniącymi się z Momo. Po zniknięciu dziewczynki dzieci zbierały się nadal w starym amfiteatrze tak często, jak tylko mogły. Wynajdywały coraz to nowe zabawy. Kilka starych skrzynek i pudeł wystarczało im, aby odbywać wspaniałe podróże dookoła świata albo wznosić grody i zamki. W dalszym ciągu obmyślały plany i opowiadały sobie historie, krótko mówiąc zachowywały się tak, jakby Momo była jeszcze wśród nich. I, co najdziwniejsze, okazało się, że dzięki temu było niemal tak, jak gdyby rzeczywiście przebywała z nimi.



Poza tym dzieci ani przez chwilę nie wątpiły, że Momo powróci. Wprawdzie nigdy o tym nie rozmawiały, ale to nie było potrzebne. Milcząca pewność łączyła dzieci. Momo należała do nich i stanowiła tajemny ośrodek ich współżycia, bez względu na to, czy była z nimi, czy nie.

Z tym szarzy panowie nie mogli się uporać.

Jeśli nie udawało im się wywrzeć bezpośredniego wpływu na dzieci, aby je odciągnąć od Momo, musieli osiągnąć to drogą okrężną. A drogą tą byli dorośli, od których decyzji dzieci zależały. Rozumie się, nie wszyscy dorośli, ale ci, którzy nadawali się na ich popleczników, a tych było, niestety, niemało. Poza tym szarzy panowie użyli przeciw dzieciom ich własnej broni.

Paru ludzi bowiem przypomniało sobie nagle pochody, plakaty i hasła dzieci.

- musimy cos przedsięwziąć - mówiono - bo nie spo- 1 52 sób, żeby coraz więcej dzieci było pozostawianych samym sobie

i zaniedbywanych. Nie można stawiać tego zarzutu rodzicom, bo życie współczesne nie pozostawia im czasu na dostateczną opiekę nad dziećmi.

- Nie sposób dopuszczać do tego - mówili inni - żeby wałęsające się dzieci zagrażały należytemu funkcjonowaniu ruchu ulicznego. Wzrost nieszczęśliwych wypadków powodowanych na ulicach przez dzieci kosztuje coraz więcej pieniędzy, które można by rozsądniej wydać.

- Dzieci pozostawiane bez dozoru - oświadczali znów inni - ulegają zepsuciu moralnemu i stają się przestępcami. Zarząd miasta musi postarać się o objęcie opieką wszystkich dzieci. Trzeba powołać do życia zakłady, gdzie dzieci będą wychowywane na pożytecznych i zdolnych do pracy członków społeczeństwa.

A jeszcze inni wyrażali zdanie:

- Dzieci są materiałem ludzkim dla przyszłości. Przyszłość będzie epoką aparatów odrzutowych i mózgów elektronowych. Do obsługi wszystkich tych urządzeń będzie potrzebna cała armia specjalistów i wykwalifikowanych robotników. A my, zamiast przygotowywać dzieci dla świata jutra, wciąż jeszcze dopuszczamy do tego, że wiele z nich całe lata drogocennego czasu trwoni na nieużyteczne zabawy. To hańba dla naszej cywilizacji i zbrodnia wobec przyszłej ludzkości!

Wszystko to bardzo przemawiało do przekonania ciułaczom czasu. A że w wielkim mieście ciułaczy czasu było już bardzo wielu, udało im się dość prędko przekonać zarząd miasta o konieczności zrobienia czegoś dla licznych zaniedbywanych dzieci.

Wobec tego we wszystkich dzielnicach miasta urządzono tak zwane przechowalnie dzieci. Były to duże domy, do których musiano odprowadzać wszystkie dzieci, dotychczas pozosta- ' wiane bez opieki, oraz w miarę możliwości zabierać je z powrotem do domu. Zostało surowo wzbronione bawienie się dzieci na ulicach, skwerach czy gdziekolwiek indziej. Jeżeli mimo to schwytano dziecko na zabawie, zaraz znajdywał się ktoś, kto je odprowadzał do najbliższej przechowalni dzieci. Rodzice zaś musieli wtedy liczyć się z nałożeniem na nich kary.

Przyjaciół Momo nie pominęły te nowe przepisy. Zostali rozdzieleni według dzielnic zamieszkania i wpakowani do poszcze-

1 53 gólnych przechowalni. Oczywiście, nie było już mowy o tym, aby nadal sami wymyślali sobie zabawy. Dyktował im je personel i były to tylko takie zabawy, przy których dzieci mogły się uczyć czegoś przydatnego. Co prawda, zapominały przy tym to, co dawniej umiały: cieszyć się, zachwycać i marzyć.

Z biegiem czasu dzieci zaczęły wyglądać jak mali ciułacze czasu. Robiły to, czego od nich żądano, markotne, znudzone, wrogie. A kiedy je czasem pozostawiono samym sobie, w ogóle nie przychodziło im do głowy, co mogłyby robić.

Jedyną rzeczą, jaką jeszcze umiały, było robienie hałasu, ale nie był to oczywiście wesoły hałas, lecz dziki i zły.

Sami szarzy panowie nie zbliżali się do dzieci. Sieć, jaką rozsnuli nad wielkim miastem, była już teraz gęsta i, jak się zdawało, nie do rozerwania. Nawet najsprytniejszym dzieciom nie udało się prześliznąć przez jej oka. Plan szarych panów został wykonany. Wszystko było przygotowane na powrót Momo.

Odtąd stary amfiteatr leżał bezludny i opuszczony.

No, a teraz Momo siedziała na kamiennych stopniach i czekała na przyjaciół. Już cały dzień po powrocie siedziała tu i czekała. Ale nikt nie przyszedł. Nikt.

Słońce skłaniało się ku zachodniemu horyzontowi. Cienie wydłużały się, zrobiło się zimno.

Wreszcie Momo wstała. Była głodna, bo nikt nie pomyślał

0 tym, żeby przynieść jej coś do jedzenia. To się jeszcze nigdy nie zdarzyło. Widocznie nawet Gigi i Beppo zapomnieli dziś o niej. Ale z pewnością, myślała Momo, wszystko to jest tylko przeoczeniem, jakimś głupim przypadkiem, który się jutro wyjaśni.

Dziewczynka zeszła na dół do żółwia, który schował się już na noc w swój pancerz. Przysiadała obok niego i nieśmiało zastukała palcem w pancerz zwierzątka. Żółw wysunął głowę

1 spojrzał na Momo.

- Przepraszam - powiedziała Momo - przykro mi, jeśli cię obudziłam, ale czy możesz mi powiedzieć, dlaczego dziś przez cały dzień nie przyszedł tu nikt z moich przyjaciół?

Na pancerzu żółwia ukazały się słowa:

NIE MA JUŻ ANI JEDNEGO.

Momo przeczytała je, ale nie wiedziała, co one znaczą.

- No, tak - powiedziała ufnie - jutro to się okaże. Jutro na pewno przyjdą moi przyjaciele.

JUŻ NIGDY - brzmiała odpowiedź.

Momo chwilę patrzyła na matowo błyszczące litery.

- Co chcesz przez to powiedzieć? - spytała z lękiem.- Co się stało z moimi przyjaciółmi?

WSZYSCY ODESZLI - przeczytała. Dziewczynka potrząsnęła głową.

- Nie - powiedziała cicho - to niemożliwe. Z pewnością mylisz się, Kasjopejo. Dopiero wczoraj przyszli tu na wielkie zebranie, z którego nic nie wyszło.

DŁUGO SPAŁAŚ - ukazała się odpowiedź Kasjopeji.

Momo przypomniała sobie: mistrz Hora powiedział, że musi ona przespać cały rok słoneczny, jak nasiono w ziemi. Nie zastanawiała się wtedy, ile czasu to może trwać, kiedy wyraziła zgodę. Ale teraz zaczęła się tego domyślać.

- Jak długo? - spytała szeptem. ROK I DZIEŃ.

Momo potrzebowała dłuższej chwili, aby zrozumieć tę odpowiedź.

- Ale Beppo i Gigi - wyjąkała wreszcie - oni dwaj na pewno czekają na mnie I

NIKOGO JUŻ NIE MA - pojawiło się na pancerzu żółwia.

- Jak to? - usta Momo drżały. - Przecież nie mogło skończyć się wszystko, co było...

Na grzbiecie Kasjopeji powoli zabłysło słowo: MINĘŁO.

Pierwszy raz w życiu Momo odczuła z całą mocą, co znaczy to słowo. Zrobiło jej się ciężko na sercu, jak nigdy jeszcze.

- Ale ja - wyszeptała bezradnie - ja przecież jeszcze jestem...

Miała ochotę rozpłakać się, ale nie mogła.

Po chwili poczuła, że żółw dotyka jej bosej stopy.

JA JESTEM PRZY TOBIE! - mówił napis na jego pancerzu.

- Tak - powiedziała Momo i uśmiechnęła się dzielnie - ty jesteś przy mnie, Kasjopejo. I cieszę się z tego. Chodź, pójdziemy spać.

Objęła żółwia i przeniosła go przez dziurę w murze do swojego pokoiku. W świetle zachodzącego słońca zobaczyła, że wszystko tu wygląda jeszcze tak samo, jak kiedy opuściła swoje schronienie. (Beppo zrobił wtedy porządek w pokoiku). Tylko wszędzie leżała gruba warstwa kurzu i wisiały pajęczyny.

Na stoliczku zbitym z desek po skrzynkach stał oparty o blaszaną puszkę list. I on był pokryty pajęczyną. Adres brzmiał: „Do Momo".

Momo poczuła, że serce jej prędzej bije. Nigdy jeszcze nie dostała listu. Wzięła go w rękę i obejrzała ze wszystkich stron, później rozerwała kopertę i wyjęła z niej kartkę.

• „Kochana Momo! - przeczytała. - Przeprowadziłem się. Jeśli wrócisz, zgłoś się zaraz do mnie. Bardzo się martwię o Ciebie. Brak mi Twojej obecności. Mam nadzieję, że nic złego Cię nie spotkało. Jak będziesz głodna, to idź do Nina. On przyśle mi rachunek, za wszystko mu zapłacę. Więc jedz, ile tylko chcesz, słyszysz? Wszystko inne powie Ci Nino. Nie przestań mnie kochać! Ja też nie przestanę Ciebie kochać!

Zawsze Twój

Gigi".

Dość długo trwało, zanim Momo przesylabizowała ten list, choć widać było, że Gigi bardzo się starał napisać go ładnie i wyraźnie. Kiedy wreszcie skończyła czytać, właśnie zgasła resztka światła dziennego.

Ale Momo nabrała otuchy.

Podniosła żółwia i położyła go obok siebie na łóżku. Otulając się zakurzonym kocem, powiedziała cicho:

- Widzisz, Kasjopejo, a jednak nie jestem sama.

Ale żółw, jak się zdawało, już spał. A Momo, która podczas czytania listu wyraźnie widziała przed sobą Gigiego, nie pomyślała, że list ten leżał tu już prawie od roku.

Przytuliła policzek do kartki Gigiego. Teraz nie czuła już zimna.

Rozdział czternasty

Za dużo jedzenia,

a za mało odpowiedzi

Nazajutrz rano Momo wzięła żółwia pod pachę i wyruszyła do małej gospody Nina.

- Zobaczysz, Kasjopejo - powiedziała - zaraz wszystko się wyjaśni. Nino wie, gdzie teraz przebywają Gigi i Beppo. A później przyprowadzimy dzieci i będziemy znowu wszyscy razem. Może pójdą także z nami Nino i jego żona, i inni. Moi przyjaciele na pewno ci się spodobają. Może dziś wieczorem urządzimy małe spotkanie. Opowiem im o kwiatach i o muzyce, o mistrzu Horze i o wszystkim. Ach, jakże się cieszę, że ich znowu zobaczę. Ale w tej chwili cieszę się przede wszystkim na smaczny obiad. Wiesz, jestem już porządnie głodna.

I tak sobie wesoło paplała. Co chwila dotykała listu Gigiego, który miała w kieszeni kubraka. Żółw spoglądał na nią tylko swoimi prastarymi oczami, ale nic nie odpowiadał.

Momo idąc dalej zaczęła nucić, a później śpiewać. I znowu były to melodie i słowa głosów, które w jej pamięci brzmiały nadal równie wyraźnie jak wczoraj. Momo wiedziała teraz, że nigdy ich nie zapomni.

Nagle umilkła. Stanęła przed gospodą Nina. W pierwszej chwili myślała, że zbłądziła. Na miejscu starego domu o murach pokrytych zaciekami, z małą altanką przed wejściem, wznosiło się teraz długie betonowe pudło z dużymi oknami, zajmującymi całą fasadę. Ulica była wyasfaltowana i przejeżdżało nią mnóstwo samochodów. Po przeciwnej stronie zbudowano dużą stację benzynową, a w najbliższym sąsiedztwie olbrzymi biurowiec. Przed nowym lokalem parkowały liczne samochody, a nad jego drzwiami wejściowymi pysznił się wielki napis:

Bar szybkiej obsługi „Nino"

Momo weszła do środka i nie wiedziała, gdzie się obrócić. Wzdłuż oszklonej ściany stały stoliczki z maleńkimi blatami, na wysokich nóżkach, tak że wyglądały jak jakieś osobliwe grzyby. Były takie wysokie, że ludzie dorośli mogli jeść przy nich na stojąco. Krzeseł nie było.

Po przeciwnej stronie znajdowała się długa bariera z błysz-

157 czących metalowych prętów, coś w rodzaju sztachet. Za nią ciągnęły się w małych odległościach od siebie szklane szafki, a w nich znajdowały się kanapki z szynką i z serem, kiełbaski, talerze z sałatkami, puddingiem, ciastkami i przeróżnymi innymi rzeczami, których Momo nie znała.

Dostrzegała to wszystko powoli, jedno po drugim, gdyż sala była nabita ludźmi i zdawało się, że dziewczynka wciąż im staje w drodze; w którymkolwiek kierunku się poruszała, ktoś ją odsuwał na bok i odpychał dalej. Większość ludzi balansowała tackami, na których stały talerze i butelki, i usiłowała zdobyć miejsce przy jednym ze stolików. Za tymi, którzy przy nich stali jedząc pośpiesznie, czekali już następni na wolne miejsce. Tu i ówdzie czekający i jedzący wymieniali nieuprzejme słowa. W ogóle wszyscy ludzie robili wrażenie dość niezadowolonych.

Między metalowymi sztachetami i szklanymi szafkami powoli przesuwała się kolejka osób. Każda z nich brała ze szklanych szafek jakiś talerz albo butelkę i papierowy kubeczek.

Momo była zdumiona. Więc tutaj wszyscy mogli brać do jedzenia to, na co mieli ochotę! Nie widziała nikogo, kto by im w tym przeszkadzał albo przynajmniej żądał zapłaty. Może tu wszystko dawano za darmo! To by co prawda wyjaśniało, dlaczego panował tu taki tłok.

Po pewnym czasie Momo udało się dojrzeć Nina. Zasłonięty przez tłum ludzi, siedział na końcu długiego rzędu szklanych szafek za kasą, nieustannie wystukiwał coś na niej, przyjmował pieniądze i wydawał resztę. A więc jemu płacili tu ludzie! I za pomocą metalowych sztachet każdy miał tak wytkniętą drogę, że nie mógł podejść do stolika, nie przechodząc koło Nina.

- Nino! - zawołała Momo i próbowała przecisnąć się między ludźmi. Machała przy tym listem Gigiego, ale Nino je} nie słyszał. Kasa robiła zbyt wiele hałasu i pochłaniała całą jego uwagę.

Momo wzięła na odwagę, przedostała się przez sztachety i zaczęła torować sobie w tłoku drogę do Nina. Ten odwrócił się, bo paru ludzi zaczęło urągać.

Kiedy ujrzał Momo, nagle z jego twarzy zniknął wyraz zniechęcenia.

- Momo! - zawołał rozradowany jak dawniej. - Więc wróciłaś! Ależ to niespodzianka!

- Proszę się przesuwać! - wołali ludzie. - Dziecko powinno stanąć w kolejce jak wszyscy. Nie może się po prostu przepychać! To dopiero bezwstydna smarkula!

- Chwileczkę! - zawołał Nino uspokajająco podnosząc ręce. - Trochę cierpliwości!

- Tak każdy mógłby się wkręcić! - gderał któryś z czekających. - Posuwać się naprzód! Dziecko ma więcej czasu niż my.

- Gigi zapłaci wszystko za ciebie, Momo - szepnął Nino prędko do dziewczynki - więc wybierz sobie, co chcesz do jedzenia. Ale stań w kolejce jak inni. Sama słyszysz, co mówią!

Nim Momo zdążyła jeszcze o coś spytać, ludzie odepchnęli ją w bok. Nie pozostało jej więc nic innego, jak pójść w ślady innych. Stanęła na końcu kolejki i wzięła z półki tacę, a z pudła obok nóż, widelec i łyżkę. Potem zaczęła krok po kroku posuwać się naprzód. Ponieważ obie ręce miała zajęte trzymaniem tacy, posadziła na niej Kasjopeję. Przechodząc obok szklanych szafek brała z nich to i owo i ustawiała dokoła żółwia.

Momo była tym wszystkim trochę oszołomiona i dlatego wybierane przez nią potrawy przedstawiały dość osobliwy posiłek: kawałek smażonej ryby obok chleba z marmoladą, kiełbaska, pasztecik i papierowy kubek z lemoniadą. Znajdująca się w samym środku tacy Kasjopeja wolała schować się cała pod pancerzem i nie wyrażać swojego zdania.

Kiedy dziewczynka doszła wreszcie do kasy, zapytała prędko Nina:

- Wiesz, gdzie jest Gigi?

- Tak - odpowiedział Nino. - Nasz Gigi zrobił się sławny. Wszyscy jesteśmy z niego bardzo dumni, bo przecież bądź co bądź jest jednym z nas! Często występuje w telewizji, a także mówi przez radio. I w gazetach ciągle coś o nim piszą. Niedawno przyszli nawet do mnie dwaj reporterzy i chcieli, żebym opowiedział coś o nim z dawniejszych czasów. Opowiedziałem historię, jak to Gigi kiedyś...

- Posuwać się prędzej tam na początku! - wołali ludzie ż kolejki.

- Ale dlaczego już nie przychodzi? - spytała Momo.

- Ach, wiesz - szepnął Nino, już trochę zdenerwowany - on po prostu nie ma na to czasu. Jest zajęty ważniejszymi sprawami, zresztą w starym amfiteatrze nic się nie dzieje.

- Co to znaczy? - Wołały liczne głosy z tyłu kolejki.- Myślicie, że mamy ochotę stać tu do nieskończoności?

- Gdzie on teraz mieszka? - Dowiadywała się Momo z uporem.

- Gdzieś na Zielonej Górze - odpowiedział Nino. - Ma, jak słyszałem, ładną willę w parku. Ale teraz idź, proszę cię!

Momo nie chciała odejść, miała jeszcze wiele, bardzo wiele pytań, ale bez ceremonii popchnięto ją naprzód. Podeszła więc z tacą do jednego ze stolików przypominających grzyby i po chwili czekania zdobyła przy nim miejsce. Co prawda stolik był dla niej za wysoki i ledwo sięgała nosem nad jego blat.

Kiedy postawiła swoją tacę, ludzie oblegający stolik spojrzeli z obrzydzeniem na żółwia.

- Coś takiego - powiedział jeden z nich do sąsiada - człowiek musi dzisiaj znosić.

A sąsiad mruknął:

- Co pan chce - dzisiejsza młodzież!

Ale nie powiedzieli nic więcej i nie zwracali już uwagi na Momo. Jedzenie i tak było dla niej dostatecznie trudne, bo nie widziała, co ma na talerzu. Ponieważ jednak była bardzo głodna; zjadła wszystko do ostatniej kruszyny.

Teraz była syta, chciała jednak koniecznie dowiedzieć się jeszcze, co się stało z Beppem. Stanęła więc z powrotem w kolejce. Lękając się zaś, że ludzie będą może znowu źli na nią, jeśli będzie szła z pustą tacą, przechodząc obok szklanych szafek wzięła z nich jeszcze raz coś do zjedzenia.

Kiedy w końcu doszła z tacą do Nina, spytała:

- A gdzie jest Beppo Zamiatacz Ulic?

- Długo na ciebie czekał - odpowiedział pośpiesznie Nino, obawiając się wywołać niezadowolenie klientów. - Myślał, że wydarzyło ci się coś strasznego. Ciągle mówił o szarych panach, ale nie pamiętam już, co. Cóż, znasz go przecież, zawsze był trochę dziwny.

- Hej, wy dwoje tam na przodzie! -zawołał ktoś z kolejki. - Zasnęliście, czy co?

- Chwileczkę, proszę pana ! - Odkrzyknął Nino.

- A później? - spytała Momo.

- Później naraził się policji - ciągnął Nino, nerwowo przesuwając ręką po twarzy. - Jak słyszałem, umieścili go w końcu w czymś w rodzaju sanatorium. Nic więcej o nim nie wiem.

- Do cholery! ^-wrzasnął teraz czyjś rozwścieczony głos 160 z tyłu - czy to jest bar szybkiej obsługi, czy poczekalnia? Zdaje

się, że tam na przodzie urządziliście sobie jakieś rodzinne spotkanie, co?

- Coś w tym rodzaju! -zawołał Nino błagalnie.

- I Beppo jest tam wciąż jeszcze? - dowiadywała się

Momo.

- Nie zdaje mi się, podobno wypuścili go, bo nie jest niebezpieczny dla otoczenia.

- No, dobrze, ale gdzież jest teraz?

- Naprawdę nie mam pojęcia, Momo. Ale teraz, proszę cię, idź dalej I

I znowu tłoczący się ludzie popchnęli ją naprzód. I tym razem podeszła do stoliczka-grzyba, poczekała na miejsce i wepchnęła w siebie jedzenie z tacki. Teraz smakowało jej ono już znacznie mniej. Oczywiście, nie wpadła na pomysł, żeby po prostu coś zostawić.

Teraz musiała się jeszcze dowiedzieć, co się stało z dziećmi, które dawniej zawsze ją odwiedzały. Nic nie pomogło, musiała znowu stanąć w kolejce, pomaszerować koło szklanych szafek i zastawić tackę jedzeniem, żeby ludzie nie złościli się na nią.

Wreszcie znalazła się znowu przy Nino siedzącym za kasą.

- A dzieci? - spytała. - Co się dzieje z nimi?

- Teraz wszystko wygląda inaczej - wyjaśnił Nino, któremu na widok ponownego zbliżenia się Momo pot wystąpił na czoło. - Nie mogę ci tego w tej chwili wytłumaczyć, widzisz przecież, co tu się wyprawia!

- Ale dlaczego dzieci już nie przychodzą? - upierała się Momo przy swoim pytaniu.

- Wszystkie dzieci pozbawione opieki zostały umieszczone w przechowalniach. Nie są już pozostawiane samym sobie, bo... no, jednym słowem, ktoś o nie teraz dba.

- Pośpieszcie się, wy, gaduły, tam na przodzie! - odezwały się znowu głosy z kolejki. - Ostatecznie i my chcemy wreszcie coś zjeść.

- Moi przyjaciele? - spytała Momo z niedowierzaniem. - Naprawdę oni sami tego chcieli?

- Nie pytano ich wcale o to - odpowiedział Nino, niespokojnie dotykając klawiszy kasy. - Dzieci nie mogą przecież

161 decydować o takich sprawach. Zadbano o to, zęby nie kręciły się po ulicach. To przecież najważniejsze, prawda?


Date: 2016-04-22; view: 751


<== previous page | next page ==>
Kwiat Jednej Godziny 1 page | Kwiat Jednej Godziny 3 page
doclecture.net - lectures - 2014-2024 year. Copyright infringement or personal data (0.013 sec.)