Na szczycie sterty papierów piętrzących się na biurku podinspektora Szerszenia leżał psychologiczny portret sprawcy zabójstwa śmieciowego barona. Policjant czytał go kolejny raz. Nic mu się nie zgadzało. Jeszcze wczoraj był przekonany, że psycholog wykonał opinię byle jak, ponieważ śpieszył się do Sopotu. Z drugiej strony nie mógł uwierzyć, że Meyer tak zaniedbałby swoje obowiązki. Pracowali razem od lat. Nigdy wcześniej nie zdarzyło się nic podobnego. Zaczął więc podejrzewać, że psycholog w pośpiechu pomylił pliki i przynajmniej ostatnią część, dotyczącą cech osobowości domniemanych sprawców, skopiował z innej opinii, nad którą pracował w tym samym czasie.
A takiego zaniedbania Szerszeń nie mógł puścić płazem, nawet największemu przyjacielowi. Kiedy wrócił z dworca do komendy nabuzowany złością, próbował zadzwonić do Meyera. Chciał go porządnie zrugać. Niestety, przez ponad godzinę nie mógł się połączyć. Podinspektor domyślił się, że zaczęły się wykłady i profiler wyłączył telefon. Szerszeń nie miał wyjścia - musiał radzić sobie z tym, co miał. Po raz kolejny przeczytał niedoskonałą - jego zdaniem - ekspertyzę, próbując dopasować ją do potencjalnych sprawców. Bez skutku. Co gorsza, nie miał pojęcia, na jakiej podstawie profiler wyciągnął takie wnioski i postawił takie hipotezy. Siła sugestii profilu była jednak tak silna, że pamiętał każde jej słowo.
Spał niespokojnie. Kręcił się na karimacie, budził kilkakrotnie, aż wreszcie o piątej nad ranem postanowił wstać i rozpocząć dzień. Zrobił sobie mocną kawę, przeczytał raz jeszcze analizę profilera i wtedy go olśniło. Stwierdził, że o żadnej pomyłce nie może być mowy. Jeśli ktoś się pomylił, to on sam. Zrozumiał, że nie podobał mu się profil, bo nie pasował do jego podejrzanych. Tymczasem powinien myśleć odwrotnie: ,jego podejrzani nie pasują do profilu”. Kiedy uświadomił sobie tę nieprzyjemną prawdę, poczuł niepokój. Ta opinia burzyła dotychczasową linię śledztwa. „Co dalej?”, myślał gorączkowo podinspektor. Teraz już na profil patrzył inaczej. Analizował każde zdanie, lecz nie próbował dopasowywać go do tego, co ułożył sobie w głowie w ciągu ostatniego tygodnia. Wiedział, że musi całkowicie zmienić sposób myślenia o sprawie i potencjalnych sprawcach. „Ale jak? Co mam, do cholery, zrobić?”. Czuł, jak zaczyna go ogarniać panika. Było mu coraz bardziej gorąco, aż poczuł duszność.
Zerwał się z krzesła i zaczął energicznie chodzić po pokoju - w tę i z powrotem.
- Ofiara przypadkowa... Kluczem jest Kaiserhof... Klucze... Stary Gybis... Lekarka i jej zniewieścialy mąż... Dwudziesto-dolarówka... - mruczał. Gdyby ktoś wszedł w tym momencie do pomieszczenia, zdziwiłby się, że ten człowiek jest uważany za jednego z lepszych śledczych. Szerszeń wyglądał, jakby stracił kontakt z rzeczywistością. Czerwone plamy, które pojawiały się na jego twarzy jako sygnał wielkiego zdenerwowania, zniknęły, a twarz stała się trupio blada. Chwycił paczkę papierosów, którą kupił po wyprowadzce z domu. Ze zdziwieniem spostrzegł, że zostały mu jedynie dwie sztuki. Zapalił jednak kolejnego.
Gdy popiół z papierosa spadał na podłogę, Szerszeń nawet nie trudził się, by go donieść do popielniczki. Po kilkunastu minutach podinspektor wreszcie się uspokoił i zasiadł ponownie za biurkiem. - Jak to dobrze, że jestem starym, zacofanym pierdzielem - mruknął do siebie i uśmiechnął się pod wąsem. Był zadowolony, że nie udało mu się dodzwonić wczoraj do Meyera. - Zrobiłbym z siebie kompletnego głupka - dodał.
Położył przed sobą profil i przyznał wreszcie, że Meyer precyzyjnie złożył elementy tej układanki. Dostrzegł rzeczy, które on zbagatelizował, a które z resztą informacji tworzyły interesujący kontekst sprawy śmieciowego barona. Profiler w pigułce zawarł wszystkie najważniejsze informacje, jakie udało się zebrać wszystkim pracującym przy tej sprawie ekspertom: technikom kryminalistycznym, medykom sądowym, policjantom z dochodzeniówki i wreszcie samemu Meyerowi. Były tam niepodważalne fakty: dokładny opis miejsca zdarzenia, obrażeń ofiary, dane wiktymologiczne[70], a nawet analiza miejsca zdarzenia. Szerszeń to wszystko wiedział - Meyer je jedynie uporządkował. Charakterystyka osobowości sprawców była wystarczająco szczegółowa, by pomogła w eliminowaniu potencjalnych podejrzanych. Wielostronicowa ekspertyza była tak sugestywna, że podinspektor niemal widział zabójców i był przekonany, że gdy stanie z nimi twarzą w twarz podczas przesłuchania, rozpozna ich, wyczuje niczym gończy pies. Niestety, obraz sprawcy nakreślony w profilu przez Huberta zupełnie wykluczał Saszę i Bajgla, na których między innymi podinspektor stawiał do tej pory. Szerszeń nie miał więc zupełnie nic. - Pierdolone nic! - mruknął pod nosem zrozpaczony.
- Straciłem tyle cennego czasu...
Dziś mijał dokładnie tydzień od ujawnienia zwłok Johanna Schmidta. Meyer w niczym nie mógł już policjantowi pomóc. Jego rola skończyła się w tej sprawie na wykonaniu ekspertyzy. Dalsze czynności, a więc odkręcanie rozpoczętych działań i zaczynanie dochodzenia od nowa Szerszeń musiał wykonać sam. Podinspektor czuł, że ta odpowiedzialność wyjątkowo dotkliwie mu ciąży. Nie miał jednak złudzeń - skoro włożył w to śledztwo tyle pracy, nie podda się. Nie teraz! Wprawdzie po tak długim czasie zatrzymanie zabójców będzie zdecydowanie trudniejsze, jednak nie z takimi sprawami dawał już sobie radę. Wziął do ręki plik kartek i znów zaczął czytać opinię psychologa.