Katowice, bufet miejskiego szpitala, 24 kwietnia 2008, czwartek
- W sobotę zabiorę swoje rzeczy - oświadczy! zwalisty mężczyzna, o włosach jak mleko i czarnych, krzaczastych brwiach. Mimo upału miał na sobie świetnie skrojony szary garnitur z jasnoróżowym krawatem, ciasno zawiązanym pod kołnierzykiem białej koszuli. Odwrócił głowę w kierunku dawno niemytych szklanych szyb oddzielających taras od szpitalnego bufetu, do którego nieustannie wchodzili ludzie. Wielu nie siadało przy stolikach. Przechodzili na taras i stawali przy barierce, by chciwie zaciągnąć się papierosem, bo tylko tutaj w całym szpitalu nie obowiązywał zakaz palenia.
- Po meble i obrazy przyjadę w niedzielę firmowym transportem - kontynuował władczo. - Wojtek, mój kierowca, zajmie się wszystkim. Tylko nie rób scen. Dom jest twój, toyota jest twoja, polisa też. Jutro będę widział się z Józkiem. Potwierdzi to notarialnie. Dodatkowo na twoje konto wpłacę 50 tysięcy. Wyjdziesz na tym lepiej, niż kiedykolwiek mogłaś się spodziewać. W końcu dostaniesz to, czego chciałaś. Będziesz bogata.
Powoli przesunął w jej kierunku kilka zadrukowanych kartek. Położył przed nią wieczne pióro, które przed chwilą wyjął z ozdobnego etui. Z głośników popłynęły pierwsze takty popularnej piosenki. Skoczna muzyka wydawała się czymś niestosownym w tym miejscu. Nikt nie przyszedł do szpitalnego bufetu dla przyjemności. Ich obecność oznacza jakiś osobisty dramat. Pospiesznie i w milczeniu pochłaniali kęsy odgrzewanej garmażerki. W trakcie ich rozmowy ludzie przy stolikach zmieniali się kilkakrotnie.
Zadudnił refren. Mężczyzna wyglądał, jakby za chwilę miał wybuchnąć śmiechem. Ta muzyka potęgowała grote- skowość całej sytuacji. By zabić czas oczekiwania na podpis, zaczął z zapamiętaniem mieszać zimną już herbatę.
Jego towarzyszka - siedząca naprzeciwko około czterdziestoletnia tleniona blondynka - nawet nie spojrzała na kartki. Była ubrana we fioletową bluzeczkę z dekoltem zdobionym sztucznym futerkiem i cekinami oraz czerwoną dzianinową spódnicę. Jej zmęczona twarz nabrzmiała od płaczu. Worki pod oczami i ziemista cera dodatkowo ją postarzały. Prawdopodobnie budziła współczucie we wszystkich tu obecnych, tylko nie w swoim rozmówcy.
- To wszystko, co masz mi do powiedzenia? Po tylu latach? - zapytała, siląc się na wyrzut. Mężczyzna uderzył kilkakrotnie łyżeczką o brzeg szklanki, po czym z brzękiem umieścił ją na spodku. Gwałtownie wyciągnął rękę w kierunku blondynki. Wzdrygnęła się, sądząc, że chce ją uderzyć. On jednak tylko sięgnął po serwetkę i podał ją kobiecie.
- Rozmazałam się?
Pokiwał głową. Kobieta chciała powiedzieć coś jeszcze. Kilkakrotnie otwierała usta, lecz w końcu tylko głośno pociągnęła nosem i pochyliła głowę. Wydmuchała nos i zakryła ręką oczy z groteskowo rozmazanym tuszem na powiekach. Kiedy rozcierała do czerwoności twarz, on nerwowo strzepywał niewidzialne okruszki z garnituru.
-Ale ja wcale tego nie chcę. Nie odchodź - podniosła głowę. W jej oczach nie było ani śladu agresji, nawet udawanej.
Jakby jej nie słyszał. Wpatrywał się teraz w ogromny parking rozciągający się za barierką szpitalnego tarasu. Jego uwagę przyciągnęła kobieta za kierownicą terenowej toyoty, która usiłowała zaparkować tyłem pomiędzy ściśniętymi autami. Im dłużej próbowała zrobić egzaminacyjną „kopertę”, tym większą miał pewność, że za chwilę uderzy z impetem w sąsiednie auto, a na pewno zarysuje karoserię własnego samochodu, wjeżdżając w czerwony słup z napisem „Tylko dla pojazdów szpitala”. Widział swojego saaba 95 dwie linie aut dalej i cieszył się, że obok niego nie ma nawet odrobiny miejsca. W końcu usłyszał brzdęk tłuczonego światła i chrzęst metalu ocierającego się o metal. Po wielu próbach toyota staranowała znak i wgniotła drzwi passata stojącego obok. Nie zdziwił się, było to tak przewidywalne. Zwykła konsekwencja zdarzeń. Jak w ich życiu. Kiedy więc ponownie spojrzał na swoją towarzyszkę, jego twarz wyrażała już tylko obojętność. Wyjął z paczki kolejnego papierosa, sięgnął po zapałki, ale w pudełku nie znalazł ani jednej. Kobieta pospiesznie złapała swoją zapalniczkę i podała mu ogień. Na widok jej spojrzenia wiernego psa, który wielekroć kopany, wciąż uznaje władzę swojego pana, poczuł irytację. Z trudem powstrzymał się, by nie uderzyć kobiety. Wciągnął dym głęboko w płuca, wypuścił z namaszczeniem i w skupieniu patrzył, jak kłęby rozpływają się nad ich głowami. Po chwili jego partnerka również sięgnęła po papierosa. Nie podał jej ognia. Wciąż obracał w dłoni zapalniczkę.
- To mój ostatni, zostaw mi na drogę - odezwał się nieprzyjemnym tonem. Wpatrywał się w jej wąskie usta poznaczone harmonijką mimicznych zmarszczek i wykrzywił twarz. Nie mógł sobie odmówić sarkastycznego uśmiechu, który zawsze pojawiał się na jego twarzy jako wyraz głębokiej pogardy. Kobieta karnie włożyła papierosa do pudełka.
- Podpisz – rozkazał.
Rozejrzała się wokół, ale nie dostrzegła nikogo, kto mógłby okazać się pomocny w przeciwstawieniu się temu mężczyźnie. Wzięła do ręki pióro, które położył przed nią. Przycisnęła mocno stalówkę do kartki. Na papierze odcisnęła się czarna kropla atramentu. Kropla powiększała się, a ona wciąż nie składała podpisu.
- Co robisz! To przecież dokument. Jedyny egzemplarz - zbeształ ją.
Natychmiast nagryzmoliła nieczytelnie swoje nazwisko tuż obok wielkiego kleksa. Mężczyzna tylko na to czekał. Wyrwał jej z ręki dokument i troskliwie schował do etui pióro, jakby było wykonane z czystego złota. Jego twarz rozjaśnił triumfalny uśmiech, choć oczy pozostały zimne. Przez moment napawał się swoim zwycięstwem. Nic go nie obchodziło, że ona cierpi, że to dla niej cios, że przegrała. Kiedy stąd wyjdzie, nawet przez chwilę o niej nie pomyśli. Sprawa została pozytywnie załatwiona, l ak jak lubił najbardziej. Znów był skuteczny, bezwzględny, pozbawiony uczuć. Mistrz manipulacji.
Młoda kobieta przy stoliku obok, ukryta za sztuczną palmą, ze złości zacisnęła ręce w pięści. Nie mogła na to wszystko spokojnie patrzeć. Chciała wstać i wziąć sprawy w swoje ręce. Rzucić w twarz, co myśli o tym mężczyźnie, i zagrać jego kartami - nie fair. Powstrzymała się jednak. Wiedziała, że więcej zdziała, jeśli dalej będzie śledzić tych dwoje i przystąpi do ofensywy, dopiero gdy opracuje plan doskonały.
Gwar i muzyka zagłuszały ich rozmowę, dlatego od niemal czterdziestu minut nasłuchiwała w najwyższym skupieniu. Ramiona aż zdrętwiały od niewygodnej pozycji, którą przyjęła, by nie uronić ani słowa. Mimo to wciąż uparcie trzymała rozłożoną gazetę z dziurą na środku, wierząc, że dzięki kamuflażowi nikt jej nie zauważy. Kwadrans temu zorientowała się, że rozbawione towarzystwo małolatów dwa stoliki przed nią też przysłuchuje się rozmowie zapłakanej blondynki i agresywnego faceta, który przez swoją przedwczesną siwiznę oraz gigantyczny wzrost i tuszę wydawał się dużo starszy od rozmówczyni. Jeden z młodzieńców, wyraźnie lider grupy, bez skrępowania wskazywał parę palcem i śmiał się hałaśliwie, choć miał zabandażowaną niemal całą twarz. Przez chwilę zaniepokoiła się, czy to nie ona jest obiektem ich zainteresowania. Ale ani młodzieńcy, ani małżonkowie, których podsłuchiwała, nie zwracali na nią najmniejszej uwagi. Choć siwy chyba wyczuwał jej obecność, bo odwracał się w stronę sztucznego drzewka kilka razy. Na szczęście plastikowe liście i gazeta skutecznie ją osłaniały. Piorunował więc zimnym spojrzeniem grupę wesołków naprzeciwko siebie. Denerwowało go, że musi odgrywać ten teatr w miejscu publicznym. Wyglądał jednak na bardzo zdeterminowanego.
Kobieta ukryta za sztucznym drzewkiem nie mogła zrozumieć, dlaczego blondynka zdecydowała się podpisać podsunięte jej dokumenty. Przecież w ten sposób pozbywa się prawa do połowy ich wspólnego majątku. Poczuła irytację, że jest wobec niego tak uległa. Dlaczego nie wykaże choć odrobiny sprytu? Dlaczego nie weźmie prawnika? Może za bardzo go kocha? Miłość. Chyba to jest jedyne wyjaśnienie tak irracjonalnego zachowania. A on o tym doskonale wie i sprytnie to wykorzystuje.
- Jestem zmęczony - siwy wreszcie przerwał ciszę. Jednym haustem dopił zimną herbatę i dokładnie wytarł usta serwetką. Zapiął zamek aktówki, w której schował podpisany dokument. Był pedantem. Lubił, kiedy sprawy szły po jego myśli. Ludzi traktował instrumentalnie, jak użyteczne przedmioty. Najchętniej poprzydzielałby im role jak aktorom w teatrze, każdy miałby grać tylko swoją kwestię.
I ni był starszy, tym więcej miał cech tyrana. Być może dlatego osiągnął taki sukces. Na kompromisy godził się jedynie w ostateczności.
- Chyba już wszystko omówiliśmy - wstał gwałtownie, potrącając stolik. Metalowe nóżki zadźwięczały nieprzyjemnie na posadzce.
Blondynka rozpaczliwie chwyciła się jego rękawa. Odepchnął ją, jakby odganiał natrętną muchę.
- Nie rób sceny - syknął.
- Powiedz mi chociaż, dlaczego teraz. Poświęciłam ci moje najlepsze lata. Byłam z tobą, kiedy te wszystkie kobiety... Kiedy byłeś chory... Kiedy omal nie straciłeś firmy przez swoje ekscesy. Tyle upokorzeń, bólu, strachu... Tyle razem przeszliśmy.
- Zamknij się!
Ale ona nie miała zamiaru kończyć. Była jak w transie.
- Chodziłam z tobą na terapię... Wierzyłam w ciebie. Pamiętasz, co mówiłeś? Co obiecywałeś Magdzie?
- Jej w to nie mieszaj! - podniósł glos.
Ludzie wokół zamilkli. Teraz już niemal wszyscy goście na tarasie zwrócili oczy w ich kierunku.
Słysząc jego słowa, kobieta obserwująca wszystko zza palmy, aż podskoczyła z wrażenia i niechcący strąciła ze stolika solniczkę, która z głośnym brzękiem spadła, potoczyła się obok śledzonej przez nią pary i zatrzymała przy stoliku młodzieży. Zamarła. Była przekonana, że teraz zostanie zdemaskowana. Ale dla wszystkich - także dla pary zajętej własną sprzeczką - wciąż była niewidzialna.
- Proszę, nie rozstawajmy się teraz, kiedy wszystko jest już dobrze... - blondynka upadła na kolana przed siwym.
- Wstawaj! - podniósł ją i siłą posadzi! na krześle.
- Nic, kurwa, nie jest dobrze i doskonale o tym wiesz - przestał się kontrolować i krzyczał. - Nie weźmiesz mnie już na te krokodyle łzy!
Dziewczyna zza palmy nie miała wątpliwości, że siwy nie ma już ochoty na żadne dyskusje. Myśli tylko o tym, by znaleźć się daleko stąd. Ale się pomyliła. Mężczyzna widać zorientował się, że przedwcześnie ujawnił swoją wściekłość, bo przecież samo podpisanie dokumentów nie załatwiało do końca ich wspólnych spraw. Rozejrzał się wokół i jak drapieżnik przygarbił, wciąż gotów do ataku. Przeczesał dłonią całkowicie białą czuprynę, zmarszczył czarne, krzaczaste brwi, które nadawały mu naprawdę groźny wygląd, po czym opadł na krzesło. Rozległ się odgłos głuchego tąpnięcia wielkiego cielska.
- Nigdy cię nie kochałem - oświadczył, teatralnie zniżając głos. Mówił spokojnie, lecz jego słowa raziły jak śmiercionośne pociski. - Wiedziałaś o tym, kiedy się pobieraliśmy. Przyzwyczaiłem się do ciebie, a ty do mnie. Układ przemienił się w związek. To ty chciałaś tego ślubu. To była twoja decyzja. I masz teraz, czego chciałaś. Połowę dobytku. Dokładnie tyle, ile należy się żonie. Nie zasługujesz na to. Nie robię tego dla ciebie, tylko dla Magdy. Bo jedyne, czego mi żal, to jej. Ty nie budzisz nawet mojej litości. Tylko ona jest... - przerwał, bo na wysokości jego wzroku przy stoliku pojawił się nagle biały fartuszek z haftem. Spojrzał na niezłe nogi w nylonowych pończochach, i niżej - na znoszone, niemodne już szpilki z czubkami w szpic.
- Przepraszam, Johann, może to nie najlepszy moment... - odchrząknęła kelnerka, po czym mimochodem, jak to tylko one potrafią, położyła na stole paragon z kasy fiskalnej. I konspiracyjnym szeptem zwróciła się do kobiety: - Bisaga tu jest. Chce, żebyś wróciła do pracy, Klaudia. Mają na oddziale straszny młyn.
- Marta, jeszcze chwilę - Klaudia znów zaczęła wycierać nabrzmiałą twarz. Napuchnięte od płaczu oczy zmieniły się w szparki. Mężczyzna ze wstrętem przyjrzał się jej obwisłym policzkom, ciemnym odrostom na blond włosach, sztucznemu futerku przy jej pomarszczonym dekolcie i pomyślał, że powinien był odejść dawno temu.
- Spróbuj ją zagadać - poprosiła kelnerkę Klaudia.
- Wymyśl coś... Odwdzięczę ci się...
- Widziała cię, wie, gdzie siedzicie. Nic nie zrobię - Marta dyskretnie wskazała kobietę w białym kitlu, z czepkiem na głowie, z zapałem pałaszującą obiad w części dla niepalących. - Pośpieszcie się. Wiesz, jaka ona jest. Chyba nie chcesz stracić roboty?
Odeszła kołysząc biodrami. Siwy odprowadził ją lubieżnym spojrzeniem ponad głową swojej towarzyszki, która nie zdawała sobie z tego sprawy, bo ponownie ukryła twarz w dłoniach. Marta zaś podeszła do lady, nachyliła się za kontuar, a jej pośladki wypięły się w kierunku sali. Johann nie spuszczał z niej wzroku. Przecież niewiele brakowało, a to z nią siedziałby tu teraz. Gdyby wszystko potoczyło się inaczej. Właściwie obecna sytuacja jest jedynie dziełem przypadku. Klaudia była od Marty kilka lat młodsza i kiedyś zdecydowanie ładniejsza, lecz roztyła się i zaniedbała.
To w tym szpitalu się poznali, kiedy cztery lata temu Johann trafił na oddział intensywnej opieki medycznej po brutalnym pobiciu. Omal nie stracił życia, przez kilka dni leżał nieprzytomny, podłączony do aparatury. I niewiele było osób, które cieszyłyby się wtedy z jego ozdrowienia. Kiedy otworzył oczy po kilku operacjach, to Klaudia była tą osobą, którą zobaczył jako pierwszą. Tylko ona zdecydowała się nim wtedy zaopiekować, bo po tym, jak brutalnie zgwałcił hostessę, we wszystkich kobietach wzbudzał jedynie odrazę. To dzięki niej żyje, jest teraz tym, kim jest. Winien być jej wdzięczny, ale nie umiał nawet pokochać. Miłość tylko osłabia, mawiał. Dziś jednak czuł inaczej. Uwierzył, że ma nową szansę od losu. Pierwszy raz w życiu. I zamierzał z niej skorzystać, choć się bał. Bo to nowe i nieznane. To dlatego prowadzi tę jałową rozmowę, by uciszyć poczucie winy i odwlec moment konfrontacji z własnymi marzeniami, które mogą okazać się złudzeniem. A jednak nie widzi innego wyjścia, chciałby zaryzykować. Już zdecydował i położył wszystko na jedną kartę. Jest tak zasłuchany we własne myśli, że praktycznie nie słyszy słów żony, która znów zaczyna się przed nim płaszczyć:
- Przeczekajmy. To tylko kolejna fascynacja. Nawrót choroby. Ta lekarka nic o tobie nie wie, ja cię dobrze znam.
Wybaczę ci, zrozumiem. Nigdy ci tego nie wypomnę. Obiecuję, że nie będziemy o tym rozmawiać.
-Oczywiście, że nie będziemy - przerywa jej ze spokojem i pewnością, najokrutniej, jak to tylko możliwe. - Nie będzie ku temu żadnej okazji.
Chwyta skórzaną teczkę, owija jedwabny szalik wokół szyi i kieruje się do wyjścia.
- Johann! -woła za nim rozpaczliwie Klaudia. Akurat skończyła się piosenka. Kobieta zza sztucznej palmy, ludzie przy stolikach na tarasie i w sali bufetu, młodzież, kelnerka, Bisaga, jej przełożona - wszyscy patrzą teraz na niego. Ale on się nie odwraca. Uciekł. Kobieta jeszcze chwilę siedzi sama przy stoliku. Z głośników znów dobywa się rytmiczne „umc, umc”. Klaudia jest otępiała. Jej wzrok pada na rachunek na metalowej tacce. Bierze go, wyjmuje portfel, odlicza kwotę co do grosza. Nie zostawił pieniędzy. Nawet teraz. Podchodzi do bufetu, kładzie na nim tackę i dostrzega kelnerkę, która na zapleczu pali papierosa. Podchodzi do niej.
- I co? - pyta Marta i wyciąga paczkę w kierunku Klaudii.
- To już naprawdę koniec - odpowiada przez łzy kobieta. - Nie wiem, jak ja to przeżyję.
Nagle obok nich wyrasta przełożona i spogląda groźnie na Klaudię. Kobieta nieruchomieje, w myślach szuka jakiegoś wykrętu, którym mogłaby usprawiedliwić swoje wyjście na tak długo, ale w głowie ma pustkę. Bisaga podaje jej fartuch i pielęgniarski czepek, który ostentacyjnie otrzepuje z brudu. Klaudia uświadamia sobie, że musiały jej upaść na tarasie i z emocji o nich zapomniała. Nigdy, przez całe lata, nie zaniedbała swojej pracy Była wzorową pielęgniarką: oddaną, opiekuńczą, jakby stworzoną, by służyć innym. Teraz jej twarz znów staje się czerwona, tym razem ze wstydu. Ręce drżą. Nie wie, jak ma się bronić, jest całkowicie bezwolna. Wie, że za chwilę usłyszy najostrzejsze słowa przełożonej, liczy się nawet ze zwolnieniem. Ale pierwszy raz w życiu czuje w sobie bunt. Jeżeli teraz Bisaga spróbuje wyrzucić ją z pracy, to po prostu powie jej wszystko, co o niej myśli. Klaudia gotowa jest nawet zaszantażować szefową, że wie o jej popijaniu w pracy.
- Oni już tacy są, skurwysyny - przełożona mówi spokojnie i niezbyt głośno. Klaudia jest zaskoczona. Czuje, jak napięcie z niej odpływa, a w to miejsce pojawia się ulga.
- Idź się umyć. Wyglądasz jak ulicznica.
Choć słowa są szorstkie, to jednak wypowiedziane z troską. Klaudii wydają się wręcz pieszczotliwe. Bisaga wyciąga rękę i dotyka mokrego od łez policzka Klaudii. Kobieta czuje chropowatą skórę jej chłodnych opuszek palców.
- Dziękuję - szepce z wdzięcznością i pochyla głowę. Przytula się do ramienia szefowej. Stoją tak chwilę, nie wypowiadając ani słowa. Wreszcie Bisaga odsuwa ją, prostuje plecy, zaciska usta i wraca do roli służbistki.
- Jest szósta, twój dyżur zaczął się o czwartej. Jeśli za dziesięć minut nie wrócisz do pracy, możesz nie wracać w ogóle.
Nie czekając na odpowiedź, odchodzi. Klaudii brakuje powietrza. Jej ciałem wstrząsa spazm, wybucha głośnym płaczem. Marta wnikliwie obserwuje ruchy przełożonej pielęgniarek. Jej szeroko rozstawione nogi w ortopedycznych butach, plecy godne ciężarowca, wrośnięte w perfekcyjnie wykrochmalony, śnieżnobiały uniform. W odruchu solidarności z Klaudią kelnerka wykrzywia twarz, po czym pokazuje Bisadze środkowy palec. Ten gest mogą podziwiać wszyscy goście przy stolikach. Kelnerka odwraca się do Klaudii, ostentacyjnie gasi w połowie spalonego papierosa, poprawia fartuszek i przykleja do twarzy sztuczny uśmiech.
- Na twoim miejscu - szepce Klaudii, gdy mijają się w wąskim przejściu - zabiłabym ją.
Zszokowana pielęgniarka otwiera szeroko usta.
- Nie Bisagę - śmieje się Marta. - Tylko tę kurwę, dla której cię zostawił.