Niezwykła właściwość i zupełnie zwykła kłótnia 6 page
Szary pan otworzył teraz drzwiczki samochodu, wysiadł i podszedł do Momo. W ręce trzymał teczkę ołowianej barwy.
- Jaką ładną masz lalkę! - odezwał się dziwnie bezbarwnym głosem. - Pewno wszyscy twoi towarzysze zabaw zazdroszczą ci jej.
Momo w milczeniu wzruszyła ramionami.
- Musiała być bardzo droga, co? - ciągnął szary pan.
- Nie wiem - bąknęła Momo zmieszana - znalazłam ją.
- Co ty mówisz! - powiedział szary pan. - W takim razie jesteś, jak mi się zdaje, wielką szczęściarą.
Momo znów milczała i otuliła się szczelniej swoim za obszernym męskim kubrakiem. Robiło się coraz zimniej.
73 - Co prawda - zauważył szary pan z nikłym uśmiechem - nie mam wrażenia, żebyś była bardzo rozradowana, moja mała. Momo leciutko potrząsnęła głową. Nagle wydało jej się, że wszelka radość zniknęła na zawsze ze świata - nie, że w ogóle nigdy nie istniała. A wszystko, co uważała za radość, było tylko złudzeniem. Zarazem jednak czuła jakieś ostrzeżenie.
- Obserwowałem cię jakiś czas - mówił szary pan - i wydaje mi się, że w ogóle nie wiesz, jak należy się bawić taką bajeczną lalką. Chcesz, żebym ci pokazał?
Momo spojrzała na niego zdziwiona i kiwnęła głową.
- Chcę mieć jeszcze więcej rzeczy - zaskrzeczała nagle lalka.
- No, widzisz, moja mała - ciągnął szary pan - ona ci to nawet sama powiedziała. Jasne przecież, że taką bajeczną lalką nie można bawić się jak każdą inną. Zresztą ona nie jest do tego. Trzeba jej coś zaofiarować, jeśli nie chce się z nią nudzić. Patrz no, moja mała!
Szary pan wrócił do samochodu i otworzył bagażnik.
- Więc najpierw - powiedział - Bibi potrzebuje ubrania. Tu masz na przykład prześliczną wieczorową suknię. - Wyciągnął ją i rzucił Momo. - A tu jest futro z prawdziwych norek. A to jedwabny szlafrok. I strój do gry w tenisa. I na narty. I kostium kąpielowy. I ubranie do konnej jazdy. I pidżama. I nocna koszulka. I inna sukienka. I jeszcze jedna. I jeszcze jedna. I jeszcze jedna...
Szary pan rzucał wszystkie te rzeczy na ziemię między Momo i lalkę, gdzie powoli rósł cały stos.
- No - powiedział znowu z nikłym uśmiechem - tym możesz się już jakiś czas bawić, prawda? Ale pewno myślisz, że po paru dniach i to ci się znudzi, co? No, dobrze, w takim razie musisz mieć jeszcze więcej rzeczy dla swojej lalki.
Szary pan pochylił się nad bagażnikiem i zaczął znów rzucać Momo różne przedmioty.
- Masz tu na przykład prawdziwą małą torebkę z wężowej skóry, a w niej prawdziwą małą pomadkę do ust i puderniczkę. Oto mały aparat fotograficzny. I rakieta. I telewizor dla lalek, który działa jak duży. I bransoletka, naszyjnik, kolczyki, lalczyny rewolwer, jedwabne pończoszki, kapelusz z piórami i słomkowy, i wiosenny, kije do golfa, mała książeczka czekowa, buteleczka perfum, sole do kąpieli, płyn do pielęgnacji ciała...
Przerwał na chwilę i spojrzał badawczo na Momo, która jak sparaliżowana siedziała wśród tego stosu.
- Jak widzisz - ciągnął szary pan - to zupełnie proste. Trzeba tylko mieć wciąż więcej i więcej, wtedy człowiek się nie nudzi. Ale może myślisz, że doskonała lalka Bibi pewnego dnia będzie miała wszystko i ze wtedy zabawa zrobi się znowu nudna? Nie, moja mała, nie martw się o to! Bo, widzisz, mamy tu odpowiedniego towarzysza dla Bibi.
I wyciągnął z bagażnika drugą lalkę. Była ona tej samej wielkości co Bibi i równie doskonała, ale przedstawiała młodego chłopca. Szary pan posadził go obok Bibi, lalki doskonałej, i oznajmił:
- Oto Bubi! Dla niego mamy także nieskończenie dużo rzeczy. A jeżeli wszystkie, wszystkie ci się znudzą, to znajdzie się przyjaciółka Bibi z własną wyprawą, pasującą tylko na nią. A Bubi dostanie jeszcze przyjaciela, który będzie miał swoich przyjaciół i przyjaciółki. Widzisz więc, że nigdy już nie będzie ci nudno, bo tę zabawę można ciągnąć w nieskończoność i zawsze jeszcze znajdzie się coś, czego będziesz pragnęła.
Mówiąc to szary pan wyciągał jedną lalkę po drugiej z bagażnika samochodu, którego zawartość wydawała się niewyczerpana, i ustawiał je dokoła Momo, siedzącej nadal bez ruchu i przyglądającej się temu wszystkiemu raczej z lękiem.
- No i co? - odezwał się wreszcie szary pan, wydmuchując kłąb dymu z cygara. - Zrozumiałaś teraz, jak należy bawić się taką lalką?
- Owszem - odparła Momo. Zaczęła teraz drżeć z zimna.
Szary pan z zadowoleniem skinął głową i zaciągnął się dymem cygara.
- Oczywiście chciałabyś zatrzymać wszystkie te ładne rzeczy, prawda ? Więc dobrze, moja mała, daję ci je w prezencie! Dostaniesz to wszystko - rozumie się, nie od razu, ale jedną rzecz po drugiej i jeszcze dużo, dużo więcej. Nie wymagam za to niczego od ciebie. Masz się tylko tym bawić tak, jak ci mówiłem. No, i co ty na to?
Szary pan uśmiechnął się do Momo wyczekująco, ale ponieważ dziewczynka milczała i tylko poważnie patrzyła na niego, dodał pośpiesznie:
- Nie będą ci już potrzebni twoi przyjaciele, rozumiesz? Bę-
75 dziesz miała dość przyjemności, kiedy wszystkie te ładne rzeczy będą twoje i dostaniesz ich jeszcze więcej, prawda? A przecież chcesz je dostać? Chcesz mieć tę bajeczną lalkę? Chcesz ją mieć koniecznie?
Momo czuła niejasno, ze czeka ją walka, a nawet, że już w nią została wciągnięta. Nie wiedziała jednak, o co i z kim toczy tę walkę. Bo im dłużej słuchała, tym wyraźniej działo się z nią to samo, co działo się podczas nieudanej zabawy z lalką: słyszała głos, który coś mówił, słyszała słowa, ale właściwie nie słyszała mówiącego. Potrząsnęła głową.
- O co ci chodzi, o co ci chodzi? - spytał szary pan podnosząc brwi w górę. - Wciąż jeszcze nie jesteś zadowolona? Ależ wy, dzisiejsze dzieci, jesteście wymagające! Może powiedziałabyś mi, czego jeszcze brakuje tej doskonałej lalce?
Momo wbiła wzrok w ziemię i namyślała się.
- Zdaje mi się - powiedziała cicho - że nie można jej pokochać.
Szary pan milczał dłuższą chwilę. Patrzył przed siebie wzrokiem tak szklanym, jak wzrok lalek. Wreszcie wziął się w garść.
- O to w ogóle nie chodzi - powiedział lodowatym tonem. Momo patrzyła mu teraz prosto w oczy. Bała się szarego pana,
zwłaszcza chłodu w jego spojrzeniu. Ale, co dziwne, żal jej go było, choć nie umiałaby powiedzieć, dlaczego.
- Ale ja moich przyjaciół kocham - szepnęła.
Twarz szarego pana wykrzywił taki grymas, jakby go nagle zęby rozbolały. Jednakże prędko się opanował i nawet uśmiechnął się dziwnie, uśmiechem ostrym jak nóż.
- Zdaje mi się - powiedział łagodnie - że powinniśmy poważnie ze sobą porozmawiać, moja mała, żebyś się dowiedziała, o co chodzi.
Wyjął z kieszeni szary notesik i przerzucił parę kartek, zanim znalazł to, czego szukał.
- Nazywasz się Momo, prawda?
Momo kiwnęła głową. Szary pan zamknął notesik, włożył go z powrotem do kieszeni i trochę stękając usiadł na ziemi obok dziewczynki. Chwilę nic nie mówił, tylko zamyślony pociągał swoje małe, szare cygaro.
- A więc, Momo, słuchaj uważnie! -zaczął wreszcie. Momo cały czas starała się słuchać uważnie. Ale tego pana
o wiele trudniej było słuchać niż kogokolwiek, kogo dotychczas
słuchała. Zwykle umiała, można by to tak nazwać, zupełnie we-mknąć się w tego, z kim rozmawiała, i zrozumieć, co ma na myśli i kim jest naprawdę. Ale tym razem po prostu nie udawało jej się. Ile razy próbowała, miała uczucie, że spada w próżnię, jakby nikogo z nią nie było. Nigdy jeszcze nie zdarzyło jej się coś podobnego.
- Jedyną ważną rzeczą w życiu jest to, żeby dojść do czegoś, zostać kimś, coś mieć. Kto więcej osiągnie, stanie się kimś ważniejszym i będzie miał więcej niż inni; reszta sama się znajdzie: przyjaźń, miłość, szacunek i tak dalej. A więc myślisz, ze kochasz swoich przyjaciół. Zbadajmy to rzeczowo.
Szary pan wypuścił parę kółek dymu z cygara. Momo schowała bose nogi pod spódnicę i otuliła się, jak mogła, swoim obszernym kubrakiem.
- Nasuwa się tu pierwsze pytanie - ciągnął szary pan - co twoim przyjaciołom z tego, że w ogóle jesteś? Czy mają z tego jakiś pożytek? Nie. Czy to pomaga im iść wciąż naprzód, więcej zarabiać, zrobić coś ze swoim życiem? Na pewno nie. Czy pomagasz im w oszczędzaniu czasu? Przeciwnie. Powstrzymujesz ich, jesteś dla nich kulą u nogi, przekreślasz ich wysiłki, aby iść naprzód! Może dotychczas nie uświadomiłaś sobie, Momo, że szkodzisz swoim przyjaciołom samym swoim istnieniem. Tak, w rzeczywistości, wcale tego nie chcąc, jesteś ich wrogiem ! I ty to nazywasz kochaniem przyjaciół?
Momo nie wiedziała, co odpowiedzieć. Nigdy nie patrzyła na to w ten sposób. Przez chwilę nawet nie była pewna, czy szary pan może nie ma racji.
- I dlatego - mówił dalej szary pan - chcemy bronić przed tobą twoich przyjaciół. I jeśli ich rzeczywiście kochasz, to nam pomożesz. Chcemy, aby do czegoś doszli. Jesteśmy ich prawdziwymi przyjaciółmi. Nie możemy przyglądać się w milczeniu, jak odciągasz ich od wszystkiego, co jest ważne. Postaramy się, żebyś ich zostawiła w spokoju. Dlatego ofiarowujemy ci wszystkie te ładne rzeczy.
- Jacy ,,my"? - zapytała Momo drżącymi ustami.
- My z Kasy Oszczędności Czasu - odpowiedział szary pan. -Jestem agentem BLW/553/c. Ja osobiście tylko dobrze ci życzę, bo Kasa Oszczędności Czasu nie pozwala żartować z siebie.
W tej c hvv i I i Momo przypomniała sobie nagle to, co Beppo
mOWIIl O
ŁC1I ULUI !• U
się w niej straszliwe podejrzenie, ze ten szary pan ma z tym coś wspólnego. Gorąco pragnęła, żeby obaj przyjaciele byli tu z nią. Nigdy'jeszcze nie czuła się tak osamotniona. Postanowiła jednak, że nie da się zastraszyć. Zebrała wszystkie siły, całą odwagę, na jaką ją było stać, i rzuciła się w pustkę i ciemność, w której ukrywał się szary pan.
Ten obserwował ją z ukosa. Zauważył zmianę jej wyrazu twarzy. I uśmiechał się ironicznie, zapalając nowe szare cygaro od niedopałka poprzedniego.
- Nie trudź się na próżno - powiedział. - Z nami nie możesz się mierzyć.
Ale Momo nie ustępowała.
- Czy ciebie ktoś kocha? -spytała szeptem.
Szary pan skurczył się nagle i jakby trochę zapadł w siebie. Potem odparł spopielałym głosem:
- Muszę przyznać, ze kogoś takiego jak ty jeszcze nigdy nie spotkałem, naprawdę. A znam wielu ludzi. Gdyby było więcej tego rodzaju, moglibyśmy wkrótce zamknąć naszą Kasę Oszczędności i rozpłynąć się w nicość, bo z czego byśmy egzystowali?
Agent przerwał Patrzał na Momo i zdawało się, ze walczy z czymś, czego nie może pojąć i z czym nie może sobie poradzić. Twarz mu jeszcze bardziej poszarzała.
Kiedy znów zaczął mówić, wydawało się, że robi to wbrew własnej woli, ze słowa same płyną z jego ust i nie może ich powstrzymać. Przy tym jego twarz wykrzywiała się coraz bardziej z przerażenia tym, co się z nim działo. I teraz wreszcie Momo usłyszała jego prawdziwy głos.
- Musimy pozostawać nieznani - mówił ten głos z daleka - nikomu nie wolno wiedzieć, że istniejemy, ani co robimy... Dbamy o to, żeby nikt nas nie zachowywał w pamięci... Tylko dopóki jesteśmy nieznani, możemy prowadzić naszą działalność... Uciążliwą działalność ściągania od ludzi czasu ich życia po godzinie, minucie i sekundzie... Bo cały oszczędzany przez nich czas jest dla nich stracony... Wydzieramy go im... magazynujemy go... Jest nam potrzebny... Łakniemy go... Ach, wy nie wiecie, czym jest wasz czas!... Ale my to wiemy i wysysamy go z was az do szpiku kości... I potrzebujemy go więcej... Wciąż więcej... Bo i nas jest coraz więcej... Coraz więcej... Coraz więcej...
Ostatnie słowa szary pan niemal wycharczał, ale zaraz sam
zatkał sobie usta obiema rękami. Oczy niemal wychodziły mu z orbit, nieruchomo wpatrywał się w Momo. Po chwili wydawało się, że wraca do siebie po jakimś oszołomieniu.
- Co... co to było? - wyjąkał. - Wyciągnęłaś to ode mnie! Jestem chory! Przez ciebie, tak! - A potem dodał niemal błagalnie:- Mówiłem same bzdury, drogie dziecko! Zapomnij o tym ! Musisz o mnie zapomnieć, tak jak wszyscy o nas zapominają! Musisz! Musisz! Musisz!
Chwycił Momo za ramiona i potrząsnął nią. Momo poruszała wargami, ale nie mogła wydobyć z siebie głosu.
Nagle szary pan skoczył, obejrzał się, jakby go, kto gonił, chwycił swoją ołowianoszarą teczkę i pobiegł do samochodu. I wtedy nastąpiło coś niezmiernie dziwnego: jak przy odwróconej eksplozji, lalki i inne rozrzucone dokoła rzeczy pofrunęły ze wszystkich stron do bagażnika, który zatrzasnął się z hukiem. Po czym samochód pomknął tak, że kamienie leciały spod jego kół.
Momo długo jeszcze siedziała na tym samym miejscu, próbując zrozumieć to, co usłyszała. Powoli ustępowało z jej członków straszliwe zimno, a zarazem wszystko stawało się dla niej jaśniejsze. Niczego nie zapomniała. Usłyszała, bowiem prawdziwy głos szarego pana.
Przed nią z wyschniętej trawy unosiła się smużka dymu. Tlił się tam zgnieciony niedopałek szarego cygara i powoli zamieniał się w popiół.