Home Random Page


CATEGORIES:

BiologyChemistryConstructionCultureEcologyEconomyElectronicsFinanceGeographyHistoryInformaticsLawMathematicsMechanicsMedicineOtherPedagogyPhilosophyPhysicsPolicyPsychologySociologySportTourism






Niezwykła właściwość i zupełnie zwykła kłótnia 5 page

Dziś wieczorem znów coś się psuło we wspólnej zabawie. Dzieci jedno po drugim wycofywały się, aż wreszcie wszystkie usadowiły się wokół Gigiego, Beppa i Momo. Miały nadzieję, że Gigi może zacznie coś opowiadać, ale i to się nie udawało. Pewien chłopczyk bowiem, który przyszedł dziś po raz pierwszy, miał przenośny odbiornik radiowy. Usiadł trochę na uboczu i bardzo głośno nastawił aparat. Nadawano audycję reklamową.

- Nie mógłbyś przyciszyć swojego głupiego pudła? - spytał z lekką groźbą zaniedbany chłopczyk imieniem Franco.

- Nie rozumiem, co mówisz - odpowiedział obcy chłopiec szczerząc zęby w uśmiechu - moje radio tak głośno gra!

- Przykręć je natychmiast! - zawołał Franco wstając. Obcy chłopiec pobladł troszkę, ale odpowiedział przekornie:

- Ani ty, ani nikt inny nie może mi rozkazywać. Wolno mi nastawiać radio tak, jak mi się podoba.

- On ma rację - powiedział stary Beppo. - Nie możemy mu tego zabronić. Co najwyżej możemy go poprosić.

Franco z powrotem usiadł.

- Powinien pójść sobie gdzie indziej - rzekł z goryczą. - Całe popołudnie wszystko nam psuje.

- Ma jakiś powód - odpowiedział Beppo i przez swoje małe okulary spojrzał na obcego chłopca życzliwie i uważnie. - Na pewno ma jakiś powód.

Obcy chłppiec milczał. Po chwili ściszył radio i odwrócił wzrok. Momo zbliżyła się i cichutko usiadła przy nim. Wtedy zamknął radio.

Chwilę panowała zupełna cisza.

- Opowiesz nam coś, Gigi? - poprosiło jedno z nowych dzieci.

- Ach, tak - zawołały inne - coś wesołego! - Nie, coś podniecającego! - Nie, bajkę! -Jakąś przygodę!

Ale Gigi nie chciał nic opowiadać. Pierwszy raz mu się to zdarzyło.

- Wolałbym - powiedział wreszcie - żebyście wy mi coś opowiedzieli, o sobie i o waszych domach, co robicie i dlaczego przyszliście tu.

Dzieci nie odzywały się. Na ich twarzyczkach zjawił się nagle wyraz, smutku i skrytości.

- Mamy teraz bardzo ładny samochód - zaczęło wreszcie jedno z dzieci. - W sobotę, kiedy tato i mama mają czas, myje-

63 my woz Jeżeli byłem grzeczny, pozwalają mi pomagać. Kiedyś będę chciał mieć także taki samochód.

- A ja - powiedziała mała dziewczynka - jeśli mam ochotę, mogę teraz co dzień chodzić do kina. Żebym była pod czyjąś opieką, bo rodzice, niestety, nie mają czasu. - I po krótkiej przerwie ciągnęła:-Ale ja nie chcę być pod niczyją opieką. Dlatego w tajemnicy przychodzę tutaj i oszczędzam pieniądze. Kiedy uzbieram dosyć pieniędzy, kupię bilet i pojadę do siedmiu karzełków.



- Głupia jesteś! - zawołało jedno z dzieci. - Przecież karzełków w ogóle nie ma.

- Owszem, są! - powiedziała z uporem dziewczynka. - Widziałam je nawet w jednym prospekcie podróży.

- A ja mam już jedenaście płyt z bajkami - oznajmił inny chłopczyk - i mogę je puszczać, ile razy chcę. Dawniej mój ojciec wieczorem, po powrocie z pracy, sam mi opowiadał bajki. To było bardzo przyjemne. Ale teraz nie ma go wieczorem. Albo też jest zmęczony i nie chce nic opowiadać.

- A twoja mama? - spytała Maria.

- Mamy też nie ma teraz cały dzień w domu.

- Tak - powiedziała Maria. - U nas jest zupełnie to samo. Ale na szczęście mam Dede. - Pocałowała siostrzyczkę siedzącą na jej kolanach i ciągnęła: - Kiedy wracam ze szkoły, odgrzewam jedzenie dla nas obu. Potem odrabiam lekcje. A później... - wzruszyła ramionami - no, cóż, spacerujemy sobie do wieczora. Przeważnie przychodzimy tutaj.

Inne dzieci pokiwały głowami, bo ze wszystkimi działo się mniej więcej to samo.

- Właściwie jestem zupełnie zadowolony - powiedział Franco, wcale przy tym nie wyglądając na zadowolonego - że moi starzy nie mają dla mnie czasu. Bo jak mają czas, to zaczynają się kłócić, a potem dostaję lanie.

Nagle zwrócił się do niego chłopiec z odbiornikiem radiowym i powiedział:

- Ale ja dostaję teraz większe kieszonkowe niż dawniej!

- No, pewno - odpowiedział Franco - dają nam więcej pieniędzy, żeby się nas pozbyć! Oni nas już nie lubią. Ale siebie też nie lubią. W ogóle nie lubią nic. Takie jest moje zdanie.

- To nieprawda! - wykrzyknął ze złością obcy chłopiec. - Mnie moi rodzice lubią, nawet bardzo. To nie ich wina, że nie

mają czasu. Tak już jest. Za to teraz podarowali mi przenośny odbiornik radiowy. Bardzo drogi. To chyba dowód, no nie?

Wszyscy milczeli.

Nagle chłopiec, który przez całe popołudme przeszkadzał innym w zabawie, zaczął płakać. Próbował opanować się i brudnymi piąstkami tarł oczy, ale łzy nadal spływały jasnymi strumyczkami po jego umorusanych policzkach.

Dzieci patrzały na niego ze współczuciem lub wbijały wzrok w ziemię. Teraz go zrozumieli. Właściwie każdemu z nich było równie ciężko na sercu. Wszyscy czuli się opuszczeni.

- Tak - powiedział znów stary Beppo po chwili - robi się zimno.

- Może niedługo nie będę mógł już przychodzić tutaj - powiedział Paolo, chłopiec w okularach.

- Dlaczego? - spytała Momo zdziwiona.

- Moi rodzice powiedzieli-wyjaśnił Paolo - że z was próżniaki i wałkonie. I jeszcze, że kradniecie Panu Bogu czas. Dlatego tak dużo go macie. I powiedzieli: dlatego że o wiele za dużo jest takich jak wy, inni ludzie mają coraz mniej czasu. A ja nie powinienem tu już przychodzić, bo zrobię się taki sam, jak wy.

Znów kilkoro dzieci pokiwało głowami, bo one to już także słyszały.

Gigi przyjrzał się wszystkim dzieciom po kolei.

- Może myślicie to samo o nas? Ale dlaczego przychodzicie mimo to?

Po krótkim milczeniu Franco odpowiedział:

- Mnie tam wszystko jedno. Ja i tak później zostanę rozbójnikiem, tak mówi mój stary. Jestem po waszej stronie.

- Ach tak? - powiedział Gigi z podniesionymi brwiami. - Więc wy także uważacie nas za wałkoni?

Dzieci zmieszane patrzyły w ziemię. Wreszcie Paolo spojrzał badawczo w twarz Beppa.

- Moi rodzice przecież nie kłamią - powiedział cicho. A potem spytał jeszcze ciszej: - Więc nie jesteście wałkoniami?

Wtedy stary zamiatacz ulic wstał i wyprostował się na całą swą niezbyt imponującą wysokość, podniósł trzy palce i oświadczył:

- Jeszcze nigdy, nigdy w życiu nie ukradłem ani odrobiny czasu Panu Bogu ani żadnemu bliźniemu. Przysięgam, jak mi Bóg miły!

65 - Ja także! -dodała Momo.

- I ja także! -zakończył poważnie Gigi.

Dzieci milczały przejęte. Ani jedno z nich nie wątpiło o prawdzie słów trojga przyjaciół.

- A w ogóle, teraz ja wam chcę coś powiedzieć - ciągnął Gigi. - Dawniej ludzie zawsze chętnie przychodzili do Momo, żeby słuchała, co mówią. I wtedy sami siebie odnajdywali, jeżeli rozumiecie, co mam na myśli. Ale teraz już tego tak bardzo nie szukają. Dawniej ludzie przychodzili także chętnie, żeby przysłuchiwać się moim opowiadaniom. Teraz już nie przychodzą. Mówią, że nie mają czasu na takie rzeczy. I dla was także nie mają czasu. Zauważyliście? To przecież dziwne, na co oni nie mają czasu. - Gigi zmrużył oczy i kiwnął głową. Potem ciągnął: - Niedawno spotkałem na mieście starego znajomego, fryzjera Fusi. Dość dawno go nie widziałem i o mało byłbym go nie poznał, tak bardzo się zmienił. Zrobił się nerwowy, zasępiony, ponury. Dawniej był z niego miły chłop, ładnie śpiewał i miał o wszystkim własny sąd. Teraz nie ma na to czasu. Jest cieniem siebie samego, to już w ogóle nie fryzjer Fusi, rozumiecie? Gdyby chodziło tylko o niego jednego, myślałbym, ze po prostu trochę zwariował. Ale gdzie spojrzeć, spotyka s;ę takich ludzi. I wciąż ich przybywa. Teraz zaczyna to ogarniać i naszych dawnych przyjaciół! Doprawdy, zastanawiam się, czy szaleństwo bywa zaraźliwe.

Stary Beppo skinął głową.

- Na pewno musi to być jakiś rodzaj zarazy - powiedział.

- Ale w takim razie - zawołała Momo przerażona - musimy przecież pomóc naszym przyjaciołom!

Tego wieczoru długo jeszcze naradzali się, co można by zrobić. Ale nie domyślali się nawet istnienia szarych panów i ich niezmordowanej działalności.

W ciągu paru następnych dni Momo. zabrała się do szukania swoich dawnych przyjaciół, aby dowiedzieć się od nich, co się z nimi dzieje i dlaczego już jej nie odwiedzają.

Najpierw wybrała się do murarza Nicoli. Dobrze znała dom, w którym mieszkał w małym pokoiku na poddaszu. Ale nie zastała go. Inni mieszkańcy domu wiedzieli tylko, że Nicola pracuje teraz w dużych, nowych osiedlach po drugiej stronie miasta i zarabia mnóstwo pieniędzy. Rzadko przychodzi do domu, a jeżeli

5 - Momo

przychodzi, to bardzo późno. Często tez bywa teraz niezupełnie 66 trzeźwy i w ogóle trudno żyć z nim w dobrych stosunkach.

Momo postanowiła zaczekać na Nicolę. Usiadła na schodach pod jego drzwiami. Powoli zaczęio się ściemniać i dziewczynka zasnęła.

Musiała być już bardzo późna noc, kiedy obudziły ją głośne kroki i chrapliwy śpiew. To Nicola zataczając się wszedł na schody. Kiedy zobaczył dziewczynkę, zatrzymał się zdumiony.

- Hej, Momo! - mruf:ą\ i był wyraźnie zakłopotany, że widzi go w tym stanie. - Więc jeszcze istniejesz! Czego tu szukasz?

- Ciebie - odparła nieśmiało Momo.

-- No, ale z ciebie ptaszek! - Nicoia uśmiechnął się i potrząsnął głową -- Przychodzisz tu w środku nocy, żeby zobaczyć, co się dzieje ze starym przyjacielem Nicolą. Cóz, sam byłbym cię juz dawno odwiedził, ale po prostu nie mam czasu na takie... prywatne sprawy.

Zrobił jakiś niespokojny, szeroki ruch ręką i ciężko usiadł na stopniu obok Momo.

- Jak myślisz, dziecko, co się ze mną dzieje? Jest zupełnie inaczej niż kiedyś. Czasy się zmieniają. Tam, gdzie teraz jestem, żądają innego tempa pracy. Jakby ich diabeł popędzał. Co dzień stawiamy całe piętro, jedno po drugim. Tak, to co innego niż dawniej! Wszystko jest zorganizowane, każdy chwyt, rozumiesz, do najmniejszego szczegółu...

Nicola mówił daiej, a Momo uważnie słuchała. I im dłużej słuchała, tym mniej entuzjazmu wyczuwała w jego słowach. Nagle przerwał i przeciągnął stwardniałą dłonią po twarzy.

- Same bzdury ci plotę - powiedział nagle ze smutkiem. ?--Widzisz, Momo, znowu za dużo wypiłem. Przyznaję. Teraz często piję za dużo. Inaczej nie mógłbym wytrzymać tego, co tam robimy. Uczciwemu człowiekowi nie pozwala na to sumienie. Dodajemy o wiele za dużo piasku do zaprawy, rozumiesz? Wszystko to będzie się trzymało cztery, może pięć lat, a potem zawali się, jak ktoś kaszlnie. Wszystko partanina, podła fuszerka! Ale to jeszcze nie jest najgorsze. Najgorsze są domy, które budujemy. To w ogóle nie są domy, to są... to są... silosy dla dusz! Wszystko się w człowieku przewraca! Ale co mnie to obchodzi ? Ja dostaję pieniądze i na tym koniec. No, tak, czasy się zmieniają. Dawniej było co innego, byłem dumny z mojej pracy, kiedy zbudowaliśmy

67 coś jak należy. Ale teraz... Kiedyś, kiedy zarobię dosyć pieniędzy, wezmę rozbrat z moim zawodem i zacznę robić co innego.

Nicola zwiesił głowę i patrzył posępnie przed siebie. Momo nic nie mówiła, tylko słuchała.

Po chwili Nicola powiedział cicho:

- Może powinienem rzeczywiście przyjść do ciebie i wszystko ci opowiedzieć. Tak, powinienem. Powiedzmy, jutro? Albo lepiej pojutrze? No, jeszcze zobaczę, jak to się da urządzić. Ale przyjdę na pewno. Więc umowa stoi?

- Stoi - odpowiedziała Momo ucieszona. Potem rozstali się, bo oboje byli bardzo zmęczeni.

Ale Nicola nie przyszedł ani nazajutrz, ani następnego dnia. W ogóle nie przyszedł. Może istotnie nigdy już nie miał czasu.

Jako następnych z kolei Momo odwiedziła gospodarza Nina i jego grubą żonę. Mały, stary domek z zaciekami deszczowymi na tynku i obrośniętą winem werandką znajdował się na krańcu miasta. Tak jak dawniej, Momo poszła naokoło do drzwi kuchennych. Były one otwarte i już z daleka dochodziły odgłosy ostrej sprzeczki między Ninem i jego żoną Lilianą, która przestawiała hałaśliwie garnki i patelnie na kominie. Jej tłusta twarz błyszczała od potu. Nino mówił coś żywo gestykulując. W kącie stał koszyk, w którym leżało krzyczące niemowlę.

Momo usiadła cicho obok, wzięła dziecko na kolana i delikatnie je kołysała, aż się uspokoiło. Nino i jego żona przerwali sprzeczkę i spojrzeli w tym kierunku.

- Ach, to ty, Momo - powiedział Nino z przelotnym uśmiechem. - Miło cię znowu zobaczyć.

- Chcesz coś zjeść? - spytała Liliana trochę szorstko. Momo potrząsnęła głową.

- To czego chcesz? - rzucił nerwowo Nino.-W tej chwili naprawdę nie mamy dla ciebie czasu.

- Chciałam tylko zapytać - odpowiedziała Momo cicho - dlaczego od tak dawna już nie byliście u mnie?

- Nie wiem, dlaczego - powiedział Nino rozdrażniony. - Naprawdę mamy teraz inne zmartwienia.

- Tak - zawołała Liliana pobrzękując garnkami - on ma teraz zupełnie inne zmartwienia! Na przykład to, w jaki sposób obrzydzić drogim starym gościom przychodzenie do gospody,

takie są jego zmartwienia! Pamiętasz, Momo, tych starych mężczyzn, którzy dawniej zawsze siadywali przy stoliku w kącie? Przepędził ich ! Wyrzucił za drzwi!

- Wcale tego nie zrobiłem! - bronił się Nino. - Uprzejmie ich poprosiłem, aby znaleźli sobie inny lokal. Jako gospodarz mam do tego prawo.

- Prawo, prawo! - odpowiedziała Liliana z oburzeniem. - Po prostu tak się nie postępuje. To jest nieludzkie i podłe. Dobrze wiesz, że oni nie znajdą innego lokalu. U nas nikomu nie wadzili!

- Naturalnie, że nikomu nie wadzili!-zawołał Nino.- Bo do nas nie przychodzili przyzwoici, dobrze płacący goście, dopóki wysiadywali tu ciągle ci zarośnięci starcy. Myślisz, że to się podoba ludziom? I nic nie zarabiamy na jednej jedynej szklaneczce taniego czerwonego wina, na którą każdy z nich może sobie pozwolić! W ten sposób nigdy do niczego nie dojdziemy!

- Dotychczas całkiem dobrze wychodziliśmy na swoje - powiedziała Liliana.

- Dotychczas, owszem ! - odparł Nino gwałtownie. - Ale dobrze wiesz, że tak dalej iść nie może. Właściciel domu podniósł mi czynsz. Muszę mu teraz płacić o jedną trzecią więcej niż przedtem. Wszystko drożeje. Skąd mam brać pieniądze, robiąc z mojego lokalu przytułek dla ubogich, starych, trzęsących się dziadków? Dlaczego mam ich oszczędzać? Mnie także nikt nie oszczędza.

Gruba Liliana tak mocno postawiła patelnię na kominie, że aż huknęło.

- Teraz ja ci coś powiem - zawołała, opierając ręce na szerokich biodrach. - Jednym z tych starych, drżących dziadków jest na przykład mój wuj Ettore! I nie pozwolę, żebyś znieważał moją rodzinę! Mój wuj jest dobrym, uczciwym człowiekiem, nawet jeśli nie ma tyle pieniędzy, co twoi dobrze płacący klienci!

- Ettore może przychodzić!-odpowiedział Nino robiąc szeroki gest. - Powiedziałem mu, że jeśli chce, może tu bywać. Ale on nie chce.

- Naturalnie, że nie chce - bez swoich starych przyjaciół! Co ty sobie wyobrażasz? Że będzie siadywał zupełnie sam w jakimś kącie?

- W takim razie nic na to nie poradzę! - krzyczał Nino. - Nie chcę do końca życia być gospodarzem małej spelunki, tylko ze względu na twego wuja Ettore! Muszę dojść do czegoś!

69 Może to przestępstwo? Chcę rozwinąć ten interes! Chcę coś zrobić z mojego lokalu! I nie myślę tylko o sobie. Myślę o tobie i o naszym dziecku. Nie możesz tego zrozumieć, Liliano?

- Nie - odpowiedziała ostro Liliana - nie, jeśli przy tym konieczna jest bezduszność - jeśli zamierzasz tak postępować, to beze mnie! Pewnego dnia odejdę od ciebie. Rób, jak chcesz!

Wzięła z kolan Momo już znowu płaczące dziecko i wybiegła z kuchni.

Nino milczał dłuższą chwilę. Zapalił papierosa i obracał go między palcami.

Momo patrzała na niego.

- No, tak - odezwał się wreszcie - dobre z nich były chłopy. I ja ich lubiłem. Wiesz, Momo, mnie samemu przykro, że... Ale co mam robić? Czasy się zmieniają. Może Liliana ma rację -=~ ciągnął po chwili. - Odkąd staruszkowie przestali przychodzić, lokal wydaje mi się jakiś"obcy. Zimny, rozumiesz mnie? Nie mogę tego znieść. Naprawdę nie wiem, co powinienem zrobić. Ale dziś wszyscy tak robią. Dlaczego tylko ja miałbym postępować inaczej? A może uważasz, że powinienem?

Momo leciutko kiwnęła głową. Nino spojrzał na nią i także kiwnął głową. Potem oboje się uśmiechnęli.

- Dobrze, że przyszłaś - powiedział Nino. - Już zupełnie zapomniałem, że dawniej przy takich nieporozumieniach mówiliśmy: „Idźże z tym do Momo!". Ale teraz znowu przyjdę do ciebie, razem z Liliana. Pojutrze będziemy mieli lokal zamknięty i przyjdziemy. Zgoda?

- Zgoda - odparła Momo.

Nino dał jej jeszcze torbę jabłek i pomarańczy i dziewczynka poszła do domu.

Nino i jego gruba żona przyszli rzeczywiście do Momo. Zabrali też ze sobą dziecko i kosz pełen smakołyków.

- Wyobraź sobie, Momo - powiedziała promieniejąc radością Liliana. - Nino odwiedził wuja Ettore i pozostałych staruszków, wszystkich po kolei, przeprosił ich i zachęcił, żeby znów przychodzili do lokalu.

- A tak - potwierdził Nino z uśmiechem i podrapał się za uchem - wrócili już wszyscy. Z rozwinięcia zakładu pewno nic nie będzie. Ale znowu zaczął mi się podobać.

Roześmiał się, a jego żona powiedziała:

- Jakoś będziemy dalej żyli, Nino.

Było to bardzo miłe popołudnie, a odchodząc oboje przyrzekali, że niebawem znowu przyjdą.

I tak Momo odwiedzała swoich dawnych przyjaciół jednego po drugim. Poszła do cieśli, który wtedy zrobił jej stolik i krzesła ze starych skrzynek. Poszła do kobiet, które przyniosły jej łóżko. Jednym słowem zobaczyła wszystkich, których dawniej wysłuchiwała i którzy dzięki temu robili się mądrzejsi, bardziej zdecydowani i weselsi. Wszyscy obiecali, że ją znowu odwiedzą. Niektórzy nie dotrzymali tej obietnicy albo nie mogli jej dotrzymać, bo nie mieli czasu. Ale wielu dawnych przyjaciół powróciło i wszystko było znów niemal tak samo, jak kiedyś.

Momo nieświadomie pokrzyżowała w ten sposób plany szarych panów. A tego nie mogli oni puścić płazem.

Wkrótce potem - a było to szczególnie gorące południe - Momo znalazła na kamiennych stopniach ruiny lalkę.

Wprawdzie często się już zdarzało, że dzieci zapominały o jakiejś drogiej zabawce, którą nie można się było naprawdę bawić, i po prostu zostawiały ją w ruinie. Ale Momo nie przypominała sobie, żeby widziała t? lalkę u któregoś dziecka. A na pewno zwróciłaby na nią uwagę, bo była to zupełnie niezwykła lalka, niemal tak duża jak Momo i wykonana z wielką starannością, tak że można ją było niemal wziąć za żywego małego człowieka. Nie wyglądała jednak jak dziecko albo niemowlę, lecz jak elegancka młoda dama albo manekin z wystawy. Miała na sobie czerwoną sukienkę z krótką spódniczką i sandałki z paseczków, na wysokich obcasach.

Momo patrzyła na nią jak urzeczona. Kiedy po chwili dotknęła jej ręką, lalka parę razy poruszyła powiekami, otworzyła usta i powiedziała głosem nieco skrzeczącym, jakby dochodził przez telefon:

- Dzień dobry. Jestem Bibi, lalka doskonała.

Momo przestraszona cofnęła się, ale potem mimo woli odpowiedziała:

- Dzień dobry, nazywam się Momo. Lalka znów poruszyła wargami i oznajmiła:

71 - Należę do ciebie. Wszyscy zazdroszczą ci mnie.

- Nie wydaje mi się, żebyś należała do mnie - powiedziała Momo. - Myślę, że raczej ktoś cię tu zostawił przez zapomnienie.

Objęła lalkę i podniosła ją. Wtedy lalka znowu poruszyła wargami i odezwała się:

- Chciałabym mieć jeszcze więcej rzeczy.

- Tak? - spytała Momo i zastanowiła się. - Nie wiem, czy mam coś, co by do ciebie pasowało. Ale poczekaj, pokażę ci moje rzeczy, wtedy powiesz, co ci się podoba.

Momo wzięła lalkę i przedostała się z nią przez dziurę w murze, prowadzącą do jej pokoiku. Wyciągnęła spod łóżka pudełko z rozmaitymi skarbami i postawiła je przed Bibi.

- To jest wszystko, co mam. Jeżeli ci się coś podoba, to powiedz.

I pokazała jej barwne piórko ptaka, kamyk o ładnym deseniu, złoty guzik, kawałek kolorowego szkła.

Lalka milczała, więc Momo szturchnęła ją.

- Dzień dobry - zaskrzeczała lalka - jestem Bibi, lalka doskonała.

- Tak, to juz wiem - zauważyła Momo. - Ale przecież chciałaś sobie coś wybrać, Bibi. Patrz, mam tu na przykład ładną różową muszelkę. Podoba ci się?

- Należę do ciebie. Wszyscy zazdroszczą ci mnie.

- Tak, juz to mówiłaś - powiedziała Momo. - Ale jeżeli nie podoba ci się nic z moich rzeczy, to może byśmy się pobawiły?

- Chciałabym mieć jeszcze więcej rzeczy - powtórzyła lalka.

- Nie mam juz nic więcej - powiedziała Momo. Wzięła lalkę i wydostała się z nią znowu na zewnątrz. Tam posadziła ją na ziemi i usiadła naprzeciw.

- Będziemy się bawiły, ze przyszłaś do mnie z wizytą - zaproponowała Momo.

- Dzień dobry - powiedziała lalka - jestem Bibi, lalka doskonała.

- Jak to ładnie, że pani mnie odwiedziła! - odpowiedziała Momo. - Skąd pani przychodzi, szanowna pani?

- Należę do ciebie - mówiła dalej Bibi. - Wszyscy zazdroszczą ci mnie.

- Słuchaj - zniecierpliwiła się Momo - nie możemy się przecież bawić, jeśli powtarzasz ciągle to samo.

- Chciałabym mieć jeszcze więcej rzeczy - odpowiedziała lalka trzepocząc rzęsami.

Momo spróbowała bawić się w co innego, a kiedy i to się nie udało, jeszcze w co innego i jeszcze w co innego. Ale nic z tego nie wychodziło. Gdyby lalka nic nie mówiła, Momo odpowiadałaby za nią i prowadziłyby przyjemną rozmowę. Ale właśnie swoim powtarzaniem tych samych słów Bibi uniemożliwiała jakąkolwiek rozmowę.

Po pewnym czasie Momo ogarnęło jakieś nieznane uczucie. A ponieważ było ono czymś zupełnie nowym, dopiero po chwili zrozumiała, że jest to nuda.

Była bezradna. Najchętniej zostawiłaby tę doskonałą lalkę i wymyśliła sobie inną zabawę, ale nie wiadomo dlaczego, nie mogła się od Bibi uwolnić.

Siedziała więc i tylko patrzała na lalkę, a ona wpatrywała się swoimi niebieskimi szklanymi oczami w Momo, jak gdyby obie wzajemnie się hipnotyzowały.

Wreszcie Momo z wysiłkiem oderwała wzrok od lalki - i przestraszyła się trochę. Tuz obok bowiem stał elegancki popielaty samochód, którego przyjazdu w ogóle nie słyszała. W samochodzie zaś siedział pan w ubraniu barwy pajęczyny i szarym, sztywnym kapeluszu i palił małe, szare cygaro.

Szary pan widocznie juz dłuższy czas obserwował Momo, bo teraz kiwnął jej głową i uśmiechnął się. I mimo ze było to bardzo gorące południe i powietrze az migotało w słonecznym żarze, Momo zaczęła nagle marznąć.


Date: 2016-04-22; view: 767


<== previous page | next page ==>
Niezwykła właściwość i zupełnie zwykła kłótnia 4 page | Niezwykła właściwość i zupełnie zwykła kłótnia 6 page
doclecture.net - lectures - 2014-2024 year. Copyright infringement or personal data (0.014 sec.)