Home Random Page


CATEGORIES:

BiologyChemistryConstructionCultureEcologyEconomyElectronicsFinanceGeographyHistoryInformaticsLawMathematicsMechanicsMedicineOtherPedagogyPhilosophyPhysicsPolicyPsychologySociologySportTourism






Niezwykła właściwość i zupełnie zwykła kłótnia 3 page

„Im większa, tym lepiej" - coraz to mruczała cesarzowa pod nosem.

Zdanie to zostało ogłoszone jako ogólna wytyczna i spiżowymi literami wypisane na wszystkich gmachach państwowych.

W końcu jednak rybie zrobiło się za ciasno i w cesarskim basenie. Wtedy cesarzowa rozkazała wznieść ten budynek, który państwo widzicie przed sobą. Było to olbrzymie, okrągłe akwarium, napełnione po brzegi wodą, i ryba mogła wreszcie rozprostować się w nim wygodnie.

Teraz cesarzowa raczyła osobiście przesiadywać w dzień i w noc przy akwarium i patrząc na ogromną rybę obserwowała, czy zamienia się już w złoto. Nie ufała bowiem nikomu, ani swo-

35 im niewolnikom, ani krewnym, i bała się, że ktoś mógłby ukraść jej rybę. Siedziała więc tam, chudła z lęku i zmartwienia coraz bardziej, ani na chwilę nie przymykała oczu i czuwała nad rybą, która wesoło pluskała w akwarium i ani myślała zamienić się w złoto. Coraz bardziej też cesarzowa zaniedbywała sprawy państwowe.

Właśnie na to czekali Drgacze i Wahacze. Pod przewodem króla Xaxotraxolusa podjęli ostatnią kampanię i w mgnieniu oka zajęli całe cesarstwo. Nie spotkali w swym pochodzie ani jednego żołnierza, a ludności i tak było wszystko jedno, kto nią włada.

Kiedy cesarzowa Sztrapacja dowiedziała się wreszcie o całej tej sprawie, wykrzyknęła znane słowa: „Biada mi! O, że też..."

Dokończenia, niestety, historia nam nie przekazała. Pewne natomiast jest, że cesarzowa rzuciła się do akwarium i utonęła obok ryby, która stała się grobem jej wszystkich nadziei. Król Xaxotraxolus zaś kazał dla uczczenia zwycięstwa zarżnąć wieloryba i cała ludność przez tydzień jadła smażone filety.

Widzicie więc, państwo, dokąd może prowadzić łatwowierność !

Na tych słowach Gigi skończył swoje oprowadzanie, a słuchacze byli wyraźnie pod jego wrażeniem. Spoglądali na ruinę z wielką czcią. Tylko jeden, bardziej podejrzliwy, spytał:

- A kiedy to wszystko się wydarzyło?

Ale Gigi nie dał się zbić z tropu i odpowiedział:

- Jak wiadomo, cesarzowa Sztrapacja żyła współcześnie ze słynnym filozofem Nojozjuszem Starszym.

Pytający nie chciał się, oczywiście, przyznać, że nie ma pojęcia, kiedy żył słynny filozof Nojozjusz Starszy, powiedział więc tylko:

- Aha, dziękuję.



Wszyscy słuchacze byli bardzo zadowoleni i mówili, ze to oprowadzanie opłaciło im się i że nikt jeszcze nie opisywał im tych dawnych czasów tak obrazowo i ciekawie. Potem Gigi podsuwał skromnie swoją czapkę z daszkiem, a ludzie okazywali mu swą hojność. Nawet ów podejrzliwiec wrzucił do czapki parę monet. Należy zaznaczyć, że odkąd Momo się przysłuchiwała, Gigi nigdy nie opowiadał dwa razy tej samej historii. To by go nudziło. Kiedy wśród słuchaczy była Momo, wydawało mu się, że jakaś śluza się w nim otwierała i płynęły, tryskały z niej wciąż nowe pomysły, tak że nie musiał się w ogóle zastanawiać.

Przeciwnie, często próbował nawet je pohamować, aby nie

 

posunąć się znów za daleko, tak jak wtedy, kiedy dwie wytworne, starsze panie z Ameryki skorzystały z jego usług. Napędził im nie byle jakiego stracha, opowiadając, co następuje:

- Oczywiście nawet i u was, wielce szanowne panie, w waszej pięknej, wolnej Ameryce, wiadomo, że okrutny tyran Mak-sencjusz, zwany „Krwawym", powziął plan zmienienia całego świata według swoich wyobrażeń. Ale cokolwiek przedsiębrał, okazywało się, że ludzie się nie zmieniali i po prostu nie dawali się zmieniać. I tak tyran na stare lata popadł w szaleństwo. Jak panie oczywiście wiedzą, nie istnieli wtedy jeszcze lekarze dusz, którzy umieliby poradzić na taką chorobę. Trzeba więc było pozwolić mu szaleć, jak chciał. Ale on wpadł na pomysł, aby odtąd istniejący świat pozostawić własnemu losowi, stworzyć zaś inny, nowiuteńki świat.

Rozkazał więc, aby zbudowano globus wielkości starej Ziemi, na którym miały być oznaczone z największą dokładnością wszystkie domy i drzewa, góry i morza, i rzeki. Pod groźbą kary śmierci cała ówczesna ludzkość zmuszona była do udziału w pracy nad tym monstrualnym dziełem. Najpierw zbudowano cokół, na którym miał stanąć olbrzymi globus. I właśnie ruinę tego cokołu macie, szanowne panie, przed sobą.

Później zabrano się do budowy samego globusa, ogromnej kuli wielkości Ziemi. A gdy ukończono kulę, odrobiono na niej starannie wszystko, co znajdowało się na Ziemi.

Naturalnie, do budowy tego globusa potrzeba było bardzo dużo materiału, a nie można go było wziąć znikąd indziej, tylko z Ziemi. Tak więc Ziemia coraz bardziej malała, gdy tymczasem globus coraz bardziej rósł.

Kiedy nowy świat został wreszcie ukończony, trzeba było użyć ostatniego kamyczka, jaki pozostał jeszcze ze starej Ziemi. No i, oczywiście, wszyscy ludzie przenieśli się na nowy globus, bo przecież stara Ziemia została całkowicie zużyta. Gdy Maksen-cjusz zrozumiał, że wszystko zostało po staremu, zasłonił głowę togą i odszedł. Ludzie nigdy nie dowiedzieli się, dokąd.

Widzicie panie to lejowate zagłębienie, które do dziś pozostało w ruinie? Było ono kiedyś fundamentem, spoczywającym na powierzchni starej Ziemi. Muszą więc panie wyobrazić sobie całość zupełnie odwrotnie.

Obie wytworne starsze panie z Ameryki pobladły, a jedna z nich zapytała:

39 - A gdzie się podział globus?

- Ależ panie stoją na nim! - odpowiedział Gigi. - Dzisiejszy świat, proszę pani, jest przecież nowym globusem.

Wtedy wytworne starsze panie krzyknęły z przerażenia i rzuciły się do ucieczki. Gigi na próżno podsuwał im czapkę.

Najbardziej jednak lubił Gigi opowiadać swoje historie tylko małej Momo, kiedy nikt prócz niej się nie przysłuchiwał. Przeważnie były to bajki, bo Momo najchętniej ich słuchała, i prawie zawsze bohaterami ich byli Gigi i Momo. Bajki te były też przeznaczone tylko dla nich dwojga i różniły się zupełnie od tego, co Gigi opowiadał innym.

Pewnego ładnego, ciepłego wieczora siedzieli oboje cicho w najwyższym rzędzie kamiennych stopni. Na niebie zabłysły już pierwsze gwiazdy, a duży, srebrny księżyc wschodził nad czarnymi sylwetkami pinii.

- Opowiesz mi baśń? - poprosiła cichutko Momo.

, - Dobrze - odpowiedział Gigi. - O kim ma ona być?

- Najlepiej o Momo i o Girolamo.

Gigi zastanawiał się przez chwilę, potem spytał:

- A jak się ma nazywać?

- Może... „Baśń o czarodziejskim lustrze". Gigi skinął głową zamyślony.

- To dobrze brzmi - powiedział wreszcie. - Zobaczymy, co z niej wyjdzie.

Objął jedną ręką ramiona Momo i zaczął mówić:

- Żyła kiedyś piękna księżniczka, miała na imię Momo, chodziła w aksamitach i jedwabiach, mieszkała zaś wysoko ponad światem, na pokrytym śniegiem wierzchołku góry, w zamku z kolorowego szkła.

Miała wszystko, czego można było zapragnąć, jadła najwy-kwintniejsze potrawy i pijała najsłodsze wina. Sypiała na jedwabnych poduszkach, siadywała na krzesłach z kości słoniowej. Miała wszystko - ale była zupełnie sama.

Wszystko wokół niej, jej służba i dworki, psy, koty, ptaki, a nawet jej kwiaty - były tylko odbiciem w lustrze.

Księżniczka Momo miała bowiem czarodziejskie zwierciadło, duże, okrągłe, zrobione z najdelikatniejszego srebra. Co dzień, a także co noc wysyłała je w świat. A duże zwierciadło szybowało nad lądami i morzami, nad miastami i polami. Ludzie nie dziwili się na jego widok, po prostu mówili: „Wzeszedł księżyc".

______Ł.UJJ^iC .uoito po powrocie za każdym razem wysy- 40

pywało przed księżniczką wszystkie odbicia zebrane w czasie " podróży. Ładne i obrzydliwe, ciekawe i nudne, jak się złożyło. Księżniczka wybierała te, które jej się podobały, a inne wyrzucała po prostu do strumienia. I o wiele prędzej, niż myślisz, te uwolnione przez księżniczkę odbicia mknęły do ich właścicieli wszystkimi wodami świata. Dlatego właśnie, ile razy człowiek pochyli się nad studnią albo nad kałużą, znajduje w nich własne odbicie.

Zapomniałem ci powiedzieć, że księżniczka Momo była nieśmiertelna. Nie widziała bowiem jeszcze nigdy własnego odbicia w czarodziejskim zwierciadle. A kto zobaczył w zwierciadle własne odbicie, stawał się śmiertelny. Księżniczka Momo dobrze o tym wiedziała i dlatego nigdy nie patrzyła w lustro. I tak żyła sobie ze wszystkimi swoimi odbiciami, zupełnie szczęśliwa.

Jednakże pewnego dnia czarodziejskie zwierciadło przyniosło jej jedno odbicie, które znaczyło dla niej więcej niż wszystkie inne razem wzięte. Było to odbicie młodego księcia. Kiedy księżniczka je ujrzała, poczuła tak wielką tęsknotę do księcia, że koniecznie chciała go poznać. Ale jak miała to zrobić? Nie wiedziała przecież, gdzie książę mieszka, kim jest, ani nawet.nie znała jego imienia.

Nie wiedząc, co począć, postanowiła mimo wszystko zajrzeć do czarodziejskiego zwierciadła. Pomyślała bowiem: może zwierciadło zaniesie moje odbicie do księcia. Może przypadkiem książę spojrzy w górę, kiedy zwierciadło będzie szybowało po niebie, i zobaczy mój obraz. Może podąży za zwierciadłem i odnajdzie mnie tu.

Patrzyła więc długo w czarodziejskie lustro i wysłała je ze swoim odbiciem w świat. Ale wskutek tego, oczywiście, stała się śmiertelna.

Zaraz usłyszysz, co się dalej działo, ale najpierw musze ci opowiedzieć o księciu.

Książę ten miał na imię Girolamo i panował nad wielkim królestwem, które sam stworzył. A gdzie znajdowało się to królestwo? Było nie w przeszłości i nie w teraźniejszości, lecz zawsze o jeden dzień naprzód w przyszłości. I dlatego nazywało się Krajem Jutra. A cała żyjąca tam ludność kochała i podziwiała swojego księcia.

Pewnego dnia zaś ministrowie powiedzieli księciu Kraju Jutra:

41 „Wasza Wysokość musi się ożenić, bo tak przystoi".

Książę Girolamo nie miał nic przeciw temu, więc do jego pałacu sprowadzono najpiękniejsze damy Kraju Jutra, aby mógł wybrać sobie jedną z nich. Wszystkie wystroiły się jak najwspanialej, bo, oczywiście, każda pragnęła zdobyć księcia dla siebie.

Jednakże wśród tych młodych dam wśliznęła się do pałacu także zła wróżka, w której żyłach nie płynęła czerwona, gorąca krew, lecz zielona i zimna. Ale nie można było tego poznać po niej, ponieważ bardzo umiejętnie się umalowała.

Kiedy zaś książę Kraju Jutra wszedł do wielkiej złotej sali tronowej, aby dokonać wyboru, zła wróżka prędko szepnęła czarodziejskie zaklęcie i biedny Girolamo widział już tylko ją. I wydawała mu się tak piękna, że od razu spytał; czy zostanie jego żoną.

„Chętnie - syknęła zła wróżka - ale mam jeden warunek". ? „Spełnię go" - odparł książę Girolamo bez namysłu.

„Dobrze - odpowiedziała zła wróżka i uśmiechnęła się tak słodko, że nieszczęsnemu księciu aż się zakręciło w głowie. - Przez cały rok nie wolno ci spoglądać w górę na szybujące srebrne lustro. Jeżeli to uczynisz, będziesz musiał natychmiast zapomnieć o wszystkim, co do ciebie należy. Będziesz musiał zapomnieć, kim jesteś w rzeczywistości, udać się do Kraju Teraźniejszości, gdzie nikt cię nie zna, i żyć tam jako prosty nieznany biedak. Zgadzasz się na to?"

„Jeśli tylko o to chodzi - zawołał książę Girolamo - to twój warunek jest łatwy do spełnienia!"

A co działo się tymczasem z księżniczką Momo?

Czekała i czekała, ale książę nie przybył. Wtedy księżniczka postanowiła sama wyruszyć w świat, aby go odnaleźć. Wszystkim odbiciom zwierciadła, jakie miała, zwróciła wolność. Potem sama jedna poszła w delikatnych pantofelkach ze swego pałacu z kolorowego szkła i ruszyła w świat przez pokryte śniegiem góry. Przewędrowała wszystkie kraje świata, zanim doszła do Kraju Teraźniejszości. Zdarła delikatne pantofelki i musiała dalej iść boso. Ale czarodziejskie zwierciadło z jej odbiciem w dalszym ciągu szybowało wysoko ponad światem.

Pewnej nocy książę Girolamo siedział na dachu swego złotego pałacu, grając w warcaby z wróżką o zielonej, zimnej krwi. Wtem na jego rękę spadła maleńka kropelka.

„Zaczyna padać" - powiedziała wróżka o zielonej krwi.

„i\iie - odpowiedział książę - to niemożliwe, na niebie nie 42 ma ani jednej chmurki".

,Po czym podniósł głowę i spojrzał prosto w duże, srebrne czarodziejskie zwierciadło, które szybowało w górze. Wtedy ujrzał obraz księżniczki Momo i zauważył, że księżniczka płacze i że jedna jej łza spadła na jego rękę. I w tejże chwili zrozumiał, że wróżka go oszukała, że wcale nie jest piękna, a w jej żyłach płynie tylko zielona, zimna krew. W rzeczywistości zaś tą, którą kochał, jest księżniczka Momo.

„Złamałeś przyrzeczenie - powiedziała zielona wróżka, a twarz jej wykrzywiła śię tak, że stała się podobna do głowy węża - a teraz musisz mi za to zapłacić!"

Długimi, zielonymi palcami wpiła się w pierś księcia Girolamo, który siedział jak skostniały, i zawiązała supeł w jego sercu. W tej samej chwili Girolamo zapomniał, że był księciem Kraju Jutra. Nocą, jak złodziej, opuścił zamek i królestwo. Zawędrował na koniec świata, aż do Kraju Teraźniejszości, gdzie żył odtąd jako ubogi, nieznany chłystek i zwał się już tylko Gigi. Zabrał ze sobą jedynie odbicie z czarodziejskiego zwierciadła. Odtąd pozostało ono puste.

Tymczasem i suknie księżniczki Momo, z aksamitu i jedwabiu, podarły się na strzępy. Ubraniem jej były teraz o wiele za obszerny męski kubrak i spódnica zszyta z kolorowych łat. I księżniczka Momo mieszkała teraz w starej ruinie.

Tam właśnie oboje spotkali się pewnego pięknego dnia. Ale księżniczka Momo nie poznała księcia z Kraju Jutra, bo był on teraz przecież zwykłym nieborakiem. A Gigi także nie poznał księżniczki, bo już wcale nie wyglądała na księżniczkę. Ale w swojej wspólnej niedoli zaprzyjaźnili się ze sobą i nawzajem dodawali sobie otuchy.

Pewnego wieczora, kiedy puste teraz srebrne zwierciadło szybowało po niebie, Gigi wyjął odbicie i pokazał je Momo. Było już bardzo pogniecione i zamazane, ale księżniczka zaraz poznała własny obraz, który wtedy wysłała w świat. I teraz poznała także pod maską ubogiego nieboraka księcia Girolamo, którego wciąż szukała i dla którego stała się śmiertelna. I opowiedziała mu o wszystkim.

Ale Gigi smutno potrząsnął głową i rzekł:

„Nie mogę nic z tego zrozumieć, bo mam w sercu supeł i dlatego nic nie pamiętam".

L

43 Wtedy księżniczka Momo sięgnęła do jego piersi i z łatwością rozwiązała supeł. Książę Girolamo nagle przypomniał sobie, kim jest i skąd pochodzi. Ujął księżniczkę za rękę i poszedł z nią w dal, gdzie znajduje się Kraj Jutra.

Kiedy Gigi skończył opowiadać, chwilę milczeli oboje, potem Momo spytała:

- Czy później pobrali się?

- Myślę, że tak - odparł Gigi. - Później.

- I już umarli?

- Nie - odpowiedział Gigi. - Przypadkiem wiem o tym na pewno. Czarodziejskie zwierciadło czyniło człowieka śmiertelnym, tylko kiedy zaglądał w nie sam. Jeśli jednak spojrzało w nie dwoje ludzi, stawali się znów nieśmiertelni. A oni spojrzeli w nie oboje.

 

Wielki, srebrny księżyc zawisł nad czarnymi piniami i w jego świetle stare kamienie ruiny dawały tajemniczy blask. Momo i Gigi, siedząc cichutko obok siebie, długo patrzeli na księżyc i wyraźnie czuli, że w tej chwili są nieśmiertelni.

Część druga Szarzy panowie

r

Rozdział szósty Poprawny wynik błędnych obliczeń

Istnieje wielka, a mimo to zupełnie powszednia tajemnica. Wszyscy w niej uczestniczą, każdy ją zna, ale tylko nieliczni o niej myślą. Przeważnie ludzie przyjmują ją taką, jak jest, i wcale ich ona nie dziwi. Tajemnicą tą jest czas.

Są przecież kalendarze i zegary, którymi go można mierzyć, ale to nie ma właściwie znaczenia, bo każdy wie, że komuś godzina może wydawać się wiecznością, innemu zaś przemijać jak chwila - zależnie od tego, co człowiek w ciągu tej godziny przeżywa. Gdyż czas to życie. A życie mieści się w ludzkim sercu. Nikt nie wiedział o tym lepiej niż szarzy panowie. Nikt nie znał tak jak oni wartości godziny, minuty, a nawet sekundy życia. Co prawda znali się oni na tym, jak pijawka zna się na krwi, i postępowali stosownie do tego.

Mieli własne plany dotyczące czasu ludzi. Były to daleko zmierzające i starannie opracowane plany. Najważniejsze dla nich było, aby nikt nie zauważył ich działalności. Niepostrzeżenie wkradli się do życia wielkiego miasta i jego mieszkańców. I krok ? po kroku, nie zwracając niczyjej uwagi, przenikali w nie coraz głębiej i brali ludzi w posiadanie.

Znali każdego, co do którego mieli zamiary, na długo, zanim on sam mógłby się tego domyślić. Czekali tylko na właściwą chwilę, żeby go pojmać. I robili ze swej strony wszystko, aby ta chwila jak najprędzej nastąpiła.

Żył na przykład w mieście pan Fusi, fryzjer. Nie był on jakimś słynnym artystą w swoim fachu, ale cieszył się szacunkiem mieszkańców całej ulicy. Nie był ani biedny, ani bogaty. Miał w śródmieściu mały zakład i zatrudniał jednego ucznia.

Pewnego dnia pan Fusi stał w drzwiach swojej fryzjerni i czekał na klientów. Uczeń miał wolny dzień i pan Fusi był w zakładzie sam. Patrzył na deszcz pluszczący na ulicy, był to szary dzień i w duszy pana Fusi panowała także smętna pogoda.

„Moje życie upływa - myślał - wśród szczęku nożyczek, pogawędek i piany mydlanej. Co mam właściwie z takiego bytowania? A kiedy umrę, będzie tak, jakbym nigdy nie zył". Trzeba dodać, że pan Fusi bynajmniej nie był przeciwny po-

47 gawędkom. Nawet bardzo lubił szeroko przedstawiać klientom swoje poglądy i słuchać, co o nich myślą. Nie miał też nic przeciw szczękaniu nożyczek i pianie mydlanej. Praca sprawiała mu wielką przyjemność i wiedział, że dobrze ją wykonuje. Zwłaszcza w goleniu podbródków pod włos niewielu mogło mu dorównać. Jednakże bywają chwile, w których to wszystko nie ma wielkiego znaczenia. To się każdemu zdarza.

,,Całe moje życie jest nieudane - myślał pan Fusi. - Kim jestem? Tylko małym fryzjerem. Gdybym mógł prowadzić odpowiednie życie, byłbym zupełnie innym człowiekiem".

Pan Fusi nie wiedział jednak, jak miałoby wyglądać to odpowiednie życie. Wyobrażał sobie tylko coś mającego znaczenie, luksusowego, co widuje się w pismach ilustrowanych.

„Ale - myślał zniechęcony - na coś takiego praca nie pozostawia mi czasu. Bo na prawdziwe życie trzeba mieć czas. A ja całe życie jestem niewolnikiem szczęku nożyczek, pogawędek i piany mydlanej".

W tej samej chwili zajechał elegancki popielaty samochód i zatrzymał się przed zakładem fryzjerskim pana Fusi. Wysiadł z niego szary pan i wszedł do środka. Postawił swoją ołowiano-szarą teczkę na stoliku przed lustrem, powiesił okrągły, sztywny kapelusz na wieszaku, usiadł na fotelu, wyjął z kieszeni notesik i zaczął przewracać jego kartki, pykając małe, szare cygaro.

Pan Fusi zamknął drzwi wejściowe, bo nagle wydało mu się, że w małym pomieszczeniu zapanował niezwykły chłód.

- Czym panu mogę służyć? - spytał zmieszany. - Golenie czy strzyżenie - i zaraz sam przeklął w duchu swój nietakt, bo klient miał błyszczącą łysinę.

- Ani to, ani to - powiedział szary pan bez uśmiechu, dziwnie bezdźwięcznym, spopielałym głosem. - Przychodzę z ramienia Kasy - Oszczędności Czasu. Jestem agentem numer XYQ/384/b. Wiemy, że pan chce otworzyć u nas rachunek oszczędnościowy.

- To dla mnie zupełna nowość - odpowiedział pan Fusi jeszcze bardziej zmieszany. - Szczerze mówiąc, nawet nie wiedziałem dotychczas o istnieniu takiej instytucji.

- No, ale teraz pan wie - odparł krótko agent. Przerzucił kilka kartek w notesiku i ciągnął: - Pan jest przecież fryzjerem, panem Fusi.

- Tak - potwierdził pan Fusi.

- W takim razie dobrze trafiłem - powiedział agent i zamknął notesik. - Jest pan u nas kandydatem.

- Jak to? - spytał wciąż jeszcze zdziwiony pan Fusi.

- Widzi pan, drogi panie Fusi - powiedział agent - trwoni pan swoje życie na szczękaniu nożyczkami, pogawędkach i pianie mydlanej. Jak pan kiedyś umrze, będzie tak, jakby pana nigdy nie było. Gdyby pan miał czas na prowadzenie odpowiedniego życia, byłby pan zupełnie innym człowiekiem. Potrzebuje pan tylko czasu. Mam rację?

- Właśnie zastanawiałem się nad tym - szepnął pan Fusi i zadrżał, bo mimo zamkniętych drzwi w lokalu robiło się coraz zimniej.

- No, widzi pan - odpowiedział szary pan i z zadowoleniem pociągnął swoje małe cygaro. - Ale skąd człowiek bierze czas? Musi go zaoszczędzić! Pan, panie Fusi, marnotrawi go w sposób zupełnie nieodpowiedzialny. Dowiodę panu tego za pomocą małego obliczenia. Minuta ma sześćdziesiąt sekund. A godzina ma sześćdziesiąt minut. Podąża pan za moją myślą?

- Oczywiście - zapewnił pan Fusi.

Agent numer XYQ/384/b zaczął szarym ołówkiem pisać cyfry na lustrze.

- Sześćdziesiąt razy sześćdziesiąt wynosi trzy tysiące sześćset. A więc jedna godzina ma trzy tysiące sześćset sekund.

Doba ma dwadzieścia cztery godziny, a więc trzy tysiące sześćset razy dwadzieścia cztery, co wynosi osiemdziesiąt sześć tysięcy czterysta sekund na dobę.

Rok zaś, jak wiadomo, ma trzysta sześćdziesiąt pięć dni. To daje trzydzieści jeden milionów pięćset trzydzieści sześć tysięcy sekund na rok. Albo: trzysta piętnaście milionów trzysta sześćdziesiąt tysięcy w ciągu dziesięciu lat.

Na jak długo szacuje pan swoje życie, panie Fusi?

- No, cóż - wybąkał oszołomiony pan Fusi-jeśli taka będzie wola Boga, mam nadzieję dożyć siedemdziesięciu, może osiemdziesięciu lat.

- Dobrze - podjął szary pan. - Przyjmijmy dla ostrożności tylko siedemdziesiąt lat.

A więc byłoby to trzysta piętnaście milionów trzysta sześćdziesiąt tysięcy razy siedem. Daje to dwa miliardy dwieście siedem milionów pięćset dwadzieścia tysięcy sekund.

I dużymi cyframi wypisał na lustrze:

49 2 207 520 000 sekund.

Potem podkreślił cyfrę kilka razy i oświadczył:

- To jest, panie Fusi, majątek, jakim pan dysponuje.

Pan Fusi przełknął ślinę i potarł ręką czoło. Od widoku tej cyfry zakręciło mu się w głowie. Nigdy nie myślał, że jest taki bogaty.


Date: 2016-04-22; view: 846


<== previous page | next page ==>
Niezwykła właściwość i zupełnie zwykła kłótnia 2 page | Niezwykła właściwość i zupełnie zwykła kłótnia 4 page
doclecture.net - lectures - 2014-2024 year. Copyright infringement or personal data (0.013 sec.)