- I co, klepnęłaś geszeft? - zapytał uśmiechnięty od ucha do ucha, eksponując mocno wybrakowany stan uzębienia.
Obie zwróciły w jego kierunku zaskoczone spojrzenia.
- Zgódź się, dziołszka! Ta pani kupi ta gryfno chata, a jo pójdą do bloków - przekonywał córkę.
- Pani może już iść - Karina zwróciła się do prokuratorki. - My się z tatuśkiem zastanowimy.
Weronika postanowiła opuścić dziś to miejsce. Zadecydowała jednak, że wkrótce wezwie Karinę na oficjalne przesłuchanie. A jeśli będzie się opierała lub unikała przesłuchania, dopilnuje, by doprowadził ją konwój.
- Aha, jeszcze jedno pytanie - Weronika odwróciła się na pięcie w drzwiach. - To pani prowadzi salon pielęgnacji paznokci przy Rzeźniczej w Rudzie Śląskiej? Nazywa się chyba „Karo”... To od pani imienia, jak rozumiem?
- A pewnie - odparł zamiast córki Sylwester Zie- losko.
- Myli się pani. To jeden z kolorów w kartach. Oznaczony czerwonym rombem - odparła Karina. - Mój ulubiony.
- W jakich godzinach czynny jest pani zakład? - zmrużyła oczy Weronika. - Czy często otwiera go pani nocą?
Karina pobladła, zacisnęła usta ze złości. Nie odpowiedziała ani słowa. Wpatrywała się w prokuratorkę ze strachem w oczach.
- Myślę, że o tym porozmawiamy innym razem. U mnie. Wyślę stosowne zaproszenie - uśmiechnęła się szeroko i zwróciła do staruszka. - Miłego weekendu.
Nie czekając na odpowiedź, odmaszerowała do auta, które tym razem zaparkowała przed samą klatką Mięsnej 5.
Po wizycie prokuratorki Karina nie mogła sobie znaleźć miejsca. Czuła, że tylko kwestią czasu jest, gdy do jej drzwi zapuka policja. Było to nieuniknione, skoro prokuratorka zadała sobie tyle trudu i użyła takich forteli, by do niej dotrzeć w sobotnie przedpołudnie. Pospiesznie wybiegła z mieszkania ojca, dając mu w garść więcej banknotów niż zwykle i wsiadła do swojego terenowego wozu. Zapaliła silnik, lecz długo jeszcze nie ruszała z miejsca. Pogrążyła się w myślach. Prokuratorka wie, że córka Schmidta u niej była. Czy wie, po co? Czy wobec tego jest śledzona? Czy ma podsłuch? Wyjęła aparat telefoniczny i obejrzała go ze wszystkich stron. Zerknęła we wsteczne lusterko, ale nie dostrzegła nikogo, kto mógłby wyglądać na szpiega policji. Martwiło ją coś jeszcze: nie wiedziała, ile Rudy wie od swojego ojca o sprawie zabójstwa Troplowitza. Być może prokuratorka blefowała, udając niewiedzę. - To byłoby straszne - szepnęła. Serce podeszło jej do gardła, kiedy uświadomiła sobie, że Rudy złapała ją na pośpiesznie wymyślanych kłamstwach. „Teraz mój ruch”, pomyślała. „Muszę zrobić coś, co zaszachuje królową. Odwróci jej uwagę i pozwoli mi się do niej zbliżyć. Na tyle, by ta przebiegła prokura- torka straciła czujność”. Karina wiedziała, że to musi być majstersztyk, bo ta kobieta jest nieodrodną córką swojego ojca - śledczego. Znalazła ją, choć przecież Karina zrobiła wszystko, by zatrzeć ślady i zerwać jakiekolwiek więzi z tą starą sprawą.
- Po raz kolejny ich nie doceniłam - powiedziała do siebie. - Policja i prokuratura to nie ludzie, lecz system. Wyeliminujesz jednego człowieka, w jego miejsce pojawią się następni. Nowe psy gończe. Pełne zapału, sprytniejsze i jeszcze lepiej wyedukowane. W tej sprawie zaś córka wypełnia niedokończoną misję ojca, choć prawdopodobnie nawet nie zdaje sobie z tego sprawy. „Mam tylko nadzieję, że ta kobieta nigdy nie dowie się, że to przeze mnie jej ojca zaatakował nożownik. Miał zginąć, by przestał węszyć, bo wcale nie zamierzałam składać zeznań obciążających Królikowskiego”, pomyślała Karina. A na głos krzyknęła:
- Jak ja cię nienawidzę! Ty skurwysynu! Zygi Królu, Johannie Schmidcie, czy ile masz jeszcze nazwisk.
Silnik skutecznie zagłuszał jej głos, więc się nie powstrzymywała: - Twoja śmierć niczego nie zmieniła. Nie jest mi ani lżej, ani łatwiej. Może tylko przysporzyć mi kłopotów. Przeklinam dzień, w którym cię spotkałam i w którym się w tobie zakochałam. W każdym razie tak mi się wydawało...
Kiedy wyładowała złość, opadła całym ciałem na kierownicę i zaczęła szlochać.
- Nienawidzę go, nienawidzę... Odejdź już. Zostaw mnie w spokoju.
Potem wyjęła swój przenośny miniaturowy komputer i w internetowej wyszukiwarce znalazła stronę przedsiębiorstwa Koenig-Schmidt. Znalazła numer centrali. Długo nikt nie podnosił słuchawki, aż wreszcie telefon odebrał strażnik.
- Dziś biuro jest nieczynne. Zapraszam w poniedziałek - oznajmił.
Posłużyła się kłamstwem, że jest znajomą prezesa i ma sprawę służbową, niecierpiącą zwłoki, po czym błyskawicznie otrzymała numer używany w sprawach awaryjnych. Kobieta dyżurująca pod telefonem podała jej e-mail do pasierbicy Schmidta, nowej pani prezes. Komórki podać jednak nie chciała.
- Nie mam takich dyspozycji. Przekażę pańskie dane i telefon pani prezes. Jeśli uzna, że sprawa jest pilna, oddzwoni - obiecała. Karina dodatkowo wysłała Magdzie e-mail z prośbą o kontakt. Ale sieć BlackBerry poinformowała ją, że wiadomość nie może być dostarczona z powodu braku sygnału. Jeździła więc bez celu po mieście, oczekując, aż Magda zadzwoni. Była przekonana, że kiedy tylko córka Schmidta usłyszy jej nazwisko, zechce się dowiedzieć, dlaczego Karina jej szuka. Jeszcze poprzedniego dnia Karina nie chciała zamienić z nią nawet zdania. Kiedy dziewczyna zaczęła ją wyzywać od morderczyń, bez ceregieli wyrzuciła ją z salonu. Właściwie umówiła się z nią jedynie z ciekawości. Chciała zobaczyć, jak wygląda córka Johanna. I rozczarowała się. Magda nie była ładna, na dodatek wyglądała na niedojdę. Karina nie rozumiała, czym tak się zachwycał Johann i dlaczego to właśnie tej małej zapisał cały majątek. Zwłaszcza że była tylko jego pasierbicą. „ Z pewnością go roztrwoni” - pomyślała.
***
- Co to jest? - Szerszeń trząsł kartkami, wydartymi tej nocy z rąk Magdy i piorunował ją wzrokiem. - Co to ma być? - powtarzał.
Kobieta wpatrywała się w niego z pogardą. Kiedy się odezwała, głos miała niski i chrapliwy: - Spędziłam tutaj noc bezprawnie. Będzie pan miał kłopoty.
Podinspektor jakby nie słyszał groźby. Zniknęła jego dobrotliwa mina. Był teraz twardy i nieustępliwy. Wyjaśnił z przekąsem, że została rozpoznana przez dwóch włamywaczy jako zleceniodawczyni przestępstwa i już teraz powinien postawić jej zarzuty. Zanim jednak rozpoczną przesłuchanie, muszą wyjaśnić sobie kilka rzeczy.
- Nazwisko Poloczek... Mówi ci to coś? - zapytał.
- Nic - kobieta nawet nie mrugnęła okiem.
- I nie kontaktowałaś się z nim? - uśmiechnął się półgębkiem. - W co ty ze mną grasz, dziewczyno? Słyszałaś o więziennym rejestrze odwiedzin? Każde spotkanie, choćby tylko próba widzenia z osadzonym w zakładzie karnym, jest odnotowywana. Nie wiedziałaś o tym? Nie wierzę...
Kobieta zaczerwieniła się, spuściła wzrok, lecz nic nie odrzekła.
- Wyjaśnisz mi łaskawie, co to ma być?
Magda pochyliła się nad stołem, zerknęła na kartki i odparła najspokojniej na świecie:
- To są moje notatki z angielskiego. Wypracowanie i ostatni test. Jestem na szóstym poziomie, niedługo mam egzamin European MBA.
- Słucham? - huknął na nią Szerszeń.
- Master of Business Administration - wyjaśniała dalej Magda.
- Nie jestem ślepy! - przerwał jej. - Dlaczego chciałaś spalić te notatki?
Magda podniosła głowę i wzruszyła ramionami. - Nie wmówi mi pan chyba, że palenie notatek jest łamaniem prawa.
Szerszeń zapalił papierosa i spod sterty papierów piętrzących się na jego biurku wyciągnął plik dokumentów spiętych spinaczem.
- Od kiedy używasz telefonu ojca? - spytał, wpatrując się w wydruki bilingów telefonicznych. Niektóre numery były podkreślone czerwonym, inne żółtym lub niebieskim markerem. Szerszeń położył kartki na biurku, tak by przesłuchiwana mogła je zobaczyć, po czym wstał i na chwilę odwrócił się do niej plecami. Wiedział, że dziewczyna wykorzysta te ułamki sekund, by „zapuścić żurawia” do rejestru. Liczył, że wreszcie uda mu się wyprowadzić ją z równowagi i zacznie mówić. Po chwili znów odwrócił się do niej i postawił na biurku ciężką, kryształową popielniczkę, do której strzepywał popiół.
Magda obserwowała jego ruchy i głośno przełknęła ślinę. Jej twarz zdradzała teraz lekkie zaniepokojenie.
Wyciągnął w jej kierunku paczkę z papierosami. Ku jego zdziwieniu poczęstowała się jednym. Podał jej ogień. Wpatrywał się w nią i już zamierzał powtórzyć pytanie, kiedy sama zaczęła:
- Odkąd tato... - zaczęła i zaraz zamilkła.
- Tak? - zachęcił ją.
- Po jego śmierci czasami do niego dzwoniłam. Ot tak, żeby nagrać się na sekretarkę. Mówiłam mu, co czuję. To przynosiło ulgę.
- Ale nie tylko dzwoniłaś do tatusia... Sama też korzystałaś z jego aparatu! A przy okazji przejrzałaś jego spis telefonów, przeczytałaś sms-y, sprawdziłaś kontakty wpisane w komórkę - Szerszeń blefował, ale kiedy zobaczył zmieszanie na twarzy pasierbicy, ciągnął dalej. - Z jego aparatu dzwoniłaś do co najmniej trzynastu osób, w tym do wszystkich udziałowców Koenig-Schmidt oraz do Boreckiej. Po co?
- Nieprawda - kłamała bardzo nieudolnie.
- Z kilkoma kontrahentami umówiłaś się na spotkanie. Rozmawiałem już z nimi. Olszański, kojarzysz takiego? Chełmek, przetwórnia makulatury... Siedem okrągłych baniek, okazyjna cena zbytu... To właśnie on powiedział mi coś bardzo ciekawego.
- Nie wiem, o kogo chodzi - zaprzeczała wciąż Magda.
- Przecież spotkaliście się w firmie przed moim przyjściem w czwartek. Mam chyba z siedmiu świadków.
- Nie pamiętam...
- W pierdlu sobie wszystko przypomnisz. Odwiedziłaś Poloczka, widziałaś, jak tam jest...
- Ja naprawdę... - jąkała się. - Nie miałam złych zamiarów. ..
- Tak, tak - uśmiechnął się krzywo Szerszeń. - Ciekawe, dlaczego na przykład Krzywicki, ten, co ma 10 procent udziałów w spółce twojego ojca, o przepraszam, w twojej spółce, omal nie dostał zawału po waszej rozmowie. Opowiedział mi dokładnie, jaką propozycję mu złożyłaś. Ja nazwałbym to zwykłym szantażem... Tego też nie pamiętasz?
Szerszeń już nie musiał blefować. Po tym, jak jego technik przejrzał bilingi telefonu zmarłego i zauważył, że ktoś wciąż używa komórki, poprosił Weronikę Rudy, by wniosła o założenie podsłuchu na wszystkie telefony córki Schmidta. A także na ten, którym przed śmiercią posługiwał się Johann. Wiedział o każdej przeprowadzonej przez Magdę rozmowie, o każdej wiadomości, którą wysłała z komórki ojca. Kiedy zażądała kilkuset tysięcy za przedłużenie kontraktów podpisanych przez jej ojca na przetworzenie butelek plastikowych typu pet przez niewielką firmę w Alwerni, skontaktował się z jej właścicielem. Prezes firmy natychmiast zgodził się na współpracę. Potraktował to jako jedyny sposób, by uratować skórę przez płaceniem haraczu, jakiego żądała Magda. Gdyby Johann Schmidt żył, mógłby być dumny z córki. Błyskawicznie weszła w zadaną jej rolę. Niestety, zgubiła ją brawura i mania wielkości. Powinna była przewidzieć, że stare wygi, z którymi od lat współpracował ojciec, niełatwo złożą broń w walce z młodą kobietą. To dlatego, kiedy tylko nadarzyła się sposobność, wyśpiewali wszystko policji. Od udziałowców spółki Szerszeń dowiedział się o zaniżaniu zysków, a także o fikcyjnej fundacji charytatywnej, która służyła do prania pieniędzy. Na te przekręty wyrazili zgodę. Teraz jednak byli przerażeni, ponieważ okazało się, że różnych „myków” Schmidt zastosował więcej i wcale nie zamierzał o nich informować wspólników. Kiedy do spółki przyjechał potencjalny właściciel przetwórni makulatury z Chełmka, udziałowcy zrozumieli, że nielegalna fundacja i zaniżanie dochodów to jedynie wierzchołek góry lodowej ich przyszłych kłopotów. Dopóki prezesem był Johann Schmidt, to nawet gdyby odkryli prawdę, żaden z nich nie miałby odwagi donieść o tym policji. Zainkasowaliby zysk i cieszyli się, że ktoś prowadzi tę fabrykę pieniędzy. Śmierć Johanna wszystko zmieniła. Nie zamierzali milczeć, tym bardziej że kobiety, która w tej chwili zasiadła na prezesowskim tronie, nie byli w stanie zaakceptować. Szerszeń spędził z każdym z udziałowców mnóstwo czasu. Dzięki ich zeznaniom zrozumiał, na czym miała polegać strategia Johanna, a teraz jego córki. Potem wpadł na trop porozumienia pasierbicy z księgową. Magda nie dzwoniła do niej często. Zaledwie kilka razy. Jednak treść tych rozmów wskazywała, że obie panie łączy jakaś tajemnica. Szerszeń chciał się teraz przekonać, jaki szwindel planują te kobiety. Miał już nakaz przeszukania mieszkania księgowej. Tam jednak znajdowało się kilka ton różnego typu dokumentów. Szerszeń musiał dokładnie wiedzieć, czego szukają. Nie miał pojęcia także, czy kobiety zaczęły współpracować po śmierci prezesa, czy ta koalicja nie zawiązała się jeszcze za jego życia. Rozwikłanie tej zagadki śledczy uważał za kluczowe.
- A teraz powiedz, co zrobiłaś księgowej ojca? - Szerszeń sprawdzał pasierbicę.
- Słucham? - Magda wybałuszyła oczy ze zdziwienia. Wydawała się naprawdę zaskoczona.
- Borecka jest w szpitalu...
- Jak to? Ja nic nie wiem. Co się stało?
Szerszeń odchrząknął. - Po co chciałaś się z nią spotkać? Lepiej powiedz, bo jeśli jej stan się pogorszy, będziesz miała jeszcze większe kłopoty.
- Nic więcej nie powiem bez adwokata - odrzekła Magda.
- Sprawa machlojek mnie nie interesuje. Tym zajmą się nudziarze z PG[68]. Wiesz, nad czym się zastanawiam? - uśmiechnął się kwaśno Szerszeń.
Na twarzy Magdy zagościł strach.
- Zostałaś wprowadzona w arkana funkcjonowania firmy. .. Znałaś plan dnia Schmidta... Pojechałaś do Poloczka...
Zleciłaś włamanie do własnego domu, by wzbudzić w nim strach. A może to ty wykonywałaś te anonimowe telefony? Może to ty... zleciłaś tę zbrodnię. Zyskujesz na jego śmierci najwięcej.
Kobieta nagle zaniosła się płaczem: - To nie tak! - powtarzała. Szerszeń wpatrywał się w nią w milczeniu.
- A jak?
Magda nie odrzekła. Łkała jeszcze dłuższą chwilę. Szerszeń znudzony wpatrywał się w okno.
- Nie chcesz po dobroci... Wobec tego zadzwoń do swojego mecenasa i inaczej pogadamy - odparł.
Magda jednak nie wykonała żadnego ruchu.
- Powiem, dlaczego umówiłam się z Borecką - odparła wreszcie. - Ona ma pewien dokument, który pośrednio wskazuje na jej dług wobec ojca. Obiecałam jej, że w zamian za pewną przysługę anuluję go. To znaczy zniszczę.
- Jaką przysługę?
- Miała popełnić pewną nieprawidłowość księgową... - westchnęła dziewczyna.
- Jaką? - powtórzy! w skupieniu.
- Miała wykazać, że firma jest niewypłacalna, tak by w ciągu kilku najbliższych miesięcy można było ogłosić bankructwo. ..
- Niestety, nic z tego nie rozumiem... I mówiłem już, że nie interesują mnie zbytnio te nudne sprawy gospodarcze - udawał Szerszeń. Tak naprawdę chłonął każde jej słowo. W ten sposób chciał ją sprowokować, by opowiedziała jak najwięcej.
- Nie musiałabym płacić za odpady, na które były faktury z przedłużonym okresem płatności. Jeśli Krzywicki czy Stępień nie wysłaliby nam zamówionego towaru na czas, tylko by na tym zyskali. Mogliby sprzedać to innej firmie. Bo po ogłoszeniu bankructwa nie dostaliby od Koenig- -Schmidt ani złotówki. Zachowałam się jak szantażysta, ale jak sam pan widzi, dla ich dobra. Tutaj chodziło o wielotysięczne kwoty. Nie mogłam inaczej. Ojciec ich znał, mógłby się z nimi rozmówić. Mnie by nie zaufali. Zgłosiliby przekręt prokuraturze i... Nieważne. Ojciec zamierzał to zrobić. W ten sposób chciał wyprowadzić z firmy jak najwięcej gotówki i tym samym pozbawić zysku jej udziałowców oraz mojej matki... jeśli doszłoby do rozwodu. Podpisała stosowny dokument, który kilka dni przed śmiercią ojca został potwierdzony notarialnie. Wszystkie pieniądze znalazłyby się na jego koncie, a on z kochanką wyjechałby do ciepłych krajów. Część zysków ze sprzedaży ciągów technologicznych, ziemi i budynków dostałabym ja. Ale ja nie chciałam tych pieniędzy. Teraz jednak, kiedy i matka jest w śpiączce, nie widzę sensu ciągnąć tego wszystkiego. Jestem pewna, że prawnicy i trzej członkowie rady nadzorczej szykują coś na kształt zamachu stanu. Od wielu dni ślęczę nad dokumentami tej firmy, ale nie udało mi się zgłębić wszystkich planów ojca. Wiem dużo, ale nie na tyle, by móc stanąć z nimi w szranki. Ojciec już wcześniej wprowadził mnie do firmy. Wiem o tym przedsiębiorstwie naprawdę wiele. Musiałam jednak skontaktować się z Borecką. Tylko ona mogła mi pomóc. Miała motywację.
Starał się nie pokazać po sobie, że go zaskoczyła. Był pełen podziwu dla jej inteligencji biznesowej. Nagle spostrzegł, że ta dziewczyna wcale nie jest taka brzydka. Gdyby ją inaczej uczesać, umalować, zmienić oprawki okularów... Zająć się nią. Kiedy mówiła o swoim planie ratunkowym dla firmy ojca, Szerszeń nie mógł oprzeć się wrażeniu, że ona rzeczywiście ma łeb do interesów. Chciała przechytrzyć starych wyjadaczy. Kiedy to wszystko sobie uświadomił, zorientował się, że stoi z elektrycznym czajnikiem w ręku, w którym kilka minut temu zagotował wodę na kawę.
- Szatański plan - zaśmiał się i odstawił czajnik.
Magda odparła całkiem poważnie: - Chciałam uratować to, co było. Ogłosić bankructwo, ale odejść z honorem, by dobrze funkcjonująca machina, to jego przedsiębiorstwo, które tyle lat budował, nagle po jego śmierci nie zmieniła się w kupę złomu, nie obróciła w puch.
- Chyba w perzynę.
-No tak... Niestety, nic z tego nie wyjdzie, zwłaszcza że o wszystkim opowiedziałam panu. A Borecka... Co z nią?
Szerszeń machnął ręką i odparł lakonicznie. - Wyliże się.
Nie chciał jej na razie mówić, że księgowa złamała nogę, straciła przytomność. Magda smutno zwiesiła głowę. Szerszeń złapał się na tym, że nawet współczuje podejrzanej. „Straciła ojca, matkę. Mimo to zajmuje się firmą”. A potem nagle pojawiła się inna myśl: „Ale przecież ona mogła to wszystko ukartować. Może taki właśnie miała plan, by zlikwidować ojca, który chciał odejść do kochanki...”.
- Dlaczego zleciłaś włamanie do gabinetu ojca?
- Nie zrobiłam tego. To jakieś pomówienie. Nigdy bym czegoś takiego... - znów się rozpłakała. - Ja nie mam z tym nic wspólnego. Przyznaję się do tych przekrętów. Do nieprawidłowości finansowych. Za to mogę pójść siedzieć, wiem. Ale ja... ja... nie zabiłam taty...
- A twoja matka? Może ona chciała zabić męża? - zapytał.
- Myślę, że tak - odrzekła Magda.
Szerszeń zamilkł. Był zaskoczony.
- Powiedz mi, królewno, co o tym wiesz – zachęci ją?
- Dobrze - Magda uśmiechnęła się nieśmiało. - Wszystko panu opowiem, ale proszę, niech pan wreszcie zrobi tę kawę.
Policjant pokiwał głową i zaczął nasypywać do kubków proszek instant.
- Były momenty, że bardzo tego chciała - opowiadała Magda. - Wiedziałam, że próbowała kogoś znaleźć, pomagała jej jakaś koleżanka ze szpitala.
- Marta Robak?
Magda zmarszczyła brwi, szukając w myślach osoby o tym nazwisku.
- Szczupła, krótka mini, paznokcie jak wielkanocne jaja... Brunetka...
- Tak, chyba ona. Dała matce numer do jakiegoś znajomego. Ale z tego, co wiem, ojciec uniknął zastawionej przez kilerów pułapki. Matce jednak nie zwrócili pieniędzy.
- Rozpoznasz ich?
Pokręciła głową. - Nigdy ich nie widziałam. Ale ta kobieta powinna ich znać. Tylko niech pan nie mówi, że ja wygadałam. To byli jej znajomi.
- Skąd tyle wiesz?
- Ojciec zawsze mówił, że jestem do niego podobna. Dużo widzę i słyszę, ale nie mam potrzeby przekazywać tego bez powodu i byle komu... - zawiesiła głos.
Szerszeń przemilczał tę uwagę.
- A ten mężczyzna, Rosiński, twój kierowca... - spojrzał na nią wnikliwie.
Magda wytrzymała jego spojrzenie. - To zaufany człowiek ojca czy może ty go zatrudniłaś? Długo pracował w firmie?
- To bardzo dobry chłopak. Ojciec osobiście go zatrudnił. Z polecenia.
- Czyjego?
- Nie wiem, znajomych.
- Wcześniej pracował w pogotowiu. Twoja matka go znała?
Magda wzruszyła ramionami. - Nie wiem. Ale on... on... tego dnia miał wolne - mówiła powoli. Szerszeń zerknął jednak na jej dłonie, które obracały nerwowo gumkę do włosów. „Co ukrywasz w związku z tym facetem?”, zastanawiał się.
- To powiedz jeszcze raz, ile Borecka pożyczyła od twojego ojca - zmienił temat i odniósł wrażenie, że kobieta odetchnęła z ulgą.
- Czterysta tysięcy plus odsetki. W ciągu ostatnich lat nazbierało się prawie siedemset tysięcy. Ojciec naliczał jej lichwiarski procent. Ona wiedziała, że do końca życia będzie dla niego pracowała. Tak naprawdę to ona najwięcej skorzystała na jego śmierci. Teraz jest wolna.
- I nie chciałaś od Boreckiej zwrotu pieniędzy? - nie dowierzał jej Szerszeń. - Chciałaś puścić jej płazem taką kasę?
- Jeszcze do wczoraj najwięcej warte były jej umiejętności. Gotowa byłam jej nawet dopłacić... W myśl zasady cel uświęca środki - wyjaśniła. - A zresztą nie dla pieniędzy to wszystko. Chciałam to zrobić dla niego. Żeby był ze mnie dumny...
Magda ze szczegółami opowiedziała podinspektorowi powikłaną relację jej matki ze Schmidtem. Szerszenia tak zainteresowała jej opowieść, że niechętnie odebrał telefon. Rozmowa była krótka. Szerszeń zmienił się na twarzy i szybko odłożył słuchawkę. Po czym wstał i chwycił bluzę dżinsową, która wisiała na oparciu krzesła.
- Twoja matka wybudziła się ze śpiączki. Pojedziesz ze mną - powiedział.
Magda gwałtownie zerwała się z krzesła i niefortunnie zaczepiła o kubek z resztką kawy, która wlała się wprost do jej torebki. Chcąc ratować jej zawartość, wyrzuciła gwałtownie wszystko na stół. Szerszeń dostrzegł złożone kartki w biurowej koszulce. Schwycił je i zajrzał, zanim dziewczyna zdążyła zareagować. Była to umowa notarialna, ta sama, o której zapewniała, że była dla księgowej cenniejsza niż jej własne życie. Bezterminowo zobowiązywała księgową do pracy na rzecz firmy Koenig-Schmidt Sauberung&Recycling sp. z.o.o. oraz konieczności dochowania tajemnicy biznesowej. W przypadku naruszenia tych punktów umowy księgowa zmuszona była oddać Magdzie Wiśniewskiej kwotę 700 tysięcy złotych. Szerszeń zerknął na datę.