![]() CATEGORIES: BiologyChemistryConstructionCultureEcologyEconomyElectronicsFinanceGeographyHistoryInformaticsLawMathematicsMechanicsMedicineOtherPedagogyPhilosophyPhysicsPolicyPsychologySociologySportTourism |
Ekspertyza pierwsza 6 page- Doskonale wiem, co jest dla mnie niebezpieczne. Dlaczego pan wciąż nie chce uwierzyć, że to ja miałam zginąć. Nie Johann. Boję się. Naprawdę umieram ze strachu - rozpłakała się lekarka. Meyerowi nawet nie drgnęła powieka. Z trudem krył wzburzenie. - To niemożliwe. Jest pani w kręgu podejrzanych. Lekarka zwiesiła głowę. Psycholog zaprowadził ją do sali, w której miała przebywać przez najbliższe kilka dni. Kiedy położyła się na łóżku, poprawił jej poduszkę. - Funkcjonariusz pilnuje sali. Nic pani nie grozi - dodał, by ją uspokoić. Wychodząc, zgasił światło. Polecił pilnującemu ją policjantowi, by nie wpuszczał nikogo, dopóki nie skontaktuje się z podinspektorem Szerszeniem, a ten nie wyrazi zgody. Ruszył korytarzem, lecz w ostatniej chwili skręcił i wszedł do gabinetu ordynatora i uprzedził go, że Elwiry nikt nie może odwiedzać. - Pod żadnym pozorem - zastrzegł. Chwilę jeszcze rozmawiali o stanie zdrowia lekarki. - Będziemy mieć oczy i uszy otwarte - obiecał ordynator. - O wszystkim będę informować na bieżąco. Mam tu telefony - pokazał wizytówkę Szerszenia. Idąc do auta, Meyer zastanawiał się nad nieprawdopodobnym życiorysem śmieciowego barona, który - miał już pewność - był bezkarnym przestępcą, Zygmuntem Królikowskim. Nacisnął pilot centralnego zamka Miery. Kiedy chwycił za klamkę, zdziwił się. Drzwi były zamknięte. „Czyżby w tym wozie znowu szwankowała elektronika?” - pomyślał ze złością. Nacisnął przycisk raz jeszcze i usłyszał trzy piknięcia. „W pośpiechu zostawiłem otwarte drzwi”, pomyślał i odetchnął z ulgą, że nikt tego nie zauważył. Dopiero Anka zmyłaby mu głowę, gdyby ukradli różową landrynę.
*** Koc był upstrzony dziurami od papierosów, śmierdział i miał kolor kaczych odchodów. Był jednak jedyną rzeczą, jaką Szerszeń zdobył do okrycia się w tak krótkim czasie. Nie chciał nawet myśleć, ile osób wcześniej przykrywało się nim w policyjnym areszcie. Podinspektor spojrzał na swój wędkarski plecak. W jego kieszeniach było pełno spławików i spinningu na krasnopiórki. Był mistrzem w łowieniu tych ryb. Żaden młokos mu nie dorównywał. Teraz jednak na nic mu cały osprzęt do wędkowania, skoro Zofia wystawiła go za drzwi, tak jak stał. Była zrozpaczona tym, co stało się z jej Fafisem. Szerszeń nie rozumiał, jak można przedkładać psa nad męża, który znosił jej dziwactwa od lat. Te wszystkie medytacje, doskonalenia osobowości i feng shui na nic się zdały. Zofia powiedziała tylko dwa słowa: - Wynoś się! Co miał robić? Chwycił sztormiak z wieszaka, wędkarski kapelusz, plecak ze zwiniętą pod klapą karimatą. Wyszedł z domu, wrzucił wszystko na tylne siedzenie starego volvo 740 i ruszył do komendy. Portier trochę się zdziwił, widząc go z marsową miną i w pełnym rynsztunku na połów. Nie miał tylko wędek, kosza na złowione sztuki i sieci. „Podinspektor Szerszeń jest doświadczonym gliną, być może mu do czegoś taki kamuflaż potrzebny”, pomyślał. Szerszeń otworzył swoją klitkę kluczem, którego prawie nigdy nie oddawał, zrzucił manatki na podłogę i już bez skrupułów zapalił papierosa. Wydmuchał dym, odetchnął ciężko i pomyślał, że właściwie niczego więcej do szczęścia mu nie trzeba. - Stara baba jeszcze na kolanach przyjdzie prosić, bym wrócił - powiedział na głos, żeby się nieco pocieszyć. Rozłożył na podłodze karimatę i wyciągnął się, wkładając pod głowę zwiniętą kurtkę zamiast poduszki. Wtedy okazało się, że nie ma się czym przykryć. „Przydałby się jakiś koc”, pomyślał. Zszedł więc na dół do magazynu przy celach zatrzymań i ze sterty ułożonych w kostkę koców wyciągnął ten, który wydał mu się najczyściejszy. Nie mógł jednak zasnąć. Byl zly, a kiedy Szerszeń był zly, nie mógł sobie znaleźć miejsca. Wstał i z akt wyciągnął zdjęcia z sekcji zwłok Johanna Schmidta. Przyglądał się zadanym ciosom, kilkakrotnie czytał opisy. Potem wyjął plan architektoniczny budynku i wreszcie mieszkania, w którym zamordowano Schmidta. Michał Douglas dostarczył policji dokładny opis zmian, jakie wprowadził w kamienicy przy Stawowej. Szerszeń miał wrażenie, że wyburzono tu wszystkie ściany oprócz nośnej. Pomyślał, że taki rozkład ułatwił zabójcom zamordowanie Schmidta. Nagle zapragnął wejść tam jeszcze raz i na własne oczy odtworzyć przebieg zdarzeń. Przemyśleć, jak działali zabójcy Schmidta i Tropłowitza. Chwycił telefon i wykręcił numer do prokuratorki. - Wiesz, która jest godzina? -wychrypiała. Najwyraźniej ją obudził. - Od kiedy 22.00 to noc? A ty co? Zasypiasz po dobranocce? - zaśmiał się i wyłuszczył jej, jaki ma plan. Weronika ziewnęła prosto do słuchawki i odrzekła: - Nie ma mowy. Nigdzie nie idę. Jest piątek wieczór. Zajmij się rodziną, żoną, psem... - Chciałbym, ale wypierdoliła mnie z domu - mruknął podinspektor. - Został mi tylko plecak i kilka spławików. Wędki już nie zdążyłem zabrać. A pies zdechł. - Co? - Weronika natychmiast się rozbudziła. - Co ty gadasz? Żarty sobie stroisz? Pijany jesteś czy jak? - Oj, Wenera, Wenera. Ty masz tylko taką ksywę, a serce gołębie. Inne to są dopiero czarownice, mówię ci. Zofia ubzdurała sobie, że specjalnie tego psa zabiłem. Wprawdzie nie ukrywałem, że go nie cierpię, ale żeby zaraz ukatrupić? - Zofia wyrzuciła cię z powodu psa? Po tylu latach? - zdziwiła się prokuratorka. - Przykro mi, Waldek... - Daj spokój. Lepiej daj nakaz przeszukania lokalu. - Człowieku, zlituj się. Nie teraz! - A co, masz randkę? Z kim? - dopytywał się policjant. - Jaką randkę? - obruszyła się Weronika. - Dopiero co wróciłam z Rudy Śląskiej. Znalazłam Karinę. - Kogo? - Dziewczynę Królikowskiego. Jutro do niej idę. Na razie nie ma o czym mówić - ucięła prokuratorka i odruchowo pstryknęła włącznik telewizora. Na ekranie pojawił się Hugh Grant namiętnie całujący w strugach deszczu atrakcyjną brunetkę. Weronika słuchała Szerszenia i usilnie starała się przypomnieć sobie, jak nazywa się ta aktorka. „Czy ona jest magnetyczna? I co to właściwie znaczy?”, myślała. - Wera, trzeba tam wejść. Muszę coś sprawdzić. Chodź ze mną - naciskał Szerszeń. - Nic z tego. Właśnie oglądam komedię romantyczną i nie mam ochoty na żadne łażenie po trupiarniach. Jutro znów dyżur. Jeszcze się nachodzę - odburknęła. Przekomarzali się tak jeszcze kilka minut, aż Szerszeń skapitulował. - Dobra, miłego wieczoru z telewizorkiem - nie mógł się powstrzymać od sarkazmu. Weronika odłożyła słuchawkę, lecz nie słyszała już rozmów bohaterów filmu. Migające obrazy drażniły ją. Chwyciła pilota i wyłączyła telewizor. Decyzję podjęła w jednej chwili. Wciągnęła dżinsy, założyła tenisówki i ruszyła do auta. Liczyła, że Szerszeń będzie jeszcze w komendzie. Zamierzała zadzwonić do niego po drodze.
Hubert Meyer dojechał do swojego domu. Wysiadł z auta, by otworzyć bramę wjazdową. Dopiero wtedy dostrzegł na tylnym siedzeniu samochodu obcy koc. Zbliżył twarz do szyby i zobaczył, że pod nim ukrywa się Elwira Poniatowska. Wsiadł do auta i przyjrzał się lekarce. Leżała zwinięta w pozycji embrionalnej, a jej ciało poruszało się w rytm regularnego oddechu. Spala. Meyer zastanawiał się, jak dostała się do wozu. Skąd wiedziała, że to jest jego auto? „Zresztą nieważne. Poniatowska nie może tutaj zostać. O tym natychmiast powinien dowiedzieć się Waldek”, pomyślał profiler.
Po rozmowie z Weroniką podinspektor Szerszeń spojrzał na karimatę i zatęchły koc, potem na akta, aż wreszcie wydobył z notatek służbowych przesłuchanie Magdy, pasierbicy Schmidta. Przeczytał je kilkakrotnie i zastanowił się, w jaki sposób ta uładzona osoba, jaką jawiła się z protokołu, mogłaby współpracować z takimi bandziorami jak Bajgiel i Sasza. Jak miałaby nawiązać z nimi kontakt? Jak rozmawiać? Jak wreszcie zlecić włamanie? Ten wizerunek nie pasował ani do starej Magdy, ani do nowej - pani prezes Koenig-Schmidt Sauberung&Recycling sp. z o.o., która trzyma pełną władzę nad przedsiębiorstwem niezgorzej od ojca. Może więc jednak Magda odgrywała jakąś rolę we włamaniu, a potem i zabójstwie? Czy ta kobieta mogłaby być tak podła? W swojej karierze widział tyle ludzkich przemian, był świadkiem tylu zaskakujących metamorfoz... Niewiele mogło go zdziwić. Wykręcił numer do Huberta. Profiler długo nie podnosił słuchawki, a kiedy wreszcie odebrał, mówił szeptem. - Halo! Halo! - Szerszeń tymczasem krzyczał do aparatu, jakby ktoś go obdzierał ze skóry. - Hubert! Halo!!! - Ciszej, Waldek, bębenki mi pękną. Nie jestem głuchy. -Aha. Dobrze - odetchnął z ulgą podinspektor. - Czy ty też jesteś w kinie? - Waldek, co ty pierdolisz? Nie byłem w kinie od studiów - obruszył się Meyer. - Chyba że zaliczasz pokazy slajdów na moich wykładach. Ale tam raczej nie ma fabuły. Krwawe, mało fotogeniczne fakty. - Słuchaj, trzeba przeszukać dom Schmidta i dostać się na Stawową. - Teraz? - spytał Meyer, sprawiał wrażenie rozkoja- rzonego. - Nie mogę. Mam pasażera na gapę. Byłem dziś w szpitalu u Poniatowskiej. Zabrałem ją na spacer. A teraz odnalazłem ją u siebie w samochodzie. Śpi. Trzeba ją odstawić z powrotem do szpitala. Właśnie miałem do ciebie dzwonić. Zrób coś... Szerszeń nie odezwał się. Profiler słyszał tylko głuchy odgłos przełykania. Był pewien, że podinspektor wypija resztki kawy, a fusy zostają mu na wąsach. Po chwili usłyszał oddech policjanta, jakby wydychał dym z płuc. - Ty palisz? - zdziwił się psycholog. - Skoro śpi, to nie grzeszy - odparł policjant, ignorując uwagę o paleniu. - Połóż ją u siebie, zamknij drzwi. Nigdzie nie będzie bezpieczniejsza niż w twojej fortecy. Przecież ty nawet klamki masz powykręcane z okien. To co? Przyjedziesz? Jak nie, jadę na akcję z Weroniką - oświadczył i odłożył słuchawkę. Zadowolony wyciągnął nogi i położył je na biurku, jak to robią kowboje w westernach. Uśmiechnął się do siebie. W ciągu kwadransa będą tutaj oboje. Wenera, przeklinając, Meyer, licząc na rewelacje. „Najważniejsze to zdyscyplinować stadko”, pomyślał Szerszeń. Był przekonany, że jest prawdziwym kapelmistrzem. ICiedy minęło dziesięć minut, zaczął zbierać się do wyjścia. Otworzył okno, żeby z gabinetu zniknął dym. Nie znosił zasypiać w śmierdzącym wnętrzu, a przecież to właśnie tutaj spędzi dzisiejszą noc. Nie wiedział tylko, kiedy ona się zacznie.
Meyer po rozmowie z Szerszeniem próbował obudzić lekarkę, ale ta jedynie zabełkotala i zapadła w jeszcze głębszy sen. Psycholog westchnął ciężko, wziął ją na ręce i przeniósł na sofę. Zdziwił się, że tak niewiele waży. Wpatrywał się w nią jeszcze chwilę. Oddech miała miarowy. Wyglądało na to, że śpi głęboko. Okrył ją pledem, zasłonił okna. Potem wszedł na poddasze, gdzie mial swój pokój do pracy. Wylogował komputer, leżące na biurku notatki z przesłuchań świadków schował do teczki, którą wsunął do szuflady. Żałował, że szafki ani pokoju nie może zamknąć na klucz. Choć zakładał, że Poniatowska nie jest osobą, która będzie grzebała w jego biurku, wolał dmuchać na zimne. Przed wyjściem jeszcze raz spojrzał na śpiącą Elwirę i pomyślał, że to właśnie ona jest najbardziej tragiczną postacią w galerii znajomych Johanna Schmidta. Drzwi zamknął na klucz. Był przekonany, że kobieta nie wydostanie się stąd, dopóki on nie wróci. Chyba że otworzy drzwi wytrychem lub przedostanie się spiżarnią do garażu. Ale nie sądził, by zdecydowała się na którąś z tych opcji. Wyszedł, nie gasząc światła na ganku. W chwili gdy uruchamia! silnik auta, lekarka podniosła głowę. Oczy miała otwarte. Poczekała, aż przyzwyczają się do ciemności, a kiedy tylko zaczęła rozróżniać kształty sprzętów znajdujących się w pomieszczeniu, odrzuciła pled na podłogę. Przeciągnęła się i ruszyła w kierunku schodów na poddasze, do gabinetu profilera
*** - Cześć dziewczyny jak maliny i chłopcy z bombowca - powitał Huberta i Weronikę Waldemar Szerszeń, kiedy niemal jednocześnie pojawili się na dziedzińcu komendy. Oprócz nich nie było tam nikogo. Podinspektor zaś promieniał szczęściem przywódcy stada. - To wycieczka ze mną - zaordynował wesoło, widząc ich ponure miny. - Ciachu, ciachu i po strachu - dodał. - Idziemy na robotę? - mruknęła Weronika i zerknęła porozumiewawczo na profilera. Zerwał się chłodny wiatr. Prokuratorka pożałowała, że nie wzięła ciepłego swetra i skuliła się, przestępując z nogi na nogę. Meyer zaproponował swoją marynarkę. Pokręciła przecząco głową i odwróciła twarz. - Mistrzowska robótka - zaśmiał się Szerszeń. Ustalili, że pojadą dwoma autami. Szerszeń razem z Weroniką, a Meyer za nimi. - Po co? - dopytywał się psycholog. Podinspektor wyjaśnił im, co policyjny technik od telekomunikacji wyłuskał z bilingów. - Już następnego dnia po odkryciu zwłok Schmidta Magda Wiśniewska i księgowa kontaktowały się ze sobą kilka razy dziennie. Nie byłoby w tym nic dziwnego, tyle że Magda korzystała z telefonu Schmidta. Nie wiedziała biedaczka, że aparat był na podsłuchu. Za dwie godziny przekażą sobie ubiegłoroczne sprawozdanie finansowe KoenigeŁSchmidt, które nie może wpaść w ręce pozostałych udziałowców. - Co jest w tym sprawozdaniu? Dlaczego jest takie kompromitujące? - spytała prokuratorka. - Dowodzi o przekręcie, który zamierzał przeprowadzić Schmidt, ale nie zdążył, bo został zamordowany - O la, la - skwitowała. - To dlatego nie chciałeś mówić przez telefon. Szerszeń już otworzył usta, by jej wyjaśnić, lecz Meyer odezwał się pierwszy - Wychodzi więc na to, że Borecka kłamała jak z nut. Twierdziła, że przekręt jest nie do udowodnienia. - I tak by było -wtrącił się podinspektor. - Mieli jednak pecha. Wczoraj do firmy przyjechał facet, który wpłacił 3,5 miliona złotych w ramach umowy przedwstępnej za zakup przetwórni makulatury w Chełmku. Zaniepokoił się tym, że prezes Koenig&Schmidt nie żyje, a transakcja nie została dopięta. Przedsiębiorca jest więc w plecy trzy i pół bańki, a nie może wejść do przetwórni, ponieważ wciąż nie jest pełnoprawnym właścicielem. Nowa pani prezes, czyli córka Schmidta, obiecała mu wprawdzie dokończenie transakcji, ten jednak wolał nie czekać. Spotkał się z jednym z udziałowców i wszystko wyszło na jaw. - To znaczy co? - dopytywała się prokuratorka. - To, że Schmidt nie skonsultował tego z udziałowcami, samowolnie opylił fabrykę. Działał za ich plecami. Wbrew prawu. Dlatego zgromadzenie wspólników zażądało sprawozdania za ubiegły rok. Trzęsą się ze strachu, do jakich transakcji jeszcze doszło, o których nie wiedzieli. Skonsultowałem to z prawnikiem zajmującym się spółkami handlowymi i wyjaśnił mi, że Schmidt mógł bez porozumienia ze zgromadzeniem wspólników podejmować decyzje dotyczące transakcji do miliona złotych. A przetwórnię makulatury sprzedał za siedem baniek. To ponoć bardzo okazyjna cena. Facet sądził, że zrobił wielki deal. - Czyli się przeliczył. Już nie odzyska tych pieniędzy? - Sądownie z pewnością. Na razie jednak ma niezły klops. Forsa jest zamrożona, a przetwórnia w Chełmku wciąż należy do Magdy Wiśniewskiej - odparł Szerszeń. - To dlatego Schmidt pojechał z Magdą na weekend do Chełmka 26 i 27 kwietnia, pięć dni przed śmiercią - myślał głośno profiler. - Myślałam, że Koenig-Schmidt to jednoosobowy zarząd? Wydawało mi się, że Johann Schmidt miał w tej firmie nieograniczoną władzę - Weronika nie wszystko rozumiała. - Owszem - przyznał jej rację Meyer. - Schmidt był jednoosobowym zarządem. Wybranym przez zgromadzenie wspólników, a właściwie figurantów, którzy nie wtrącali się w działanie firmy za życia śmieciowego króla. Bo i po co? Czerpali zyski, nie robiąc zupełnie nic. A przedsiębiorstwo przynosiło niemałe dochody. Było kurą znoszącą złote jaja. Wszystko jednak zmieniło się po śmierci Schmidta. Formalnie miał pakiet większościowy, ale należało do niego tylko 60 procent udziałów. Oprócz niego w spółce było jeszcze czterech wspólników. Mieli 20, 10, 7 i 3 procent udziałów. Jeśli więc Schmidt zaciągnął zobowiązanie wobec klienta i sprzedał przetwórnię makulatury w Chełmku za siedem milionów złotych, wspólnicy powinni dostać odsetki z zysku wedle uposażenia. Nie dostali z tej transakcji ani grosza. Rozumiesz? - Czyli ich okradł? - upewniła się prokuratorka. - Dokładnie - przyznał Meyer. - Z punktu widzenia prawa to kradzież. Jak widać, natura złodzieja w nim zwyciężyła. .. Tyle że teraz robił skoki na dużo większą skalę. Sądzę, że ten przekręt to niejedyny popis możliwości śmieciowego barona, choć pewnie jeden z ostatnich. Borecka mówiła, że Schmidt już cztery miesiące przed śmiercią zaczął wyprowadzać z firmy pieniądze. Ponoć na jego konto w szwajcarskim banku przelała kilka miliardów żywej gotówki. - No dobrze. Ale przecież w takiej firmie każdy przelew musi być rejestrowany. Nie można ot tak sobie przelać pieniędzy na prywatne konto... - Dlatego właśnie Schmidt założył fundację na rzecz domów dziecka, zatrudnił w Niemczech PR-owca i doradcę - takiego berlińskiego Tymochowicza kreującego wizerunek, oraz budował „Sentex”, kolejną fabrykę - spółkę-córkę zajmującą się recyklingiem plastiku. Na domy dziecka wpłacał wprawdzie jakieś kwoty, PR-owca też kilka razy opłacił. Gros pieniędzy było jednak księgowane na „Sentex”. Firma zaś buduje się już drugi rok i poza fundamentami hali nie widać na tym polu nic więcej. Borecka twierdzi, że większość faktur była fikcyjna, a pieniądze były księgowane jako zakup materiałów budowlanych, pensje robotników, maszyny, linie technologiczne i tak dalej... Były wyprowadzane z Koenig-Schmidt jako koszty. Potem żywą gotówkę śmieciowy baron wpłacał na konto w Genewie. - W sprawozdaniu finansowym te wydatki są spisane dokładnie. Wspólnicy wydali zgodę na budowę Sentexu, zatrudnienie PR-owca i działalność charytatywną. Jeśli zdecydują, że chcą to wszystko sprawdzić, sprawa wyjdzie na jaw. Przez ostatnie lata do niczego się nie wtrącali i nie śledzili jego ruchów. Nie wiadomo, czy już wcześniej nie robił im takich numerów. - A co z radą nadzorczą? - zapytała Weronika. - Przecież w każdym takim przedsiębiorstwie musi być organ sprawdzający. Teraz odezwał się Szerszeń. - Rada to byli trzej koledzy Schmidta. Wczoraj po południu Magda miała z nimi spotkanie. Widać także chcą wyjaśnień. Wszystko tutaj zaczyna śmierdzieć. Dlatego Borecka i Magda chcą zniszczyć niektóre dokumenty. Inne zaś muszą sfałszować. Na tym właśnie musimy je nakryć - dodał. - Nie wystarczy nakaz przeszukania firmy Schmidta? Po co ta zabawa? - zdenerwowała się Weronika. - Wszystkie dokumenty są pewnie w szafie pancernej i należy je zabezpieczyć. - Gdyby tak było, dziecko, dawno już byśmy mieli je na widelcu - westchnął Szerszeń. - Podejrzewam, że wszystkie lewe papiery są w jakimś sejfie. Nie wiemy, gdzie są oryginały, ani co dokładnie zamierzają zniszczyć księgowa z nową prezes. Zaoszczędzimy sobie czasu, jeśli nakryjemy je na gorącym uczynku. Zwłaszcza że są tak nieostrożne i mówiły o tym przez telefon Schmidta. - Gdzie się umówiły? - zapytał Meyer. - Cholera wie - wzruszył ramionami Szerszeń. - Tam gdzie zwykle. To najsłabszy punkt dzisiejszego programu. Musimy śledzić tę małą i obserwować dom księgowej. Może się okazać, że pojawią się nieprzewidziane okoliczności. Dlatego potrzebuję was obojga. Ruszajmy. Mamy tylko godzinę. - Nie mogłeś wysłać jakiegoś aspiranta? - narzekała Weronika, lecz posłusznie wsiadała do wozu. - A jakbym miała męża? Myślisz, że puściłby mnie na takie szpiegowanie? - Kochana Wenerko - zwrócił się do niej pieszczotliwym głosem Szerszeń. - Nie mów tak do mnie - obruszyła się. - Prosiłam cię tyle razy. To wstrętne. - Dobrze już, dobrze, droga Weroniko - pogładził ją po włosach jak córkę. - Wiem przecież, że masz męża, ale on ci niczego nie może zabronić. W każdym razie jeśli chodzi o śledztwo. A zresztą, nawet gdyby mógł, i tak byś go nie posłuchała... - Prowadź, wodzu - Meyer rzucił niedopałek papierosa pod nogi i ruszył w kierunku różowej landryny. - On zamierza tym jechać? - jęknęła Werka i wskazała na nissana pinka. A potem krzyknęła do Meyera: - Z pewnością pozostaniesz niezauważony... - Nie wiesz, że pod latarnią najciemniej? - robił dobrą minę do złej gry, by zachować resztkę męskiej dumy. -Ale jak chcesz, chętnie się zamienię. Niewiele brakowało, a przyjechałbym tramwajem. Dentysta już przebiera nogami, żeby mi ten cukierek odebrać. Weronika spojrzała na podinspektora: - Czy to jest gang Olsena? - Ciesz się, że udało nam się zatrzasnąć wieko tej mydel- nicy - odparł. - Nie było łatwo. Ale są i dobre strony. - Jakie? - Znam już trochę holenderski... - O, to popisz się... - zachęciła go. - „Draai de ontsteking op ON”. - Co to znaczy? - Przekręć kluczyk w stacyjce. - Urocze. - A takie: Laat de scakelaar los. - Może słowo wyjaśnienia? Szerszeń zawahał się, a potem odparł: - Masz oczy jak gwiazdy. - I usta jak maliny-dodała ze śmiechem. Po chwili jednak spoważniała. - Ale tak właściwie, to dlaczego chciałeś, żebym jechała z wami. Po co jestem wam potrzebna? - Nie mam pewności, czy to wszystko nie jest jakimś zwidem. Już nic w tej sprawie nie wiem... - Szerszeń po raz pierwszy mówił szczerze. - Co trzy głowy to nie jedna. A poza tym... Nie mam komórki. - To o to chodzi? Jezu! Czy ty zdajesz sobie sprawę, jak tym oślim uporem utrudniasz życie sobie i wszystkim naokoło? Może w końcu kupisz sobie telefon - narzekała. - Na razie nie mam gdzie mieszkać, na co mi telefon... - rzucił, wsiadając do auta. - Tym bardziej by ci się przydał. Już w ogóle nie będzie z tobą kontaktu. A może weźmiemy krótkofalówki? Date: 2016-01-05; view: 676
|