Początkowo Schmidt wcale nie chciał się zgodzić, by pisali razem książkę. Dopiero kiedy dowiedział się, że Elwira kupiła Kaiserhof, przyjechał na spotkanie. Usiadł w salonie i pokiwał głową na znak, że przyjmuje propozycję. Cieszyła się, że będą się spotykać.
Tym razem ich relacja była zupełnie inna. To ona była osobą proszącą, a on sprytnie wykorzystywał jej uległość. Od razu wyczuł, że jej małżeństwo nie jest doskonałe. Zaczął bawić się jej emocjami. Początkowo broniła się i utrzymywała dystans. Nie odpowiadała na komplementy ani na listy o treści osobistej. Nie był natarczywy - wiedział, że jest inteligentna i wciągnięcie jej w sieć musi odbyć się niepostrzeżenie. Początkowo pisał do niej tylko maile na zadany temat do książki. Odpowiadała mu w podobnym stylu, bardzo correct. On zaś uparcie karmił ją pochlebstwami, komplementował umysł i bezczelnie uwodził. Pierwsze jego umizgi zignorowała, za kolejne podziękowała. Kiedy zaproponowała mu spotkanie na mieście, zamilkł na tydzień. Poczuła wtedy pierwszy raz, że jej na nim zależy. Zadzwoniła więc, by spytać, czy go nie uraziła. Od razu zauważył, że była onieśmielona.
- Wszystko w porządku. Jestem w domu z żoną - odrzekł.
Zarumieniła się jak uczennica. Z ulgą stwierdziła, że Schmidt tego nie widzi. Uświadomiła sobie jednak, że ona, ekspert od seksu, próbuje uwieść żonatego faceta. Postanowiła się natychmiast wycofać. - Chciałam omówić kilka akapitów, ale to może poczekać.
Już chciała przerwać połączenie, gdy usłyszała: - Miło, że zadzwoniłaś. Wszystko opowiem ci w liście.
Ale nie napisał. Ani tego, ani następnego wieczoru. Nie odważyła się drugi raz zadzwonić. Czwartej nocy znalazł ją na Skypie. Rozmawiali przez komunikator tekstowy. Nie musieli się ukrywać przed współmałżonkami. Kiedy dwie godziny później Elwira kładła się spać, uświadomiła sobie, że ani jedno zdanie tej rozmowy nie dotyczyło pisanej wspólnie publikacji. To był flirt, w którym Elwira uczestniczyła czynnie i w pełni świadomie. Zadrżała. Nie zauważyła, kiedy Johann obudził ją z seksualnego letargu. Znała go przecież doskonale z terapii. Wiedziała, że każdy jego ruch ma swój cel. Teraz to ona była kolejnym celem, a relacja z nią - grą strategiczną. Ale nie zdobyła się na zerwanie tego kontaktu. „Musimy napisać tę książkę. To tylko książka. Muszę go bliżej poznać, żeby dobrze pokazać zjawisko” - oszukiwała samą siebie.
Teraz Schmidt pisał coraz rzadziej. I nawet jeśli obiecał napisać coś do książki, przesuwał godziny wysyłki do późnych godzin nocnych. Ona zaś zamiast skupiać się na swoim życiu rodzinnym, przesiadywała przed komputerem. Tylko po to, by przeczytać około trzeciej nad ranem, że Johann życzy jej dobrej nocy. Bardzo często czekała na darmo - skrzynka była pusta.
Potem Johann zmienił strategię. Zaczął zasypywać ją SMS-ami. W ten sposób ją kontrolował -wiedział, co robi, co je, gdzie idzie, jakie ma plany. Kiedy nie odpowiadała, wysyłał ponaglenia w postaci pustych wiadomości lub pytajników czy wykrzykników. Nagle okazało się, że interesuje się tym, co ona - zbierał dane o niej, jak wywiadowca gospodarczy bada konkurencję. Wreszcie znał każdy element jej życia. Umiejętnie wykorzystywał tę wiedzę, by wciągnąć ją w długie mailowe dyskusje. Opowiadał o swojej żonie. Wyrażał się o niej z politowaniem, jakby była starym sprzętem w domu, który trzeba wymienić, i tylko z litości nie wynosi się go na śmietnik. Zwierzał się, że jedyną osobą, na której mu zależy, jest córka Klaudii - Magda, która jest wyjątkowo inteligentna - prawie jak on sam - lecz z powodu kompleksów sprawia wrażenie zahukanej. Zapewniał Elwirę, że kiedy Magda uwierzy w siebie, przejmie po nim przedsiębiorstwo. Całymi godzinami mówił o swoich kłopotach z potencją.
Często milczał przez kilka dni, które wydawały się lekarce wiecznością. Nie odpowiadał wtedy na e-maile, esemesy, nie odbierał jej telefonów, wyłączał Skype’a. Elwira odchodziła wtedy od zmysłów. Nie była w stanie skoncentrować się na pracy. I nie mogła tego znieść. Dzwoniła do niego nieustannie, zostawiała wiadomości u sekretarek, domagała się spotkania pod pretekstem książki. Nie mogła zasnąć, dopóki nie usłyszała jego głosu.
- Dziś nie mogę, jadę z rodziną do znajomych - odmawiał oficjalnym tonem, a Elwira czuła, jakby uderzał ją w twarz. Upokarzał ją. Wtedy pierwszy raz próbowała ustawić granicę w ich relacjach. Nie chciała zrezygnować z książki, ale nie potrafiła sprawić, by Johann traktował ją inaczej. Miał ją w garści.
Kilka dni później w nocy dostała wiadomość. Schmidt wysłał jej zdjęcie swojego członka we wzwodzie z dopiskiem: „Dzięki tobie”. Z samego rana zadzwonił z przeprosinami - był słodki jak miód. Zaproponował jej obiad w najlepszej restauracji w mieście. Następnego dnia zabrał ją na wycieczkę za miasto, która przeciągnęła się do wieczora. Kolacyjki i lunche, w trakcie których głównie mówił o sobie, trwały prawie tydzień. Obsypywał ją drobnymi prezentami. Wysyłał kwiaty na adres jej gabinetu. W niedzielę ten miodowy tydzień się skończył, choć Schmidt wciąż podtrzymywał kontakt. Cały dzień wysyłał jej pikantne sms-y. W poniedziałek znów zamilkł. Jeden dzień milczenia Elwira zniosła dzielnie, we wtorek wieczorem była już wściekła. Nie patrząc na zegarek, zadzwoniła, by zrobić mu awanturę.
- Słucham - telefon odebrała jego żona. Lekarka aż się zapowietrzyła.
- Słucham - powtórzyła kobieta. - Pani Poniatowska?
- Tak - jęknęła Elwira. Czuła się, jakby złapano ją na kradzieży.
- Johann tyle o pani opowiada... - szczebiotała niczego nieświadoma Klaudia. - Jest pani niesamowitą osobą.
Tyle pani zawdzięczamy. Jego wyleczenie z nałogu, a teraz ta książka... Proszę do nas kiedyś przyjść na kolację.
Elwira przytaknęła i szybko się rozłączyła. Zamiast wściekłości czuła teraz ból. Wtedy pierwszy raz dotkliwie poczuła, że nie potrafi zapanować nad swoimi uczuciami do Johanna. Wiedziała, że ją skrzywdzi i że się nią bawi. Choć do tej pory nie zaszło między nimi nic, co można nazwać zdradą, czuła się już jak jego kochanka. W ciągu zaledwie trzech miesięcy omotał ją. Potem było już tylko gorzej.
Już nie zabiegał o nic. Skończyły się kwiaty, prezenty, kolacyjki, nawet listy. To ona teraz żebrała o jego uwagę. Czasem łaskawie zgadzał się na spotkanie. Umawiał się z nią w „Latawcu”, podrzędnym motelu na godziny z barem, blisko jego firmy, choć doskonale wiedział, że Elwira będzie musiała zaniedbać swoje obowiązki, by móc przyjechać. Zwykle w czasie lunchu, tłumacząc się, że każdego dnia ma napięty grafik. Kiedy zaś wybijała ustalona minuta końca pseudo- randki, zrywał się i wychodził. Czasem w ostatniej chwili zmieniał miejsce i wybuchał gromkim śmiechem, kiedy skarżyła się, że bawi się z nią jak z dzieckiem. Kiedy robiła mu wyrzuty, karał ją całkowitą obojętnością. Potrafił milczeć tygodniami. Źle znosiła tę tresurę, a jednak nie potrafiła wycofać się z gry.
Kiedy ją odtrącał, nie mogła spać. Nie przestawała o nim myśleć, była wciąż pobudzona. Kilka razy nie wytrzymała tego napięcia i próbowała zmusić Michała do seksu.
- Zachowujesz się jak suka w rui - odepchnął ją ze wstrętem.
Na zmianę cierpiała i była w euforii. Doskonale rozumiała, że relacja z Johannem jest chora, ale nie była w stanie jej przerwać. Johann dostarczał jej całkiem nowych przeżyć. Już dawno nie czuła tak silnych emocji.
Przede wszystkim był kompletnym przeciwieństwem jej męża - stuprocentowym samcem. Klął. Nie hamował agresji. Dążył do dominacji. Był egocentrykiem, skupiającym na sobie całą uwagę. Imponował jej. Nosił garnitury od Bossa i koszule od Armaniego, a nie jak jej mąż - sportowe, obcisłe ubrania, którymi mógłby wymieniać się z siedmioletnim synem. Johann jeździł saabem, Michał starą sierrą i to kupioną za jej pieniądze. Kiedy gdziekolwiek wybierała się z Michałem, nie tylko musiała zapłacić za siebie i synka, ale i za męża. Do czasu poznania Johanna nie zdawała sobie sprawy, jak bardzo jej to przeszkadza. Schmidt nie rozprawiał o tym, co kiedyś zrobi, gdyby w kraju było inaczej - tak jak Michał. Tylko robił to i informował ją „po fakcie”. Mówienie nie zastępowało mu działania, nawet jeśli chodziło o wielomilionowe kwoty. Znał się na najnowszej technologii przetwarzania odpadów, brał udział w przetargach na zakup prasy hydraulicznej czy chwytaka łupinowego, z których każdy kosztował tyle, co połowa ich kamienicy na Stawowej. Chodził na spotkania biznesowe. Wszystko miał obliczone. Bogaty, silny, bezkompromisowy zwycięzca. Najpierw zaintrygował ją, potem zafascynował, a wreszcie uzależnił od siebie. Zanim się obejrzała, była już śmiertelnie zakochana. Początkowo wmawiała sobie, że to urozmaicenie małżeńskiej nudy, niegroźny wirtualny romans. Nigdy się przecież nie całowali, nie doszło między nimi do żadnego seksualnego kontaktu, choć w sieci pozwalali sobie na intymne wyznania. Gdyby o tej relacji opowiedział jej jakiś pacjent, nazwałaby ją jednoznacznie:
- Uprawiacie państwo seks przez Internet. To bardzo niebezpieczne.
Ale to dotyczyło niej samej. Nie potrafiła stanąć przed lustrem i powtórzyć tej kwestii oraz zrobić jedynej rzeczy, która mogła ją uratować - zerwać kontaktu ze Schmidtem. Zamiast tego przez ponad rok się oszukiwała. Tkwiła w iluzji dla cudownego poczucia nieważkości. W jej wyobraźni odbywało się alternatywne życie seksualne ze Schmidtem, które dawało jej ogromną satysfakcję i nie potrafiła z niego zrezygnować. Tolerowała dziwne znikanie męża wieczorami, czasem na cale noce. Obwąchiwała jego ubranie, kiedy odsypiał balangi, ale nigdy nie znalazła śladów szminki czy zapachu damskich perfum. Brudna odzież pachniała co najwyżej papierosami, a czasem nie było na niej żadnych śladów pobytu w knajpie. Akceptowała jego koleżanki płaczące mu w rękaw, jego znajomych designerów, których nigdy jej nie przedstawił. Michał zaś sprawiał wrażenie, jakby nie podejrzewał jej zdrady.
„Tylko czy to rzeczywiście była zdrada?”, zastanawiała się teraz. Tak, miała takie poczucie, choć między nią a Johannem nigdy nic się nie zdarzyło. W tej kwestii nie kłamała policji. A cała reszta? Ten magiczny świat, w który wkroczyła w wieku 50 lat dzięki Johannowi - nie mogła o tym mówić policji. Przecież żaden z nich by tego nie zrozumiał. Naraziłaby się tylko na śmieszność. Czy ktokolwiek mógłby ją zrozumieć? Taką miłość przeżywa się przecież tylko raz. I nie żałowała ani jednej chwili, choć wiedziała, że Schmidt omal jej nie zniszczył.
Kiedy teraz leżała na łóżku, świat wokół wirował. Widziała, jak przez mgłę żyrandol z wiatrakiem, szyk mody lat osiemdziesiątych, który leniwie kręcił się nad jej głową i nieskutecznie rozgarniał gęste, gorące powietrze. Odurzona lekami i alkoholem uświadomiła sobie prawdę, której wcześniej nie chciała przyjąć do wiadomości. Coś całkiem nowego. Prawdę, którą odpychała od siebie miesiącami. Johannowi wcale na niej nie zależało. Wymyśliła to sobie, a on zabawił się jej uczuciami, jak to mają w zwyczaju seksoholicy. Nikt nie musiał jej tego wyjaśniać. Była przecież najlepszym ekspertem od seksu i małżeńskiej harmonii w tym kraju. I za taką wiedzę dostaje od innych pieniądze. Co za ironia losu, pomyślała. Ze to właśnie ona wpakowała się w taką kabałę. Chciała się roześmiać, ale nie mogła, bo łzy spływały jej po policzkach. Płakała bezgłośnie. Nie wydała z siebie ani jednego dźwięku.
Na filmach w takich sytuacjach nagle coś się dzieje. Ktoś dzwoni, ktoś pojawia się nieoczekiwanie, przychodzi list albo bohaterka doznaje olśnienia i już wie, jak ma postąpić. Ale to nie był film i nie zdarzyło się nic niezwykłego. Cisza potęgowała jedynie bezsilność lekarki. Elwira czuła się jak w matni i nie miała pojęcia, jak z niej wyjść. Wiedziała, że jej problemem jest nie tylko tragicznie utracona miłość. Problem był o wiele głębszy. I nie miała pojęcia, jak sobie z nim poradzić. Leżała zwinięta w kłębek, płakała. Po godzinie emocje opadły i postanowiła zabić smutek pracą. Podeszła do drzwi, gdzie po wejściu postawiła torbę z laptopem, lecz nie mogła jej nigdzie znaleźć. Pomyślała, że pewnie laptop został w samochodzie. Spojrzała na swoją twarz w lustrze, na rozczochrane włosy i zgniecione ubranie. Stwierdziła, że nie może się tak pokazywać ludziom. Postanowiła, że pójdzie po niego wieczorem. Na najpilniejsze e-maile odpowie teraz, korzystając z komputera Michała, który sama przy- targała na górę, uznając, że może mu być potrzebny, kiedy wypuszczą go z komendy.
W czasie kiedy komputer ładował konfiguracje, skorzystała z toalety. Myślała wciąż o sobie i o tym, jak bardzo jej życie naznaczone jest porażkami w życiu osobistym. Zastanawiała się, dlaczego tak jest.
- Dobrze, że nie żyjesz - zwróciła się do Johanna.
- Teraz sama bym cię zabiła - zamruczała i rzuciła wiązankę niewybrednych przekleństw. Poczuła ulgę i uświadomiła sobie, że jest w niej tyle goryczy, żalu i wściekłości. Przede wszystkim na Johanna - za to, że jej nie kochał i za to, że już nie żył. Po jego śmierci bowiem czuła pustkę. To ostatnie uczucie zdecydowanie dominowało. Uspokoiła się trochę i zadzwoniła do syna. Rozmawiała z nim, udając wesołą, by Tymek nie zauważył zmiany w jej zachowaniu. Wiele ją to kosztowało, ale poczuła się spokojniejsza. Synek opowiadał jej o tym, co dzieje się na obozie i jak opiekuje się swoim koniem Herkulesem. Odetchnęła z ulgą, że dziecko ma się dobrze i jest szczęśliwe. Zrezygnowała z otwierania poczty. Zamknęła klapę komputera męża i postanowiła pojechać do koleżanki. Nie minęło pół godziny, kiedy już siedziała w taksówce. Jechała do znajomej bizneswoman, która racjonalnie podchodziła do życia i zawsze była optymistką. Elwira była przekonana, że spotkanie z Nataszą poprawi jej nastrój.
***
Magda Wiśniewska przygładziła popielate włosy grzecznie zaplecione w cienki warkocz i ruszyła w kierunku głównego wejścia do szpitala. Miała wrażenie, że serce zaraz wyskoczy jej z piersi. Kilka razy obejrzała się za siebie, ale nie zauważyła nikogo, kto zwróciłby na nią uwagę. Wciąż była niewidoczna. Całe życie tak się czuła. Zdarzało się, że kiedy próbowała się odezwać, kilkakrotnie powtarzała swoją kwestię, a mimo to jej nie słuchano. Z czasem przyzwyczaiła się do tej „czapki-niewidki”, dostrzegła plusy. Będąc niewidzialną, mogła lepiej ocenić sytuację. Nauczyła się planować strategię działań i robić podchody. Mogła niezauważona sprawdzić coś, na co inni, „wyraźnie widoczni” nie mieli szansy. Niestety, dla mężczyzn też była przezroczysta. Rozterki miłosne czy zbliżenia cielesne rozpamiętywała jedynie w fantazji. Tam wszystko było możliwe i chwytała z wyobraźni garściami. Była odważna, przebojowa, uwodzicielska, czasem wyuzdana. W fantazjach nie było miejsca na nieśmiałość, ponieważ to ona sama rozdzielała bohaterom role i nic dziwnego, że wtedy to ona sama odgrywała te główne. W fantazjach mężczyźni nie wprawiali jej w zakłopotanie, osłupienie, nie szydzili z niej ani nie oceniali krytycznie jej niedoskonałego ciała. Była uwielbiana i kochała siebie samą. Wystarczyło, że przymknęła powieki i znajdowała się natychmiast w tym alternatywnym świecie marzeń, najbezpieczniejszym i najbardziej fascynującym. Nikt oprócz niej nie miał do niego dostępu, co napawało ją siłą godną olbrzyma o nieskończenie wielkiej mocy, porównywanej z boską. Teraz jednak koślawo stawiała stopy, skrupulatnie liczyła kroki dzielące ją od wejścia i panicznie bała się, że w tych szpilkach zaraz wywinie orła. Do tego jeszcze napakowana po brzegi torebka wciąż spadała jej z ramienia. Nie chciała myśleć, w jakim stanie są kwiaty, które niosła w prawej ręce. Sama nie wiedziała, dlaczego je kupiła, przecież matka i tak ich nie zauważy.
- Gdyby była w stanie je dostrzec i tak by tego nie doceniła - uśmiechnęła się kwaśno.
Czasem Magda miała wrażenie, że nie jest córką tej kobiety, tak bardzo się różniły. Ale niosła te kwiaty, ulegając dobremu wychowaniu i zasadom, które lubiła pielęgnować - to dawało jej poczucie bezpieczeństwa i porządku. Chaosu nie cierpiała. Gdyby była mężczyzną, z całą pewnością marzyłaby o karierze wojskowej. Porządek, działania wytyczone precyzyjnie „odtąd-dotąd”, tak jest - wykonać. Tak naprawdę chciała, by świat był „czarno-biały” - dobry lub zly, zupełnie nie rozumiała odcieni szarości i niejasnych sytuacji. Tak jak teraz - do chorego zawsze idzie się z kwiatami i mandarynkami. Choć owoce sobie darowała.
Szpilki, które miała na nogach, były przyciasne. Uciskały ją w palce, więc trudno jej się maszerowało. Zwłaszcza że na tak wysokich obcasach szła właściwie pierwszy raz w życiu. Buty należały do matki. Znalazła je, kiedy szukała szlafroka, który zamierzała zanieść mamie do szpitala. Kiedy otworzyła garderobę Klaudii, nie mogła się powstrzymać i zaczęła grzebać w jej rzeczach. Z ciekawości policzyła buty niedbale wrzucone w rząd szuflad. Wkurzało ją bałaganiarstwo. Od zawsze była poukładana, więc zaczęła je sortować i chować do rozsypanych pudełek. Kiedy znalazła model z prawdziwej wężowej skóry z wściekle czerwonymi obcasami - pamiętała je, ojciec przywiózł je z Włoch kilka lat temu - z głupiej babskiej próżności założyła je na nogi. Poczuła przez to nieokreśloną bliskość z matką i niczym morderca biorący talizman - jakiś przedmiot ofiary na pamiątkę, smak wygranej, jak nagroda po skutecznie stoczonej bitwie.
Tak się zaangażowała w to poznawanie i poszukiwanie czegoś, sama nie wiedziała czego, że nie zauważyła, kiedy wybiła 19. Zdenerwowała się, bo o tej godzinie powinna być już w szpitalu. Ostrożnie zeszła na dół, wyszukała kluczyki do auta matki i po prostu wsiadła za kierownicę. W tych szpilkach nie potrafiła wyjechać z bramy, prowadziła więc boso. Kiedy jednak dojechała na miejsce, musiała już założyć je ponownie. Z trudem, niczym na szczudłach, dotarła do windy i z radością nacisnęła przycisk. Drzwi rozsunęly się natychmiast, jakby winda na nią czekała. Zrobiła krok i w tym momencie kwiaty wyślizgnęły się z opakowania i rozsypały na posadzce. Postawiła torebkę w drzwiach windy, by zablokować jej zamknięcie i pieczołowicie pozbierała wszystkie tulipany. Niektóre były powyginane, miały wymięte płatki, żaden jednak nie był złamany. Zadowolona weszła do windy i przejrzała się w lustrze. W pierwszej chwili nie rozpoznała siebie - to przez kosmetyki matki, których użyła kilka godzin temu. Makijaż, tak jak obuwie, miał dziś w jej życiu premierę. Magda uznała, że całkowicie satysfakcjonującą.
Przed wejściem do sali stał stosunkowo młody policjant. Wyraźnie się nudził. Wyginał plecy i ziewał. Magda zaraz dostrzegła, że na pasku ma kaburę z bronią. Na taborecie obok, który ktoś wspaniałomyślnie postawił mu, by sobie odpoczął na służbie, leżało kilka popularnych gazet. Nie wyglądał na groźnego glinę. Twarz miał pospolitą, bez znaków szczególnych. Magda inaczej wyobrażała sobie policjantów z sekcji zabójstw. Ten nie nadawał się na odtwórcę siebie w filmie.
Sądziła, że będzie chciał ją wylegitymować. Zaniepokoiła się, że nie wzięła dowodu tożsamości. Starała się iść jak najciszej, lecz to było trudne bez stukania, a jeszcze trudniej było jej zachować równowagę na tych dziesięciocentymetrowych szpilkach. On, jak widać, nie był zbyt czujny. Zauważył ją dopiero wtedy, kiedy stanęła przed drzwiami i chrząknęła znacząco. Odwrócił się. Po czym odezwał się niezwykle niskim głosem, który zupełnie nie pasował do jego postury.
- Słucham.
- Przyszłam do matki - powiedziała i nie czekając na odpowiedź, popchnęła drzwi sali. Wszedł za nią.
- Tutaj nie wolno wchodzić - ostrzegł ją niezbyt groźnie.
- Mówiłam już - Magda nie poznawała swojego głosu. - Jestem córką pacjentki. Chyba mogę pobyć chwilę sama z matką?
Policjant speszył się. Możliwe, że dopiero teraz do niego dotarło, co dziewczyna mówi.
- Muszę powiadomić lekarza i jednostkę o pani wizycie.
- Proszę bardzo - odrzekła i dodała z nonszalancją, rzucając kwiaty na sąsiednie łóżko. - I niech pan zorganizuje jakiś wazon.
- A... tak - wyjąkał policjant.
- To proszę coś z nimi zrobić. I zostawić mnie chwilę samą z matką - jeśli będzie pan łaskaw - dodała. Policjant wyszedł zmieszany. Magda spojrzała na matkę, która leżała podłączona do różnego rodzaju rurek. Obok na monitorze regularnie wiły się świetliste wężyki.
- I co teraz? Co ty sobie wyobrażasz? - zwróciła się z wyrzutem do leżącej. - Chcesz mnie tutaj zostawić samą?
Poczuła, jak łzy płyną jej po policzkach. Zsunęła buty i przytuliła się do matki. Chlipała cicho. Znów była małą dziewczynką, która nie chce dorosnąć. Nie słyszała, jak policjant wszedł, by uprzedzić ją o tym, że jest zmuszony poprosić ją o opuszczenie sali. Kiedy jednak zobaczył, że dziewczyna płacze, wycofał się. Magda chlipała jeszcze chwilę, wzięła matkę za rękę i pocałowała, po czym wstała i bez słowa opuściła salę.
Policjant widział, jak mija windę i rusza schodami. Miał wrażenie, że zaraz spadnie głową w dół, ale przytrzymała się barierki.
- Biedna dziewczyna - pomyślał i zanotował w kajeci- ku godzinę wizyty córki pacjentki. Był tak zaaferowany obserwowaniem młodej kobiety, że nie zauważył dorodnej brunetki, która za jego plecami bezszelestnie przemknęła korytarzem w kierunku sali, w której leżała Klaudia. Zanim odwrócił głowę od wężowych szpilek na niezgrabnych nogach tej szarej myszy, tajemnicza kobieta niepostrzeżenie zamknęła drzwi.
***
Hubert Meyer wyszedł z mieszkania księgowej cały zlany potem. Nie dlatego, że był pod wielkim wrażeniem opowieści Haliny Boreckiej, powód był zdecydowanie bardziej trywialny. W jej mieszkaniu panowała okropna duchota, a ona zamiast szerzej otworzyć okno, wciąż dolewała mu gorącej herbaty. Dochodziła dwudziesta druga. Profiler był na siebie wściekły. - Już nie te czasy, chłopie. Nie możesz sobie pozwolić na takie długie nasiadówki - pouczał się na głos. Wiedział jednak, że było warto. To nie był stracony czas. Od księgowej Schmidta dowiedział się naprawdę bardzo dużo.