Stukanie klawiatury ucichło. Stefan patrzył wyczekująco na Szerszenia. Nie wiedział, czy ma protokołować.
- Dlaczego nie omawiał pan tego z żoną, tylko z mamusią? - spytał Szerszeń z przekąsem.
- Elwira raczej mało się interesuje dzieckiem... - zająknął się Douglas i spojrzał na Stefana. Ten natychmiast zaczął stukać w klawisze.
- Ta rozmowa... Ile dokładnie trwała? - dopytywał się Szerszeń. - O której pan przyjechał, o której wyszedł od nich?
- Byłem u nich około 14.00, potem obiad. Koło siódmej odwiozłem syna do Ochab. Ustaliliśmy z żoną, że zostanę tam kilka dni.
- Czyli do której dokładnie był pan u rodziców?
- Mówiłem... do siódmej.
- Pięć godzin rozprawiał pan z dziadkami o koloniach dziecka?
- Rozmawialiśmy o wielu różnych sprawach. Zdrowie taty, moja praca. Matka uważa, że niezdrowo się odżywiam.
Szerszeń z trudem hamował irytację. Stefan to widział. Douglas jeszcze nie. - A o tym, że żona wyjechała bez ostrzeżenia? O tym też mówiliście?
- Nic o tym nie wiedziałem. Kiedy próbowałem się z nią skontaktować, włączała się sekretarka. Dzwoniłem kilka razy do jej matki, ale nic nie wiedziała.
- A następnego dnia znów obiadek u mamusi?
- Byłem z synem na obozie. Mówiłem.
- Sam?
- Tak.
- Co pan robił?
- Spacerowałem po lesie. Jeździłem konno z synem.
- Ile czasu jechał pan z synem do tej miejscowości?
- Niecałą godzinę.
- Czyli w każdej chwili mógł pan skoczyć do Katowic i wrócić do dziecka.
- Panie komisarzu...
- Podinspektorze - poprawił go Stefan.
- Nie wiem, co pan insynuuje.
- Ja nic - Szerszeń zrobił niewinną minę, a Stefan uśmiechnął się kącikiem ust. - Chciałem się tylko upewnić co do pańskiego alibi. Z tego, co pan mówi, mam prawo założyć, że to wszystko kłamstwa. I nie ma alibi.
Michał zwrócił w kierunku Szerszenia przerażony wzrok.
- Powiem ci, jak było - głos Szerszenia nagle stał się niski i twardy. - Na ten dzień umówiłeś zabójców. Zwabiłeś Schmidta. Nie znałeś go blisko, to fakt, ale na tyle dobrze, by móc zadzwonić i skłamać, że żona prosiła o spotkanie. A może udałeś zazdrość i powiedziałeś, że chcesz się z nim rozmówić na okoliczność ich romansu.
- Myli się pan - przerwał mu Michał Douglas. - My jesteśmy nowoczesnym związkiem. Każde z nas ma swoją przestrzeń. Ona ma swoich przyjaciół i fascynacje. Ja swoje. Nie kontrolowaliśmy się. Dopiero w poniedziałek zacząłem się martwić. Nie odbierała komórki.
Stefan wpatrywał się w Michała trochę zbity z tropu.
- To po co przyjeżdżałeś pan w sobotę i niedzielę pod dom? - atakował dalej Szerszeń.
Michał nabrał powietrza w usta i wypuścił. Nie odpowiedział.
- Dlaczego przyjeżdżałeś i nie wysiadałeś z auta?
- Słucham? - wyjąkał Michał.
- Widziano twoje auto. Kłamiesz. Byłeś w Katowicach.
- Nigdzie nie jeździłem...
- Do kogo w takim razie należy biały Ford Sierra o numerze rejestracyjnym SH 54634?
- To moje auto - Michał podniósł na policjanta przerażony wzrok.
- Widziano je pod Kaiserhofem w tych dniach, kiedy spacerowałeś po lesie!
I zwrócił się do Stefana:
- Wezwij rodziców pana Douglasa na przesłuchanie - zwrócił się do partnera.
- Jak trzeba, to trzeba - zamruczał Stefan od niechcenia, ale zamiast wstać, przyglądał się wnikliwiej przystojnemu podejrzanemu.
- Zobaczymy, czy potwierdzą twoją wersję - podkreślił Szerszeń. - A może zaczniesz mówić prawdę, drogi chłopcze? Może o tym nie wiesz, ale mogę cię przetrzymać na naszym wikcie i trzy miesiące. A z twoją buźką po tygodniu przecwelują[13]cię z Michała na Michalinę.
Michał Douglas był blady z przerażenia. - Ale ja nic nie zrobiłem. Nie mam z tym nic wspólnego. Nie znam go. Moja żona się znalazła. Ja nie wiem...
- Stefan - krzyknął głośniej Szerszeń. - Daj mi tutaj kogoś do protokołu. Sam pojedź i przesłuchaj jego starych.
Stefan gwałtownie wstał. Krzesło, na którym siedział, przewróciło się.
- Nie, ja naprawdę się stamtąd nie ruszałem. Może wychowawca grupy poświadczy, niech pan spyta instruktora, choćby dzieci... - Michał rozpłakał się jak dziecko.
Szerszeń ruchem ręki nakazał Stefanowi usiąść.
- Nie masz alibi - zwrócił się ostro do Douglasa.
- Byłeś tutaj. Droga samochodem z Ochab do centrum Katowic zajmuje najwyżej godzinę. Zbadałem to - Szerszeń blefował. - Mogłeś w ciągu dnia przyjechać tutaj z siedem razy i tyle samo razy wrócić. Na konnym obozie nikt nie da ci stuprocentowego alibi. W sumie mogłeś o to zadbać, gdybyś miał trochę oleju w głowie. Nie chodzi o kolejne dni, ale o piątkowe popołudnie. Po co przyjeżdżałeś? Chciałeś sprawdzić, czy on naprawdę nie żyje? Nieważne, już jesteś ugotowany.
Michał łkał.
- Obiad jadłem w stołówce... Ja... Ja... muchy bym nie skrzywdził.
- Wiem, wiem. Wszyscy tak mówicie - westchnął Szerszeń. - Co było na obiad?
- Kiedy?
- Na przykład w niedzielę.
- Kurczak w brzoskwiniach. W niedzielę zawsze jest kurczak.
- Jak to zawsze?
- Na tym obozie.
- Myślałem, że byłeś tam pierwszy raz?
Douglas drgnął.
- A w sobotę?
- Nie pamiętam.
- Nie pamiętasz, co jadłeś?
- Chyba zupa. Tak zupa - Douglas się trząsł. - Zupa rybna i leniwe.
- Dobra - Szerszeń zapisał sobie jadłospis na kartce.
Wstał, otworzył okno. Do pokoju wpadło gorące powietrze, ale i odgłosy z zewnątrz. Szerszeń z rozleniwionego służ- bisty nagle zmienił się w zażywnego jegomościa. Podszedł do Douglasa, pochylił się i zbliżył do jego twarzy, aż poczuł jego przyspieszony oddech:
- A teraz ja idę się odlać, a Stefan się tobą zaopiekuje. Wytłumaczysz mu, dlaczego kłamiesz. Jak wrócę, porozmawiamy na poważnie. Dobrze skarbie?
Michał nie znalazł sił, by odpowiedzieć. Był przerażony.
- Wolny związek, ja mu dam wolny związek - Szerszeń, wychodząc, splunął pod nogi.
Wszedł do swojego gabinetu i wystukał na klawiaturze stacjonarnego aparatu numer Huberta. Profiler nie odbierał dłuższą chwilę. Kiedy podinspektor poczuł, że pot występuje mu na czoło, podszedł do okna i otworzył je na oścież. Zaraz jednak musiał je przymknąć, bo dokumenty na biurku poderwały się do lotu. W słuchawce usłyszał głos profilera. Zaczerpnął powietrza i zaczął mówić, ale po chwili usłyszał dłuższy gwizd. Włączyła się sekretarka.
Meyer oddzwonił dosłownie po minucie. Był bardzo ciekaw, jak Szerszeń ocenia przesłuchanie Douglasa.
- Na razie nic - gderał podinspektor. - Dupek płacze, trzęsie się cały jak galareta. Nie ma alibi i coś mi tu śmierdzi. Ale nie mam na razie pojęcia co. Jeśli gość się nie przyzna, nic na niego nie mam. Ślady biologiczne go nie potwierdziły. Chyba będę musiał go puścić. To zwykły nieudacznik, a raczej - powiedziałbym utrzymanek tej baby. Sprząta, gotuje, opiekuje się dzieckiem. Ma kompletnego bzika na punkcie tego syna. Możliwe, że na niego przelał wszystkie uczucia. Ale tej babie to chyba odpowiadało, że zamiast faceta ma w domu gosposię i niańkę. Jest kilka elementów do sprawdzenia, ale nie wygląda mi na zleceniodawcę. Teraz Stefan go przyciśnie. I liczę na ciebie, jak wrócisz. Nie wiem jednak jak taki niedojda miałby zaplanować misterny atak? Rozpuszczę wici na mieście. Niech chłopcy z miasta zaczną gadać - uśmiechnął się przebiegle.
Dopiero wtedy zorientował się, że w słuchawce od jakiegoś czasu była cisza. Zerknął na wyświetlacz. Połączenie trwało nadal. Był zły, bo nie wiedział, od kiedy mówił do siebie. Rzucił słuchawką i jeszcze raz wykręcił numer Meyera, lecz odezwała się skrzynka. Wyszedł z pokoju i tonem nieznoszącym sprzeciwu zlecił swoim ludziom, by dali znać policyjnym informatorom, że szukają danych o zabójstwie na Stawowej. - I niech rozpytają też o sprawę starego Gybisa - dodał.
Próbował jeszcze złapać Meyera, lecz znów słyszał nagranie i gwizd. Kolejne nagrywanie się nie miało sensu. A przecież zaraz musi wyjść z tego pokoju. Już słyszał narzekania Huberta, który zupełnie nie rozumiał, dlaczego Szerszeń nie kupi sobie wreszcie komórki. - Nie będę chodził na smyczy. I tak jestem prawie cały czas na posterunku - gderał, kiedy profiler zaczynał swoją śpiewkę. Nie docierało do Szerszenia, że to właśnie telefon komórkowy może mu dać odrobinę swobody. Tkwił w tępym uporze tak długo, ponieważ obawiał się, że nie poradzi sobie z obsługą tego małego pudełka z niezliczoną ilością funkcji. Nie zniósłby drugi raz wstydu - jak kilka lat temu w sklepie ze sprzętem elektronicznym, kiedy kupował telewizor. Przyzwyczajony do 16-letniego Neptuna z mnóstwem pokręteł, zdziwił się, że nowoczesny telewizor ma jedynie przycisk on/off.
- A jak będę zmieniał kanały? Jak zmniejszę głos? - zaatakował sprzedawcę.
- Żartowniś z pana - chłopak wręczył mu zawiniątko w folii bąbelkowej. - Od tego jest pilot.
Szerszeń hałaśliwym śmiechem pokrył zakłopotanie. Gdyby nie to, że wkrótce rozpoczynały się mistrzostwa świata w piłce nożnej, a jego telewizor zamiast boiska pokazuje skandynawską śnieżycę, uciekłby z tego sklepu co sił w nogach.
- Dobra, synku - Szerszeń przybrał groźną minę.
- To powiedz jeszcze, jak mam ustawić kontrast i te 50 kanałów, które niby ten telewizor ma odbierać.
Chłopak zbaraniał, ale wyjaśnił jak najuprzejmiej.
- Wszystko jest w menu, proszę pana.
- W czym?
- W menu. A jeśli będzie pan miał jakiekolwiek kłopoty, proszę zajrzeć do instrukcji. Tam znajdzie pan wszystko.
- Rzeczywiście, chyba dowiem się stamtąd więcej niż od pana - rzucił na odchodne Szerszeń i skierował się do kasy.
Kiedy w domu włączył odbiornik do prądu, a na ekranie pojawił się wielki błękit, nie miał wyjścia. Wziął do ręki instrukcję, pilota i zaraz zrozumiał, jak bardzo ośmieszył się przed młodym sprzedawcą.
Szerszeń doskonale wiedział, że nowoczesne technologie to jego pięta achillesowa. Dlatego obawiał się, że choć przenośne telefony potrafią obsługiwać nawet kilkuletnie dzieci, on się tego nigdy nie nauczy. Kilka razy potajemnie odwiedził salon z komórkami. Kiedy jednak pracownik zaczął wyjaśniać ich obsługę, Szerszeń wpadał w panikę. Nie rozumiał połowy rzeczy, o których mówił młody człowiek. Bał się o cokolwiek zapytać, by nie wyjść na idiotę, jak podczas zakupu telewizora. Jego ostrożność dotyczyła też komputerów. Wciąż pisał raporty ręcznie, choć pochłaniało to kilka razy więcej czasu.
Teraz też przeklinał komórkę Meyera, jakby to z jej winy nie mogli się skontaktować. Stwierdził wreszcie, że skoro profiler właśnie rozmawia z księgową, to zostało mu już tylko uratować męża lekarki z rąk Stefana.
Jak bardzo się zdziwił, kiedy po wejściu do pomieszczenia zauważył, że nastąpiła nieoczekiwana zmiana miejsc. Na miejscu Stefana siedział teraz podejrzany i jak gdyby nigdy nic grzebał w policyjnym pececie. Na nosie miał okulary z szerokimi zausznikami, całe w logo D&.G.
- Co tu się dzieje? - huknął Szerszeń.
- Komputer się zawiesił i system nie wstaje. Pan Douglas próbuje coś z tym zrobić. Yeti znów gdzieś wsiąkł - wzruszył ramionami Stefan.
Był podejrzanie wesołkowaty. Jak ręką odjął zniknęła jego wściekłość. Szerszeń obserwował sytuację z niepokojem i nie rozumiał, co zaszło między tymi dwoma mężczyznami pod jego nieobecność. Stefan nigdzie się już nie spieszył i mówił wyraźnie podniecony:
- Prawie skończyliśmy. Miałem to wydrukować i wtedy program się zawiesił. Wyskoczył jakiś blue screen i dziwne komunikaty. A ja mam tam wiesz czyje zeznanie. Bez tego nie mamy co iść do sądu. Prokurator mi urwie jaja, jak te pliki szlag trafi...
- Już wiem - ucieszył się Douglas. Po jego łzach i nerwowości nie było śladu. - Padła partycja dysku. Na razie nie ma dostępu do żadnych plików, ale skandisk sobie z tym poradzi. Na przyszłość radzę przeinstalować na tym sprzęcie Windows. A przy okazji, jak korzystacie na nim z Internetu, to zainstalujcie program antywirusowy i firewall, bo pierwszy lepszy wirus wyczyści wam dane albo zaszyfruje je na hasło. Dla zabawy albo dla kasy.
Szerszeń i Stefan spojrzeli po sobie. - Yeti sobie z tym poradzi - odparł Szerszeń.
Douglas skierował na niego wzrok znad okularów. Chciał spytać, kim jest Yeti, ale zabrakło mu śmiałości. Szerszeń zaś zmarszczył brwi. Nie mógł rozpoznać w Douglasie tego miękkiego jak plastelina gogusia. Kiedy posługiwał się językiem informatyków, znikała cała jego niezdarność. W tych okularach, przy pracy, sprawiał wrażenie naprawdę pewnego siebie. „Może go nie doceniłem?”, pomyślał Szerszeń i zastanowił się, na ile jest możliwe, by ten człowiek mógł jednak zaplanować intrygę, która doprowadziła do zabójstwa Schmidta. Miał w końcu motyw - zazdrość. Ale czy on był zazdrosny o swoją żonę? W kółko powtarza o „wolnym związku”. Czy ludzie w takich związkach nie są o siebie zazdrośni? On wygląda, jakby go to wcale nie obchodziło. A może tylko udaje, że romans lekarki i śmieciowego barona go nie dotyka? Czy ktoś taki mógłby zabić z zemsty?
- Kimkolwiek jest Yeti, powinien zająć się tym sprzętem - odważył się wreszcie Douglas. - Gdyby jeszcze ten komputer nie był podłączony do sieci. Teraz łapie wszystkie wirusy, jakie tylko są w stanie się do niego przedostać.
I tak cud, że do tej pory działał. W zasadzie mógłbym zabrać go do domu, przeinstalować Windows.
- Wykluczone - zaprotestował Szerszeń. - Trudno, będę pisał protokoły ręcznie - dodał, jakby w rzeczywistości było inaczej. Stefan, słysząc tę deklarację, omal nie wybuchnął śmiechem.
- Ale może pan zająć się moim. Zanim doczekam się na naszego magika... - uśmiechnął się Stefan, a podinspektor aż otworzył usta ze zdziwienia, widząc stopień zażyłości między podejrzanym a jego ulubionym dochodzeniowcem. Nie wyobrażał sobie, by podejrzany miał mieć dostęp do operacyjnych danych. To już nie tylko było niedopatrzenie, wręcz łamanie prawa! Stary wyga policyjny nie mógł oprzeć się wrażeniu, że Stefan nie tylko jest wobec Douglasa miły, ale wręcz próbuje nawiązać z nim bliższy kontakt. „Czy Stefan upadł na głowę?”, pomyślał, kiedy Stefan zaczął sobie żartować z Douglasem:
- Wie pan, Yeti to Jurek Strzałka, nasz magik od komputerów. Potrafi odzyskać dane, które wydawały się dawno stracone. Niestety, w komendzie nie ma działu ITP. Tylko Jurek się na tym zna i wszyscy zawalają go zleceniami. Telefon na jego biurku dzwoni w kółko. Słuchawkę zawsze podnosi jego kumpel - technik kryminalistyczny i odpowiada, że Jurek jest w pracy, ale go nie widział. Stąd wzięło się jego przezwisko. Wszyscy wiedzą, że jest, tylko nikt go nie widział. Całkiem jak Yeti.
***
Podinspektor Szerszeń właśnie kończył papierkową robotę, kiedy recepcjonistka komendy poinformowała go, że na dole czeka na niego kobieta. Jej nazwisko nic mu nie powiedziało.
- Spytaj, czego chce. Nie mam czasu - zbył ją podinspektor.
- To znajoma żony tego barona od śmieci. Mówi, że widziała coś, co może się przydać. Może połączę?
- Zaraz wyślę kogoś, żeby ją przesłuchał - mruknął Szerszeń.
- Ona chce mówić tylko z panem.
Podinspektor potargał wąsa i westchnął ciężko. - A chociaż ładna?
Recepcjonistka roześmiała się. - Rzecz gustu, podinspektorze, a o gustach się nie dyskutuje...
- Czyli brzydactwo. Trudno, zejdę po nią. Na wszelki wypadek wypisz przepustkę, niech czeka. Najpierw pogadam z nią na dole.
Uprzątnął biurko i wyszedł z pokoju. Zauważył, że do wind pakują się ludzie z CBS. Zablokowali drzwi jakimiś pakunkami. Nie zamierzał czekać, ruszył po schodach w dół. Klął, że za chwilę znów będzie musiał się po nich wdrapywać, bo nie liczył zbytnio na rewelacje znajomej Klaudii Schmidt. Zamierzał ocenić to w ciągu kilku minut rozmowy. Do tej sprawy sprawdził już mnóstwo fałszywych alarmów. Z informacjami zgłaszały się także niezłe świry.
Kobieta była po czterdziestce i miała zgrabne nogi, które umiała eksponować. Reszta nie była już tak apetyczna. Kiedy podszedł, gwałtownie zerwała się z krzesła.
- Nie wiem, czy to ważne. Ale nie chciałam o tym przez telefon, wie pan... - kobieta rozejrzała się niespokojnie po zatłoczonej poczekalni.
- Słucham.
- Tutaj? - zdziwiła się.
Policjanci i pracownicy cywilni przyglądali się jej badawczo.
- Zanim przedstawi mi pani te rewelacje, może najpierw się przedstawi? Moje nazwisko już pani zna.
- Nazywam się Marta Robska - odrzekła spłoszona.
- Jestem znajomą Klaudii.
- Klaudii Schmidt? O co więc chodzi? - odparł zirytowany.
- Widzi pan, ja sądzę, że to Klaudia zabiła męża.
- To ciekawe - westchnął podinspektor. Tego właśnie się obawiał - kolejnej wariatki. - A na jakiej podstawie wysnuwa pani takie przypuszczenie?
Kobieta kurczowo zaciskała torebkę w rękach. Zwrócił uwagę na jej sztuczne paznokcie, zdobione wzorkami jak z pisanek.
- Tydzień przed zabójstwem byłam przy ich rozmowie. Siedzieli na tarasie w bufecie szpitala, mam tam swój rewir.
- Rewir?
- Jestem kelnerką. Pracuję w bufecie, w tym szpitalu, gdzie Klaudia jest... była pielęgniarką. Johann kazał jej podpisać dokumenty. Klaudia płakała. Wie pan, chciał ją zostawić. Kolejny raz, ale tym razem naprawdę. Podpisała, bo ją zmusił. Widziałam wszystko.
- To ciekawe. Czyli pani zajmuje się podsłuchiwaniem? - Szerszeń powątpiewał w jej uczciwość i wiarygodność tej relacji, a jednak ciekawiło go, dlaczego ta kobieta pofatygowała się aż tutaj, by mu o tym donieść.
- Nie... Ja się przyjaźniłam z Klaudią od lat. Myślałam, że... - kobieta zawstydziła się. - Zresztą Johanna też znam, odkąd był w Polsce. Pamiętam, jak trafił do szpitala, jak się z Klaudią spotkali. Byłam na ich ślubie. Wie pan, to nie był dobry człowiek. Nie był dobrym mężem. Ona za to była święta, wszystkie jego humory znosiła. Co on z nią wyrabiał, jak traktował. To był potwór! Mówiłam, że nie powinna sobie na to pozwalać. Czy pan wie, że on nawet ze mną flirtował? Choć byłyśmy przyjaciółkami. Dla niego każda kobieta, no wie pan. On każdą chciał. Jakby to powiedzieć. Gdyby nie było w pobliżu kobiety, zrobiłby to choćby i z owcą. Taki człowiek. Wstrętny!
- Była pani jego kochanką?
- Nie! - kobieta zaprzeczyła gwałtownie. Według Szerszenia zbyt gwałtownie. - Na szczęście jakoś opędziłam się od jego zalotów. Wybrał Klaudię - pochyliła głowę. Szerszeń przypatrywał się jej i miał wrażenie, że kelnerka coś kręci.
- Tydzień temu, gdy on wyszedł z bufetu, a ona płakała, próbowałam ją pocieszyć. Mówiłam, że sobie kogoś znajdzie, że może walczyć przed sądem. „Jesteście małżeństwem, weźmiesz adwokata. Nie dasz mu rozwodu, wyszaleje się i wróci”. Tak jej mówiłam. Wtedy ona powiedziała, że ma dość jego i tych jego kurew. Ale nie pozwoli mu odejść, prędzej go zabije. Nie poznawałam jej, kipiała złością. Ona naprawdę chciała to zrobić. No i dowiedziałam się z prasy, że się jej udało.
Podinspektor zacisnął usta. - Spiszemy protokół. Zapraszam na górę.
- Ale czy to konieczne? - kobieta zaczęła nerwowo dreptać w miejscu. - Taki protokół chyba potrwa. A ja zaraz muszę być w pracy...
- Jesteśmy na komendzie. W grę wchodzi morderstwo. Ja jestem policjantem i nie zajmuję się plotkami ani podsłuchanymi rozmowami. Chciałbym też potwierdzić pani tożsamość.
- Już mówiłam. Jestem kelnerką, przyjaciółką Klaudii...
- Przyjaciółką? - powtórzył z przekąsem Szerszeń.
Kobieta zaczerwieniła się i pospieszyła z wyjaśnieniem.
- Myślałam, że można tak nieoficjalnie... Ja oczywiście zostawię swój numer, ale protokół, wie pan... Ona może mieć do mnie żal. Odważyłam się tutaj przyjść, bo ona jest, jakby to powiedzieć, nieprzytomna. Jakoś tak nie w porządku byłoby, gdyby się dowiedziała, z czym tu przyszłam... Liczyłam po prostu, że ta informacja panu pomoże.
- Nie rozumiem. Mówiła pani, że się przyjaźnicie. A jednak donosi na nią glinom. I jeszcze chce, by Klaudia Schmidt się nie dowiedziała? Czyli nie interesuje pani stan pani Schmidt. Myślę też, że wykorzystuje pani fakt, że nie mogę skonfrontować tych informacji.
Marta była przerażona.
- Mało tego. Twierdzi pani, że Klaudia Schmidt zamierzała zabić męża, ale nie chce pani tego zeznać oficjalnie?
- To nie tak... - szepnęła.
- A jak? Jak mam to rozumieć?
- Ja nie mówię, że ona to zrobiła. Może tylko chciała, może komuś się zwierzyła i ktoś zrobił to za nią. Bo mu było jej szkoda... Może pomógł jej... Ona nie była złą osobą. Przeciwnie, pomogła w swoim życiu setkom ludzi. Była wzorową pielęgniarką, z powołaniem. Nie byłaby zdolna do poderżnięcia gardła. Ale...
- Pani Robak...
- Robska.
Marta wyginała nerwowo tipsy. Miał wrażenie, że zaraz je połamie.
- Kiedy dokładnie odbyła się ta rozmowa? - spytał łagodniej.
- 24 kwietnia.
- Tak dokładnie pamięta pani datę?
- Kiedy usłyszałam, co się stało, wszystko sobie poukładałam - tłumaczyła rozpaczliwie.
- O której i gdzie dokładnie?
- U nas w szpitalu, rozmawiali od 16.00 do 18.00, tak mniej więcej... Kiedy Johann wyszedł, zerknęłam na zegarek. Było dwadzieścia przed szóstą.
- Widzę, że jest pani precyzyjna i ma dobrą pamięć - zawiesił głos.
- Może to było jednak o szóstej... - kelnerka zaczęła się wycofywać. - Klaudia tak szybko wróciła do pracy.
- Przecież mówiła pani, że jeszcze rozmawiałyście. Klaudia płakała, zwierzała się, a pani pocieszała ją jak przyjaciółka - uśmiechnął się kwaśno. - To jak naprawdę było? A może ta rozmowa to wytwór pani wyobraźni?
- To prawda! - krzyknęła. - Może pan spytać siostrę oddziałową. Pani Bisaga potwierdzi moje słowa. Kiedy Johann wyszedł, faktycznie rozmawiałyśmy z Klaudią tylko chwilę, ma pan rację.