ZAPROTESTUJMY PRZECIWKO 8 page wziął przez pomyłkę za dużo pigułek („Taa, taa”), i wyszedłem. Przez minutę stałem na
dworze i patrzyłem na krasnala z flagą Teksasu, po czym wsiadłem do samochodu.
Nie zadzieraj z Teksasem, pomyślałem... ale może nie będzie innego wyjścia. A biorąc
pod uwagę kłopoty Ala ze zmianą przeszłości - przebite opony, padnięty silnik, zawalony
most - czułem, że jeśli się na to zdecyduję, Teksas zadrze ze mną.
Po tym wszystkim sądziłem, że nie zasnę przed drugą w nocy, a było spore
prawdopodobieństwo, że nie zasnę w ogóle. Czasem jednak organizm sam się troszczy o
swoje potrzeby. Kiedy wróciłem do domu i zrobiłem sobie słabego drinka (fakt, że znów
mogłem mieć alkohol w domu, był jednym z kilku małych plusów powrotu do stanu
wolnego), ciążyły mi powieki; kiedy dopiłem szkocką i przeczytałem pierwsze dziesięć stron
zapisków Ala o Oswaldzie, oczy same mi się zamykały.
Opłukałem szklankę w zlewie, poszedłem do sypialni (zostawiając za sobą szlak z
ubrań - Christy by mnie za to ochrzaniła) i gruchnąłem na podwójne łóżko, w którym teraz
spałem w pojedynkę. Pomyślałem, żeby sięgnąć do lampki i ją wyłączyć, ale moja ręka była
ciężka, bardzo ciężka. Wydawało się, że całe wieki upłynęły od chwili, kiedy sprawdzałem
wypracowania w osobliwie cichym pokoju nauczycielskim. Co samo w sobie nie było
dziwne; każdy wie, że czas, choć bezlitosny, jest wyjątkowo plastyczny.
Zrobiłem tę dziewczynę kaleką, myślałem. Wsadziłem ją z powrotem na wózek
inwalidzki.
Kiedy tego popołudnia zszedłeś tymi schodami ze spiżarni, nie wiedziałeś nawet, kto
to jest Carolyn Poulin, więc nie bądź osioł, tłumaczyłem sobie. Poza tym może gdzieś tam
nadal chodzi o własnych siłach. Może przejście przez tę dziurę stwarza alternatywne
rzeczywistości, strumienie czasu albo inne takie.
Carolyn Poulin odbierająca dyplom w wózku inwalidzkim. W roku, kiedy „Hang On,
Sloopy” The McCoys była na pierwszym miejscu listy przebojów.
Carolyn Poulin spacerująca w swoim pełnym liliowców ogródku w 1979 roku, kiedy
największym przebojem było „Y.M.C.A.”. The Village People; co jakiś czas przyklękająca na
jedno kolano, żeby pielić chwasty, potem podrywająca się i idąca dalej.
Carolyn Poulin z tatą w lesie, mająca wkrótce zostać kaleką.
Carolyn Poulin z tatą w lesie, mająca wkrótce zostać zwyczajną nastolatką z małego
miasteczka. Zastanawiałem się, gdzie była w tamtym strumieniu czasu, kiedy radio i telewizja
podały, że trzydziesty piąty prezydent Stanów Zjednoczonych został zastrzelony w Dallas.
John Kennedy może przeżyć. Możesz go ocalić, Jake.
A czy to naprawdę zmieniłoby sytuację na lepsze? Gwarancji nie było.
„Czułem się jak człowiek, który próbuje się wyswobodzić z nylonowej pończochy”.
Zamknąłem oczy i zobaczyłem kartki sfruwające z kalendarza - oklepany łącznik
między scenami stosowany w starych filmach. Wylatywały przez okno mojej sypialni niczym
ptaki.
Zanim zasnąłem, przyszła jeszcze jedna myśl: głupkowaty drugoklasista z jeszcze
bardziej głupkowatą kępką zarostu na podbródku, szczerzący się radośnie i mamroczący
„Harry Kic-Żabka po u-licy kica”. I Harry powstrzymujący mnie, kiedy chciałem dzieciaka
przywołać do porządku. „Nie, nie ma co - powiedział. - Przywykłem”.
I wtedy powalił mnie sen.
Kiedy się obudziłem, było już jasno, ptaki ćwierkały, a ja ocierałem twarz dłońmi,
pewien, że tuż przed przebudzeniem płakałem. Coś mi się śniło i choć nie pamiętałem co, sen
musiał być bardzo smutny, bo nie można o mnie powiedzieć, że jestem skłonny do płaczu.
Suche policzki. Ani śladu łez.
Przekręciłem głowę na poduszce, żeby spojrzeć na zegar na stoliku nocnym, i
zobaczyłem, że jest za dwie szósta. Zapowiadał się piękny czerwcowy poranek, a szkoła się
skończyła. Pierwszy dzień letnich wakacji zazwyczaj jest dla nauczycieli tak radosny jak dla
uczniów, ale mnie było smutno. Smutno. I nie tylko dlatego, że musiałem dokonać trudnego
wyboru.
W połowie drogi pod prysznic do głowy wskoczyły mi trzy słowa: Kowabunga,
Buffalo Bobie!
Zatrzymałem się, nagi i wpatrzony w moje szeroko otwarte oczy w lustrze nad
komodą. Teraz pamiętałem ten sen i nic dziwnego, że obudziłem się smutny. Śniło mi się, że
byłem w pokoju nauczycielskim i sprawdzałem prace dorosłych uczniów, podczas gdy na sali
gimnastycznej w głębi korytarza kolejny mecz szkolnej ligi koszykówki zbliżał się do
kolejnej syreny końcowej. Moja żona była świeżo po odwyku. Miałem nadzieję, że po
powrocie zastanę ją w domu i nie będę musiał godzinę wisieć na telefonie, zanim ją znajdę i
wyciągnę z jakiejś speluny.
W tym śnie przełożyłem wypracowanie Harry'ego Dunninga na szczyt sterty i
zacząłem czytać: To nie był dzień, tylko noc. Noc, która odmieniła moje życie, to była noc,
kiedy ojciec zabił mamę moją i dwóch braci...
To z miejsca przykuło moją uwagę. Cóż, przykułoby uwagę każdego, nieprawdaż?
Jednak oczy zaczęły mnie piec, dopiero kiedy doszedłem do opisu, jak wówczas był ubrany.
Kiedy dzieci wychodzą w ten szczególny jesienny wieczór z pustymi torbami, w których mają
nadzieję przytaszczyć do domu słodkie łupy, po ich przebraniach zawsze można poznać, co
aktualnie jest na topie. Przed pięcioma laty chyba co drugi chłopak, który pukał do moich
drzwi, miał na nosie okulary à la Harry Potter i kalkomanię blizny w kształcie błyskawicy na
czole. Podczas mojej dziewiczej wyprawy na cukierkowe żebry wiele księżyców temu
szedłem po chodniku (mama, na moją usilną prośbę, trzymała się pięć kroków za mną) w
postukującym przebraniu szturmowca śnieżnego z „Imperium kontratakuje”. Czy było więc
takie zaskakujące, że Harry Dunning był w stroju trapera?
- Kowabunga, Buffalo Bobie - powiedziałem do mojego odbicia w lustrze i nagle
pobiegłem do gabinetu. Nie zachowuję wszystkich prac uczniów, nie robi tego żaden
nauczyciel - człowiek by w nich utonął! - ale kseruję najlepsze wypracowania. Są
znakomitymi pomocami naukowymi. Tekstu Harry'ego nigdy nie wykorzystałbym na lekcji,
był na to zdecydowanie zbyt osobisty, ale jeśli pamięć mnie nie myliła, mimo to go
skopiowałem, bo wywołał we mnie tak silne emocje. Wysunąłem dolną szufladę i zacząłem
się przekopywać przez kłąb teczek i luźnych kartek. Po piętnastu wyciskających pot minutach
znalazłem. Usiadłem za biurkiem i zacząłem czytać.
To nie był dzień, tylko noc. Noc, która odmieniła moje życie, to była noc, kiedy ojciec
zabił mamę moją i dwóch braci, a mnie pobił. Moją siostrę też pobił, tak bardzo, że była w
śpiączce. Trzy lata się nie budziła i w końcu umarła. Na imię jej było Ellen i bardzo ją
kochałem. Lubiła zrywać kwiatki i wkładać je w wazony. To, co się stało, było jak jaki horror.
Nigdy nie oglądam horrorów, bo jeden taki sam przeżyłem, w wieczór Halloween w 1958
roku.
Brat mój Troy był za duży, żeby chodzić zbierać cukierki (15). Oglądał telewizję z
mamą i powiedział, że pomoże nam zjeść cukierki, jak wrócimy, a Ellen mu na to, że nie,
niech się przebierze i sam zbiera, a co to, i wszyscyśmy się zaśmiali, bo kochaliśmy Ellen,
miała tylko 7 lat, ale była jak Lucille Ball, każdego potrafiła rozśmieszyć, nawet mojego ojca
(jeśli tylko był trzeźwy, po pijaku zawsze się wściekał). Przebrana była za księżniczkę
Summerfall Winterspring (sprawdziłem, tak to się pisze), a ja za Buffalo Boba, postacie z
HOWDY DOODY SHOW, który lubiliśmy oglądać. „Wiecie, dzieci, na co przyszedł czas?” i
„A co na to nasza galeria szyderców?”, i „Kowabunga, Buffalo Bobie!”. My z Ellen
kochaliśmy ten program. Ona najbardziej lubiła księżniczkę, ja Buffalo Boba, i oboje
uwielbialiśmy Howdy'ego! Chcieliśmy, żeby mój brat Tugga (na imię miał Arthur, ale wszyscy
wołali na niego Tugga, nie pamiętam dlaczego) przebrał się za „burmistrza Fineusa T.
Blistera”, ale on nie chciał, powiedział, że Howdy Doody to program dla małych dzieci, on
przebierze się za „Frankynsztajna”, chociaż Ellen powiedziała, że ta maska jest za straszna.
Pozatem Tugga czepiał się mnie o to, że biorę moją wiatrówkę Daisy, bo powiedział, że w
telewizji Buffalo Bob nie ma broni, a moja mama na to: „Weź ją, jeśli chcesz, Harry, to nie
jest prawdziwa strzelba ani nawet nie strzela zabawkowymi kulami, więc Buffalo Bob nie
miałby nic przeciwko”. To były ostatnie słowa, jakie do mnie powiedziała, i cieszę się, że były
miłe, bo potrafiła być surowa.
Szykowaliśmy się więc do wyjścia i powiedziałem poczekajcie sekundę, muszę do
łazienki, bo taki byłem podekscytowany Wszyscy się ze mnie śmiali, nawet mama i Troy na
kanapie, ale to, że poszedłem się wysikać, uratowało mi życie, bo właśnie wtedy przyszedł tata
z tym młotkiem. Ojciec po pijanemu wpadał w złość i nie zliczę, ile razy pobił moją mamę.
Kiedyś, jak Troy próbował go przekonać, żeby tego nie robił, tata złamał mu rękę. Wtedy
mało go nie zamknęli w więzieniu (mojego tatę, nie Troya). W czasach, o których piszę, moi
rodzice byli w „separacji” i mama myślała, żeby wziąć rozwód, ale w 1958 nie było z tym tak
łatwo jak teraz.
W każdym razie wszedł do domu, jak sikałem w łazience, i usłyszałem, jak mama moja
mówi „Zabieraj to stąd, nie wolno ci tu być”. I nagle zaczęła krzyczeć. A potem krzyczeli już
wszyscy.
Było tego więcej - trzy przerażające strony - ale nie ja musiałem to przeczytać.
Mimo że było kilka minut przed wpół do siódmej, odszukałem Ala w książce
telefonicznej i bez wahania wybrałem jego numer. Nie obudziłem go, jak się okazało. Odebrał
po pierwszym sygnale głosem tak zdartym i chropawym, że trudno go było zrozumieć;
bardziej przypominał szczekanie psa niż ludzką mowę.
- Hej, przyjacielu, ranny ptaszek z ciebie, co?
- Chcę ci coś pokazać. Wypracowanie ucznia. Nawet znasz tego, kto to napisał.
Powinieneś; masz jego zdjęcie na swojej Ścianie Sławy.
Zakaszlał, po czym powiedział:
- Mam tam dużo zdjęć, przyjacielu. Na jednym chyba nawet jest Frank Ancietti na
pierwszym Festiwalu Moxie. Daj choć podpowiedź.
- Wolę ci to pokazać. Mogę wpaść?
- Jeśli niestraszny ci widok mnie w szlafroku, proszę bardzo. Ale muszę cię od razu
spytać, teraz, kiedy miałeś okazję się z tym przespać. Podjąłeś decyzję?
- Chyba najpierw będę tam musiał zrobić coś innego.
Odłożyłem słuchawkę, zanim mógł zadać następne pytania.
W porannym świetle wpadającym przez okno salonu wyglądał fatalnie jak nigdy.
Biały szlafrok frotte wisiał na nim jak oklapły spadochron. Rezygnacja z chemioterapii
pozwoliła mu zachować włosy, ale były przerzedzone i cienkie jak u małego dziecka.
Wydawało się, że jego oczy zapadły się jeszcze głębiej w oczodoły. Przeczytał wypracowanie
Harry'ego Dunninga dwa razy, już miał je odłożyć, ale przeczytał raz jeszcze. Wreszcie
podniósł wzrok na mnie i powiedział:
- Jezusie Chrystusie Nazareński.
- Płakałem, kiedy to pierwszy raz czytałem.
- Nie dziwię się. Najbardziej mnie rusza ten fragment z wiatrówką Daisy. W latach
pięćdziesiątych reklamy wiatrówek Daisy były na ostatniej stronie okładki praktycznie
każdego komiksu. Każdy dzieciak w okolicy... przynajmniej każdy chłopak marzył tylko o
dwóch rzeczach: wiatrówce Daisy i czapce z szopa à la Davy Crockett. Ma rację, kul nie było,
nawet zabawkowych, ale myśmy wlewali do lufy trochę oliwki dla dzieci Johnson's. Potem,
kiedy wtłaczało się do wiatrówki powietrze i naciskało spust, wylatywał kłąb niebieskiego
dymu. - Znów spojrzał na skserowane kartki. - Sukinsyn zabił żonę i trójkę dzieci młotkiem?
Jeeezu!
Wziął i zaczął walić, napisał Harry. Pobiegłem z powrotem do salonu i ściany były
całe we krwi, a na kanapie było coś białego. To był mózg mojej mamy. Ellen leżała na
podłodze z nogami przywalonymi fotelem bujanym, krew jej ciekła z uszu i włosów. Wciąż
grał telewizor, leciał ten serial, co go mama lubiła, o Elerie Queenie, który rozwiązuje
przestępstwa.
Zbrodnia popełniona tego wieczoru w niczym nie przypominała bezkrwawych,
eleganckich zagadek, które rozwikływał Ellery Queen; to była rzeź. Dziesięcioletni chłopiec,
który musiał się wysikać przed wyprawą po cukierki, wrócił z łazienki w porę, by zobaczyć,
jak jego pijany, rozwścieczony ojciec rozwala głowę Arthurowi „Tugga” Dunningowi, który
próbował przeczołgać się do kuchni. Potem Dunning senior odwrócił się i spostrzegł
Harry'ego, który uniósł wiatrówkę Daisy i powiedział: „Nie ruszaj mnie, tato, bo cię
zastrzelę”.
Dunning rzucił się na chłopca i zamachnął się zakrwawionym młotkiem. Harry strzelił
z wiatrówki (słyszałem to „pa-paf!”, które musiała wydać, mimo że sam nigdy z takiej nie
strzelałem), po czym upuścił ją i uciekł do sypialni, którą dzielił z nieżyjącym już Tuggą.
Jego ojciec, wchodząc, zapomniał zamknąć drzwi wejściowe i gdzieś - „jakby strasznie
daleko”, napisał woźny - krzyczeli sąsiedzi i piszczały poprzebierane dzieci.
Dunning prawie na pewno zabiłby ostatniego żyjącego syna, gdyby nie potknął się o
przewrócony fotel bujany. Runął jak długi, wstał i pobiegł do pokoju młodszych synów.
Harry próbował się wczołgać pod łóżko. Ojciec wyciągnął go stamtąd i zadał mu cios w
skroń, który niechybnie zabiłby chłopaka, gdyby nie to, że dłoń Dunninga ześliznęła się z
zakrwawionego trzonka; zamiast roztrzaskać Harry'emu czaszkę, obuch tylko wgniótł jej
część nad prawym uchem.
Nie zemdlałem, ale niewiele brakowało. Próbowałem się wczołgać pod łóżko i prawie
nie czułem, jak uderzał mnie w nogę, ale robił to, złamał ją w czterech miejscach.
W tej chwili wbiegł sąsiad, który akurat chodził po osiedlu ze zbierającą słodycze
córką. Mimo krwawej jatki w salonie zachował dość przytomności umysłu, by wyszarpnąć
szuflę do węgla z kubełka obok żelaznego piecyka w kuchni. Przywalił nią Dunningowi w
potylicę, gdy ten próbował przewrócić łóżko i dopaść zakrwawionego, półprzytomnego syna.
Potem straciłem pszytomność jak Ellen, tylko że miałem szczęście i się ocknąłem.
Lekarze mówili, że może będą mi musieli ampuntować nogę, ale w końcu nie musieli.
Nie, nogi nie stracił i ostatecznie został woźnym w Lisbon High School, znanym
pokoleniom uczniów jako Harry Kic-Żabka. Czy dzieciaki byłyby dla niego milsze, gdyby
wiedziały, dlaczego kuleje? Pewnie nie. Choć emocjonalnie kruche i nadzwyczaj wrażliwe,
nastolatki cierpią na niedostatek empatii. Ona przychodzi z wiekiem, jeśli w ogóle.
- Październik 1958 roku - powiedział Al swoim ostrym, szczekającym głosem. - Mam
uwierzyć, że to zbieg okoliczności?
Przypomniałem sobie, co powiedziałem nastoletniej wersji Franka Anciettiego o
opowiadaniu Shirley Jackson, i uśmiechnąłem się.
- Czasem cygaro to tylko cygaro, a zbieg okoliczności to tylko zbieg okoliczności.
Wiem tylko, że mówimy o kolejnym przełomowym momencie.
- Dlaczego nie znalazłem nic na ten temat w „Enterprise”?
- To nie stało się tutaj, tylko w Derry, na północy stanu. Kiedy Harry doszedł do siebie
i wypisali go ze szpitala, zamieszkał u wujostwa w Haven, jakieś czterdzieści kilometrów na
południe od Derry. Adoptowali go i gdy stało się oczywiste, że w szkole nie nadąża, dali mu
pracę na rodzinnej farmie.
- Brzmi jak „Oliver Twist”.
- Nie, byli dla niego dobrzy. Zważ, że w tamtych czasach nie było zajęć
wyrównawczych i nie wymyślono jeszcze określenia „niepełnosprawny intelektualnie”...
- Wiem - powiedział Al cierpko. - W tamtych czasach „niepełnosprawny
intelektualnie” znaczy tyle, że jesteś jełopem, matołem albo po prostu przygłupem.
- Ale on nie był taki wtedy i nie jest teraz. Nie całkiem. Jeśli były jakieś uszkodzenia
neurologiczne, to się zagoiły. Myślę, że to był przede wszystkim skutek szoku, wiesz?
Przeżytej traumy. Minęło wiele lat, zanim doszedł do siebie po tamtym wieczorze, a wtedy na
szkołę było już za późno.
- Przynajmniej dopóki nie zapisał się do zaocznej, a wówczas był już w mocno
średnim wieku. - Al pokręcił głową. - Zmarnowane życie.
- Nonsens - zaprotestowałem. - Dobrze przeżyte życie nigdy nie jest zmarnowane. Czy
mogło być lepsze? Tak. Czy mogę sprawić, żeby takie było? Sądząc po tym, co stało się
wczoraj, być może, ale tak naprawdę nie o to chodzi.
- A o co? Bo mnie to wygląda na powtórkę z Carolyn Poulin, a tamta sprawa przecież
udowodniła wszystko, co było do udowodnienia. Tak, można zmienić przeszłość. I nie, świat
nie pęka jak balon, kiedy to robisz. Nalałbyś mi kawy, Jake? Sobie też przy okazji. Jest
gorąca, dobrze ci zrobi.
Nalewając kawę, zobaczyłem kilka słodkich bułek. Kiedy zaproponowałem jedną
Alowi, pokręcił głową.
- Boli, kiedy przełykam stałe pokarmy. Jeśli koniecznie chcesz wmusić we mnie
trochę kalorii, w lodówce jest sześciopak odżywki Ensure. Smakuje jak schłodzone gluty, ale
jakoś się przemogę.
Kiedy przyniosłem to w jednym z kieliszków do wina, które wypatrzyłem w jego
kredensie, zaśmiał się głośno.
- Myślisz, że to poprawi smak?
- Może. Jeśli wmówisz sobie, że to pinot noir.
Wypił połowę i widziałem, jak walczy z mdłościami. Ten bój wygrał, ale odsunął
kieliszek od siebie i sięgnął po kubek z kawą. Nie pił, objął go tylko dłońmi, jakby chciał się
od niego rozgrzać. Widząc to, zrewidowałem swoją prognozę tego, ile czasu mu zostało.
- A zatem - powiedział - dlaczego ten przypadek jest inny?
Gdyby nie był tak ciężko chory, sam by dostrzegł. Był inteligentny.
- Carolyn Poulin nie była dobrym królikiem doświadczalnym. Nie uratowałeś jej
życia, Al, tylko nogi. Jej dalsze losy potoczyły się dobrze, ale zupełnie normalnie, w obu
wersjach, tej, w której Cullum ją postrzelił, i tej, w której interweniowałeś. Ani tu, ani tu nie
wyszła za mąż. Nie miała dzieci. To tak jak... - szukałem właściwych słów - ...nie obraź się,
Al, ale to, co zrobiłeś, było jak uratowanie chorego wyrostka robaczkowego. Wyrostek
świetnie na tym wyszedł, lecz nigdy nie ma z niego większego pożytku, nawet jeśli jest
zdrowy. Rozumiesz, do czego piję?
- Tak. - Miałem jednak wrażenie, że lekko się obruszył. - Uznałem, że nikogo
lepszego od Carolyn Poulin nie znajdę, przyjacielu. W moim wieku człowiek nie ma dużo
czasu, nawet jeśli jest zdrowy. Miałem na oku ważniejszy cel.
- Ja cię nie krytykuję. Ale przypadek rodziny Dunningów powie nam więcej, bo to nie
tylko jedna sparaliżowana dziewczynka, jakkolwiek straszne to musiało być dla niej i jej
rodziny. Mówimy tu o czterech zamordowanych ludziach i piątym okaleczonym na całe
życie. Poza tym znamy go. Kiedy zdał zaoczną maturę, zabrałem go do twojego baru na
hamburgera i jak zobaczyłeś jego togę i biret, zapłaciłeś za nas. Pamiętasz?
- Uhm. Wtedy zrobiłem mu zdjęcie.
- Jeśli to się uda... jeśli nie dopuszczę, żeby jego stary złapał ten młotek... myślisz, że
to zdjęcie nadal tam będzie?
- Nie wiem - powiedział Al. - Może nie. Może nawet nie będę pamiętał, że w ogóle
tam było.
To już były jak dla mnie trochę zbyt teoretyczne rozważania.
- Pomyśl też o trójce pozostałych dzieci, o Troyu, Ellen i Tugdze. Jeśli dożyją wieku
dorosłego, założą rodziny. A Ellen może zostanie sławną komiczką. Czy nie napisał, że była
zabawna jak Lucille Ball? - Wychyliłem się do przodu. - Chodzi mi tylko o to, żeby mieć
lepszy przykład tego, co się dzieje po zmianie chwili przełomowej. Muszę to wiedzieć, zanim
zacznę majstrować przy czymś tak ważnym jak zabójstwo Kennedy'ego. Co ty na to, Al?
- Rozumiem cię. - Dźwignął się na nogi. Przykro było na niego patrzeć, ale kiedy
zacząłem się podnosić, odpędził mnie machnięciem ręki. - Nie, siedź tam. Mam coś dla
ciebie. W drugim pokoju. Przyniosę.
To było blaszane pudełko. Podał mi je i kazał zanieść do kuchni. Powiedział, że
łatwiej będzie rozłożyć wszystko na stole. Kiedy usiedliśmy, otworzył pudełko kluczykiem,
który nosił na szyi. Najpierw wyjął grubą szarą kopertę. Wytrząsnął z niej stertę banknotów.
Podniosłem jeden i obejrzałem z podziwem. To była dwudziestka, ale na awersie, zamiast
Andrew Jacksona, zobaczyłem Grovera Clevelanda, którego zapewne nikt nie umieściłby w
pierwszej dziesiątce najwybitniejszych amerykańskich prezydentów. Na rewersie były
lokomotywa i parowiec, które wyglądały jak uchwycone na moment przed zderzeniem pod
słowami FEDERAL RESERYE NOTE.
- To wygląda jak pieniądze z Monopoly.
- Ale są prawdziwe. I nie ma tego tak dużo, jak ci się pewnie wydaje, bo najwyższy
nominał to dwudziestka. Dziś, kiedy byle tankowanie może cię wynieść trzydzieści,
trzydzieści pięć dolarów, pięćdziesiątka nie robi wrażenia nawet w małych sklepikach. W
tamtych czasach jest inaczej, a nie chcesz robić wrażenia.
- To twoja kasa z hazardu?
- Częściowo. Głównie to moje oszczędności. Od pięćdziesiątego ósmego do
sześćdziesiątego drugiego pracowałem jako kucharz, tak jak tutaj, a samotny facet może
sporo odłożyć, zwłaszcza jeśli nie zadaje się z drogimi kobietami. A tego nie robiłem. Zresztą
z tanimi też nie. Byłem w dobrych stosunkach z każdym i nie zbliżałem się do nikogo. Tobie
radzę to samo. I w Derry, i w Dallas, jeśli się tam wybierzesz. - Trącił pieniądze chudym
Date: 2015-12-17; view: 1292
|