ZAPROTESTUJMY PRZECIWKO 6 page kasą.
Al uśmiechnął się szeroko, odsłaniając szczerby i chore dziąsła.
- Czemu nie? W Chicago robią tak od lat.
Myśl o kupnie prezydentury za mniej niż równowartość dwóch mercedesów zamknęła
mi usta.
- Kiedy jednak chodzi o rzekę historii, momentami przełomowymi najbardziej
podatnymi na zmianę są zamachy... te udane i te nieudane. Arcyksiążę Austrii Franciszek
Ferdynand zostaje zastrzelony przez niezrównoważonego psychicznie Gawryła Principa i z
tego bierze się pierwsza wojna światowa. Z drugiej strony, kiedy Clausowi von
Staffenbergowi nie udało się zabić Hitlera w 1944... a mało brakowało... wojna toczyła się
dalej i zginęły kolejne miliony ludzi.
Ten film też oglądałem.
- W sprawie arcyksięcia Ferdynanda i Adolfa Hitlera nie możemy nic zrobić -
westchnął Al. - Są poza naszym zasięgiem.
Pomyślałem, czy nie zarzucić mu nieuzasadnionego użycia zaimka w liczbie mnogiej,
i trzymałem usta na kłódkę. Czułem się trochę jak człowiek, który czyta strasznie ponurą
książkę. Powieść Thomasa Hardy'ego, powiedzmy. Wiadomo, jak się skończy, ale to, zamiast
wszystko zepsuć, tylko w dziwny sposób wzmaga fascynację. To tak jakby patrzeć, jak
dziecko puszcza kolejkę elektryczną coraz szybciej i szybciej, i czekać, kiedy wagoniki się
wykoleją na zakręcie.
- Co do jedenastego września, gdybyś chciał temu zapobiec, musiałbyś czekać
czterdzieści trzy lata. Byłbyś pod osiemdziesiątkę, o ile w ogóle byś tego dożył.
Teraz zrozumiałem, dlaczego krasnal trzyma flagę Teksasu. To była pamiątka z
ostatniej wycieczki Ala w przeszłość.
- Nie dociągnąłeś nawet do sześćdziesiątego trzeciego, co?
Nie odpowiedział, tylko patrzył na mnie. Jego oczy, które wydawały się kaprawe i
niewyraźne, kiedy tego popołudnia wpuścił mnie do baru, teraz były jasne. Wręcz młode.
- Bo o to ci właśnie chodzi, prawda? - pytałem dalej. - Dallas w 1963?
- Zgadza się - powiedział. - Ja musiałem się wycofać. Ale ty nie chorujesz,
przyjacielu. Jesteś zdrowy, w kwiecie wieku. Możesz tam wrócić i możesz temu zapobiec.
Wychylił się do przodu. Jego oczy były więcej niż jasne; płonęły.
- Możesz zmienić historię, Jake. Rozumiesz to? John Kennedy... może... przeżyć.
Znam podstawowe reguły suspensu - wypada, tyle thrillerów w życiu czytałem - i
najważniejsza głosi, że trzeba trzymać czytelnika w niepewności. Jednak jeśli na podstawie
nadzwyczajnych wydarzeń tego dnia zdołaliście choć trochę wczuć się w mój sposób
myślenia, zrozumiecie, że chciałem dać się przekonać. Christy Epping została Christy
Thompson (chłopak poznaje dziewczynę u Anonimowych Alkoholików, pamiętacie?) i byłem
sam. Nie mieliśmy nawet dzieci, o które moglibyśmy się kłócić. Miałem pracę, w której
byłem dobry, ale skłamałbym, gdybym powiedział, że stanowiła dla mnie wyzwanie. Jedyną
namiastką przygody w moim życiu była odbyta z kumplem po ostatnim roku studiów podróż
autostopem po Kanadzie, a że większość Kanadyjczyków to ludzie z natury uczynni i
pogodni, przygody w tym było tyle co nic. Teraz znienacka dostałem szansę, by zostać ważną
postacią w historii nie tylko Stanów Zjednoczonych, ale i całego świata. Dlatego tak, tak, tak,
chciałem dać się przekonać.
Jednocześnie się bałem.
- A jeśli coś pójdzie nie tak? - Dopiłem resztę mrożonej herbaty czterema długimi
łykami, kostki lodu stukały o moje zęby. - A jeśli, Bóg wie jak, zdołam temu zapobiec, a to
wszystko pogorszy, zamiast poprawić? A jeśli po powrocie odkryję, że Ameryką rządzą
faszyści? Albo że środowisko jest tak skażone, że wszyscy chodzą w maskach
przeciwgazowych?
- Wtedy wrócisz jeszcze raz - powiedział. - Do za dwie dwunasta dziewiątego
września 1958 roku. W ten sposób wszystko wykasujesz. Każda podróż jest pierwszą
podróżą, pamiętasz?
- No dobrze, a jeśli zmiany będą tak radykalne, że twojego baru w ogóle nie będzie?
Uśmiechnął się szeroko.
- Wtedy musiałbyś przeżyć resztę życia w przeszłości. Ale czy to byłoby takie złe?
Jako nauczyciel angielskiego nadal miałbyś w ręku ceniony fach, zresztą nawet byś go nie
potrzebował. Byłem tam cztery lata, Jake, i zbiłem małą fortunę. Wiesz jak?
Mogłem się domyślić, ale pokręciłem głową.
- Na zakładach. Byłem ostrożny... nie chciałem wzbudzać podejrzeń, a już na pewno
nie chciałem, żeby jakiś bukmacher nasłał na mnie swoich oprychów... ale kiedy znasz wyniki
wszystkich ważnych zawodów sportowych między latem 1958 roku a jesienią 1963, możesz
sobie pozwolić na ostrożność. Nie powiem, że możesz żyć jak król, bo takie życie byłoby
zbyt niebezpieczne, ale nic nie stoi na przeszkodzie, żebyś się dobrze urządził. I sądzę, że bar
nadal będzie stał na swoim miejscu. Zawsze tam był, kiedy wracałem, a zmieniałem wiele
rzeczy. Każdy to robi. Samo to, że idziesz za róg po chleb i mleko, zmienia przyszłość.
Słyszałeś o efekcie motyla? To taka wydumana teoria naukowa, która w gruncie rzeczy
sprowadza się do tego, że...
Znów zaczął kaszleć; pierwszy dłuższy atak, odkąd mnie wpuścił. Wyszarpnął z
pudełka podpaskę, przycisnął ją do ust jak knebel i zgiął się wpół. Z jego piersi wyrywały się
straszliwe dźwięki jak przy wymiotowaniu. Brzmiało to tak, jakby rozleciało się pół jego
maszynerii i części obijały się o siebie jak samochodziki w wesołym miasteczku. Wreszcie
kaszel osłabł. Al zerknął na podpaskę, skrzywił się, złożył ją i wyrzucił.
- Przepraszam, przyjacielu. Ta ustna miesiączka jest upierdliwa.
- Al, Jezu!
Wzruszył ramionami.
- Jeśli nie można z tego żartować, to gdzie w tym wszystkim sens? Na czym to ja
stanąłem?
- Na efekcie motyla.
- Ano tak. To znaczy, że drobne zdarzenia mogą mieć wielkie... jak to powiedzieć...
konsekwencje. Idea jest taka, że jeśli jakiś facet zabije motyla w Chinach, to czterdzieści czy
czterysta lat później może nastąpić trzęsienie ziemi w Peru. Wariactwo, zgodzisz się ze mną?
Zgadzałem się, ale przypomniałem sobie stary, wyświechtany paradoks związany z
podróżami w czasie i wyciągnąłem go z rękawa.
- No dobra, ale co by było, gdybyś cofnął się w czasie i zabił własnego dziadka?
Patrzył na mnie ze zdumieniem.
- A po jaką cholerę miałbym to zrobić?
To było dobre pytanie, poprosiłem więc tylko, żeby mówił dalej.
- Tego popołudnia przez samo to, że wszedłeś do Kennebec Fruit, zmieniłeś
przeszłość na wiele drobnych sposobów... lecz schody prowadzące do spiżarni i roku 2011
były na swoim miejscu, zgadza się? A w Falls wszystko jest tak jak przedtem.
- Na to wygląda, owszem. Ale tobie chodzi o coś trochę poważniejszego. Konkretnie,
o uratowanie życia JFK.
- Och, chodzi mi o dużo więcej, bo nie mówimy tu o jakimś motylku w Chinach,
przyjacielu. Chodzi mi też o uratowanie życia Roberta Kennedy'ego, bo jeśli John przeżyje
wizytę w Dallas, Robert nie będzie kandydował na prezydenta w 1968. Naród nie byłby
gotowy zastąpić jednego Kennedy'ego drugim.
- Nie wiesz tego na pewno.
- Nie, ale posłuchaj. Myślisz, że jeśli ocalisz życie Johnowi Kennedy'emu, jego brat
Robert i tak będzie w hotelu Ambassador kwadrans po północy piątego czerwca 1968 roku?
A nawet jeśli, że Sirhan Sirhan będzie pracował w kuchni?
Być może, ale prawdopodobieństwo tego musiało być nikłe. Jeśli wprowadzić do
równania milion zmiennych, to oczywiste, że rozwiązanie musi się zmienić.
- A co z Martinem Lutherem Kingiem? Czy mimo wszystko będzie w Memphis w
kwietniu sześćdziesiątego ósmego roku? A nawet jeśli, czy będzie stał na balkonie motelu
Lorraine w odpowiednim momencie, by James Earl Ray mógł go zastrzelić? Jak myślisz?
- Jeśli ta teoria z motylem jest słuszna, pewnie nie.
- Też tak uważam. A jeśli Martin Luther King przeżyje, nie będzie zamieszek
rasowych, które wybuchły po jego śmierci. Może Fred Hampton nie zginie zastrzelony w
Chicago.
- Kto?
Zignorował mnie.
- A skoro już o tym mowa, może nie powstanie Symbionistyczna Armia Wyzwolenia,
bo Donaldowi DeFreeze i reszcie tego towarzystwa tylko rasizm był w głowie. Bez
Symbionistycznej Armii Wyzwolenia nie będzie porwania Patty Hearst. A jeśli nie będzie
porwania Patty Hearst, biała klasa średnia będzie miała mniej powodów, żeby bać się
czarnych.
- Gubię wątek. Przypominam, że kończyłem anglistykę.
- Gubisz wątek, bo więcej wiesz o wojnie secesyjnej w dziewiętnastym wieku niż o
tej, która rozdarła ten kraj po zabójstwie Kennedy'ego w Dallas. Gdybym cię spytał, kto grał
główną rolę w „Absolwencie”, na pewno znałbyś odpowiedź. Ale gdybym spytał, kogo Lee
Oswald próbował zabić raptem kilka miesięcy przed zamachem na Kennedy'ego, zrobiłbyś
wielkie oczy. Bo o tych sprawach z jakiegoś powodu zapomniano.
- Oswald próbował kogoś zabić przed Kennedym? - To była dla mnie nowina, ale
większość mojej wiedzy o zamachu na Kennedy’ego pochodziła z filmu Olivera Stone'a. Tak
czy owak, Al nie odpowiedział. Al był w ciągu.
- A co z Wietnamem? Cała ta obłędna eskalacja zaczęła się za Johnsona. Kennedy był
wojownikiem zimnej wojny, co do tego nie ma wątpliwości, ale Johnson posunął się w tym
dużo dalej. Miał kompleks pod tytułem „mam większe jaja niż wy”, ten sam, którym wykazał
się Bush, kiedy stanął przed kamerami i powiedział, że jeśli iraccy rebelianci chcą atakować,
niech spróbują. Kennedy mógł zmienić zdanie. Johnson i Nixon byli do tego niezdolni. Przez
nich straciliśmy w Wietnamie prawie sześćdziesiąt tysięcy żołnierzy. Wietnamczycy, z
północy i południa, stracili miliony ludzi. Czy doszłoby do takiej jatki, gdyby Kennedy nie
zginął w Dallas?
- Nie wiem. Ty też nie, Al.
- Fakt, ale ostatnio pilnie studiuję historię współczesnej Ameryki i chyba jest spora
szansa, że ratując go, zmieni się sytuację na lepsze. I tak naprawdę nie ma żadnych minusów.
Jeśli wszystko się popieprzy, po prostu to odkręcisz. Łatwizna. Jakbyś ścierał brzydkie słowo
z tablicy.
- Albo nie będę mógł wrócić, a wtedy nigdy się tego nie dowiem.
- Gówno prawda. Młody jesteś. Jeśli nie wpadniesz pod taksówkę i nie dostaniesz
ataku serca, pożyjesz dość długo, żeby zobaczyć, jak się wszystko ułoży.
Siedziałem w milczeniu, wpatrzony w swoje kolana, zamyślony. Al mi nie
przeszkadzał. Wreszcie znów podniosłem głowę.
- Musiałeś dużo czytać o zamachu i Oswaldzie.
- Wszystko, co mi w ręce wpadło, przyjacielu.
- Na ile jesteś pewien, że on to zrobił? Bo jest z tysiąc teorii spiskowych. Nawet ja to
wiem. A jeśli wrócę, powstrzymam go i ktoś inny kropnie Kennedy'ego z Trawiastego
Wzgórza, czy jak to się nazywało?
- Trawiasty Pagórek. I jestem w prawie stu procentach pewien, że Oswald działał sam.
Pierwsza sprawa, wszystkie teorie spiskowe były dość zwariowane i z czasem większość
obalono. Na przykład sugestię, że strzelał nie Oswald, tylko jego sobowtór. W 1981 roku
ekshumowano go i zrobiono badania DNA. To był on, bez dwóch zdań. Parszywy gnojek. -
Zamilkł, po czym dodał: - Wiesz, spotkałem go.
Wybałuszyłem oczy.
- Chrzanisz!
- O tak. Rozmawiał ze mną. To było w Fort Worth. On i Marina... jego żona,
Rosjanka... byli z wizytą u brata Oswalda. Jeśli Lee kogokolwiek kochał, to właśnie swojego
brata Bobby'ego. Stałem pod płotem okalającym podwórze Bobby'ego Oswalda, oparty o słup
telefoniczny, paliłem papierosa i udawałem, że czytam gazetę. Serce waliło mi chyba ze
dwieście razy na minutę. Lee i Marina wyszli razem. Ona trzymała na rękach ich córkę, June.
Maleństwo, miała niecały rok. Dziecko spało. Ozzie był ubrany w koszulkę Ivy League z
przetartym kołnierzykiem. Spodnie miały ostry kant, ale były brudne. Nie był już ostrzyżony
na zapałkę jak marine, lecz za włosy byś go nie złapał, wciąż były dużo za krótkie. Marina...
Chryste Panie, ale laska! Ciemne włosy, jasnoniebieskie oczy, idealnie gładka skóra.
Wygląda, kurde, jak gwiazda filmowa. Jeśli się na to zdecydujesz, sam zobaczysz.
Powiedziała coś do Oswalda po rosyjsku, gdy szli przez podwórko. On coś odpowiedział.
Uśmiechał się, kiedy mówił, ale potem ją popchnął. Mało się nie przewróciła. Dziecko
obudziło się i zaczęło płakać. Oswald przez cały ten czas się uśmiechał.
- Widziałeś to. Na własne oczy. Widziałeś go. - Mimo mojej własnej podróży w czasie
byłem przynajmniej na poły przekonany, że to musiało być urojenie albo wierutne kłamstwo.
- Tak. Wyszła przez furtkę i minęła mnie ze spuszczoną głową, trzymając dziecko
przy piersi. Jakby w ogóle mnie tam nie było. Za to on podszedł do mnie tak blisko, że
czułem zapach Old Spice'a, którym się spryskał, żeby stłumić smród potu. Nos miał cały w
wągrach. Po jego ubraniu... i butach, które były zdarte i rozłaziły się z tyłu... można było
poznać, że nie tylko nie miał co do garnka włożyć, ale nawet nie miał garnka, jednak kiedy
spojrzałeś mu w twarz, wiedziałeś, że dla niego to się nie liczy. Myślał sobie, że jest gość.
Al chwilę milczał, po czym pokręcił głową.
- Nie, cofam to. On wiedział, że jest gość. Czekał tylko, aż reszta świata się o tym
przekona. W każdym razie stałem z nim twarzą w twarz, tak blisko, że mogłem go udusić
gołymi rękami, i nie myśl, że nie przyszło mi to do głowy...
- Dlaczego tego nie zrobiłeś? Albo po prostu nie strzeliłeś mu w łeb?
- Na oczach jego żony i dziecka? Mógłbyś to zrobić, Jake?
Nie musiałem długo się zastanawiać.
- Raczej nie.
- To tak jak ja. Miałem też inne powody. Jednym była awersja do więzienia
stanowego... i krzesła elektrycznego. Staliśmy na ulicy, przypominam.
- Aha.
- No właśnie, aha. Kiedy do mnie podszedł, na twarzy wciąż miał ten swój uśmieszek.
Butny i lalusiowaty jednocześnie. Ma ten uśmiech na chyba każdym zdjęciu, jakie mu
zrobiono. Tak właśnie uśmiechał się na komendzie w Dallas, kiedy aresztowali go za
zabójstwo prezydenta i policjanta, na którego przypadkiem się nadział podczas próby
ucieczki. Mówi do mnie: „Na co pan tak patrzy?”. Powiedziałem: „Na nic, przyjacielu”. A on
na to: „To pilnuj pan własnego nosa”.
Marina czekała na niego, próbowała uspokoić i uśpić dziecko. Tego dnia było gorąco
jak diabli, ale na głowie miała chustkę, wiele Europejek nosi je w tamtych czasach. Lee
podszedł do niej, złapał ją za łokieć, jak glina, nie mąż... i mówi: Pachoda! Pachoda! -
chodźże, chodźże. Ona coś odpowiedziała, może spytała go, czy nie mógłby trochę ponieść
dziecka. Przynajmniej tak się domyślam. Jednak tylko ją odepchnął i powiedział: Pachoda,
suka! Chodźże, suko. I posłuchała go. Poszli w stronę przystanku autobusowego. I tyle.
- Znasz rosyjski?
- Nie, ale mam dobry słuch i komputer.
- Widziałeś go jeszcze potem?
- Tylko z daleka. Wtedy byłem już chory. - Uśmiechnął się szeroko. - Nigdzie w
Teksasie nie dostaniesz lepszych dań z grilla niż w Fort Worth, a ja nie mogłem ich jeść.
Świat czasem bywa okrutny. Poszedłem do lekarza, usłyszałem diagnozę, którą wtedy sam
mogłem sobie postawić, i wróciłem do dwudziestego pierwszego wieku. Właściwie i tak nie
było już czego oglądać. Ot, chudy kurdupel, który leje żonę i czeka na sławę.
Wychylił się do przodu.
- Wiesz, kim był człowiek, który zmienił historię Ameryki? Samotnikiem ze
zrzędliwą, apodyktyczną matką. Jeszcze w wieku jedenastu lat spał z nią w jednym łóżku...
ojca nie miał. Był typem smarkacza, który rzuca w inne dzieci kamieniami i ucieka. Zanim
wstąpił do marines... żeby być jak jego brat Bobby, był zapatrzony w Bobby'ego... mieszkał w
dwudziestu paru różnych miejscach, od Nowego Orleanu po Nowy Jork. Miał wielkie plany i
nie mógł zrozumieć, dlaczego ludzie nie chcą o nich słuchać. To go irytowało...
rozwścieczało... ale nigdy nie tracił tego swojego wrednego, lalusiowatego uśmieszku. Wiesz,
jak nazwał go William Manchester?
- Nie. - Nie wiedziałem nawet, kto to jest William Manchester.
- Żałosnym przybłędą. Manchester mówił o wszystkich teoriach spiskowych, które
rozpleniły się po zamachu... i po zabiciu Oswalda. O tym chyba słyszałeś, co?
- Oczywiście - powiedziałem, lekko rozdrażniony. - Zastrzelił go Jack Ruby. - Jednak
biorąc pod uwagę luki w mojej wiedzy, które już zademonstrowałem, miał prawo żywić
wątpliwości.
- Manchester stwierdził, że jeśli położyć na jednej szali zamordowanego prezydenta, a
na drugiej Oswalda, żałosnego przybłędę, nie powstanie równowaga. Za nic w świecie.
Gdybyś chciał nadać śmierci Kennedy'ego jakieś znaczenie, musiałbyś dorzucić coś
cięższego. Stąd mnogość teorii spiskowych. Na przykład że stała za tym mafia, że zamach
zlecił Carlos Marcello. Albo że zrobiło to KGB. Lub Castro, żeby odegrać się na CIA za
próbę podrzucenia mu zatrutych cygar. Do dziś niektórzy wierzą, że zrobił to Lyndon
Johnson, żeby zostać prezydentem. Ale w ostatecznym rozrachunku... - Al pokręcił głową. -
To był Oswald, prawie na pewno. Słyszałeś chyba o brzytwie Ockhama?
Miło było wiedzieć coś na pewno.
- To podstawowy truizm nazywany czasem zasadą ekonomii. „Przy tych samych
okolicznościach najprostsze wyjaśnienie zwykle jest właściwe”. W takim razie dlaczego nie
zabiłeś go, kiedy nie był z żoną i dzieckiem na ulicy? Też służyłeś w marines. Gdy już
wiedziałeś, jak ciężko jesteś chory, czemu sam nie rozwaliłeś tego aroganckiego skurwysyna?
- Bo dziewięćdziesiąt pięć procent pewności to nie sto. Bo czy był pojebem, czy nie,
był głową rodziny. Bo po aresztowaniu twierdził, że jest kozłem ofiarnym, i chciałem mieć
pewność, że kłamał. Nie wierzę, że na tym podłym świecie można być pewnym czegokolwiek
na sto procent, ale chciałem dojść chociaż do dziewięćdziesięciu ośmiu. Nie miałem jednak
zamiaru czekać do dwudziestego drugiego listopada i powstrzymać go w Teksaskiej
Składnicy Podręczników... zwlekanie do ostatniej chwili byłoby zbyt ryzykowne. Z jednego
ważnego powodu, o którym będę ci musiał powiedzieć.
Jego oczy nie były już tak jasne, bruzdy na twarzy znów się pogłębiały. Przerażało
mnie, jak szybko tracił energię.
- Wszystko spisałem. Chcę, żebyś to przeczytał. Więcej, chcę, żebyś wykuł to na
blachę. Zajrzyj na telewizor, przyjacielu. Możesz to zrobić? - Obdarzył mnie zmęczonym
uśmiechem i dodał: - Za wygodnie mi się siedzi.
Leżał tam gruby niebieski zeszyt. Na okładce wybita cena: dwadzieścia pięć centów.
Nazwa producenta nic mi nie mówiła.
- Co to jest Kresge's?
- Sieć domów towarowych dziś znana jako K-mart. Nie zajmuj się tym, co na okładce,
skup się na tym, co w środku. To kalendarium działań Oswalda plus wszystkie dowody
przeciwko niemu... których w zasadzie nie musisz czytać, bo jeśli przyjmiesz moją
propozycję, powstrzymasz gnoja w kwietniu 1963 roku, ponad pół roku przed wizytą
Kennedy'ego w Dallas.
- Dlaczego w kwietniu?
- Bo wtedy ktoś próbował zabić generała Edwina Walkera... wówczas już byłego
generała. Wyrzucili go z wojska w 1961 na polecenie samego JFK. Generał Eddie rozdawał
żołnierzom teksty segregacjonistów i kazał im to czytać.
- Oswald próbował go zastrzelić?
- To właśnie musisz sprawdzić. Karabin był ten sam, co do tego nie ma wątpliwości,
potwierdziły to badania balistyczne. Czekałem, żeby zobaczyć, jak z niego strzeli. Mogłem
sobie pozwolić na to, żeby nie interweniować, bo przy tej okazji Oswald chybił. Kula odbiła
się od listwy kuchennego okna. Minimalnie, ale to wystarczyło. Dosłownie zrobiła
Walkerowi przedziałek we włosach, a drzazgi oderwane od szczebliny skaleczyły go w ramię.
To była jego jedyna rana. - Al pokręcił głową. - Nie powiem, że ten człowiek zasługiwał na
śmierć... bardzo niewielu jest ludzi aż tak złych, by zasługiwali na to, żeby ich zastrzelono z
ukrycia... ale bez mrugnięcia okiem zamieniłbym Walkera na Kennedy'ego.
Nie słuchałem ostatnich słów Ala. Przeglądałem jego Księgę Oswalda, stronę za
stroną ciasno zapisanych notatek. Na początku były w pełni czytelne, pod koniec już mniej.
Ostatnie kilka stron zajmowały gryzmoły ciężko chorego człowieka. Zamknąłem zeszyt z
trzaskiem.
- Gdybyś mógł potwierdzić, że do generała Walkera strzelał Oswald, to rozwiałoby
twoje wątpliwości? - spytałem.
- Tak. Musiałem się upewnić, że jest do tego zdolny. Ozzie to zły człowiek, Jake. W
pięćdziesiątym ósmym na takich jak on mówi się gnida. Ale to, że ktoś bije żonę i praktycznie
ją więzi tylko dlatego, że dziewczyna nie zna języka, nie usprawiedliwia zabójstwa. I jest coś
jeszcze. Nawet gdybym nie złapał choroby na R, wiedziałem, że jeśli zabiję Oswalda i ktoś
inny mimo to zastrzeli prezydenta, mogę nie dostać następnej szansy, żeby to naprawić.
Człowieka po sześćdziesiątce gwarancja nie obejmuje, jeśli wiesz, o czym mówię.
- Czy to musi być zabójstwo? Nie mogłeś po prostu... nie wiem... wrobić go w coś?
- Może i mogłem, ale wtedy już byłem chory. Nie wiem, czy dałbym radę, nawet
gdybym był zdrowy. Ogólnie wydawało się, że łatwiej będzie go po prostu wykończyć, jak
już uzyskam pewność. Pacnąć osę, zanim użądli.
Milczałem zamyślony. Zegar na ścianie pokazywał wpół do jedenastej. Al zaczął
Date: 2015-12-17; view: 1303
|