Home Random Page


CATEGORIES:

BiologyChemistryConstructionCultureEcologyEconomyElectronicsFinanceGeographyHistoryInformaticsLawMathematicsMechanicsMedicineOtherPedagogyPhilosophyPhysicsPolicyPsychologySociologySportTourism






GDZIE ŻYŁEM I PO CO 3 page

Twór­czość Tho­re­au tłu­ma­czo­no na kil­ka­na­ście ję­zy­ków. Prze­kła­da­no głów­nie Wal­den i Oby­wa­tel­skie nie­po­słu­szeń­stwo. I tak Wal­den uka­zał się w Ar­gen­ty­nie – w ję­zy­ku hisz­pań­skim (1945) i por­tu­gal­skim (1949), we Fran­cji (1922), w Niem­czech (w 1897 r. po raz pierw­szy, lecz pu­bli­ko­wa­no go tam jesz­cze sied­mio­krot­nie), w Ho­lan­dii (1902), w Da­nii (1949), w Szwe­cji (1947), w Nor­we­gii (1953), Fin­lan­dii (1955), w Cze­cho­sło­wa­cji (1924,1933), we Wło­szech (1920,1928), w Gre­cji (1955), prze­kła­da­no go na he­braj­ski (1960), ja­poń­ski (w 1925 r. i po­tem dzie­się­cio­krot­nie) oraz na ro­syj­ski (w 1910 r. i na­stęp­nie w 1962). Oby­wa­tel­skie nie­po­słu­szeń­stwo uka­za­ło się w prze­kła­dzie fran­cu­skim, hisz­pań­skim, ji­dysz, ja­poń­skim, duń­skim, nie­miec­kim i ro­syj­skim.

„Czas to tyl­ko stru­mień, w któ­rym ło­wię ryby” – mówi Tho­re­au. Niech­że więc czas sprzy­ja jego dzie­łu, któ­re czy­tel­nik pol­ski do­sta­je do rąk z ta­kim opóź­nie­niem.

Ha­li­na Cie­pliń­ska

Nie pla­nu­ję na­pi­sać ody do znie­chę­ce­nia, lecz będę się
prze­chwa­lał z ta­kim za­pa­łem jak ko­gut,
któ­ry wsko­czył rano na grzę­dę,
aby nie­zwłocz­nie obu­dzić są­sia­dów.


GOSPODARKA

Ni­niej­sze stro­ni­ce, a ra­czej prze­wa­ża­ją­cą ich część pi­sa­łem miesz­ka­jąc sa­mot­nie w le­sie, o milę od naj­bliż­sze­go są­sia­da, w domu, któ­ry zbu­do­wa­łem sam nad sta­wem Wal­den nie opo­dal mia­stecz­ka Con­cord w sta­nie Mas­sa­chu­setts; byt za­pew­nia­łem so­bie wy­łącz­nie pra­cą wła­snych rąk. Spę­dzi­łem w le­sie dwa lata i dwa mie­sią­ce, po czym znów po­wró­ci­łem do ży­cia w cy­wi­li­za­cji.

Nie na­rzu­cał­bym tak swo­ich spraw uwa­dze czy­tel­ni­ków, gdy­by miesz­kań­cy mo­je­go mia­stecz­ka nie za­da­wa­li mi bar­dzo szcze­gó­ło­wych py­tań na te­mat mo­je­go spo­so­bu ży­cia. Zna­leź­li się tacy, któ­rzy na­zy­wa­li go zu­chwa­łym, cho­ciaż ja z ko­lei nie uwa­ża­łem ich za im­per­ty­nen­tów – wręcz prze­ciw­nie, ze wzglę­du na oko­licz­no­ści py­ta­nia ich wy­da­wa­ły mi się na­tu­ral­ne i sto­sow­ne. Nie­któ­rzy byli cie­ka­wi, co ja­da­łem, czy nie czu­łem się sa­mot­ny, czy się nie ba­łem i tak da­lej. Inni chcie­li wie­dzieć, jaką część do­cho­du po­świę­ci­łem na cele do­bro­czyn­ne, a jesz­cze inni, ci obar­cze­ni licz­ny­mi ro­dzi­na­mi, ile bied­nych dzie­ci utrzy­my­wa­łem. Za­tem tych czy­tel­ni­ków, któ­rych nie­szcze­gól­nie in­te­re­su­je moja oso­ba, prze­pra­szam, że po­dej­mu­ję się od­po­wie­dzieć w tej książ­ce na kil­ka z owych py­tań. W więk­szo­ści wy­pad­ków li­te­ra­tu­ra uni­ka uży­wa­nia za­im­ka „ja”, czy­li pierw­szej oso­by, ali­ści ja za­sto­su­ję go ze wzglę­dów ego­istycz­nych, i głów­nie tym książ­ka moja bę­dzie się róż­ni­ła od in­nych. Prze­waż­nie nie pa­mię­ta­my, że mimo wszyst­ko nar­ra­to­rem za­wsze jest pierw­sza oso­ba. Nie mó­wił­bym tyle o so­bie, gdy­bym ko­goś in­ne­go znał rów­nie do­brze. Nie­ste­ty, ogra­ni­czo­na ska­la do­świad­czeń zmu­sza mnie do po­prze­sta­nia na te­ma­cie wła­snej oso­by Po­nad­to we­dług mo­ich za­sad każ­dy pi­sarz – nie­za­leż­nie od tego, czy jest naj­lep­szy, czy naj­gor­szy – po­wi­nien zda­wać pro­stą i szcze­rą re­la­cję ze swe­go wła­sne­go ży­cia, nie zaś opo­wia­dać o tym, co sły­szał o ży­ciu in­nych; re­la­cja taka ma przy­po­mi­nać list wy­sła­ny do ro­dzi­ny z od­le­głe­go kra­ju, je­śli bo­wiem pi­szą­cy żył uczci­wie, mu­siał we­dług mnie żyć w kra­ju po­ło­żo­nym da­le­ko od na­szej oj­czy­zny. Ni­niej­sze stro­ni­ce będą za­pew­ne prze­ma­wiać szcze­gól­nie do czy­tel­ni­ków bied­nych. Prze­to resz­ta za­in­te­re­so­wa­nych ze­chce ła­ska­wie zwró­cić uwa­gę na te par­tie książ­ki, któ­re od­no­szą się głów­nie do nich. Ufam, że nikt nie bę­dzie wci­skał na sie­bie zbyt cia­sne­go płasz­cza, al­bo­wiem może on się przy­dać ko­muś, na czy­ją mia­rę go uszy­to. Chciał­bym się wy­po­wie­dzieć w spra­wach, któ­re nie tyle do­ty­czą Chiń­czy­ków i miesz­kań­ców Wysp San­dwich[1], ile ra­czej czy­tel­ni­ków ni­niej­szych stro­nic, oby­wa­te­li No­wej An­glii; chciał­bym się wy­po­wie­dzieć na te­mat ich kon­dy­cji, a zwłasz­cza ich po­ło­że­nia i wa­run­ków ży­cia na tym świe­cie i w tym mia­stecz­ku, za­sta­no­wić się, jak to wszyst­ko wy­glą­da, czy ko­niecz­nie musi być tak źle, czy nic nie moż­na zmie­nić na lep­sze. Wie­le wę­dro­wa­łem po Con­cord; wszę­dzie, do­kąd do­tar­łem – w skle­pach, kan­to­rach i na po­lach – mia­łem wra­że­nie, że miesz­kań­cy mia­stecz­ka od­pra­wia­ją po­ku­tę na ty­siąc spe­cy­ficz­nych spo­so­bów. To, co sły­sza­łem o prak­ty­kach bra­mi­nów za­da­ją­cych so­bie po­ku­tę świa­do­mie, chy­ba nie wy­glą­da bar­dziej nie­praw­do­po­dob­nie i zdu­mie­wa­ją­co ani­że­li sce­ny, któ­rych je­stem świad­kiem na co dzień, mimo że bra­mi­ni sia­da­ją w kwa­dra­cie czte­rech ognisk, wpa­tru­ją się w tar­czę słoń­ca, wie­sza­ją gło­wa­mi w dół nad pło­mie­nia­mi, pa­trząc w nie­bio­sa przez ra­mię, „aż nie po­tra­fią już po­wró­cić do na­tu­ral­nej po­zy­cji, zaś na sku­tek skrę­ce­nia szyi nic prócz pły­nów nie może spły­nąć im do żo­łąd­ka”, żyją przy­ku­ci łań­cu­chem do drze­wa przez całe ży­cie, niby gą­sie­ni­ce prze­mie­rza­ją wzdłuż i wszerz roz­le­głe im­pe­ria albo też sto­ją na jed­nej no­dze na szczy­cie słu­pów. Za­iste, na­wet dwa­na­ście prac Her­ku­le­sa to dro­biazg w po­rów­na­niu z przed­się­wzię­cia­mi po­dej­mo­wa­ny­mi przez mo­ich są­sia­dów, al­bo­wiem prac owych było tyl­ko dwa­na­ście i zo­sta­ły ukoń­czo­ne. Na­to­miast nie wi­dzia­łem, aby moi są­sie­dzi uśmier­ci­li kie­dyś albo zła­pa­li po­two­ra czy do­pro­wa­dzi­li do koń­ca ja­ką­kol­wiek pra­cę. Nie mają przy­ja­cie­la Jo­la­osa, któ­ry by przy­pa­lał roz­ża­rzo­nym że­la­zem miej­sca po od­cię­tych gło­wach hy­dry, dla­te­go też, gdy po­zbę­dą się jed­nej gło­wy, w miej­sce jej wy­ra­sta­ją dwie.



Wi­du­ję mło­dych lu­dzi, miesz­kań­ców na­sze­go mia­stecz­ka, na któ­rych spa­dło nie­szczę­ście w po­sta­ci odzie­dzi­czo­nych farm, do­mów, sto­dół, by­dła i na­rzę­dzi rol­ni­czych. Ła­twiej się to wszyst­ko na­by­wa, ani­że­li moż­na się tego po­zbyć. Le­piej, gdy­by owi mło­dzień­cy uro­dzi­li się na otwar­tym pa­stwi­sku i wy kar­mi­ła ich wła­sną pier­sią wil­czy­ca[2], gdyż wte­dy przej­rze­li­by na oczy i wie­dzie­li, na któ­rym polu po­wo­ła­no ich do pra­cy. Kto uczy­nił z nich nie­wol­ni­ków roli? Dla­cze­go mają zja­dać swo­je sześć­dzie­siąt akrów, kie­dy czło­wie­ko­wi prze­zna­czo­ne jest zjeść tyl­ko gar­niec po­myj[3]? Dla­cze­go już za­raz po uro­dze­niu mają za­cząć ko­pać so­bie gro­by? Mu­szą pro­wa­dzić ży­cie czło­wie­ka, dźwi­gać swo­je brze­mię i ra­dzić so­bie, jak mogą. Ileż spo­tka­łem bied­nych nie­śmier­tel­nych dusz nie­mal zdru­zgo­ta­nych i przy­gnie­cio­nych cię­ża­rem, pod któ­rym czoł­ga­li się dro­gą ży­cia, pcha­jąc przed sobą sto­do­łę o wy­mia­rach sie­dem­dzie­siąt pięć stóp na czter­dzie­ści, ni­g­dy nie sprzą­ta­ne staj­nie Au­gia­sza, sto akrów zie­mi, jej upra­wę, po­kos, pa­szę i za­le­sio­ną par­ce­lę! Lu­dzie bez ma­jąt­ku, któ­rzy się nie bo­ry­ka­ją z nie­po­trzeb­nie odzie­dzi­czo­ny­mi cię­ża­ra­mi, twier­dzą, że do­sta­tecz­nie pra­co­chłon­ne jest ujarz­mie­nie i udo­sko­na­le­nie kil­ku stóp sze­ścien­nych cia­ła.

Pra­cu­jąc lu­dzie kie­ru­ją się błęd­nym za­ło­że­niem. W krót­kim cza­sie lep­sza część czło­wie­ka zo­sta­je wo­ra­na w zie­mię i za­mie­nia się w kom­post. Za­trud­nie­ni po­zor­nie przez los po­wszech­nie zwa­ny ko­niecz­no­ścią, jak gło­si sta­ra księ­ga, gro­ma­dzą skar­by, któ­re zo­sta­ną po­żar­te przez mole albo rdzę lub ukra­dzio­ne przez zło­dziei[4]. Pro­wa­dzą ży­cie głup­ców, o czym się prze­ko­na­ją, gdy do­brną do koń­ca, a może wcze­śniej. Po­dob­no Deu­ka­lion i Pyr­ra stwa­rza­li lu­dzi z rzu­co­nych za sie­bie ka­mie­ni; po­wsta­wa­li z nich męż­czyź­ni i ko­bie­ty.

Inde ge­nus du­rum su­mus, expe­rien­sque la­bo­rum,
Et do­cu­men­ta da­mus qua si­mus ori­gi­ne nati.[5]

Albo, jak to Ra­le­igh uj­mu­je w swo­ich dźwięcz­nych ry­mach:

„From then­ce our kind hard-he­ar­ted is, en­du­ring pain and care,
Ap­pro­ving that our bo­dies of a sto­ny na­tu­re are.”[6]

Tyle, je­śli idzie o śle­pe po­słu­szeń­stwo nie­udol­nej wy­rocz­ni rzu­ca­li za sie­bie ka­mie­nie nie wi­dząc, gdzie pa­da­ją.

Więk­szość lu­dzi, na­wet w tym sto­sun­ko­wo wol­nym kra­ju, na sku­tek zwy­kłej igno­ran­cji i błęd­ne­go ro­zu­mo­wa­nia tak jest za­ję­ta wy­du­ma­ny­mi tro­ska­mi i nad­mier­nie cięż­ki­mi obo­wiąz­ka­mi, że nie po­tra­fi zry­wać pięk­niej­szych owo­ców ży­cia. Od nad­mier­nej ha­rów­ki zbyt­nio im drżą nie­zdar­ne pal­ce. Do­praw­dy, nie ma dnia, aby pra­cu­ją­cy czło­wiek zna­lazł czas na praw­dzi­wą rze­tel­ność albo po­zwo­lił so­bie na utrzy­my­wa­nie naj­prost­szych, ludz­kich sto­sun­ków z są­sia­da­mi, al­bo­wiem cena jego pra­cy spa­dła­by na ryn­ku. Ma czas tyl­ko na to, aby być ma­szy­ną. Jak­że może pa­mię­tać o tym, że nie wie wie­lu rze­czy – to zaś jest wa­run­kiem roz­wo­ju – ten, któ­ry tak czę­sto musi spo­żyt­ko­wać to, co wie? To­też za­nim wy­da­my o nim sąd, po­win­ni­śmy cza­sa­mi do­bro­wol­nie kar­mić go, ubie­rać i ser­decz­nie pod­trzy­my­wać na du­chu. Naj­pięk­niej­sze war­to­ści na­szej na­tu­ry, po­dob­nie jak me­szek na owo­cach, moż­na za­cho­wać je­dy­nie dzię­ki naj­bar­dziej tro­skli­wej pie­lę­gna­cji. Wsze­la­ko ani sie­bie, ani in­nych wca­le tak de­li­kat­nie nie trak­tu­je­my.

Jak wszyst­kim wia­do­mo, ist­nie­ją lu­dzie bied­ni, któ­rym trud­no jest żyć, nie­kie­dy więc pra­wie we­ge­tu­ją. Nie­któ­rzy czy­tel­ni­cy tej książ­ki nie są nie­wąt­pli­wie w sta­nie za­pła­cić za wszyst­kie rze­czy­wi­ście zje­dzo­ne obia­dy czy li­che, szyb­ko się zdzie­ra­ją­ce – a wła­ści­wie już zdar­te – płasz­cze lub buty, do tej zaś stro­ni­cy do­brnę­li dzię­ki chwi­lom po­ży­czo­nym albo skra­dzio­nym, dzię­ki go­dzi­nie znów wy­rwa­nej wie­rzy­cie­lom z kie­sze­ni. Przed moim za­ostrzo­nym przez do­świad­cze­nie okiem nie ukry­je się fakt, że wie­lu lu­dzi, usi­łu­jąc roz­wi­jać in­te­re­sy albo po­zbyć się dłu­gów, pro­wa­dzi mar­ne i nędz­ne ży­cie, za­wsze na po­gra­ni­czu wy­trzy­ma­ło­ści. Od­wiecz­ne to ba­gno, zwa­ne przez Rzy­mian aes alie­num – czy­li cu­dzy­mi mie­dzia­ka­mi, al­bo­wiem część mo­net bito wów­czas z mie­dzi. Tru­dzie żyją, umie­ra­ją i grze­ba­ni są pod dłu­ga­mi; wciąż przy­rze­ka­ją od­dać, przy­rze­ka­ją od­dać ju­tro, a umie­ra­ją dzi­siaj – nie­wy­pła­cal­ni!) Na wszel­kie spo­so­by szu­ka­ją, komu by się przy­po­chle­bić, w któ­rym skle­pie do­stać kre­dyt – na wszel­kie spo­so­by, prócz prze­stępstw ka­ra­nych wię­zie­niem sta­no­wym. Kła­mią, po­chle­bia­ją, gło­su­ją, za­my­ka­ją się w łu­pi­nie uprzej­mo­ści[7], roz­pły­wa­ją w roz­rze­dzo­nej i lot­nej jak opa­ry at­mos­fe­rze szcze­ro­ści, prze­ko­nu­jąc są­sia­da, że zro­bią mu buty albo uszy­ją ka­pe­lusz czy płaszcz, że zbu­du­ją po­wóz albo za­ła­twią dla nie­go im­port to­wa­rów ko­lo­nial­nych. Uda­ją cho­ro­bę, aby ze­brać coś na czar­ną go­dzi­nę, coś, co moż­na by we­tknąć za sta­nik czy le­piej w poń­czo­chę, wsu­nąć w dziu­rę w ścia­nie albo za ru­cho­mą ce­głę – nie­waż­ne gdzie, nie­waż­ne ile, dużo czy mało.

Za­sta­na­wiam się, jak mo­że­my być tak nie­roz­waż­ni – że tak po­wiem – aby zaj­mo­wać się ową ka­ry­god­ną i nie­ja­ko obcą nam for­mą pod­dań­stwa zwa­ną nie­wol­nic­twem Mu­rzy­nów. Tylu ist­nie­je gor­li­wych i prze­bie­głych pa­nów, że ujarz­mi­ło za­rów­no Pół­noc, jak i Po­łu­dnie. Cięż­ko jest mieć nad­zor­cę z Po­łu­dnia, jesz­cze go­rzej ato­li z Pół­no­cy, lecz naj­go­rzej być wła­snym eko­no­mem. Ileż mówi się o bo­sko­ści ludz­kie­go wnę­trza! Wy­star­czy po­pa­trzeć na woź­ni­cę po­dą­ża­ją­ce­go go­ściń­cem na ry­nek w dzień albo w nocy – czy bu­dzi się w nim ja­ka­kol­wiek bo­skość[8]? Naj­wyż­szym jego obo­wiąz­kiem jest na­kar­mić i na­po­ić ko­nie! Co dla nie­go zna­czy wła­sne prze­zna­cze­nie w po­rów­na­niu z in­te­re­sa­mi frach­tu? Czyż nie słu­ży jako fur­man dzie­dzi­co­wi Po­bu­dli­we­mu[9]? Gdzież on bo­ski, gdzież nie­śmier­tel­ny? Jak­że się kuli ze stra­chu i prze­my­ka, jak nie­przy­tom­nie się boi przez cały dzień – nie jest ani nie­śmier­tel­ny, ani bo­ski, jest tyl­ko nie­wol­ni­kiem i więź­niem wła­snej opi­nii o so­bie, sła­wy zy­ska­nej dzię­ki wła­snym czy­nom. Opi­nia pu­blicz­na to ża­den ty­ran w po­rów­na­niu z na­szym wła­snym mnie­ma­niem o so­bie.) To, co czło­wiek my­śli na swój te­mat, de­cy­du­je o jego lo­sie, czy ra­czej go okre­śla. Ach, wy­zwo­lić się od sie­bie sa­me­go, choć­by w ja­kichś wy­ima­gi­no­wa­nych, fan­ta­stycz­nych In­diach Za­chod­nich – czy ist­nie­je ja­kiś Wil­ber­for­ce[10], któ­ry by tego do­ko­nał? Nie za­po­mi­naj­my też o na­szych da­mach, któ­re z my­ślą o ostat­nim dniu przę­dą po­włocz­ki na ele­ganc­kie po­dusz­ki, aby ich nie po­są­dzo­no, że się nie in­te­re­su­ją wła­snym lo­sem! Jak gdy­by moż­na było za­bić czas nie ra­niąc wiecz­no­ści.]

Więk­szość lu­dzi pro­wa­dzi ży­cie w ci­chej roz­pa­czy. To, co na­zy­wa się re­zy­gna­cją, jest usank­cjo­no­wa­ną roz­pa­czą. Ze zroz­pa­czo­ne­go mia­sta czło­wiek uda­je się na zroz­pa­czo­ną wieś i po­cie­sza się dziel­no­ścią no­rek i piż­mosz­czu­rów. Na­wet w tym, co zwie się za­ba­wa­mi i roz­ryw­ka­mi ludz­ko­ści, kry­je się ste­reo­ty­po­wa, lecz nie­świa­do­ma roz­pacz. Nie ma w nich ele­men­tu za­ba­wy, al­bo­wiem roz­ryw­ką zaj­mu­ją się lu­dzie po pra­cy. Mą­drość jed­nak wy­klu­cza kie­ro­wa­nie się w ży­ciu roz­pa­czą.

Za­sta­na­wia­jąc się, co sta­no­wi głów­ny cel czło­wie­ka – uży­ję tu okre­śle­nia z ka­te­chi­zmu – i ja­kie są jego praw­dzi­we po­trze­by i środ­ki ży­cio­we, ma się wra­że­nie, iż lu­dzie jak gdy­by umyśl­nie się zde­cy­do­wa­li na je­den wspól­ny spo­sób ży­cia, wo­ląc ten wła­śnie od wszyst­kich in­nych. Acz­kol­wiek ich zda­niem sta­ło się tak z bra­ku wy­bo­ru. Czuj­ne i zdro­we na­tu­ry jed­nak pa­mię­ta­ją, że słoń­ce wsta­ło ja­sne. Ni­g­dy nie jest za póź­no, aby się wy­zbyć prze­są­dów. Nie moż­na za­ufać żad­ne­mu spo­so­bo­wi ro­zu­mo­wa­nia czy po­stę­po­wa­nia, choć­by i naj­star­sze­mu, je­śli go się nie wy­pró­bu­je. To, co wszy­scy po­wta­rza­ją jak echo albo mil­cząc przyj­mu­ją dzi­siaj za praw­dę, ju­tro może się oka­zać fał­szem, za­le­d­wie mgli­stym ob­ło­kiem opi­nii, któ­ry kil­ku wzię­ło za chmu­rę w na­dziei, że po­kro­pi ich pola użyź­nia­ją­cym desz­czem. Czyn­no­ści, któ­rych zda­niem sta­rych lu­dzi nie po­tra­fi­my wy­ko­nać, nie na­strę­cza­ją nam żad­nych trud­no­ści, gdy się do nich za­bie­rze­my. Prze­to daw­ne po­stę­po­wa­nie dla sta­rych lu­dzi, nowe dla no­wych. Sta­rzy lu­dzie chy­ba zbyt małą mie­li wie­dzę, aby się do­my­ślić, że ogień moż­na pod­trzy­mać pod­kła­da­jąc do pie­ca świe­że po­la­na. Tym­cza­sem nowi pod­kła­da­ją pod gar­nek tro­chę su­che­go chru­stu i już, po­rwa­ni w wir, lecą do­oko­ła zie­mi szyb­ko jak pta­cy, co – jak się mówi – za­bi­ło­by sta­rusz­ków. Sę­dzi­wy wiek nie bar­dziej się na­da­je na in­struk­to­ra niż mło­dy, zy­skał bo­wiem mniej, ani­że­li stra­cił. Moż­na chy­ba wąt­pić, czy naj­mą­drzej­sze­go czło­wie­ka ży­cie na­uczy­ło cze­goś, co mia­ło­by war­tość ab­so­lut­ną. Na do­brą spra­wę sta­rzy nie mają do prze­ka­za­nia mło­dym żad­nej na­praw­dę istot­nej rady, al­bo­wiem ich wła­sne­mu do­świad­cze­niu bra­ku­je peł­ni, a ży­cie ich to nie­szczę­sne fia­sko, któ­re, jak mu­szę wie­rzyć, po­nie­śli z po­wo­dów oso­bi­stych. Może jed­nak po­zo­sta­je im tro­chę wia­ry za­da­ją­cej kłam owe­mu do­świad­cze­niu, a ich mło­dość tyl­ko się po pro­stu ze­sta­rza­ła. Żyję trzy­dzie­ści parę lat[11] na tej pla­ne­cie i jesz­cze nie sły­sza­łem sy­la­by, któ­ra by dała po­czą­tek war­to­ścio­wej ra­dzie lu­dzi star­szych. Nie prze­ka­za­li mi nic istot­ne­go i praw­do­po­dob­nie nie po­tra­fią prze­ka­zać. Oto ży­cie, eks­pe­ry­ment w wiel­kim stop­niu prze­ze mnie nie do­ko­na­ny, wsze­la­ko nie przy­no­si mi ko­rzy­ści fakt, że oni go do­ko­na­li. Je­że­li do­świad­czę cze­goś, co uznam za war­to­ścio­we, z pew­no­ścią przy­po­mnę so­bie, że nic na ten te­mat nie sły­sza­łem od swo­ich men­to­rów.

Oneg­daj pe­wien far­mer tak do mnie rze­cze: „Nie mo­żesz ja­dać wy­łącz­nie po­ży­wie­nia ro­ślin­ne­go, gdyż brak w nim skład­ni­ków po­trzeb­nych do bu­do­wy ko­ści.”[12] Tym­cza­sem, gdy sam po­świę­ca fa­na­tycz­nie część dnia na za­opa­try­wa­nie or­ga­ni­zmu w su­ro­wiec, z któ­re­go po­wsta­ją ko­ści, idąc za płu­giem cią­gnio­nym przez ro­śli­no­żer­ne woły o sła­bych ko­ściach, usta­wicz­nie po­ga­nia bied­ne zwie­rzę­ta, aby wbrew wszel­kim prze­szko­dom wlo­kły go na­przód wraz z ocię­ża­łym płu­giem. Ist­nie­ją rze­czy, któ­re w pew­nych krę­gach – tych naj­bar­dziej bez­rad­nych i cho­rych – są na­praw­dę po­trze­ba­mi ży­cio­wy­mi, pod­czas gdy w in­nych tyl­ko przed­mio­tem zbyt­ku, a jesz­cze w in­nych są kom­plet­nie nie zna­ne.

Nie­któ­rym lu­dziom się wy­da­je, że przod­ko­wie ich prze­mie­rzy­li cały ob­szar ludz­kie­go ży­cia, za­rów­no góry, jak i do­li­ny, i że nad wszyst­kim mie­li pie­czę. Eve­lyn[13] pi­sze, że „mą­dry Sa­lo­mon wpro­wa­dził prze­pi­sy, w ja­kiej od­le­gło­ści na­le­ży sa­dzić jed­no drze­wo od dru­gie­go, a rzym­scy pre­to­rzy de­cy­do­wa­li o tym, jak czę­sto moż­na wcho­dzić na te­ren są­sia­da, aby bez po­gwał­ce­nia pra­wa móc zbie­rać opa­dłe tam żo­łę­dzie; usta­la­li rów­nież, jaka ich część komu się na­le­ży”[14]. Hi­po­kra­tes zo­sta­wił na­wet wska­zów­ki do­ty­czą­ce ob­ci­na­nia pa­znok­ci. Utrzy­my­wał, że naj­le­piej jest przy­ci­nać je rów­no z opusz­ka­mi pal­ców – ani dłu­żej, ani kró­cej. Nie­wąt­pli­wie nuda i znu­że­nie prze­ko­na­ne, że wy­czer­pa­ły bo­gac­two ży­cia i wszel­kie jego ra­do­ści, są sta­re jak świat. Ni­g­dy jed­nak nie zmie­rzo­no ludz­kich moż­li­wo­ści. Prze­to nie do nas na­le­ży na pod­sta­wie pre­ce­den­sów osą­dzać, co lu­dzie po­tra­fią, nie­wie­le bo­wiem pró­bo­wa­li. Czło­wie­ku, ja­kie­kol­wiek po­nio­słeś po­raż­ki, „nie po­grą­żaj się w smut­ku, moje dziec­ko, al­bo­wiem kto przy­pi­sze ci uczyn­ki osta­tecz­nie nie po­peł­nio­ne?”[15]

Mo­gli­by­śmy ży­cie na­sze pod­dać ty­sią­cu pro­stych do­świad­czeń. Na przy­kład wy­ob­raź­my so­bie, że to samo słoń­ce, w któ­re­go cie­ple doj­rze­wa moja fa­so­la, oświe­tla jed­no­cze­śnie układ ziem po­dob­nych do na­szej. Gdy­bym był o tym pa­mię­tał, unik­nął­bym kil­ku błę­dów, nie w tym bo­wiem świe­tle oko­py­wa­łem grzę­dy. Ja­kich­że cu­dow­nych trój­ką­tów gwiaz­dy są wierz­choł­ka­mi! Ja­kie da­le­kie, od­mien­ne isto­ty w róż­nych kró­le­stwach wszech­świa­ta po­dzi­wia­ją jed­no­cze­śnie blask tej sa­mej gwiaz­dy! Na­tu­ra i ludz­kie ży­cie tak się od sie­bie róż­nią jak typy bu­do­wy cia­ła. Któż może wie­dzieć, ja­kie per­spek­ty­wy ży­cie szy­ku­je ko­muś in­ne­mu? Czyż mógł­by za­ist­nieć więk­szy cud ani­że­li ten, co zda­rza nam się w chwi­li, kie­dy pa­trzy­my so­bie na­wza­jem w oczy? W go­dzi­nę po­win­ni­śmy prze­żyć wszyst­kie stu­le­cia świa­ta, ba, wszyst­kie świa­ty stu­le­ci. Hi­sto­ria, po­ezja, mi­to­lo­gia! Nie znam lek­tu­ry, któ­ra by do­star­czy­ła po­dob­nie wstrzą­sa­ją­cych i kształ­cą­cych prze­żyć, ja­kich mo­gli­by­śmy wów­czas do­znać.

Więk­szą część tego, co moi bliź­ni na­zy­wa­ją do­brem, ja w głę­bi du­szy uwa­żam za zło, i je­śli cze­goś ża­łu­ję, to nie­wąt­pli­wie swo­ich do­brych ma­nier. Cóż za de­mon mnie opę­tał, że tak po­praw­nie się za­cho­wy­wa­łem? Mo­żesz, star­cze, słu­żyć mi naj­głęb­szy­mi mą­dro­ścia­mi – ty, któ­ry jako pew­ne­go ro­dza­ju wy­bra­niec prze­ży­łeś sie­dem­dzie­siąt lat[16] – ale ja nie je­stem zdol­ny się oprzeć gło­so­wi za­chę­ca­ją­ce­mu mnie do wręcz prze­ciw­ne­go po­stę­po­wa­nia. Mło­de po­ko­le­nie po­rzu­ca za­da­nia sta­re­go niby osia­dłe na mie­liź­nie stat­ki.

My­ślę, że bez oba­wy mo­że­my po­zwo­lić so­bie na dużo więk­szą uf­ność w sto­sun­ku do na­szych bliź­nich. Mo­że­my odro­bi­nę mniej się trosz­czyć o sa­mych sie­bie, odro­bi­nę zaś bar­dziej uczci­wie o in­nych. Na­tu­ra przy­sto­so­wa­na jest za­rów­no do na­szej sła­bo­ści, jak i siły. Cią­gły nie­po­kój i na­pię­cie u pew­nych lu­dzi to for­ma pra­wie nie­ule­czal­nej cho­ro­by. Stwo­rze­ni zo­sta­li­śmy po to, aby wy­ol­brzy­miać do­nio­słość na­szej pra­cy. Jaka wsze­la­ko jej ilość po­zo­sta­je nie wy­ko­na­na! A co by się sta­ło, gdy­by zło­ży­ła nas cho­ro­ba? Jak­że je­ste­śmy czuj­ni! Zde­cy­do­wa­ni nie żyć wia­rą, je­śli moż­na tego unik­nąć, cały dzień spę­dza­my w po­go­to­wiu, w nocy zaś nie­chęt­nie od­ma­wia­my mo­dli­twę i od­da­je­my się cze­muś o nie­okre­ślo­nym cha­rak­te­rze. Tak oto zmu­sze­ni je­ste­śmy żyć do grun­tu uczci­wie, od­no­sząc się z czcią do na­sze­go ży­cia i za­prze­cza­jąc, ja­ko­by ist­nia­ła moż­li­wość od­mia­ny. Mó­wi­my, że to je­dy­ny spo­sób, ale moż­na zna­leźć ich tyle, ile pro­mie­ni roz­cho­dzi się z jed­ne­go środ­ka. Wsze­la­ka zmia­na jest god­nym po­dzi­wu cu­dem i cud ten zda­rza się co chwi­lę. Kon­fu­cjusz twier­dził: „Wie­dzieć, że wie­my to, co wie­my, i że nie wie­my tego, cze­go nie wie­my – oto praw­dzi­wa wie­dza.” Prze­wi­du­ję, że kie­dy je­den czło­wiek spro­wa­dzi fakt moż­li­wy do ob­ję­cia wy­ob­raź­nią do fak­tu, któ­ry na­le­ży ob­jąć ro­zu­mem, wszy­scy lu­dzie będą się z cza­sem opie­rać w ży­ciu na tej pod­sta­wie.

Za­sta­nów­my się chwi­lę, co wła­ści­wie jest po­wo­dem tego nie­po­ko­ju i oba­wy, o któ­rym wspo­mnia­łem, i na ile w isto­cie na­le­ży się mar­twić lub co naj­mniej nie­po­ko­ić. Pry­mi­tyw­ne, pio­nier­skie ży­cie – acz­kol­wiek po­śród cy­wi­li­za­cji – przy­nio­sło­by pew­ne ko­rzy­ści, al­bo­wiem na­uczy­ło­by czło­wie­ka, któ­re po­trze­by są pod­sta­wo­wy­mi po­trze­ba­mi ży­cio­wy­mi i ja­ki­mi me­to­da­mi je za­spo­ko­ić; moż­na by tak­że przej­rzeć sta­re ku­piec­kie księ­gi bu­chal­te­ryj­ne, aby się prze­ko­nać, co lu­dzie naj­czę­ściej na­by­wa­li w skle­pach i co trzy­ma­no w ma­ga­zy­nach – sło­wem, ja­kie ar­ty­ku­ły spo­żyw­cze są naj­mniej wy­szu­ka­ne. Po­stęp bo­wiem do­ko­nu­ją­cy się przez stu­le­cia mały miał wpływ na pod­sta­wo­we pra­wa ludz­kiej eg­zy­sten­cji, po­dob­nie jak i na na­sze kość­ce, trud­ne praw­do­po­dob­nie do od­róż­nie­nia od szkie­le­tów na­szych przod­ków.

Mó­wiąc „po­trze­ba ży­cio­wa” mam na my­śli taką, któ­ra spo­śród wszyst­kich po­trzeb za­spo­ka­ja­nych przez czło­wie­ka wła­snym wy­sił­kiem była od po­cząt­ku lub na sku­tek przy­zwy­cza­je­nia sta­ła się tak istot­na dla ludz­kie­go ży­cia, że nie­wie­lu lu­dzi – je­śli tacy w ogó­le ist­nie­ją – nie sta­ra jej się za­spo­ka­jać albo dla­te­go, że są dzi­cy, albo dla­te­go, że bied­ni, lub że taką wy­zna­ją fi­lo­zo­fię. Dla wie­lu stwo­rzeń ist­nie­je tyl­ko jed­na w ten spo­sób ro­zu­mia­na po­trze­ba ży­cio­wa – po­ży­wie­nie. Bi­zo­no­wi na pre­rii wy­star­czy kil­ka cali smacz­nej tra­wy i woda do pi­cia, chy­ba że jesz­cze po­trze­bu­je schro­nie­nia w le­sie albo w cie­niu góry. Żad­ne z dzi­kich stwo­rzeń nie ma in­nych po­trzeb ani­że­li po­ży­wie­nie i schro­nie­nie. Po­trze­by ży­cio­we czło­wie­ka w na­szym kli­ma­cie moż­na po­dzie­lić do­kład­nie na czte­ry gru­py: żyw­ność, schro­nie­nie, odzież i opał. Do­pie­ro kie­dy je za­spo­ko­imy, je­ste­śmy przy­go­to­wa­ni do za­ję­cia się swo­bod­nie praw­dzi­wy­mi pro­ble­ma­mi ży­cio­wy­mi w na­dziei, że nam się to po­wie­dzie. Czło­wiek wy­na­lazł nie tyl­ko domy, lecz tak­że odzież i go­to­wa­ną stra­wę. Praw­do­po­dob­nie obec­na po­trze­ba sie­dze­nia przy ogniu zro­dzi­ła się na sku­tek przy­pad­ko­we­go od­kry­cia cie­pła, któ­re­go źró­dłem jest ogień, i kon­se­kwent­ne­go wy­ko­rzy­sty­wa­nia te­goż od­kry­cia. Nie­trud­no za­uwa­żyć, że psy i koty też zy­ska­ły tę dru­gą na­tu­rę. Dzię­ki wła­ści­we­mu schro­nie­niu i odzie­ży w spo­sób uza­sad­nio­ny za­cho­wu­je­my wła­sne we­wnętrz­ne cie­pło; ma­jąc je za­pew­nio­ne w stop­niu wyż­szym niż nie­zbęd­ny, dys­po­nu­jąc więc nad­mia­rem opa­łu, gdyż ze­wnętrz­ne cie­pło prze­wyż­sza­ło swą mocą we­wnętrz­ne, lu­dzie za­czę­li go­to­wać. Chy­ba wła­śnie tak do tego do­szło.


Date: 2016-01-14; view: 642


<== previous page | next page ==>
GDZIE ŻYŁEM I PO CO 2 page | GDZIE ŻYŁEM I PO CO 4 page
doclecture.net - lectures - 2014-2024 year. Copyright infringement or personal data (0.009 sec.)