Twórczość Thoreau tłumaczono na kilkanaście języków. Przekładano głównie Walden i Obywatelskie nieposłuszeństwo. I tak Walden ukazał się w Argentynie – w języku hiszpańskim (1945) i portugalskim (1949), we Francji (1922), w Niemczech (w 1897 r. po raz pierwszy, lecz publikowano go tam jeszcze siedmiokrotnie), w Holandii (1902), w Danii (1949), w Szwecji (1947), w Norwegii (1953), Finlandii (1955), w Czechosłowacji (1924,1933), we Włoszech (1920,1928), w Grecji (1955), przekładano go na hebrajski (1960), japoński (w 1925 r. i potem dziesięciokrotnie) oraz na rosyjski (w 1910 r. i następnie w 1962). Obywatelskie nieposłuszeństwo ukazało się w przekładzie francuskim, hiszpańskim, jidysz, japońskim, duńskim, niemieckim i rosyjskim.
„Czas to tylko strumień, w którym łowię ryby” – mówi Thoreau. Niechże więc czas sprzyja jego dziełu, które czytelnik polski dostaje do rąk z takim opóźnieniem.
Halina Cieplińska
Nie planuję napisać ody do zniechęcenia, lecz będę się przechwalał z takim zapałem jak kogut, który wskoczył rano na grzędę, aby niezwłocznie obudzić sąsiadów.
GOSPODARKA
Niniejsze stronice, a raczej przeważającą ich część pisałem mieszkając samotnie w lesie, o milę od najbliższego sąsiada, w domu, który zbudowałem sam nad stawem Walden nie opodal miasteczka Concord w stanie Massachusetts; byt zapewniałem sobie wyłącznie pracą własnych rąk. Spędziłem w lesie dwa lata i dwa miesiące, po czym znów powróciłem do życia w cywilizacji.
Nie narzucałbym tak swoich spraw uwadze czytelników, gdyby mieszkańcy mojego miasteczka nie zadawali mi bardzo szczegółowych pytań na temat mojego sposobu życia. Znaleźli się tacy, którzy nazywali go zuchwałym, chociaż ja z kolei nie uważałem ich za impertynentów – wręcz przeciwnie, ze względu na okoliczności pytania ich wydawały mi się naturalne i stosowne. Niektórzy byli ciekawi, co jadałem, czy nie czułem się samotny, czy się nie bałem i tak dalej. Inni chcieli wiedzieć, jaką część dochodu poświęciłem na cele dobroczynne, a jeszcze inni, ci obarczeni licznymi rodzinami, ile biednych dzieci utrzymywałem. Zatem tych czytelników, których nieszczególnie interesuje moja osoba, przepraszam, że podejmuję się odpowiedzieć w tej książce na kilka z owych pytań. W większości wypadków literatura unika używania zaimka „ja”, czyli pierwszej osoby, aliści ja zastosuję go ze względów egoistycznych, i głównie tym książka moja będzie się różniła od innych. Przeważnie nie pamiętamy, że mimo wszystko narratorem zawsze jest pierwsza osoba. Nie mówiłbym tyle o sobie, gdybym kogoś innego znał równie dobrze. Niestety, ograniczona skala doświadczeń zmusza mnie do poprzestania na temacie własnej osoby Ponadto według moich zasad każdy pisarz – niezależnie od tego, czy jest najlepszy, czy najgorszy – powinien zdawać prostą i szczerą relację ze swego własnego życia, nie zaś opowiadać o tym, co słyszał o życiu innych; relacja taka ma przypominać list wysłany do rodziny z odległego kraju, jeśli bowiem piszący żył uczciwie, musiał według mnie żyć w kraju położonym daleko od naszej ojczyzny. Niniejsze stronice będą zapewne przemawiać szczególnie do czytelników biednych. Przeto reszta zainteresowanych zechce łaskawie zwrócić uwagę na te partie książki, które odnoszą się głównie do nich. Ufam, że nikt nie będzie wciskał na siebie zbyt ciasnego płaszcza, albowiem może on się przydać komuś, na czyją miarę go uszyto. Chciałbym się wypowiedzieć w sprawach, które nie tyle dotyczą Chińczyków i mieszkańców Wysp Sandwich[1], ile raczej czytelników niniejszych stronic, obywateli Nowej Anglii; chciałbym się wypowiedzieć na temat ich kondycji, a zwłaszcza ich położenia i warunków życia na tym świecie i w tym miasteczku, zastanowić się, jak to wszystko wygląda, czy koniecznie musi być tak źle, czy nic nie można zmienić na lepsze. Wiele wędrowałem po Concord; wszędzie, dokąd dotarłem – w sklepach, kantorach i na polach – miałem wrażenie, że mieszkańcy miasteczka odprawiają pokutę na tysiąc specyficznych sposobów. To, co słyszałem o praktykach braminów zadających sobie pokutę świadomie, chyba nie wygląda bardziej nieprawdopodobnie i zdumiewająco aniżeli sceny, których jestem świadkiem na co dzień, mimo że bramini siadają w kwadracie czterech ognisk, wpatrują się w tarczę słońca, wieszają głowami w dół nad płomieniami, patrząc w niebiosa przez ramię, „aż nie potrafią już powrócić do naturalnej pozycji, zaś na skutek skręcenia szyi nic prócz płynów nie może spłynąć im do żołądka”, żyją przykuci łańcuchem do drzewa przez całe życie, niby gąsienice przemierzają wzdłuż i wszerz rozległe imperia albo też stoją na jednej nodze na szczycie słupów. Zaiste, nawet dwanaście prac Herkulesa to drobiazg w porównaniu z przedsięwzięciami podejmowanymi przez moich sąsiadów, albowiem prac owych było tylko dwanaście i zostały ukończone. Natomiast nie widziałem, aby moi sąsiedzi uśmiercili kiedyś albo złapali potwora czy doprowadzili do końca jakąkolwiek pracę. Nie mają przyjaciela Jolaosa, który by przypalał rozżarzonym żelazem miejsca po odciętych głowach hydry, dlatego też, gdy pozbędą się jednej głowy, w miejsce jej wyrastają dwie.
Widuję młodych ludzi, mieszkańców naszego miasteczka, na których spadło nieszczęście w postaci odziedziczonych farm, domów, stodół, bydła i narzędzi rolniczych. Łatwiej się to wszystko nabywa, aniżeli można się tego pozbyć. Lepiej, gdyby owi młodzieńcy urodzili się na otwartym pastwisku i wy karmiła ich własną piersią wilczyca[2], gdyż wtedy przejrzeliby na oczy i wiedzieli, na którym polu powołano ich do pracy. Kto uczynił z nich niewolników roli? Dlaczego mają zjadać swoje sześćdziesiąt akrów, kiedy człowiekowi przeznaczone jest zjeść tylko garniec pomyj[3]? Dlaczego już zaraz po urodzeniu mają zacząć kopać sobie groby? Muszą prowadzić życie człowieka, dźwigać swoje brzemię i radzić sobie, jak mogą. Ileż spotkałem biednych nieśmiertelnych dusz niemal zdruzgotanych i przygniecionych ciężarem, pod którym czołgali się drogą życia, pchając przed sobą stodołę o wymiarach siedemdziesiąt pięć stóp na czterdzieści, nigdy nie sprzątane stajnie Augiasza, sto akrów ziemi, jej uprawę, pokos, paszę i zalesioną parcelę! Ludzie bez majątku, którzy się nie borykają z niepotrzebnie odziedziczonymi ciężarami, twierdzą, że dostatecznie pracochłonne jest ujarzmienie i udoskonalenie kilku stóp sześciennych ciała.
Pracując ludzie kierują się błędnym założeniem. W krótkim czasie lepsza część człowieka zostaje worana w ziemię i zamienia się w kompost. Zatrudnieni pozornie przez los powszechnie zwany koniecznością, jak głosi stara księga, gromadzą skarby, które zostaną pożarte przez mole albo rdzę lub ukradzione przez złodziei[4]. Prowadzą życie głupców, o czym się przekonają, gdy dobrną do końca, a może wcześniej. Podobno Deukalion i Pyrra stwarzali ludzi z rzuconych za siebie kamieni; powstawali z nich mężczyźni i kobiety.
Inde genus durum sumus, experiensque laborum, Et documenta damus qua simus origine nati.[5]
Albo, jak to Raleigh ujmuje w swoich dźwięcznych rymach:
„From thence our kind hard-hearted is, enduring pain and care, Approving that our bodies of a stony nature are.”[6]
Tyle, jeśli idzie o ślepe posłuszeństwo nieudolnej wyroczni rzucali za siebie kamienie nie widząc, gdzie padają.
Większość ludzi, nawet w tym stosunkowo wolnym kraju, na skutek zwykłej ignorancji i błędnego rozumowania tak jest zajęta wydumanymi troskami i nadmiernie ciężkimi obowiązkami, że nie potrafi zrywać piękniejszych owoców życia. Od nadmiernej harówki zbytnio im drżą niezdarne palce. Doprawdy, nie ma dnia, aby pracujący człowiek znalazł czas na prawdziwą rzetelność albo pozwolił sobie na utrzymywanie najprostszych, ludzkich stosunków z sąsiadami, albowiem cena jego pracy spadłaby na rynku. Ma czas tylko na to, aby być maszyną. Jakże może pamiętać o tym, że nie wie wielu rzeczy – to zaś jest warunkiem rozwoju – ten, który tak często musi spożytkować to, co wie? Toteż zanim wydamy o nim sąd, powinniśmy czasami dobrowolnie karmić go, ubierać i serdecznie podtrzymywać na duchu. Najpiękniejsze wartości naszej natury, podobnie jak meszek na owocach, można zachować jedynie dzięki najbardziej troskliwej pielęgnacji. Wszelako ani siebie, ani innych wcale tak delikatnie nie traktujemy.
Jak wszystkim wiadomo, istnieją ludzie biedni, którym trudno jest żyć, niekiedy więc prawie wegetują. Niektórzy czytelnicy tej książki nie są niewątpliwie w stanie zapłacić za wszystkie rzeczywiście zjedzone obiady czy liche, szybko się zdzierające – a właściwie już zdarte – płaszcze lub buty, do tej zaś stronicy dobrnęli dzięki chwilom pożyczonym albo skradzionym, dzięki godzinie znów wyrwanej wierzycielom z kieszeni. Przed moim zaostrzonym przez doświadczenie okiem nie ukryje się fakt, że wielu ludzi, usiłując rozwijać interesy albo pozbyć się długów, prowadzi marne i nędzne życie, zawsze na pograniczu wytrzymałości. Odwieczne to bagno, zwane przez Rzymian aes alienum – czyli cudzymi miedziakami, albowiem część monet bito wówczas z miedzi. Trudzie żyją, umierają i grzebani są pod długami; wciąż przyrzekają oddać, przyrzekają oddać jutro, a umierają dzisiaj – niewypłacalni!) Na wszelkie sposoby szukają, komu by się przypochlebić, w którym sklepie dostać kredyt – na wszelkie sposoby, prócz przestępstw karanych więzieniem stanowym. Kłamią, pochlebiają, głosują, zamykają się w łupinie uprzejmości[7], rozpływają w rozrzedzonej i lotnej jak opary atmosferze szczerości, przekonując sąsiada, że zrobią mu buty albo uszyją kapelusz czy płaszcz, że zbudują powóz albo załatwią dla niego import towarów kolonialnych. Udają chorobę, aby zebrać coś na czarną godzinę, coś, co można by wetknąć za stanik czy lepiej w pończochę, wsunąć w dziurę w ścianie albo za ruchomą cegłę – nieważne gdzie, nieważne ile, dużo czy mało.
Zastanawiam się, jak możemy być tak nierozważni – że tak powiem – aby zajmować się ową karygodną i niejako obcą nam formą poddaństwa zwaną niewolnictwem Murzynów. Tylu istnieje gorliwych i przebiegłych panów, że ujarzmiło zarówno Północ, jak i Południe. Ciężko jest mieć nadzorcę z Południa, jeszcze gorzej atoli z Północy, lecz najgorzej być własnym ekonomem. Ileż mówi się o boskości ludzkiego wnętrza! Wystarczy popatrzeć na woźnicę podążającego gościńcem na rynek w dzień albo w nocy – czy budzi się w nim jakakolwiek boskość[8]? Najwyższym jego obowiązkiem jest nakarmić i napoić konie! Co dla niego znaczy własne przeznaczenie w porównaniu z interesami frachtu? Czyż nie służy jako furman dziedzicowi Pobudliwemu[9]? Gdzież on boski, gdzież nieśmiertelny? Jakże się kuli ze strachu i przemyka, jak nieprzytomnie się boi przez cały dzień – nie jest ani nieśmiertelny, ani boski, jest tylko niewolnikiem i więźniem własnej opinii o sobie, sławy zyskanej dzięki własnym czynom. Opinia publiczna to żaden tyran w porównaniu z naszym własnym mniemaniem o sobie.) To, co człowiek myśli na swój temat, decyduje o jego losie, czy raczej go określa. Ach, wyzwolić się od siebie samego, choćby w jakichś wyimaginowanych, fantastycznych Indiach Zachodnich – czy istnieje jakiś Wilberforce[10], który by tego dokonał? Nie zapominajmy też o naszych damach, które z myślą o ostatnim dniu przędą powłoczki na eleganckie poduszki, aby ich nie posądzono, że się nie interesują własnym losem! Jak gdyby można było zabić czas nie raniąc wieczności.]
Większość ludzi prowadzi życie w cichej rozpaczy. To, co nazywa się rezygnacją, jest usankcjonowaną rozpaczą. Ze zrozpaczonego miasta człowiek udaje się na zrozpaczoną wieś i pociesza się dzielnością norek i piżmoszczurów. Nawet w tym, co zwie się zabawami i rozrywkami ludzkości, kryje się stereotypowa, lecz nieświadoma rozpacz. Nie ma w nich elementu zabawy, albowiem rozrywką zajmują się ludzie po pracy. Mądrość jednak wyklucza kierowanie się w życiu rozpaczą.
Zastanawiając się, co stanowi główny cel człowieka – użyję tu określenia z katechizmu – i jakie są jego prawdziwe potrzeby i środki życiowe, ma się wrażenie, iż ludzie jak gdyby umyślnie się zdecydowali na jeden wspólny sposób życia, woląc ten właśnie od wszystkich innych. Aczkolwiek ich zdaniem stało się tak z braku wyboru. Czujne i zdrowe natury jednak pamiętają, że słońce wstało jasne. Nigdy nie jest za późno, aby się wyzbyć przesądów. Nie można zaufać żadnemu sposobowi rozumowania czy postępowania, choćby i najstarszemu, jeśli go się nie wypróbuje. To, co wszyscy powtarzają jak echo albo milcząc przyjmują dzisiaj za prawdę, jutro może się okazać fałszem, zaledwie mglistym obłokiem opinii, który kilku wzięło za chmurę w nadziei, że pokropi ich pola użyźniającym deszczem. Czynności, których zdaniem starych ludzi nie potrafimy wykonać, nie nastręczają nam żadnych trudności, gdy się do nich zabierzemy. Przeto dawne postępowanie dla starych ludzi, nowe dla nowych. Starzy ludzie chyba zbyt małą mieli wiedzę, aby się domyślić, że ogień można podtrzymać podkładając do pieca świeże polana. Tymczasem nowi podkładają pod garnek trochę suchego chrustu i już, porwani w wir, lecą dookoła ziemi szybko jak ptacy, co – jak się mówi – zabiłoby staruszków. Sędziwy wiek nie bardziej się nadaje na instruktora niż młody, zyskał bowiem mniej, aniżeli stracił. Można chyba wątpić, czy najmądrzejszego człowieka życie nauczyło czegoś, co miałoby wartość absolutną. Na dobrą sprawę starzy nie mają do przekazania młodym żadnej naprawdę istotnej rady, albowiem ich własnemu doświadczeniu brakuje pełni, a życie ich to nieszczęsne fiasko, które, jak muszę wierzyć, ponieśli z powodów osobistych. Może jednak pozostaje im trochę wiary zadającej kłam owemu doświadczeniu, a ich młodość tylko się po prostu zestarzała. Żyję trzydzieści parę lat[11] na tej planecie i jeszcze nie słyszałem sylaby, która by dała początek wartościowej radzie ludzi starszych. Nie przekazali mi nic istotnego i prawdopodobnie nie potrafią przekazać. Oto życie, eksperyment w wielkim stopniu przeze mnie nie dokonany, wszelako nie przynosi mi korzyści fakt, że oni go dokonali. Jeżeli doświadczę czegoś, co uznam za wartościowe, z pewnością przypomnę sobie, że nic na ten temat nie słyszałem od swoich mentorów.
Onegdaj pewien farmer tak do mnie rzecze: „Nie możesz jadać wyłącznie pożywienia roślinnego, gdyż brak w nim składników potrzebnych do budowy kości.”[12] Tymczasem, gdy sam poświęca fanatycznie część dnia na zaopatrywanie organizmu w surowiec, z którego powstają kości, idąc za pługiem ciągnionym przez roślinożerne woły o słabych kościach, ustawicznie pogania biedne zwierzęta, aby wbrew wszelkim przeszkodom wlokły go naprzód wraz z ociężałym pługiem. Istnieją rzeczy, które w pewnych kręgach – tych najbardziej bezradnych i chorych – są naprawdę potrzebami życiowymi, podczas gdy w innych tylko przedmiotem zbytku, a jeszcze w innych są kompletnie nie znane.
Niektórym ludziom się wydaje, że przodkowie ich przemierzyli cały obszar ludzkiego życia, zarówno góry, jak i doliny, i że nad wszystkim mieli pieczę. Evelyn[13] pisze, że „mądry Salomon wprowadził przepisy, w jakiej odległości należy sadzić jedno drzewo od drugiego, a rzymscy pretorzy decydowali o tym, jak często można wchodzić na teren sąsiada, aby bez pogwałcenia prawa móc zbierać opadłe tam żołędzie; ustalali również, jaka ich część komu się należy”[14]. Hipokrates zostawił nawet wskazówki dotyczące obcinania paznokci. Utrzymywał, że najlepiej jest przycinać je równo z opuszkami palców – ani dłużej, ani krócej. Niewątpliwie nuda i znużenie przekonane, że wyczerpały bogactwo życia i wszelkie jego radości, są stare jak świat. Nigdy jednak nie zmierzono ludzkich możliwości. Przeto nie do nas należy na podstawie precedensów osądzać, co ludzie potrafią, niewiele bowiem próbowali. Człowieku, jakiekolwiek poniosłeś porażki, „nie pogrążaj się w smutku, moje dziecko, albowiem kto przypisze ci uczynki ostatecznie nie popełnione?”[15]
Moglibyśmy życie nasze poddać tysiącu prostych doświadczeń. Na przykład wyobraźmy sobie, że to samo słońce, w którego cieple dojrzewa moja fasola, oświetla jednocześnie układ ziem podobnych do naszej. Gdybym był o tym pamiętał, uniknąłbym kilku błędów, nie w tym bowiem świetle okopywałem grzędy. Jakichże cudownych trójkątów gwiazdy są wierzchołkami! Jakie dalekie, odmienne istoty w różnych królestwach wszechświata podziwiają jednocześnie blask tej samej gwiazdy! Natura i ludzkie życie tak się od siebie różnią jak typy budowy ciała. Któż może wiedzieć, jakie perspektywy życie szykuje komuś innemu? Czyż mógłby zaistnieć większy cud aniżeli ten, co zdarza nam się w chwili, kiedy patrzymy sobie nawzajem w oczy? W godzinę powinniśmy przeżyć wszystkie stulecia świata, ba, wszystkie światy stuleci. Historia, poezja, mitologia! Nie znam lektury, która by dostarczyła podobnie wstrząsających i kształcących przeżyć, jakich moglibyśmy wówczas doznać.
Większą część tego, co moi bliźni nazywają dobrem, ja w głębi duszy uważam za zło, i jeśli czegoś żałuję, to niewątpliwie swoich dobrych manier. Cóż za demon mnie opętał, że tak poprawnie się zachowywałem? Możesz, starcze, służyć mi najgłębszymi mądrościami – ty, który jako pewnego rodzaju wybraniec przeżyłeś siedemdziesiąt lat[16] – ale ja nie jestem zdolny się oprzeć głosowi zachęcającemu mnie do wręcz przeciwnego postępowania. Młode pokolenie porzuca zadania starego niby osiadłe na mieliźnie statki.
Myślę, że bez obawy możemy pozwolić sobie na dużo większą ufność w stosunku do naszych bliźnich. Możemy odrobinę mniej się troszczyć o samych siebie, odrobinę zaś bardziej uczciwie o innych. Natura przystosowana jest zarówno do naszej słabości, jak i siły. Ciągły niepokój i napięcie u pewnych ludzi to forma prawie nieuleczalnej choroby. Stworzeni zostaliśmy po to, aby wyolbrzymiać doniosłość naszej pracy. Jaka wszelako jej ilość pozostaje nie wykonana! A co by się stało, gdyby złożyła nas choroba? Jakże jesteśmy czujni! Zdecydowani nie żyć wiarą, jeśli można tego uniknąć, cały dzień spędzamy w pogotowiu, w nocy zaś niechętnie odmawiamy modlitwę i oddajemy się czemuś o nieokreślonym charakterze. Tak oto zmuszeni jesteśmy żyć do gruntu uczciwie, odnosząc się z czcią do naszego życia i zaprzeczając, jakoby istniała możliwość odmiany. Mówimy, że to jedyny sposób, ale można znaleźć ich tyle, ile promieni rozchodzi się z jednego środka. Wszelaka zmiana jest godnym podziwu cudem i cud ten zdarza się co chwilę. Konfucjusz twierdził: „Wiedzieć, że wiemy to, co wiemy, i że nie wiemy tego, czego nie wiemy – oto prawdziwa wiedza.” Przewiduję, że kiedy jeden człowiek sprowadzi fakt możliwy do objęcia wyobraźnią do faktu, który należy objąć rozumem, wszyscy ludzie będą się z czasem opierać w życiu na tej podstawie.
Zastanówmy się chwilę, co właściwie jest powodem tego niepokoju i obawy, o którym wspomniałem, i na ile w istocie należy się martwić lub co najmniej niepokoić. Prymitywne, pionierskie życie – aczkolwiek pośród cywilizacji – przyniosłoby pewne korzyści, albowiem nauczyłoby człowieka, które potrzeby są podstawowymi potrzebami życiowymi i jakimi metodami je zaspokoić; można by także przejrzeć stare kupieckie księgi buchalteryjne, aby się przekonać, co ludzie najczęściej nabywali w sklepach i co trzymano w magazynach – słowem, jakie artykuły spożywcze są najmniej wyszukane. Postęp bowiem dokonujący się przez stulecia mały miał wpływ na podstawowe prawa ludzkiej egzystencji, podobnie jak i na nasze kośćce, trudne prawdopodobnie do odróżnienia od szkieletów naszych przodków.
Mówiąc „potrzeba życiowa” mam na myśli taką, która spośród wszystkich potrzeb zaspokajanych przez człowieka własnym wysiłkiem była od początku lub na skutek przyzwyczajenia stała się tak istotna dla ludzkiego życia, że niewielu ludzi – jeśli tacy w ogóle istnieją – nie stara jej się zaspokajać albo dlatego, że są dzicy, albo dlatego, że biedni, lub że taką wyznają filozofię. Dla wielu stworzeń istnieje tylko jedna w ten sposób rozumiana potrzeba życiowa – pożywienie. Bizonowi na prerii wystarczy kilka cali smacznej trawy i woda do picia, chyba że jeszcze potrzebuje schronienia w lesie albo w cieniu góry. Żadne z dzikich stworzeń nie ma innych potrzeb aniżeli pożywienie i schronienie. Potrzeby życiowe człowieka w naszym klimacie można podzielić dokładnie na cztery grupy: żywność, schronienie, odzież i opał. Dopiero kiedy je zaspokoimy, jesteśmy przygotowani do zajęcia się swobodnie prawdziwymi problemami życiowymi w nadziei, że nam się to powiedzie. Człowiek wynalazł nie tylko domy, lecz także odzież i gotowaną strawę. Prawdopodobnie obecna potrzeba siedzenia przy ogniu zrodziła się na skutek przypadkowego odkrycia ciepła, którego źródłem jest ogień, i konsekwentnego wykorzystywania tegoż odkrycia. Nietrudno zauważyć, że psy i koty też zyskały tę drugą naturę. Dzięki właściwemu schronieniu i odzieży w sposób uzasadniony zachowujemy własne wewnętrzne ciepło; mając je zapewnione w stopniu wyższym niż niezbędny, dysponując więc nadmiarem opału, gdyż zewnętrzne ciepło przewyższało swą mocą wewnętrzne, ludzie zaczęli gotować. Chyba właśnie tak do tego doszło.