Przyrodnik Darwin wiele opowiadał o mieszkańcach Tierra del Fuego. Podobno kiedy jego grubo ubranym towarzyszom, którzy siedzieli przy ogniu, wcale nie było zbyt ciepło, ku jego zdumieniu nadzy i dzicy tubylcy, choć oddaleni od ogniska, „spływali potem, gdyż było im za gorąco”.[17] Mówi się przeto, że obywatel Nowej Holandii[18] bezkarnie chodzi nagi, podczas gdy ubrany Europejczyk trzęsie się z zimna.) Czy nie można połączyć hartu dzikich z intelektem człowieka cywilizowanego? Liebig[19] twierdzi, że ciało człowieka jest piecem, żywność zaś opałem, który podtrzymuje wewnętrzne spalanie w płucach. Podczas chłodów jemy więcej, podczas upałów – mniej. Ciepło zwierząt wytwarza się przez powolne spalanie, choroba i śmierć następują wtedy, gdy spalanie staje się zbyt gwałtowne; ogień wygasa albo z powodu braku opału, albo na skutek uszkodzenia w kominie. Oczywiście ciepła witalnego nie należy mylić z ogniem. Dosyć jednak tych analogii. Z powyższych wyszczególnień chyba wynika, że życie zwierzęce to niemal synonim ciepła zwierzęcego, jeśli bowiem żywność można uważać za opał, który podtrzymuje w nas ciepło – opał służący tylko przygotowaniu owej żywności lub podwyższeniu temperatury naszych ciał dzięki dodaniu ciepła z zewnątrz – to schronienie i odzież także służą tylko zachowaniu wytworzonego w ten sposób i wchłoniętego ciepła.
A zatem ciepło i utrzymanie w naszym wnętrzu ciepła witalnego stanowią wielką potrzebę naszych ciał. Ileż skutkiem tego zadajemy sobie trudu, troszcząc się nie tylko o żywność, odzież i schronienie, ale także o łóżka, które służą nam jakby za nocne okrycie, czyli schronienie wewnątrz schronienia, przypominające krecie leże w głębi nory, wymoszczone trawą i liśćmi, z tym, że aby wymościć nasze, rabujemy gniazda i skubiemy ptasie piersi! Biedny człowiek ma zwyczaj narzekać, że świat jest zimny. Przeto zimnu – fizycznemu na równi ze społecznym – przypisuje większość swoich bolączek. W niektórych klimatach lato umożliwia człowiekowi prowadzenie życia niczym w Elizjum. Opału potrzeba jedynie do gotowania, słońce bowiem jest dla człowieka ogniskiem i w jego promieniach wiele owoców dostatecznie dobrze się gotuje; żywność bywa bardziej urozmaicona i łatwiej dostępna, a odzież i schronienie albo są w ogóle niepotrzebne, albo przydają się w małym stopniu. Opierając się na własnym doświadczeniu stwierdzam, że obecnie w naszym kraju po zaspokojeniu podstawowych potrzeb życiowych niezbędne jest posiadanie kilku następujących przedmiotów: noża, siekiery, łopaty, taczki i tym podobnych. Ludziom zajętym nauką potrzebna jest lampa, materiały piśmienne i dostęp do kilku książek. Wszystko to można nabyć za drobne sumy. Aliści niektórzy niezbyt mądrzy ludzie podróżują na drugą stronę kuli ziemskiej w dzikie i niezdrowe tereny, aby tam przez dziesięć czy dwadzieścia lat poświęcać się handlowi – wszystko to, aby żyć, to jest zachować niezbędne ciepło – i w końcu umrzeć w Nowej Anglii Ludzie, którzy cieszą się zbytkiem i bogactwem, nie zachowują po prostu niezbędnego ciepła, ale żyją w nienaturalnym upale – jak poprzednio wykazałem, są ugotowani, i to oczywiście à la mode.
Większość luksusów i tak zwanych wygód życiowych jest nie tylko zbędna, lecz stanowi niewątpliwie przeszkodę w rozwoju duchowym ludzkości. Jeśli już mowa o luksusach i wygodach, to najmądrzejsi ludzie zawsze prowadzili prostsze i skromniejsze życie aniżeli biedacy. Starożytni filozofowie w Chinach, Indiach, Persji i Grecji tworzyli klasę tak biedną, jeśli idzie o zasoby materialne, że nie było biedniejszej, ale też i bogatszej, jeśli idzie o bogactwo duchowe. Niewiele o nich wiemy, znamienne jednak, że wiadomo nam chociaż tyle. To samo dotyczy bardziej współczesnych reformatorów i dobroczyńców narodów. Nikt nie potrafi być bezstronnym czy mądrym obserwatorem ludzkiego życia, jeśli obserwacji swych nie dokonuje z pozycji człowieka, którego nazwaliśmy dobrowolnym biedakiem. Owoc luksusowego życia stanowi luksus zarówno w rolnictwie oraz handlu, jak i w literaturze czy sztuce. W dzisiejszych czasach istnieją profesorowie filozofii, a nie filozofowie. Aliści wykłady godne są podziwu, jeśli kiedyś godne podziwu było życie. Być filozofem to nie tyle oddawać się wyrafinowanym rozmyślaniom ani nawet stworzyć nowy system, ile tak kochać mądrość, aby zgodnie z jej nakazami prowadzić życie proste, niezależne, wielkoduszne i ufne. To rozwiązywać niektóre problemy życiowe nie tylko teoretycznie, lecz także praktycznie. Natomiast powodzenie wielkich uczonych i myślicieli przypomina na ogół sukcesy dworzanina, nie zaś króla czy mężczyzny. Radzą sobie w życiu dzięki kompromisom, praktycznie takim samym jak ich ojcowie, i w najmniejszym stopniu nie są antenatami szlachetniejszego gatunku człowieka. Dlaczego jednak ludzie wciąż się degenerują? Z jakiego powodu wymierają rody? Co takiego jest w luksusie, że osłabia on i niszczy narody? Czy mamy pewność, że jego cząstka nie tkwi w naszym życiu? Filozof wyprzedza swoją epokę nawet zewnętrznymi formami życia. Nie żywi się, nie szuka schronienia, odzieży i ciepła w taki sposób jak jemu współcześni. Jakże człowiek mógłby być filozofem i nie zachowywać ciepła witalnego dzięki metodom lepszym aniżeli inni ludzie?
Kiedy człowiek już się ogrzeje na tych kilka opisanych przeze mnie sposobów, czego z kolei potrzebuje? Z pewnością nie większej ilości ciepła tego samego rodzaju, lecz więcej bogatego pożywienia, obszerniejszych i wspanialszych domów, piękniejszych ubrań, liczniejszych, nie wygasających, gorętszych ognisk, i tym podobnych wygód. Zdobywszy to, co potrzebne do życia, może jednak dokonać innego wyboru niż zdobywanie nadmiaru, może się teraz zdobyć na odwagę i żyć, może zacząć wakacje i zaniechać bardziej upokarzającej harówki. Ziemia chyba nadaje się dla takich właśnie nasion, albowiem najpierw wypuszczają one w dół korzonki, potem zaś z równym zaufaniem strzelają kiełkiem w górę. Dlaczego człowiek tak mocno zapuścił korzenie w ziemi, że nie może z równą energią poderwać się i wznieść ku niebu? Wszak szlachetniejsze rośliny ceni się dla owocu, jaki ostatecznie rodzą pośród powietrza i światła, daleko od ziemi. Nie traktuje się ich na równi ze skromniejszymi roślinami jadalnymi, które mimo że dwuletnie, uprawiane są tylko do czasu, kiedy w pełni wykształcą korzeń, i często ułatwia im się ów proces ścinając część naziemną, skutkiem czego większość ludzi nie wie nawet, jak wyglądają w okresie kwitnienia.
Nie zamierzam stwarzać reguł dla natur silnych i dzielnych, które zadbają o siebie i w niebie, i w piekle, które będą może budować wspanialej i wydawać bardziej rozrzutnie aniżeli najwięksi bogacze, i nigdy nie zbiednieją, albowiem w gruncie rzeczy wcale tak wystawnie nie żyją – jeśli doprawdy takie natury istnieją nie tylko w naszych snach. Nie zamierzam też dawać wskazówek tym, którzy znajdują zachętę i inspirację właśnie w obecnym porządku, rzeczy i pielęgnują go czule, z entuzjazmem kochankowi W pewnym stopniu zaliczam siebie do ich grona. Nie adresuję mych słów również do tych, którzy znaleźli dobre zatrudnienie, niezależnie, w jakim charakterze, i świadomi są dodatnich i ujemnych stron swojego zajęcia. Zwracam się głównie do większości ludzi niezadowolonych i czczo utyskujących na zły los lub ciężkie czasy, podczas gdy mogliby się starać je poprawić. Przemawiam także do tych, którzy niepocieszeni, energicznie narzekają za wszystkich, twierdząc, że to ich obowiązek, jak również do tej pozornie bogatej, ale najstraszliwiej zubożałej klasy wszystkich tych ludzi, którzy zgromadzili śmiecie i nie wiedzą, jak je spożytkować albo jak ich się pozbyć, skutkiem czego zakuli się we własne złote czy srebrne kajdany.
Gdybym pokusił się opowiedzieć, jak pragnąłem spędzić ubiegłe lata, zdziwiłbym zapewne czytelników znających nieco ich faktyczny przebieg, a na pewno już tych, którzy nic na ten temat nie wiedzą. Napomknę tylko o kilku przedsięwzięciach wypieszczonych w marzeniach.
W każdą pogodę, w każdą godzinę dnia czy nocy pragnąłem wzbogacać wszystkie chwile i naznaczać je nacięciem na kiju, pragnąłem stać w miejscu stykania się dwóch wieczności[20] – przeszłości i przyszłości, czyli dokładnie w momencie teraźniejszym, pragnąłem się podporządkować jego nakazom. Proszę wybaczyć mi kilka niejasności, ale w moim fachu więcej mam tajemnic aniżeli inni ludzie, tajemnic, których zachowanie ów fach mi narzuca, są bowiem nierozerwalnie związane z jego naturą. Gdyby to ode mnie zależało, z przyjemnością opowiedziałbym o nim wszystko i nigdy nie umieścił na swojej bramie napisu: „Wstęp zabroniony.”
Dawno temu zginął mi pies, gniady koń i turkawka. Nadal ich poszukuję. Pytałem o moje zguby wielu wędrowców, opisywałem ślady, opowiadałem, jak należy wołać zwierzęta, aby odpowiedziały. Jeden czy dwóch spotkanych słyszało psa i ciężkie stąpanie konia, a nawet widziało, jak turkawka zniknęła za chmurą. Wydawało się, że tak bardzo pragną odzyskać zwierzęta, jakby sami je utracili.
Ach, cieszyć się nie tylko wschodem słońca i zmierzchem, lecz jeśli to możliwe – samą Naturą! Ileż to razy rano w lecie czy w zimie krzątałem się przy tym właśnie moim ulubionym zajęciu, zanim którykolwiek z sąsiadów wstał do swoich obowiązków! Doprawdy, wielu mieszkańców naszego miasteczka spotykało mnie w drodze powrotnej z wyprawy po te ulubione doznania, podczas gdy sami dopiero się zabierali do własnych obowiązków – farmerzy wyruszali o brzasku do Bostonu, drwale zaś do lasu. Wprawdzie nigdy nie asystowałem osobiście przy wschodzie słońca, ale też niewątpliwie nie o tego rodzaju obecność szło.
Ileż to jesiennych, ba, zimowych dni spędziłem wśród pól i lasów, usiłując się wsłuchiwać w tony wiatru, usiłując usłyszeć je i wiernie oddać! Utopiłem w tym niemal cały kapitał, a biegnąc wiatrowi naprzeciw straciłem też oddech na tym interesie. Wierzcie mi, czytelnicy, gdyby sprawa dotyczyła którejś z partii politycznych, nowina owa ukazałaby się w „Gazette”[21] wśród porannych wiadomości. Innym razem obierałem sobie punkt obserwacyjny na skale czy drzewie, aby przekazywać telegraficznie wszystkie nowe doniesienia, albo czekałem wieczorami, aż spadnie coś z nieba, mając nadzieję, że uda mi się to coś złapać – choć nigdy dużo nie złapałem – i że to coś niby manna znów stopnieje w słońcu. Pracowałem przez długi czas jako reporter dziennika o niezbyt dużym nakładzie, którego wydawca dotychczas jeszcze nie uznał moich artykułów za nadające się do druku, 1 jak to zwykle bywa z pisarzami, jedynym zadośćuczynieniem za pracę był trud jej podjęcia. W tym jednak wypadku mój trud był mi sam w sobie nagrodą.[22]
Byłem przez wiele lat inspektorem – sam nim się mianowałem – śnieżnych zawieruch i letnich burz. Z obowiązków wywiązywałem się sumiennie. Pracowałem również jako mierniczy – jeśli nie gościńców, to leśnych ścieżek i wszelkich traktów. Pilnowałem, aby w miejscach uczęszczanych były przejezdne przez wszystkie pory roku i aby nad parowami wisiały kładki i mostki.
Doglądałem w mieście żywego inwentarza, który sumiennemu pasterzowi przysparzał wielu kłopotów, skakał bowiem przez płoty. Nie spuszczałem też z oka zakątków gospodarstwa położonych na uboczu, chociaż nie zawsze było mi wiadomo, czy Jonasz lub Salomon pracują dziś na właściwym polu – nie wchodziło to w zakres moich obowiązków. Podlewałem borówkę, czereśnię i wiązowiec, sosnę czerwoną i jesion pensylwański, winorośl i fiołki, w przeciwnym bowiem razie mogłyby zmarnieć z powodu suszy.
Krótko mówiąc, zajmowałem się tym wszystkim przez długi czas (to prawda, nie przechwalam się), sumiennie wypełniając swoje obowiązki, dopóki nie nabrałem przekonania, że mimo wszystko moi sąsiedzi nie zaliczą mnie w poczet urzędników miejskich ani nie zamienią mej posady w synekurę o umiarkowanym dochodzie. Rachunków, które – mogę przysiąc – sumiennie prowadziłem, nigdy nie sprawdzałem; dość niechętnie akceptując je płaciłem i porządkowałem. Nie upierałem się jednak, żeby to robić. Nie brałem sobie tego do serca.
Niedawno temu wędrowny handlarz koszykami, Indianin, zatrzymał się w moim sąsiedztwie przed domem znanego prawnika. „Czy życzą sobie państwo kupić koszyk?” – zapytał. „Nie, dziękujemy” – odpowiedziano mu. „Co! – wykrzyknął Indianin cofając się do furtki – czy mamy umrzeć z głodu?” A wszystko wzięło się stąd, że Indianin pozazdrościwszy powodzenia swym białym pracowitym sąsiadom – wszak prawnik musiał tylko zgrabnie splatać argumenty, co jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki dawało mu majątek i pozycję – postanowił rzecz następującą: „Też mogę się wziąć do interesów, będę wyplatał koszyki, to dla mnie właściwe zajęcie.” Myślał, że na wypleceniu ich skończy się jego rola, zacznie zaś rola białego człowieka, którego zadaniem będzie owe koszyki kupić. Nie przyszło mu do głowy, że sprzedaż ich wymaga starań, że ewentualnego kupca powinien przynajmniej przekonać, iż któryś z koszyków warto nabyć. Nie pomyślał też o tym, że może łatwiej by szła sprzedaż czegoś innego. Ja również wyplotłem takie jakby koszyki z delikatnej wikliny, ale nie starałem się nikogo przekonać, że warto je kupić. Osobiście bowiem uważałem, że skoro warto się zajmować ich wyplataniem, należy się skupić przede wszystkim na obmyśleniu sposobów unikania konieczności ich sprzedaży, a nie szukać ku niej sposobności. Ludzie wychwalają tylko jeden sposób życia. Dlaczego jednak mielibyśmy jednemu przypisywać wyższość nad innymi?
Przekonawszy się, że moi ziomkowie nie mają zamiaru proponować mi ani pokoju w gmachu sądu, ani wikariatu, ani beneficjum gdziekolwiek indziej i że sam muszę dać sobie radę, bardziej zdecydowanie niż kiedykolwiek przedtem zwróciłem swe myśli ku lasom, w których znano mnie od lepszej strony. Postanowiłem natychmiast zabrać się do rzeczy i nie czekać, aż zbiorę potrzebny kapitał, choć dysponowałem skromnymi środkami. Nad Waldenem chciałem zamieszkać nie po to, aby żyć tanio lub drogo, lecz po to, aby móc zrealizować niektóre moje dążenia. Aby nie musieć się wspinać w górę, która to czynność przy braku odrobiny zdrowego rozsądku, przedsiębiorczości i talentu do interesów wyglądałaby nie tyle smutno, ile głupio.
Zawsze usiłowałem wyrobić w sobie surowe nawyki człowieka interesu, są bowiem niezbędne wszystkim ludziom. Jeżeli człowiek handluje z Imperium Niebieskim, wystarczy mu mały kantorek na wybrzeżu, w jakimś porcie Salem. Zajmie się eksportem takich artykułów, jakie państwo posiada, towarów wyłącznie rodzimych: sporych ilości lodu i drewna sosnowego, mniejszych zaś granitu. Zawsze będzie je wysyłał na rodzimych statkach. Transakcje okażą się opłacalne. Dobrze jest mieć osobisty nadzór nad wszystkimi drobiazgami, być jednocześnie pilotem i kapitanem, właścicielem i poręczycielem, kupować, sprzedawać i prowadzić buchalterię, czytać wszystkie otrzymywane listy i pisać albo czytać wszystkie wysyłane, w dzień i w nocy nadzorować rozładunek towarów importowanych, przebywać w wielu miejscowościach na wybrzeżu prawie jednocześnie – często najbogatszy towar rozładowuje się na wybrzeżu stanu Jersey – być swoim własnym telegrafem, który niezmordowanie obsługuje horyzont i porozumiewa się ze wszystkimi statkami płynącymi do brzegu, nadal prowadzić stałą ekspedycję towarów, aby zaopatrzyć taki odległy i przesadnie wymagający rynek, zawsze mieć informacje o potrzebach rynków, perspektywach wojny i pokoju na całym świecie i przewidywać tendencje handlu i cywilizacji – dokonać tego na podstawie wyników badań wszystkich wypraw odkrywczych, korzystać z nowych dróg morskich i nowych przyrządów nawigacyjnych, studiować mapy, ustalać położenie raf, nowych latarni i boi oraz nieustannie korygować obliczenia według tablic logarytmicznych, albowiem wskutek błędnej nawigacji statek często rozbija się o skałę, zamiast dopłynąć do przyjaznego brzegu, tak jak to przydarzyło się La Perouse’owi[23]; należy dotrzymywać kroku nauce, badać życiorysy wszystkich wielkich odkrywców i żeglarzy, wielkich awanturników i kupców, począwszy od Hanna[24] i Fenicjan, a skończywszy na współczesnych; koniec końców sporządzać od czasu do czasu bilans kapitału, aby wiedzieć, jak się przedstawiają rachunki. Ta praca wymagająca od człowieka wysiłku i zdolności to problemy zysków i strat, udziałów, tary i dodatkowych opłat za uszkodzenia w czasie transportu oraz wszelkiego rodzaju wskaźników, do rozeznania się w których potrzeba wiedzy ogólnej.
Myślałem, że staw Walden będzie dobrym miejscem do prowadzenia interesów, nie tylko dzięki kolei i handlowi lodem. Oferuje bowiem korzyści, których wyjawienie może nie być politycznie wskazane; to dobre miejsce i twardy grunt. Wprawdzie wszędzie trzeba tu budować na palach, lecz nie ma potrzeby osuszania bagien, tak jak nad Newą. Podobno przypływ morza, zachodni wiatr i lód na Newie mogłyby znieść Petersburg z powierzchni ziemi.
Ponieważ miałem się wziąć do interesów, a nie posiadałem kapitału, niełatwo chyba będzie się domyślić, skąd mogłem uzyskać owe środki, które jednak przy każdym podobnym przedsięwzięciu są niezbędne. Od razu zatem przystępując do praktycznej strony zagadnienia, chciałbym podkreślić, że jeśli idzie o odzież, nabywając ją chyba częściej kierujemy się umiłowaniem nowości i opinią innych ludzi aniżeli prawdziwą jej przydatnością.[25] Pozwolę sobie przypomnieć tym, których czeka kupno odzieży, że celem, jaki ma ona spełniać, jest po pierwsze, zachowanie ciepła witalnego, po drugie zaś, w naszych warunkach społecznych – okrycie nagości.[26] Ludzie owi mogą ocenić, ile koniecznej i ważnej pracy można wykonać nie dokupując nowej garderoby. Wprawdzie królowie i królowe tylko raz wkładają strój specjalnie dla nich szyty przez krojczych i szwaczki, lecz nie znają przyjemności ubierania się w garderobę dobrze dopasowaną. Przypominają konie na kijach, na których zawieszono czystą odzież. Ubranie nasze z dnia na dzień coraz bardziej się z nami zrasta, właściciel wyciska na nim swoje piętno, aż nie ma ochoty się go pozbyć; kiedy zaś o tym postanowi, ani nie odczekuje jakiegoś czasu, ani nie stosuje żadnych zabiegów medycznych, ani nie stwarza atmosfery uroczystej powagi, jak gdyby sprawa dotyczyła ludzkich zwłok. Nigdy nie ceniłem nikogo niżej za połataną odzież. Jestem wszelako pewien, że na ogół ludzie bardziej usilnie pragną mieć modne albo przynajmniej czyste i nie łatane ubranie aniżeli czyste sumienie. Największą zaś winą człowieka, który nie zacerował dziury, jest brak zapobiegliwości. Czasami chcąc poznać postawę swoich znajomych, zadaję im następujące pytanie: Kto z was mógłby chodzić z łatą albo chociaż z dwoma dodatkowymi szwami nad kolanem? Większość zagadniętych reaguje w taki sposób, jakby to mogło zrujnować ich perspektywy życiowe. Łatwiej zdecydowaliby się pokuśtykać do miasta ze złamaną nogą niż w rozerwanych spodniach. Często bywa, że gdy mężczyzna zrani się w nogę, leczy ją, natomiast jeśli podobne nieszczęście przydarzy się nogawkom jego spodni, nie dba o ich zacerowanie. Nie liczy się bowiem z tym, co naprawdę godne szacunku, lecz z tym, co szanowane.
Niewielu znamy mężczyzn, wiele zaś surdutów i spodni. Gdyby stracha na wróble ubrać w czyjąś: najnowszą odzież, a właściciela postawić obok nago, któż nie ukłoniłby się przede wszystkim strachowi?
Kiedy przechodziłem któregoś dnia przez pole i minąłem kapelusz i surdut na paliku, nagle rozpoznałem w owej postaci właściciela farmy. Był tylko trochę bardziej ogorzały, aniżeli kiedy poprzednio go widziałem. Słyszałem o psie, który szczekał na każdego ubranego obcego, jaki się zbliżył do posiadłości jego pana, natomiast nagi złodziej bez trudu potrafił psa uspokoić. Ciekawe, w jakim stopniu ludzie potrafiliby zachować swoją pozycję, gdyby pozbawiono ich odzieży. Czy moglibyśmy wówczas z całą pewnością orzec, że dana grupa ludzi cywilizowanych należy do najbardziej szanowanej klasy? Pani Pfeiffer[27] opowiadała, że podczas obfitującej w przygody podróży dookoła świata ze wschodu na zachód, kiedy bliska już powrotu do domu dotarła do azjatyckiej części Rosji, zaproszono ją na spotkanie z miejscowymi dygnitarzami. Poczuła wówczas potrzebę przebrania się z sukni podróżnej w inną toaletę, albowiem „była teraz w kraju cywilizowanym, gdzie […] ludzi ocenia się na podstawie ubioru”.[28] Nawet w naszych demokratycznych miastach Nowej Anglii jeśli przypadkiem ktoś jest bogaty, zamożnie się ubiera i jeździ powozem, natychmiast zyskuje sobie niemal powszechny szacunek. Ci wszelako, którzy darzą go owym szacunkiem, są jak jeden mąż po dziś dzień poganami i trzeba by im przysłać misjonarza. Ponadto problem ubrania pociąga za sobą problem szycia, a jest to tego rodzaju zajęcie, które można by nazwać nie kończącym się; w każdym razie szycie kobiecej sukni nie ma końca.