Home Random Page


CATEGORIES:

BiologyChemistryConstructionCultureEcologyEconomyElectronicsFinanceGeographyHistoryInformaticsLawMathematicsMechanicsMedicineOtherPedagogyPhilosophyPhysicsPolicyPsychologySociologySportTourism






GDZIE ŻYŁEM I PO CO 4 page

Przy­rod­nik Dar­win wie­le opo­wia­dał o miesz­kań­cach Tier­ra del Fu­ego. Po­dob­no kie­dy jego gru­bo ubra­nym to­wa­rzy­szom, któ­rzy sie­dzie­li przy ogniu, wca­le nie było zbyt cie­pło, ku jego zdu­mie­niu nadzy i dzi­cy tu­byl­cy, choć od­da­le­ni od ogni­ska, „spły­wa­li po­tem, gdyż było im za go­rą­co”.[17] Mówi się prze­to, że oby­wa­tel No­wej Ho­lan­dii[18] bez­kar­nie cho­dzi nagi, pod­czas gdy ubra­ny Eu­ro­pej­czyk trzę­sie się z zim­na.) Czy nie moż­na po­łą­czyć har­tu dzi­kich z in­te­lek­tem czło­wie­ka cy­wi­li­zo­wa­ne­go? Lie­big[19] twier­dzi, że cia­ło czło­wie­ka jest pie­cem, żyw­ność zaś opa­łem, któ­ry pod­trzy­mu­je we­wnętrz­ne spa­la­nie w płu­cach. Pod­czas chło­dów jemy wię­cej, pod­czas upa­łów – mniej. Cie­pło zwie­rząt wy­twa­rza się przez po­wol­ne spa­la­nie, cho­ro­ba i śmierć na­stę­pu­ją wte­dy, gdy spa­la­nie sta­je się zbyt gwał­tow­ne; ogień wy­ga­sa albo z po­wo­du bra­ku opa­łu, albo na sku­tek uszko­dze­nia w ko­mi­nie. Oczy­wi­ście cie­pła wi­tal­ne­go nie na­le­ży my­lić z ogniem. Do­syć jed­nak tych ana­lo­gii. Z po­wyż­szych wy­szcze­gól­nień chy­ba wy­ni­ka, że ży­cie zwie­rzę­ce to nie­mal sy­no­nim cie­pła zwie­rzę­ce­go, je­śli bo­wiem żyw­ność moż­na uwa­żać za opał, któ­ry pod­trzy­mu­je w nas cie­pło – opał słu­żą­cy tyl­ko przy­go­to­wa­niu owej żyw­no­ści lub pod­wyż­sze­niu tem­pe­ra­tu­ry na­szych ciał dzię­ki do­da­niu cie­pła z ze­wnątrz – to schro­nie­nie i odzież tak­że słu­żą tyl­ko za­cho­wa­niu wy­two­rzo­ne­go w ten spo­sób i wchło­nię­te­go cie­pła.

A za­tem cie­pło i utrzy­ma­nie w na­szym wnę­trzu cie­pła wi­tal­ne­go sta­no­wią wiel­ką po­trze­bę na­szych ciał. Ileż skut­kiem tego za­da­je­my so­bie tru­du, trosz­cząc się nie tyl­ko o żyw­ność, odzież i schro­nie­nie, ale tak­że o łóż­ka, któ­re słu­żą nam jak­by za noc­ne okry­cie, czy­li schro­nie­nie we­wnątrz schro­nie­nia, przy­po­mi­na­ją­ce kre­cie leże w głę­bi nory, wy­mosz­czo­ne tra­wą i li­ść­mi, z tym, że aby wy­mo­ścić na­sze, ra­bu­je­my gniaz­da i sku­bie­my pta­sie pier­si! Bied­ny czło­wiek ma zwy­czaj na­rze­kać, że świat jest zim­ny. Prze­to zim­nu – fi­zycz­ne­mu na rów­ni ze spo­łecz­nym – przy­pi­su­je więk­szość swo­ich bo­lą­czek. W nie­któ­rych kli­ma­tach lato umoż­li­wia czło­wie­ko­wi pro­wa­dze­nie ży­cia ni­czym w Eli­zjum. Opa­łu po­trze­ba je­dy­nie do go­to­wa­nia, słoń­ce bo­wiem jest dla czło­wie­ka ogni­skiem i w jego pro­mie­niach wie­le owo­ców do­sta­tecz­nie do­brze się go­tu­je; żyw­ność bywa bar­dziej uroz­ma­ico­na i ła­twiej do­stęp­na, a odzież i schro­nie­nie albo są w ogó­le nie­po­trzeb­ne, albo przy­da­ją się w ma­łym stop­niu. Opie­ra­jąc się na wła­snym do­świad­cze­niu stwier­dzam, że obec­nie w na­szym kra­ju po za­spo­ko­je­niu pod­sta­wo­wych po­trzeb ży­cio­wych nie­zbęd­ne jest po­sia­da­nie kil­ku na­stę­pu­ją­cych przed­mio­tów: noża, sie­kie­ry, ło­pa­ty, tacz­ki i tym po­dob­nych. Lu­dziom za­ję­tym na­uką po­trzeb­na jest lam­pa, ma­te­ria­ły pi­śmien­ne i do­stęp do kil­ku ksią­żek. Wszyst­ko to moż­na na­być za drob­ne sumy. Ali­ści nie­któ­rzy nie­zbyt mą­drzy lu­dzie po­dró­żu­ją na dru­gą stro­nę kuli ziem­skiej w dzi­kie i nie­zdro­we te­re­ny, aby tam przez dzie­sięć czy dwa­dzie­ścia lat po­świę­cać się han­dlo­wi – wszyst­ko to, aby żyć, to jest za­cho­wać nie­zbęd­ne cie­pło – i w koń­cu umrzeć w No­wej An­glii Lu­dzie, któ­rzy cie­szą się zbyt­kiem i bo­gac­twem, nie za­cho­wu­ją po pro­stu nie­zbęd­ne­go cie­pła, ale żyją w nie­na­tu­ral­nym upa­le – jak po­przed­nio wy­ka­za­łem, są ugo­to­wa­ni, i to oczy­wi­ście à la mode.



Więk­szość luk­su­sów i tak zwa­nych wy­gód ży­cio­wych jest nie tyl­ko zbęd­na, lecz sta­no­wi nie­wąt­pli­wie prze­szko­dę w roz­wo­ju du­cho­wym ludz­ko­ści. Je­śli już mowa o luk­su­sach i wy­go­dach, to naj­mą­drzej­si lu­dzie za­wsze pro­wa­dzi­li prost­sze i skrom­niej­sze ży­cie ani­że­li bie­da­cy. Sta­ro­żyt­ni fi­lo­zo­fo­wie w Chi­nach, In­diach, Per­sji i Gre­cji two­rzy­li kla­sę tak bied­ną, je­śli idzie o za­so­by ma­te­rial­ne, że nie było bied­niej­szej, ale też i bo­gat­szej, je­śli idzie o bo­gac­two du­cho­we. Nie­wie­le o nich wie­my, zna­mien­ne jed­nak, że wia­do­mo nam cho­ciaż tyle. To samo do­ty­czy bar­dziej współ­cze­snych re­for­ma­to­rów i do­bro­czyń­ców na­ro­dów. Nikt nie po­tra­fi być bez­stron­nym czy mą­drym ob­ser­wa­to­rem ludz­kie­go ży­cia, je­śli ob­ser­wa­cji swych nie do­ko­nu­je z po­zy­cji czło­wie­ka, któ­re­go na­zwa­li­śmy do­bro­wol­nym bie­da­kiem. Owoc luk­su­so­we­go ży­cia sta­no­wi luk­sus za­rów­no w rol­nic­twie oraz han­dlu, jak i w li­te­ra­tu­rze czy sztu­ce. W dzi­siej­szych cza­sach ist­nie­ją pro­fe­so­ro­wie fi­lo­zo­fii, a nie fi­lo­zo­fo­wie. Ali­ści wy­kła­dy god­ne są po­dzi­wu, je­śli kie­dyś god­ne po­dzi­wu było ży­cie. Być fi­lo­zo­fem to nie tyle od­da­wać się wy­ra­fi­no­wa­nym roz­my­śla­niom ani na­wet stwo­rzyć nowy sys­tem, ile tak ko­chać mą­drość, aby zgod­nie z jej na­ka­za­mi pro­wa­dzić ży­cie pro­ste, nie­za­leż­ne, wiel­ko­dusz­ne i ufne. To roz­wią­zy­wać nie­któ­re pro­ble­my ży­cio­we nie tyl­ko teo­re­tycz­nie, lecz tak­że prak­tycz­nie. Na­to­miast po­wo­dze­nie wiel­kich uczo­nych i my­śli­cie­li przy­po­mi­na na ogół suk­ce­sy dwo­rza­ni­na, nie zaś kró­la czy męż­czy­zny. Ra­dzą so­bie w ży­ciu dzię­ki kom­pro­mi­som, prak­tycz­nie ta­kim sa­mym jak ich oj­co­wie, i w naj­mniej­szym stop­niu nie są an­te­na­ta­mi szla­chet­niej­sze­go ga­tun­ku czło­wie­ka. Dla­cze­go jed­nak lu­dzie wciąż się de­ge­ne­ru­ją? Z ja­kie­go po­wo­du wy­mie­ra­ją rody? Co ta­kie­go jest w luk­su­sie, że osła­bia on i nisz­czy na­ro­dy? Czy mamy pew­ność, że jego cząst­ka nie tkwi w na­szym ży­ciu? Fi­lo­zof wy­prze­dza swo­ją epo­kę na­wet ze­wnętrz­ny­mi for­ma­mi ży­cia. Nie żywi się, nie szu­ka schro­nie­nia, odzie­ży i cie­pła w taki spo­sób jak jemu współ­cze­śni. Jak­że czło­wiek mógł­by być fi­lo­zo­fem i nie za­cho­wy­wać cie­pła wi­tal­ne­go dzię­ki me­to­dom lep­szym ani­że­li inni lu­dzie?

Kie­dy czło­wiek już się ogrze­je na tych kil­ka opi­sa­nych prze­ze mnie spo­so­bów, cze­go z ko­lei po­trze­bu­je? Z pew­no­ścią nie więk­szej ilo­ści cie­pła tego sa­me­go ro­dza­ju, lecz wię­cej bo­ga­te­go po­ży­wie­nia, ob­szer­niej­szych i wspa­nial­szych do­mów, pięk­niej­szych ubrań, licz­niej­szych, nie wy­ga­sa­ją­cych, go­ręt­szych ognisk, i tym po­dob­nych wy­gód. Zdo­byw­szy to, co po­trzeb­ne do ży­cia, może jed­nak do­ko­nać in­ne­go wy­bo­ru niż zdo­by­wa­nie nad­mia­ru, może się te­raz zdo­być na od­wa­gę i żyć, może za­cząć wa­ka­cje i za­nie­chać bar­dziej upo­ka­rza­ją­cej ha­rów­ki. Zie­mia chy­ba na­da­je się dla ta­kich wła­śnie na­sion, al­bo­wiem naj­pierw wy­pusz­cza­ją one w dół ko­rzon­ki, po­tem zaś z rów­nym za­ufa­niem strze­la­ją kieł­kiem w górę. Dla­cze­go czło­wiek tak moc­no za­pu­ścił ko­rze­nie w zie­mi, że nie może z rów­ną ener­gią po­de­rwać się i wznieść ku nie­bu? Wszak szla­chet­niej­sze ro­śli­ny ceni się dla owo­cu, jaki osta­tecz­nie ro­dzą po­śród po­wie­trza i świa­tła, da­le­ko od zie­mi. Nie trak­tu­je się ich na rów­ni ze skrom­niej­szy­mi ro­śli­na­mi ja­dal­ny­mi, któ­re mimo że dwu­let­nie, upra­wia­ne są tyl­ko do cza­su, kie­dy w peł­ni wy­kształ­cą ko­rzeń, i czę­sto uła­twia im się ów pro­ces ści­na­jąc część na­ziem­ną, skut­kiem cze­go więk­szość lu­dzi nie wie na­wet, jak wy­glą­da­ją w okre­sie kwit­nie­nia.

Nie za­mie­rzam stwa­rzać re­guł dla na­tur sil­nych i dziel­nych, któ­re za­dba­ją o sie­bie i w nie­bie, i w pie­kle, któ­re będą może bu­do­wać wspa­nia­lej i wy­da­wać bar­dziej roz­rzut­nie ani­że­li naj­więk­si bo­ga­cze, i ni­g­dy nie zbied­nie­ją, al­bo­wiem w grun­cie rze­czy wca­le tak wy­staw­nie nie żyją – je­śli do­praw­dy ta­kie na­tu­ry ist­nie­ją nie tyl­ko w na­szych snach. Nie za­mie­rzam też da­wać wska­zó­wek tym, któ­rzy znaj­du­ją za­chę­tę i in­spi­ra­cję wła­śnie w obec­nym po­rząd­ku, rze­czy i pie­lę­gnu­ją go czu­le, z en­tu­zja­zmem ko­chan­ko­wi W pew­nym stop­niu za­li­czam sie­bie do ich gro­na. Nie ad­re­su­ję mych słów rów­nież do tych, któ­rzy zna­leź­li do­bre za­trud­nie­nie, nie­za­leż­nie, w ja­kim cha­rak­te­rze, i świa­do­mi są do­dat­nich i ujem­nych stron swo­je­go za­ję­cia. Zwra­cam się głów­nie do więk­szo­ści lu­dzi nie­za­do­wo­lo­nych i czczo uty­sku­ją­cych na zły los lub cięż­kie cza­sy, pod­czas gdy mo­gli­by się sta­rać je po­pra­wić. Prze­ma­wiam tak­że do tych, któ­rzy nie­po­cie­sze­ni, ener­gicz­nie na­rze­ka­ją za wszyst­kich, twier­dząc, że to ich obo­wią­zek, jak rów­nież do tej po­zor­nie bo­ga­tej, ale naj­strasz­li­wiej zu­bo­ża­łej kla­sy wszyst­kich tych lu­dzi, któ­rzy zgro­ma­dzi­li śmie­cie i nie wie­dzą, jak je spo­żyt­ko­wać albo jak ich się po­zbyć, skut­kiem cze­go za­ku­li się we wła­sne zło­te czy srebr­ne kaj­da­ny.

Gdy­bym po­ku­sił się opo­wie­dzieć, jak pra­gną­łem spę­dzić ubie­głe lata, zdzi­wił­bym za­pew­ne czy­tel­ni­ków zna­ją­cych nie­co ich fak­tycz­ny prze­bieg, a na pew­no już tych, któ­rzy nic na ten te­mat nie wie­dzą. Na­po­mknę tyl­ko o kil­ku przed­się­wzię­ciach wy­piesz­czo­nych w ma­rze­niach.

W każ­dą po­go­dę, w każ­dą go­dzi­nę dnia czy nocy pra­gną­łem wzbo­ga­cać wszyst­kie chwi­le i na­zna­czać je na­cię­ciem na kiju, pra­gną­łem stać w miej­scu sty­ka­nia się dwóch wiecz­no­ści[20] – prze­szło­ści i przy­szło­ści, czy­li do­kład­nie w mo­men­cie te­raź­niej­szym, pra­gną­łem się pod­po­rząd­ko­wać jego na­ka­zom. Pro­szę wy­ba­czyć mi kil­ka nie­ja­sno­ści, ale w moim fa­chu wię­cej mam ta­jem­nic ani­że­li inni lu­dzie, ta­jem­nic, któ­rych za­cho­wa­nie ów fach mi na­rzu­ca, są bo­wiem nie­ro­ze­rwal­nie zwią­za­ne z jego na­tu­rą. Gdy­by to ode mnie za­le­ża­ło, z przy­jem­no­ścią opo­wie­dział­bym o nim wszyst­ko i ni­g­dy nie umie­ścił na swo­jej bra­mie na­pi­su: „Wstęp za­bro­nio­ny.”

Daw­no temu zgi­nął mi pies, gnia­dy koń i tur­kaw­ka. Na­dal ich po­szu­ku­ję. Py­ta­łem o moje zgu­by wie­lu wę­drow­ców, opi­sy­wa­łem śla­dy, opo­wia­da­łem, jak na­le­ży wo­łać zwie­rzę­ta, aby od­po­wie­dzia­ły. Je­den czy dwóch spo­tka­nych sły­sza­ło psa i cięż­kie stą­pa­nie ko­nia, a na­wet wi­dzia­ło, jak tur­kaw­ka znik­nę­ła za chmu­rą. Wy­da­wa­ło się, że tak bar­dzo pra­gną od­zy­skać zwie­rzę­ta, jak­by sami je utra­ci­li.

Ach, cie­szyć się nie tyl­ko wscho­dem słoń­ca i zmierz­chem, lecz je­śli to moż­li­we – samą Na­tu­rą! Ileż to razy rano w le­cie czy w zi­mie krzą­ta­łem się przy tym wła­śnie moim ulu­bio­nym za­ję­ciu, za­nim któ­ry­kol­wiek z są­sia­dów wstał do swo­ich obo­wiąz­ków! Do­praw­dy, wie­lu miesz­kań­ców na­sze­go mia­stecz­ka spo­ty­ka­ło mnie w dro­dze po­wrot­nej z wy­pra­wy po te ulu­bio­ne do­zna­nia, pod­czas gdy sami do­pie­ro się za­bie­ra­li do wła­snych obo­wiąz­ków – far­me­rzy wy­ru­sza­li o brza­sku do Bo­sto­nu, drwa­le zaś do lasu. Wpraw­dzie ni­g­dy nie asy­sto­wa­łem oso­bi­ście przy wscho­dzie słoń­ca, ale też nie­wąt­pli­wie nie o tego ro­dza­ju obec­ność szło.

Ileż to je­sien­nych, ba, zi­mo­wych dni spę­dzi­łem wśród pól i la­sów, usi­łu­jąc się wsłu­chi­wać w tony wia­tru, usi­łu­jąc usły­szeć je i wier­nie od­dać! Uto­pi­łem w tym nie­mal cały ka­pi­tał, a bie­gnąc wia­tro­wi na­prze­ciw stra­ci­łem też od­dech na tym in­te­re­sie. Wierz­cie mi, czy­tel­ni­cy, gdy­by spra­wa do­ty­czy­ła któ­rejś z par­tii po­li­tycz­nych, no­wi­na owa uka­za­ła­by się w „Ga­zet­te”[21] wśród po­ran­nych wia­do­mo­ści. In­nym ra­zem obie­ra­łem so­bie punkt ob­ser­wa­cyj­ny na ska­le czy drze­wie, aby prze­ka­zy­wać te­le­gra­ficz­nie wszyst­kie nowe do­nie­sie­nia, albo cze­ka­łem wie­czo­ra­mi, aż spad­nie coś z nie­ba, ma­jąc na­dzie­ję, że uda mi się to coś zła­pać – choć ni­g­dy dużo nie zła­pa­łem – i że to coś niby man­na znów stop­nie­je w słoń­cu. Pra­co­wa­łem przez dłu­gi czas jako re­por­ter dzien­ni­ka o nie­zbyt du­żym na­kła­dzie, któ­re­go wy­daw­ca do­tych­czas jesz­cze nie uznał mo­ich ar­ty­ku­łów za na­da­ją­ce się do dru­ku, 1 jak to zwy­kle bywa z pi­sa­rza­mi, je­dy­nym za­dość­uczy­nie­niem za pra­cę był trud jej pod­ję­cia. W tym jed­nak wy­pad­ku mój trud był mi sam w so­bie na­gro­dą.[22]

By­łem przez wie­le lat in­spek­to­rem – sam nim się mia­no­wa­łem – śnież­nych za­wie­ruch i let­nich burz. Z obo­wiąz­ków wy­wią­zy­wa­łem się su­mien­nie. Pra­co­wa­łem rów­nież jako mier­ni­czy – je­śli nie go­ściń­ców, to le­śnych ście­żek i wszel­kich trak­tów. Pil­no­wa­łem, aby w miej­scach uczęsz­cza­nych były prze­jezd­ne przez wszyst­kie pory roku i aby nad pa­ro­wa­mi wi­sia­ły kład­ki i most­ki.

Do­glą­da­łem w mie­ście ży­we­go in­wen­ta­rza, któ­ry su­mien­ne­mu pa­ste­rzo­wi przy­spa­rzał wie­lu kło­po­tów, ska­kał bo­wiem przez pło­ty. Nie spusz­cza­łem też z oka za­kąt­ków go­spo­dar­stwa po­ło­żo­nych na ubo­czu, cho­ciaż nie za­wsze było mi wia­do­mo, czy Jo­nasz lub Sa­lo­mon pra­cu­ją dziś na wła­ści­wym polu – nie wcho­dzi­ło to w za­kres mo­ich obo­wiąz­ków. Pod­le­wa­łem bo­rów­kę, cze­re­śnię i wią­zo­wiec, so­snę czer­wo­ną i je­sion pen­syl­wań­ski, wi­no­rośl i fioł­ki, w prze­ciw­nym bo­wiem ra­zie mo­gły­by zmar­nieć z po­wo­du su­szy.

Krót­ko mó­wiąc, zaj­mo­wa­łem się tym wszyst­kim przez dłu­gi czas (to praw­da, nie prze­chwa­lam się), su­mien­nie wy­peł­nia­jąc swo­je obo­wiąz­ki, do­pó­ki nie na­bra­łem prze­ko­na­nia, że mimo wszyst­ko moi są­sie­dzi nie za­li­czą mnie w po­czet urzęd­ni­ków miej­skich ani nie za­mie­nią mej po­sa­dy w sy­ne­ku­rę o umiar­ko­wa­nym do­cho­dzie. Ra­chun­ków, któ­re – mogę przy­siąc – su­mien­nie pro­wa­dzi­łem, ni­g­dy nie spraw­dza­łem; dość nie­chęt­nie ak­cep­tu­jąc je pła­ci­łem i po­rząd­ko­wa­łem. Nie upie­ra­łem się jed­nak, żeby to ro­bić. Nie bra­łem so­bie tego do ser­ca.

Nie­daw­no temu wę­drow­ny han­dlarz ko­szy­ka­mi, In­dia­nin, za­trzy­mał się w moim są­siedz­twie przed do­mem zna­ne­go praw­ni­ka. „Czy ży­czą so­bie pań­stwo ku­pić ko­szyk?” – za­py­tał. „Nie, dzię­ku­je­my” – od­po­wie­dzia­no mu. „Co! – wy­krzyk­nął In­dia­nin co­fa­jąc się do furt­ki – czy mamy umrzeć z gło­du?” A wszyst­ko wzię­ło się stąd, że In­dia­nin po­zaz­dro­ściw­szy po­wo­dze­nia swym bia­łym pra­co­wi­tym są­sia­dom – wszak praw­nik mu­siał tyl­ko zgrab­nie spla­tać ar­gu­men­ty, co jak za do­tknię­ciem cza­ro­dziej­skiej różdż­ki da­wa­ło mu ma­ją­tek i po­zy­cję – po­sta­no­wił rzecz na­stę­pu­ją­cą: „Też mogę się wziąć do in­te­re­sów, będę wy­pla­tał ko­szy­ki, to dla mnie wła­ści­we za­ję­cie.” My­ślał, że na wy­ple­ce­niu ich skoń­czy się jego rola, za­cznie zaś rola bia­łe­go czło­wie­ka, któ­re­go za­da­niem bę­dzie owe ko­szy­ki ku­pić. Nie przy­szło mu do gło­wy, że sprze­daż ich wy­ma­ga sta­rań, że ewen­tu­al­ne­go kup­ca po­wi­nien przy­naj­mniej prze­ko­nać, iż któ­ryś z ko­szy­ków war­to na­być. Nie po­my­ślał też o tym, że może ła­twiej by szła sprze­daż cze­goś in­ne­go. Ja rów­nież wy­plo­tłem ta­kie jak­by ko­szy­ki z de­li­kat­nej wi­kli­ny, ale nie sta­ra­łem się ni­ko­go prze­ko­nać, że war­to je ku­pić. Oso­bi­ście bo­wiem uwa­ża­łem, że sko­ro war­to się zaj­mo­wać ich wy­pla­ta­niem, na­le­ży się sku­pić przede wszyst­kim na ob­my­śle­niu spo­so­bów uni­ka­nia ko­niecz­no­ści ich sprze­da­ży, a nie szu­kać ku niej spo­sob­no­ści. Lu­dzie wy­chwa­la­ją tyl­ko je­den spo­sób ży­cia. Dla­cze­go jed­nak mie­li­by­śmy jed­ne­mu przy­pi­sy­wać wyż­szość nad in­ny­mi?

Prze­ko­naw­szy się, że moi ziom­ko­wie nie mają za­mia­ru pro­po­no­wać mi ani po­ko­ju w gma­chu sądu, ani wi­ka­ria­tu, ani be­ne­fi­cjum gdzie­kol­wiek in­dziej i że sam mu­szę dać so­bie radę, bar­dziej zde­cy­do­wa­nie niż kie­dy­kol­wiek przed­tem zwró­ci­łem swe my­śli ku la­som, w któ­rych zna­no mnie od lep­szej stro­ny. Po­sta­no­wi­łem na­tych­miast za­brać się do rze­czy i nie cze­kać, aż zbio­rę po­trzeb­ny ka­pi­tał, choć dys­po­no­wa­łem skrom­ny­mi środ­ka­mi. Nad Wal­de­nem chcia­łem za­miesz­kać nie po to, aby żyć ta­nio lub dro­go, lecz po to, aby móc zre­ali­zo­wać nie­któ­re moje dą­że­nia. Aby nie mu­sieć się wspi­nać w górę, któ­ra to czyn­ność przy bra­ku odro­bi­ny zdro­we­go roz­sąd­ku, przed­się­bior­czo­ści i ta­len­tu do in­te­re­sów wy­glą­da­ła­by nie tyle smut­no, ile głu­pio.

Za­wsze usi­ło­wa­łem wy­ro­bić w so­bie su­ro­we na­wy­ki czło­wie­ka in­te­re­su, są bo­wiem nie­zbęd­ne wszyst­kim lu­dziom. Je­że­li czło­wiek han­dlu­je z Im­pe­rium Nie­bie­skim, wy­star­czy mu mały kan­to­rek na wy­brze­żu, w ja­kimś por­cie Sa­lem. Zaj­mie się eks­por­tem ta­kich ar­ty­ku­łów, ja­kie pań­stwo po­sia­da, to­wa­rów wy­łącz­nie ro­dzi­mych: spo­rych ilo­ści lodu i drew­na so­sno­we­go, mniej­szych zaś gra­ni­tu. Za­wsze bę­dzie je wy­sy­łał na ro­dzi­mych stat­kach. Trans­ak­cje oka­żą się opła­cal­ne. Do­brze jest mieć oso­bi­sty nad­zór nad wszyst­ki­mi dro­bia­zga­mi, być jed­no­cze­śnie pi­lo­tem i ka­pi­ta­nem, wła­ści­cie­lem i po­rę­czy­cie­lem, ku­po­wać, sprze­da­wać i pro­wa­dzić bu­chal­te­rię, czy­tać wszyst­kie otrzy­my­wa­ne li­sty i pi­sać albo czy­tać wszyst­kie wy­sy­ła­ne, w dzień i w nocy nad­zo­ro­wać roz­ła­du­nek to­wa­rów im­por­to­wa­nych, prze­by­wać w wie­lu miej­sco­wo­ściach na wy­brze­żu pra­wie jed­no­cze­śnie – czę­sto naj­bo­gat­szy to­war roz­ła­do­wu­je się na wy­brze­żu sta­nu Jer­sey – być swo­im wła­snym te­le­gra­fem, któ­ry nie­zmor­do­wa­nie ob­słu­gu­je ho­ry­zont i po­ro­zu­mie­wa się ze wszyst­ki­mi stat­ka­mi pły­ną­cy­mi do brze­gu, na­dal pro­wa­dzić sta­łą eks­pe­dy­cję to­wa­rów, aby za­opa­trzyć taki od­le­gły i prze­sad­nie wy­ma­ga­ją­cy ry­nek, za­wsze mieć in­for­ma­cje o po­trze­bach ryn­ków, per­spek­ty­wach woj­ny i po­ko­ju na ca­łym świe­cie i prze­wi­dy­wać ten­den­cje han­dlu i cy­wi­li­za­cji – do­ko­nać tego na pod­sta­wie wy­ni­ków ba­dań wszyst­kich wy­praw od­kryw­czych, ko­rzy­stać z no­wych dróg mor­skich i no­wych przy­rzą­dów na­wi­ga­cyj­nych, stu­dio­wać mapy, usta­lać po­ło­że­nie raf, no­wych la­tar­ni i boi oraz nie­ustan­nie ko­ry­go­wać ob­li­cze­nia we­dług ta­blic lo­ga­ryt­micz­nych, al­bo­wiem wsku­tek błęd­nej na­wi­ga­cji sta­tek czę­sto roz­bi­ja się o ska­łę, za­miast do­pły­nąć do przy­ja­zne­go brze­gu, tak jak to przy­da­rzy­ło się La Pe­ro­use’owi[23]; na­le­ży do­trzy­my­wać kro­ku na­uce, ba­dać ży­cio­ry­sy wszyst­kich wiel­kich od­kryw­ców i że­gla­rzy, wiel­kich awan­tur­ni­ków i kup­ców, po­cząw­szy od Han­na[24] i Fe­ni­cjan, a skoń­czyw­szy na współ­cze­snych; ko­niec koń­ców spo­rzą­dzać od cza­su do cza­su bi­lans ka­pi­ta­łu, aby wie­dzieć, jak się przed­sta­wia­ją ra­chun­ki. Ta pra­ca wy­ma­ga­ją­ca od czło­wie­ka wy­sił­ku i zdol­no­ści to pro­ble­my zy­sków i strat, udzia­łów, tary i do­dat­ko­wych opłat za uszko­dze­nia w cza­sie trans­por­tu oraz wszel­kie­go ro­dza­ju wskaź­ni­ków, do ro­ze­zna­nia się w któ­rych po­trze­ba wie­dzy ogól­nej.

My­śla­łem, że staw Wal­den bę­dzie do­brym miej­scem do pro­wa­dze­nia in­te­re­sów, nie tyl­ko dzię­ki ko­lei i han­dlo­wi lo­dem. Ofe­ru­je bo­wiem ko­rzy­ści, któ­rych wy­ja­wie­nie może nie być po­li­tycz­nie wska­za­ne; to do­bre miej­sce i twar­dy grunt. Wpraw­dzie wszę­dzie trze­ba tu bu­do­wać na pa­lach, lecz nie ma po­trze­by osu­sza­nia ba­gien, tak jak nad Newą. Po­dob­no przy­pływ mo­rza, za­chod­ni wiatr i lód na Ne­wie mo­gły­by znieść Pe­ters­burg z po­wierzch­ni zie­mi.

Po­nie­waż mia­łem się wziąć do in­te­re­sów, a nie po­sia­da­łem ka­pi­ta­łu, nie­ła­two chy­ba bę­dzie się do­my­ślić, skąd mo­głem uzy­skać owe środ­ki, któ­re jed­nak przy każ­dym po­dob­nym przed­się­wzię­ciu są nie­zbęd­ne. Od razu za­tem przy­stę­pu­jąc do prak­tycz­nej stro­ny za­gad­nie­nia, chciał­bym pod­kre­ślić, że je­śli idzie o odzież, na­by­wa­jąc ją chy­ba czę­ściej kie­ru­je­my się umi­ło­wa­niem no­wo­ści i opi­nią in­nych lu­dzi ani­że­li praw­dzi­wą jej przy­dat­no­ścią.[25] Po­zwo­lę so­bie przy­po­mnieć tym, któ­rych cze­ka kup­no odzie­ży, że ce­lem, jaki ma ona speł­niać, jest po pierw­sze, za­cho­wa­nie cie­pła wi­tal­ne­go, po dru­gie zaś, w na­szych wa­run­kach spo­łecz­nych – okry­cie na­go­ści.[26] Lu­dzie owi mogą oce­nić, ile ko­niecz­nej i waż­nej pra­cy moż­na wy­ko­nać nie do­ku­pu­jąc no­wej gar­de­ro­by. Wpraw­dzie kró­lo­wie i kró­lo­we tyl­ko raz wkła­da­ją strój spe­cjal­nie dla nich szy­ty przez kroj­czych i szwacz­ki, lecz nie zna­ją przy­jem­no­ści ubie­ra­nia się w gar­de­ro­bę do­brze do­pa­so­wa­ną. Przy­po­mi­na­ją ko­nie na ki­jach, na któ­rych za­wie­szo­no czy­stą odzież. Ubra­nie na­sze z dnia na dzień co­raz bar­dziej się z nami zra­sta, wła­ści­ciel wy­ci­ska na nim swo­je pięt­no, aż nie ma ocho­ty się go po­zbyć; kie­dy zaś o tym po­sta­no­wi, ani nie od­cze­ku­je ja­kie­goś cza­su, ani nie sto­su­je żad­nych za­bie­gów me­dycz­nych, ani nie stwa­rza at­mos­fe­ry uro­czy­stej po­wa­gi, jak gdy­by spra­wa do­ty­czy­ła ludz­kich zwłok. Ni­g­dy nie ce­ni­łem ni­ko­go ni­żej za po­ła­ta­ną odzież. Je­stem wsze­la­ko pe­wien, że na ogół lu­dzie bar­dziej usil­nie pra­gną mieć mod­ne albo przy­naj­mniej czy­ste i nie ła­ta­ne ubra­nie ani­że­li czy­ste su­mie­nie. Naj­więk­szą zaś winą czło­wie­ka, któ­ry nie za­ce­ro­wał dziu­ry, jest brak za­po­bie­gli­wo­ści. Cza­sa­mi chcąc po­znać po­sta­wę swo­ich zna­jo­mych, za­da­ję im na­stę­pu­ją­ce py­ta­nie: Kto z was mógł­by cho­dzić z łatą albo cho­ciaż z dwo­ma do­dat­ko­wy­mi szwa­mi nad ko­la­nem? Więk­szość za­gad­nię­tych re­agu­je w taki spo­sób, jak­by to mo­gło zruj­no­wać ich per­spek­ty­wy ży­cio­we. Ła­twiej zde­cy­do­wa­li­by się po­kuś­ty­kać do mia­sta ze zła­ma­ną nogą niż w ro­ze­rwa­nych spodniach. Czę­sto bywa, że gdy męż­czy­zna zra­ni się w nogę, le­czy ją, na­to­miast je­śli po­dob­ne nie­szczę­ście przy­da­rzy się no­gaw­kom jego spodni, nie dba o ich za­ce­ro­wa­nie. Nie li­czy się bo­wiem z tym, co na­praw­dę god­ne sza­cun­ku, lecz z tym, co sza­no­wa­ne.

Nie­wie­lu zna­my męż­czyzn, wie­le zaś sur­du­tów i spodni. Gdy­by stra­cha na wró­ble ubrać w czy­jąś: naj­now­szą odzież, a wła­ści­cie­la po­sta­wić obok nago, któż nie ukło­nił­by się przede wszyst­kim stra­cho­wi?

Kie­dy prze­cho­dzi­łem któ­re­goś dnia przez pole i mi­ną­łem ka­pe­lusz i sur­dut na pa­li­ku, na­gle roz­po­zna­łem w owej po­sta­ci wła­ści­cie­la far­my. Był tyl­ko tro­chę bar­dziej ogo­rza­ły, ani­że­li kie­dy po­przed­nio go wi­dzia­łem. Sły­sza­łem o psie, któ­ry szcze­kał na każ­de­go ubra­ne­go ob­ce­go, jaki się zbli­żył do po­sia­dło­ści jego pana, na­to­miast nagi zło­dziej bez tru­du po­tra­fił psa uspo­ko­ić. Cie­ka­we, w ja­kim stop­niu lu­dzie po­tra­fi­li­by za­cho­wać swo­ją po­zy­cję, gdy­by po­zba­wio­no ich odzie­ży. Czy mo­gli­by­śmy wów­czas z całą pew­no­ścią orzec, że dana gru­pa lu­dzi cy­wi­li­zo­wa­nych na­le­ży do naj­bar­dziej sza­no­wa­nej kla­sy? Pani Pfe­if­fer[27] opo­wia­da­ła, że pod­czas ob­fi­tu­ją­cej w przy­go­dy po­dró­ży do­oko­ła świa­ta ze wscho­du na za­chód, kie­dy bli­ska już po­wro­tu do domu do­tar­ła do azja­tyc­kiej czę­ści Ro­sji, za­pro­szo­no ją na spo­tka­nie z miej­sco­wy­mi dy­gni­ta­rza­mi. Po­czu­ła wów­czas po­trze­bę prze­bra­nia się z suk­ni po­dróż­nej w inną to­a­le­tę, al­bo­wiem „była te­raz w kra­ju cy­wi­li­zo­wa­nym, gdzie […] lu­dzi oce­nia się na pod­sta­wie ubio­ru”.[28] Na­wet w na­szych de­mo­kra­tycz­nych mia­stach No­wej An­glii je­śli przy­pad­kiem ktoś jest bo­ga­ty, za­moż­nie się ubie­ra i jeź­dzi po­wo­zem, na­tych­miast zy­sku­je so­bie nie­mal po­wszech­ny sza­cu­nek. Ci wsze­la­ko, któ­rzy da­rzą go owym sza­cun­kiem, są jak je­den mąż po dziś dzień po­ga­na­mi i trze­ba by im przy­słać mi­sjo­na­rza. Po­nad­to pro­blem ubra­nia po­cią­ga za sobą pro­blem szy­cia, a jest to tego ro­dza­ju za­ję­cie, któ­re moż­na by na­zwać nie koń­czą­cym się; w każ­dym ra­zie szy­cie ko­bie­cej suk­ni nie ma koń­ca.


Date: 2016-01-14; view: 593


<== previous page | next page ==>
GDZIE ŻYŁEM I PO CO 3 page | GDZIE ŻYŁEM I PO CO 5 page
doclecture.net - lectures - 2014-2024 year. Copyright infringement or personal data (0.008 sec.)