Home Random Page


CATEGORIES:

BiologyChemistryConstructionCultureEcologyEconomyElectronicsFinanceGeographyHistoryInformaticsLawMathematicsMechanicsMedicineOtherPedagogyPhilosophyPhysicsPolicyPsychologySociologySportTourism






GDZIE ŻYŁEM I PO CO 2 page

Trans­cen­den­ta­li­ści nie roz­gra­ni­cza­li sztu­ki od ży­cia, lecz je­śli wziąć pod uwa­gę cza­sy, w ja­kich żyli, ich sta­no­wi­sko nie po­win­no bu­dzić zdzi­wie­nia. Prze­cież pod­sta­wo­wym za­ło­że­niem my­śli ro­man­tycz­nej – i nie tyl­ko ro­man­tycz­nej – była idea sztu­ki jako wy­ra­zi­ciel­ki cha­rak­te­ru twór­cy. Trans­cen­den­ta­li­ści jed­nak nie trak­to­wa­li tej idei wy­łącz­nie jako ha­sła. Nie­zwy­kle po­waż­nie usi­ło­wa­li ją re­ali­zo­wać w prak­ty­ce. W Con­cord z uko­sa pa­trzo­no na sta­re ubra­nie i za­bło­co­ne buty Tho­re­au – strój nie­od­po­wied­ni dla ab­sol­wen­ta Uni­wer­sy­te­tu Ha­rvar­da. Od­po­wie­dzią jego, za­no­to­wa­ną kie­dyś w dzien­ni­ku, było oświad­cze­nie, że za­mie­rza zo­stać po­etą. A po­eta w jego po­ję­ciu to naj­wyż­szy przed­sta­wi­ciel współ­cze­snej ludz­ko­ści, szla­chet­niej­szy od uczo­ne­go i fi­lo­zo­fa. Naj­szla­chet­niej­szym zaś dzie­łem po­ety jest jego ży­cie. Po­ezja wy­pły­wa z ży­cia, ale ni­g­dy nie bę­dzie od ży­cia waż­niej­sza. Musi być re­la­cją o nim praw­dzi­wą, ab­so­lut­nie szcze­rą i uczci­wą. Moż­na ją pi­sać wier­szem albo pro­zą, for­ma nie jest istot­na. Li­czy się tyl­ko fakt, że utwór zo­stał na­pi­sa­ny przez praw­dzi­we­go po­etę. W tym też sen­sie nie tyl­ko jego wier­sze, lecz tak­że Wal­den i inne ese­je to utwo­ry po­etyc­kie. Nie­zwy­kle se­rio pod­cho­dzi­li więc trans­cen­den­ta­li­ści rów­nież do roli po­ety-ka­pła­na, bar­dziej se­rio niż ro­man­ty­cy an­giel­scy, może z wy­jąt­kiem Bla­ke’a czy Shel­leya.

Wpraw­dzie po­szcze­gól­ni uczest­ni­cy ru­chu róż­ni­li się mię­dzy sobą znacz­nie w spoj­rze­niu na róż­ne kwe­stie, lecz wszy­scy po­dzie­la­li ten sam po­gląd na wznio­słe re­la­cje mię­dzy re­li­gią a sztu­ką: sztu­ka jest wy­ra­zem uczuć re­li­gij­nych, a uczu­cia re­li­gij­ne z ra­cji sa­mej swej na­tu­ry wy­ma­ga­ją twór­czej eks­pre­sji. O. B. Fro­thin­gham utrzy­my­wał, że cho­ciaż trans­cen­den­ta­lizm na­le­ży trak­to­wać przede wszyst­kim jako ruch re­li­gij­ny, to „był on z grun­tu po­ezją i myśl swą w spo­sób na­tu­ral­ny wy­ra­żał w pie­śni”.

Echa owej pie­śni roz­brzmie­wa­ją w wie­lu zja­wi­skach ży­cia ame­ry­kań­skie­go i w li­te­ra­tu­rze tego kra­ju. Prze­ciw­staw­ne ele­men­ty trans­cen­den­ta­li­zmu: ide­alizm i „fi­zycz­ny” spo­sób po­strze­ga­nia przy­ro­dy, in­dy­wi­du­alizm i de­mo­kra­cja nada­wa­ły mu dy­na­micz­ność i „elek­trycz­ność”, jak lu­bił mó­wić Whit­man. Rysy te, wi­docz­ne w póź­niej­szej li­te­ra­tu­rze ame­ry­kań­skiej, okre­śli­ły jej szcze­gól­ny cha­rak­ter. Po­szu­ki­wa­nie cu­dow­no­ści w przy­ro­dzie, w każ­dym źdźble tra­wy czy li­ściu, w naj­pow­sze­dniej­szych kon­tak­tach z na­tu­rą, za­po­cząt­ko­wa­ne przez Emer­so­na, Tho­re­au i Whit­ma­na, sta­ło się nur­tem obec­nym w twór­czo­ści za­rów­no Emi­ly Dic­kin­son – zresz­tą zwią­za­nej w pew­nym stop­niu z trans­cen­den­ta­li­zmem – jak i Dre­ise­ra, Lon­do­na, Dos Pas­so­sa oraz Updi­ke’a. Tę­sk­no­ta za utra­co­ną nie­win­no­ścią, wy­pły­wa­ją­ca z wia­ry w twier­dze­nie Word­swor­tha, że „dziec­ko jest oj­cem męż­czy­zny”, obec­na jest nie tyl­ko u Twa­ina i Sa­lin­ge­ra, lecz tak­że u He­min­gwaya. Dzie­ci, któ­re w więk­szej licz­bie po­ja­wi­ły się w li­te­ra­tu­rze ame­ry­kań­skiej wła­śnie po okre­sie ro­man­ty­zmu, są i lep­sze, i mą­drzej­sze od do­ro­słych. „Cu­dow­ność” od­kry­wa­na w ży­ciu co­dzien­nym, w zwy­czaj­nych spra­wach – to ko­lej­na za­po­ży­czo­na od ro­man­ty­ków ce­cha wie­lu pi­sa­rzy ame­ry­kań­skich. Pod­kre­śla­nie „fi­zycz­no­ści” oto­cze­nia, na­ma­cal­no­ści jego przed­mio­tów od­róż­nia na przy­kład po­ezję ame­ry­kań­ską od pi­sa­nej w tym sa­mym ję­zy­ku po­ezji an­giel­skiej, w któ­rej kon­tu­ry fi­zycz­ne­go świa­ta są jak­by za­tar­te.



Trans­cen­den­ta­lizm no­wo­an­giel­ski stwo­rzył więc we współ­cze­snej so­bie Ame­ry­ce i w Ame­ry­ce na­stęp­nych epok nie tyl­ko nową umy­sło­wość, lecz tak­że li­te­ra­tu­rę o spe­cy­ficz­nym sma­ku, za­de­cy­do­wał o jej od­ręb­no­ści.

Hen­ry Da­vid Tho­re­au uro­dził się w 1817 r. w Con­cord. Ten asce­ta, mo­ra­li­sta, sto­ik, „ba­ka­łarz na­tu­ry”, „po­eta na­tu­ra­li­sta”, bun­tow­nik i mi­styk, któ­ry stał się sym­bo­lem ame­ry­kań­skie­go in­dy­wi­du­ali­zmu, w tym ma­łym mia­stecz­ku spę­dził całe ży­cie. Na­zy­wa­no go „pro­duk­tem w stu pro­cen­tach lo­kal­nym”, ro­dzin­ne mia­stecz­ko sta­no­wi­ło dla nie­go cen­trum świa­ta. Po­dró­żo­wał nie­wie­le, głów­nie w oko­li­cach Con­cord, był w No­wym Jor­ku, gdzie po­znał Wal­ta Whit­ma­na, w Ma­ine, na przy­ląd­ku Cod, w Ka­na­dzie i nie­dłu­go przed śmier­cią – w Min­ne­so­cie. Nie lu­bił po­dró­ży ani licz­ne­go to­wa­rzy­stwa, był eks­cen­try­kiem i sa­mot­ni­kiem. Ce­cha ta nie sprzy­ja­ła za­wie­ra­niu bli­skich przy­jaź­ni na­wet z ludź­mi, z któ­ry­mi moc­niej się zwią­zał. Za­rów­no Emer­son, jak i Chan­ning, Haw­thor­ne, Mar­ga­ret Ful­ler i inni trans­cen­den­ta­li­ści do­ce­nia­li jego in­te­lekt i nie­za­leż­ność, ale żad­ne z nich ni­g­dy nie da­rzy­ło Tho­re­au uczu­ciem głę­bo­kiej przy­jaź­ni. Twier­dzi­li, że ma w so­bie coś wy­zy­wa­ją­ce­go.

Je­den z jego bio­gra­fów, Hen­ry Se­idel Can­by, za­uwa­ża, że w dzie­ciń­stwie Hen­ry był „po­grą­żo­nym w ma­rze­niach chłop­cem, któ­ry nie­na­wi­dził za­baw, pa­rad ulicz­nych i zbyt licz­nych do­mow­ni­ków”.

Stu­dia ukoń­czył na Uni­wer­sy­te­cie Ha­rvar­da w 1837 r., ma­jąc dwa­dzie­ścia lat. Nie cie­szył się, po­dob­nie jak Emer­son, zbyt do­brą opi­nią pro­fe­so­rów. Otwie­ra­ła się przed nim, jako ab­sol­wen­tem do­sko­na­łej uczel­ni, wspa­nia­ła przy­szłość. Miał do wy­bo­ru tra­dy­cyj­ne dro­gi: zo­stać pa­sto­rem albo na­uczy­cie­lem, praw­ni­kiem czy le­ka­rzem albo za­jąć się han­dlem. Wy­brał za­wód na­uczy­cie­la i za­czął pra­cę w szko­le miej­skiej w Con­cord. Po mie­sią­cu stra­cił ją, gdyż sprze­ci­wiał się ka­ra­niu uczniów chło­stą. Pół­to­ra roku był bez pra­cy. W koń­cu ra­zem z bra­tem Joh­nem otwo­rzył w Con­cord szko­łę pry­wat­ną. Uczył gre­ki, ła­ci­ny, ma­te­ma­ty­ki i przy­ro­dy. Jed­nak­że, mimo dłu­giej li­sty uczniów cze­ka­ją­cych na przy­ję­cie, bra­cia za­mknę­li szko­łę w 1841 r. Przez na­stęp­nych parę lat Hen­ry imał się róż­nych za­jęć: pra­co­wał jako ro­bot­nik, maj­ster do wszyst­kie­go w domu Emer­so­na, na­uczy­ciel sio­strzeń­ca Emer­so­na, re­dak­tor, wy­kła­dow­ca i pro­du­cent ołów­ków. „Stop­nio­wo za­czy­nał ro­zu­mieć, kim chciał­by być. Wie­dział, że po pierw­sze, chce prze­żyć ży­cie dla sa­me­go ży­cia, po dru­gie zaś, czuł, że ma do wy­peł­nie­nia pew­ne­go ro­dza­ju mi­sję. Wi­dział sie­bie jako ka­zno­dzie­ję, wie­rzył, że zo­sta­nie pi­sa­rzem, pi­sa­rzem ro­zu­mia­nym na spo­sób trans­cen­den­tal­ny, to zna­czy przede wszyst­kim po­etą w ży­ciu co­dzien­nym, a do­pie­ro po­tem w swo­jej twór­czo­ści.” Przy­kła­du nie mu­siał szu­kać da­le­ko, prze­cież Emer­son jako pa­stor ze­rwał z Ko­ścio­łem, nie mo­gąc dłu­żej po­go­dzić wła­snych po­glą­dów z uni­ta­ria­ni­zmem. W domu Emer­so­na miesz­kał od 1841 do 1843 r. Prze­ży­wał w tym cza­sie swo­ją dru­gą – pla­to­nicz­ną – mi­łość, tym ra­zem do star­szej od sie­bie o kil­ka lat żony Emer­so­na, Li­dian. Pierw­szym obiek­tem jego uczuć była El­len Se­wall. Uczy­nił z niej bo­gi­nię, pi­sał na jej cześć wier­sze, a w li­stach do niej za­czął wy­chwa­lać wa­lo­ry przy­jaź­ni. El­len jed­nak od­rzu­ci­ła jego pro­po­zy­cje mał­żeń­stwa. W pół roku póź­niej Emer­son za­pro­sił Hen­ry’ego, aby u nie­go za­miesz­kał. Bli­ska zna­jo­mość z Emer­so­nem cią­gnę­ła się od ukoń­cze­nia przez Tho­re­au stu­diów, kie­dy to praw­do­po­dob­nie za na­mo­wą „mi­strza” Hen­ry za­czął pro­wa­dzić Jo­ur­nal (wy­da­ny po­śmiert­nie w czter­na­stu to­mach). W 1840 r. Tho­re­au za­de­biu­to­wał w „Dial” jako po­eta – wier­szem po­świę­co­nym bra­tu El­len, Ed­mun­do­wi Se­wall – a w dwa lata póź­niej opu­bli­ko­wał dzie­więć wier­szy i esej Na­tu­ral Hi­sto­ry of Mas­sa­chu­setts (Przy­ro­da Mas­sa­chu­setts). W tym cza­sie umarł jego uko­cha­ny brat John, z któ­rym od­był wie­le wy­cie­czek pły­nąc rze­ka­mi Con­cord i Mer­ri­mack, zbie­ra­jąc ma­te­ria­ły do wy­da­nej do­pie­ro w 1849 r. pierw­szej książ­ki A Week on the Con­cord and Mer­ri­mack Ri­vers (Ty­dzień na rze­kach Con­cord i Mer­ri­mack). W 1843 r. Tho­re­au opu­ścił dom Emer­so­na, aby zo­stać na­uczy­cie­lem jego sio­strzeń­ca na Sta­ten Is­land. Pró­bo­wał przy oka­zji szczę­ścia na li­te­rac­kim ryn­ku No­we­go Jor­ku. Uda­ło mu się opu­bli­ko­wać kil­ka no­wych wier­szy i ese­jów. Skoń­czył też pi­sać A Win­ter Walk (Zi­mo­wy spa­cer) dla „Dial”. Do No­we­go Jor­ku od­no­sił się nie­uf­nie. Mia­sto mę­czy­ło tego „ucznia Ro­us­se­au”, jego zba­wie­niem były pola i lasy. Tak pi­sał w li­ście: „Czyż nie je­stem ule­pio­ny z con­cordz­kiej gli­ny? Nie po­tra­fię uwie­rzyć, że słu­cham te­raz ryku mo­rza, a nie wi­chru nad sta­wem Wal­den. […] im le­piej po­zna­ję mia­sto, tym mniej mi się po­do­ba.”

W 1845 r. Tho­re­au prze­niósł się nad po­ło­żo­ny, w con­cordz­kich la­sach staw Wal­den. Zbu­do­wał so­bie tam cha­tę i w swej sa­mot­ni spę­dził dwa lata w bli­skim kon­tak­cie z przy­ro­dą. Ko­chał przy­ro­dę, jak twier­dził, po czę­ści dla­te­go że nie jest ona czło­wie­kiem, lecz uciecz­ką od czło­wie­ka. Haw­thor­ne tak o nim pi­sał: „jest za­pa­lo­nym i wni­kli­wym ob­ser­wa­to­rem Na­tu­ry – ge­nial­nym ob­ser­wa­to­rem […] – a Na­tu­ra w za­mian za jego mi­łość zda­je się go ad­op­to­wać jako dziec­ko na spe­cjal­nych pra­wach i od­kry­wa przed nim ta­jem­ni­ce, któ­re nie­wie­lu lu­dzi ma pra­wo po­znać”. Pę­dził nad Wal­de­nem ży­cie pro­ste i su­ro­we, po­trze­by swo­je ogra­ni­czał do pod­sta­wo­wych, aby mo­cje za­spo­ko­ić nie­zbyt cięż­ką pra­cą wła­snych rąk, któ­rej w tym wy­mia­rze nie uwa­żał za trud­ny obo­wią­zek. Pi­sał: „…je­śli chce­my żyć mą­drze i skrom­nie, pra­ca da­ją­ca utrzy­ma­nie na na­szej zie­mi nie jest tru­dem, lecz roz­ryw­ką. Wszak wy­sił­ki lu­dów ży­ją­cych w więk­szej pro­sto­cie na­dal są roz­ryw­ką tych, któ­re stwo­rzy­ły so­bie bar­dziej sztucz­ne wa­run­ki.”

Miesz­ka­jąc w cha­cie nad sta­wem, wie­le cza­su po­świę­cał nie tyl­ko na ob­ser­wa­cje przy­ro­dy, lecz tak­że na lek­tu­rę i kon­tem­pla­cję. Wśród trans­cen­den­ta­li­stów z Con­cord był naj­więk­szym znaw­cą i mi­ło­śni­kiem li­te­ra­tu­ry grec­kiej. Prze­tłu­ma­czył Pro­me­te­usza w oko­wach Ąj­schy­lo­sa i wie­le utwo­rów Pin­da­ra. Jako wiel­bi­ciel kul­tu­ry grec­kiej, któ­re­mu bli­ska była jej at­mos­fe­ra, tak oto wy­ja­śnia po­wo­dy prze­nie­sie­nia się nad Wal­den: „Za­miesz­ka­łem w le­sie, al­bo­wiem chcia­łem żyć świa­do­mie, sta­wiać czo­ło wy­łącz­nie naj­bar­dziej waż­kim kwe­stiom, prze­ko­nać się, czy po­tra­fię przy­swo­ić so­bie to, cze­go może mnie na­uczyć ży­cie, abym w go­dzi­nie śmier­ci nie od­krył, że nie ży­łem. Nie chcia­łem pro­wa­dzić ży­cia, któ­re nim nie jest, wszak ży­cie to taki skarb; nie chcia­łem też re­zy­gno­wać z ni­cze­go, chy­ba że było to ab­so­lut­nie ko­niecz­ne.”

Za­czął pi­sać w sa­mot­ni pierw­szą wer­sję swo­jej naj­słyn­niej­szej, opu­bli­ko­wa­nej w 1854 r. książ­ki, któ­rej ty­tuł za­po­ży­czył od na­zwy sta­wu: Wal­den, or Life in the Wo­ods (Wal­den, czy­li ży­cie w le­sie).

Ten zbiór osiem­na­stu ese­jów sta­no­wi obok dzien­ni­ka (Jo­ur­nal) ko­ron­ne dzie­ło i wy­zna­nie wia­ry fi­lo­zo­ficz­nej Tho­re­au. We­dług Par­ring­to­na utwór ten jest „pod­ręcz­ni­kiem eko­no­mii, usi­łu­ją­cym prze­kształ­cić po­wsze­dnie tru­dy czło­wie­ka w za­ję­cie, któ­re­mu przy­świe­ca cel szla­chet­niej­szy od przy­ziem­nej ewan­ge­lii do­cho­dów i roz­cho­dów”, usi­łu­ją­cym do­ciec, „…jak może isto­ta ro­zum­na naj­le­piej wy­ko­rzy­stać od Boga dane ta­len­ty, kie­ru­jąc się za­sa­da­mi wyż­szej eko­no­mii i nie da­jąc się znie­wo­lić eko­no­mii bar­dziej przy­ziem­nej”. Na­zy­wa­no Tho­re­au „sta­ro­żyt­nym Gre­kiem, któ­ry zo­stał trans­cen­den­tal­nym eko­no­mi­stą”, był wiel­kim eks­cen­try­kiem i ide­ali­stą, w oczach są­sia­dów ucho­dził za dzi­wa­ka, bo na co dzień trzy­mał się za­sad i praw, któ­re oni sza­no­wa­li tyl­ko od świę­ta, i żył zgod­nie z za­le­ce­nia­mi sta­ro­żyt­nych fi­lo­zo­fów.

De­cy­zja za­miesz­ka­nia nad Wal­de­nem była na­wet wśród trans­cen­den­ta­li­stów nie­zwy­kła. Prze­cież inni, chcąc się wy­zwo­lić od ty­ra­nii spo­łe­czeń­stwa i uciec od in­du­stria­li­za­cji, wy­bra­li eks­pe­ry­ment Bro­ok Farm albo Fru­itlands, ich bo­wiem zda­niem dro­ga do peł­niej­sze­go ży­cia pro­wa­dzi­ła przez ko­ope­ra­cję. Tho­re­au jed­nak nie zga­dzał się z nimi, twier­dził, że on może albo uznać spo­łe­czeń­stwo w po­sta­ci, w ja­kiej ono ist­nie­je, albo je po­rzu­cić. Po­nie­waż w jego po­ję­ciu spo­łe­czeń­stwo nie za­słu­gi­wa­ło na ak­cep­ta­cję, wy­brał to dru­gie wyj­ście. Nie uro­dził się po to, pod­kre­ślał, aby zmie­niać ten świat na lep­szy, na­da­ją­cy się do ży­cia, lecz po to, aby po pro­stu żyć w nim, nie­za­leż­nie od tego, jaki jest. Nie chciał ni­ko­mu pod­su­wać żad­nych re­cept ani dróg wyj­ścia, nie twier­dził, że wszy­scy mają żyć w pro­stych cha­tach jak pu­stel­ni­cy, ale wal­czył o to, aby każ­dy mógł do­ko­nać wła­sne­go wy­bo­ru.

W 1847 r. Tho­re­au skoń­czył swój eks­pe­ry­ment nad Wal­de­nem i po­wró­cił do cy­wi­li­za­cji. Rok póź­niej opu­bli­ko­wał The Ma­ine Wo­ods (Lasy w Ma­ine), któ­ry to szkic jest re­la­cją z jego po­dró­ży do tego sta­nu. Na­to­miast w 1849 r. uka­zał się esej Ci­vil Di­so­be­dien­ce (Oby­wa­tel­skie nie­po­słu­szeń­stwo, Czy­tel­nik 1983), w któ­rym ten skraj­ny in­dy­wi­du­ali­sta wkro­czył w dzie­dzi­nę po­li­ty­ki.

Wy­da­rze­nia bę­dą­ce bez­po­śred­nią in­spi­ra­cją po­wsta­nia ese­ju na­stą­pi­ły w 1845 r., kie­dy Tho­re­au po­padł w kon­flikt z pań­stwem, po­nie­waż od­mó­wił za­pła­ce­nia po­dat­ku. Chciał w ten spo­sób wy­ra­zić pro­test prze­ciw­ko ów­cze­snej po­li­ty­ce rzą­du pro­wa­dzą­ce­go woj­nę z Mek­sy­kiem i sank­cjo­nu­ją­ce­go nie­wol­nic­two. Aresz­to­wa­no go i za­mknię­to w miej­sco­wym wię­zie­niu. „Hen­ry – miał za­py­tać go wte­dy Emer­son – dla­cze­go sie­dzisz tu­taj?” A Tho­re­au po­dob­no od­po­wie­dział mu w cha­rak­te­ry­stycz­ny spo­sób: „A dla­cze­go ty tu­taj nie sie­dzisz?” In­cy­dent za­koń­czył się ba­nal­nie, po­nie­waż ktoś z ro­dzi­ny Tho­re­au za­pła­cił ów po­da­tek i już na­stęp­ne­go dnia Hen­ry zo­stał wy­pusz­czo­ny na wol­ność.

Esej roz­po­czął naj­now­szą hi­sto­rię dok­try­ny oby­wa­tel­skie­go nie­po­słu­szeń­stwa, wzbu­dził za­in­te­re­so­wa­nie wie­lu sław­nych lu­dzi i ugru­po­wań róż­nych epok. W 1894 r. zwró­cił na sie­bie uwa­gę Lwa Toł­sto­ja, któ­ry był nim za­fa­scy­no­wa­ny, po­dob­nie jak sie­dem lat wcze­śniej Cze­chów pierw­szym opu­bli­ko­wa­nym w Ro­sji frag­men­tem Wal­de­nu. Uzna­ne przez Toł­sto­ja za naj­lep­szy z utwo­rów Tho­re­au Oby­wa­tel­skie nie­po­słu­szeń­stwo uka­za­ło się w ro­syj­skim prze­kła­dzie w 1898 r. Wie­le lat póź­niej sta­ło się jak­by pod­ręcz­ni­kiem dla licz­nych ugru­po­wań ru­chu opo­ru w cza­sie dru­giej woj­ny świa­to­wej, mię­dzy in­ny­mi w Da­nii, nie roz­sta­wał się z nim też Gan­dhi, któ­re­go związ­ki z my­ślą Tho­re­au były bar­dzo bli­skie.

Ży­cie oby­wa­te­la, we­dług Tho­re­au, po­win­no być ha­mul­cem po­wstrzy­mu­ją­cym ma­chi­nę ad­mi­ni­stra­cji. Oby­wa­tel ma pra­wo do nie­po­słu­szeń­stwa. Tho­re­au, zgod­nie z ide­ami trans­cen­den­tal­ne­go in­dy­wi­du­ali­zmu, wi­dział w pań­stwie, na­ro­dzie czy spo­łe­czeń­stwie je­dy­nie in­dy­wi­du­al­nych lu­dzi, ży­ją­cych w zor­ga­ni­zo­wa­nej gro­ma­dzie tyl­ko na za­sa­dach umo­wy i ma­ją­cych pra­wo ją unie­waż­nić, je­że­li uzna­ją, że na­rzu­co­na im dro­ga kłó­ci się z na­ka­za­mi pra­wa mo­ral­ne­go, któ­re­go obo­wią­za­ni są bro­nić. A pra­wo mo­ral­ne – sto­sow­nie do tra­dy­cji pu­ry­tań­skiej – uwa­żał za pra­wo pod­sta­wo­we. Twier­dził, że aby utrzy­mać się przy ży­ciu, po­trze­bu­je­my ra­czej mniej niż wię­cej, aby zaś chro­nić ży­cie, po­trze­bu­je­my od­wa­gi i uczci­wo­ści. Lu­dziom jed­nak bra­ku­je pew­no­ści sie­bie i nie­za­leż­no­ści, są chwiej­ni i lę­kli­wi, dla­te­go też dla ich ochro­ny ist­nie­je pań­stwo.

Mi­nął za­le­d­wie rok od opu­bli­ko­wa­nia Oby­wa­tel­skie­go nie­po­słu­szeń­stwa, kie­dy Tho­re­au udo­wod­nił, że ty­ra­nię pań­stwa po­tra­fi zwal­czać nie tyl­ko bier­nie, lecz tak­że czyn­nie. Włą­czył się w nurt wal­ki prze­ciw­ko nie­wol­nic­twu Mu­rzy­nów. Kie­dyś utrzy­my­wał, że na­le­ży przede wszyst­kim oba­lić inne for­my nie­wol­nic­twa. Zda­wał so­bie bo­wiem spra­wę, że lu­dzie w jego ro­dzin­nym Con­cord są nie­wol­ni­ka­mi gło­du pie­nią­dza oraz na­rzu­co­nych im za­sad. Po­cząt­ko­wo więc na­pa­dał na abo­li­cjo­ni­stów, twier­dząc: „Wszy­scy je­ste­ście nie­wol­ni­ka­mi.” Lecz kie­dy stan, w któ­rym miesz­kał – Mas­sa­chu­setts – sto­su­jąc się do usta­wy o zbie­głych nie­wol­ni­kach, za­czął od­sy­łać na Po­łu­dnie wszyst­kich czar­nych ucie­ki­nie­rów znaj­du­ją­cych się w jego gra­ni­cach, Tho­re­au przy­łą­czył się do abo­li­cjo­ni­stów, da­jąc im swo­je peł­ne po­par­cie.

Owo­cem po­dró­ży do Ka­na­dy, któ­rą Tho­re­au od­był w 1850 r., był opu­bli­ko­wa­ny trzy lata póź­niej we frag­men­tach esej A Yan­kee in Ca­na­da (Jan­kes w Ka­na­dzie). W 1855 r. w „Put­nam’s Mon­th­ly Ma­ga­zi­ne” uka­za­ły się z ko­lei frag­men­ty Cape Cod (Przy­ląd­ka Cod, Czy­tel­nik 1983). Tyl­ko frag­men­ty, po­nie­waż nie chcąc się zgo­dzić na in­ge­ren­cję re­dak­to­ra, któ­ry za­mie­rzał do­ko­nać pew­nych skró­tów cen­zu­ral­nych, Tho­re­au wy­co­fał resz­tę utwo­ru. Roz­dział Przy­ląd­ka Cod pt. Ho­dow­ca ostryg z Wel­l­fle­et, opu­bli­ko­wa­ny po­śmiert­nie, za­wie­ra naj­lep­sze w twór­czo­ści Tho­re­au ob­ser­wa­cje lu­dzi, jest jak­by re­por­ta­żem, w któ­rym au­tor czu­je się nad­spo­dzie­wa­nie swo­bod­nie.

Na­stęp­ne dwa lata ob­fi­to­wa­ły w wy­da­rze­nia. Tho­re­au pra­co­wał jako mier­ni­czy, wy­gła­szał pre­lek­cje, po­now­nie od­wie­dził Nowy Jork, po­znał tam Wal­ta Whit­ma­na. Lecz i tym ra­zem nie czuł się do­brze w tym du­żym zbio­ro­wi­sku ludz­kim, co dia­me­tral­nie róż­ny od nie­go Whit­man uwa­żał za „nie­chęć cho­ro­bli­wą”. Cho­dząc po Bro­ad­wayu, tę­sk­nił do sa­mot­no­ści i ci­szy pól Con­cord.

Wal­ka o znie­sie­nie nie­wol­nic­twa się wzma­ga­ła. Tho­re­au po­znał Joh­na Brow­na, stra­co­ne­go dwa lata póź­niej (w 1859 r.) za pró­bę zor­ga­ni­zo­wa­nia po­wsta­nia nie­wol­ni­ków. Brown wy­warł na nim ogrom­ne wra­że­nie. W 1860 r. Tho­re­au opu­bli­ko­wał dwa ese­je po­świę­co­ne temu bo­jow­ni­ko­wi.

Pod ko­niec 1860 r. Tho­re­au za­padł po­waż­nie na gruź­li­cę. Dla pod­re­pe­ro­wa­nia zdro­wia po­je­chał na­stęp­ne­go roku do Min­ne­so­ty. Na­dal pi­sał, ale już nie z taką twór­czą ener­gią jak ese­je o Brow­nie. Jego za­in­te­re­so­wa­nie przy­ro­dą jed­nak ani tro­chę nie osła­bło w po­rów­na­niu z po­przed­ni­mi okre­sa­mi ży­cia. Tyl­ko tak wiel­ka spra­wa jak ruch abo­li­cjo­ni­stycz­ny i taki czło­wiek jak John Brown mo­gli mu na chwi­lę przy­sło­nić za­fa­scy­no­wa­nie tym, co było mu za­wsze tak bli­skie, a pod ko­niec ży­cia może jesz­cze bliż­sze, gdyż obo­jęt­ność i brak uzna­nia dla jego twór­czo­ści na pew­no jesz­cze bar­dziej od­da­la­ły go od lu­dzi. Koń­czył pra­cę nad kil­ko­ma ese­ja­mi dla „The Atlan­tic Mon­th­ly”, mię­dzy in­ny­mi nad Wal­king (1862, Spa­ce­ry) i Life Wi­tho­ut Prin­ci­ple (1863, Ży­cie bez za­sad, Czy­tel­nik 1983). W tym dru­gim ese­ju Tho­re­au wska­zu­je, że spo­sób, w jaki więk­szość lu­dzi żyje, za­słu­gu­je na po­tę­pie­nie. Miał swo­je ku temu po­wo­dy: aby żyć zgod­nie ze swo­imi ide­ała­mi, mu­siał być bez­kom­pro­mi­so­wy. Za­pła­cił za to cenę, jaką pła­ci in­dy­wi­du­ali­sta, i za­pła­cił ją chęt­nie.

Ostat­nich utwo­rów nie uj­rzał już w dru­ku. Zmarł w maju 1862 r. w wie­ku czter­dzie­stu czte­rech lat.

Hen­ry Da­vid Tho­re­au uwa­ża­ny jest za wzo­rzec Jan­ke­sa, za re­pre­zen­tan­ta Ame­ry­ki, ale tej, we­dług Hen­ry’ego Mil­le­ra, jaką mo­gła­by się stać, nie zaś tej, jaką jest. Wraz z Emer­so­nem i Whit­ma­nem wska­zy­wa­li spo­łe­czeń­stwu wła­ści­wą, trud­ną dro­gę, spo­łe­czeń­stwo jed­nak ob­ra­ło inną, ła­twiej­szą i zlek­ce­wa­ży­ło ich mą­drość. Lecz mimo wszyst­ko wpływ fi­lo­zo­fii Tho­re­au i jego po­sta­wy ży­cio­wej na roz­wój ame­ry­kań­skiej men­tal­no­ści oka­zał się nie­zwy­kle istot­ny i na­si­lił się w kil­ka­dzie­siąt lat po jego śmier­ci, kie­dy to twór­czość tego eru­dy­ty i eks­cen­try­ka spo­tka­ła się w koń­cu z na­leż­nym uzna­niem, a on sam za­jął ho­no­ro­we miej­sce po­śród pię­ciu, sze­ściu naj­więk­szych pi­sa­rzy ame­ry­kań­skie­go pan­te­onu.

Ko­ron­ne dzie­ło Tho­re­au sta­ło się bi­blią bry­tyj­skich ra­dy­ka­łów, za­ło­ży­cie­li póź­niej­szej Par­tii Pra­cy. W la­tach 1960-ych się­gnę­ła do nie­go ame­ry­kań­ska mło­dzież wal­czą­ca z kon­for­mi­zmem i oby­cza­jo­wo­ścią miesz­czań­ską. Tak­że Mar­tin Lu­ther King pro­wa­dząc swo­ją wal­kę bez uży­cia siły przy­zna­wał się do bli­skich związ­ków z Tho­re­au, a Sinc­la­ir Le­wis wy­ra­ził się w 1937 roku, że prze­sła­nie fi­lo­zo­fa z Con­cord może sta­no­wić wspa­nia­łe an­ti­do­tum na fa­szyzm. W la­tach 1980-ych na­stą­pił ko­lej­ny wzrost za­in­te­re­so­wa­nia Tho­re­au. Po­wo­łu­ją się na jego idee pu­bli­cy­ści naj­gło­śniej­szych cza­so­pism czy to w związ­ku z kry­zy­sem in­sty­tu­cji „pań­stwa opie­kuń­cze­go”, czy to w roz­pra­wach o fi­lan­tro­pii, czy szu­ka­jąc w jego my­śli po­par­cia dla ru­chu „Zie­lo­nych” wal­czą­ce­go prze­ciw­ko „umie­ra­niu la­sów” i „umie­ra­niu na woj­nie”.

Wal­den to ar­cy­dzie­ło stwo­rzo­ne przez jed­ne­go z naj­więk­szych sty­li­stów li­te­ra­tu­ry ame­ry­kań­skiej. Zwar­ta kon­struk­cja tomu jest nie­zwy­kle sta­ran­na. Do­świad­cze­nia dwóch lat, dwóch mie­się­cy i dwóch dni spę­dzo­nych nad sta­wem Tho­re­au za­my­ka w cy­klu jed­ne­go roku. Każ­dy roz­dział mógł­by sta­no­wić osob­ny esej, lecz za­ra­zem wszyst­kie są ści­śle ze sobą ze­spo­lo­ne albo na za­sa­dzie kon­tra­stu (jak Sa­mot­ność i Go­ście), albo za­cho­wa­nej chro­no­lo­gii (na przy­kład Staw zimą i Wio­sna), albo dzię­ki bez­po­śred­nie­mu na­wią­za­niu pierw­szym zda­niem do tre­ści roz­dzia­łu po­przed­nie­go (na przy­kład w Lek­tu­rze i Dźwię­kach, Po­let­ku fa­so­li i Mia­stecz­ku). Po­nad­to roz­dzia­ły wy­stę­pu­ją w ta­kiej ko­lej­no­ści, aby trak­to­wa­ły na prze­mian o spra­wach ziem­skich i du­cho­wych. Nie­przy­pad­ko­we jest rów­nież usy­tu­owa­nie trzech głów­nych roz­dzia­łów (Go­spo­dar­ka, Szczyt­ne za­sa­dy, Za­koń­cze­nie) na naj­bar­dziej eks­po­no­wa­nych po­zy­cjach: pierw­szej, środ­ko­wej i ostat­niej. Po­dob­nie prze­my­śla­ną, sta­ran­ną kon­struk­cję mają po­szcze­gól­ne roz­dzia­ły i aka­pi­ty. Te ostat­nie są na ogół bar­dzo roz­bu­do­wa­ne, jak rów­nież wie­le zdań zo­sta­ło ukształ­to­wa­nych w okre­sy.

War­stwa słow­na Wal­de­nu jest nie­zwy­kle bo­ga­ta, alu­zyj­ny styl eru­dy­ty tak ob­fi­tu­je w fi­gu­ry re­to­rycz­ne, że po­wsta­ło dzie­ło o środ­kach eks­pre­sji bu­dzą­cych po­dziw mi­strzów, ta­kich, na przy­kład, jak Ro­bert Frost czy Mar­cel Pro­ust.

Wresz­cie ta kla­sycz­na, pod­sta­wo­wa po­zy­cja w ka­no­nie li­te­ra­tu­ry ame­ry­kań­skiej i świa­to­wej do­cze­ka­ła się peł­ne­go pol­skie­go wy­da­nia. Pierw­sze utwo­ry Tho­re­au uka­za­ły się w pol­skim prze­kła­dzie do­pie­ro w la­tach 1970-ych czte­ry wier­sze tłu­ma­czo­ne przez Lud­mi­łę Mar­jań­ską i Zyg­mun­ta Ku­bia­ka w an­to­lo­gii Po­eci ję­zy­ka an­giel­skie­go, PIW 1971, oraz dwa ese­je w moim prze­kła­dzie: Ży­cie bez za­sad i Oby­wa­tel­skie nie­po­słu­szeń­stwo w „Twór­czo­ści” 8, 1973, i 4, 1981. Oba utwo­ry opu­bli­ko­wa­no też w tłu­ma­cze­niu Sz. K. Zim­me­ra w lon­dyń­skiej „Ofi­cy­nie Po­etów i Ma­la­rzy” (8,1972, i 5,1970). Po­nad­to wy­da­ny zo­stał to­mik, w moim prze­kła­dzie, obej­mu­ją­cy część ese­jów Wal­de­nu oraz Oby­wa­tel­skie nie­po­słu­szeń­stwo, Ży­cie bez za­sad, Przy­lą­dek Cod i Ostat­nie dni Joh­na Brow­na – Ży­cie bez za­sad, Czy­tel­nik 1983.


Date: 2016-01-14; view: 674


<== previous page | next page ==>
GDZIE ŻYŁEM I PO CO 1 page | GDZIE ŻYŁEM I PO CO 3 page
doclecture.net - lectures - 2014-2024 year. Copyright infringement or personal data (0.012 sec.)