Home Random Page


CATEGORIES:

BiologyChemistryConstructionCultureEcologyEconomyElectronicsFinanceGeographyHistoryInformaticsLawMathematicsMechanicsMedicineOtherPedagogyPhilosophyPhysicsPolicyPsychologySociologySportTourism






Rozdział 7 Czas szpiegów 8 page

- Na razie to niemożliwe. Ewakuacja nastąpi w przewidzianym terminie. Na razie proszę się uspokoić i odpoczywać. Czy ma pani jakieś życzenia?

Patrzy w sufit z niedowierzaniem i rezygnacją.

- Jestem weganką. Proszę nie podawać mi żadnego nabiału. To niedopuszczalne. Żadnych produktów odzwierzęcych, słyszy pan?!

- Dobrze, pani doktor. Osobiście tego dopilnuję. Jeśli będzie pani czegoś potrzebować, proszę zawołać. Ktoś z personelu panią usłyszy i przekaże. Do usłyszenia. Jutro z panią porozmawiam.

Przekręcam z powrotem smoczy łeb z uczuciem, jakbym przebiegł pięćset metrów z koszem ryb na głowie.

Jedna sprawa z tysiąca. Nie, nie załatwiona. Przyklepana.

Fjollsfinn nagradza mnie powolnymi, ironicznymi brawami.

- Niezła gadka. Szkoda, że nie mogłeś tego posłuchać na trzeźwo.

- Zrobiłem swoją część. Współpraca, tak?

Passionaria za oknem siada na łóżku, a potem zaczyna płakać.

- Przynajmniej nie szaleje. Trzeba wymyślić coś, żeby pozbawić ją czynnika. Akevittu?

- W czasie snu - odpowiadam i podstawiam szklaneczkę. - Takie coś jak te jaja, które oczyściły dolinę. Wstawimy do środka zamaskowane jako coś neutralnego i koniec.

- Tak miał działać jej sarkofag, ale w czasie narkozy zatrzymała część w sobie. Może drętwa woda ma coś z tym wspólnego.

- Dobra - ucinam, zgarniając karafkę ze stolika. - Idziemy dalej. - Tak przy okazji... - zagajam tonem towarzyskiej rozmowy już w pełznącej w górę cylindrycznej windzie otoczonej gotyckimi witrażami. - Skąd wzięły się te cele? Nie improwizowałeś ich z innych pomieszczeń, kiedy zdecydowałem się przejąć Callo. Powstały razem z resztą zamku. Były zaprogramowane w ziarnie. Wszystkie izolowane magicznie, szczelne, z gotowym podglądem, systemem kontrolnym i tymi filtrami neutralizującymi magiczny pył. Ile ich jest tak naprawdę?

Fjollsfinn wzdycha.

- Siedem cel przeznaczonych do neutralizacji Czyniących. Tyle, ile liczyła poza mną załoga stacji badawczej Midgaard II. Cela dla van Dykena, cela dla Callo, dla Freihoff, ale także dla Halleringa i Duvala, dla Zavratilovej i Letherhaze’a, bo nie miałem pojęcia, że zginęli, oraz jeszcze dwie cele zapasowe, na wypadek gdyby kiedyś na drodze stanął mi miejscowy Pieśniarz.

Zamilkł. Gdzieś za ścianą turkotało koło wodne i pluskała woda holująca windę w górę.

- Znajdujemy się w piwnicach najwyższej wieży Lodowego Ogrodu, w części poniżej umocnień grani krateru - zaczyna znowu mechanicznym tonem, jakby oprowadzał zwiedzających. - Wieża wznosi się na krawędzi zewnętrznego muru oporowego, nad stumetrowym klifem i ma czterdzieści pięć metrów wysokości, licząc od podstawy. Nosi nazwę Wieży Szeptów. To mój sejf. Miejsce, w którym zapieczętowuje się tajemnice. W odizolowanych celach o półtorametrowych murach z litego bazaltu oraz jednostronnych ekranach z ośmiu warstw różnych lodowych polimerów. Drzwi znajdują się w komorach wewnątrz ścian i mają formę bazaltowych kręgów, przetaczanych hydraulicznie przez trzy niezależne systemy wodne, otwierane jedynie z pomieszczenia kontroli. Każda cela ma odrębny kompleks pomieszczeń dla straży, personelu pomocniczego, kuchni i zaplecza. Specjalny system obrotowych podajników umożliwia dostarczanie i odbieranie przedmiotów bez dehermetyzacji pomieszczenia.



Winda zatrzymuje się z szarpnięciem, otwieramy drzwi i wychodzimy na korytarz. Fjollsfinn spokojnie kontynuuje program „wycieczka z przewodnikiem”.

- Wieża Szeptów była pierwszym obiektem, jaki zaprogramowałem w ziarnie, dryfując w lodzie. Na początku, kiedy tylko zacząłem śnić o zamku, składał się tylko z tej wieży i otaczającego ją pierścienia umocnień. To, powiedzmy, projektowanie trwało bardzo długo. Podczas tego przechodziłem różne fazy, ewoluowałem, uspokajałem się. To był bardzo intensywny letarg, mimo że moje serce uderzało raz na minutę. Wieża Szeptów to moja pieśń zemsty, która przybrała właśnie taki kształt. Jest tworem umysłu półmartwego, oślepłego i okaleczonego człowieka przepełnionego bólem, wściekłością i chęcią odwetu. Moja Bastylia, Tower, Alcatraz i Playa Negra. Tworzenie zamku zaczęło się od katowni, Drakkainen. Śniłem bez przerwy o moich prześladowcach, nie tylko o tym, co mi zrobili, ale co chcieli zrobić światu, kiedy już opanowali czynnik M. Nie tylko mojemu światu, ale i naszemu, Ziemi. Marzyłem o tym, że dopadnę ich wszystkich, a potem co z nimi zrobię, kiedy już umieszczę ich tutaj. W podziemiach Wieży Szeptów. Dopiero kiedy się tym nasyciłem i znużyłem, mogłem zamknąć Wieżę i zająć się czymś innym. Mogłem myśleć o Ogrodzie i o prawdziwych ogrodach. Przestałem myśleć o nim jako o miejscu zemsty, a zacząłem jako o swojej siedzibie, w której mógłbym badać ten świat i mieszkać. To już nie miała być tylko katownia, ale także bastion. Moje Alamo. Mój Stand Alone Complex. Projektowałem mury, katapulty napędzane kołami wodnymi, przypomniałem sobie seminarium z machin starożytnych i średniowiecznych, w którym kiedyś uczestniczyłem. A jeszcze potem zrozumiałem, że jeśli każę wulkanowi urodzić moją twierdzę, to będę w niej sam. Zagubiony wśród wież, murów i pustych kamiennych ulic. Zrozumiałem, że Lodowy Ogród musi być też piękny. Musi kusić żeglarzy, by wpłynęli do jego portów. A ja muszę sprawić, żeby chcieli w nim pozostać. Więc musiałem stworzyć też infrastrukturę.

Zatrzymujemy się przed ostrołukowymi drzwiami, za którymi tkwi w ścianie uwięziony kamienny krąg. Stoimy otoczeni strzelnicami, gdzieś tam, za ścianą, mierzą w nas bełty kusz, ale zostajemy rozpoznani. W ścianie z chlupotem płynie woda, turkocą łańcuchy oraz przekładnie. Kamień przetacza się z głuchym łoskotem i otwiera nam przejście. Potem kolejne drzwi i następne wpatrujące się w nas strzelnice.

Szkarłat siedzi w swojej celi za ośmiowarstwowym magicznym polimerem, który od jego strony wygląda jak ściana. Ręce ma skute z przodu. Kajdany są połączone łańcuchem z okowami na nogach i z żelazną obrożą na szyi. Nie może się do końca wyprostować, a jeśli wstanie, będzie musiał posuwać się drobnymi kroczkami. Siedzi pod ścianą na podłodze, ze skrzyżowanymi nogami, opierając przedramiona na udach.

Trwa.

Zbiera siły. Patrzy w jeden punkt, jakby pogrążył się w medytacjach. Jest nagi, skuty i zamknięty w bazaltowej pieczarze, której drzwi ważą kilkanaście ton i trzeba pięciometrowego koła wodnego, żeby je poruszyć.

A jednak jest śmiertelnie niebezpieczny.

Dotarł tu z Amitraju. Jak się zdaje, na piechotę. Zdołał sterroryzować i uwięzić całą rodzinę nieszczęsnego Wędzonego Ulle razem z przybocznymi i zastawić na mnie pułapkę. Zdołał wydedukować, że ja to ja. Prawda, zostawiałem za sobą ślady, wiadomości, ogłoszenia na kamieniach i wynajmowałem krzykaczy. Ale wiedział, że wrócę do Żmijowego Gardła, i przechytrzył mnie. Omal pozabijał mi ludzi. A potem jeszcze ruszył moim śladem w jakiejś nędznej rybackiej łupince prosto w jesienny sztorm i dopiął swego. A potem w parę miesięcy zinfiltrował Kawerny, założył siatkę dywersyjną, prężnie rozwijający się kult, nazbierał informacji i nagromadził sprzętu.

I teraz siedzi przede mną w tej samej niezmiennej pozycji, jak jakiś upiorny Budda z piekła rodem, i gapi się w ścianę. Nie odreagowuje stresu, nie okazuje strachu, tylko siedzi z uniesionym tym jaszczurzym pyskiem i gapi się w ścianę, nieruchomo jak waran. Jedynym przejawem emocji są krwawe gałęzie naczyń pałające na jego białej twarzy. Przeszedł w tryb czuwania.

A ja czuję na jego widok mdłości.

Są rzeczy, których nie zrobię, choć na logikę by należało. Wiadomości, które Szkarłat posiada, mogą być bezcenne.

Może wiedzieć, jak dotrzeć do Freihoff.

Może wiedzieć, co tamta potrafi.

Może wiedzieć, co zamierza.

Może wiedzieć kiedy.

Może być kluczem do wygrania połowy wojny. Jego wiedza mogłaby uratować tysiące, jeśli nie miliony żywotów. I pogrążyć mój.

Odkąd tu przybyłem, zabiłem kilkanaście osób. Może i kilkadziesiąt.

Ale w samoobronie albo w otwartej walce. Nie chcę torturować jeńców. To już przekracza granice człowieczeństwa, tak jak je rozumiem. Delikatne granice, cienkie niczym pajęczyna. Potraktowanie dopiero co powalonego przeciwnika dźwignią na staw albo duszeniem, przydepnięcie mu ledwo co zadanej rany, żeby coś wymusić, choćby informację, jej nie narusza. Podobnie nie narusza jej to, co zrobiłem z Wężami w Domu Żelaznych Cierni. Ja byłem jeden, a ich wielu. To oni wzięli mnie do niewoli, a nie ja ich. Natomiast kiedy przeciwnik jest spętany i bezbronny, sytuacja się zmienia i nie pytajcie dlaczego. Między innymi chodzi o emocje. O różnicę pomiędzy okrucieństwem pod wpływem furii a systematycznymi, zadawanymi na zimno torturami.

- I co teraz zrobimy? - Fjollsfinn przerywa nagle ciężkie milczenie. Od dłuższej chwili siedzimy, patrząc na nieruchomego Szkarłata. Jeśli będziesz patrzeć na Szkarłata wystarczająco długo, w końcu Szkarłat zacznie patrzeć na ciebie.

- Teraz będziemy rozważali problemy etyczne, zupełnie niepraktyczne i niedorzeczne z taktycznego punktu widzenia.

- On by takich problemów nie miał, podobnie jak ci, którzy go przysłali.

- Wiem. Dlatego różnimy się od nich. Jednak jeśli zaczniemy torturować tę szuję, zaczniemy się różnić jakby mniej.

- Konieczność historyczna - odpowiada.

- Tamci też mają swoje konieczności historyczne: van Dyken wprowadza ludzkość na wyższy poziom ewolucyjny, a Freihoff znowu buduje utopię. Gdzie drwa rąbią, tam wióry lecą, nie zrobisz omletu bez rozbicia jajek i takie tam pieprzenie.

- Siedzi od kilku godzin skuty łańcuchami tak, że nie może się wyprostować, nagi, w lodowatym zimnie, prawdopodobnie co chwila dostaje skurczów mięśni. To może nie są tortury? Albo skończmy to, co zaczęliśmy, albo zdejmijmy mu kajdany, włączmy ogrzewanie i dostarczmy kawy z rogalikami. Trzeciego wyjścia nie widzę.

- Jest też problem techniczny. Pan to potrafi, doktorze? Jakieś seminarium o torturach? Otóż ja nie umiem. Techniki przesłuchań to jest wiedza fachowa. Odrażająca być może, barbarzyńska z całą pewnością, ale za to rzetelna. A ja jej nie mam, szczególnie że tu trzeba znać fizjologię obcego na wysokim poziomie. Po pierwsze, to wysokiej klasy agent. Z pewnością szkolili kolesia w przechodzeniu przesłuchań. Nie złamiesz go byle czym. Żeby pękł, trzeba by go przycisnąć naprawdę mocno albo naprawdę długo. Tyle że po amatorsku łatwo przeholować i zabić, a wtedy wszystko na nic. Po drugie, jeśli nawet pęknie, powie nam, cokolwiek chcemy usłyszeć, bylebyśmy przestali. A my tego nie zweryfikujemy. Informacje uzyskane torturami są zwykle nic niewarte.

- Coś ci pokażę - powiada, zarzucając kaptur. - Wyjdziemy na zewnątrz.

Sto czterdzieści pięć metrów nad poziomem morza to kawał drogi dla windy napędzanej kołem wodnym, choćby i wielkim. Stoimy więc bez końca wśród witraży, słuchając turkotu łańcuchów i plusku wody. W sąsiednim kanale opada kamienna przeciwwaga, mająca zrównoważyć ciężar windy.

Stojącą na uboczu i patrzącą w morze Wieżę Szeptów widywałem dotąd tylko z dołu. Zwróciłem na nią kiedyś przelotnie uwagę, bo się różniła. Nie była zwieńczona strzelistym hełmem, tylko tępo zakończona jakąś jakby koroną z czterech hakowatych występów, podobnych do rogów czy ostrzy. Nie poświęciłem temu większego zainteresowania, uznając je za osobliwy ornament.

Teraz gdy wychodzimy na górę, piętrzą się nad nami jak niedokończone przęsła albo żebra wieloryba. Wieje chłodny wiatr, ale jest słonecznie, a z tarasu wieży widok zapiera dech w piersiach. Morze ciągnie się nieskończoną migotliwą płaszczyzną turkusu i błękitu pruskiego, kontrapunktowaną kreseczkami świetliście białych grzyw fal, a na dalekim horyzoncie majaczy zarys jakiejś wyspy.

Od strony morza kamienny mur otaczający taras wieży jest przerwany i można przejść na dodatkowy doczepiony do ściany balkon, okrągły jak patelnia. Kamienne balustradki sięgają tu ledwo pół metra i wejście na tę bazaltową etażerkę jest dość pewnym testem lęku wysokości. Nie mam fobii, ale kolana mi drżą i wydaje mi się, że balkon dygoce i kołysze się pod nogami.

Rzut oka wzdłuż gładkiej ściany donżonu, a potem jeszcze niżej, wzdłuż klifu, ku gotującej się turkusowo-białej kipieli, ma w sobie coś z samobójczej autohipnozy. Bardzo łatwo byłoby stąd kogoś zrzucić. Na lądowisko dla helikopterów się to nie bardzo nadaje, bo pośrodku balkonu wzniesiono trzymetrowy kamienny portal. Bramę znikąd donikąd.

Odwracam się i przechodzę przez nią, stojącą jak pojedynczy dolmen wyrwany ze Stonehenge, a potem kładką na taras wieży, w cień dziwnie złowrogich kolców wyciągniętych w niebo niczym szpony. Pośrodku głównego tarasu też stoją dwa kamienne słupy.

Fjollsfinn tkwi między nimi z rękoma założonymi na piersi, wysoki jak u mnicha kaptur płaszcza opiera się na koronie baszt, słońce migoce w lodowych kryształach wypełniających mężczyźnie oczodoły.

- Piękny widok - mówię.

- Miał być piękny - odpowiada rzeczowo.

- Oprowadzisz mnie?

Milczy przez chwilę.

- Szczyt Wieży Szeptów - zaczyna. - Około stu czterdziestu pięciu metrów nad poziomem morza. Ostatnie miejsce, z jakiego moi więźniowie mieli widzieć świat, gdybym tak zdecydował. Pamiętaj, że stoisz w miejscu stworzonym przez chory umysł. Przez zaklętego w lodzie, okaleczonego obłąkańca.

- „Spacer po desce”, jak na okręcie pirackim, a potem lot do morza? Czy też ta brama to po prostu szubienica?

- Jedno i drugie - rzuca drewnianym głosem. - Najpierw pętla i zapadnia, z tym że szubienica jest z rodzaju tych względnie humanitarnych. Napięcie liny może nastąpić po nawet dziesięciometrowym locie. Potem wystarczy ją przeciąć. Zyskujemy w ten sposób wysoką pewność, że egzekucja była skuteczna. Ale jest też druga możliwość. - Unosi dłoń i wskazuje zakrzywiające się nad nami szpony. - Wewnątrz każdego znajduje się miedziany pręt grubości męskiego kciuka, który wznosi się nad skałę jeszcze na dwa metry. Prowadzi przez środek kolca, a potem pod podłogą do słupa. Po dwa do każdego, następnie są doprowadzone do żelaznych kółek, do których dopięte byłyby kajdany. A potem wystarczy poczekać na burzę.

- Pomysłowe - odpowiadam. - A jeśli jednak mimo burzy nic nie strzeli w tę wieżę, to co? Ułaskawienie?

- Szczerze? Nie wiem. Ale obawiam się, że następna burza. Mówiłem, że byłem w nie najlepszym stanie psychicznym, kiedy to wymyśliłem.

- Dlaczego mi to pokazujesz?

- To jedna z tajemnic tej wieży. Jeden z jej „szeptów”. Pokazuję ci, że nie jestem taką akademicką ofermą, za jaką mnie uważasz. Po pierwsze, realnie liczyłem się z tym, że kiedyś tego użyję, i to przeciw moim dawnym kolegom z ekspedycji. Po drugie, byłoby lepiej, gdybym mógł powiedzieć, że nie byłem wtedy sobą, że mi wstyd, iż coś takiego zaprojektowałem, ale wcale nie jestem taki pewien. Tak naprawdę cieszę się, że mam miejsce kaźni, i czasem tu wjeżdżam, żeby upewnić się, że te upiorne machiny wciąż tu są i czekają. W jakiś chory sposób dają mi poczucie, że jestem prawdziwym królem. Skoro mam własną wyspę, twierdzę i poddanych, to muszę być także gotów sądzić ludzi. I cieszę się, że nie byłbym bezradny wobec naprawdę odrażających zbrodniarzy. Kiedy na to patrzę, mam namacalne poczucie siły mojego miasta. Nie zrozumiesz tego, ale wydaje mi się, że zacząłem myśleć w sposób średniowieczny. Są wartości, takie jak prawość, szlachetność, miłosierdzie i wielkoduszność czy sprawiedliwość, ale według mnie, takiego, jakim jestem teraz, rządząc Lodowym Ogrodem, powinnością władcy jest je egzekwować i dysponować siłą do ich obrony. Nie muszę się martwić, że ktoś niewinny otrzyma wyrok śmierci z powodu matactwa prawników czy korupcji, bo wszystko dzieje się na małą skalę. Feudalną. Każdy przypadek można rozważyć indywidualnie. Nikt nie zostanie pochopnie skazany, bo rezerwuję tę karę dla przypadków ewidentnych, poza tym takie wyroki wydaję tu tylko ja. Według własnego osądu. Jako król. Na własną odpowiedzialność.

- No dobrze, Wasza Wysokość - oznajmiam, przybijając żar w fajce. - Lecz co z tego dla nas wynika? Możemy tu przywlec Szkarłata i przed egzekucją jeszcze podpalić mu spodnie i wypchać kieszenie fajerwerkami. Ale stracenie tego Amitraja, choćby wyjątkowo pomysłowo i widowiskowo, niczemu nie będzie służyło. Nic nie ugramy w ten sposób. Wątpię też, żeby się przestraszył wystarczająco, bo nie rozumie związku między elektrycznością a błyskawicami. To na mnie robi wrażenie, bo kiedyś oberwałem piorunem.

- To dopiero wstęp do tego, co chcę ci pokazać. Taras Wieży Szeptów to dowód mojej determinacji. Ale jest coś jeszcze. I to już może się przydać. Wracamy na dół.

I znowu winda, pełznąca przez trzewia wieży w dół, na poziom, na którym znajdują się lochy maksymalnego poziomu zabezpieczeń. Zaczyna mi się już kręcić w głowie od tych ciągłych podróży w górę i w dół.

Stoimy w okrągłej sali przypominającej odwróconą dnem do góry kryształową misę. Ma ze dwadzieścia metrów średnicy i dziesięć wysokości i mimo że jesteśmy pod ziemią, z kryształowego stropu sączy się mdłe światło, jakby w szklarni pomalowanej wapnem albo w mglisty dzień. Skojarzenie ze szklarnią zresztą wydaje się całkiem sensowne, bo wzdłuż ścian rosną lodowe rośliny, podzwaniając szklistymi liśćmi i kwiatami. Te jednak są najeżone cierniami, kwiaty mają jakiś niepokojący drapieżny wygląd, jak jakieś muchołówki albo zgeometryzowane trujące orchidee.

- Filia Lodowego Ogrodu? - pytam.

- Jego odwrotność - powiada. - W tamtym witam przyszłych obywateli, zapraszam ich na ucztę, pokazuję nowe życie, jakie ich czeka w mieście, ale także ogród, w jakim znajdą się po śmierci. Daję im wizje, które są podstawą religii Drzewa. Ta sala powstała jako odwrotność powitalnej. Jeśli tamta jest wizją Edenu, to tutaj mamy piekło.

- A to w jakim celu?

- Z myślą o tamtych. O moich kolegach z ekspedycji. Jako narzędzie reedukacji, izba tortur, bo ja wiem?

- Co to może zrobić?

- Może go złamać, i to ekspresowo. W ciągu godzin, a nie miesięcy. Działanie jest indywidualne. To od umysłu więźnia zależy, co zobaczy.

- Zetknąłem się z czymś podobnym - mówię, przypominając sobie zabezpieczenia stacji robako-pociągu z wybrzeża. - Ale nie będzie kompatybilne z psychiką obcego. Tamto było nastawione na tutejszych, ode mnie odczepiło się po jakimś czasie.

- Mam pewną wprawę w manipulowaniu psychiką tutejszych - odpowiada Fjollsfinn skromnie. - Każdy obywatel przechodzi inicjację, rodzi się na nowo w Lodowym Ogrodzie i postrzega to miejsce jako najlepsze do życia. W tym wypadku musimy właściwie zrobić to samo. Jedyna różnica to fakt, że on jest naszym wrogiem, więc najpierw musimy go złamać, a dopiero potem pokazać mu alternatywę.

- Robi mi się żal Szkarłata - zauważam kwaśno. - Przy twojej wyżymaczce mózgu klasyczne tortury wydają się jakby uczciwe i bardziej fair.

- Kto cię przysłał? - zapytał Vuko.

Wszystko wyglądało obrzydliwie typowo: pusta piwnica bez okien, stół, pałająca blaskiem luminescencyjna lampa, dwóch Braci Drzewa o nieprzyjemnych, zaciętych twarzach i nagi człowiek przykuty łańcuchami do dębowego fotela zbitego z grubych kloców.

Chudy, sękaty, o twarzy warana pokrytej szkarłatnymi plamami rozgałęzionych naczyń. Był odrażający. Cała sytuacja była odrażająca.

Siedział i milczał.

- Wiesz co? - powiedział Vuko zmęczonym tonem. - Nudzisz mnie. Przecież uczyli cię, jak przebiegają takie rozmowy. Nie możesz nam tego oszczędzić? Nam obu. Dobrze wiesz, że nie wytrzymasz i w końcu będziesz mówić. Więc może od razu przejdziemy do tej części. Zobacz, jakie to proste.

Milczenie.

- Popatrz, co tu mam. Twoje własne rzeczy. Nie będę ci opowiadał, co można za pomocą tego zrobić, bo właściwie sam nie wiem. Znasz się na tym lepiej ode mnie. Mamy tu trzy szklane sztylety zabrane z twojej siedziby i bicz zrobiony z macki tej jakiejś żagiewnicy. Myślę, że to wystarczy. Rozumiesz, na czym polega problem? Ja się na tym za bardzo nie znam. Będę eksperymentował. Powiedzmy, że smagnę cię tym co jakiś czas. W nieregularnych odstępach czasu, żeby nie zrobiło się monotonnie, ale nie mam pojęcia, czy cię to za którymś razem nie zabije.

Milczenie.

- Wiem, kto cię przysłał. Jednak zapytam po raz kolejny. Pytanie, na które znam prawdziwą odpowiedź, pozwoli mi sprawdzić, czy już możemy zacząć rozmawiać.

Drakkainen sięgnął po leżący na stole bicz. Metalowy, lśniący i złowrogi, na razie wyglądający jak krótka, wypolerowana pałka.

- Popraw mnie, jeśli zrobię coś nie tak jak trzeba. Najpierw zdejmujemy tę metalową osłonę, ostrożnie, żeby nie dotknąć tego śliskiego paskudztwa pod spodem... Dobra, teraz zaczyna się to rozwijać, powinienem trochę potrząsnąć, żeby się całkiem rozplotło? To żyje czy co? Zobacz, rusza się całkiem żwawo. Jak tym machnę, to się pewnie rozciągnie w powietrzu?

Szkarłat nadal milczał, zaczął jednak gwałtownie wciągać powietrze nosem i wypuszczać ustami z jakimś gadzim sykiem.

- Aha. Będziesz się popisywał wytrzymałością i wyszkoleniem. W efekcie wszystko będzie się ciągnęło całymi dniami. Ewentualnie liczysz na to, że cię niechcący zabiję, albo i chcący, kiedy doprowadzisz mnie do szału. A to co znowu?

Szkarłat wyciągnął głowę do przodu, jak żółw wychylający się ze skorupy, łańcuch brzęknął, a obroża wpiła mu się w gardło. Twarz Amitraja poczerwieniała tak, że pałające pod skórą naczynia prawie znikły, za to wytrzeszczyły się tkwiące głęboko w oczodołach gadzie oczy.

- Odpiąć mu obrożę! - zawołał Drakkainen.

Bracia Drzewa doskoczyli do fotela, zadźwięczały ogniwa. Uwolniony z obroży Szkarłat opadł do przodu, charcząc i zanosząc się suchym kaszlem.

- Zapnijcie mu to na czole - powiedział zwiadowca, trzymając bicz macką w dół, zupełnie nieruchomo. Wijące się odnóże poruszało się coraz wolniej, zaczynając się kurczyć, grubieć i skręcać w spiralę. W końcu zwinęło się na tyle ciasno, że mógł z powrotem założyć ochronną pochwę.

Położył ostrożnie narzędzie na stole, po czym usiadł i splótł palce na blacie.

- No dobra. To się porozumieliśmy w kwestii strategii przetrwania. Oto fanatyk. Z radością umrzesz w męczarniach, a ja będę cię torturował na próżno, bo czeka na ciebie raj albo coś w tym rodzaju. Może się mylę, ale religia Pramatki nie przewiduje życia po śmierci, czy może dla wybranych tak? Wszystko jedno. Nie skorzystasz z kocopałów mojej koleżanki, ponieważ nie trafisz do raju. Ale nie, nie będę sobie brudził tobą rąk. Zamiast tego ja cię wyślę za życia do piekła.


Date: 2016-01-03; view: 662


<== previous page | next page ==>
Rozdział 7 Czas szpiegów 7 page | Rozdział 7 Czas szpiegów 9 page
doclecture.net - lectures - 2014-2024 year. Copyright infringement or personal data (0.012 sec.)