Home Random Page


CATEGORIES:

BiologyChemistryConstructionCultureEcologyEconomyElectronicsFinanceGeographyHistoryInformaticsLawMathematicsMechanicsMedicineOtherPedagogyPhilosophyPhysicsPolicyPsychologySociologySportTourism






Rozdział 7 Czas szpiegów 9 page

Odwrócił się do strażników.

- Panowie, czy któryś mógłby kopnąć się do mojej kwatery i tam poprosić chłopaków, żeby dali moje sakwy od siodła, potrzebne mi coś, co tam mam.

Kiedy strażnik wyszedł, Vuko wyjął fajkę, krzesiwo, kapciuch z tytoniem oraz pudełeczko z drewnianymi drzazgami.

- Teraz sobie poczekamy - oznajmił. - Może pogadamy dla zabicia czasu? Nie? Trudno. Następnym razem będziesz błagał, żebym zadał ci jakieś pytanie.

Upłynęło kilkanaście minut, podczas których Drakkainen pykał z fajki, popijał z kubka i bębnił palcami po blacie, a Szkarłat siedział nieruchomo i milczał.

Kiedy przyniesiono sakwy, pogrzebał w jednej z toreb, po czym wyjął skórzany pokrowiec i rozwinął, ukazując wepchnięte do kieszonek lśniące metalowe elementy.

Wszyscy obecni w pomieszczeniu milczeli zdziwieni, zaś Vuko szczękał metalem, montując jakieś urządzenie i poświstując cicho.

W końcu wstał, trzymając w ręku szprycę, i rytmicznie poruszał uchwytem pompki.

- Moje ostatnie ziarno - oznajmił z rezygnacją. - Oszczędzałem, bo marzyłem, że oswoję sobie jakiegoś wilka, a tu nic z tego. Chyba wystarczy, pokazał się zielony znacznik. Teraz przytrzymajcie mu łeb, żeby się nie rzucał.

Szkarłat rzeczywiście próbował się szarpać, warcząc i sycząc przez wyszczerzone zęby, ale, rzecz jasna, nie miało to większego znaczenia. Vuko jedną ręką przytrzymał obręcz na czole Szkarłata, odchylając mu głowę do tyłu, a drugą wprowadził wylot szprycy głęboko do nosa szpiega i nacisnął spust, czując wyraźnie uderzenie odrzutu.

Odskoczyli, kiedy Szkarłat zaczął miotać się w łańcuchach, zipiąc i kaszląc, a potem zaczął wrzeszczeć, targając głową na wszystkie strony, kiedy ziarno uwolniło się i rozpoczęło swoją wędrówkę.

- Za jakiś czas mu przejdzie - wyjaśnił Drakkainen. - Przestanie wyć, to do wyżymaczki z nim.

- Będziemy widzieli to, co on? - zainteresował się Drakkainen.

- W pewnym sensie - przyznał Fjollsfinn. Siedzieli w pomieszczeniu kontrolnym przy lodowej sali, którą Vuko ochrzcił „wyżymaczką”, a na podłodze skręcał się i dygotał Szkarłat. - Jego mózg stworzy obiekty, które dla niego będą przerażające, ale cała rzecz tkwi w kontekście. On zobaczy straszliwego konia, który stratował go w dzieciństwie, dla nas zaś to będzie tylko jakiś koń. Tyle że musi najpierw odzyskać przytomność, żeby to w ogóle zaczęło działać, a wcale się na to nie zanosi. Moim zdaniem, ten idiotyczny wszczep go zabije. Co ci w ogóle strzeliło do głowy, żeby zrobić coś takiego?



- Zobaczymy - oznajmił Drakkainen. - Czy ta twoja wyżymaczka w ogóle zadziała, też na razie nie wiemy.

Szpieg jednak nie odzyskał przytomności aż do następnego rana. Leżał, krwawił trochę z nosa, oczu i uszu i wstrząsały nim konwulsje, poza tym nie działo się nic godnego uwagi prócz tego, że w pomieszczeniu snuła się zimna mgła, co jakiś czas wyciągając w stronę nieprzytomnego języki oparu.

Kanarek od Fjollsfinna dopadł Vuka przy śniadaniu. Drakkainen pośpiesznie wepchnął do kieszeni kaftana kawałek czegoś podobnego do suchej kiełbasy, placek chleba przełożony serem, zabrał kubek naparu i poszedł. Zabrał też ze sobą Filara, który twierdził, że skoro szpieg jest Amitrajem, może pomóc albo przynajmniej tłumaczyć.

Kiedy weszli do pomieszczenia kontroli otoczeni chmurą wonnego dymu z fajek, Szkarłat był już przytomny, ale leżał zwinięty w kłębek i szlochał rozpaczliwie.

- Co go tak rozłożyło? - zapytał rzeczowo Drakkainen, stawiając kubek na pulpicie. - Naprawdę na całej planecie nie ma żadnego analogu kawy? Tego ich Doktora Peppera na ciepło nie da się pić.

- Nic go nie rozłożyło. Obudził się i płacze. Wyżymaczka jeszcze nie ruszyła. To dopiero początek, nie koniec. Mgła coś formuje. Nie wiem, co to jest, chyba jakieś budynki - odparł Norweg, który też siorbał coś z kubka.

Obrazy pojawiające się w kurtynie mgły przypominały blade, półprzejrzyste hologramy. Najostrzej wyglądały te, które widziało się na wprost. Pozostałe były pastelowe i zwiewne niczym widma. Obraz zagęścił się i pojawiła się malowana żółtymi barwami uliczka jakiegoś miasta. Domy jak babki z piasku, wyglądające jak ulepione z gliny, o płaskich dachach, stłoczone jedne na drugich niczym kolonia grzybów. Trochę to się kojarzyło z jakąś arabską medyną, a trochę z meksykańskim pueblem. Wszędzie walały się śmieci, ściany były odrapane i obłaziły z wapna.

- Jakieś miasto w Amitraju, na pewno - odezwał się Filar.

- Dziwne proporcje - zauważył Fjollsfinn. - Przechodnie wyglądają, jakby mieli po trzy metry. Domy też pod niebo, a mają najwyżej dwa piętra.

- Nie. To nie tamci są wielcy - zaoponował Drakkainen. - Tylko on jest mały. Patrzymy z perspektywy dziecka. To jakieś wspomnienie z dzieciństwa.

Szkarłat kulił się pod widmową ścianą, odpełzał gdzieś na bok, a wokół niego kroczyli gigantyczni przechodnie. Nie miał kajdan, więc w końcu zdołał jakoś wstać, sceneria wokół niego zmieniała się, pojawiały się inne ulice i place, jakieś nabrzeża i bazary, gdzie stragany piętrzyły się podniebnie gdzieś nad jego głową. Szkarłat pełzał wśród tego niezbornie, grzebał w rozsypanych śmieciach i starych beczkach z odpadkami, atakowały go szczury wielkie jak nutrie, sycząc i kąsając zakrzywionymi siekaczami. Za chwilę goniły go psy, a potem pojawiały się inne dzieci. Te wyglądały rzeczywiście upiornie w dziwacznej powiększonej perspektywie. Chude jak pająki, o zniekształconych głodem i chorobami twarzach, niemożliwie brudne i obdarte, nienaturalnie wielkie. Otaczały go kręgiem, wrzeszcząc i szydząc, o przesadnie brzydkich karykaturalnych obliczach, z dzikimi oczami i szczerbatymi paszczami, w ich nozdrzach to pojawiała się, to znikała z obrzydliwym siorbaniem zielona wydzielina. Kiedy rzucały się na niego całą wrzeszczącą gromadą, kopiąc, tłukąc gdzie popadnie, drapiąc i szarpiąc, Szkarłat zwijał się w kłębek, osłaniając głowę ramionami, i skowyczał przeraźliwie.

- To jakieś portowe miasto w północnych prowincjach - powiedział spokojnie Filar. - Sądząc po ubraniach przechodniów, prawdopodobnie w trakcie rządów mojego dziada.

Sceneria zmieniała się szybko i trudno było za nią nadążyć. Mdłe, jaskrawe, ale jakieś zgniłe światło zalanych słońcem uliczek zastąpiła nagle duszna ciemność. Ciemność, w której majaczyły rdzawe poblaski, jakby pełgającego to tu, to tam żaru, podświetlającego snujące się wszędzie smugi dymu. To było chyba jakieś pomieszczenie pełne leżących na przykrytej brudnymi derkami podłodze ludzi. Wyglądali jak kłębowisko potworów o zniekształconych twarzach, ostrych, wyschniętych rysach albo dla odmiany tonących w opuchliźnie, pokrytych ropiejącymi wrzodami. Ich gęby majaczyły w mroku dookoła, zewsząd wyciągały się ku Szkarłatowi ręce z długimi jak szpony połamanymi pazurami, a on, dygocąc, szedł środkiem, trzymając na wyciągniętej ręce kilka miedziaków.

Leżący zalegali na całej podłodze i widać było, że leżą w kilkuosobowych grupkach, podając sobie drewnianą, bulgocącą rurę z zatkniętym na dole ceramicznym, kielichowatym naczyniem, w którym rozjarzał się na moment żar, kiedy z drugiej strony pociągano tłustego dymu, czarnego jak z płonącej smoły.

- Harhasz - wyjaśnił Filar. - To musi być portowe miasto na północy, tam były takie palarnie Żywicy Snów. Ta jest już dla zupełnych nędzników, takich, którzy prawie stamtąd nie wychodzą, niemal nic nie jedzą i leżą całkiem obłąkani, aż skończą im się pieniądze na harhasz albo umrą. Wtedy wyrzucano ich do kanału i robiono miejsce dla kolejnych. Ci, co jeszcze byli w stanie, napadali w nocy przechodniów, kradli i gotowi byli uczynić każdą podłość, byle zarobić na bryłkę żywicy.

Tymczasem szpieg stał drżący, otoczony widziadłami, i wyciągał gdzieś w górę dłoń, na której leżały miedziaki. W ciemności przed nim coś zaczęło się poruszać i spośród lśniących od potu, splecionych ciał wysnuła się potwornie brzydka i brudna kobieta w jakiejś podartej szmacie, o twarzy pokrytej opuchlizną i wiśniowymi wybroczynami. Widać było, jak porusza wargami, usiłując policzyć cztery monety, a potem jej oczy rozszerzyły się wściekłością, wyszarpnęła się do przodu i rzuciła na Szkarłata. Zapewne była kobietą dość przeciętnego wzrostu i do tego wychudzoną, jeśli nie liczyć opuchlizn, ale w dziwacznej perspektywie wyżymaczki wydawała się wielka jak hipopotam, kiedy okładała go, skulonego w kłębek jak pająk, a potem pracowicie wymierzała mu kopniaki.

- Złorzeczy - oznajmił Filar. - Żałuje, że urodziła bezużytecznego księżycowego psa zamiast dziewczynki, która miałaby czym zarobić i potrafiłaby o nią należycie zadbać. Teraz go tylko lży... A teraz przeklina swój los, Szkarłata i w ogóle wszystko, co jest na świecie.

A potem palarnia znikła, zamiast tego była noc, światło pochodni w wejściu do jakiejś jaskini, a może piwnicy, i deszcz tuż obok, na zewnątrz. Szkarłat stał w ciemności i trzymał za rękę tę samą kobietę. Jej luźno zwieszona dłoń wypadała mu powyżej ramienia. Co chwila spoglądał w górę, chcąc dostrzec jej twarz, i trzęsły mu się nogi. Z ciemności poza piwnicą ktoś nadchodził. Dwóch ludzi, monstrualnie wysocy i chudzi, opatuleni w ciemnoczerwone płaszcze z kapturami, kiedy podeszli bliżej, widać było, że mają na twarzach lśniące polerowanym srebrem maski, tylko że zwykłe maski kapłanów były długie, pozbawione wyrazu i przywodziły na myśl stylizowane głowy owadów albo kosmitów. Te zaś przypominały maski teatru kabuki albo samurajskie bojowe maski demona do hełmu kabuto. Były wykrzywione w nadekspresyjnej furii i szczerzyły zębate paszcze.

- Oho, to oni jednak istnieli? W takim razie przynajmniej wiemy, skąd się taki wziął - powiedział Filar.

- A konkretnie? - upomniał go Drakkainen.

- Myślałem, że to legenda. Matka sprzedaje go Harrasim, Milczącym. To zakon kultu Podziemnej. Pięść świątyni. Szpiedzy i zabójcy. Kiedy pod rządami mojego dziada świątynia kultu Pramatki zaczęła tracić władzę, powołała ich Matka Atma, by walczyć z cesarskimi urzędnikami o to, co przedtem należało do świątyni. Po to byli Milczący. Fanatyczni i niepokonani, o mocach Czyniących, przynajmniej tak głosiły plotki. Ponoć kapłanki i kapłani kupowali dzieci w dzielnicach nędzy, wystawiali na moc imion bogów, tresowali w swoich klasztorach, aż robili z nich świątynnych szpiegów. Słyszałem, że ojciec mojego ojca wytępił ich do ostatniego, ale w tym nie ma nic pewnego. To była wojna toczona w ciemności i w milczeniu, przez ludzi, których nikt nigdy nie widział. Pisano o tym poematy i sztuki, ale nikt nie wiedział, co w nich jest bajką, a co nie. Ten tutaj na przykład najwyraźniej ani nie lata w powietrzu, ani nie przenika przez ściany. Szpiedzy mojego dziada także nie fruwali, o ile wiem.

Pojawiła się sala pełna obdartych, brudnych dzieci walczących o kawałek chleba. Kilku starszych metodycznie katowało wyjącego Szkarłata.

- Ktoś mówi: „Macie być pierwsi. Zawsze pierwsi. Inaczej zabraknie dla was”. To kapłanka. Sądząc po naszyjniku, sama Atma. Według legendy był to naszyjnik z ludzkich zębów. Teraz krzyczy: „Azzina nie zna litości dla słabych. Wy macie być jak Księżycowi Bracia. Kto jest słaby, będzie karmą dla pozostałych”.

Sceny zmieniały się jak w kalejdoskopie. Oślizgłe podziemne korytarze i pieczary, piwnice i posępne kamienne mury jakiejś górskiej twierdzy, wśród krakania ptaków i kłębiących się po szarym niebie ciemnych chmur. I we wszystkich tych sceneriach ktoś poniewierał, katował i znęcał się nad Szkarłatem. Bezradnym, pokrwawionym i zasmarkanym.

- Przecież on by nie przeżył w tej sekcie, gdyby stale był ofiarą - zauważył Drakkainen.

- Na pewno nie. Musiał też zwyciężać i rozwijać się, tylko że tego nie pamięta - odparł Fjollsfinn. - Nie w wyżymaczce. Ta sala działa jak uosobienie depresji do potęgi.

Przypalano Szkarłata pochodnią.

- Głos mówi: „Masz być nieczuły na ból. Jeśli okażesz cokolwiek, będziesz słaby. Posłużysz do ćwiczeń dla innych. Jeden jest niczym”.

Rozciągnięto go na kamiennym stole twarzą w dół, a nagi kapłan w masce przypominającej czaszkę zębatego jelenia z piekła rodem brutalnie i metodycznie gwałcił go wielkim żelaznym fallusem uwiązanym do bioder.

- „Raz zaznasz bólu, jaki w pękniętym świecie córy ziemi muszą znosić codziennie” - przetłumaczył Filar.

Obrazy zmieniały się szybko i wszystko było upiorne. Na zmianę krzyk, krew, ciemność, ból i odraza. I znów krzyk. Przeraźliwy, rozpaczliwy, bez końca.

- Dlaczego to wszystko miałoby poskutkować stworzeniem doskonałego agenta? - zastanowił się Drakkainen. - Powinien w końcu zwariować albo popełnić samobójstwo. Też byłem szkolony, ale nikt by do mnie nawet nie podszedł z jakimś żelaznym wackiem. Nie widzę tu nic poza bezmyślnym okrucieństwem.

Fjollsfinn pokręcił głową.

- To nie jest film. Nie oglądamy relacji z jego szkolenia, tylko projekcje najgorszych lęków. Myślę, że nie wszystko to zdarzyło się naprawdę.

- To przed chwilą akurat jest możliwe, jeśli miał osiągnąć stopień wtajemniczenia, jaki jest przeznaczony dla wyższych kapłanek - oznajmił Filar.

Trwało to długo i wydawało się, że widziadła nabierają tempa i stale przyspieszają, jak centryfuga do szkolenia astronautów.

Czas płynął. Siedzieli w milczeniu, bombardowani wrzaskiem, szlochem i znowu przeraźliwym wyciem.

Szkarłat leżał zwinięty w kłębek, z głową okrytą ramionami i wrzeszczał, a wokół niego pulsował stroboskopowy koszmar, atakując go dziesiątkami obrazów. To nie był jednak monotonny wrzask bólu i przerażenia, ale rozpaczliwie skandowana fraza.

- Co on tam krzyczy? - zainteresował się nagle Drakkainen.

- Krzyczy: „Ocal mnie, Ulfie”, „Uratuj mnie, Ulfie”. Raz po raz.

- A skąd on wie, jak ty masz na imię? - zdumiał się Fjollsfinn.

- Właśnie się dowiedział. Ziarno zaczyna działać - powiedział zagadkowo Drakkainen, wystukując fajkę do pustego glinianego kubka. - Możesz wpływać na to, co się tam dzieje? Przesyłać własne obrazy?

- Tak - odparł Norweg. - Przynajmniej powinienem.

Podszedł do pulpitu, po czym uniósł wbudowane weń drewniane wieko, pod którym ukazała się wypolerowana lustrzana powierzchnia, wytłoczona w dokładny negatyw jego twarzy, włącznie z naroślami w kształcie baszt wieńczących czaszkę, a po bokach znajdowały się wgłębienia odpowiadające kształtowi jego dłoni. Fjollsfinn ukląkł na obitym skórą progu, po czym bardzo starannie wpasował dłonie w żłobienia.

- Co chcesz zrobić? - zapytał Drakkainena.

- Najpierw zatrzymaj wyżymaczkę. Niech znajdzie się w pustce, mgle i ciszy. Potrzymaj go tak parę minut. Potem puść mu jakieś propagandowe kawałki tej swojej drzewnej religii, następnie wyświetl rozmaite cudowności Lodowego Ogrodu, a na koniec z mgły wychodzimy my dwaj: wypucowani, wystrojeni, wypachnieni, ogoleni i odrobinkę pijani. W ogóle śliczni. Da się tak zrobić czy twój program przekręci wszystko w jakiś następny makabryczny koszmar?

- Na ręcznym sterowaniu się da. Najpierw muszę to zatrzymać.

Pochylił się, wpasowując twarz w lustrzaną maskę. Przez chwilę nic się nie działo.

A potem nagle wszystko znikło. Upiorny kalejdoskop w jednej chwili rozpadł się w mgłę, która otoczyła komnatę rozchwianą kurtyną. Znikły widziadła, obrazy tortur i bólu.

Tylko krzyk trwał nadal.

Szkarłat nadal krzyczał, pełzał po podłodze, osłaniając głowę, i rozpaczliwie wzywał Ulfa. A potem zaniósł się skowytem i ucichł, zwinąwszy się w drżący kłębek.

Leżał tak przez jakiś czas, dygocąc spazmatycznie, i poza tym nie dawał znaku życia. Wreszcie zaczął obmacywać ostrożnie całe ciało, szukając ran, ale znikły razem z widziadłami, krwią i siniakami.

Zostały tylko mgła, kamienna podłoga i leżący na niej bezwładnie nagi, chudy człowiek.

Kiedy z mgły zaczęły wysnuwać się kwiaty i drzewa, a jednocześnie rozległa się delikatna muzyka harf i fletów, Szkarłat wrzasnął z przerażeniem i usiłował odpełznąć w panice pod ścianę. Usiana kwitnącymi roślinami łąka otuliła go delikatnym dywanem, do muzyki dołączył wiosenny chór śpiewających ptaków, ale poza tym nic się nie działo. Każdy nowy obraz przerażał Amitraja tak, że odpełzał, wrzeszcząc i wzywając Drakkainena na pomoc. Nie nadchodziły żadne gigantyczne monstra, żeby go dręczyć i poniewierać, a mimo to upłynęło dość dużo czasu, zanim się uspokoił. Jednak nie na tyle, żeby usiąść albo odsłonić głowę.

W końcu rozluźnił się ostrożnie, a wokół niego płynęła przesłodzona muzyka i w dole otwierała się panorama zatoki i Lodowego Ogrodu, a poranne słońce igrało na lśniących wieżach i zielonych dachach domów.

Potem pojawiło się Drzewo. Lśniące srebrem, otulające agenta chłodnym cieniem i obrazami szczęśliwego Szkarłata wędrującego ulicami z piękną wysoką dziewczyną u boku, o twarzy ikony i miedzianej skórze, Szkarłata z wędką siedzącego w małej łódce na zatoce, Szkarłata unoszącego do góry paroletniego brzdąca, by spojrzał za blanki murów na okręty wypływające z portu ku zachodzącemu słońcu, całującego swoją Kebiryjkę w kwitnącym sadzie, w końcu sędziwego Szkarłata zasypiającego ostatnim snem w łożu, otoczonego dziećmi i wnukami, po to tylko, by z martwego ciała wysnuła się półprzejrzysta postać młodego i zdrowego Szkarłata i pobiegła w cień Drzewa, ku Lodowej Bramie, i weszła do kolejnego ogrodu, jeszcze piękniejszego niż w rzeczywistości, na spotkanie biegnącej ku niemu Kebiryjki, depczącej kwiaty i osypującej płatki z gałęzi wiecznie kwitnących drzew. W tle słodki głos srebrnej twarzy spoglądającej z pnia opowiadał mu o prawdzie, miłości, pięknie i szlachetności.

Szkarłat patrzył na to wszystko i szlochał rozpaczliwie, Fjollsfinn leżał nieruchomo twarzą w swojej masce i wyglądał, jakby zasnął na blacie, Filar gapił się jak urzeczony z szeroko otwartymi oczami, a Vuko wyłożył nogi na stół kontrolny, założył ręce na piersi i kiwał się na odchylonym zydlu, wpatrując w sufit i pykając z fajki.

A potem znów przyszła mgła, tylko cień Drzewa pozostał, majacząc gdzieś z tyłu, a z oparu wyłoniły się dwie wielkie postaci.

Nadchodzili z obu stron Drzewa. Fjollsfinn w błękitnym płaszczu z wizerunkiem drzewa wyhaftowanym złotem, wsparty na długiej srebrnej lasce zwieńczonej kolejną koroną srebrnych gałęzi - wypisz wymaluj mag z jakiejś wirtualnej gry - a z drugiej strony nadchodził Drakkainen. Z mieczem przewieszonym przez plecy i w kurcie Nocnego Wędrowca z odrzuconym kapturem.

Szkarłat, nadal klęcząc, wyciągnął do niego dłonie.

- Ulfie... Ocal mnie... - szepnął.

- To niby mam być ja? - zapytał Vuko z niezadowoleniem. - Jak mogę do niego coś powiedzieć, pewnie nie masz dla mnie takiego ślicznego lusterka?

Fjollsfinn uniósł głowę, wyprostował się i rozmasował skronie, a potem został tak na chwilę z twarzą ukrytą w dłoniach.

Obie postacie migały w komnacie, stojąc spokojnie i wpatrując się w klęczącego szpiega.

- To jest taki sprzęg sterujący, nie potrzebujesz go. Ty masz tylko mówić, ja animuję. Mów jak zwykle do ucha smoka. - Norweg znów potarł policzki i ponownie pochylił się do maski.

Drakkainen przysunął sobie rzeźbiony stołek bliżej do pulpitu i przekręcił kamienny smoczy łeb.

- Kim teraz jesteś? - zapytał grzmiącym głosem.

Szkarłat oparł dłonie na udach i zwiesił głowę.

- Jestem tym, kim zechcesz, żebym był.

- Dlaczego?

- Bo mnie ocaliłeś. Służyłem podłym ludziom i kłamstwu, a ty pokazałeś mi prawdę. Niosłem wiele zła, sądząc, że nie ma znaczenia, ale ty mi je pokazałeś. Służyłem kłamstwu, sądząc, że prawda nie istnieje, a ty również mi ją pokazałeś. Dlatego teraz należę do ciebie.

- Kim jesteś?

- Nazywali mnie Szkarłat, ale on umarł. Przedtem nazywałem się Barrah Szyłgadej, ale on też umarł. Teraz będę, kim zechcesz.

- Nadal będziesz nazywał się Szkarłat. Chcę, żebyś pamiętał.

- Tak, hargan.

- Nie jestem amitrajskim kapłanem. Będziesz mówił do mnie „Ulfie”, jak wszyscy.

- Tak, master Ulfie.

- Tylko „Ulfie”, bez „master”. Kto cię przysłał?

- Przysłała mnie Nahel Ifrija. Prorokini. Kapłanka nie z tego świata, która wyszła z pustyni pobłogosławiona mocą imion bogów, by nauczać odmienionej wiary Pramatki.

- Jakie miałeś zadanie?

- Dotrzeć na Wybrzeże Żagli i wyśledzić przybyszów z tak dalekich stron, że wszędzie są obcy, którzy szukają ośmiorga swoich rodaków zaginionych w krainie zwanej Pustkowiami Trwogi. Odnaleźć i zabić Terkeja Tendżaruka, ostatniego następcę obalonego cesarza. Nawrócić na wiarę w Podziemną, kogo tylko zdołam, i przygotować Wybrzeże Żagli na nadejście Nahel Ifrii, gdyby zechciała obrócić oczy na tę krainę. Najważniejsze jednak było znalezienie obcych przybyszów. Znalazłem tylko ciebie, więc ruszyłem twoim śladem.

- Co miałeś zrobić, kiedy ich znajdziesz?

- Dostarczyć żywcem przed jej oblicze, zwabić lub porwać, a jeśli to niemożliwe, zabić.

- Dlaczego?

- Prorokini uważa, że to wojownicy, którzy zechcą zabrać ją do domu, przez Morze Gwiazd, ona zaś pragnie tu zostać i dokończyć dzieła.

- Co to za dzieło?

- Świat równości dla wszystkich. Światła tyrania mędrców, gdzie wszystko stanie się jednym, kiedy wszystkie krzywdy przeszłości zostaną wyrównane. Ifrija naucza, że całe zło bierze się od rozumu jednego człowieka, patrzącego na świat ze środka własnej głowy. Bowiem on szuka dobra dla siebie i swoich bliskich, to zaś dzieje się kosztem zbiorowości. Trzeba więc to wytępić, tak by wszyscy stali się jednym i nie myśleli więcej o własnym dobru. Bowiem większość z nich jest głupia jak owce i podobnie jak owce muszą mieć pasterzy, by decydowali za nich. Podobnie w dawnych amitrajskich plemionach najwyżej stało dobro wszystkich, a nie jednego, a matka klanu decydowała, kto ma przeżyć, a kto umrzeć, kto ma się poświęcić, a kto służyć dla dobra klanu. Mieli jedną duszę, a nie wiele. Tak ma się stać i teraz. Najpierw w Amitraju, a potem na całym świecie. To dzieło zamierza ukończyć i nie pozwoli go sobie przerwać. Prorokini uważa, że jeśli przybysze zginą, to na Morze Gwiazd nigdy nie wyruszy kolejna łódź. Władcy postanowią, że to niczemu nie służy. Gdyby zaś zawiedli Ifriję tam z powrotem, czekałoby ją życie pozbawione znaczenia, wśród pękniętego świata i z dala od Pramatki. Utraciłaby tam też wszelkie moce i nie mogła podjąć dzieła.


Date: 2016-01-03; view: 681


<== previous page | next page ==>
Rozdział 7 Czas szpiegów 8 page | Rozdział 7 Czas szpiegów 10 page
doclecture.net - lectures - 2014-2024 year. Copyright infringement or personal data (0.014 sec.)