Home Random Page


CATEGORIES:

BiologyChemistryConstructionCultureEcologyEconomyElectronicsFinanceGeographyHistoryInformaticsLawMathematicsMechanicsMedicineOtherPedagogyPhilosophyPhysicsPolicyPsychologySociologySportTourism






Rozdział 5 Kawerny i Nosiciel Losu 5 page

Jego palce poruszały się coraz szybciej, sięgając do mieszka i łącząc ze sobą wymyślne kostki, które czepiały się razem, tworząc kulę. Znad morza nadciągnęło przenikliwe zimno, ale nie czułem podmuchu wiatru. Kula z połączonych drobnych elementów jak w dziecięcej układance miała teraz taką wielkość, że dałoby się ją ująć w palce obu dłoni.

- Kup mi piwa, Wędrujący za Losem - powiedział starzec. - To powiem ci, gdzie jest twoja ścieżka.

Wypuścił kulę z dłoni, a ta potoczyła się po stole w moją stronę, jakby była jedną całością, i zatrzymała tuż przy moim glinianym kuflu.

Westchnąłem i poszedłem do okna, na którym siedział karczmarz, gdzie wysupłałem całe pół peninga za średni dzban piwa i wziąłem kufel dla starca.

- Kupiłem ci piwo, ale to dlatego, że dzieliłeś ze mną ogień i chleb. Podróżowałem też na twoim wozie, nie raniąc nóg na szlaku i nie musząc napinać grzbietu pod podróżnym koszem, a nic ci za to nie dałem. Nie chcę natomiast twoich jarmarcznych sztuczek. To tylko czcza zabawa, co więcej, wiem, że wróżbici potrafią wyzuć naiwnych z ostatniego grosza, nie dając im nic poza fałszywą nadzieją i kłamstwami. Droga, której szukam, naprawdę jest nieodgadniona. Nie znajdę jej w dymach świątyń ani na jarmarku. Wedle mojej wiary prowadzi Drogą pod Górę, na spotkanie ze Stworzycielem, który jest ponad waszymi bogami i ich zaginionymi imionami, a o którym nic nie wiecie. Zabierz swoje kule, swoje sztuczki, zręczne palce i zwinny język. Na nic się tu nie zdadzą, bowiem nie dostaniesz ani peninga.

Trąciłem dziwnie lodowatą kulę lekko dłonią, by odtoczyła się w stronę jednookiego starca, ale ta rozsypała się nagle lawiną drobnych, powycinanych w dziwne kształty płytek, która popłynęła po stole z grzechotem, jak garść drobnych muszli ciśnięta falą na plażę.

Zamarłem zaskoczony, a tamten zaśmiał się i wypił solidny łyk piwa.

- Nie chciałem prosić, byś zrobił cokolwiek więcej, niż zrobiłeś - oznajmił, kiwając głową. Jego ptak wydał z siebie chrapliwy wrzask i przekrzywił lekko łebek, patrząc na leżące na stole tokeny.

- Tego, czego szukam, nie przeczytasz na malowanych kostkach - powiedziałem.

- Pewnie nie - zgodził się. - Do tego trzeba dokładniejszych sposobów. Ale co nieco otworzy się przede mną. Spójrz tylko.



Przewróciłem oczami ze zniecierpliwieniem, spojrzałem na wygładzony słonym wiatrem blat i zmartwiałem, czując lodowaty dreszcz na karku.

Spodziewałem się rozsypanej bezładnie na stole garści drobnych malowanych klocków, tymczasem kostki ułożone były równo, jakby przez cały dzień cierpliwie układał je mistrz mozaiki. Wzór przedstawiał Odwróconego Żurawia. Znak, jakim zapisywało się moje klanowe miano, zamknięty w kręgu oplecionym przez gałęzie drzewa. Pień był z mojej strony, a gałęzie wyciągały się w stronę starca. Nachylił się do nich, mamrocząc coś i wodząc węźlastym palcem po starannie ułożonych kostkach.

- Kiedyś byłeś naprawdę potężny - oznajmił. - Daleko stąd. U szczytów władzy, tak jak ją rozumieją w krajach Południa. Przepych i strach. Piękno i okrucieństwo. Potęga i zazdrość. Spowijałbyś się w jedwab, słuchał muzyki i jadł słodkie owoce, wciąż zerkając w cień i ściskając w dłoni rękojeść miecza. Słuchałbyś szeptów i układał misterne intrygi, wplatając je w dziwne rytuały. Ale spójrz tu: to wszystko pochodziło od obcych. Tak jakbyś wszędzie był cudzoziemcem zmuszonym do mówienia obcą mową. Tak jak teraz, tylko że ty się chyba urodziłeś w obcym kraju. Była też wojna i zdrada. Bębny... I szczekanie ogarów razem... Nie rozumiem. Zupełnie jakby bębny były zarazem mową... Potem tułaczka i maski. Wiele masek, jedna za drugą. Wiele krwi i cierpienia. Miecz. I sól. Sól zwykle oznacza ochronę przed zgnilizną. A tu stale traciłeś najbliższych. To młode drzewko ociosywane z gałęzi. Ale drzewko bez gałęzi staje się kijem. Bronią, może drzewcem włóczni. W tej części życia stał nad tobą wędrowny ptak. Dzika gęś, czapla, może żuraw. Stale wędrujący na północ. Przez pustynie i śniegi, byle na północ. Choćby jako ostatni z klucza.

Starzec zaczerpnął oddechu.

- A tu okowy i wąż obok siebie. Wiele razy trafiałeś w pęta, lecz zawsze umiałeś je zrzucić, bowiem nikt nie umie zakuć węża... A ten znak to wilk, który odgryza sobie łapę, by uwolnić się z wnyków. I znów na północ, ku gwieździe... Jest też przyczyna tego wszystkiego, jednak z tych kości trudno ją dokładnie odczytać. Wydaje się, że to kobieta, ale to nie jest cała prawda. To coś, co tylko wygląda jak kobieta. Jest owładnięta władzą i potęgą. Jest też przedwiecznym podziemnym ogniem. Nie, nie wiem. To coś strasznego, co przybyło z otchłani, ale żyje. Jakby demon, lecz żywy i śmiertelny. Nie widziałem jeszcze czegoś takiego. To coś, co przypomina istotę z zaświatów, ale może chodzić po ziemi. Coś, co stale cię wypatruje i tropi. Są też wrogowie, których za tobą posłała. Nie tylko za tobą. Dotrą za tobą wszędzie i nie przestaną tropić. Znów coś martwego, ale i żywego, dzięki zemście. Z tego rzutu niczego więcej się nie dowiem. Te kości nic więcej mi nie powiedzą.

- A znak? - spytałem przez nagle zaschnięte i ściśnięte gardło, wskazując Odwróconego Żurawia.

Wzruszył ramionami.

- Przyświeca twojemu życiu. Prowadzi cię. Lecz niewiele umiem o nim powiedzieć, bo nie znam tego pisma. Gdybym umiał go przeczytać, może rzekłbym więcej. Wpisał się w Drzewo Przeznaczenia. Najwięcej można zrozumieć nie z układu, ale ze znaków na kościach i tego, jakie leżą blisko siebie. Często kości wiedzą dużo więcej, niż wróż umie odczytać. To jakby ktoś mówił ci coś na migi.

Zgarnął nagle kości do woreczka i zaciągnął sznurek.

Długo siedziałem w milczeniu, patrząc na swoje dłonie na deskach stołu, osłupiały i pełen niepokoju.

- Nic mi nie rzekłeś o tym, gdzie mój los wiedzie dalej - powiedziałem wreszcie.

- Och, bo to tylko jarmarczne wróżby, jak sam zauważyłeś. Tyle, ile mogłeś dostać za piwo. Czcza zabawa, nic więcej. Niewarta nawet peninga. Fałszywa nadzieja i kłamstwa.

- Dam ci peninga, ale rzuć jeszcze raz.

- Przed chwilą nie pamiętałeś mojego imienia, jednak byłeś pewien, że nie jestem Wiedzącym, tylko jarmarcznym oszustem. Teraz spojrzałeś na garść kości i znowu uważasz mnie za wyrocznię.

- Przecież nawet głupiec dostrzeże, że zdarzyło się coś dziwnego. Zawsze gdy rzucisz garścią kamieni albo monet, układają ci się w znaki? Nie jesteś ciekaw, co jeszcze powiedzą? W tym, co mówiłeś, można było rozpoznać sporo prawdy, także wtedy, gdy ci się zdawało, że znaki nie mają sensu.

- Chcesz zawierzyć swoje życie wróżbie wartej kufel piwa i peninga?

- Los jest kapryśny, ale z tego, co mi powiedziałeś dotąd, zrozumiałem, że chce mi coś powiedzieć. O ile wiem, w takich razach może przemawiać przez cokolwiek, co porusza się siłami przeznaczenia. Lot ptaków, wirowanie liści na wietrze, ruch wody albo zachowanie ławicy ryb. Dlaczego więc nie kości, nawet jeśli zwykle dają odpowiedzi warte peninga?

- Bo te kości są kapryśne i udzielają wymijających odpowiedzi. Mówią symbolami i są mało dokładne. Do poważnej wróżby trzeba innych rzeczy. Zwykle tego, co nazywasz mocą imion, a my pieśniami bogów. Z tym jednak, jak pamiętam, nie chcesz mieć nic do czynienia.

- Nie, dlatego wolę twoje kości.

- One ci już nic nie powiedzą. Co do innych sposobów, to nie sądzę, żeby pozwolili nam zawlec kogoś na uroczysko, zatłuc kamiennym młotem, potem ułożyć na znakach uczynionych jego własną krwią, po czym w środku nocy sprowadzić jego ducha uwięzionego przez krew i kazać mu mówić. Sam z wiekiem nabrałem rozsądku i wolę nie robić takich rzeczy, jeśli nie trzeba. Mam inny sposób, lecz nie zrobię tego wśród gapiów na targu i nie za peninga.

- Mów, Cieniu Kruka.

- Dwanaście marek, pięć szelągów, dwa siekańce.

Zmartwiałem. To były wszystkie moje oszczędności ukryte w izbie. Co do peninga. Gdybym mu tyle zapłacił, zostałoby mi tyle, ile nosiłem przy sobie na codzienne wydatki, oraz odłożona osobno suma, którą i tak musiałem zapłacić za kolejny miesiąc mieszkania. Nic więcej.

- Oszalałeś - powiedziałem. - Nie stać mnie na to. Zrujnowałbyś mnie.

- Trzeba, żebyś przypomniał sobie, po co tu przybyłeś. Na pewno po to, by ciułać srebro i układać pod deską podłogi? Taki był twój cel? Zgromadzić garść srebra, która w każdej chwili może zniknąć? Wiesz, jak rozkładają się linie losu: niczym żyły pod skórą albo gałęzie drzewa. Teraz jesteś w miejscu, które się rozwidla, i musisz wybrać. W lewo czy w prawo? Oddać srebro szalbierzowi i być może otrzymać odpowiedź czy nadal siedzieć, ciułać peningi i za cały cel mieć polowanie na garstkę obdartych kundli, wartych tyle co szczury? Przyjdź po zmroku do kupieckiej tawerny przy Kamiennym Targu zwanej „Pod Morskim Oraczem” i pytaj o Kruczego Cienia. Albo siedź przy oknie i licz swoje peningi. Dziękuję za piwo.

Resztę dnia spędziłem, wędrując bez celu, patrząc na wodę w porcie i kołyszące się w przystaniach obłe kadłuby statków. Potem wróciłem do gospody i przez jakiś czas chodziłem jeszcze w tę i z powrotem po izbie. Kilka razy sprawdziłem, czy moje srebro jest w kryjówce, i przeliczyłem, by sprawdzić, czy czasem się nie mylił. Nie mylił się. Chciał wszystkiego, co do peninga. I skądś wiedział dokładnie, ile tego jest.

Kamienna halla „Pod Morskim Oraczem” była trzykrotnie większa niż w mojej gospodzie i wychodziła na duży kwadratowy podwórzec otoczony kolumnadą, zastawiony ciasno wózkami, wozami oraz stertami beczek, skrzyń, skórzanych i płóciennych worków. Stale kręcili się tam ludzie pilnujący towaru, z masywnymi mieczami, pałkami okutymi żelazem, w hełmach i pancerzach ze stalowych płytek i utwardzanej skóry, patrzący spode łba na każdego, kto choćby zbliżył się do wozów. Wszedłem przez bramę i od razu pod krużganek, trzymając się jak najdalej od towarów, ale i tak zaraz trzech osiłków zastąpiło mi drogę, pytając, czego sobie życzę.

Jeden z nich zaprowadził mnie do ciemnej halli, prosto do stojącego pod ścianą stołu, gdzie siedział Kruczy Cień i niespiesznie posilał się soloną owsianką z dzbana.

Bez słowa rzuciłem na stół sakiewkę, która łupnęła ciężko o deski. Odłożył łyżkę i jednym ruchem zgarnął mieszek z blatu. Nie przeliczał, tylko podrzucił lekko w dłoni i schował do skórzanej torby stojącej obok na ławie.

- Nie rzuca się tutaj pieniędzmi - zauważył. - Tu mieszkają sami kupcy. W tej gospodzie szanuje się srebro.

Usiadłem naprzeciw niego i pełen niecierpliwości patrzyłem, jak spożywa swoją mleczno-zbożową breję. Nie mówił nic, tylko czerpał łyżką z dzbana, poświęcając temu całą uwagę, jakby to była najważniejsza rzecz na świecie. Wiedziałem, że jeśli powiem cokolwiek, będzie mnie pouczał i szydził, więc milczałem. Oparłem brodę na splecionych dłoniach i patrzyłem na niego z politowaniem.

Po jakimś czasie przechylił dzban i zaczął skrobać w nim łyżką, wydrapując resztki. Nadal milczałem. Spodziewałem się zresztą, że zaraz przyniesie sobie więcej owsianki, ale w końcu oblizał do czysta łyżkę, wyjął z kieszeni chustkę, którą starannie wytarł twarz, potem łyżkę, którą schował w zanadrze, po czym wstał, zaniósł dzban do stojącego pod ścianą cebra z wodą, wypłukał i postawił do góry nogami na drewnianej półce. Wszystko to trwało naprawdę długo.

- Chodźmy - oznajmił, wróciwszy do stołu. - Potrzebujemy odosobnienia, z dala od ciekawskich.

- Nie, czemu? - odparłem. - Chętnie popatrzę jeszcze, jak ogryzasz pieczoną kaczkę. Niegłupio byłoby też na koniec zjeść kawałek placka ze śliwkami.

- Szanuję to, co mam - rzucił dobitnie. - Żyję dość długo, by wiedzieć, że nigdy nie wiadomo, kiedy się zje następny posiłek. Jest to, co jest. Zaś to, co będzie, to mgła i dymy.

- Czemu nie powróżysz sobie w tej sprawie - warknąłem, kiedy szliśmy do bocznego pomieszczenia.

W gospodzie takiej jak moja mieszkali różni ludzie, ale potrzebowali tylko miejsca do spania, łaźni, wychodka oraz wspólnej sali, by posiedzieć wieczorem przy ogniu oraz mieć gdzie zjeść. Ta gospoda była dla kupców. Każdy z nich przyjeżdżał otoczony pomocnikami, służbą oraz oddziałem zbrojnych przybocznych do pilnowania towaru, sam towar też trzeba było gdzieś przechowywać, zapewne mieli tu również zamykane skarbce, magazyny i stajnie dla zwierząt. Nie wystarczała im jedna halla, bo zapewne często musieli spotykać się z kimś na osobności i temu służyły umieszczone wzdłuż ściany wielkiej sali izdebki, takie jak ta, do której właśnie zmierzaliśmy.

Kruczy Cień otworzył ciężkie dębowe drzwi i weszliśmy do środka. W izbie znajdował się stół, dwie ławy i kominek, w którym tliły się polana, i nic więcej. Nie było nawet okna, za to świeciła się tam jedna z tych dziwnych lamp wyrastających ze ściany, dzięki czemu w ogóle coś widzieliśmy.

Starzec grzebał przez chwilę w swojej skórzanej torbie, po czym wyjął na stół kilka niewielkich desek, które połączył w jedną całość, jakieś woreczki, butelki i jeszcze inne rzeczy. Siedziałem cierpliwie i czekałem, co z tego wyniknie.

- Poprzednim razem - powiedział Kruczy Cień, łypiąc swoim jedynym okiem - zobaczyliśmy, jak zaczęła się twoja droga. Teraz spróbujemy spojrzeć, dokąd prowadzi. Ale nie myśl, że to, co usłyszysz, będzie tym samym, co na pewno się stanie. Zobaczymy, jak wygląda droga, która jest przed tobą, ale ty jesteś tutaj. W tej gospodzie. Teraz. Nie wiadomo, czy dojdziesz do jej końca, nie wiadomo, czy gdzieś nie skręcisz albo czy ktoś cię z niej nie zepchnie. Przez krótką chwilę będziemy widzieli konar, po którym wędrujesz niczym robaczek. Lecz wiatr kołysze konarami, ptaki polują na robaczki, droga jest długa i często można spotkać gałązki, które obiecują łatwiejszą drogę donikąd...

- Zapłaciłem za to całym swoim majątkiem, starcze - oznajmiłem. - Moja przyszłość wygląda tak, że będę musiał nieźle zgiąć grzbiet i zedrzeć dłonie, żeby w ogóle przeżyć, i to coraz częściej harując w śniegu i deszczu. Na pewno zaś nie zapłaciłem za to, byś opowiadał mi o robaczkach na gałęzi.

- Wysłuchaj tego, co ci mówię - odparł ze złością - zanim usłyszysz przepowiednię, to będziesz może miał z tego pożytek. Mówimy o rzeczach, które są zakryte. Jeśli sądzisz, że powiem coś takiego jak: „Pójdź tam, gdzie jest tylko wejście, a dookoła mury, a gdy nadejdzie niebezpieczeństwo, zaśpiewaj kołysankę, a zobaczysz płomień ze śniegu i trafisz tam, gdzie trzeba”, to jesteś głupcem. Z samej wróżby zapewne dziś nic nie zrozumiesz. Zapewne ja też nie. Ona cię poprowadzi dopiero wtedy, kiedy znajdziesz się na rozdrożu, o ile przypomnisz sobie właściwe słowa.

Drewniana płyta, którą złożył na stole i oświetlił czterema kagankami, była wymalowana w tajemnicze znaki i pokryta żłobieniami, które trochę przypominały gałęzie lub żyły, a trochę ślady, jakie w drewnie mógłby zostawić kornik. Kruczy Cień podał mi skórzany mieszek.

- W środku są małe figurki z kości. Sięgaj, nie patrząc do środka, aż wybierzesz tuzin.

Wyciągnąłem więc dłoń i zanurzyłem w mieszku, wymacując palcami drobne kształty, lodowate, jakby trzymał je w śniegu. Przypominały piony jakiejś skomplikowanej kebiryjskiej gry. Były bardzo misternie rzeźbione, każda o jedną trzecią mniejsza od mojego małego palca, a żeby uzyskać takie szczegóły, trzeba by użyć precyzyjnego imadła oraz pilników, dłut i wierteł niewiele większych od igły, i to wykutych z dobrej stali.

Wybrałem dwanaście postaci ludzi, zwierząt i dziwnych stworów, które postawiłem przed sobą na stole, i czekałem, co dalej.

Starzec trzymał w metalowych szczypczykach niewielką bryłkę czegoś podobnego do wosku i przypalał ją nad płomieniem kaganka, lekko dmuchając na żarzący się koniec.

- Te figury mają swoje nazwy - powiedział. - Pokazują najważniejszych ludzi, jakich spotkasz, ale też mogą oznaczać zdarzenia, żywioły czy nawet działanie demonów.

Ustawił je na planszy w różnych, najwyraźniej ważnych miejscach. Teraz wyglądało to zupełnie tak, jakbyśmy mieli w coś zagrać. Bryłka zaczęła się tlić i sączyć dymem, więc wrzucił ją do metalowej miski. Pociągnąłem podejrzliwie nosem, ale to nie była przeklęta Żywica Snów. Zwykłe kadzidło, choć dziwnie pachnące. Podniósł miskę i dmuchnął w nią, kierując dym na deski i stojące tam figury. Opar osiadł dziwnie, jakby przykleił się do planszy i snuł po niej falującą warstwą niczym mgła na bagnach, nie rozpierzchając się nigdzie po kątach ani nie ulatując w górę.

- Będę musiał skaleczyć cię w dłoń. - Jednooki wyjął wąski sztylet z rękojeścią oprawioną w kość i srebro. - Wyciągnij rękę nad stół.

- Pracuję rękami na chleb, starcze - powiedziałem ze złością. - Nie dość, że pozbawiasz mnie wszystkich pieniędzy, to jeszcze chcesz mnie okaleczyć?

- Nie mazgaj się - warknął. - Muszę mieć twoją krew. Prawda wymaga poświęceń. Zresztą opatrzę cię potem tak, że nawet nie zauważysz.

Wyciągnąłem rękę, a on chwycił mnie bardzo mocno za nadgarstek i pociągnął ostrzem w poprzek przez moją dłoń, jakiś cal od palców. Zabolało krótko i ostro, jak oparzenie.

- Zaciśnij teraz palce i przekręć, jakbyś chciał wbić sztylet w stół. - Przesunął moją pięść we właściwe miejsce i krew najpierw zaczęła kapać na planszę wielkimi kroplami, a potem potoczyła się wąskim strumyczkiem.

Patrzyłem, jak krople spadają na drewno przez warstwę dymu, wypełniają żłobienia w desce, a potem płyną nimi, jakby wypełniały żyły w ciele. Niektóre ryflowania pozostały puste, a inne czerwieniały od mojej krwi, tworząc kolejny rysunek na rysunku.

- Masz. - Rzucił mi zwinięty w rulon czysty gałgan. - Wystarczy. Możesz opatrzyć dłoń.

Obwiązywałem skaleczoną dłoń, pomagając sobie zębami, kiedy usłyszałem zgrzyt. Podniosłem wzrok i zobaczyłem, że figury się poruszają. Sunęły w różnych kierunkach po planszy, jakby ożyły, rozgarniając falujący opar, który okrywał je mniej więcej do połowy. Podniosłem podejrzliwy wzrok na Kruczego Cienia, ale wydawało się, że nie robił żadnych sztuczek. Oparł podbródek na splecionych palcach i patrzył na planszę z uwagą, jakby obserwował ruch, który zrobi jego przeciwnik.

- Matka stoi na polu Klanu - oznajmił. - Stoi i czeka. To ona wysłała cię w podróż. Nie tylko uciekasz. Wypełniasz również misję. „Matka” niekoniecznie oznacza akurat matkę. To może być równie dobrze ojciec, dziecko albo wszyscy ludzie twojego rodu czy plemienia. Grozi im niebezpieczeństwo, na ich tropie jest wielu wrogów, a ty masz ich ocalić. Istotne dla ciebie jest to, że ta Matka wciąż żyje. Bardzo skomplikowany układ... Bardzo wiele odpowiedzi na bardzo wiele pytań. Wszystko się krzyżuje. Odpowiedzi są w tym, gdzie krew dociera do pól Żywiołów, Domów i Zamiarów. W tym, gdzie stają figury.

- A gdzie ja jestem w tym wszystkim? - spytałem, wyciągając szyję.

- Na zydlu w karczmie „Pod Morskim Oraczem” - burknął. - To nie ciebie mamy tu oglądać, ale los, który cię otacza. Dużo tu wszystkiego, więc wybierzmy najważniejsze pytanie i spróbujmy znaleźć na nie odpowiedź.

Otworzyłem usta, by powiedzieć, że nie zadawałem żadnego pytania, ale spiorunował mnie wzrokiem i pochylił się nad planszą, a jego twarz zniknęła w cieniu ronda kapelusza.

- W miejscu, w którym się znalazłeś, nie grożą ci starzy wrogowie. Zgubili twój trop. Jest bezpieczne. Są tu nowi wrogowie, ale to nie szkodzi. Nie wydaje się, żeby cię zabili, o ile spadnie deszcz. Raczej to ty przelejesz krew i potem będą cię szukać mściciele. Dużo potężniejsi od tamtych, tacy, których nie zdołasz pokonać. To niezupełnie będą ludzie, krew łączy ich z polem Uroczyska, Złej Przemiany i polem Bestii. Jednak kiedyś spotykałeś już ludzi bestie. Kiedyś miałeś zaklęcie, które pozwalało ich odpędzić. Jeśli je sobie przypomnisz, nadejdzie odsiecz. W tej samej chwili też znajdziesz to, czego szukasz. Ach tak, nie wiesz, co to jest. Sprawdźmy.

Zawachlował dłonią, wzburzając opar, i kilka figur przesunęło się ze zgrzytem.

- To, czego szukasz, to człowiek. I nie człowiek. Tak jak twój wróg, o którym wcześniej mówiłem, tamten żywy demon. Ten jednak stanowi jakby jego przeciwieństwo, choć pochodzą z tej samej otchłani poza światem. Ten jest potężny w inny sposób. Czasem jego słabość jest jego siłą. Szukasz Wędrowca. Wokół niego zaplatają się linie losu. Krew łączy go z polem Gwiazdy. Zwykle oznacza to tęsknotę za nieznanym, której wy na Południu nie znacie, a my tutaj mamy ją we krwi, dlatego musimy ruszać na morza. Ale może oznaczać też wiele innych rzeczy. Wiele jest dziwnych rzeczy w tym Wędrowcu. Jest obcy i niewiele rozumie, ale szybko się uczy. Czasem patrzy i nie widzi, bo patrzy innymi oczami. Czasem jest niezwyciężony, czasem słaby jak dziecko. Przybył z daleka, lecz nie płynął morzem. Nie szedł też lądem. Tak jak ciebie, prowadziła go gwiazda. Ta sama gwiazda północy. Gwiazdy czasem spadają. On także spadł. Tak. Wypluły go gwiazdy.

- Dlaczego mam go znaleźć? - spytałem.

- Bo wtedy będziesz mógł połączyć swój los z jego losem. Nie będziesz musiał szukać drogi, tylko iść za nim. Wędrowiec pragnie tego samego co ty. Tylko że w odróżnieniu od ciebie on może tego dokonać. Może obalić Królów Otchłani. Będzie potrzebował jedynie lodu, ognia, krwi i gniewu. Będzie musiał sprowadzić wojnę bogów na ziemię.

- Czy to pomoże Matce? - Wskazałem figurkę niewiasty z dzieckiem na ręku, okutanej płaszczem.

- Matka jest połączona krwią z polem Kresu oraz polem Przemożnej Potęgi. Otaczają ją wrogowie. Nie ma dokąd pójść. Na tym polu nie przeżyje. Musiałaby znaleźć się na zupełnie innym polu: Ogrodu, Lasu albo Domu. Jednak ktoś, kto mierzy się z Królami Otchłani oraz rozpętuje wojnę bogów, może tego dokonać, o ile otrzyma pomoc, o ile nie zginie i o ile zdąży. Tak wygląda gałąź losu w tej chwili, chłopcze. Ale linie prowadzą do Wędrowca, kogoś, kto co chwilę zaplata te linie na nowo i nawet o tym nie wie. Z jego rąk może zaraz wyjść układ, w którym Matka stoi na polu Ogrodu czy Lasu. Mędrzec, który poradził Matce, by wysłała cię do niego, właśnie na to liczył.


Date: 2016-01-03; view: 555


<== previous page | next page ==>
Rozdział 5 Kawerny i Nosiciel Losu 4 page | Rozdział 5 Kawerny i Nosiciel Losu 6 page
doclecture.net - lectures - 2014-2024 year. Copyright infringement or personal data (0.014 sec.)