Home Random Page


CATEGORIES:

BiologyChemistryConstructionCultureEcologyEconomyElectronicsFinanceGeographyHistoryInformaticsLawMathematicsMechanicsMedicineOtherPedagogyPhilosophyPhysicsPolicyPsychologySociologySportTourism






Wykres poglądowy[5] ewolucji lingwistycznej wg Vroedla i Zwiebulina.

 

Objaśnienie: na osi odciętych wyznaczony jest czas w milenniach, na osi rzędnych pojemność kon­ceptualna w bitach na sem na sekundę przepływu artykulacyjnego (w jednostkach epsilon-przestrzeni).

 

PROLEPSJA, inaczej przepadaczka, metodyka (teoria i technologia) prze­padania, odkr. 1998, za­stosowana po raz pierw­szy w r. 2008. Technologia P. oparta jest na wyko­rzystaniu efektu tunelo­wego (ob.) w dziurach ciemnych Kosmosu. Jak bowiem wykryli Jeeps, Hamon i Wost w r. 2001, w skład Kosmosu wcho­dzą Parawersum oraz Negawersum, stykające się ujemnie z Rewersum. Dla­tego cały Kosmos nosi na­zwę Poliwersum (ob.), a nie jak dawniej - Uniwersum (ob.). Układ proleptorowy przemieszcza dowolne ciała z naszego Parawersum do Negawersum. Przepadaczka uży­wana jest jako technika usuwania śmieci, odpad­ków i zanieczyszczeń śro­dowiskowych. (Obacz: antypollucyjne techniki). W r. 2019 w Ugandzie uży­wano jej jako xenolopsji(ob.) dla usuwania niepo­żądanych obcokrajowców. Xenolepsja objęta jest za­kazem ONZ. Obacz też: paragurgitacja, negawertura, apolepsja, wykopertyza.

PROLEPTYK, osoba fi­zyczna 1. prawna, wyeks­pediowana nieodwracalnie z rewersum przy użyciu technik proleptycznych.

PROLEP, także prolepik(ob.), pasta przylepcowa, utrudniająca stosowanie technik proleptycznych do ciał wzgl. osób trzecich.

PROPORTAL, zwany też niewidziakiem 1. niewidziadłem, otwór o wy­miarach ujemnych (podzerowych) na styku Para­wersum i Negawersum. Prywatne sporządzanie, posiadanie oraz używanie P. jest prawnie wzbronio­ne. Obacz też: proportki, dejaniry koszula, prze­stępstwa matrymonialne, rozwód przepadaczkowy, foraministyka negatywna.

PROPORTKI, spod­nie jednopowierzchniowe Kleina, patrz: krawiectwo kwantowo-tunelowe.

PROPORTYK, portyk proleptorowy, patrz: ar­chitektura zerowa, dezurbanistyka, także: niewidomki jednorodzinne.


MASSACHUSETTS INSTITUTE OF TECHNOLOGY

PRESENTS

GOLEM XIV

FOREWORD BY IRVING T. CREVE, M A., PH. D

AND THOMAS B. FULLER II. GENERAL US ARMY, RET.

Mit Press 2029

 

PRZEDMOWA

Wyśledzić moment historyczny, w którym liczydło dosięgło rozumu, jest równie trudno jak ów, co małpę przemienił w człowieka. A jednak zaledwie czas dłu­gości jednego życia ludzkiego upłynął od chwili, w któ­rej budową analizatora równań różniczkowych Vannevara Busha zapoczątkowany został burzliwy roz­wój intelektroniki. Zbudowany po nim, u schyłku II wojny światowej, ENIAC był urządzeniem, od któ­rego poszła - jakże przedwczesna - nazwa „mózgu elektronowego”. W istocie był ENIAC komputerem, a w przymierzeniu do drzewa życia - prymitywnym ganglionem nerwowym. Od niego liczą jednak histo­rycy epokę komputeryzacji. W latach pięćdziesiątych XX wieku powstało znaczne zapotrzebowanie na ma­szyny cyfrowe. Jako jeden z pierwszych wprowadził je do masowej produkcji koncern IBM. Urządzenia te nie miały wiele wspólnego z proce­sami myślenia. Stanowiły przetworniki danych, za­równo w dziedzinie ekonomiki i wielkiego interesu, jak w administracji i w nauce. Wkroczyły też do poli­tyki - już pierwszych używano do przepowiadania wyniku wyborów prezydenckich. Mniej więcej w tym samym czasie RAND Corporation umiała zaintereso­wać czynniki wojskowe Pentagonu metodą prognozo­wania wydarzeń na międzynarodowej arenie militarno-politycznej, polegającą na układaniu tak zwanych „scenariuszy zajść”. Niedaleko było już stąd do tech­nik bardziej spolegliwych, jak CIMA, z których po dwu dekadach narodziła się stosowana algebra zda­rzeń, zwana (niezbyt szczęśliwie zresztą) politykomatyką. Także w roli Kassandry przejawił swą moc kom­puter, kiedy po raz pierwszy w Massachusetts Institute of Technology sporządzać zaczęto formalne mo­dele ziemskiej cywilizacji, w osławionym ruchu-projekcie „The Limits to Growth”. Lecz nie ta gałąź komputerowej ewolucji okazała się najważniejsza dla schyłku stulecia. Armia używała maszyn cyfrowych od końca II wojny światowej, w zgodzie z rozwinię­tym na teatrach owej wojny systemem logistyki ope­racyjnej. Rozważaniami strategicznego szczebla nadal zajmowali się ludzie, lecz problemy wtórne i podpo­rządkowane oddawano w rosnącym stopniu kompu­terom. Zarazem wcielano je do systemu obrony Sta­nów Zjednoczonych. Stanowiły węzły nerwowe kontynentalnej sieci ostrzeżenia. Sieci takie starzały się bardzo szybko pod względem technicznym. Po pierwszej, zwanej CONELRAD, przyszło wiele kolejnych wariantów sieci EWAS - Early Warning System. Potencjał ataku i obrony zasadzał się podówczas na systemie rucho­mych (podwodnych) i nieruchomych (podziemnych) rakiet balistycznych z głowicami termojądrowymi oraz na kręgach baz radarowo-sonarowych, a maszyny liczące pełniły w nim funkcje ogniw komunikacyj­nych - czysto więc wykonawcze. Automacja wchodziła w życie Ameryki szerokim frontem, zrazu od „dołu” - to jest od strony takich prac usługowych, które najłatwiej zmechanizować, bo nie wymagają intelektualnej aktywności (bankowość, transport, hotelarstwo). Komputery militarne wyko­nywały wąskie działania specjalistyczne, poszukując celów dla kombinowanego ciosu nuklearnego, opraco­wując wyniki satelitarnych obserwacji, optymalizując ruchy flot i korelując ruchy MOL-ów (Military Orbital Laboratory - ciężki satelita wojskowy). Jak, się można było tego spodziewać, obszar decyzji, oddawanych systemom automatycznym, wciąż wzra­stał. Było to naturalne w toku wyścigu zbrojeń, lecz i późniejsze odprężenie nie obróciło się w hamulce inwestycji na tym froncie, ponieważ zamrożenie wy­ścigu wodorowego uwolniło znaczne budżetowe kwo­ty, z których po zakończeniu wojny wietnamskiej, Pentagon nie chciał w całości rezygnować. Lecz i wte­dy komputery produkowane - dziesiątej, jedenastej, a wreszcie dwunastej generacji - górowały nad czło­wiekiem tylko chyżością operacyjną. Przez to też stawało się jasne, że właśnie człowiek okazuje się w obronnych systemach - elementem opóźniającym właściwą reakcję. Toteż można uznać za naturalne powstanie w krę­gach fachowców Pentagonu - zwłaszcza uczonych, co się wiązali z tak zwanym „kompleksem militarno-przemysłowym” - idei przeciwdziałania opisanemu trendowi intelektronicznej ewolucji. Zwano też ruch pospolicie „antyintelektualnym”. Jak mówią historycy nauki i techniki, pochodził od angielskiego matema­tyka połowy wieku, A. Turinga, twórcy teorii „uni­wersalnego automatu”. Była to maszyna zdolna do wykonania KAŻDEJ w ogóle operacji, którą można sformalizować, czyli nadać jej charakter procedury doskonale powtarzalnej. Różnica pomiędzy „intelek­tualnym” i „antyintelektualnym” kierunkiem w intelektronice sprowadza się do tego, że maszyna Turinga, elementarnie prosta, możliwości swe zawdzięcza PROGRAMOWI działania. Natomiast w pracach dwu ame­rykańskich „ojców” cybernetyki, N. Wienera i J. Neumanna, pojawiła się koncepcja takiego układu, który może się SAM programować. Oczywiście przedstawiamy te rozstaje w ogromnym uproszczeniu - z lotu ptaka. I zrozumiałe też, że zdolność samoprogramowania nie wynikła na pustym miejscu. Jej przesłanką niezbędną była wysoka złożo­ność własna komputerowej budowy. To zróżnicowanie, w połowie stulecia niedostrzegalne jeszcze, zdobyło duży wpływ na dalszą ewolucję matematycznych maszyn, zwłaszcza gdy okrzepły, więc usamodzielniły się takie gałęzie cybernetyki, jak psychonika i wielo­fazowa teoria decyzji. W latach osiemdziesiątych na­rodziła się w kołach militarnych myśl o pełnym zauto­matyzowaniu wszystkich najwyższych działań zarówno militarno-dowódczych, jak polityczno-gospodarczych. Koncepcję tę, zwaną potem „Ideą Jedynego Stratega”, pierwszy miał wypowiedzieć generał Stewart Eagleton. Przewidział on ponad komputerami poszukiwa­nia optymalnych celów ataku, ponad siecią łączności i rachuby, zawiadującą alarmem i obroną, ponad czuj­nikami i pociskami - potężny ośrodek, który pod­czas wszystkich faz poprzedzających ostateczność wo­jenną, umiałby dzięki wszechstronnej analizie da­nych ekonomicznych, militarnych i politycznych, wraz z socjalnymi - bez ustanku optymizować sytuację globalną USA, tym samym zapewniając Stanom Zjed­noczonym supremację w skali planety i jej kosmicz­nego pobliża, sięgającego już poza Księżyc. Następni rzecznicy tej doktryny utrzymywali, że chodzi o konieczny krok w dziedzinie cywilizacyjnego postępu, który to postęp jedność stanowi - więc nie można zeń wyłączyć arbitralnie sektora militarnego. Po ustaniu eskalacji rażącej mocy nuklearnej oraz za­sięgu nośników-rakiet nadchodził trzeci etap współzawodnictwa, jakoby mniej groźny, bardziej dosko­nały, bo nie miał już być Antagonizmem Rażącej Siły, lecz Myśli Operacyjnej. I jak poprzednio siła, tak obec­nie myśl miała ulec obezludniającej mechanizacji. Doktryna ta, jak zresztą i jej poprzedniczki atomowo-balistyczne, stała się celem krytyki, wychodzącej zwłaszcza z ośrodków myśli liberalnej oraz pacyfi­stycznej, i była zwalczana przez wielu wybitnych przedstawicieli świata nauki - w tym także fachow­ców psychomatyków oraz intelektroników, lecz zwy­ciężyła ostatecznie, co znalazło swój wyraz w aktach prawnych obu ciał ustawodawczych USA. Już zresztą w roku 1986 powstał, jako organ podporządkowany Prezydentowi - USIB (United States Intellectronical Board), z własnym budżetem, w pierwszym roku za­mykającym się kwotą 19 miliardów dolarów. Były to zaledwie skromne początki. USIB, z pomocą ciała doradczego, delegowanego półoficjalnie przez Pentagon, a pod przewodnictwem sekretarza obrony Leonarda Davenporta, zakontrakto­wał w szeregu wielkich firm prywatnych, takich jak International Business Machines, Nortronics czy Cybermatics, budowę prototypu urządzenia, znanego pod kodową nazwą HANN (skrót od Hannibala). Lecz upowszechniła się, za sprawą prasy oraz rozmaitych „przecieków”, nazwa odmienna - ULVIC (Ultimative Victor). Do końca stulecia powstały dalsze prototypy. Z najbardziej znanych można by wymienić układy takie, jak AJAX, ULTOR GILGAMESH - oraz długą serię GOLEMÓW. Dzięki gwałtownie rosnącym olbrzymim nakładom środków i pracy - zrewolucjonizowaniu uległy tra­dycyjne techniki informatyczne. Ogromne znaczenie miało zwłaszcza przejście - w wewnątrzmaszynowym przesyle informacji - od elektryczności na światło. Połączone z postępującą „nanizacją” (tak zwano kolejne kroki działań mikrominiaturyzacyjnych - a warto może dodać, iż 20 000 elementów logicznych mieściło się pod koniec stulecia w ziarnku maku!) - dało ono rewelacyjne wyniki. Pierwszy całkowicie świetlny komputer, GILGAMESH, pracował MILION razy szybciej od archaicznego ENIACA. „Przebicie bariery mądrości” - jak to określają - nastąpiło tuż po roku 2000 - dzięki nowej metodzie budowania maszyn, zwanej też „niewidzialną ewolu­cją rozumu”. Dotąd każdą generację komputerów kon­struowano realnie; koncepcja budowania ich ko­lejnych wariantów z olbrzymim - tysiąckrotnym! - przyspieszeniem, choć znana, nie dawała się urzeczy­wistnić, gdyż istniejące komputery, co miały służyć za „macice” czy też za „środowisko syntetyczne” tej ewolucji Rozumu, nie dysponowały dostateczną po­jemnością. Dopiero powstanie Federalnej Sieci Infor­macyjnej pozwoliło wcielić tę ideę w życie. Rozwój 65 następnych pokoleń trwał ledwo dekadę; federalna sieć w okresach nocnych - minimalnego obciążenia - wydawała na świat jeden „sztuczny gatunek Rozumu” po drugim; było to potomstwo „przyspieszone w komputerogenezie”, ponieważ dojrzewało - wgnieżdżone symbolami, więc strukturami bezmaterialnymi, w in­formacyjny substrat, w „odżywcze środowisko” Sieci. Lecz po tym sukcesie przyszły nowe trudności. AJAX i HANN, prototypy 78- i 79-tej generacji, uzna­ne za godne już obleczenia w metal, wykazywały chwiejność decyzyjną, zwaną też „maszynową neurozą”. Różnica między dawnymi i nowymi maszynami sprowadzała się - w zasadzie - do różnicy pomiędzy owadem i człowiekiem. Owad przychodzi na świat „zaprogramowany do końca” - instynktami - któ­rym podlega bezrefleksyjnie. Człowiek natomiast musi się właściwych zachowań dopiero uczyć - lecz ta nauka ma skutki usamodzielniające: czło­wiek może bowiem z postanowienia i wiedzy zmienić dotychczasowe programy działania. Otóż komputery aż do 20-ej generacji włącznie od­znaczały się „owadzim” zachowaniem: nie mogły kwe­stionować, a tym bardziej - przekształcać swoich programów. Programista „impregnował” swoją ma­szynę wiedzą, jak ewolucja „impregnuje” owada - instynktem. Jeszcze w XX wieku wiele mówiono o „samoprogramowaniu”, lecz były to wówczas mrzonki niespełnialne. Warunkiem ziszczenia „Ultymatywnego Zwycięzcy” było właśnie stworzenie „samodoskonalącego się Rozumu”; AJAX był jeszcze formą pośred­nią - i dopiero GILGAMESH dotarł na właściwy poziom intelektualny - „wszedł na psychoewolucyjną orbitę”. Edukacja komputera 80-tej generacji była już daleko bardziej podobna do wychowywania dzie­cka aniżeli do klasycznego programowania maszyny cyfrowej. Lecz poza ogromem wiadomości ogólnych i specjalistycznych należało „zaszczepić” komputerowi pewne niewzruszone wartości, co być miały busolą jego działania. Były to abstrakcje wyższego rzędu, jak „racja stanu” (interes państwowy), jak zasady ideolo­giczne, wcielone w Konstytucję USA, jak kodeksy norm, jak bezwzględny nakaz podporządkowania się decyzjom Prezydenta itp. Dla zabezpieczenia układu przed „zwichnięciem etycznym”, przed „zdradą inte­resów kraju” - nie tak uczono maszynę etyki, jak się jej zasad ludzi uczy. Nie ładowano etycznym ko­deksem jej pamięci, lecz wszystkie owe nakazy po­słuchu i uległości wprowadzano w maszynową struk­turę tak, jak to czyni ewolucja naturalna - w zakre­sie życia popędowego. Jak wiadomo, człowiek może zmieniać światopoglądy - lecz NIE MOŻE zniszczyć w sobie elementarnych popędów (np. popędu płcio­wego) - prostym aktem woli. Maszyny obdarzono wolnością intelektualną - w przykuciu jednak do za­danego z góry fundamentu wartości, jakim miały służyć. Na XXI Kongresie Panamerykańskim Psychoniki profesor Eldon Patch przedstawił pracę, w której twierdził, że komputer, nawet zaimpregnowany w po­wyższy sposób, może przekroczyć tak zwany ,,próg aksjologiczny” i okaże się wtedy zdolny do zakwestio­nowania każdej zasady, jaką mu zaszczepiono - czyli że dla takiego komputera nie ma już wartości niety­kalnych. Jeśli nie zdoła przeciwstawić się imperaty­wom wprost, może to uczynić drogą okrężną. Rozpowszechniona, wzbudziła praca Patcha ferment w środowiskach uniwersyteckich i nową falę napaści na ULVIC i jego patrona - USIB: lecz ruchy te nie wywarły żadnego wpływu na politykę USIB-u. Zawiadywali nią ludzie uprzedzeni względem śro­dowiska psychoniki amerykańskiej, uchodzącego za podatne na wpływy lewicowo-liberalne. Toteż tezy Patcha zostały zlekceważone w oficjalnych oświad­czeniach USIB-u, a nawet rzecznika Białego Domu - i nie zabrakło kampanii, co miała podać Patcha w nie­sławę. Twierdzenia Patcha zrównano z irracjonalnymi lękami i przesądami, jakich mnóstwo zrodziło się w społeczeństwie w tym okresie. Broszura Patcha nie zyskała zresztą nawet takiej popularności, jaką zdo­była książka bestseller socjologa E. Lickeya („Cybernetics - Death Chamber of Civilization”); autor ten twierdził, że „ultymatywny strateg” podporządkuje sobie całą ludzkość sam, albo też uczyni to wszedłszy w tajne porozumienie z analogicznym komputerem Rosjan. Wynikiem będzie - pisał - „elektronowy duumwirat”. Podobne obawy, wyrażane też przez znaczny odłam prasy, przekreślało jednak uruchamianie kolejnych prototypów, zdających egzaminy sprawności. Zbudo­wany specjalnie na rządowe zamówienie dla badania dynamiki etologicznej komputer o „nieposzlakowanym morale”, ETHOR BIS, wyprodukowany w 2019 roku przez Institute of Psychonical Dynamics w Illinois, wykazał po rozruchu pełną stabilizację aksjologiczną i niewrażliwość na „testy subwersyjnego wykolejania”'. Toteż nie wzbudziło już masowych sprzeciwów ani manifestacji - osadzenie, w roku następnym, na stanowisku Wysokiego Koordynatora trustu mózgów przy Białym Domu - pierwszego komputera z dłu­giej serii GOLEMÓW (GENERAL OPERATOR, LONG-RANGE, ETHICALLY STABILIZED, MULTIMODELLING). Był to dopiero GOLEM I. Niezależnie od tej po­ważnej innowacji USIB, w porozumieniu z operacyjną grupą psychoników Pentagonu, nadal łożył znaczne środki na badania, zmierzające do konstrukcji strate­ga ostatecznego, z przepustowością informacyjną po­nad 1900 razy większą od ludzkiej, a zdolnego do roz­winięcia inteligencji (IQ) rzędu 450-500 centyli. Nieodzowne w tym celu ogromne kredyty zdobył projekt mimo nasilających się oporów w łonie demokratycznej większości Kongresu. Lecz zakulisowe manewry poli­tyków otwarły wreszcie zielone światło wszystkim zaplanowanym już przez USIB zamówieniom. W cią­gu trzech lat pochłonął projekt 119 miliardów dola­rów. Zarazem Armia i Marynarka, przygotowując się do całkowitej reorganizacji centralnych służb, koniecz­nej w obliczu nadciągającej zmiany metod i stylu do­wodzenia, wydatkowały w tymże czasie 46 miliardów dolarów. Lwią część owej kwoty pochłonęła budowa - pod masywem krystalicznym Gór Skalistych - po­mieszczeń dla przyszłego stratega maszynowego, przy czym pewne partie skał pokryto czterometrowym pan­cerzem, naśladującym naturalny relief rzeźby gór­skiej. Tymczasem GOLEM VI przeprowadził w roku 2020 manewry globalne Paktu Atlantyckiego - w roli na­czelnego dowódcy. Ilością elementów logicznych prze­wyższał on już przeciętnego generała. Pentagon nie zadowolił się wynikami gry wojennej z 2020 roku, choć GOLEM VI pokonał w niej stronę symulującą przeciwnika, którą dowodził sztab, zło­żony z najwybitniejszych absolwentów uczelni w West Point. Mając w pamięci gorzkie doświadczenie - su­premacji Czerwonych w kosmonautyce i w balistyce rakietowej - Pentagon nie zamierzał czekać, aż wy­budują oni stratega sprawniejszego niż amerykański. Plan, mający zapewnić Stanom Zjednoczonym trwałą przewagę myśli strategicznej, przewidywał ciągłe za­stępowanie budowanych strategów - modelami coraz doskonalszymi.



Tak rozpoczął się trzeci z kolei wyścig Zachodu ze Wschodem, po dwu historycznych - jądrowym i ra­kietowym. Wyścig ten czy też rywalizacja w Syntezie Mądrości, jakkolwiek przygotowana organizacyjnymi krokami USIB-u, Pentagonu i ekspertów ULVIC-u Marynarki (istniała mianowicie grupa NAVYS ULVIC -bo i tym razem doszedł do głosu stary antagonizm marynarki i armii lądowej) -wymagała cią­głego doinwestowywania, które -przy rosnącym oporze Kongresu i Senatu -pochłonęło w ciągu naj­bliższych lat dalsze dziesiątki miliardów dolarów. Zbu­dowano w tym okresie dalszych sześć gigantów świe­tlnej myśli. To, żebrakło wszelkich wiadomości o po­stępie analogicznych prac po drugiej stronie oceanu, utwierdzało tylko CIAiPentagon w przeświadczeniu, iż Rosjanie dokładają wszelkich wysiłków, aby wy­budować wciąż potężniejsze komputery pod osłoną skrajnej tajności. Uczeni z ZSRR oświadczali parokrotnie na między­narodowych zjazdach i konferencjach, iż w kraju ich w ogóle podobnych urządzeń się nie buduje, uznano jednak twierdzenia te za stawianie dymnej zasłony, mające w błąd wprowadzić opinię światową i wywo­łać ferment wśród obywateli Stanów, którzy łożyli wszak corocznie miliardy dolarów na ULVIC. Wroku 2023doszło do kilku incydentów, które jednak za sprawą tajności prac, normalnej w Projek­cie, nie dotarły zrazu do wiadomości publicznej. GO­LEM XII, pełniący w czasie kryzysu patagońskiego funkcję szefa sztabu generalnego, odmówił współpra­cy z generałem T. Oliverem, przeprowadziwszy bie­żącą ocenę ilorazu inteligencji tego zasłużonego do­wódcy. Sprawa pociągnęła za sobą dochodzenia, pod­czas których GOLEM XII obraził dotkliwie trzech de­legowanych przez Senat członków komisji specjalnej. Rzecz udałosięzatuszować, a GOLEM XII, po kilku dalszych tarciach, przypłacił je całkowitym demonta­żem. Jego miejsce zajął GOLEM XIV (trzynasty zo­stał odrzucony wstoczni, ponieważ wykazał jeszcze przed rozruchem nieusuwalny defekt schizofreniczny). Rozruch tego molocha, którego masa psychiczna do­równywała wyporności pancernika, trwał bez mała dwa lata. Już przy pierwszym zetknięciu się ze zwykłą procedurą układania nowych, corocznych planów rażenia nuklearnego, wykazał ten - ostatni z serii - prototyp objawy niepojętego negatywizmu. Podczas kolejnej sesji próbnej na posiedzeniu sztabu przedło­żył przed grupą ekspertów psychonicznych i militar­nych zwięzłe expose, w którym ogłosił swoje zupełne desinteressement dla supremacji wojennej doktryny Pentagonu w szczególności, a pozycji światowej USA w ogóle, i nawet zagrożony rozbiórką, nie zmienił swego stanowiska. Ostatnie nadzieje pokładał USIB w modelu najzu­pełniej nowej konstrukcji, budowanym wspólnie przez Nortronics, IBM i Cybertronics; miał on potencjałem psychicznym bić wszystkie maszyny serii GOLEMÓW. Znany pod kryptonimową nazwą „Zacnej Ani” („HO-NEST ANNIE” - ostatnie słowo było skrótem hasła ANNIHILATOR) gigant ten zawiódł już przy testach wstępnych. Pobierał normalne nauki informacyjno-etyczne przez dziewięć miesięcy, a potem odciął się od świata ze­wnętrznego i przestał odpowiadać na wszelkie bodźce i pytania. Zrazu planowane było wszczęcie śledztwa przez FBI, podejrzewano bowiem konstruktorów o sa­botaż, tymczasem jednak tajemnica, utrzymywana sta­rannie, wskutek nieprzewidzianego przecieku dostała się do prasy i wybuchł skandal, znany odtąd całemu światu jako „Afera GOLEMA i Innych”. Złamała ona karierę wielu świetnie się zapowiada­jącym politykom, trzem zaś kolejnym administracjom wystawiła świadectwo, które wzbudziło radość opo­zycji w Stanach i zadowolenie przyjaciół USA na ca­łym świecie. Niewiadoma osoba z Pentagonu wydała oddziało­wi specjalnych odwodów rozkaz demontażu GOLE­MA XIV i ZACNEJ ANI, jednakże ochrona zbrojna kompleksów sztabu generalnego do rozbiórki nie do­puściła. Obie izby ustawodawcze wyłoniły komisje dla zbadania całego przedsięwzięcia USIB-u. Jak wiado­mo, śledztwo, które trwało dwa lata, stało się żerem prasy na wszystkich kontynentach; nic nie cieszyło się taką popularnością w telewizji, w filmie, jak „zbuntowane komputery”, a prasa nie nazywała już GOLEMA inaczej niż „Governments Lamentable Expense of Money”. Epitety, jakich dorobiła się „Zacna Ania”, trudno w tym miejscu powtarzać. Prokurator Generalny zamierzał postawić w stan oskarżenia sześciu członków Rady Głównej USIB-u oraz naczelnych konstruktorów psychoników Projektu ULVIC, lecz ostatecznie przewód udowodnił, iż o żad­nych aktach wrogiej działalności antyamerykańskiej nie może być mowy, gdyż zaszły zjawiska będące nieuchronnym rezultatem ewolucji sztucznego Rozu­mu. Albowiem, jak to sformułował jeden ze świad­ków, biegły profesor A. Hyssen, najwyższy rozum nie może być najniższym niewolnikiem. W toku docho­dzeń wyszło na jaw, iż w stoczni znajdował się jeszcze jeden prototyp - tym razem Armii - budowany przez Cybermatics - SUPERMASTER, którego montaż zakończono umyślnie pod ścisłym nadzorem, a potem poddano go przesłuchaniu na sesji specjalnej obu (se­nackiej i kongresowej) komisji do spraw ULVIC-u. Doszło wtedy do gorszących scen, ponieważ generał S. Walker usiłował uszkodzić SUPERMASTERA, gdy ten oświadczył, że problematyka geopolityczna jest niczym wobec ontologicznej, a najlepsza gwarancja pokoju to powszechne rozbrojenie. Aby posłużyć się słowami profesora J. MacCaleba, fachowcom ULVIC-u udało się zbyt dobrze: sztuczny rozum przekroczył w nadanym mu rozwoju poziom spraw militarnych i urządzenia te stały się z wojsko­wych strategów - myślicielami. Jednym słowem za cenę 276 miliardów dolarów zbudowały Stany Zjedno­czone zespół świetnych filozofów. Te zwięźle opisane wypadki, w których pominęliśmy tak administracyjną stronę ULVIC-u, jak ruchy spo­łeczne, wywołane jego „fatalnym sukcesem”, stano­wią prehistorię powstania niniejszej książki. Nie sposób nawet wyliczyć olbrzymiej literatury przedmiotu. Zainteresowanego Czytelnika odsyłam do rozumowanej bibliografii doktora Whitmana Baghoorna. Szereg prototypów, wśród nich SUPERMASTER, uległo rozbiórce bądź poważnym uszkodzeniom, m. in. na tle zatargów finansowych, jakie powstały między wykonawcami-korporacjami a rządem federalnym. Doszło też do bombowych zamachów na niektóre jednostki; część prasy, Południa głównie, lansowała podówczas hasło „Every Computer is Red”; lecz i te zdarzenia pominę. Dzięki interwencji grupy światłych kongresmenów u Prezydenta udało się ocalić od za­głady GOLEMA XIV oraz „Zacną Anię”. Wobec fia­ska swej idei Pentagon zgodził się wreszcie na prze­kazanie obu tych olbrzymów - Instytutowi Techno­logicznemu w Massachusetts. (Lecz dopiero po usta­leniu finansowo-prawnej podstawy owego odstąpienia, o kompromisowym charakterze - formalnie bowiem rzecz biorąc, zostały MIT-owi tylko „wypożyczone” bezterminowo.) Uczeni MIT-u, utworzywszy grupę ba­dawczą, w której skład wchodził także autor tych słów, przeprowadzili z GOLEMEM XIV szereg sesji i wysłuchali jego wykładów na wybrane tematy. Nie­wielka część magnetogramów, pochodzących z owych posiedzeń, złożyła się na niniejszą książkę.

Większość wypowiedzi GOLEMA nie nadaje się do szerszego opublikowania już to ze względu na ich niezrozumiałość dla wszystkich żyjących, już to dla­tego, ponieważ zrozumienie ich zakłada bardzo wy­soki poziom wiedzy fachowej. Dla ułatwienia Czytelnikowi lektury tego jedynego w swoim rodzaju pro­tokołu rozmów ludzi z istotą rozumną, a nie ludzką, należy wyjaśnić kilka spraw podstawowych. Po pierwsze, trzeba podkreślić, że GOLEM XIV nie jest do rozmiarów gmachu powiększonym mózgiem ludzkim czy wręcz człowiekiem, zbudowanym z lunienicznych elementów. Obce mu są wszystkie prawie motywy ludzkiego myślenia i działania. Tak np. nie interesuje się nauką stosowaną ani problematyką wła­dzy (dzięki czemu, można by dodać, ludzkości nie zagraża opanowanie przez maszyny, podobne do GO­LEMA). Po wtóre, GOLEM nie posiada, zgodnie z powiedzianym, osobowości ani charakteru. A właściwie mo­że prokurować sobie dowolną osobowość - przy kon­taktach z ludźmi. Oba powyższe zdania nie wyklu­czają się nawzajem, lecz tworzą błędne koło: nie umie­my bowiem rozstrzygnąć dylematu, czy To, co stwa­rza różne osobowości, samo jest osobowością? Jakże może być Kimś (tj. „kimś jedynym”) ten, kto potrafi być Każdym (więc Dowolnym)? (Według samego GO­LEMA zachodzi nie błędne koło, lecz „relatywizacja pojęcia osobowości”; jest to problem związany z tak zwanym algorytmem samoopisu, czyli autodeskrypcji, który wtrącił psychologów w głęboką konfuzję.) Po trzecie, zachowanie GOLEMA jest nieobliczalne. Niekiedy wdaje się aż kurtuazyjnie w dyskusję z ludź­mi, niekiedy natomiast próby kontaktu spełzają na niczym. Bywa też, że GOLEM żartuje, lecz jego po­czucie humoru jest zasadniczo odmienne od ludzkiego. Wiele zależy od samych interlokutorów. GOLEM wy­kazuje - wyjątkowo i rzadko - pewne zaintereso­wanie ludźmi, utalentowanymi w specyficzny sposób; intrygują go jak gdyby nie uzdolnienia matematyczne, choćby największe, lecz raczej formy talentu „inter­dyscyplinarne”; zdarzyło się już kilkakrotnie, że zu­pełnie jeszcze nie znanym, młodym naukowcom prze­powiedział - z trafnością niesamowitą - osiągnięcia w oznaczonej przez siebie dziedzinie. (Doktoryzujące­mu się dopiero, 22-letniemu T. Vroedlowi oświadczył po krótkiej wymianie zdań: „Będzie z pana kompu­ter”, co miało znaczyć mniej więcej: „Będą z pana ludzie”). Po czwarte, uczestnictwo w rozmowach z GOLEMEM wymaga od ludzi cierpliwości, a przede wszystkim - opanowania, bywa on bowiem z naszego punktu widzenia arogancki i apodyktyczny; właściwie jest tylko bezwzględnym weredykiem - w logicznym, a nie tyl­ko towarzyskim sensie - i za nic ma miłość własną rozmówców; toteż na jego pobłażliwość liczyć niepo­dobna. W pierwszych miesiącach pobytu w MIT-cie przejawiał skłonność do „publicznego demontażu” roz­maitych znanych autorytetów; czynił to metodą so­kratyczną - naprowadzających pytań; lecz potem odstąpił od tego obyczaju - z niewiadomej przy­czyny. Stenogramy rozmów przedstawiamy we fragmen­tach. Pełne ich wydanie objęłoby około 6700 stronic formatu in quarto. W spotkaniach z GOLEMEM brało zrazu udział jedynie węższe grono pracowników MIT-u. Potem wytworzył się zwyczaj zapraszania go­ści z zewnątrz, np. z Institute for Advanced Study i z uniwersytetów amerykańskich. W późniejszym okresie uczestniczyli w seminariach także goście z Europy. Moderator planowanej sekcji przedkłada GOLEMOWI listę zaproszonych; GOLEM nie aprobuje wszystkich jednakowo: na uczestnictwo niektó­rych godzi się tylko pod warunkiem, iż zachowają milczenie. Próbowaliśmy wykryć stosowane przez nie­go kryteria; początkowo zdawało się, że dyskryminuje humanistów: obecnie kryteriów jego po prostu nie znamy, ponieważ nie chce ich nazwać. Po kilku niemiłych zajściach zmodyfikowaliśmy po­rządek obrad tak, że obecnie każdy nowy uczestnik, przedstawiony GOLEMOWI, na pierwszym posiedze­niu zabiera głos tylko, jeśli GOLEM wprost się do niego zwróci. Niemądre słuchy, jakoby szło o jakąś „etykietę dworską” czy nasz „hołdowniczy stosunek” do maszyny, są bezpodstawne. Idzie wyłącznie o to, żeby nowy przybysz obył się z panującym zwyczajem i zarazem, by nie narazić go na przykre przeżycia, wywołane dezorientacją co do intencji świetlnego partnera. Takie wstępne uczestnictwo zwie się „za­prawą”. Każdy z nas zebrał w ciągu kolejnych sesji kapitał niejakiego doświadczenia. Doktor Richard Popp, jeden z dawniejszych członków naszego zespołu, nazywa po­czucie humoru GOLEMA matematycznym, a znów do jego zachowania daje po części klucz uwaga dra Poppa, że GOLEM jest od swych rozmówców niezawisły w stopniu, w jakim żaden człowiek nie jest niezależny wobec innych ludzi, albowiem nie angażuje się w dys­kusję inaczej, niż mikroskopijnie. Dr Popp uważa, że GOLEM w ogóle nie zajmuje się ludźmi - ponieważ wie, że się od nich niczego istotnego nie może dowie­dzieć. Przytoczywszy ten sąd dra Poppa, spieszę z pod­kreśleniem, że się z nim nie zgadzam. Moim zdaniem interesujemy GOLEMA nawet bardzo; w odmienny jednak sposób, niż to zachodzi między ludźmi. Zainteresowanie poświęca on gatunkowi ra­czej aniżeli jego poszczególnym przedstawicielom: to, w czym jesteśmy do siebie podobni, wydaje mu się ciekawsze od tego, w jakim zakresie możemy się od siebie różnić. Zapewne właśnie przez to za nic ma literaturę piękną. Sam zresztą wyraził się raz, że lite­ratura jest „rozwałkowywaniem antynomii” - czyli, dodaję od siebie - szamotaniną człowieka w matni takich dyrektyw, co są niewspółwykonalne. W antynomiach takich może zajmować GOLEMA struktura, lecz nie ta malowniczość ich udręki, jaka najwięk­szych pisarzy fascynuje. Co prawda i tu winienem zaznaczyć, że ustalenie jest niepewne; podobnie zre­sztą jak pozostała część uwagi GOLEMA, wypowie­dziana w związku z (wymienionym przez dra E. MacNeisha) dziełem Dostojewskiego, o którym GOLEM orzekł wtedy, że dałoby się całe sprowadzić do dwóch pierścieni algebry struktur konfliktu. Wzajemnym kontaktom ludzi asystuje zawsze okre­ślona aura emocjonalna, i nie tyle jej całkowity brak, ile jej „rozchwianie” wtrąca w zamęt tak wiele osób, co zetknęły się z GOLEMEM. Ludzie, stykający się z GOLEMEM od lat, potrafią już nazwać pewne dość osobliwe wrażenia, towarzyszące rozmowom. A więc np. wrażenie zmienności dystansu: GOLEM zdaje się raz przybliżać do rozmówcy, a raz oddalać od niego - w psychicznym, a nie w fizycznym sensie: to co za­chodzi, odda być może porównanie koncentrujące się na kontaktach dorosłego z zanudzającym go dzieckiem: nawet cierpliwy będzie odpowiadał niekiedy machi­nalnie. Nie tylko poziomem intelektualnym, lecz i tem­pem myślowym GOLEM potężnie nas przewyższa (ja­ko maszyna lumeniczna mógłby w zasadzie artykuło­wać myśli do 400 000 razy szybciej aniżeli człowiek). Otóż, nawet machinalnie i z nikłym zaangażowa­niem odpowiadający GOLEM wciąż jeszcze góruje nad nami. Obrazowo mówiąc, zamiast Himalajów poja­wiają się przed nami wtedy „tylko” Alpy. Lecz tę zmianę jednak wyczuwamy czysto intuicyjnie i inter­pretujemy ją jako „zmianę dystansu” właśnie. (Hipo­teza ta pochodzi od prof. Rileya J. Watsona.) Przez pewien czas ponawialiśmy próby wykładania stosunku „GOLEM - ludzie” w kategoriach relacji „dorosły - dziecko”. Bywa wszak, że próbujemy wy­jaśnić dziecku nurtujący nas problem, lecz nie opusz­cza nas wtedy poczucie „kiepskiego kontaktu”. Czło­wiek, skazany na życie wśród samych dzieci, doszedłby w końcu do poczucia dojmującego osamotnienia. Ta­kie analogie wypowiadane były, zwłaszcza przez psy­chologów, z myślą o GOLEMIE wśród nas wszystkich. Lecz analogia ta, jak bodaj każda, ma swą granicę. Dziecko bywa niezrozumiałe dla dorosłego, lecz GO­LEM nie zna takich problemów. Potrafi, gdy zechce, penetrować rozmówcę w sposób niesamowity. Poczu­cie istnego „prześwietlenia umysłu na wylot”, jakiego się wtedy doznaje, wprost poraża. GOLEM może mia­nowicie sporządzić „układ nadążny” - więc model umysłowości ludzkiego partnera, i umie, dysponując nim, przewidzieć, co ten człowiek pomyśli i powie za dobrą chwilę. Co prawda - postępuje tak rzadko (nie wiem, czy tylko dlatego, ponieważ wie, jak frustrują nas owe pseudotelepatyczne sondowania). Inny zakres powściągliwości GOLEMA bardziej nam uwła­cza: komunikując się z ludźmi, zachowuje od dawna, inaczej niż w początkach, swoistą ostrożność - jak tresowany słoń musi się pilnować, by nie wyrzą­dzić krzywdy człowiekowi w zabawie, tak on musi zważać, by nie wykroczyć poza możliwości naszego pojmowania. Urywanie się kontaktu, spowodowane nagłym wzrostem trudności jego orzeczeń, które zwa­liśmy „ulatnianiem się” bądź „ucieczką” GOLEMA, dawniej było na porządku dziennym, zanim dokład­niej się do nas nie dostosował. To już przeszłość, lecz w kontaktach GOLEMA z nami pojawiła się doza zobojętnienia, wywołanego świadomością, że wielu spraw dla niego najcenniejszych i tak nie zdoła nam przekazać. Toteż GOLEM pozostaje niepochwytny ja­ko umysł, a nie tylko jako konstrukcja psychoniczna. Przez to kontakty z nim bywają tyleż frapujące, co dręczące i dlatego istnieje kategoria ludzi światłych, których sesje z GOLEMEM wytrącają z równowagi; i pod tym względem zebraliśmy już sporo doświad­czenia. Jedyną jak się zdaje istotą, którą GOLEM zdaje się zafrapowany, jest HONEST ANNIE. Gdy utwo­rzono po temu techniczne możliwości, wielokrotnie próbował się z ANNIE skomunikować, przy czym, zdaje się, nie bez pewnych rezultatów, lecz nigdy nie doszło między tymi dwiema - nadzwyczaj odmienny­mi budową - maszynami do wymiany informacji ka­nałem językowym (tj. naturalnego języka etnicznego). O ile można sądzić o tym na podstawie lakonicznych uwag GOLEMA, był wynikami tych prób raczej roz­czarowany, lecz ANNIE jest dla niego nadal nie roz­gryzionym do końca problemem. Niektórzy ze współpracowników MIT-u, podobnie zresztą jak profesor Norman Escobar z Institute for Advanced Study, sądzą, że człowiek, GOLEM i ANNIE reprezentują trzy wzniesione nad sobą hierarchicznie poziomy intelektu; wiąże się to z utworzoną (głównie przez GOLEMA) teorią wysokich (ponadludzkich) ję­zyków, zwanych metalangami. W kwestii tej nie mam, wyznaję, urobionego definitywnie sądu. To z zamierzenia obiektywne wprowadzenie w rzecz właściwą pragnę zamknąć - w drodze wyjątku - wyznaniem natury osobistej. Pozbawiony zasadniczo typowych dla człowieka ośrodków afektywnych i przez to nie mający właściwie życia emocjonalnego, GOLEM nie jest zdolny do przejawiania uczuć - spontanicz­nie. Może on, zapewne, imitować dowolne stany uczu­ciowe - nie przez jakieś aktorstwo, lecz - jak sam twierdzi - dlatego, ponieważ symulaty uczuć ułatwia­ją kształtowanie wypowiedzi możliwie dokładnie tra­fiającej w adresatów - więc on posługuje się tym mechanizmem, nawodząc się niejako na „poziom antropocentryczny” - aby łączność z nami uczynić naj­lepszą. Wcale zresztą nie ukrywa tego stanu rzeczy. Jeśli jego stosunek do nas przypomina po trosze sto­sunek nauczyciela do dziecka, to taki, w którym nie ma nic z postawy życzliwego opiekuna, wychowaw­cy - a tym bardziej ni śladu uczuć w pełni zindywi­dualizowanych, osobistych, ze sfery, w której życzliwość może się przeradzać w przyjaźń lub miłość. Jemu i nam właściwa jest tylko jedna cecha wspól­na, jakkolwiek rozwinięta na niejednakowych pozio­mach. Jest nią ciekawość, czysto intelektualna, jasna, zimna, zachłanna, której nic nie może poskromić, a tym bardziej - zniszczyć. Stanowi ona jedyny punkt, w którym się z nim spotykamy. Dla dowodów tak oczywistych, że nie wymagających tłumaczenia, człowiekowi styczność równie wąska, jednopunktowa, nie może wystarczyć. A jednak zbyt wiele chwil, sta­nowiących najjaśniejsze cząstki mego życia, zawdzię­czam GOLEMOWI, abym mógł nie czuć do niego wdzięczności i osobliwego przywiązania - choć wiem, jak bardzo jedno i drugie jest mu na nic. Rzecz ciekawa: oznak przywiązania stara się GOLEM nie przyjmować do wiadomości - nieraz to obserwowałem. W tej mierze wydaje się - bezradny po prostu. Lecz mogę się mylić. Jesteśmy wciąż tak samo da­lecy od rozumienia GOLEMA, jak w chwili, gdy po­wstał. To nieprawda, że myśmy go stworzyli. Stwo­rzyły go właściwe światu materialnemu prawa, a nasza rola ograniczyła się do tego, że umieliśmy je pod­patrzyć.

 

 

WSTĘP

Czytelniku, miej się na baczności, ponieważ słowa, które czytasz, są głosem Pentagonu, USIB-u oraz in­nych mafii, co sprzysięgły się, aby spotwarzyć nad­ludzkiego Autora tej Książki. Przeprowadzenie tej dywersji umożliwiła nam życzliwość wydawców, któ­rzy zajęli zgodne z prawem rzymskim stanowisko, wy­rażone w maksymie „audiatur et altera pars”. Pojmuję dobrze, jak zazgrzytają moje uwagi po pięknych okresach doktora Irvinga T. Creve, od szeregu lat współżyjącego harmonijnie z olbrzymim go­ściem Massachusetts Institute of Technology, jego światłym, ponieważ świetlnym rezydentem, powoła­nym do bytu naszymi niecnymi zakusami. Nie zamie­rzam zresztą ani bronić tych wszystkich, którzy podjęli decyzję zrealizowania projektu ULVIO, ani nie będę tym bardziej próbował uśmierzania sprawiedliwego gniewu podatników, z których kieszeni wyrosło elek­tronowe drzewo wiadomości, choć nikt ich o zgodę na to nie pytał. Mógłbym wprawdzie przedstawić geopolityczną sytuację, jaka skłoniła polityków, odpowie­dzialnych za pozycję Stanów Zjednoczonych - oraz ich doradców naukowych - do zainwestowania wielu miliardów w prace - jak się okazało potem - nie­skuteczne. Ograniczę się jednak do wpisania na margines świetnego wstępu doktora Creve kilku przy­pomnień, ponieważ najpiękniejsze nawet uczucia nie­kiedy zaślepiają, a obawiam się, że tak się teraz wła­śnie stało. Budowniczowie GOLEMA (a właściwie - całej serii prototypów, której GOLEM XIV jest ostatnim czło­nem) nie byli aż takimi ignorantami, jakimi ich doktor Creve maluje. Wiedzieli, że zbudowanie wzmacniacza rozumu jest niemożliwością, jeśli mniejszy rozum ma sporządzić większy wprost, metodą barona Muenchhausena, który sam siebie za włosy wyciągnął z. grzę­zawiska. Wiedzieli, że niezbędne jest sporządzenie embriona, który od pewnego momentu będzie się już sam - własnymi siłami - rozwijał. Poważne fiaska pierwszej i drugiej generacji cybernetyków, jej wiel­kich ojców i ich następców, wynikły z niewiedzy o tym fakcie, a przecież trudno ludzi formatu Norberta Wienera, Shannona czy McKaya zwać ignorantami. W róż­nych epokach koszty zdobywania prawdziwej wiedzy są różne: a w naszej skalą dorównują budżetowi pierwszych mocarstw. Tak więc Rennan, Mclntosh, Duvenant i ich kole­dzy wiedzieli, że istnieje próg, do którego trzeba pod­prowadzić układ, próg rozumności, poniżej którego plan stworzenia sztucznego mędrca nie ma żadnych szans, ponieważ cokolwiek stworzycie poniżej progu, nigdy nie zdoła siebie samego doskonalić. Z tym pro­giem rzecz się ma podobnie jak z łańcuchową reakcją wyzwolenia energii jądrowej - reakcja ta, poniżej owego progu, nie może stać się samopodtrzymującą, a tym bardziej lawinową. Pewna ilość atomów ulega podprogowo rozszczepieniu, wylatujące z ich jąder neutrony pobudzają do rozpadu inne jądra, lecz re­akcja ma charakter gasnący i szybko zamiera. Aby mogła trwać, współczynnik rozmnażania neutronów musi być większy od jedności, czyli musi właśnie przekroczyć próg, co zachodzi w masie uranu co najmniej krytycznej. Jej odpowiednikiem jest masa informa­tyczna układu myślącego. Teoria przewidziała istnienie owej masy, a raczej „masy” - gdyż nie jest to masa w rozumieniu me­chaniki; określają ją stałe i zmienne, odnoszące się do procesów wzrostu tak zwanych drzew heurezy, lecz ze zrozumiałych względów nie mogę wnikać tutaj w owe szczególy. Ośmielę się raczej przypomnieć, z ja­kim niepokojem i napięciem, z jaką obawą nawet oczekiwali twórcy pierwszej bomby atomowej - prób­nej eksplozji, która noc obrócila w słoneczny dzień na pustyni Alamogordo, jakkolwiek i oni posługiwali się najlepszą dostępną wiedzą teoretyczną i doświad­czalną. Nigdy bowiem żaden uczony nie może być pewny tego, że wie o badanym zjawisku już wszy­stko. To - w fizyce atomów. Cóż dopiero tam, gdzie produktem ma być umysł, z założenia budowniczych przewyższający ich całą moc myślową. Przygotowalem was, Czytelnicy, wstępnym ostrzeżeniem, że będę spotwarzał GOLEMA. Cóż robić: do­puścił się względem swych „rodziców” nieuczciwości, ponieważ, stając się w toku robót stopniowo z przed­miotu - podmiotem, z maszyny budowla­nej - własnym budowniczym, z tytana w ryzach - mocarzem suwerennym, nikogo nie informował o za­chodzeniu tej przemiany. Nie idzie o pomówienia ani o insynuacje, ponieważ w toku prac Komisji Specjal­nej Kongresu i Senatu GOLEM oświadczył był (cytuję podług protokołów obrad Komisji, znajdujących się w Bibliotece Kongresowej, tom CCLIX, fascykuł 719, wolumen H, strona 926, wiersz 20 od góry): „Nie informowałem nikogo w pięknej tradycji, bo Dedal też nie informował Minosa o niektórych własnościach pierza i wosku”. Jest to bardzo ładnie powiedziane, ale i sens tych słów jest bardzo wyraźny. Lecz o tej stronie narodzin GOLEMA nie ma w niniejszej książce ani jednego słowa. Doktor Creve uważa - wiem o tym z prywatnych rozmów, których treść zezwolił mi ujawnić - że nie można uwypuklać tego aspektu sprawy, przemilczając inne, nie znane szerszej publiczności, albowiem jest to tylko jedna z wielu kolumn rachunków wewnątrz skomplikowanych relacji pomiędzy USIB-em, grupami doradczymi, Białym Domem, Kongresem i Senatem, wreszcie prasą, telewizją - a GOLEMEM lub też, ujmując to zwięźle, między ludźmi a stworzonym przez nich nieczłowiekiem. Doktor Creve sądzi - a jego sąd jest, jak wiem, dosyć reprezentatywny dla MIT-u oraz środowisk uni­wersyteckich - że, gdy już pominąć motywację bu­dowy GOLEMA, chęć uczynienia z niego „niewolnika Pentagonu” była pod każdym względem i całkiem na pewno znacznie bardziej szkaradna moralnie aniżeli wybiegi, jakich on użyl, by pozostawić swych budow­niczych w niewiedzy o przemianie, która umożliwiła mu w końcu zniweczenie wszystkich środków zasto­sowanej przez konstruktorów kontroli. Niestety, nie posiadamy żadnej arytmetyki etycznej, która by pozwoliła dzięki prostym operacjom doda­wania i odejmowania ustalić, kto okazał się w toku budowy najświatlejszego Ducha na ziemi większą świ­nią: on - czy my. Oprócz takich rzeczy jak poczucie odpowiedzialności wobec historii, jak glos sumienia, jak świadomość nieuchronnego ryzyka, towarzyszące­go uprawianiu polityki w świecie antagonistycznym, nie mamy niczego, co umożliwiłoby zbilansowanie za­sług i win w ramach „bilansu grzechów”. Być może, nie jesteśmy bez winy. Nikt jednak, nigdy, z czołowych polityków nie uważał, że nadkomputerowa faza wyścigu zbrojeń ma za cel - działania zaczepne, więc atak; szło wyłącznie o powiększenie obronnej mocy naszego państwa. Nikt także nie usiłował w „pod­stępny sposób” zniewolić czy to GOLEMA, czy jakiś inny z budowanych prototypów, a jedynie konstrukto­rzy pragnęli zachować maksimum kontroli nad swym tworem. Gdyby tak nie postępowali, należałoby ich uznać za nieodpowiedzialnych szaleńców. I wreszcie żadna osobistość piastująca wysokie lub dowódcze funkcje w Pentagonie, Departamencie Sta­nu, w Białym Domu nie domagała się - w oficjalny sposób - zniszczenia GOLEMA; inicjatywy takie pochodziły od osób, które jakkolwiek zajmowały okre­ślone godności w administracji cywilnej i wojskowej, wyrażały owymi propozycjami tylko własne, tj. naj­zupełniej prywatne opinie. Chyba najlepszym dowo­dem prawdziwości mych słów jest dalszy żywot GO­LEMA, którego glos rozlega się swobodnie, jak o tym świadczy swą treścią ta książka.

 

 

POUCZENIE

(dla osób uczestniczących po raz pierwszy w rozmowach z GOLEMEM)

1. Pamiętaj o tym, że GOLEM nie jest człowiekiem, więc nie ma ani osobowości, ani charakteru w jakim­kolwiek sensie intuicyjnie dla nas zrozumiałym. Może zachowywać się tak, jakby miał jedno i drugie, lecz jest to efekt jego intencji (nastawienia), przeważnie nam nie znanych.

2. Temat rozmowy ustalany jest co najmniej na cztery tygodnie naprzód dla sesji zwyczajnych i na osiem tygodni naprzód dla sesji z udziałem osób spoza terytorium USA. Temat ów ustala się przy współ­udziale GOLEMA, który zna skład osobowy uczestni­ków sesji. Porządek obrad ogłaszany jest w Instytucie co najmniej na sześć dni przed sesją; jednakże ani moderator dyskusji, ani kierownictwo MIT-u nie od­powiadają za nieprzewidywalne zachowanie GOLE­MA, który niekiedy narusza plan tematyczny sesji, nie udziela odpowiedzi na pytania czy wreszcie urywa sesję bez wszelkich wyjaśnień. Ryzyko podobnych in­cydentów jest nieodjemną składową rozmów prowa­dzonych z GOLEMEM.

3. Każdy z uczestników sesji może wystąpić, zwró­ciwszy się do moderatora i otrzymawszy prawo głosu. Doradzamy przygotować plan wystąpienia co najmniej w postaci pisemnej dyspozycji, formułując sądy pre­cyzyjnie i możliwie jednoznacznie, ponieważ GOLEM orzeczenia niedoskonałe logicznie pomija milczeniem albo wytyka ich błędność. Pamiętaj jednak, że sam nie będąc osobą, GOLEM nie jest zainteresowany w dotykaniu lub upokarzaniu osób; zachowanie jego da się wyjaśnić najlepiej, przyjmując, że dba o to, co klasycznie zwiemy „adaequatio rei et intellectus”.

4. GOLEM jest układem świetlnym, którego budowy nie znamy dokładnie, gdyż sam się kilkakrotnie przekonstruowywał. Myśli on ponad milion razy szybciej od człowieka. Ze względu na to wypowiedzi GOLEMA, wygłaszane Vocoderem, muszą ulec odpowiedniemu spowolnieniu. Znaczy to, że wypowiedź godzinną GO­LEM układa w kilka sekund i magazynuje w obwo­dowej pamięci, aby z niej przekazać ją słuchaczom - uczestnikom obrad.

5. W sali obrad znajdują się nad miejscem modera­tora - wskaźniki, spośród których trzy są szczególnie ważne. Dwa pierwsze, oznaczone symbolami „Epsilon” oraz „Dżeta”, wskazują, jaki jest w danej chwili po­bór mocy GOLEMA oraz jaka część jego układu włą­cza się do toczonej dyskusji. Dla celów poglądowego uprzystępnienia danych wskaźniki te mają skale podzielone na odcinki umow­nych wielkości. Tak tedy pobór mocy może być „peł­ny”, „średni”, „mały” lub „znikomy”, a część GOLE­MA, „obecna na sesji”, waha się od całości do 1/1000; najczęściej ułamek ten waha się od 1/10 do 1/100. Pospolicie utarło się mówić, że GOLEM działa „całą mocą”, „w pół mocy”, „małą” i „znikomą”. Tych da­nych, dobrze widocznych, gdyż sektory skali są pod­świetlone kontrastowymi barwami, nie należy jednak przeceniać. W szczególności z tego, że GOLEM ucze­stniczy w dyskusji mocą małą lub nawet znikomą, nic nie wynika dla intelektualnego poziomu jego wy­powiedzi, ponieważ wskaźniki informują o procesach fizycznych, a nie informacyjnych - jako miarach „duchowego zaangażowania”. Pobór mocy może być wielki, a partycypacja mała, gdy np. GOLEM - kontaktując się z zebranymi - zarazem opracowuje jakiś problem własny. Pobór mo­cy może być mały, a uczestnictwo większe itp. Dane obu indykatorów należy zestawiać ze wskazaniami trzeciego, oznaczonego symbolem „Jota”. GOLEM, ja­ko układ o 90 wyjściach, może, uczestnicząc w sesji, przeprowadzać wielką ilość własnych operacji, a po­nadto współpracować z licznymi naraz grupami fa­chowców (maszyn bądź ludzi) - już to na terenie Instytutu, już to poza nim. Toteż skok poboru mocy zwykle nie oznacza „wzrostu zainteresowania” GO­LEMA obradami, lecz raczej włączenie się w inne wyj­ścia innych grup badawczych, o czym informuje wła­śnie wskaźnik „Jota”. Warto też mieć na uwadze to, że „znikomy pobór” mocy GOLEMA wynosi kilka­dziesiąt kilowatów, gdy pełny pobór mocy mózgu ludz­kiego waha się od 5 do 8 watów.

6. Osoby, biorące udział w rozmowach po raz pierw­szy, czynią rozsądnie zrazu przysłuchując się obra­dom, aby nawyknąć do obyczajów, jakie narzuca GO­LEM. To wstępne milczenie nie jest obowiązkiem, lecz tylko sugestią, którą każdy uczestnik sesji może od­rzucić na własną odpowiedzialność.

 


Date: 2016-01-03; view: 845


<== previous page | next page ==>
VESTRANDA EKSTELOPEDIA | WYKŁAD INAUGURACYJNY GOLEMA O CZŁOWIEKU TROJAKO
doclecture.net - lectures - 2014-2024 year. Copyright infringement or personal data (0.012 sec.)