Home Random Page


CATEGORIES:

BiologyChemistryConstructionCultureEcologyEconomyElectronicsFinanceGeographyHistoryInformaticsLawMathematicsMechanicsMedicineOtherPedagogyPhilosophyPhysicsPolicyPsychologySociologySportTourism






Doskonała Próżnia 12 page

 


„NOWA KOSMOGONIA”

Alfred Testa

(Tekst przemówienia, wygłoszonego przez profesora Alfreda Testę podczas uroczystości wręczenia mu Nagrody Nobla, wy­jęty z tomu pamiątkowego „From Einsteinian to Testan Universe”, publikujemy za zgodą wydawcy J. Wiley & Sons.)

 

Wasza Królewska Mość, Panie i Panowie. Pragnę skorzystać ze szczególnych własności miejsca, z któ­rego przemawiam, aby opowiedzieć wam o okoliczno­ściach, jakie doprowadziły do powstania nowego obra­zu Wszechświata i tym samym wyznaczyły kosmiczne położenie ludzkości w sposób radykalnie odmienny od historycznego. Podniosłością tych słów zwracam się nie do własnej pracy, lecz do pamięci nieżyjącego już człowieka, któremu zawdzięczamy tę nowinę. Bę­dę mówił o nim, ponieważ zaszło to, czego najbardziej nie chciałem, praca moja przesłoniła - w opinii współczesnych - dzieło Arystydesa Acheropoulosa, i to tak, że historyk nauki, profesor Bernard Weydenthal, więc specjalista, zdawałoby się, kompetentny, napisał niedawno w swej książce „Die Welt als Spiel und Verschwoerung”, że główna publikacja Achero­poulosa, „The New Cosmogony”, nie była wcale hipo­tezą naukową, lecz fantazją na poły literacką, w któ­rej prawdziwość nie wierzył sam autor. Podobnie pro­fesor Harlan Stymington w „The New Universe of the Games Theory” wyraził się, że pod nieobecność prac Alfreda Testy myśl Acheropoulosa pozostałaby jedy­nie luźnym pomysłem filozoficznym, w rodzaju, na przykład, Leibnizowskiego świata harmonii przedustawnej, którego to obrazu nigdy wszak nauki ścisłe poważnie nie traktowały.Tak więc podług jednych wziąłem na serio to, czego poważnie nie brał sam twórca idei; podług innych wyprowadziłem na czyste wody przyrodoznawstwa myśl, zaplątaną w spekulatywność filozofowania pozanauko­wego. Tak błędne osądy wymagają złożenia wyjaśnień, jakich potrafię udzielić. Prawdą jest, że Acheropoulos był filozofem przyrody, a nie fizykiem czy kosmogonistą, i że wyłożył swoje idee bezmatematycznie. Prawdą jest też, że pomiędzy intuicyjnym obrazem jego kosmogonii a moją sformalizowaną teorią za­chodzi niemało różnic. Lecz prawdą jest przede wszystkim to, że Acheropoulos mógł się wybornie obyć bez Testy, natomiast Testa wszystko zawdzięcza Acheropoulosowi. Ta różnica nie jest bagatelna. Aby ją wyłożyć, muszę prosić was o nieco cierpliwości i uwagi. Kiedy garstka astronomów zajęła się w połowie XXwieku roztrząsaniem problemu tak zwanych cywiliza­cji kosmicznych, przedsięwzięcie ich było czymś zu­pełnie marginalnym dla astronomii. Uczony ogół trak­tował je jako hobby kilkudziesięciu oryginałów, któ­rych nie brak nigdzie, awięc i w nauce. Ogół ten nie sprzeciwiał się aktywnie poszukiwaniom sygnałów, po­chodzących od owych cywilizacji, zarazem jednak nie dopuszczał możliwości, aby istnienie tych cywilizacji mogło wpływać na obserwowany przez nas Kosmos. Jeżeli więc ten czy ów astrofizyk ważył się oświad­czyć, że widmo emisji pulsarów lub energetyka kwasarowa bądź pewne zjawiska jąder galaktycznych wią­żą się z rozmyślną działalnością mieszkańców Uniwersum, to żaden z poważnych autorytetów nie uznawał takiego oświadczenia za naukową hipotezę godną su­miennego badania. Astrofizyka i kosmologia pozosta­wały głuche na tę problematykę: w jeszcze wyższym stopniu dotyczyła taka obojętność fizyki teoretycznej. Nauki trzymały się tedy takiego mniej więcej sche­matu: jeśli chcemy poznać mechanizm zegara, to, czy na jego trybach iwagach znajdują się bakterie, nie ma najmniejszego znaczenia ani dla budowy, ani dla kinematyki zegarowego werku. Bakterie na pewno nie mogą wpłynąć na chód zegara! Tak właśnie uznawano wówczas -że istoty rozumne nie mogą wtrącić się w chód kosmicznego werku, toteż werk ów należy ba­dać całkowicie ignorując ich ewentualną w nim obec­ność. Jeżeli nawet któryś z luminarzy fizyki ówczesnej przystałby na perspektywę wielkiego przewrotu w ko­smologii ifizyce, przewrotu powiązanego z istnieniem w Kosmosie istot rozumnych, to jedynie pod takim warunkiem: o ile odkryte zostaną cywilizacje kosmicz­ne, o ile odbierze się ich sygnały, i tym sposobem po­zyska się całkiem nowe wiadomości o prawach Na­tury, to, w samej rzeczy, taką drogą -lecz tylko ta­ką! -może dojść do poważnych przekształceń w łonie nauki ziemskiej. To wszakże, żeby rewolucja astrofizyczna mogła nastąpić pod nieobecność podobnych kontaktów -więcej!-żeby brak takich kontak­tów, zupełna nieobecność sygnałów i objawów tak zwanej „astroinżynierii” -miały zapoczątkować naj­większą rewolucję w fizyce i radykalnie zmienić na­sze poglądy na Kosmos -to na pewno nie postało w głowie żadnemu z ówczesnych autorytetów.



Aprzecież za życia niejednego z tych wybitnych uczonych ogłosił Arystydes Acheropoulos swoją „No­wą Kosmogonię”. Książka jego wpadła mi w ręce, kie­dy byłem doktorantem matematycznego wydziału na uniwersytecie szwajcarskim, w tym samym mieście, w którym Albert Einstein niegdyś pracował jako urzędnik biura patentowego, zajmując się, w wolnych chwilach, tworzeniem podstaw teorii względności. Mo­głem przeczytać tę książeczkę, ponieważ była wydana w tłumaczeniu angielskim, nadzwyczaj podłym, do­dam, aponadto była to pozycja opublikowana w serii Science Fiction przez wydawcę, który ogłaszał wyłącznie taką beletrystykę. Oryginalny tekst uległ przy tym skróceniu prawie o połowę -jak się dowiedziałem znacznie później. Zapewne okoliczności tego wydania (na które Acheropoulos nie miał wpływu) ukształtowały osąd, jakoby pisząc „Nową Kosmogonię” sam nie brał poważnie zawartych w niej tez. Obawiam się, że obecnie, w czasach pośpiechu i jednodniowej mody, nikt poza historykiem nauki i bi­bliografem nie bierze do ręki „Nowej Kosmogonii”. Człowiek oświecony zna tytuł dzieła i słyszał o auto­rze: to wszystko. Tym samym człowiek taki sam sie­bie obrabowuje z niezwykłego przeżycia. Nie tylko treść „Nowej Kosmogonii” pozostała mi żywo w pa­mięci, jakem ją czytał dwadzieścia jeden lat temu, lecz wszystkie doznania, co towarzyszyły lekturze. Było to doświadczenie szczególne. Od chwili, kiedy chwyta się po raz pierwszy rozmiar autorskiego konceptu, kie­dy w umyśle czytelnika zarysowuje się na dobre idea palimpsestowego Kosmosu-Gry, z jego niewidzialnymi, trwale obcymi sobie Graczami, nie opuszcza już czyta­jącego wrażenie, że obcuje z czymś rewelacyjnie, wstrząsająco nowym - a jednocześnie, że to jest pla­giatowa powtórka, w przekładzie na język przyrodni­czych nauk, najstarszych mitów, stanowiących nieprzenikliwe dno ludzkiej historii. To przykre, a nawet udręczające wrażenie pochodzi, jak sądzę, stąd, że wszelką syntezę fizyki i woli mamy za niedopuszczal­ną, powiedziałbym - sprośną dla racjonalnego rozu­mu. Projekcją woli są bowiem wszystkie prastare mi­ty kosmogoniczne, objawiające z namaszczoną powagą i w tonacji tej prostodusznej naiwności, która jest utraconym rajem człowieczeństwa, jak Byt powstawał z walki demiurgicznych pierwiastków, oblekanych po­daniami w różne ciała i kształty, jak świat rodził się z miłosno-nienawistnego uścisku bogów-zwierząt, bogów-duchów czy nadludzi, i podejrzenie, że to właśnie starcie, będące najczystszym rzutowaniem antropomorfizmu w obszar kosmicznej zagadki, że sprowadzenie Fizyki do Żądz było prawzorem, jakim się posłużył autor - to podejrzenie już nie daje się unicestwić. Tak widziana Nowa Kosmogonia okazuje się niewymownie Starą Kosmogonia, a próba wyłożenia jej w języku empirii przedstawia się niczym kazirodztwo, rezultat trywialnej nieumiejętności trzymania osobno pojęć i kategorii, które nie mają prawa połą­czenia się w jednolitym związku. Książka ta dotarła podówczas do niewielu wybitnych myślicieli i wiem teraz, bo słyszałem to od niejednego, że była tak właś­nie czytana: z rozdrażnieniem, irytacją, ze wzgardli­wym wzruszeniem ramion, przez co nikt jej chyba nie doczytał do końca. Nie należy zbytnio się oburzać na taką aprioryczność, na taki bezwład uprzedzeń, gdyż, doprawdy, rzecz patrzy chwilami na dubeltowe głup­stwo: zamaskowanych Bogów, przebranych za istoty materialne, prezentuje nam suchym językiem rzeczo­wych twierdzeń, a zarazem prawa Natury zwie skut­kami ich konfliktu. W efekcie zostajemy obrabowani ze wszystkiego naraz: tak z wiary, pojmowanej jako szczytująca w doskonałości Transcendencja, jak z Na­uki, w jej rzetelnej, laickiej i obiektywnej powadze. Ostatecznie nie pozostaje nam nic - wszystkie poję­cia wyjściowe okazują kompletną nieprzydatność po obu stronach; ma się uczucie, że zostało się potrakto­wanym po barbarzyńsku, okradzionym w ramach wta­jemniczenia, które nie jest ani religijne, ani naukowe. Spustoszenia, jakiego ta książka narobiła w moim umyśle, nie potrafię opisać. Zapewne - obowiązkiem uczonego jest być niewiernym Tomaszem w nauce; wolno kwestionować każde jej twierdzenie - lecz nie można przecież podawać w wątpliwość wszystkich na­raz! Acheropoulos uchylał się rozpoznaniu swej wiel­kości bez rozmysłu własnego, zapewne, lecz nader sku­tecznie! Był to, nikomu nie znany, syn małego narodu; nie reprezentował rzetelnej fachowości ani na terenie fizyki, ani na terenie kosmologii; i wreszcie - a to już poprzednio przepełniało czarę - nie miał żadnych poprzedników - rzecz niebywała w dziejach: każdy bowiem myśliciel, każdy rewolucjonista ducha posia­da jakichś nauczycieli, których przekracza - lecz za­razem, do których się odwołuje. Lecz ten Grek przyszedł sam: o samotności, co musiała być udziałem takiego prekursorstwa, świadczy całe jego życie. Nie znałem go nigdy i niewiele wiem o nim; spo­sób, w jaki zarobkował na chleb, był mu zawsze obo­jętny; pierwszą wersję „Nowej Kosmogonii” napisał mając trzydzieści trzy lata, już jako doktor filozofii, lecz nie mógł jej nigdzie opublikować; klęskę swojej idei, klęskę przyżyciową, zniósł po stoicku; próby ogło­szenia „Nowej Kosmogonii” bardzo szybko porzucił, zrozumiawszy ich daremność. Był kolejno odźwiernym tego samego uniwersytetu, na którym zyskał stopień doktora filozofii dzięki znakomitej pracy o kosmogonii porównawczej starożytnych ludów; studiował zaocznie matematykę i zarazem pracował jako pomocnik pie­karza, potem jako woziwoda; nikt z tych, z którymi się stykał, nie usłyszał odeń jednego słowa o „Nowej Kosmogonii”. Był skryty i ponoć bezwzględny dla naj­bliższych i dla siebie. Otóż ta właśnie bezwzględność wypowiadania rzeczy w najwyższym stopniu wszetecznych jednocześnie względem nauki i wiary, ta wszechherezja, ta jego uniwersalna bluźnierczość, wy­pływająca z intelektualnej odwagi, musiała odstrychnąć od niego wszystkich czytelników. Przypuszczam, że przyjął propozycję angielskiego wydawcy tak, jak rozbitek na bezludnej wyspie rzuca na fale morza butelkę z zawartym w niej sygnałem; chciał pozostawić ślad swojej myśli, ponieważ był pewien jej prawdzi­wości. Otóż, nawet okropnie okaleczona nędznym przekła­dem i bezmyślnymi skrótami, „Nowa Kosmogonia” jest dziełem niesamowitym. Acheropoulos zdruzgotał w niej wszystko, absolutnie wszystko, co nauka i co wiara utworzyły w przeciągu wieków; sporządził tę swoją pustynię, zasypaną odłamkami zmiażdżonych przez siebie pojęć, żeby wziąć się do roboty od po­czątku, to jest, żeby Kosmos zbudować od nowa. To okropne widowisko wywołuje reakcje obronne: należy uznać, że autor jest to zupełny szaleniec albo zupełny nieuk. Jego naukowym tytułom nie daje się zwyczaj­nie wiary. Kto go odtrącał w ten sposób, odzyskiwał równowagę ducha. Pomiędzy mną a wszystkimi inny­mi czytelnikami „Nowej Kosmogonii” zaszła tylko ta różnica, że nie mogłem tego zrobić. Kto nie odrzuca tej książki w całości, od pierwszej do ostatniej litery, ten przepadł: nie uwolni się już od niej nigdy. Środek, jeśli gdziekolwiek, tu jest wyłączony na pewno: jeżeli ani wariat, ani ignorant, to geniusz. Niełatwo udzielić zgody na taką diagnozę! Tekst mieni się bezustannie w oczach czytelnika: nietrudno spostrzec, że matryca konfliktowego starcia, więc Gry, jest szkieletem formalnym wszelkiej religijnej wiary, nie wyzbytej do końca pierwiastków manichejskich, a gdzież są takie religie, w których nie ma ich nawet śladowo? Z zamiłowania i wykształcenia jestem mate­matykiem; fizykiem zostałem za sprawą Acheropoulosa. Jest dla mnie całkiem pewne, że wszelkie związki, w jakie mógłbym wstąpić z fizyką, byłyby zawsze luźne i przypadkowe - gdyby nie ten człowiek. On mnie nawrócił: mogę nawet pokazać miejsce „Nowej Kosmogonii”, które tego dokonało. Chodzi o siedem­nasty paragraf szóstego rozdziału książki, ten, który mówi o zdumieniu Newtonów, Einsteinów, Jeansów, Eddingtonów, że prawa Natury są do matematycznego uchwycenia, że matematyka, ten płód czystej roboty logicznej ducha, może sprostać Kosmosowi. Niektórzy z owych wielkich, jak Eddington, jak Jeans, sądzili, że sam Stwórca był matematykiem i ślady tej jego charakterystyki rozpoznajemy w dziele stworzenia. Acheropoulos wskazuje, że okres takiej fascynacji fi­zyka teoretyczna ma już za sobą, ponieważ zauważono, że formalizmy matematyczne mówią o świecie albo zbyt mało, albo zbyt wiele naraz: matematyka jest tedy takim przybliżeniem struktury Uniwersum, które nigdy niejako nie trafia w samo sedno, w sam cel, lecz zawsze tuż obok. Myśmy mieli ten stan rzeczy za przej­ściowy, on zaś odpowiada: nie udało się fizykom stworzyć ogólnej teorii pola, nie potrafili złączyć zjawisk makro- i mikroświata, ale to nastąpi. Dojdzie do pokrycia się świata i matematyki, nie dzięki temu, że dalszym rekonstrukcjom ulegnie matematyczny apa­rat, nic podobnego. Do pokrywania się dojdzie, kiedy praca kreacyjna dosięgnie kresu: a ona jest jeszcze w toku. Prawa Natury jeszcze nie są takie, jakie „mają” być; staną się takie nie dzięki udoskonaleniu Matematyki, lecz dzięki właściwym przekształceniom Wszechświata! Panie i Panowie, ta największa ze wszystkich he­rezji, jakie spotkałem w życiu, urzekła mnie. Gdyż co takiego mówi właściwie Acheropoulos dalej w tym­że rozdziale: ni mniej, ni więcej, tylko że fizyka Uniwersum jest skutkiem jego - to znaczy, Kosmosu - socjologii... Ale żeby właściwie zrozumieć takie horrendum, musimy cofnąć się do szeregu spraw podsta­wowych. Samotność myśli Acheropoulosa nie ma sobie rów­nych w historii rozumu. Idea Nowej Kosmogonii wy­łamuje się - wbrew pozorom plagiatowym, o jakich mówiłem - zarówno z porządków wszelkiej metafi­zyki, jak i wszelkiej metody przyrodoznawstwa. Wra­żenie obcowania z plagiatem jest winą czytelnika: jego myślowej bezwładności. Czysto odruchowo są­dzimy bowiem, że cały materialny świat ostro podlega takiej dychotomii logicznej: albo został stworzony przez Kogoś (a wtedy, stojąc na gruncie wiary, zwie­my tego Kogoś - Absolutem, Bogiem, Duchem Spraw­czym) - albo też nie został przez nikogo stworzony: a wówczas znaczy to, tym samym, gdy zajmujemy się światem jako uczeni - że go nikt nie stworzył. Otóż Acheropoulos powiedział: Tertium Datur. Świat nie został stworzony przez Nikogo, lecz został jednak spo­rządzony; Kosmos posiada Sprawców. Dlaczego Acheropoulos nie miał żadnego poprzed­nika? Podstawowa jego myśl jest wcale prosta - i nie odpowiada prawdzie to, jakoby nie można jej było wyartykułować przed powstaniem takich dyscyplin, jak teoria gier lub algebra struktur konfliktu. Jego myśl fundamentalną można było wypowiedzieć jeszcze w pierwszej połowie dziewiętnastego wieku, a bodaj i wcześniej. Czemu nikt więc tego nie zrobił? Jak przypuszczam, dlatego, ponieważ nauka, wyzwalając się, w trakcie prac oswobodzicielskich, spod jarzma dogma­tu religijnego, nabyła swoistej alergii pojęciowej. Pier­wotnie Nauka zderzała się z Wiarą, co dawało znane, często okropne skutki, których Kościoły po dziś dzień co nieco się wstydzą, i to, chociaż Nauka wybaczyła im milcząco dawniejsze prześladowania. W końcu do­szło do stanu ostrożnej neutralności między Nauką i Wiarą: jedna stara się nie wchodzić drugiej w pa­radę. Skutkiem owej koegzystencji, dość drażliwej, dość naprężonej, stało się zaślepienie nauki - widome jako omijanie przez nią miejsca, w którym spoczywała idea Nowej Kosmogonii. Idea ta wiąże się ściśle z po­jęciem Intencjonalności, czyli z tym, które jest niepozbywalne dla wiary w Boga osobowego, bo stanowi jej opokę. Przecież, podług religii, Bóg stworzył świat aktem woli i zamysłu, to znaczy - aktem intencjonalnym. Tym samym Nauka uznała owo pojęcie za podejrzane, a wręcz nawet zakazane. Stało się ono w niej tabu. Na terenie nauki nie wolno było się o nim nawet zająknąć, z obawy przed popadnięciem w śmiertelny grzech odchylenia irracjonalistycznego. Ten lęk zagwoździł nie tylko usta, lecz i mózgi uczo­nych. Zaczniemy teraz niejako jeszcze raz od początku. W końcu lat siedemdziesiątych XX wieku zagadka Silentium Universi zdobyła niejaką sławę. Interesował się nią najszerszy ogół. Po pierwszych, wstępnych pró­bach odebrania sygnałów kosmicznych (były to prace Drake'a w Green Bank), przyszły następne projekty - realizowane tak w ZSRR, jak i w USA. Lecz Uniwersum, wysłuchiwane najsubtelniejszymi aparatami elek­tromagnetycznymi, zachowywało uporczywie milczenie, pełne jedynie szumu i trzasku żywiołowych wyła­dowań gwiezdnej energii. Kosmos objawiał swą mar­twotę - we wszystkich naraz czeluściach. Nieobec­ność sygnałów „Innych”, a zarazem brak śladu ich astroinżynieryjnych prac stawały się udręką nauki. Biologia wykryła naturalne warunki, sprzyjające na­rodzinom życia z materii martwej. Udało się nawet laboratoryjnie doprowadzić do biogenezy. Astronomia wykryła częstość planetogenezy, mnóstwo gwiazd po­siada - jak ustalono niezbicie - rodziny planetarne. Tak więc nauki schodziły się w jednogłośnym twier­dzeniu, że życie rodzi się w toku naturalnych przemian kosmicznych, że jego ewolucja winna być pospolitym zjawiskiem Wszechświata, i zwieńczenie ewolucyjnego drzewa przez rozum organicznych istot uznano za pra­widłowość przyrodniczą. Nauki sporządziły więc obraz Kosmosu zamieszka­nego, a zarazem twierdzeniom tym uparcie przeczyły fakty obserwacyjne. Podług teorii otaczał Ziemię - co prawda w gwiezdnym oddaleniu - tłum cywili­zacji. Podług praktyki obserwacyjnej ziała wokół nas martwa głusza. Pierwsi badacze problemu zakładali. że przeciętna odległość pomiędzy dwiema cywilizacja­mi kosmicznymi wynosi od 50 do 100 lat świetlnych. Dystans ten hipotetycznie zwiększono potem do 1000. W latach siedemdziesiątych radioastronomia tak się udoskonaliła, że można było szukać sygnałów idących z dziesiątka tysięcy lat świetlnych: lecz i tam rozlegał się jedynie szum słonecznych pożarów. W ciągu siedemnastu lat trwałych nasłuchów nie wyłowiono z nich ani jednego sygnału, ani jednego znaku, dają­cego podstawy do przypuszczenia, że stoi za nim rozumny zamysł. Acheropoulos powiedział sobie wtedy: fakty na pewno są prawdziwe, bo one stanowią fundament po­znania. Czy być może, aby fałszywe były wszystkie teorie wszystkich nauk - żeby i chemia organiczna, i biochemia syntez, i biologia teoretyczna z ewolucyjną, planetologia, astrofizyka - co do jednej pozosta­wały w błędzie? Nie: aż tak wszystkie, aż tak bardzo nie mogą się mylić. A zatem: fakty, jakie dostrzegamy (czy: jakich nie dostrzegamy), widocznie wcale teo­riom nie przeczą. Potrzebna jest nowa reinterpretacja zbioru danych i zbioru uogólnień. Tej syntezy właśnie się podjął. Wiek Kosmosu i jego rozmiary musiała nauka ziem­ska wielokrotnie rewidować w ciągu XX stulecia. Kie­runek zmian był taki sam zawsze: nie doceniano wła­ściwie ani starości, ani rozmiarów Uniwersum. Gdy Acheropoulos przystępował do pisania „Nowej Kosmogonii”, wiek i wielkość Wszechświata podlegały kolej­nej rewizji: trwanie Kosmosu oceniano na co najmniej 12 miliardów lat; jego rozmiary widome - na 10 do 12 miliardów lat świetlnych. Otóż wiek systemu sło­necznego wynosi około pięciu miliardów lat. Tak więc ten system nie należy do pierwszej generacji gwiazd, jaką zrodziło Uniwersum. Pierwsza generacja powstała daleko wcześniej, właśnie około dwunastu miliardów lat temu. W interwale czasowym, dzielącym powstanie owej pierwszej generacji od powstawania następnych pokoleń słońc, tkwi klucz zagadki. Doszło bowiem do rzeczy tyleż dziwnej, co zabaw­nej. Tego, jak może wyglądać, czym się może zajmo­wać, jakie cele może stawiać sobie cywilizacja, roz­wijająca się od miliardów lat (a właśnie o tyle muszą być starsze od ziemskiej cywilizacje „pierwsze­go pokolenia”!) - tego nikt nie umiał sobie przed­stawić nawet w najśmielszym rojeniu. To, czego nikt sobie nie umiał wyobrazić, jako rzecz nader niewy­godna uległo tedy kompletnemu zignorowaniu. W sa­mej rzeczy: żaden z badaczy problemu psychozoików kosmicznych nie napisał ani jednego słowa o tak dłu­gowiecznych cywilizacjach. Najodważniejsi powiadali czasem, że, być może, kwasary, pulsary - to objawy robót najpotężniejszych cywilizacji kosmicznych. Lecz prosty rachunek ukazywał, że Ziemia, gdyby się rozwijała aktualnymi tempami, mogłaby osiągnąć poziom tak skrajnych robót „astroinżynieryjnych” w przeciągu kilku tysięcy nadchodzących lat. Co jednak miałoby nastąpić potem? Co może czynić cywilizacja trwająca miliony razy dłużej? Astrofizycy, zajmu­jący się takimi kwestiami, uznali, że takie cywilizacje nic nie robią, jako że nie istnieją. Co się z nimi stało? Astronom niemiecki, Sebastian von Hoerner, twierdził, że wszystkie one dokonały samobójstwa. Chyba tak, skoro ich nigdzie nie widać! Ależ nie, odpowiedział Acheropoulos: nie widać ich nigdzie? To my tylko ich nie dostrzegamy, ponieważ one są już wszędzie. To jest, nie one - lecz owoce ich działania. Dwanaście miliardów lat temu, a, wówczas tak, wtedy przestwór był martwy - i ro­dziły się w nim pierwsze zalążki życia na planetach pierwszej gwiezdnej generacji. Lecz po upływie eonów nie pozostało nic z tamtej kosmicznej pierwociny. Je­żeli uznawać za „sztuczne” to, co przekształcone przez aktywny Rozum, to cały Kosmos, jaki nas otacza, już jest sztuczny. Tak zuchwała herezja budzi na­tychmiastowy sprzeciw: wiemy przecież, jak wyglą­dają obiekty „sztuczne”, produkowane przez Rozum, zajmujący się instrumentalnymi robotami! Gdzież po­jazdy, gdzie molochy maszynowe, gdzie - jednym słowem - tytaniczne technologie istot, co mają nas otaczać i stanowić gwiaździste niebiosa? Lecz to jest błąd wywołany inercją myśli, gdyż technik instrumentalnych potrzebuje tylko - powiada Acheropoulos - cywilizacja tkwiąca w embrionalnej fazie - jak ziem­ska. Cywilizacja miliardoletnia nie używa żadnych. Jej narzędziem jest to, co my nazywamy Prawem Natury. Sama Fizyka stanowi „maszynę” takich cy­wilizacji! I to nie „gotową maszynę”: nic podobnego. „Maszyna” ta (oczywiście z maszynami mechanicznymi nie ma ona nic wspólnego) powstaje od miliardów lat i jej budowa, choć wielce zaawansowana, jeszcze się nie zakończyła! Zuchwalstwo tego bluźnierstwa, jego potwornie rebeliancki smak, wytrąca wprost książkę Acheropoulosa z ręki czytającego - tak było na pewno z niejed­nym. A to przecież tylko pierwszy krok na drodze dalszych odstępstw autora, największego herezjarchy w dziejach nauki. Acheropoulos likwiduje różnicę miedzy „natural­nym” (wytworem Przyrody) i „sztucznym” (wytworem techniki), idąc tak daleko, że znosi różnicę bezwzględ­ną pomiędzy Prawem Stanowionym (jurydycznym) a Prawem Natury... Neguje sąd, jakoby podział dowolnych obiektów na sztuczne i naturalne z po­chodzenia był obiektywną własnością świata. Uwa­ża ten sąd za podstawową aberrację myśli, wywołaną efektem, jaki zwie „zamknięciem pojęciowego hory­zontu”. Człowiek podpatruje przyrodę - powiada - i uczy się u niej działania; podgląda spadek ciał, pioruny, procesy spalania, Przyroda zawsze jest Nauczycielem, a on - Uczniem; po niejakim czasie poczyna wręcz imitować procesy własnego ciała. Biologią bierze u nie­go korepetycje, lecz i wtedy, tak samo, jak jaskinio­wiec, nadal uważa Przyrodę za stan graniczny dosko­nałości rozwiązań: mniema, iż kiedyś, kiedyś, być mo­że prawie doścignie Naturę w perfekcji działania, ale to już będzie kres drogi. Dalej iść niepodobna, bo to, co istnieje jako atomy, jako słońca, jako ciała zwie­rząt, jego własny mózg - to jest w budowie nieprześcignione po wieczność. Naturalne stanowi tedy gra­nicę ciągu prac, które je „sztucznie” powtarzają i mo­dyfikują. Oto błąd perspektywy, mówi Acheropoulos, czyli „zamknięcie pojęciowego horyzontu”. Sama koncepcja „doskonałości Przyrody” jest złudzeniem, jak złudze­niem jest obraz szyn schodzących się na widnokręgu. Przyrodę można zmienić we wszystkim, oczywiście, dysponując po temu odpowiednią wiedzą; można ste­rować atomami, a potem można odmieniać i własności atomów; lepiej przy tym wcale nie rozważać, czy to, co będzie „sztucznym” wynikiem takich prac, okaże się „bardziej doskonałe” od tego, co było dotąd - „naturalne”. Będzie to po prostu Inne - podług pla­nu i zamiaru Działających Stron; będzie o tyle „lep­sze”, tj. „doskonalsze”, że ukształtowane zgodnie z za­mysłem Rozumu. Lecz jaką „absolutną lepszość” mo­głaby przejawiać kosmiczna materia po jej totalnym zrekonstruowaniu? Możliwe są „rozmaite Natury”, „różne Kosmosy”, ale urzeczywistniony został tylko jeden, konkretny wariant, ten, który nas zrodził, w któ­rym egzystujemy; to wszystko. Tak zwane „Prawa Natury” są nienaruszalne tylko dla cywilizacji „pło­dowej”, jak ziemska. Podług Acheropoulosa droga wie­dzie ze szczebla, na którym się prawa Natury wykry­wa, ku szczeblowi, na którym prawa takie można usta­nawiać. To właśnie zaszło - i zachodzi - od miliardów lat. Obecny Kosmos już nie jest polem gry sił żywioło­wych, nietkniętych, ślepo rodzących i niszczących słoń­ca czy ich systemy; nic podobnego. W Kosmosie nie da się już odróżniać tego, co „naturalne” (pierwotne), od tego, co „sztuczne” (przetworzone). Kto dokonał tych robót kosmogonicznych? Pierwsze pokolenie cy­wilizacji. W jaki sposób? Tego nie wiemy: nasza wie­dza jest zbyt znikoma. Skąd więc i po czym można poznać, że tak jest właśnie? Gdyby pierwsze cywilizacje - odpowiada Acheropoulos - były w swoich poczynaniach od początku swobodne, tak jak był swobodny Stwórca Kosmosu w wyobrażeniu religii - to, istotnie, zjawisk prze­miany, co zaszła, nigdy nie potrafilibyśmy rozpoznać. Bóg stworzył przecież świat, za religiami, czystym aktem intencjonalnym, w całkowitej wolności; lecz sytuacja Rozumu była inna; cywilizacje powstały ogra­niczone własnościami pierwotnej materii, co je zro­dziła; te własności uwarunkowały ich kolejne czyny; po tym, jak się owe cywilizacje zachowują, można, w upośrednieniu, rozpoznać, jakie były startowe wa­runki Kosmogonii Psychozoicznej. Nie jest to rzeczą łatwą: albowiem, cokolwiek zaszło, cywilizacje nie wy­szły nie zmienione z prac transformowania Wszechświata: stanowiąc jego części, nie mogły tym samym odmieniać go, siebie nie tykając. Acheropoulos posługuje się takim modelem poglą­dowym: gdy na pożywce agarowej osadzimy kolonie bakterii, można zrazu rozróżniać pomiędzy wyjścio­wym („naturalnym”) agarem i tymi koloniami. Z cza­sem jednak procesy życiowe bakterii zmieniają aga­rowe środowisko, wprowadzając w nie jedne substan­cje, pochłaniając inne, tak że skład podścieliska, jego kwasowość, jego konsystencja ulega przekształceniom. Gdy zaś wskutek owych przemian - nowymi chemizmami obdarzony agar spowoduje powstanie no­wych odmian bakterii, do niepoznaki wręcz przetwo­rzonych względem rodzicielskich generacji, te nowe odmiany nie są niczym innym, jak skutkiem „bioche­micznej gry”, co się toczyła pomiędzy wszystkimi ko­loniami naraz - a podłożem. Te późne odmiany bakte­rii nie powstałyby, gdyby wcześniejsze nie przemie­niły środowiska; więc te późne są skutkami samej gry. A przytem pojedyncze kolonie wcale nie muszą się bezpośrednio ze sobą kontaktować; wpływają na sie­bie, lecz tylko poprzez osmozę, dyfuzję, przesunięcia równowagi kwasowo-zasadowej w podścielisku. Jak widać, wstępnie powstająca gra ma tendencję do zni­kania - bo zastępują ją jakościowo nowe, pierwotnie nie istniejące formy rozgrywki. Podstawcie za agar - Prakosmos, a za bakterie - Pracywilizację, a otrzy­macie uproszczony obraz Nowej Kosmogonii. To, co dotychczas powiedziałem, jest ze stanowiska wiedzy, nagromadzonej historycznie, całkowicie obłęd­ne. Nic jednak nie może nam wzbronić przeprowadza­nia myślowych eksperymentów z najdowolniejszymi założeniami, byle były one logicznie niesprzeczne. Kie­dy więc przystajemy na obraz Kosmosu-Gry, powstaje szereg pytań, na które trzeba udzielić niesprzecznych odpowiedzi. Są to pytania o stan początkowy przede wszystkim: czy możemy cokolwiek wnosić o nim, czy możemy dojść wnioskowaniem warunków wyjścio­wych Gry? Acheropoulos sądził, że to jest możliwe. Po to, aby w nim powstała Gra, musiał Prakosmos posiadać określone własności. Musiał być taki na przy­kład, aby mogły w nim powstać pierwsze cywilizacje: a zatem nie był fizycznym chaosem, lecz podlegał ja­kimś prawidłowościom. Te prawidłowości nie musiały jednak być uniwer­salne, to jest wszędzie takie same. Prakosmos mógł być niejednorodny fizycznie, mógł stanowić jakby mie­szaninę różnopostaciowych fizyk, nie w każdym miej­scu tożsamych i nawet nie w każdym miejscu tak samo dookreślonych (procesy, zachodzące pod władzą niedookreślonej fizyki, nie przebiegają zawsze tak sa­mo, chociaż ich startowe warunki mogą być analogiczne). Acheropoulos założył, że Prakosmos był wła­śnie taki „łaciaty” fizycznie i że cywilizacje powstać mogły tylko w jego nielicznych miejscach, znacznie od siebie oddalonych. Acheropoulos wyobrażał sobie Pra­kosmos jako fizyczny odpowiednik plastra pszczelego; czym w plastrze komórki, tym w Prakosmosie miały być regiony czasowo ustabilizowanej fizyki, odmien­nej wszakże od fizyki regionów sąsiednich. Każda cy­wilizacja, rozwijając się w takim zamknięciu, w izo­lacji od innych, mogła sądzić, że jest samotna w całym Uniwersum, a rosnąc w energię i wiedzę, starała się nadawać otoczeniu cechy stabilności, i to w rosną­cym promieniu. Gdy się to jej udawało, po bardzo dłu­gim czasie cywilizacja taka zaczynała się stykać - swoimi odśrodkowymi pracami - z fenomenami, któ­re nie były już tylko naturalną żywiołowością otacza­jącej czasoprzestrzeni, lecz były przejawami prac innej cywilizacji. Tak właśnie kończyła się, podług niego, pierwsza faza Gry, faza wstępna. Cywilizacje nie kon­taktowały się bezpośrednio, lecz zawsze tylko tak, że fizyka, ustanowiona przez jedną, natrafiała podczas ekspansji na fizyki sąsiednich. Fizyki te nie mogły przechodzić w siebie bezkoli­zyjnie, ponieważ nie były tożsame; a nie były tożsame, ponieważ nie były takie również warunki startowe bytowania każdej oddzielnie wziętej cywilizacji. Za­pewne, sądził Acheropoulos, poszczególne cywilizacje nie zdawały sobie przez dłuższy czas sprawy z tego, że nie wnikają już dłużej, swymi pracami, w materialny żywioł całkowicie obojętny, ale że się stykają ze sferami intencjonalnie poczętych robót - innych cy­wilizacji. Do zrozumienia tego stanu rzeczy doszło stopniowo. Ustalenia te, które nie zachodziły na pewno jednocześnie, otwarły następną, drugą fazę Gry. Pra­gnąc uprawdopodobnić tę hipotezę, Acheropoulos przy­tacza w „Nowej Kosmogonii” szereg wyimaginowa­nych scen, ilustrujących ową epokę kosmiczną, kiedy to niejednakowe w naczelnych prawach Fizyki ście­rały się z sobą, a fronty ich zderzeń stanowiły gigan­tyczne erupcje i pożary, bo wyzwalały się w nich olbrzymie ilości energii - w anihilacjach i transfor­macjach różnej postaci. Miały to być kolizje tak po­tężne, że ich echo do dziś dnia jeszcze drga w Uni­wersum - jako tak zwane promieniowanie residualne (śladowe), które astrofizyka rozpoznała w latach sześć­dziesiątych i przypuszczała, iż są to ostatnie resztki udarowych fal, wywołanych eksplozywnym powsta­niem Kosmosu z jego niemal punktowej zarodzi. Albo­wiem taki wybuchowy model kreacji był podówczas uważany przez wielu za wiarygodny. Lecz po dalszych eonach cywilizacje, każda niejako na własną rękę, doszły tego, że prowadzą antagonistyczną Grę nie z ży­wiołem Natury, lecz - bezwiednie - z innymi cywili­zacjami; otóż tym, co określiło ich dalsze strategie, był fakt zasadniczej niekomunikowalności, braku łącz­ności z innymi, ponieważ nie można z obszaru jednej Fizyki przesłać żadnej informacji w obszar innej. Każda z nich musiała więc działać w pojedynkę; kontynuacja dotychczasowej taktyki byłaby bezprzed­miotowa lub wręcz zgubna; zamiast trwonić wysiłki we frontalnych zderzeniach, należało się zjednoczyć, ale bez jakiegokolwiek porozumienia wstępnego. De­cyzje takie, powzięte znów niejednocześnie, doprowa­dziły przecież w końcu do przejścia Gry w jej fazę trzecią, która toczy się jeszcze teraz. Albowiem prak­tycznie cały zbiór psychozoików Wszechświata pro­wadzi grę zarazem solidarystyczną i normatywną. Członkowie tego zbioru zachowują się niczym załogi okrętów, lejących podczas burzy oliwę na rozhukane fale; jakkolwiek nie uzgodniły tego postępowania, bę­dzie ono przecież korzystne dla wszystkich. Każdy gracz działa więc podług strategii minimaksowej: istniejące warunki zmienia tak, by maksymalizować pospólną korzyść, a minimalizować szkodę. Dlatego aktualny Kosmos jest homogeniczny i izotropowy (zarzą­dzają nim te same prawa i nie ma w nim wyróż­nionych kierunków). Własności, jakie Einstein wykrył w Uniwersum, są rezultatami decyzji podjętych z oso­bna, lecz tożsamych ze względu na tożsamą sytuację graczy, ale tożsama była ich sytuacja strategicz­na na początku, a niekoniecznie - fizyczna. To nie jednorodna Fizyka zrodziła strategię Gry. Na od­wrót się stało: to jednorodna strategia minimaksowa zrodziła jedyną Fizykę. Id fecit Universum, cui prodest. Panie i Panowie, podług naszej najlepszej wiedzy wizja Acheropoulosa odpowiada zarysom rzeczywisto­ści, jakkolwiek zawiera szereg uproszczeń oraz błędów. Acheropoulos zakładał, że w obrębie różnych Fizyk może powstać ten sam typ logiki. Gdyby bowiem cywilizacja A1, zrodzona w „kosmicznej komórce” A, miała inną logikę niż cywilizacja B1, powstała w „ko­mórce” B, to nie mogłyby obie posługiwać się tą samą strategią, a tym samym - ujednorodnić swoich Fizyk. Zakładał tedy, że nietożsame Fizyki przecież mogą spowodować powstanie jedynej Logiki - inaczej nie umiał sobie wytłumaczyć tego, co zaszło kosmicznie. W intuicji tej tkwi ziarnko prawdy, ale sprawa jest bardziej skomplikowana, niż on sądził. Odziedziczyli­śmy po nim program domagający się zrekonstruowa­nia strategii Gry - dzięki wykonaniu „odwrotnego zadania”, albowiem, wychodząc od aktualnej Fizyki, staramy się dojść tego, co ją - jako decyzje Graczy - spowodowało. Zadanie to jest utrudnione przez fakt, że przebiegu zdarzeń nie można sobie wyobrazić jako liniowego ciągu: jakoby Prakosmos zdeterminował Grę, która, z kolei, zdeterminowała aktualną Fizykę. Ten, kto zmienia Fizykę, tym samym przekształca samego siebie, czyli tworzy zwrotne sprzężenie między transformacjami otoczenia i autotransformacją. To główne niebezpieczeństwo Gry spowodowało sze­reg taktycznych manewrów Graczy, bo musieli zdawać sobie z niego sprawę. Dążyli do przekształceń takich, by nie były radykalne powszechnie - czyli, by uniknąć wszechrelatywizmu, sporządzili Fizykę hierarchiczną. Fizyka hierarchiczna jest „nietotalna”: nie ulega na przykład wątpliwości, że mecha­nika pozostałaby nie naruszona nawet, gdyby ma­teria w swojej warstwie atomowej nie miała własności kwantowych. Znaczy to, że poszczególne „poziomy” rzeczywistości posiadają ograniczoną suwerenność, czyli że nie wszystkie prawa danego poziomu muszą ulec zachowaniu po to, aby nad nim mógł powstać poziom następny. Znaczy to, że Fizykę można zmie­niać „po trosze” i że nie każda zmiana grupy praw równa się zmianie całej Fizyki na wszystkich pozio­mach zjawisk. Tego rodzaju kłopoty Graczy czynią prosty, piękny obraz Gry, jaki sporządził Acheropou­los - jako historii trójfazowej - nieprawdopodob­nym. Acheropoulos domyślał się, że zachodzące w toku Gry „docieranie się” różnych Fizyk musiało unices­twić część Graczy - bo nie wszystkie wyjściowe stany były przywiedlne do jednolitości. Zamiar zniszczenia Partnerów, usytuowanych niekorzystnie, wcale nie musiał patronować poczynaniom innych Graczy. O tym, kto miał przetrwać, a kto sczeznąć, zadecydo­wał czysty przypadek, obdarzający różne cywilizacje rozmaitymi otoczeniami - wedle zasady losowości. Acheropoulos przypuszczał, że ostatnie pożary owych straszliwych „walk”, w których kolidowały z sobą rozmaite Fizyki, możemy jeszcze dostrzec w postaci kwazarów, wydzielających energię rzędu l063 ergów, energię, jakiej nie może wyzwolić żaden ze znanych nam procesów fizycznych, w tak względnie małej przestrzeni, jaką zajmuje kwazar. Myślał, że patrząc na kwazary, widzimy to, co działo się od 5 do 6 miliardów lat temu, w drugiej fazie Gry, bo właśnie tyle czasu pochłania bieg światła mknącego od kwazarów ku nam. Mylił się w takich hipotezach. Kwazary uważa­my za zjawiska innego rzędu. Trzeba zrozumieć, że Acheropoulos nie miał danych, które umożliwiłyby mu rewizję takich poglądów. Całościowa rekonstruk­cja początkowej strategii Graczy jest dla nas niemo­żliwa; uprawiać wsteczną retrospekcję potrafimy tylko do miejsca, w którym Gracze działali - mówiąc gru­bo - tak mniej więcej, jak dziś. Jeżeli Gra posiadała krytyczne punkty, wymuszające zasadniczą zmianę strategii, retrospekcja nie może się już cofać poza pierwszy taki punkt. A zatem nie umiemy dowiedzieć się niczego pewnego o Prakosmosie, co wydał Grę. Gdy jednak spoglądamy w Kosmos obecny, dostrze­gamy w nim - wcielone w jego strukturę - główne kanony strategii, jaką się posługują Gracze. Kosmos rozszerza się trwale; posiada szybkość graniczną, czyli barierę świetlną; prawa jego Fizyki są wprawdzie symetryczne, ale to nie jest symetria doskonała; jest zbudowany „koagulacyjnie i hierarchicznie” - jako złożony z gwiazd, co się skupiają w gromady, te z ko­lei tworzą Galaktyki, zgrupowane w lokalne zgęszczenia, i wreszcie wszystkie owe zgęszczenia tworzą Metagalaktykę. Nadto posiada Kosmos całkowicie asyme­tryczny czas. Takie są fundamentalne rysy budowy Uniwersum: dla każdego z nich znajdujemy dogłębne wyjaśnienie w strukturze Gry Kosmogonicznej, Gry, pozwalającej nam pojąć zarazem, dlaczego jednym z jej kanonów naczelnych musi być przestrzeganie Silentium Universi. A zatem: dlaczego Kosmos jest urządzony tak właśnie? Gracze wiedzą, że w toku gwiezdnej ewolucji powstają nowe planety i nowe cy­wilizacje, więc dbają o to, by ci kandydaci na przyszłych Graczy, jakimi są młode cywilizacje, nie mogli naruszyć równowagi Gry. Dlatego Kosmos się rozsze­rza: gdyż tylko w takim Kosmosie, mimo że powstają w nim wciąż nowe cywilizacje, rozdzielający je dystans pozostaje wielkością stałą. Porozumienie wiodące do „zmowy”, do powstania lokalnej koalicji nowych Graczy mogłoby jednak zajść i w takim, rozszerzającym się Kosmosie, gdyby nie miał wbudowanej bariery szybkości działań na odległość. Wyobraźmy sobie Kosmos o Fizyce zezwalają­cej na powiększenie szybkości rozchodzenia się dzia­łań w proropcji do zainwestowanej energii. W takim Kosmosie ten, kto by dysponował energią pięć razy większą od wszystkich innych, mógłby pięć razy szyb­ciej informować się o stanie innych i z tą samą prze­wagą zadawać im ciosy. W takim Kosmosie powstaje szansa zmonopolizowania władzy nad jego Fizyką i nad wszystkimi innymi partnerami Gry. Taki Kos­mos niejako zachęca do emulacji, do energetycznego współzawodnictwa, do urastania w potęgę. Otóż w real­nym Kosmosie po to, by przekroczyć szybkość światła, trzeba energii nieskończenie wielkiej: inaczej mówiąc, bariery tej w ogóle nie można przebić. Tak więc nie popłaca w nim urastanie w moc ener­getyczną. Podobna jest motywacja asymetrii upływu czasu. Gdyby czas był odwracalny i gdyby odwróce­nie jego biegu było do urzeczywistnienia dzięki do­statecznej inwestycji środków i mocy, można by znów zdominować partnerów, tym razem dzięki szansie anu­lowania każdego z ich ruchów. A więc zarówno Kosmos nie rozszerzający się, jak Kosmos bez bariery szybkości i wreszcie - Kosmos z odwracalnym cza­sem - nie pozwalają na pełną stabilizację Gry. Tym­czasem szło właśnie o to, by ją stabilizować norma­tywnie: do tego sprowadzają się ruchy Graczy, wcielone w strukturę materii. Jest przecież rzeczą jasną, że udaremnienie wszelkiej perturbacji i wszel­kiej agresji Fizyką ustanowioną to środek daleko pewniejszy i bardziej radykalny niż wszystkie inne sposoby zabezpieczające (np. za pomocą praw stanowionych, zagrożeń, nadzoru, przymusu, restrykcji, kar). Wskutek tego Kosmos stanowi ekran pochłaniający wszystkich, co dorastają do poziomu Gry, aby w niej brać pełnoprawny udział. Zastają bowiem reguły, którym muszą się podporządkować. Gra­cze udaremnili sobie łączność semantyczną, po­nieważ porozumiewają się metodami uniemożliwiają­cymi złamanie reguł Gry: o ich zgodzie świadczy sa­ma ustanowiona jedność Fizyki. Gracze udaremnili skuteczną łączność semantyczną, ponieważ utworzyli i utrwalili pomiędzy sobą takie dystanse, że czas zdobycia strategicznie ważnej informacji o sta­nie innych Graczy jest zawsze większy niż czas waż­ności aktualnej taktyki Gry. Gdyby więc ktoś z nich nawet „rozmawiał” z sąsiednimi Partnerami, to uzy­ska wiadomości zawsze zdezaktualizowane w momen­cie ich zdobycia. A zatem w Kosmosie nie ma żadnych możliwości powstawania antagonistycznych ugrupo­wań, konspirowania, tworzenia centrów władzy lokal­nej, koalicji, zmów itp. Dlatego Gracze nie odzywają się do siebie: sami to sobie udaremnili. Był to jeden z kanonów ustabilizowania Gry - więc i Kosmogonii. Oto wyjaśnienie części zagadki Silentium Universi. Nie możemy podsłuchać rozmów Gra­czy, ponieważ milczą zgodnie z rachubą strategiczną. Acheropoulos zdołał odgadnąć ten stan rzeczy. O jego sumienności świadczy zawarta w „Nowej Kosmogonii” antycypacja zarzutów, jakie może budzić ten obraz Gry. Sprowadzają się one do podkreślenia monstrualnej dysproporcji pomiędzy miliardoletnim trudem, jakoby zainwestowanym w przebudowę całe­go Wszechświata, a efektami tej przebudowy, która ma na celu spacyfikowanie Wszechświata - wbudowaną weń Fizyką. Jak to - mówi wyimagino­wany przezeń krytyk - więc miliardy lat kulturowego rozwoju jeszcze nie wystarczą społecznościom tak niepojęcie długowiecznym, aby samorzutnie zrezygnowa­ły z wszelkich form agresji, tak iż Pax Cosmica musi być gwarantowana umyślnie przerobionymi po temu Prawami Natury? Więc wysiłek, który mierzy się ener­giami, bijącymi moc milionów Galaktyk naraz, nie ma na celu niczego innego oprócz ustanowienia barier i restrykcji wojennego działania? Odpowiadał na to: ten typ Fizyki, która spacyfikowała Kosmos, był podczas narodzin Gry koniecznością, albowiem tyl­ko jedyna strategia mogła ujednorodnić Uniwersum fizycznie; w przeciwnym razie ogromne jego połacie pochłonąłby chaos ślepych kataklizmów. Warunki egzystencji były w Prakosmosie daleko sroższe niż dziś, życie powstawać mogło w nim na prawach „wyjątku i reguły” i, losowo zrodzone, losowo w nim ginęło. Rozszerzająca się Metagalaktyka; jej asymetryczny upływ czasu; jej strukturalna hierarchia - wszystko to musiało być wstępnie ustalone; był to minimalny ład, niezbędny dla utworzenia pola prac następnych. Acheropoulos rozumiał, że skoro ta faza przekształ­ceń stanowi historię bytu, Gracze winni mieć przed so­bą jakieś nowe, dalekosiężne cele, i chciał do nich dotrzeć. To mu się niestety nie udało. Dotykamy tutaj rozdarcia, zatajonego w jego systemie. Acheropoulos starał się bowiem ogarnąć Grę nie poprzez rekonstruk­cję jej formalnej struktury, tj. logicznie, lecz poprzez stawianie się w sytuacji Graczy, tj. psychologicznie. Człowiek nie może jednak dojść ich psychologii, tak samo jak ich kodeksu etycznego; brak mu do tego danych; nie możemy sobie wystawić, co myślą, co czu­ją, czego łakną Gracze, tak samo, jak nie można bu­dować Fizyki, wystawiając sobie, co to znaczy, kiedy „istnieje się jako elektron”.Immanencja bytu Gracza jest dla nas nieosiągalna tak samo, jak immanencja elektronowego bytu. To, że elektron stanowi martwą cząstkę procesów materii, a Gracz przedstawia istotę rozumną, więc ponoć taką jak my, nie ma istotnego znaczenia. Mówię o rozdar­ciu Acheropoulosowego systemu, ponieważ Acheropoulos wyraźnie oświadcza w pewnym miejscu „Nowej Kosmogonii”, że motywów Graczy nie da się odtwo­rzyć w oparciu o introspekcję. Wiedział o tym, a jed­nak uległ stylowi myślenia, jaki go ukształtował, po­nieważ filozof stara się najpierw zrozumieć, a potem generalizować; dla mnie było atoli od początku oczy­wiste, że tak tworzyć obrazu Gry nie wolno. Rozumie­jący pogląd zakłada spojrzenie na całość Gry z zewnątrz, czyli z takiego stanowiska obserwacyjnego, którego nie ma i nigdy nie będzie. Intencjonalnych działań wcale nie trzeba utożsamiać z motywacją psycholo­giczną. Etyka Graczy nie powinna być uwzględniona przez analityka Gry tak samo, jak osobista etyka do­wódców wojskowych nie musi być uwzględniona przez historyka-batalistę, studiującego logikę strategiczną frontowych ruchów podczas wojny. Obraz Gry jest de­cyzyjną strukturą, uwarunkowaną przez stan Gry i stan otoczenia, a nie wypadkową indywidualnych ko­deksów wartości, zachceń, pragnień czy norm, wyzna­wanych przez poszczególnych Graczy. To, iż grają w tę samą Grę, bynajmniej nie oznacza, jakoby pod każdym innym względem musieli być do siebie podo­bni! Mogą być akurat tak podobni, jak człowiek do maszyny, z którą gra w szachy. Toteż wcale nie jest wykluczone, że istnieją Gracze, w biologicznym rozu­mieniu martwi, powstali w toku niebiologicznego roz­woju, jak również Gracze, którzy są syntetycznymi płodami sztucznie zapoczątkowanej ewolucji - lecz rozważania takich jakości nie mają prawa wstępu na teren teorii Graczy. Najcięższym dylematem Acheropoulosa było Silentium Universi. Ogólnie znane są jego dwa prawa. Pierwsze głosi, że żadna cywilizacja niższego poziomu nie może wykryć Graczy, ponieważ nie tylko milczą, ale ich postępowanie niczym się nie odcina od kosmicz­nego tła, a to, albowiem ono jest tym tłem właśnie. Drugie prawo Acheropoulosa powiada, że Gracze nie zwracają się do młodszych cywilizacji z komunikatami opiekuńczo-pomocniczymi, ponieważ konkretnie adre­sować takich komunikatów nie mogą, a bezadresowo ich wysyłać nie chcą. Po to, by nadać informację adre­sowaną, trzeba pierwej rozpoznać stan, w jakim się znajduje adresat; lecz to udaremnia właśnie pierwsza zasada Gry, ustanawiająca barierę działania czaso­przestrzennego. Jak wiemy, każda informacja uzyska­na - o stanie innej cywilizacji - musi być zupełnym anachronizmem w chwili jej odebrania. Ustanowiwszy swoje bariery, tym samym Gracze uniemożliwili so­bie rozpoznawanie stanów innych cywilizacji. Bezadresowe zaś nadawanie komunikatów przynosi zawsze znacznie więcej szkody niż pożytku. Acheropoulos do­wodzi tego w oparciu o eksperymenty, jakie przepro­wadzał nadawanie wiadomości. W samej rzeczy taka emi­sja rzadko kiedy ma dodatnią wartość dla odbiorcy. Przeważnie albo nadchodzący komunikat jest niezrozu­miały (teoria względności w 1860 roku), albo jest nieużytkowalny (teoria lasera w roku 1878), albo jest wręcz szkodliwy (teoria atomowej energetyki w roku 1939). Tak więc Gracze milczą, ponieważ - podług Acheropoulosa - dobrze życzą młodszym cywilizacjom. Argumentacja taka odwołuje się zatem do etyki. Już przez to nie jest niezawodna. Twierdzenie, jakoby cy­wilizacja musiała się stawać tym doskonalsza etycznie, im jest bardziej rozwinięta instrumentalnie i naukowo, zostaje naraz wprowadzone w teorię Gry z zewnątrz. Teoria Kosmogonicznej Gry nie może być tak budo­wana; albo Silentium Universi wynika ze struktury Gry nieuchronnie, albo samo istnienie Gry trzeba po­dać w wątpliwość. Hipotezy ad hoc nie mogą uratować jej wiarygodności. Acheropoulos zdawał sobie z tego sprawę: problem ten nękał go bardziej dotkliwie, niż całe zapoznanie, jakiego doświadczył. Dołącza tedy do „hipotezy mo­ralnej” inne, jednakowoż nie ma takiej ilości słabych hipotez, która by zastąpiła jedną - lecz silną. W tym miejscu muszę mówić o sobie. Co uczyniłem jako kon­tynuator Acheropoulosa? Teoria moja wynikła z Fi­zyki i w Fizykę się obraca - lecz sama do Fizyki nie należy. Oczywiście, gdyby z niej wynikała tylko ta Fizyka, z której ją wyprowadziłem, byłaby to bezwar­tościowa zabawa w tautologię. Fizyk zachowywał się dotąd jak człowiek obserwu­jący ruchy na szachownicy, który już wie, jak porusza i się każda figura, lecz nie uważa, żeby ruchy figur zmierzały do jakiegoś celu. Gra kosmogoniczna toczy się inaczej niż szachowa: zmieniają się w niej bowiem reguły, więc prawa ruchu, figury i szachownica. Ze względu na to teoria moja nie jest rekonstrukcją ca­łej Gry, jaka biegła od jej powstania, lecz tylko jej ostatniej części. Teoria moja - to tylko fragment ca­łości, a więc coś takiego, jak odtworzona, w oparciu o obserwację szachów, zasada gambitu. Ten, kto zna zasadę gambitu, wie już, że figurę cenną ofiarowuje się po to, aby zyskać później coś jeszcze cenniejszego, ale nie musi wiedzieć, że ową najwyższą wygraną oznacza mat. Z Fizyki, jaką dysponujemy, nie daje się wyprowadzić spójna struktura Gry - ani nawet jej części. Dopiero gdy poszedłem za genialną intuicją Achero­poulosa i założyłem, że aktualną Fizykę należy „uzu­pełnić”, udało mi się odtworzyć wytyczne toczącej się partii. Postępowanie to było skrajnie heretyckie, po­nieważ pierwszym założeniem nauki jest teza, iż świat to coś „gotowego” i „zakończonego” w swych prawach. Ja natomiast zakładam, że aktualna Fizyka stanowi przejściowy etap na drodze określonych przekształceń. Tak zwane „stałe uniwersalne” nie są wcale stały­mi. Nie jest, w szczególności, niezmienna - stała Boltzmanna. Znaczy to, że chociaż końcowym stanem każdego początkowego ładu musi być w Kosmosie bezład, to jednak tempo wzrastania chosu może podle­gać zmianom wywoływanym przez Graczy. Zdaje się (to jedynie przypuszczenie, a nie dedukcja z teorii!), że Gracze sporządzili asymetrię czasu zabiegłem nader brutalnym, tak „jakby im się spieszyło” (w skali kos­micznej, zapewne). Brutalność w tym, że uczynili gra­dient wzrostu entropii bardzo stromym. Posłużyli się silną tendencją wzrostów bezładu po to, żeby zaprowadzić w Kosmosie jedyny ład. Jakkolwiek od­tąd biegnie wszystko od porządku do nieuporządkowania, to przecież w całości obraz okazuje się jednorodny, podległy jednej zasadzie i przez to ge­neralnie uładzony. O tym, że procesy mikroświata są w zasadzie odwracalne, wiadomo było już od dawna. Z teorii wyni­ka rzecz niezwykła: gdyby energia, jaką nauka ziem­ska inwestuje w badanie cząstek elementarnych, ule­gła powiększeniu 1019 razy, to badanie jako wykry­wanie stanu rzeczy zmieniłoby się w przemianę te­go stanu! Zamiast rozpoznać prawa Natury, nie­znacznie byśmy je odkształcili. To jest czułe miejsce, pięta Achillesowa Fizyki aktu­alnego Uniwersum. Mikroświat przedstawia obecnie główny plac budowlanych robót dla Graczy. Uczynili go niestatecznym i sterują nim w pewien sposób. Wy­daje mi się, że pewną część Fizyki, już ustatecznioną, niejako ponownie ruszy


Date: 2016-01-03; view: 746


<== previous page | next page ==>
Doskonała Próżnia 11 page | Doskonała Próżnia 13 page
doclecture.net - lectures - 2014-2024 year. Copyright infringement or personal data (0.008 sec.)