Home Random Page


CATEGORIES:

BiologyChemistryConstructionCultureEcologyEconomyElectronicsFinanceGeographyHistoryInformaticsLawMathematicsMechanicsMedicineOtherPedagogyPhilosophyPhysicsPolicyPsychologySociologySportTourism






Gdzie najbardziej się panu podobało podczas zbierania materiałów do Ostatniej okazji, by ujrzeć? 8 page

Podejście takie bardzo mi się podoba i – co powiedziałem w dyskusji, którą prowadziłem dziś z kimś na ten temat – ostatnio bardzo spodobała mi się książka Davida Deutscha, rzecznika istnienia wszech światów wielokrotnych, pod tytułem The Fabric of Reality (Struktura rzeczywistości), w której przedstawia wszechświat jako kwantowe wszechświaty wielokrotne. Bierze się to ze sławnej falowo/cząsteczkowej dychotomii dotyczącej zachowania się światła – nie można go mierzyć jako fali, kiedy zachowuje się jak fala ani jako cząsteczki, kiedy zachowuje się jak cząsteczka. Jak to możliwe? David Deutsch wskazuje na to, że jeżeli wyobrazimy sobie, iż nasz wszechświat jest jednowarstwowy, a po obu jego stronach rozchodzą się nieskończone mnogości wszechświatów, to nie tylko rozwiąże to problem, ale sprawi, żel problem po prostu zniknie. Dokładnie takiego zachowania oczekuje się od światła w tych warunkach. Mechanika kwantowa ma twierdzenia, które mogą zostać potwierdzone przy założeniu, że wszechświat zachowuje się tak, jakby istniała wielorakość wszechświatów, ale myślenie, że tak jest, raczej nadweręża naszą łatwowierność.

Prowadzi nas to prosto do Galileusza i Watykanu. Watykan tak naprawdę powiedział Galileuszowi, co następuje: „Nie kwestionujemy twoich odczytów, lecz jedynie wyjaśnienia, które w nich umieściłeś. Nie ma nic złego w mówieniu, że planety zachowują się: „tak jakby” krążyły po orbitach i że „jest tak, jak byśmy” byli planetą, a wszystkie planety „jakby” okrążały Słońce; nie ma nic złego w mówieniu, że jest tak, „jakby” to wszystko się działo, nie wolno ci jednak mówić, że tak faktycznie się dzieje, mamy bowiem absolutną wyłączność na uniwersalne prawdy i poza tym nadweręża to naszą łatwowierność”. Myślę sobie, że idea wszechświatów wielokrotnych obecnie rzeczywiście nadweręża naszą łatwowierność, może być jednak tak, że jest to kolejne nadwerężenie, z którym będziemy musieli nauczyć się żyć – tak jak w przeszłości musieliśmy się nauczyć żyć z masą innych.

Inną rzeczą, jaka wynika z takiej wizji wszechświata, jest to, że okazuje się złożony niemal całkowicie – a może to martwić – z niczego. Gdziekolwiek spojrzeć, jest nicość, z rzadkimi punkcikami skały albo światła. Obserwowanie sposobu, w jaki te punkciki się zachowują w ogromnej nicości, pozwala jednak zacząć zgadywać określone zasady, prawa – takie jak grawitacja i tym podobne. Taki był – jeśli podoba wam się to określenie – makroskopowy obraz wszechświata, powstały w trakcie pierwszej epoki piasku.



Druga epoka piasku jest mikroskopowa. Wstawiliśmy do mikroskopów szklane soczewki i zaczęliśmy przyglądać się mikroskopowemu obrazowi wszechświata. Zaczęliśmy wkrótce rozumieć, że po zejściu do poziomu subatomowego, składający się z ciał stałych świat, w którym żyjemy – a znów może to martwić – też składa się niemal z niczego i gdziekolwiek coś znajdujemy, okazuje się to nie „czymś”, a jedynie prawdopodobieństwem, że w tym miejscu coś może się znajdować.

Tak czy inaczej, jest to wszechświat poważnie wprowadzający w błąd. Gdziekolwiek spojrzymy, zaczyna być bardzo niepokojąco i niezwykle denerwująco dla naszego poczucia, kim jesteśmy – okazuje się, że wcale nie jesteśmy wspaniałymi, rosłymi, fizycznymi ludźmi żyjącymi we wszechświecie, który istnieje niemal wyłącznie dla nas. W dalszym ciągu odkrywamy wszelkie rodzaje fundamentalnych zasad – poznajemy sposób działania grawitacji, sposób działania silnych i słabych oddziaływań jądrowych, poznajemy istotę materii, cząsteczek i tak dalej. Poznawszy jednak podstawy, w dalszym ciągu nie bardzo umiemy sobie wyobrazić, jak wszystko działa, dość trudno bowiem to przedstawić matematycznie. Ponieważ nasza matematyka lepiej nie może sobie poradzić, skłaniamy się do opisywania funkcjonowania świata mniej więcej na sposób przypominający działanie mechanizmu zegara. Nie chcę w żaden sposób odnosić się lekceważąco do Newtona, chyba on bowiem jako pierwszy dostrzegł, że w naszym świecie działają zasady odmienne od wszystkiego, co widzimy wokół. Jego pierwsze prawo dynamiki – to, że obiekt pozostanie w spoczynku albo ruchu, dopóki nie zadziała nań nowa siła – to coś, czego nikt z nas, istot żyjących w studni grawitacyjnej i otoczeniu gazowym, nigdy nie widział, ponieważ wszystko, co poruszamy, kiedyś się zatrzymuje. Jedynie poprzez bardzo, bardzo staranne przyglądanie się, obserwowanie, mierzenie i odgadywanie zasad leżących u podstawy tego, co wszyscy widzą, udało mu się sformułować znane teraz wszystkim reguły i dostrzec w nich prawa dynamiki – mimo to w kategoriach nowoczesnych, jest to podejście do wszechświata nieco jak do mechanizmu zegara. Jak powiedziałem – nie chcę, aby zabrzmiało to lekceważąco, ponieważ wszyscy wiemy, że osiągnięcia Newtona były monumentalne, jakoś jednak nie ma to większego sensu.

Istnieją różne rodzaje bytów, z których istnienia zdajemy sobie sprawę, jak również cząsteczki, siły, stoły, krzesła, skały i tak dalej, niemal niewidoczne dla nauki – niemal niewidoczne, ponieważ nauka nie ma na ich temat niemal nic do powiedzenia. Mówię o psach, kotach, krowach i wszystkich innych. Jako żyjące istoty jesteśmy daleko poza obszarem, w zakresie którego jakakolwiek nauka ma coś do powiedzenia – prawie jesteśmy nawet poza uważaniem nas za obiekty, na temat których nauka powinna mieć coś do powiedzenia.

Mogę sobie wyobrazić Newtona – siedzi i pracuje nad swoimi prawami dynamiki, wyobraża sobie, w jaki sposób funkcjonuje wszechświat, a obok przechadza się kot. Nie mieliśmy pojęcia, jak funkcjonują koty, dlatego że od czasów Newtona działamy, opierając się na prostej zasadzie, iż aby się dowiedzieć, jak coś funkcjonuje, należy to rozłożyć na elementy składowe. Jeżeli do zbadania sposobu funkcjonowania kota rozłoży się go na kawałki, uzyska się natychmiast nie działającego kota. Życie to taki poziom złożoności, który znajduje się niemal poza naszym polem widzenia; tak bardzo wykracza poza wszystko, na co mamy metody zrozumienia, że uważamy je za odmienną klasę obiektów, odmienną klasę materii; „życie”, coś co ma w sobie tajemniczą istotę, zostało dane przez Boga – i to jedyne wyjaśnienie, j jakie mieliśmy. Bomba wybucha w 1859 roku, wraz z opublikowaniem przez Darwina O powstawaniu gatunków. Minęło dużo czasu, zanim dotarło do nas, co się stało i zaczęliśmy rozumieć, co napisał – nie tylko bowiem wydawało się nam to niepojęte i poniżające, ale kolejnym wstrząsem dla naszego systemu było odkrycie, że nie tylko nie jesteśmy ośrodkiem wszechświata i nie zostaliśmy stworzeni z niczego, ale zaczęliśmy się jako lepki śluz i dotarliśmy do miejsca, w którym się znajdujemy poprzez stadium małpy. Nie czytało się to dobrze, na dodatek także w tym przypadku nie mamy możliwości obserwacji działania tego, o czym mowa. W pewnym sensie Darwin był jak Newton – także jako pierwszy, na podstawie obserwacji świata, w którym żyjemy, dostrzegł wcale nie tak oczywiste, właściwe przyczyny. Musieliśmy się bardzo głowić, aby zrozumieć naturę tego, co dzieje się wokół nas i nie mieliśmy wyraźnych, oczywistych, powszechnych przykładów ewolucji, które dałoby się wskazać. Stan ten do dziś się utrzymuje: jeżeli chcemy przekonać kogoś, kto nie wierzy w ewolucję i chcemy mu zademonstrować jakiś przykład, jest to nieco skomplikowane – trudno znaleźć przypadki ewolucji, widoczne w zwykłej, codziennej obserwacji.

Dochodzimy do trzeciej epoki piasku. W trzeciej epoce piasku odkrywamy coś nowego, co da się zrobić z piasku – silikon. Robimy silikonowy procesor – i nagle otwiera się przed nami wszechświat złożony nie z cząstek i sił elementarnych, ale z tego, czego brakowało w obrazie mówiącym nam, jak działają: procesor silikonowy ukazuje nam proces. Silikonowy procesor pozwala nam bardzo szybko wykonywać obliczenia matematyczne i modelować – jak się okazało – bardzo, bardzo proste procesy analogiczne w swej prostocie do procesów życiowych: iterację, zapętlanie, rozgałęzianie, sprzężenie zwrotne będące sednem wszystkiego, co się robi na komputerze i wszystkiego, co odbywa się w trakcie ewolucji – to znaczy sytuację, w której stan wyjściowy jednego pokolenia jest stanem wejściowym następnego. Nagle mamy działający model – choć nie od razu, bowiem pierwsze maszyny były straszliwie powolne i toporne – stopniowo jednak budujemy funkcjonalny model tego, co dotychczas mogliśmy jedynie zgadywać albo wydedukować – a trzeba było naprawdę bystro i jasno myśleć już w celu samego dostrzeżenia, że się to dzieje, co nie było wcale oczywiste i tak naprawdę niezgodne z intuicją – zwłaszcza dla tak dumnego gatunku jak my.

Komputer tworzy trzecią epokę perspektywy, ponieważ nagle umożliwia nam dostrzeżenie, w jaki sposób działa życie. Jest to niezwykle istotna kwestia, bowiem oczywiste staje się, że życie, wszystkie postacie złożoności, nie płyną w dół, a w górę. Istnieje także cała gramatyka, znana każdemu, kto posługuje się biegle komputerami, oznaczająca, że ewolucja nie jest już czymś szczególnym, każdy bowiem, kto przyglądał się sposobowi pracy komputera wie, iż bardzo, bardzo proste iteratywne cząstki kodu, każda linijka czegoś, co jest bardzo proste, powoduje powstanie w komputerze czegoś niezwykle skomplikowanego – a pod pojęciem czegoś niezwykle skomplikowanego mam na myśli zarówno edytor tekstu, jak i programy Tierra czy Creatures.

Pamiętam, jak wiele lat temu po raz pierwszy czytałem podręcznik programowania. Zetknąłem się z komputerami około 1983 roku i ponieważ chciałem o nich więcej wiedzieć, postanowiłem trochę się nauczyć programowania. Kupiłem podręcznik języka C i przeczytałem dwa albo trzy pierwsze rozdziały, co zajęło mniej więcej tydzień. Tekst kończył się stwierdzeniem: „Gratulacje, napisałeś teraz na ekranie literę a!”. Pomyślałem sobie, że musiałem czegoś nie zrozumieć, zrobienie tego wymagało olbrzymiego nakładu pracy, więc co będzie, jeżeli ze chcę napisać „b”? Proces programowania, prędkość oraz sposób, w jaki niezwykła prostota początkuje niezwykle złożone wyniki, nie były wtedy częścią mej umysłowej gramatyki. Jest nią obecnie – w coraz większym stopniu jest to element umysłowej gramatyki nas wszystkich przywykliśmy bowiem do sposobu, w jaki działają komputery.

Nagle znika problem niemożności uchwycenia ewolucji. Staje się coś przypominającego następujący scenariusz: pewnego wtorku na londyńskiej ulicy ujrzano kogoś w trakcie kryminalnego czynu. Sprawę bada dwóch detektywów. Jeden z nich pochodzi z XX wieku, a drugi – za pomocą cudu science fiction – z XIX wieku. Problem jest następujący: osoba, którą na pewno widziano i jednoznacznie zidentyfikowano we wtorek na londyńskiej ulicy, była widziana przez kogoś innego – tak samo rzetelnego świadka – tego samego wtorku na ulicy w Santa Fe. Jak to możliwe? Dziewiętnastowieczny detektyw ma tylko jedno wyjaśnienie – nastąpiło to w wyniku magicznej interwencji. Dwudziestowieczny detektyw może nie jest w stanie stwierdzić dokładnie: „Wziął ten lot BA, a potem tamten lot United”, może nie jest w stanie wyobrazić sobie, w jaki dokładnie sposób podejrzany to zrobił ani jaką dokładnie trasą się przemieszczał, ale to nie problem. Nie przejmuje się tym, mówi po prostu: „Facet poleciał samolotem. Nie wiem, jakim i dowiedzenie się tego może się okazać trudne, ale nie ma w sprawie nic tajemniczego”. Przywykliśmy do idei podróżowania. Nie wiemy, czy kryminalista leciał lotem BA 178 czy UA 270, mniej więcej wiemy jednak, jak doszło do tego, do czego doszło. Podejrzewam, że im bardziej będziemy obcykani z rolą, jaką odgrywa komputer i sposobem, w jaki komputer modeluje proces powstawania niezwykle skomplikowanych bytów na bazie bardzo prostych elementów, tym łatwiej będzie nam przełknąć ideę życia jako zjawiska wyłaniającego się. Może nigdy dokładnie nie dowiemy się, jakie etapy przechodziło życie w bardzo wczesnych stadiach istnienia naszej planety, ale to nie tajemnica.

Dotarliśmy tu więc do sprawy – choć pierwsza fala uderzeniowa dotarcia do tego pytania nastąpiła w 1859 roku, to jednoznacznie fakt ten demonstruje dopiero pojawienie się komputera – którą sformułuję następująco: „Czy naprawdę jest to wszechświat nie stworzony z góry na dół, a od dołu do góry? Czy złożoność może powstać z niższych poziomów prostoty?”. Zawsze dziwne wydawało mi się, że istnienie Boga jako Stwórcy jest uważane za wystarczające wyjaśnienie istnienia złożoności, jaką obserwujemy wokół nas, bowiem po prostu nie wyjaśnia to, skąd on sam się wziął. Jeżeli zakładamy istnienie Stwórcy, co implikuje automatycznie istnienie aktu stworzenia i ponieważ wszystko, co tworzy albo czego stworzenie powoduje, jest poziom prostsze niż On czy Ona, musimy zapytać: „Jak wygląda poziom nad twórcą?”. Istnieje osobliwy model wszechświata, w którym opiera się on na żółwiu, który stoi na większym żółwiu i tak dalej w dół – tu jednak mamy coraz wyżej umieszczonych bogów. Nie jest to zbyt dobra odpowiedź, ale z drugiej strony rozwiązanie „z dołu do góry”, opierające się na niezwykle mocnej tautologii, że „wszystko, co się wydarza, wydarza się”, daje wyraźnie bardzo prostą i mocną odpowiedź, która nie potrzebuje żadnego innego wyjaśnienia.

Teraz o najciekawszym. Powiedziałem, że chcę zadać pytanie: „Czy istnieje sztuczny Bóg?” i teraz właśnie pragnę się zająć zagadnieniem, dlaczego idea Boga jest tak przekonująca. Wyjaśniłem już, skąd moim zdaniem wzięła się ta iluzja – z naszej błędnej perspektywy, nie uwzględniamy bowiem, że jesteśmy istotami wyewoluowanymi, wyewoluowanymi tak, aby pasować do określonego krajobrazu, do określonego środowiska i mamy specyficzny zestaw umiejętności oraz poglądów na świat – takich, które pozwoliły nam przeżyć i dość skutecznie się rozwinąć. Wygląda jednak na to, że istnieje jeszcze coś mocniejszego i chciałbym to zaproponować: miejsce na szczycie piramidy, które przedtem określiliśmy jako punkt, z którego wszystko wypływa, być może wcale nie jest wolne, tylko dlatego że twierdzimy, iż przepływ nie tak się odbywa.

Wyjaśnię, co mam na myśli. W świecie, w którym żyjemy, stworzyliśmy najróżniejsze rodzaje rzeczy, zmieniliśmy nasz świat na wszelkie możliwe sposoby. To jasne. Zbudowaliśmy pomieszczenie, w którym się znajdujemy i zbudowaliśmy różne rodzaje złożonych urządzeń – takich jak komputery i inne – skonstruowaliśmy jednak także najróżniejsze fikcyjne byty, które mają potężną moc. Czy mówimy: „To zły pomysł, jest głupi – powinniśmy go porzucić”? Istnieje fikcyjny” byt – pieniądze. Jest to byt całkowicie fikcyjny, ale w naszym świecie ma wielką władzę. Wszyscy mamy portfele, w których nosimy banknoty, ale co te banknoty mogą? Nie da się ich hodować, nie da się ich usmażyć, nie można w nich mieszkać, nie da się z nimi zrobić absolutnie nic użytecznego poza wymienianiem się nimi – ale w chwili, gdy zaczynamy się nimi wymieniać, dzieje się mnóstwo znaczących rzeczy, są bowiem fikcją, którą wszyscy wyznajemy. Nie uważamy jej za złą czy dobrą, gdyby jednak pieniądze zniknęły, doszłoby do implozji całej struktury współpracy, jaką stworzyliśmy – i tak samo, gdybyśmy my zniknęli, pieniądze też by zniknęły. Pieniądze nie mają znaczenia poza granicami naszych głów; są naszym tworem o potężnym oddziaływaniu kształtującym świat, ponieważ wszyscy się pod tym podpisujemy.

Chciałbym, aby ktoś napisał ewolucyjną historię religii, bowiem sposób, w jaki się rozwijała, ukazuje moim zdaniem wszelkie możliwe rodzaje strategii ewolucyjnych. Pomyślmy o wyścigu zbrojeń, odbywającym się między dwoma gatunkami, żyjącymi w tym samym środowisku – na przykład o wyścigu zbrojeń między amazońskim manatem a trzciną, którą zjada. Im więcej trzciny je manat, tym więcej trzcina wytwarza w swoich komórkach tlenku krzemu, mającego zaatakować zęby manata, a im więcej w trzcinie jest tlenku krzemu, tym zęby manata robią się większe i mocniejsze. Jedna strona robi coś, a druga kontruje. Jak wiemy, w trakcie ewolucji i historii wyścig zbrojeń jest tym, co najbardziej napędza ewolucję. Podobną rzecz obserwuje się w świecie idei.

Stworzenie metody naukowej i nauki – jestem pewien, że wszyscy się z tym zgadzamy – to najpotężniejsza idea intelektualna, najpotężniejsze ramy dla myślenia, badania, rozumienia otaczającego nas świata oraz rzucania mu wyzwania, jakie istnieją. Opiera się na założeniu, że każdy pomysł powstaje po to, aby go zaatakować, a jeśli wytrzyma atak, obowiązuje do następnego dnia, kiedy to znów zostanie zaatakowany – jeżeli wtedy go nie wytrzyma, zostaje odrzucony. Religia nie działa w ten sposób – ma w swoim centrum idee, które nazywamy świętymi, uświęconymi albo podobnie. Bez względu na to, czy się z tym zgadzamy, czy nie, znamy dobrze założenie, że dość dziwne jest zastanawiać się, co tak naprawdę oznacza religia, bowiem tak naprawdę oznacza ona: „Oto idea albo pogląd, o którym nie wolno ci mówić nic złego; po prostu nie wolno. Dlaczego? Bo nie!”. Jeżeli ktoś głosuje na partię, której jesteś przeciwny, możesz kłócić się z nim, ile chcesz; wszyscy mogą się kłócić, ale nikt nie poczuje się dotknięty. Jeżeli ktoś uważa, że należy podnieść albo zmniejszyć podatki, wolno się na ten temat spierać, jeśli jednak ktoś powie: „Nie wolno mi w niedzielę nawet włączyć światła”, mówisz: „Świetnie, respektuję to”. Co dziwne – nawet mówiąc to, zastanawiam się, czy na sali jest jakiś ortodoksyjny Żyd, który może poczuć się obrażony moimi słowami, a podczas wysuwania innych argumentów nie wpadło mi do głowy zastanawiać się, czy jest ktoś z lewego skrzydła albo prawego skrzydła, albo ktoś, kto podpisuje się pod tym czy innym poglądem ekonomicznym. Pomyślałem sobie: „Cóż, mamy odmienne poglądy”. W chwili gdy mówimy coś związanego z czyimiś (narażę się i powiem „nieracjonalnymi”) wierzeniami, nagle robimy się strasznie chroniący i defensywni oraz natychmiast dodajemy: „Nie, nie atakuję tego, to co prawda nieracjonalny pogląd, ale oczywiście respektuję go”.

Jeżeli wrócimy do aparatu pojęciowego ewolucji zwierzęcej, przypomina to trochę zwierzę, które wytworzyło wokół siebie potężną skorupę – wspaniała strategia przetrwania, nic się bowiem przez nią nie przebije; podobnie działa trująca ryba, do której nic się nie chce zbliżyć, dzięki czemu trwa, trzymając z dala wszelkie wyzwania. Co w przypadku idei znaczy myślenie: „Oto idea chroniona świętością”? Dlaczego całkiem uzasadnione jest popieranie albo Partii Pracy, albo Partii Konserwatywnej, Republikanów albo Demokratów, wyznawanie tego czy innego modelu gospodarki, wiara w macintosha zamiast w Windowsa, a posiadanie opinii o tym, jak zaczął się świat, kto stworzył wszechświat nie – bo to święte? Co to oznacza? Jaki jest inny powód otaczania tego płotem poza tym, że się przyzwyczailiśmy? Nie ma ku temu innego powodu – jakoś cichcem się stało, a kiedy koło zaczęło się raz za razem zamykać, sprawa stała się trwała. Przyzwyczailiśmy się nie kwestionować idei religijnych, bardzo jednak interesujące, ile wrzawy Richard narobi, kiedy tego jednak spróbuje! Wszyscy dostaną szału, ponieważ nie wolno podobnych rzeczy mówić. Jeśli jednak spojrzeć racjonalnie, nie ma żadnego powodu, dlaczego idee religijne nie powinny być tak samo dostępne do dyskusji jak wszelkie inne – poza tym, że umówiliśmy się robić coś, co nie powinno mieć miejsca.

Istnieje bardzo interesująca książka – nie wiem, czy ktoś z obecnych ją czytał – pod tytułem Man on Earth, napisana przez antropologa z Cambridge, Johna Readera, w której opisuje sposób, w jaki… trochę rozwinę i opowiem wam o całej książce. Zawiera ona szereg artykułów opisujących badania różnych kultur, które rozwinęły się w nieco izolowanych warunkach – na wyspach, w dolinach górskich i tak dalej, można je więc w pewnym stopniu traktować jako przypadki „z probówki”. Dzięki temu da się dokładnie określić stopień, w jakim bezpośrednie warunki i środowisko wpłynęły na sposób rozwoju danej kultury. To fascynujące badania. W tej chwili myślę o kulturze i gospodarce Bali – małej, gęsto zaludnionej wyspy, której mieszkańcy utrzymują się przy życiu dzięki ryżowi. Ryż jest bardzo wydajnym pokarmem i można go dużo uprawiać na stosunkowo małym obszarze, wymaga jednak dużych nakładów pracy i bardzo, bardzo precyzyjnej współpracy ludzi – zwłaszcza jeśli zbiorów chce dokonać duża populacja mieszkająca na maleńkiej wyspie. Ci, którzy obserwują rolnictwo ryżu na Bali są dość zdziwieni, jest ono bowiem ściśle religijne. Społeczeństwo Bali, jest tak zorganizowane, że religia przenika każdy aspekt jego życia, a każdy członek społeczności jest dokładnie określony – pod kątem statusu i roli w życiu. Wszystko definiuje Kościół, mają specyficzny kalendarz i specyficzny zestaw bardzo ściśle zdefiniowanych zwyczajów oraz rytuałów, a także – co najciekawsze – tamtejsi ludzie są fantastycznie skuteczni przy zbiorach ryżu. W latach siedemdziesiątych przybyli na wyspę obcy i stwierdzili, że zbiory ryżu są wyznaczane przez kościelny kalendarz. Ponieważ wydawało się to całkowicie pozbawione sensu, zaczęli namawiać miejscowych: „Porzućcie tradycyjne metody, pomożemy wam znacznie zwiększyć zbiory, używajcie pestycydów, stosujcie inny kalendarz, róbcie to, róbcie tamto”. Posłuchano ich i przez dwa albo trzy lata produkcja ryżu ogromnie wzrosła, kompletnie zaburzono jednak równowagę między drapieżnikami/ofiarami/szkodnikami. Bardzo szybko plony poszły w dół, Balijczycy stwierdzili, że wracają do kościelnego kalendarza, wrócono do tego, co robiono poprzednio i wszystko znów zaczęło doskonale funkcjonować. Bardzo łatwo powiedzieć, że opieranie zbiorów ryżu na czymś tak nieracjonalnym i bezsensownym jak religia to głupota – powinni być w stanie opracować jakąś bardziej logiczną metodę, ale Balijczycy mogliby tak samo dobrze powiedzieć nam: „Wasza kultura i społeczeństwo funkcjonuje na bazie pieniędzy, a to fikcja, dlaczego więc nie zrezygnujecie z tego i nie zaczniecie ze sobą współpracować?”. Wiemy, że to by nie wyszło!

W pewnym sensie budujemy nad nami samymi metasystemy mające wypełnić przestrzeń, którą uprzednio zasiedlaliśmy bytem, będącym ponoć działającym celowo projektantem, stwórcą (nawet choć ktoś taki nie istnieje), a ponieważ projektujemy i tworzymy coś takiego (niekoniecznie mam na myśli tu obecnych, ale nas jak gatunek), następnie pozwalając sobie zachowywać się, jakby coś takiego istniało, zaczynają się wydarzać najróżniejsze rzeczy, które w innym przypadku by się nie wydarzyły.

Pozwólcie, że spróbuję zilustrować, co mam na myśli. Będzie to bardzo spekulacyjne i wiem, że idę na ryzyko, bowiem nic na ten temat nie wiem; będzie to więc nie tyle wyjaśnienie czegokolwiek, co raczej eksperyment myślowy. Chcę mówić o feng shui, a wiem o tym naprawdę bardzo mało, ostatnio jednak mnóstwo na ten temat mówiono w aspekcie odpowiednich sposobów projektowania budynków, ich budowy, usytuowania, dekoracji i tak dalej. Należy podobno myśleć o budynku jako o miejscu zamieszkania smoków i patrzenia nań pod kątem tego, jak by się w jego wnętrzu poruszał smok. I tak, jeżeli smok nie byłby w danym budynku szczęśliwy, należy w odpowiednim miejscu postawić czerwoną misę z rybami albo przebić okno. Brzmi to jak kompletny nonsens, ponieważ wszystko, co ma związek ze smokami, musi być nonsensem – smoków nie ma, więc każda teoria oparta na zachowaniach smoków jest bzdurą. Co właściwie wyprawiają ci niemądrzy ludzie, wyobrażając sobie, że smoki mogą dać im wskazówki na temat budowy domów? Mimo wszystko wydaje mi się, że jeżeli na chwilę pozostawimy na boku teorię mającą wyjaśniać sens sprawy, dostrzeżemy coś ciekawego. Każdy z nas wie z własnego doświadczenia, że niektóre budynki, w których mieszkaliśmy, pracowaliśmy, kiedyś odwiedziliśmy albo w których przebywaliśmy, były wygodniejsze, przyjemniejsze i lepsze do życia od innych. Nie mieliśmy metod, aby to ilościowo sklasyfikować, w obecnym stuleciu była jednak masa architektów, którym się wydawało, że wiedzą, jak to zrobić, mieliśmy więc straszliwą ideę domu jako maszyny do mieszkania. Mies van der Rohe i inni wstawiali szklane kikuty i dziwnie uformowane przedmioty, które miały tworzyć taką czy inną teorię. Wszystko jest starannie zbudowane, ale w ich budynkach nie mieszka się zbyt przyjemnie. Zastosowano mnóstwo teorii, kiedy jednak siedzi się i pracuje z architektem (jak z pewnością wiele innych osób, przechodziłem ten stresowy okres), to chcąc określić, jak ma funkcjonować pomieszczenie, próbuje się zintegrować wszystkie możliwe dane dotyczące oświetlenia, kątów, tego, jak ludzie się poruszają i jak żyją – przy czym mnóstwo innych, z których człowiek nie zdaje sobie sprawy, jest pomijanych. Nie bardzo wiadomo, jaką wagę należy przywiązywać do tego czy owego, człowiek próbuje, bardzo świadomie, coś sobie wyobrazić, choć tak naprawdę nie ma o tym pojęcia, styka się to zjedna, to z drugą teorią, to z jednym kawałkiem praktyki inżynieryjnej, to z innym architektonicznej i tak naprawdę nie wiadomo, co z tym wszystkim począć. Porównajmy to z sytuacją, kiedy ktoś rzuca w nas piłką. Możemy siedzieć i patrzeć oraz stwierdzić: „Leci pod kątem siedemnastu stopni”, zacząć to obliczać na papierze, trochę pocałkować i tak dalej; mniej więcej po tygodniu, kiedy piłka dawno przemknęła obok, obliczyć, dokąd poleci i jak ją złapać. Można też wyciągnąć po prostu rękę i złapać piłkę, mamy bowiem wbudowane w nasze ciała różne mechanizmy, nieświadome umiejętności zdolne wykonywać wszelkiego rodzaju złożone połączenia najróżniejszych skomplikowanych zjawisk, co pozwala nam stwierdzić: „Patrz, leci piłka – złap ją!”.


Date: 2015-12-18; view: 659


<== previous page | next page ==>
Gdzie najbardziej się panu podobało podczas zbierania materiałów do Ostatniej okazji, by ujrzeć? 7 page | Gdzie najbardziej się panu podobało podczas zbierania materiałów do Ostatniej okazji, by ujrzeć? 9 page
doclecture.net - lectures - 2014-2024 year. Copyright infringement or personal data (0.01 sec.)