Home Random Page


CATEGORIES:

BiologyChemistryConstructionCultureEcologyEconomyElectronicsFinanceGeographyHistoryInformaticsLawMathematicsMechanicsMedicineOtherPedagogyPhilosophyPhysicsPolicyPsychologySociologySportTourism






Gdzie najbardziej się panu podobało podczas zbierania materiałów do Ostatniej okazji, by ujrzeć? 7 page

Już słyszę pytanie (sam je zadaję), dlaczego autorzy nie dostaną wszystkich pieniędzy. No, może któryś dostanie – taki, którego zadowoli wrzucanie słów do cyfrowego oceanu w nadziei, że ktoś je znajdzie. Tak jednak jak każdy ocean, także ten cyfrowy ma prądy, wiry i strumienie, a rolą wydawców szybko stanie się znajdowanie dobrych materiałów do wprowadzenia ich w strumienie, w których czytelnicy w naturalny sposób będą krążyć, poszukując materiału. Mniej więcej to robią obecnie wydawcy. Różnica będzie polegała głównie na innej szybkości reakcji rynku, większym tempie zmian i narastania prądów oraz sposobie przesuwania się władzy oraz kontroli w kierunku tych, którzy dostarczają coś pożytecznego, zamiast jeść obiad.

Tym, co wypadnie z tego modelu, jest zasadniczo biorąc, jedynie mnóstwo martwego drewna.

 

„Wired”

wydanie angielskie; nr 1,1995

 

*

 

Podróże w czasie

 

Podróże w czasie? Uważam, że ludzie regularnie wracają z przyszłości i bez przerwy wpływają na nasze życie. Dowody są widoczne wokół nas. Mówię o tym, że za każdym razem, kiedy wysuwamy roszczenie odszkodowawcze, odkrywamy, iż jakimś tajemniczym sposobem dokładnie to, za co chcemy uzyskać odszkodowanie, jest słowo w słowo wykluczone z zakresu, jaki obejmuje polisa.

 

*

 

Renegat

 

Często się mnie pyta, czy nie jestem trochę renegatem. Dwadzieścia lat temu (ratunku!), w Autostopem przez Galaktykę, wsławiłem się żartowaniem z nauki i techniki: z depresyjnych robotów, wind, które nie chcą współpracować, drzwi z idiotycznie nadfunkcyjnymi interfejsami użytkownika (co złego w zwykłym ich popychaniu?) i tak dalej. Teraz, jak widać na podstawie mojego niedawnego cyklicznego programu w Radiu 4 pod tytułem „Autostopem do przyszłości”, najwyraźniej stałem się jednym z głównych zwolenników nowych technologii. (Wolałbym, abyśmy nie wymyślili tego tytułu, czasem jednak wydarzenia mają własną energię).

Dwie sprawy:

Przede wszystkim zastanawiam się, czy nie mamy w dzisiejszych czasach za dużo komedii. Kiedy byłem dzieckiem, chowałem się pod kołdrą ze starym radiem, które kupiłem w sklepie ze starociami i słuchałem zachwycony Beyond Our Ken, Hancocka, The Navy Larka, nawet Clitheroe Kida – wszystkiego, co doprowadzało mnie do śmiechu. Te programy były jak przelotne deszcze i tęcze na pustyni. Potem pojawiło się I’m Sorry I’ll Read That Again, a kilka lat później wspaniałości Monty Pythona. Tym, co trafiło mnie w Pythonie jak piorun – i nie interesuje mnie, czy zostanie to umieszczone w kąciku pseudointelektualnych myśli – był fakt, iż komedia może być środkiem wyrazu, w którym niezwykle inteligentni ludzie wyrażają rzeczy niemożliwe do wyrażenia w żaden inny sposób. Z perspektywy szkoły z internatem w głębinach hrabstwa Essex, był to ekscytujący promień światła. Zastanawia mnie, że Pythoni pojawili się akurat wtedy, gdy znikali inni wielcy pobudzacze młodych wyobraźni – Beatlesi. Było w tym coś z przekazywania pałeczki. Chyba George Harrison stwierdził kiedyś coś podobnego.



Dziś każdy jest komikiem – nawet dziewczyny zapowiadające pogodę i prezenterzy telewizyjni. Śmiejemy się ze wszystkiego. Nie inteligentnie, nie z nagłego zaskoczenia, zdziwienia czy objawienia, jedynie nieustępliwie i bezsensownie. Nie ma już przelotnych deszczy na pustyni, jedynie wszechobecne błoto i mżawka, od czasu do czasu rozjaśniane błyskiem flesza paparazzi.

Kreatywne pobudzenie odeszło gdzie indziej – do nauki i techniki, by tworzyć nowe sposoby patrzenia na sprawy, rozumieć w nowy sposób wszechświat, nieustannie objawiać nowe fakty dotyczące funkcjonowania życia, naszego myślenia, sposobu postrzegania przez nas świata, naszej komunikacji. Oto mój drugi punkt.

Tam, gdzie trzydzieści lat temu zakładaliśmy zespoły rockowe, teraz zakładamy nowe inicjatywy i eksperymentujemy z nowymi sposobami komunikacji międzyludzkiej oraz bawimy się informacjami, którymi się wymieniamy. Jeżeli jeden pomysł nie wypali, wychyla się zza niego natychmiast następny, lepszy, potem kolejny i jeszcze jeden – wylewając się kaskadami z prędkością, z jaką pojawiały się w latach sześćdziesiątych albumy rockowe.

Zawsze jest taki moment, kiedy człowiek przestaje być zakochany – w osobie, idei albo sprawie, nawet jeżeli rekapitulujemy sprawę po latach, dostrzegamy drobne zdarzenie, nieodpowiednie słowo, fałszywą nutę, wszystko to, co oznacza, że sprawy już nigdy nie będą takie same. Dla mnie była to kwestia komika w varietes, który stwierdził: „Ech ci naukowcy… są tacy głupi! Słyszeliście o tych czarnych skrzynkach, które umieszczają w samolotach, prawda? Wiecie też pewnie o tym,; mają być niezniszczalne. Czarna skrzynka to ta część samolotu, która nigdy nie zostaje zniszczona, tak? Dlaczego więc nie zrobią z tego samego materiału całego samolotu?”.

Widownia ryczała ze śmiechu z głupoty naukowców, tkwiła w zaklętym kręgu, ja jednak czułem się bardzo nieswojo. Czy nadmierną pedanterią z mojej strony było uznanie, że żart nie pasuje, ponieważ „czarne skrzynki” są zrobione z tytanu, a gdyby zrobić samolot z aluminium, lecz z tytanu, byłby za ciężki, aby unieść się nad ziemię? I Zacząłem rozmontowywać ten dowcip. Co by było, gdyby mówił go Eric Morecambe? Byłby wtedy śmieszny? Chyba nie bardzo, a zależałoby to od tego, czy widownia widziałaby, że Eric jest głupi – innymi słowami ludzie z widowni musieliby w ramach wiedzy ogólnej znać ciężar właściwy aluminium i tytanu. Nie było sposobu na dekonstrukcję tego żartu (jeżeli uważacie, że to obsesyjne zachowanie, spróbujcie z tym żyć), innego niż bazujący na pełnym samozadowolenia spisku – opowiadającego dowcip z widownią, a służący wyszydzeniu kogoś, kto wie więcej od nich. Spowodowało to, że po kręgosłupie przeszedł mi zimny dreszcz, który do dziś nie minął. Poczułem się zdradzony przez komedię tak samo, jak gangsta rap sprawia, że czuję się zdradzony przez muzykę rockową. Zacząłem się także zastanawiać, ile dowcipów, robiłem, było po prostu, no cóż… ignoranckich.

 

Zwróciłem się ku nauce pewnego dnia 1985 roku, wędrując przez las na Madagaskarze. Szedł ze mną zoolog Mark Cawardine (z którym później współpracowałem przy tworzeniu książki Ostatnia okazja, by ujrzeć) i zadałem mu pytanie: „Powiedz mi, co jest niezwykłego w lesie deszczowym, że powinniśmy tak bardzo o niego dbać?”.

Opowiedział mi. Zajęło to mniej więcej dwie minuty. Wyjaśnił, jaka jest różnica między lasem umiarkowanym a deszczowym i jak doszło do tego, że ten drugi wytwarza tak niesamowitą różnorodność form życia, pozostając równocześnie czymś niezwykle kruchym i delikatnym. Zamilkłem na kilka chwil i zaczęło do mnie docierać, że porcja prostej, nowej wiedzy właśnie zmieniła sposób, w jaki postrzegam świat. Dano mi oto do ręki nić, za którą będę mógł podążyć do wnętrza splątanego kłębowiska nieprawdopodobnie skomplikowanego świata. Przez następne kilka lat pożerałem wszystko, co dostałem w ręce na temat nauk ewolucyjnych i zrozumiałem, że nic, co kiedykolwiek zrozumiałem na ten temat w szkole, nie przygotowało mnie do ogromu tego, co zaczynało teraz wpływać w moje pole widzenia. Z ewolucją jest tak, że jeżeli nie wywróciła ci mózgu na nice, nie zrozumiałeś jej.

Potem ku swemu zaskoczeniu odkryłem, że zbiega się to z moim rosnącym zainteresowaniem komputerami. W tym entuzjazmie nie było nic głębokiego – jedynie bezwstydnie uwielbiam bawić się gadżetami. Chodzi o niezgodną z intuicją obserwację, że złożone efekty wynikają z prostych przyczyn, wielokrotnie powtarzanych. Niezwykle łatwo dostrzec to na przykładzie komputera. Niezależnie od tego, jak złożone efekty tworzy – modeluje turbulencje wiatru, gospodarkę albo sposób przechodzenia światła przez oko wyimaginowanego dinozaura – wszystko jest wynikiem prostych linijek kodu, zaczynającego się od dodania jeden plus jeden, sprawdzenia wyniku, a następnie powtórzenia operacji. Możliwość obserwowania złożoności rozkwitającej z tej prymitywnej prostoty jest jednym z największych cudów naszej epoki – większym nawet od widoku człowieka spacerującego po Księżycu.

Znacznie trudniej dostrzec to w przypadku ewolucji życia. Skala czasu jest niezwykle długa, a nasza perspektywa skomplikowana, bo patrzymy na samych siebie, jednak wynalezienie komputera po raz pierwszy dało nam rzeczywiste poczucie, jak to działa – tak samo jak dopiero wynalezienie pompy hydraulicznej pozwoliło nam zrozumieć, jak funkcjonuje serce i jak pracuje krwiobieg.

Dlatego nie da się oddzielić czystej nauki od techniki – karmią się i stymulują nawzajem. Tak więc jeżeli zajrzysz do wnętrza najnowszego gadżetu do przenoszenia plików dźwiękowych mp3 z jednego komputera na drugi, znajdujący się kilka kontynentów dalej, oraz przyjrzysz się infrastrukturze, która spowodowała jego powstanie i której, zwrotnie, stał się częścią, okaże się on w swoim rodzaju tak samo interesujący jak sposób, w jaki replikuje się komórka, w jaki w mózgu powstaje myśl albo w jaki owad z głębin amazońskiego lasu deszczowego trawi swoją zdobycz. Wszystko jest częścią tego samego podstawowego procesu, którego sami jesteśmy częścią, to do niego trafia cała nasza kreatywna energia i w każdej chwili będę się nim zajmował z większą przyjemnością niż komediantami, telewizją albo piłką nożną.

 

październik 20

 

* * *

 

Stań przed kimś z kwestionariuszem dowolnej ankiety w ręku, a będzie kłamał. Mój przyjaciel miał kiedyś przygotować kwestionariusz, który wypełnianoby przez Internet. Stwierdził, że informacje, jakie uzyskał o stanie świata, niezwykle podnoszą na duchu. Wiedzieliście na przykład, że niemal 90 procent populacji to dyrektorzy we własnych firmach, zarabiający rocznie ponad milion dolarów?

 

*

 

Czy istnieje sztuczny Bóg?

 

Zostało to zaprogramowane jako dyskusja, ponieważ nieco się obawiałem przybycia tutaj. Nie sądziłem, że będę miał czas cokolwiek przygotować, więc pomyślałem sobie: „Cóż będziesz miał do powiedzenia j jako amator?”, zwłaszcza na sali pełnej takich luminarzy. Uznałem więc, że zadowolę się debatą. Po kilku dniach pobytu tutaj stwierdziłem jednak, że jesteście bandą normalnych facetów! Te dni były pełne pomysłów, dzięki rozmowom z ludźmi i słuchaniu miałem ich tak wiele, że po prostu wstanę i podebatuję sam ze sobą. Będę przez chwilę mówił i mam nadzieję, że uda mi się na tyle prowokować i rozpalać poglądy, że na końcu dojdzie do gwałtownego rzucania krzesłami.

Zanim wezmę kurs na to, z czym chcę podjąć walkę, pragnę ostrzec, że od czasu do czasu wątki mogą się nieco gubić, mnóstwo materiału jest bowiem wynikiem tego, co słyszeliśmy dzisiaj, jeżeli więc chwilami będę odchodzić od tematu… w ciągu dnia mówiłem komuś, że mam czteroletnią córkę i w pierwszych dwóch czy trzech tygodniach jej życia z wielkim zainteresowaniem obserwowałem jej twarz – całkiem nieoczekiwanie zauważyłem coś, czego nie zauważył nikt w dotychczasowych epokach”, moja córka restartowała!

Chciałbym wspomnieć o jednej rzeczy, która nie ma najmniejszego znaczenia, ale z której jestem strasznie dumny: urodziłem się w Cambridge w 1952 roku, a moje inicjały to DNA!

Temat, który chcę przedstawić dziś wieczór, temat debaty, której najwyraźniej nie będziemy mieli, jest lekko frywolny (zaskoczy was, ale zobaczymy, dokąd nas zaprowadzi): „Czy istnieje sztuczny Bóg?”. Jestem pewien, że większość osób na tej sali podziela ten sam pogląd, nawet jednak całkowity ateista musi zauważyć, że rola boga wywierała niezwykle głęboki wpływ na historię ludzkości przez wiele, wiele stuleci. Bardzo ciekawe, skąd to się wzięło i co właściwie znaczy (w świecie współczesnej nauki bywa, iż żywi się nadzieję przeciw nadziei).

Zastanawiałem się nad tym dziś, kiedy Larry Yaeger mówił o tym „Czym jest życie?” i wspomniał na koniec o czymś, o czym dotychczas nie wiedziałem, czyli o specyficznej dziedzinie, jaką jest rozpoznawanie pisma ręcznego. Przeszła mi przez głowę dziwna myśl, że próba określenia, czym jest życie, a czym nie jest i gdzie znajduje się granica, ma ciekawy związek ze sposobem, w jaki rozpoznaje się pismo ręczne. Wszyscy wiemy, że kiedy pokaże się nam jakiś twór – czy to będzie kupka pleśni z lodówki czy coś innego – instynktownie wiemy, kiedy mamy do czynienia z organizmem żywym, a kiedy nie. Okazuje się to jednak niezwykle trudne do precyzyjnego zdefiniowania. Pamiętam, jak kiedyś, dawno temu, potrzebowałem definicji życia do mowy, którą miałem wygłosić. Zakładając, że istnieje coś prostego, zacząłem się rozglądać po Internecie i ze zdumieniem stwierdziłem, jak wielka jest ich różnorodność oraz jak szczegółowe, bardzo szczegółowe muszą być, aby zawierać „to”, a nie zawrzeć „tamtego”. Jeżeli się nad tym zastanowić, zbiór zawierający muszkę owocówkę, Richarda Dawkinsa i Wielką Rafę Koralową stanowi zestaw obiektów, które dość trudno porównać. Kiedy zaczniemy rozmyślać, jakich szukamy zasad, by spróbować znaleźć zasadę, która jest oczywiście prawdziwa, sprawa okazuje się bardzo, bardzo trudna.

Porównajmy to z rozpoznawaniem, czy coś jest A, B albo C. Jest to proces podobnego rodzaju, ale równocześnie proces bardzo odmienny, bowiem można o czymś powiedzieć, że „nie jestem całkiem pewien, czy to żywe, czy nieżywe, tu na krawędzi jakby jest, prawda, prawdopodobnie jest to bardzo niskiej jakości przykład czegoś, co można by nazwać życiem, może być ledwo żywe, a nawet wcale”. O czymś, będącym przykładem życia cyfrowego, można powiedzieć: „Czy da się to zaliczyć do obiektów żywych?”. Używając czyjegoś stwierdzenia, które tu usłyszałem, można spytać, czy jest to coś, co po postawieniu na tym stopy, się rozgniecie? Pomyślmy o kontrowersyjnej hipotezie Gaia; ludzie mówią: „Czy planeta żyje?”, „Czy ekosfera żyje?”. W końcu zależy to od tego, jak się wszystko zdefiniuje.

Porównajmy to z rozpoznawaniem pisma ręcznego. Próbujemy stwierdzić, czy jest to A czy B. Ludzie piszą A i B na różne sposoby: kwiecić ście, skośnie, jeszcze inaczej. Nie można powiedzieć: „Cóż, jest w coś z A, ale też trochę z B”, nie da się bowiem czymś takim napisy słowa „arbuz”. Albo jest to A, albo B. Jak o tym decydujemy? Jeżeli rozpoznajemy pismo ręczne, nie oceniamy stopnia A-owości i B-owości litery, ale próbujemy określić intencje osoby, która ją napisała. W końcu sprawa jest bardzo jednoznaczna: „Jest to A czy B? – aha! To A!”, ponieważ piszący pisał „arbuz” i wyraźnie to miał na myśli. Tak więc,; przy braku działającego celowo twórcy nie da się powiedzieć, czym jest’ życie, zależy to bowiem od zestawu definicji, jakie włączymy w definicję nadrzędną. Bez Boga życie jest jedynie sprawą poglądu.

Chciałbym nawiązać do jeszcze kilku spraw, które się dziś pojawiły. Byłem (znów) zafascynowany Lanym mówiącym o tautologii, – ‘: pamiętam bowiem pewien spór, który tak całkowicie zbił mnie z tropu, że nie byłem w stanie replikować, wyzwanie bardzo mnie bowiem i zmieszało i nie wiedziałem, co odpowiedzieć. Ktoś powiedział mi kiedyś: „Tak, ale cała teoria ewolucji opiera się na tautologii: kto przeżywa, przeżywa”. Jest to tautologia, więc nic nie znaczy. Zastanawiałem się nad tym przez jakiś czas i w końcu uznałem, że tautologia to coś,, co nic nie znaczy nie tylko dlatego, że nie wprowadzono do tego żadnej informacji, ale także dlatego, że nie wyniknęły z tego żadne konsekwencje. Być może natknęliśmy się przypadkiem na ostateczną odpowiedź; to jedyna rzecz, jedyna siła, prawdopodobnie najpotężniejsza, którą sobie uświadamiamy, a która nie potrzebuje innego wkładu, żadnego wsparcia z żadnego innego miejsca, jest oczywista, a więc tautologiczna, mimo to efekt jej działania jest niezwykle potężny. Trudno znaleźć cokolwiek, co jej odpowiada, dlatego umieściłem ją na początku jednej z moich książek. Zredukowałem to do treści, która wydała mi się czystą esencją, a jest bardzo podobna do tego, o czym mówiono przede mną, czyli: „Wszystko, co się wydarza, wydarza się; wszystko, co wydarzając się, powoduje wydarzenie się czegoś innego, powoduje wydarzenie się czegoś innego, a wszystko, co wydarzając się, powoduje ponowne wydarzenie się samego siebie, wydarza się ponownie”. W rzeczywistości nie potrzeba nawet drugiego i trzeciego stwierdzenia, bowiem wypływają one z pierwszego, które jest oczywiste i nie trzeba nic do niego dodawać – wszystko stąd wypływa. Wydaje mi się więc, że uchwyciliśmy tu fundamentalną, ostateczną prawdę, z którą nie ma co polemizować. Dostrzegł to gość stwierdzający, że to tautologia. Tak, to jest tautologia, ale tautologia wyjątkowa pod tym względem, że – choć nie wymaga wprowadzania informacji – wypływa z niej nieskończona liczba informacji. Sądzę więc, że jest to prawdopodobnie pierwotna przyczyna wszystkiego we wszechświecie. Poważne twierdzenie, ale przemawiam chyba do przychylnych słuchaczy.

Skąd bierze się idea Boga? Sądzę, że na mnóstwo rzeczy mamy bardzo wypaczone spojrzenie, spróbujmy jednak zbadać, skąd akurat ten pogląd się wziął. Wyobraźmy sobie wczesnego człowieka. Wczesny człowiek jest – jak wszystko inne – rozwiniętym stworem i znajduje się w świecie, którym zaczął się trochę zajmować – zaczął wytwarzać narzędzia i stał się za ich pomocą zmieniaczem środowiska, a teraz, kiedy robi narzędzia, robi je po to, aby zmieniać środowisko. Aby dać przykład, jak działa człowiek w porównaniu do innych zwierząt, rozważmy specjację, która, jak wiadomo, ma skłonność następować, kiedy niewielka grupa zwierząt zostanie odseparowana od reszty stada z powodu zmiany geologicznej, presji populacyjnej, niedoboru pożywienia czy innego czynnika i znajdzie się w środowisku, w którym panują inne warunki. Weźmy bardzo prosty przykład: grupa zwierząt nagle znajduje się w otoczeniu, gdzie jest znacząco zimniej. Wiadomo, że po kilku pokoleniach geny wspierające tworzenie się grubszego futra wysuną się na czoło i kiedy przyjedziemy popatrzeć na zwierzęta, od razu dostrzeżemy, że mają gęściejsze futra. Wczesny człowiek będący wytwórcą narzędzi nie musi tego robić: może zamieszkać w ogromnym wachlarzu środowisk ziemskich – od tundry do pustyni Gobi. Udaje mu się nawet mieszkać z Nowym Jorku, a powodem jest to, że zjawiając się w nowym otoczeniu, nie musi czekać kilka pokoleń – jeżeli przybędzie do zimnej okolicy i zobaczy zwierzę z genami pomagającymi rosnąć grubemu futru, mówi: „Ściągnę je z niego”. Narzędzia pozwoliły nam myśleć celowo – wytwarzać przedmioty i robić rzeczy służące tworzeniu świata, który bardziej nam odpowiada. Wyobraźmy teraz sobie wczesnego człowieka rozglądającego się wokół po dniu radosnego wytwarzania narzędzi. Rozgląda się i widzi świat, który sprawia mu wielką przyjemność: za plecami ma góry pełne jaskiń – wspaniałe góry, ponieważ w jaskiniach można się chować przed deszczem i niedźwiedziami, przed sobą ma las – pełen orzechów, jagód i pysznego jedzenia, w pobliżu płynie strumień pełen pysznej wody, którym można też pływać łódkami i robić w nim różne rzeczy, niedaleko siedzi kuzyn Ug, który upolował mamuta – mamuty są wspaniałe, ponieważ można je jeść, można nosić ich futra, można z ich kości robić broń do polowania na następne mamuty. Naprawdę wspaniały świat, wszystko jest fantastyczne, nasz wczesny człowiek ma jednak chwilę na zastanowienie i myśli sobie: „Świat, w którym żyję, jest ciekawy”, potem jednak zadaje sobie bardzo zdradliwe pytanie, całkowicie bezsensowne i błędne, ale nieuniknione z powodu typu istoty, jaką się stał, istoty, jaką uczyniła go ewolucja, istoty, która rozkwitła, ponieważ myśli w ten właśnie szczególny sposób. Człowiek i producent narzędzi przygląda się światu i myśli „Kto więc go zrobił?”. Kto go zrobił? – widzicie zdradliwość tego pytania. Wczesny człowiek myśli: „No cóż, ponieważ znam tylko jeden rodzaj istoty wytwarzającej rzeczy, więc ten, kto zrobił to wszystko, musi być znacznie większy, znacznie potężniejszy i zdecydowanie niewidzialny, podobny do nas, a ponieważ to ja jestem silny i wszystko robię, jest prawdopodobnie mężczyzną”. W ten sposób powstała idea boga. Potem, ponieważ wytwarzając coś, działamy z zamiarem użycia tego w określonym celu, wczesny człowiek zadał sobie pytanie: „Jeżeli to wszystko zrobił, to po co?”. Teraz zatrzaskuje się pułapka, ponieważ wczesny człowiek myśli: „Ten świat bardzo mi pasuje. Jest w nim wszystko, co mi pomaga, co mnie karmi i o mnie dba, o tak, ten świat pięknie do mnie pasuje” i dochodzi do nieuniknionego wniosku, że ktokolwiek go stworzył, stworzył go dla niego.

Trochę to przypomina kałużę, która budzi się pewnego dnia i myśli: „Świat, w którym żyję, jest ciekawy – jestem w bardzo interesującej dziurze – świetnie do mnie pasuje, nie? Tak naprawdę znakomicie do mnie pasuje, że musiała zostać zrobiona po to, aby mnie w sobie mieć!”. Pomysł jest tak doskonały, że choć słońce wznosi się wyżej i wyżej, powietrze coraz bardziej się rozgrzewa, a kałuża robi się coraz mniejsza, trwa ona rozpaczliwie przy tym, że wszystko będzie dobrze, ponieważ świat miał ją zawierać, został stworzony tak, aby w nim była; a chwila, w której znika, raczej ją zaskakuje. Myślę, że powinniśmy uważać na coś podobnego. Wszyscy wiemy, że w którymś momencie w przyszłości wszechświat się skończy, a w innym momencie – znacznie wcześniej, choć nie w bezpośredniej przyszłości – Słońce wybuchnie. Uważamy, że zostało nam jeszcze na tyle dużo czasu, że nie ma się czym martwić, choć z drugiej strony jest to bardzo niebezpieczne podejście. Spójrzmy, co ma się wydarzyć 1 stycznia 2000 roku i nie udawajmy, że nie ostrzegano nas, iż stulecie się skończy! Moim zdaniem, jeżeli chcemy długoterminowo przeżyć, potrzebujemy szerszej perspektywy w sprawie tego, kim jesteśmy i co tu robimy.

Jest szereg dziwactw w perspektywie, z jakiej spoglądamy na świat. To, że żyjemy na dnie głębokiej studni grawitacyjnej, na powierzchni pokrytej gazem planety krążącej wokół kuli ognia w odległości 145 milionów kilometrów i uważamy to za normalne, jest oczywistą wskazówką, jak skrzywioną mamy perspektywę. Na szczęście w ciągu naszej myślącej historii dokonaliśmy różnych rzeczy, aby powoli naprawić część naszych błędnych mniemań. Dość to dziwne, ale sporo ich wynikło z piasku, pomówmy więc o czterech epokach piasku.

Z piasku robimy szkło, ze szkła robimy soczewki, a z soczewek teleskopy. Kiedy wspaniali wcześni astronomowie, Kopernik, Galileusz i inni, skierowali swe teleskopy na niebo i odkryli, że wszechświat jest całkowicie inny, niż się spodziewano, świat wcale nie jest główną częścią wszechświata, a wokół nas jest tylko kilka maleńkich światełek i – a pojęcie tego trwało bardzo, bardzo długo – jesteśmy jedynie maleńką plamką wirującą wokół maleńkiej kuli nuklearnego ognia, będącą jedną z milionów milionów milionów podobnych, tworzących naszą galaktykę, a nasza Galaktyka jest jedną z milionów albo miliardów tworzących wszechświat, więc rodzi się możliwość, że istnieją miliardy wszechświatów, co zmusiło nas do drobnej korekty spojrzenia że wszechświat należy do nas.


Date: 2015-12-18; view: 697


<== previous page | next page ==>
Gdzie najbardziej się panu podobało podczas zbierania materiałów do Ostatniej okazji, by ujrzeć? 6 page | Gdzie najbardziej się panu podobało podczas zbierania materiałów do Ostatniej okazji, by ujrzeć? 8 page
doclecture.net - lectures - 2014-2024 year. Copyright infringement or personal data (0.009 sec.)