Home Random Page


CATEGORIES:

BiologyChemistryConstructionCultureEcologyEconomyElectronicsFinanceGeographyHistoryInformaticsLawMathematicsMechanicsMedicineOtherPedagogyPhilosophyPhysicsPolicyPsychologySociologySportTourism






Gdzie najbardziej się panu podobało podczas zbierania materiałów do Ostatniej okazji, by ujrzeć? 5 page

Pójdźmy jednak jeszcze stopień dalej. Jak często przeglądałeś prospekt albo katalog i myślałeś: „Chciałbym, aby ktoś napisał książkę o…”, „Gdyby ktoś wyprodukował rower z…”, „Dlaczego nikt nie robi śrubokrętów, które…” albo „Dlaczego nie robią tego w niebieskim kolorze?”. Prospekt nie odpowie ci na to, ale Internet może.

Co naprawdę z chęcią byś posiadał, gdyby ktoś wpadł na pomysł to zrobić? Propozycje proszę przesyłać do www.h2g2.com.

 

„The Independent on Sunday”,

listopad 1999

 

* * *

 

Stworzyłem zestaw zasad, opisujących nasze reakcje wobec osiągnięć technicznych:

 

1. Wszystko, co istnieje na świecie, kiedy się rodzimy, jest dla nas normalne i zwyczajne i stanowi naturalny element sposobu, w jaki funkcjonuje świat.

2. Wszystko, co zostało wynalezione między naszym piętnastym a trzydziestym piątym rokiem życia, jest nowe, podniecające i rewolucyjne, prawdopodobnie można zrobić w tym karierę.

3. Wszystko, co wynaleziono po naszym trzydziestym piątym i życia, jest niezgodne z naturalnym porządkiem rzeczy.

 

*

 

„American Atheists”, Wywiad

 

AMERICAN ATHEISTS: Panie Adams, określono Pana kiedyś jako „radykalnego ateistę”. Czy to trafne określenie?

 

DNA: Tak. Stosuję określenie „radykalny” dość swobodnie, głównie jako podkreślenie. Jeżeli ktoś określa się mianem „ateisty”, często spotyka się z reakcją: „Nie masz na myśli, że jesteś agnostykiem?”. Muszę odpowiedzieć, że jak najbardziej chodzi mi o „ateistę”. Naprawdę nie wierzę, że istnieje Bóg – nie. Jestem jak najbardziej przekonany, że Boga nie ma (to dość subtelna różnica). Nie widzę najmniejszego strzępka dowodu, który by sugerował, że jakiś Bóg istnieje. Łatwiej powiedzieć, że jestem radykalnym ateistą – po to, aby zasygnalizować, iż naprawdę mam na myśli to, co mówię; gruntownie prze myślałem sprawę i przedstawiam pogląd, który naprawdę reprezentuję. Śmieszne, jak wiele osób naprawdę zaskakuje tak silnie wyrażony pogląd. Wygląda na to, że w Anglii oddryfowaliśmy od bliżej nieokreślonego, rozmytego anglikanizmu w stronę nieokreślonego, rozmytego agnostycyzmu – zarówno jedno, jak i drugie jest – moim zdaniem – sygnałem niechęci do nadmiernego myślenia o pewnych sprawach.

Ludzie często mówią: „Tak na wszelki wypadek chyba lepiej pozostać agnostykiem”. Podejście takie świadczy – według mnie – o takim głuptactwie i zamęcie w głowie, że zazwyczaj nie daję się wciągnąć w konwersację i cichcem się wymykam. (Jeżeli okaże się, że cały czas się myliłem i w rzeczywistości Bóg istnieje, a wrażenie robiło na nim to legalistyczne, clintonowskie dzielenie włosa na czworo, połączone ze stałym zaciskaniem kciuków za plecami, aby się udało, chyba i tak nie chciałbym go czcić).



Niektórzy ludzie pytają, jak mogę twierdzić, że wiem. Czy „wiara, że nie ma Boga” nie jest tak samo irracjonalna, arogancka itd. jak „wiara, że Bóg istnieje”? Nie zgadzam się z tym z kilku powodów. Po pierwsze, nie ma we mnie „wiary, że nie ma Boga”. Nie rozumiem, jaki związek z tym ma mieć wiara. Wierzę albo nie wierzę mojej czteroletniej córce, kiedy mówi, że to nie ona nabałaganiła na podłodze. Wierzę w sprawiedliwość i grę fair (choć nie bardzo wiem, jak to osiągnąć w inny sposób, niż poprzez nieustanne blokowanie szans na osiągnięcie sukcesu). Wierzę także w to, że dobrym pomysłem dla Anglii byłoby przystąpienie do Europejskiej Unii Monetarnej. Nie znam się na ekonomii na tyle, aby debatować na ten temat z ekonomistami, to jednak, co wiem – plus potężny impuls z trzewi – sugeruje mi bardzo mocno, że byłby to odpowiedni kurs. Zdaję sobie sprawę z tego, iż moje podejście może się okazać błędne, dlatego uważam, że jak najbardziej jest tu uzasadnione użycie słowa „wierzyć”. Jednak jako pancerz chroniący irracjonalne poglądy przed uzasadnionymi pytaniami, słowo to moim zdaniem odpowiada za sporo intryg. Tak więc nie wierzę, że nie ma Boga. Jestem przekonany, że Boga nie ma, a to całkowicie inna postawa. Stwierdzenie to pozwala mi przejść do drugiego argumentu.

Nie godzę się na modne obecnie twierdzenie, że każdy pogląd jest automatycznie wart takiego samego szacunku jak każdy inny równorzędny i przeciwny. Uważam, że Księżyc składa się ze skał. Jeżeli ktoś mi mówi: „Przecież nie byłeś tam. Nie widziałeś go na własne oczy, więc mój pogląd, że jest zrobiony z norweskiego bobrzego sera jest tak samo uzasadniony”, nawet nie będę zamierzał się spierać. Istnieje coś, co nazywa się ciężarem dowodu, a zarówno w przypadku Boga, jak i składu księżyca, radykalnie się on zmienił. Bóg był najlepszym wyjaśnieniem, jakie posiadaliśmy, ale teraz mamy znacznie lepsze. Bóg przestał być wyjaśnieniem wszystkiego – sam stał się czymś, co wymaga niezwykłej dawki wyjaśnienia. Nie sądzę więc, aby przekonanie, iż Boga nie ma, było tak samo irracjonalnym i aroganckim punktem widzenia, jak wiara, że Bóg istnieje. Nie uważam, aby ta sprawa wymagała bezstronności.

 

AMERICAN ATHEISTS: Od kiedy jest Pan niewierzący i czym zostało to spowodowane?

 

DNA: To dość banalna historia. Jako nastolatek byłem zaangażowanym chrześcijaninem. Wyniosłem to z domu. Pracowałem nawet na rzecz kaplicy szkolnej. Pewnego dnia, kiedy miałem mniej więcej osiemnaście lat, idąc przez miasto, natknąłem się na ulicznego kaznodzieję i w poczuciu obowiązku zatrzymałem się, aby go posłuchać. Słuchając go, powoli zaczęło mi świtać, że opowiada kompletne bzdury i dotarło do mnie, że najlepiej będzie nieco się nad tym wszystkim zastanowić.

Ująłem to tak, jakby nastąpiło bardzo gładko, ale mówiąc „dotarło do mnie”, mam na myśli dłuższy proces. Przez lata nauki historii, fizyki, łaciny i matematyki nauczyłem się (choć z trudem) co nieco o standardach argumentowania, standardach przeprowadzania dowodu, standardach logiki i tak dalej. Tak naprawdę uczyliśmy się jedynie, jak dostrzegać różne rodzaje błędnej logiki, ale wtedy na ulicy nagle dotarło do mnie, że nie da się zastosować powyższych standardów do zagadnień religijnych. Na lekcjach religii proszono, abyśmy z szacunkiem słuchali argumentów, które – wysuwane na przykład na poparcie poglądu, dlaczego, powiedzmy, ustawy zbożowe* zniesiono wtedy, kiedy je zniesiono – wyśmiano by jako głupie i dziecinne, a w kategoriach logiki i dowodu po prostu błędne. Dlaczego tak się działo?

No cóż, w historii – nawet jeśli rozumienie wydarzeń, przyczyni i skutków jest sprawą interpretacji; nawet jeśli interpretacja jest pod wieloma względami sprawą opinii – opinie i interpretacje są obiektem wywracającego na nice morderczego krzyżowego ognia argumentów i kontrargumentów, a te, które się utrzymają, stają się obiektem kolejnej rundy wyzwań faktograficznych i logicznych ze strony następnego pokolenia historyków – i tak dalej. Nie wszystkie poglądy są równe! Niektóre są znacznie bardziej krzepkie, złożone i wspierane przez logikę oraz argumenty niż pozostałe.

Byłem więc już zaznajomiony z ideą (obawiam się) akceptowałem pogląd, że nie da się zastosować logiki fizyki do religii – że obie te dziedziny zajmują się odmiennymi typami „prawdy”. (Obecnie sądzę, że to nonsens, ale aby kontynuować…). Zaskoczyło mnie, że argumenty na korzyść idei religijnych są tak słabe i niemądre w porównaniu do solidnych argumentów czegoś tak zależnego od interpretacji i opinii jak historia. W istocie były żenująco dziecinne. Religijne idee nigdy nie były przedmiotem otwartego kwestionowania, któremu podlegały wszelkie inne dziedziny intelektualne. Dlaczego? Ponieważ by go nie wytrzymały. W ten sposób stałem się agnostykiem. Myślałem, myślałem i myślałem, ponieważ jednak nie miałem dość materiału do przemyśleń, nie doszedłem do żadnej konkluzji. Bardzo powątpiewałem w ideę istnienia Boga, ale wiedziałem za mało o wszystkim, aby zastąpić ją dobrym, działającym modelem albo innym wyjaśnieniem, no cóż, życia, wszechświata i całej reszty. Nie rezygnowałem jednak – czytałem i myślałem dalej. Tuż po trzydziestce natknąłem się na biologię ewolucyjną, szczególnie pod postacią książek Richarda Dawkinsa Samolubny gen i Ślepy zegarmistrz, czyli jak ewolucja dowodzi, że świat nie został zaplanowany i nagle (wydaje mi się, że w czasie drugiego czytania Samolubnego genu) wszystko wskoczyło na miejsce. Przedstawiona tam koncepcja jest zadziwiająco prosta, ale w naturalny sposób wyjaśnia powstanie nieskończonej i zdumiewającej złożoności życia. Respekt, jaki we mnie wzbudziła, sprawił, że respekt, o jakim mówią ludzie, opowiadając o doświadczeniu religijnym, wydał się niepoważny. Respekt wynikający ze zrozumienia stoi dla mnie zawsze ponad respektem biorącym się z ignorancji.

 

AMERICAN ATHEISTS: Zrobił Pan aluzję do swego ateizmu w przemowie do wielbicieli („…byt to jeden z niewielu przypadków, kiedy wierzyłem w Boga”). Czy Pański ateizm jest powszechnie znany Pańskim wielbicielom, przyjaciołom i współpracownikom? Czy wiele osób z kręgu Pańskich przyjaciół i współpracowników jest ateistami?

 

DNA: Pytanie jest dla mnie nieco zaskakujące i sądzę, że mamy tu do czynienia z pewną różnicą kulturową. W Anglii bycie ateistą to nic wielkiego. Lekki dyskomfort wywołują za to ludzie, którzy wyraźnie wyrażają określony punkt widzenia tam, gdzie za nieco bardziej właściwe uważana jest obojętna nijakość – stąd się bierze przedkładanie agnostycyzmu nad ateizm. Przejście od agnostycyzmu do ateizmu wymaga – moim zdaniem – znacznie większego wysiłku intelektualnego, niż większość ludzi jest w stanie wykonać. Nie robi się jednak wokół tego wielkiej sprawy. Szereg moich znajomych, z którymi się spotykam, to naukowcy i w ich kręgach ateizm jest normą. Podejrzewam, że większość moich pozostałych znajomych to agnostycy, tylko niewielu spośród nich to ateiści. Gdybym miał popatrzeć wśród przyjaciół, członków rodziny, kolegów i powiedzieć, którzy z nich uważają, że Bóg istnieje, prawdopodobnie rozejrzałbym się wśród starszych oraz (jeżeli mam być całkiem szczery) mniej wykształconych. Jest kilka wyjątków. (Z nawyku niemal dodałem „zaszczytnych wyjątków”, w rzeczywistości tak nie uważam).

 

AMERICAN ATHEISTS: Jak często Pańscy wielbiciele, przyjaciele lub współpracownicy próbowali „uratować” Pana od ateizmu?

 

DNA: Nigdy. W Anglii nie mamy tego rodzaju fundamentalizmu. No, może to nie do końca prawda, podejrzewam jednak (będę tu straszliwie arogancki), że po prostu nie natykam się na takich ludzi – tak jak nie natykam się na ludzi oglądających nadawane w ciągu dnia opery mydlane czy czytających „National Enquirera”. Jak Pan zazwyczaj na to reaguje? Nie zawracałbym sobie tym głowy.

 

AMERICAN ATHEISTS: Czy z powodu ateizmu miał Pan jakieś problemy w życiu zawodowym (bigoteria skierowana przeciwko ateistom) i jak Pan sobie z tym poradził? Jak często się to zdarzało?

 

DNA: Nigdy najmniejszych. To coś nie do pomyślenia.

 

AMERICAN ATHEISTS: W Pańskich książkach jest kilka niefrasobliwych odniesień do Boga i religii („…dwa tysiące lat po tym, jak pewien człowiek został przybity gwoździami do drzewa…”). Jak Pański ateizm wpłynął na Pańską twórczość? Które postacie albo sytuacje najdokładniej odzwierciedlają Pańskie poglądy religijne?

 

DNA: Jestem zafascynowany religią. (To całkiem inna rzecz, niż w nią wierzyć!). Ma ona tak nieobliczalnie wielki wpływ na ludzkie sprawy. Czym właściwie jest? Co sobą reprezentuje? Dlaczego ją właściwie wymyśliliśmy? W jaki sposób ciągle funkcjonuje? Co się z nią stanie? Uwielbiam dźgać i szturchać religię. Przez minione lata tyle się nad nią zastanawiałem, że fascynacja religią w każdej chwili może przeniknąć do mojej twórczości.

 

AMERICAN ATHEISTS: Co chciałby Pan przekazać swoim ateistycznym wielbicielom?

 

DNA: Cześć! Co słychać?

 

Z: „The American Atheists” 37, No. 1

(wywiad przeprowadzony przez Davida Silvermana)

 

Jakie są plusy komunikowania się z wielbicielami przez e-maila?

 

Jest to szybsze, prostsze i wymaga mniej lizania.

 

*

 

Przepowiadanie przyszłości

 

Przepowiadanie przyszłości to robota głupiego, j ednak w coraz większym stopniu jest to gra, w którą musimy grać wszyscy, ponieważ świat zmienia się w zawrotnym tempie i musimy mieć jakieś wyobrażenie, jak będzie wyglądać przyszłość – będziemy bowiem w niej żyć, być może w przyszłym tygodniu.

Dziwne przy tym, że główny motor tego niesamowitego tempa zmian – przemysł komputerowy – okazuje się dość kiepski w przewidywaniu przyszłości. Nie udało mu się przewidzieć zwłaszcza dwóch rzeczy: po pierwsze pojawienia się Internetu, co w niezwykle krótkim czasie stało się osią, wokół której kręci się cały przemysł komputerowy, po drugie tego, że stulecie się skończy.

Stoimy na krawędzi nowego tysiąclecia i niczym małpy u Kubricka, stojące przed olbrzymim czarnym monolitem, spoglądamy w górę błyszczącego lica klifu czekających nas zmian. Na jakiej podstawie może my mieć nadzieję, że zgadniemy, co nadejdzie? Komputery molekularne, komputery kwantowe – co możemy się ośmielić o nich powiedzieć? Myliliśmy się co do pociągów, myliliśmy się co do samolotowy radia i telefonów, myliliśmy się co do… cóż, aby przedstawić obszerną listę rzeczy, co do których się myliliśmy, można zrobić znacznie gorsze rzeczy, niż wyciągnąć egzemplarz książki Christophera Cerfa i Victora Navasky’ego pod tytułem The Experts Speak.

Jest to kompendium dokonywanych w przeszłości autorytatywnych przepowiedni, które okazały się wspaniale błędne – zazwyczaj niemal natychmiast. Wiecie, o co chodzi. Irving Fisher, profesor ekonomii na Uniwersytecie Yale, powiedział 17 października 1929 roku, że „akcje osiągnęły poziom, który wygląda na permanentnie wysoki i wyrównany”. Dyrektor muzyczny firmy Decca powiedział w 1962 roku o Beatlesach: „Nie podoba się nam ich brzmienie. Grupy gitarowe się kończą” i tak dalej. Ach – jest jeszcze jedno – „Bill Clinton przegra z każdym republikaninem, który nie będzie się ślinił na scenie”. Napisano tak w 1995 roku w „The Wall Street Jouraal”. Książka jest bardzo gruba i można ją z radością czytać godzinami w toalecie.

Dziwne jest to, że wcale się nie poprawiamy w zakresie przewidywania. Uśmiechamy się pobłażliwie, słysząc, że w 1897 roku lord Kelvin uznał, iż „radio nie ma przyszłości”, z zaskoczeniem odkrywamy jednak, że Ken Olsen, prezes Digital Equipment Corporation, powiedział w 1977 roku, że „nie istnieje ani jeden powód, który by uzasadniał sens posiadania przez prywatne osoby komputera w domu”. Nawet Bill Gates, który postawił sobie za punkt honoru całkowite mylenie się, wsławił się powiedzeniem, że nie jest w stanie wyobrazić sobie, by ktokolwiek potrzebował w swoim komputerze więcej niż 640 kB pamięci. Spróbuj używać Worda, mając dwadzieścia razy tyle.

Ciekawe byłoby prowadzenie księgi przepowiedni i sprawdzenie, czy jesteśmy w stanie dostrzec absolutne hity, kiedy są dopiero zawadiackimi małymi pączkami. Ostatnio zauważyłem coś takiego w lutym, w wypowiedzi pana Wayne’a Leucka, wiceprzewodniczącego działu wdrożeń USWest, amerykańskiego koncernu telefonicznego. Wypowiadając się przeciwko rozmieszczaniu szybkich łączy bezprzewodowych, powiedział: „Przyznaję, można by z nich korzystać, jadąc samochodem sto kilometrów na godzinę, ale nie sądzę, by wiele osób się na to zdecydowało”. Poczekajmy. To oświadczenie jeszcze go będzie prześladować. Nawigacja satelitarna. Internet bezprzewodowy. Wkrótce po tym, jak zaczniemy wpisywać miejsce pobytu we wspólną przestrzeń informatyczną, wyzwolimy kolejny gwałtowny rozwój aplikacji internetowych.

Przynajmniej tak to przewiduję. Możliwe, że bardzo się pomylę. Stewart Brand zaproponował w swojej znakomitej książce Długa teraźniejszość: czas, odpowiedzialność i najpowolniejszy komputer świata. Zapisywanie przepowiedni dokonywanych przez społeczeństwa i używanych przez nie argumentacji w bibliotece liczącej dziesięć tysięcy lat; ciekawe byłoby jednak także przyjrzenie się, jak to działa na krótką metę. Na początku każdego roku media prześcigają się w przewidywaniach, co wydarzy się w nadchodzącym roku. Dwa dni później wszystko zostaje oczywiście zapomniane i nie mamy okazji zweryfikować dokonanych przepowiedni. Chciałbym zaprosić czytelników do formułowania własnych przepowiedni – i przekazywania wszelkich, na które się natkną w drukowanej formie – na temat tego, co się wydarzy w ciągu najbliższych pięciu lat i konkretnie kiedy. Wystrzelimy rakietę załogową na Marsa? Osiągniemy pokój w Irlandii albo na Bliskim Wschodzie? Balon biznesu elektronicznego pęknie?

Umieścimy wszystko w Internecie, gdzie pozostanie przez całe pięć lat, byśmy mogli porównać przepowiednie z tym, co faktycznie będzie się działo. Przepowiadanie przyszłości to robota głupiego, ale każda gra robi się ciekawsza, kiedy można zapisywać wyniki.

 

„The Independent On Sunday”

listopad 1999

 

* * *

 

Zaczyna się pojawiać nowa generacja inteligentnych krzeseł biurowych, których zaletą jest brak pokręteł i dźwigni. Wszystkie sprężyny i klamry, o których nas uczono, w dalszym ciągu istnieją, krzesło przystosowuje się jednak automatycznie do sylwetki siedzącego bez mówienia mu, jak ma to robić. Oto przepowiednia: kiedy będziemy mieli działające tak programy komputerowe, świat będzie lepszym i szczęśliwszym miejscem.

 

*

 

Komputerek, który mógłby

 

Moją ulubioną informacją jest ta, że Branwell Bronte, brat Emily: i Charlotte, zmarł na stojąco, oparty o obramowanie kominka, aby udowodnić, że jest to wykonalne.

Nie jest to do końca prawdą. Moją najnajnajbardziej ulubioną informacją jest to, że młode leniwce są tak durne, że często zamiast gałęzi drzew chwytają własne łapy, w efekcie czego spadają na ziemię. Jednakże nie ma to zbyt wielkiego odniesienia do tego, co aktualnie chodzi mi po głowie, dotyczy bowiem leniwców, podczas gdy informacja o Branwellu Bronte dotyczy pisarzy, poczucia bycia martwym i robienia czegoś po to, aby udowodnić, że jest wykonalne, a wszystko to jest adekwatne do mojej obecnej sytuacji w stopniu, który – szczerze mówiąc – jest przerażający.

Jestem pisarzem i czuję się, jakbym był martwy, a czułbyś się tak samo, gdybyś właśnie przyleciał do Grand Rapids w stanie Michigan o nieprzyzwoicie wczesnej porze i dowiedział się, że przez trzy godziny nie możesz dostać się do pokoju w hotelu. Tak naprawdę wystarczyłoby samo przybycie do Grand Rapids w stanie Michigan. Jeżeli jesteś mieszkańcem Grand Rapids w stanie Michigan, uznaj, proszę, że żartuję. Pozostali dostrzegą, że nie kpię.

Nie mając dokąd pójść, stoję oparty o obramowanie kominka. No, o coś w tym rodzaju. Właściwie nie wiem, co to jest. Jest zrobione z mosiądzu i plastiku, a zostało przez architekta zaprojektowane prawdopodobnie po ciężkiej nocy na mieście. Przypomina mi to kolejną ulubioną informację: na trasie kolei transsyberyjskiej znajduje się jakby wielka mijanka – w pewnym miejscu tory odbijają w bok, po czym wracają na pierwotną linię trasy. Powodem jest to, że kiedy car (nie wiem, który car, ponieważ nie siedzę w domu w gabinecie, a opieram się o coś straszliwie paskudnego w stanie Michigan; nie ma tu książek) wydawał dekret o budowie kolei transsyberyjskiej, rysował jej trasę na mapie za pomocą linijki. Linijka miała w jednym miejscu zagłębienie.

Piszę ten artykuł, opierając się o bezimienną architektoniczną pomyłkę i nie posługuję się macintoshem. Chętnie bym to robił, ale mój PowerBook właśnie się rozładował (śmieszna rzecz – wykorzystać w nazwie urządzenia cechę, która jest jego jedynym poważnym niedostatkiem; pod tym względem to raczej Grenlandia)*. Mam ze sobą przewód zasilający, ale nie mogę go nigdzie włożyć. Choć kabel zasilający jest tak skonstruowany, że komputer może być zasilany prądem o różnym napięciu*, nie ma uniwersalnej wtyczki. Jest zakończony wielką, toporną, brytyjską, trzybolcową wtyczką, co oznacza, że jeżeli przed odlotem z Heathrow zapomni się kupić przejściówkę, człowiek ma przechlapane. Poza Wielką Brytanią nie da się kupić przejściówek do brytyjskich wtyczek. Wiem o tym. Próbowałem tego, mając podobne problemy ze starym mac portablem. (Nie będę robić żadnych żartów o mac portablu. Apple dość ich narobiło i trudno wymyślić coś nowego. Cholera! Miałem tego nie robić!). W końcu musiałem kupić amerykański kabel zasilający. No, musiałem podjąć próbę kupna. Jest to niemożliwe – kable dostarcza się jedynie z nowymi mac portablami. Nosiłem ze sobą martwego mac portabla przez dziesięć dni i od czasu do czasu rozkładałem na nim kanapki, był bowiem nieco lżejszy do noszenia niż stolik. (Cholera, następny dowcip…).

Z PowerBookiem nie mam tego problemu. Nie jestem kompletnym idiotą. Tym razem wziąłem przejściówkę. No, może jestem nieco przy – głupi – znajduje się w walizce, którą właśnie zabrał chłopiec hotelowy, zostawiając mnie na trzy godziny, aż pokój będzie gotów.

Co więc robię? Piszę ręcznie? Chyba żartujesz. Po dziesięciu latach pisania na komputerze nie umiałbym nic napisać ręcznie. Wiem, że powinienem być w stanie to robić; pisanie ręczne podobno niczym się nie różni od jedzenia pałeczkami – kiedy człowiek raz je opanuje, tak naprawdę nigdy tego nie zapomina. Problem w tym, że w jedzeniu pałeczkami mam znacznie większą praktykę niż w pisaniu długopisem, więc nie – nie piszę ręcznie. Nie mówię także do okropnego małego dyktafonu, który nagrywa bezlitośnie także wtedy, gdy człowiek rozpaczliwie zastanawia się, co by tu powiedzieć. Wciśnięcie w takim aparaciku klawisza STOP skutecznie przywraca pracę mózgu.

Nic z tego. Siedzę na jakimś krześle i piszę na nowym palmtopie Psion Series 3a. Kupiłem go w sklepie wolnocłowym na Heathrow, – ot, dla czystej przyjemności – i muszę powiedzieć, że jest dobry Działa.

Mogę przed opowiedzeniem o Psionie powiedzieć słówko o sklepach wolnocłowych? Nie chodzi o to, że rzeczy są w nich tańsze. Choć są. Odrobinę. Kupując w nich, oszczędza się minimalne sumy. Oczywiście można stracić sporą sumę, jeżeli nie będzie się pamiętać, że wracając do kraju, trzeba wszystko, co się kupiło w sklepie wolnocłowym, zadeklarować podczas kontroli celnej. Zakupione dobra są bezcłowe tak naprawdę tylko wtedy, gdy zamierza się spędzić resztę życia w samolocie. Co więc się dzieje, gdy kupujesz coś w sklepie wolnocłowym za cenę jedynie odrobinę niższą, niż byś kupił na głównej ulicy? Oto, co się dzieje – większość pieniędzy zaoszczędzonych na cle zamiast iść na finansowanie służby zdrowia (albo atomowych okrętów podwodnych klasy Trident), idzie do sejfów sklepów wolnocłowych. Dlaczego więc kupiłem Psiona w sklepie wolnocłowym? Ponieważ jestem kompletnym idiotą.


Date: 2015-12-18; view: 669


<== previous page | next page ==>
Gdzie najbardziej się panu podobało podczas zbierania materiałów do Ostatniej okazji, by ujrzeć? 4 page | Gdzie najbardziej się panu podobało podczas zbierania materiałów do Ostatniej okazji, by ujrzeć? 6 page
doclecture.net - lectures - 2014-2024 year. Copyright infringement or personal data (0.012 sec.)