Home Random Page


CATEGORIES:

BiologyChemistryConstructionCultureEcologyEconomyElectronicsFinanceGeographyHistoryInformaticsLawMathematicsMechanicsMedicineOtherPedagogyPhilosophyPhysicsPolicyPsychologySociologySportTourism






Babcia pszczoła z miodem przyszła

 

Sekret szczęścia jest prosty. Szkoda tylko, że Dolly, Dolores Iwanowna, odkryła go tak późno. Ale lepiej późno niż wcale.

Proszę zapisywać i korzystać.

Na świecie jest wszystkiego po równo: radości-piękności, pie­przonych słodkości i innego miodu z jednej strony; świństwa-kurewstwa-brzydoty-głupoty i wszelkiego gówna z drugiej. Co jeść, miód czy gówno, wybierasz sam.

Dziwne, ale po ziemi chodzi pełno ludzi, którzy z jakiegoś po­wodu wolą żreć kupy. Jednak my jesteśmy inni. Prawdziwa lady kro­czy z wysoko podniesioną głową, nie zaszczycając uwagą końskich placków, a zarazem zręcznie je omijając. Przeciwko fetorowi ma naperfumowaną chusteczkę. Obraz został zaczerpnięty z angielskiego filmu, który Dolores Iwanowna kiedyś widziała, ale zapomniała ty­tułu. Ekranizacji jakiejś klasycznej powieści typu Jane Austen albo Brónte. Z karety wysiadają dwie eleganckie damy w kapeluszach, a przy schodku leży kupa nawozu. I, nie patrząc w dół, jedna drugą uprzedza: „Ostrożnie, my dear, tu był koń”, chociaż normalny czło­wiek powiedziałby: , ^ichtung, Achtung, zaraz wdepniemy w gówno”.

Dolly zaczęła posługiwać się tym zdaniem jak bronią. Jeśli coś było nie tak, od razu mówiła sobie: „Ostrożnie, my dear, tu był koń” – nie patrzyła w dół i szła dalej. Nawiasem mówiąc, taki stosunek do życia wymaga więcej odwagi niż skomlenie, mazanie się i litowanie nad sobą. Najgorzej się rozkleić. Od razu robi się strasznie i pusto. Zaczniesz zawodzić, to już nie przestaniesz. Oj, stawy mnie bolą, oj, zmarszczki wiszą, oj, nikt cię nie potrzebuje, stara gorgonzolo, czas na cmentarz i tym podobne pierdoły. A Dolores Iwanowna przytykała koronkową chusteczkę do nosa, plecy proste, podbró­dek wyżej, szczery uśmiech i tanecznym krokiem naprzód marsz.

To tyle w charakterze skarg. Żeby więcej nie zawracać gitary.

Czas na cmentarz? Z tym się zawsze zdąży, szkoda cennego myślenia. Życie jest dobre, bo czasami bywa wesołe i przyjemne. A jak często i jak długo, to już zależy.

Na bóle stawów lekarz przepisał pigułki. Kazał zażywać po połóweczce, a my ciach – od razu dwie, bo pożytek z tego podwójny: zamiast bólu sympatyczny zawrót głowy i buja-buja-buja wiosenny wiatr latarniami.

Chrzanić zmarszczki. W październiku polecimy na kolejny lifting i buźka będzie jak pupcia niemowlaka. Na razie trzeba przestrzegać prostych reguł: nie odsłaniać okna w pokoju, przy jasnym świetle w lustrze się nie przeglądać i nie sępić na kosmetyki. Jesteśmy tym, czym się sobie wydajemy, a w półmroku Dolly wydawała się sobie królową Margot.



Nikomu stara gorgonzola niepotrzebna? To właśnie, my dear, na­zywa się wolność. W końcu dla nas też każdy był wrzodem na dupie.

A, jeszcze jedno. Wspominać można tylko miód, chociaż gówna w życiu (jak każdy się domyśla) było więcej. Dawno zaschło i zmie­niło się w nawóz, ale i tak go lepiej nie tykać, bo wciąż śmierdzi.

Dzieciństwo Dolores Iwanowny było dość parszywe. Rodzice, zagorzali bolszewicy, sprowadzili ją na świat w trzydziestym siód­mym roku (nie mieli kiedy, kretyni!) i nazwali ją na cześć hiszpań­skiej komunistki Dolores Ibarruri (potem w przytułku nieraz obe­rwała za to przepiękne imię). Ale o internacie dla wrogich sierotek wspominać nie będziemy, nic takiego nie było. Życia Kopciuszka u cioci Pawy też nie.

Młodość lepiej omówić szybko. Pierwszego małżeństwa już nie pamięta, drugiego też nie. Buźkę i figurkę Dolly miała, a rozumu za grosz. Nie słuchała głosu rozsądku, tylko zewu krwi. Zdarzyło się kilka słodkich epizodów w sferze hormonalnej i te Dolores wspo­minała z przyjemnością, ale w ogóle i w szczególe pierwsza mło­dość prześmierdła fekaliami. Były w niej wspólne kuchnie i kible, kolejki za serem gouda-pół-kilo-na-osobę, pranie brudnych pie­luch... Krótko mówiąc, nie będziemy o tym myśleć.

Za to trzecie małżeństwo było udane. Żorik był mężczyzną inwektywnym, ale aktywnym. Jego wstrętne łóżkowe zachcianki, dziwki sekretarki i jak po pijanemu walnął ją pięścią pod żebra, zaliczymy do dziedziny snu i nudy, a za piękne ciuchy, zakupy w sklepach dla wybranych i luksusowe wczasy wspomnimy nie­boszczyka dobrym słowem. Od najlepszej strony Żorik pokazał się po śmierci. Inwektywność spłonęła w krematorium, a aktywność pozostała w postaci ruchomości i nieruchomości. Zoriku, niech ci ziemia słodką będzie.

Co prawda mieszkanie i dacza szybko się rozeszły na przyjem­ności, ale córka ocaliła rodzoną matkę przed ubogą starością. Mąż Wioletki był pomocnikiem Żorika, bardzo obrotnym. I taką samą świnią. Odgrodził się od Dolores Iwanowny żelazną kurtyną. Po­stawił warunek, cholera jedna: będzie utrzymywać drogą teściową tylko pod warunkiem, że nie wysunie nosa z przytułku. O przyjeździe do ojczyzny może zapomnieć. Paszport normandzkiej więź­niarki zięć zabrał ze sobą, na wszelki wypadek. Kiedy raz w roku trzeba było odnowić w prefekturze pozwolenie na pobyt, klawisz przywoził dokument, a potem zabierał z powrotem.

Ale Dolly się tym nie przejmowała, nawet żartowała, że jest no­wym Sacharowem, tyle że zesłanym nie do miasta Gorki, co ozna­cza gorzki, tylko do miasta Słodki.

W „Porach Roku” było bardzo słodko, jeśli pomijać to, co złe. Żyła tu sobie jak ten ptak niebieski, jak pszczółka na miodowym polu i skakała z kwiatka na kwiatek.

Po pierwsze: na tle tutejszych staruch (personelu nie będziemy brać pod uwagę, szkoda nerwów) Dolly była królową młodości i urody.

Po drugie: w tym zoo mieszkało tyle pociesznych koczkodanów, że człowiek miał kupę śmiechu.

Po trzecie: w pobliskim miasteczku Deauville są luksusowe bu­tiki i salony urody na poziomie.

Po czwarte: im dalej od zięcia Włada, tej mordy zafajdanej, tym lepiej. Nikt nie przeszkadza czerpać przyjemności z życia.

Piąta zaleta rozstania z ojczyzną wyszła na jaw poprzedniego dnia, kiedy okazało się, że od córki też lepiej się trzymać z daleka.

Na stole, pod serwetką, żeby nie kłuł w oczy, leżał list, który dostała wczoraj. Od Wioletki. Dolores Iwanowna ucieszyła się na widok całych czterech stron wypełnionych drobnym pismem. My­ślała, że to sam miód. A było na odwrót.

„Mamo, zdarzyło się nieszczęście. Długo nie mogłam się ze­brać, żeby ci o tym napisać. A powiedzieć przez telefon nie miałam odwagi. Zresztą nigdy nie dopuszczasz mnie do słowa. Loszeńka ma białaczkę. Wład zabrał go do Szwajcarii na przeszczep szpiku kostnego, ale prognozy...”

Dolly doczytała tylko do tego miejsca, a potem rzuciła list na stół i nakryła serwetką.

Loszka to jej wnuk. Złoty-jedwabny, z rumianymi policz­kami. Takie śmieszne rysunki babci wysyłał, dzielnie gaworzył do słuchawki. Konfitura z rajskich jabłuszek, a nie wnuk. To znaczy Dolly myślała, że konfitura, a tu masz.

No, dobrze, dobrze.

Po pierwsze, go wyleczą. Teraz lekarze są tacy, że ho, ho, i pie­niędzy na leczenie nie brak. Po drugie, jest jeszcze wnuczka. Po trzecie, Wioletka i jej zasraniec są młodzi i zrobią sobie drugiego syna. Po czwarte, Dolly nie chce o tym myśleć i tyle!

Dolores Iwanowna tupnęła, list spod serwetki dwoma palcami wy­ciągnęła i wrzuciła do kosza na śmieci. Zegnaj, smutku, witaj, radości.

Kiedy wróciła do pokoju, już nie pamiętała o złych wiadomoś­ciach. Zmarszczyła brwi, zastanowiła się: akurat miałam zrobić coś przyjemnego... Może napić się herbaty?

Na stole stał magiczny czajnik, zawsze pełen wrzątku, i pudełko ulubionych galaretek: brzoskwiniowych, jeżynowych, żurawino­wych i wiśniowych.

Dolly ułożyła je na talerzyku w barwny wzorek, popatrzyła na niego z zadowoleniem. A tu przyleciała elegancka francuska mu­cha, siadła na pomarańczowej galaretce i zabrzęczała.

– Siadła muszka na jabłoni i zapylała kwiat – powiedziała Do­lores Iwanowna i roześmiała się. Przypomniała sobie, o czym ostat­nio myślała.

Nie o herbacie. Tylko żeby Edika Muchę ucapić i w pikantną sytuację uwikłać. Tak, tak! Pamięć dobra, ale krótka! Warto to było zajmować się głupstwami?

U Dolly w środku coś zassało i zajęczało w przeczuciu czeka­jącej ją przyjemności.

Pierwiastek żeński zawsze był w niej bardzo silny, a z wiekiem nie zaniknął, tylko stał się bardziej zaborczy.

Nie ma słodszego miodu na świecie. Dopóki zięć-faszysta nie wygnał Dolores Iwanowny, nikogo sobie nie odmawiała, aż roz­kosznie wspominać. A w tej zasranej dziurze oprócz Muchy nawet nie ma się z kim ruchać.

Z chłopcem z bajki o straconym czasie Dolly zabawiła się już na wszelkie sposoby, jakby koła obracały się w miejscu. Rzecz jasna, fajnie zadawać się z cudakiem, który następnego dnia nic nie pa­mięta, ale każdy „zaciesz”, jak mówi młodzież, prędzej czy później się znudzi. Ile w końcu można wymyślić wariantów zawarcia zna­jomości, podrywu i pierwszego bzykania?

Już odgrywała nieprzystępną fortecę, i nimfomankę, i domi­nującą panią. Mucha jest na pół ślepy, mózgownica w rozsypce, przypomina chodzące zombi, ale z tymi sprawami wszystko ma w porządku. Jak w piosence: „Niosą trupa, niosą, cała wieś go znała, a temu trupowi w górę sterczy...”. Ale i tak już jej bokiem wycho­dził. W ostatnim czasie Dolores Iwanowna znalazła sobie inną za­bawę – kusiła go, rozpalała, a potem: och, czego to się zachciewa.

Właśnie przyszedł jej do głowy nowy pomysł – palce lizać. I nie tylko palce.

 

Tego dnia szybko zawarła z Muchą znajomość, w ciągu pięciu mi­nut. Tak, z Moskwy. Tak, dopiero przyjechałam. Nie, męża nie mam. Lubię Stonesów, szkoda że Beatlesi się rozpadli. Wypili „napój fir­mowy”, wypalili po „prawdziwym goluazie”, obcałowali się i obma­cali w krzakach, po czym zabrała rozczulonego Edika w zaplanowa­ne miejsce.

W pokoju nie było pielęgniarki, a francuski debil siedział przy łóżku i przysypiał. To jeszcze bardziej rozpaliło Dolly – zaczęła chi­chotać. Nowy numer: pornoteatrzyk w obecności dwóch świadków, kompletnie niegroźnych, dlatego że oboje są zupełnie sfiksowani. Ale heca!

Kiedy weszli, Dolly przywitała się wesoło:

Bonjour, kretynie!

Zero reakcji.

To ona w stronę łóżka:

Bonjour, madarne...jak tam się pani nazywa... madame Kanżize. Jak to się pisze? Nigdy się nie dojdzie do ładu z francuskimi na­zwiskami.

– Zaraz sprawdzę – powiedział Mucha, z zaciekawieniem oglą­dając wiszący na ścianie dyplom. Przysunął nos do samej szyby. – Alexandrine Kannegiser. Co tu jest, Dolly? Izolatka? Po co tu przyszliśmy? Nie, serio. Kim jest ta obywatelka w wieku zaawan­sowanym? Starą kominternówką?

Jednak Dolores Iwanowna nie zwracała uwagi na jego idiotyczne pytania. Jeszcze nie nacieszyła się publicznością. Popatrzyła na kark Emena, tępo wpatrzonego w czasopismo.

– Czego tu sterczysz bez przerwy, wierny rycerzu? Co porabiasz cichaczem ze śpiącą królewną? „Śpij, maleńka, słodkim snem, ja cię dmuchnę tymczasem”?

Podszedł Edik, zobaczył straszydło w łóżku.

– Może stąd wyjdziemy, bo jeszcze się babcia obudzi i zakłóci nam sympatyczne okoliczności.

Dolores wyjaśniła mu po drodze, że Emen jest świrem i należy traktować go jak mebel.

Trzeba było odwrócić uwagę Muchy od widzów, bo się niepo­trzebnie rozstrajał. Miała na to prosty sposób. Zdjęła dzielnemu kochankowi ciemne okulary, połaskotała w podbródek i zamru­czała: „Babcia pszczoła z puszką przyszła niosąc miód. Przyjmij Złotobrzuszko to, czego mam w bród”.[20]

Położyła mu rękę na rozporku, chwilę popieściła, pomiętosiła, aż napęczniał. Edik, słoneczko, zaczął sapać i przestał zwracać uwagę na „śpiącą staruszkę”.

Dolores Iwanowna coraz bardziej na niego napierała, rozpięła pa­sek i ściągnęła dżinsy. W końcu przycisnęła do ściany. I ciągle szeptała:

– „Nagle jakiś pająk z kąta muchę porwał i oplątał...” [20]

Idiotyczny wierszyk chodził jej po głowie bez przerwy, kiedy ro­bili swoje. Edik ciężko oddychał, wypalił sobie płuca termojądro­wymi „goluazami”. Dyszał, stary ramol, stękał i pojękiwał. Ale się starał i szło mu nieźle. Dolores Iwanowna z całych sił powstrzy­mywała się, żeby nie krzyczeć. To zagryzała wargi, to mamrotała: „Mucha mdleje, ledwie żyje. Łotr się śmieje i krew pije”. [20] I poru­szała zadkiem do rytmu. Wychodziło całkiem nieźle, dzięki Korniejowi Czukowskiemu.

Nagle wyobraziła sobie, że wchodzi dyżurna pielęgniarka, albo lepiej cnotliwa Wieroczka. Ach, gdyby tak! Byłby czadowy skandal. Może wywaliliby w cholerę do Rosji. Toby zięciunio szalał.

Celowo zaczęła krzyczeć. Jednak udawany krzyk przeszedł w prawdziwy, kiedy debil obejrzał się i zagapił na niebywałe dziwo: dziadek z babcią ciągną i ciągną, wyciągnąć nie mogą.

Dawno tak nie doszła.

Odepchnęła Muchę.

– Schowaj fujarę. Przyda się na później.

– Ale ja nie...

– Obejdziesz się. Jeszcze ci zaszkodzi.

Uff, osłabła. Jednak nie ma już sześćdziesięciu lat. Edik, bieda­czysko, też się trzymał za serce.

Jęknął:

– Dolly, co ty. Nie zdążyłem skończyć.

– Chcesz, żebym wpadła? Potem zrobimy powtórkę, z gumą – obiecała mu i frajer od razu się uspokoił.

Dolly usiadła na krześle, założyła nogę na nogę. Przeciągnęła się. Przyjemnie, aż się nie chce wychodzić. Pogadać sobie po seksie to sam miód.

Ale najpierw połączyła przyjemne z pożytecznym.

– Zajączku, odpal swojej kocicy zajęczycy trochę kapustki. Coś u mnie bryndza z forsą. Jutro dostanę przekaz, to ci oddam.

– Mój pugilares jest na twoje usługi, gwiazdo duszy mojej!

Edik szerokim gestem podał jej portfel, a Dolly skrupulatnie wybrała z niego wszystkie banknoty oprócz piątek.

– Buźka, kochaniutki. Pamiętaj: sto siedemdziesiąt. Jutro od­dam na mur.

Akurat zapamięta. Kolejny plus posiadania kochasia z dziurawą głową. Zawsze można wyciągnąć trochę grosza i nie trzeba oddawać.

Po pewnych wyskokach, na które Dolores pozwoliła sobie z kartą kredytową, pazerny zięć wyznaczył jej głodowe kieszonkowe. Za­dysponował w banku, żeby na jej rachunek codziennie wpływało sto euro, trzysta przed każdym weekendem, plus tysiąc pierwszego każdego miesiąca. Cholerny kutwa!

Opierając głowę na ramieniu swojego pożal się Boże kochanka i wyobrażając sobie, że to nie Mucha, tylko George Clooney, na­sycona Dolly zagruchała:

– Komu opowiedzieć bajkę?

– Muszce-Złotobrzuszce.

Edik był świetnym słuchaczem. Wszystkiemu się dziwił, ze wszystkim zgadzał.

Dolores Iwanowna zaczęła snuć swoją niewyśpiewaną pieśń, niezrealizowane marzenie biznesowe.

– Gdybym nie była taką idiotką i wiercipiętą, tylko kobietą in­teresu, założyłabym w Moskwie szkołę seksu. W życiu niewiele jest rzeczy ważniejszych od seksu, a może i wcale nie ma. Ale lu­dzi nikt tej sztuki nie uczy, dlatego wszyscy ruchają się bez sensu, jak zwierzęta, a ile jest na świecie samotnych facetów i bab, którzy w ogóle tego nie zaznają. Prowadziłabym zajęcia dla nastolatków płci obojga pod nazwą „Kurs defłoracji”. Młode pokolenie uczyłoby się podchodzić do seksu z głową i być wspaniałymi kochankami.

Do tych z dyplomem mojej szkoły ludzie pchaliby się drzwiami i oknami. Miałabym też kursy podwyższające kwalifikacje dla mło­dych małżeństw. Rabaty dla samotnych. Klub „Udar słoneczny” dla szukających przygód. Kółka specjalnych zainteresowań. Pikan­tne maskarady. Wieczorki tematyczne: „Przez kraje i kontynenty”, „Seks w starożytnej Grecji”, „Seksualne techniki w Chinach dyna­stii Tang” i inne. Usługi dla inwalidów – w końcu oni też muszą żyć. Seminarium rozwoju wyobraźni seksualnej. Ile rzeczy można wymyślić! Ani społeczeństwu, ani ludziom moja szkoła nie przy­niosłaby szkody, a jedynie pożytek...

Mucha słuchał i od czasu do czasu chichotał. Ale cicho – nie przeszkadzając wzlotowi marzenia.

 



Date: 2015-12-18; view: 615


<== previous page | next page ==>
Sandra z Iwanem Iwanowiczem 8 page | Sandra wchodzi po schodach
doclecture.net - lectures - 2014-2024 year. Copyright infringement or personal data (0.011 sec.)