Home Random Page


CATEGORIES:

BiologyChemistryConstructionCultureEcologyEconomyElectronicsFinanceGeographyHistoryInformaticsLawMathematicsMechanicsMedicineOtherPedagogyPhilosophyPhysicsPolicyPsychologySociologySportTourism






Sandra z Iwanem Iwanowiczem 8 page

 

Siedzę na ławce, sole trzeźwiące jeszcze wiercą mnie w nosie. Gładzę po plecach popłakującą mamę i ponuro słucham opowie­ści Dawida.

Po swoim uwolnieniu przychodził codziennie o mnie pytać. Mama mu powiedziała, na co się porwałam, i strasznie się mar­twił. Jak mogłam zrobić coś tak idiotycznego! Zawsze zdawał so­bie sprawę, że jestem na poły poczytalna, ale żeby do tego stopnia! Umyślić sobie wyjazd cholera wie dokąd z jakimś szarlatanem w po­goni za chimerą! Trzeba mnie zamknąć w szpitalu psychiatrycznym, ale najpierw przylać jak należy!

„Wszystko na próżno – myślę. – Tyle wysiłku i męki na nic. Bo­haterstwo wybawicielki od siedmiu boleści, która nikogo nie wyba­wiła, a tylko się wygłupiła. Dzięki Bogu, że żyje, ale teraz nie ma dla mnie nadziei”.

A jednak miałam nadzieję. Że odpowie na moje uczucia, nie z wdzięczności, a dlatego, że zrozumie, jak bardzo go kocham.

Rozmazuję łzy na policzkach.

– Trzymali cię w piwnicy? – pytam. – Bardzo cię katowali?

– Nikt mnie nie katował. Od razu powiedziałem temu łysemu klaunowi: „Jak będziecie mnie źle traktować i kiepsko karmić, to ogłoszę głodówkę i wykorkuję. Mam słabe serce. Wtedy możecie pożegnać wasze trzysta tysięcy”. O sercu skłamałem, ale jak mogli to sprawdzić? To nie Szpital Amerykański, hunhuzi nie mają elek­trokardiografu. Tak że nie musisz mi współczuć. Pan Słowo trak­tował mnie jak księcia dynastii mandżurskiej. Jedzenie przynosili z restauracji i codziennie zmieniali pościel.

Znowu zaczynam ryczeć. Świat świetnie sobie radzi beze mnie, miałam za duże wyobrażenie o sobie. Idiotka, idiotka! Jedyne, co osiągnęłam, to przywiozłam chińskiemu bandziorowi drugi okup, a w dodatku Iwan Iwanowicz straci swój „szczęśliwy statek”!

Przysięgam sobie, że znowu wyprawię się z Iwanem Iwanowiczem nad Mohe, póki nie nazbiera dość samorodków, aby móc spełnić swoje marzenie.

– Nie płacz, mamo. Wszystko za nami – mówię głucho. – A ty już daj spokój, Dawidzie. Dobrze, że się wszystko tak skończyło. Bardzo się cieszę. I dziękuję, że się o mnie niepokoiłeś. Wiesz co, jedź już. Muszę odpocząć.

Nie musi wiedzieć o mojej wizycie u hunhuzów, bo znowu za­cznie krzyczeć.

– Boże! Na pewno jesteś głodna! – Zrywa się mama. – Pana Dawida poiłam herbatą, ale mam kapuśniak. Zaraz podgrzeję!



Jeść nie mogę, na samą myśl robi mi się niedobrze, ale nie po­wstrzymuję mamy. Chcę się pożegnać z moim niespełnionym ma­rzeniem sam na sam. Tyle że nic mądrego nie przychodzi mi do głowy.

– No dobrze – mówię – żegnaj. Naprawdę bardzo się cieszę.

– Jak to „żegnaj”? – Piękne niebiesko-zielone oczy przyglądają mi się z zakłopotaniem. – Do widzenia. Do jutra.

– To do widzenia.

Do jutra? Co to, to nie. Jutro wyjadę z Iwanem Iwanowiczem z powrotem po złoto. Nie wysiedzę w Harbinie. Żeby tak znowu jechać pociągiem, kołysać się w siodle, słuchać opowieści mojego wspaniałego towarzysza. Może jeszcze zastaniemy w Yakeshi na­szego Bao.

– Aha... Tylko chciałem ci powiedzieć... – Dawid (co też ma za nowiny?) jest wyraźnie zmieszany. – O tym, co się ze mną działo...

– Jutro opowiesz. Wyobrażam sobie, co przeżyłeś.

Jak dobrze to powiedziałam – spokojnie, z uprzejmym współ­czuciem. Brawo, Sandra!

– Nie, nie chodzi o hunhuzów. Niech idą do diabła, nie chcę tego wspominać. Ja o czym innym. Są dwie rzeczy. Dwie ważne zmiany... Po pierwsze, zmieniłem artystyczne upodobania.

– Tak?

Jestem nieco zdziwiona. Nie tym, że zmienił artystyczne upo­dobania, tylko że akurat teraz chce o tym mówić, a w dodatku jest coraz bardziej zawstydzony. To do niego niepodobne.

– Tak. Doszedłem do wniosku, że kobiety art de'co podobają mi się bardziej niż kobiety art nouveau. To nie do pomyślenia, żeby jakaś powyginana Ida Rubinstein albo ta, jak jej tam, co „załamała ręce pod szalem”,[19] wyprawiła się w dziką tajgę, żeby kogoś ratować.

– I co z tego? Nie ja cię uratowałam.

Nie słyszy mnie.

– Ale nie w tym rzecz. Bo poza tym, kiedy czekałem na ciebie i bałem się, że nie wrócisz, nagle zrozumiałem... – I naraz Dawid wypowiada te słowa, o których marzy każda kobieta, cierpiąca z nie­odwzajemnionej miłości. – Zrozumiałem, że byłem ślepym idiotą...

Mrużę oczy. Tę chwilę muszę zapamiętać na zawsze, z najdrob­niejszymi szczegółami.

(I dobrze ją pamiętałamnawet w czasach, kiedy jeszcze nie do­brałam się do wideoteki pamięci ejdetycznej. Ciepło słońca na rozgo­rączkowanej skórze, zapach więdnącej trawy. Także to, że Dawidowi pulsowała żyła na skroni).

– Czemu milczysz? Spóźniłem się? Już mnie... nie kochasz? – pyta bojaźliwie. Słowo daję, boi się! – Powiedz coś, Sandra! Zrobię wszystko, żebyś mi wybaczyła. Co mam zrobić?

Skąd mi przyszło do głowy, że jestem zmęczona i chce mi się spać? Co za głupstwa!

Daję Dawidowi delikatnego prztyczka w nos.

– Dwie rzeczy – drażnię się z nim. – Po pierwsze, żadnych py­tań. Po drugie, zawieź mnie do hotelu Tokio.

– Do hotelu Tokio? Co ty tam...

Zatyka sobie usta.

– Milczę. Żadnych pytań. Limuzyna czeka, wasza wysokość.

 

Świetnie! Saburow jest u siebie.

Wbiegam szybko na pierwsze piętro, żeby portier, jak poprzed­nio, nie zdążył go uprzedzić. Dawidowi kazałam czekać w samo­chodzie, a on nie śmiał się sprzeciwić.

Wchodzę bez pukania. Wiem, że drzwi nigdy nie są zamknięte na klucz – kto by ośmielił się tu wejść nieproszony?

Saburow (stoi przy ścianie, widzę uchylone drzwiczki sekretnego sejfu) odwraca się gwałtownie i chwyta coś pod pachą. Nie ma na sobie marynarki i widać rzemień kabury.

– Sandra? – mamrocze, opuszczając rękę. – To pani? Boże, nie wiedziałem, gdzie pani szukać! Co się działo? Postawiłem na nogi całą policję! Pani ślad urwał się w Yakeshi trzy tygodnie temu!

– Słowo nie powiedział panu, gdzie jestem?

Zaciska zęby, twarz mu kamienieje.

– Pewnie nie powiedział. Dlaczego miałby się dzielić z panem drugim okupem? Wiem o wszystkim. O Łajeckim i o pańskiej nagłej „delegacji”. Jakakolwiek dola się panu należała, przeliczył się pan, Słowo pana oszukał.

– Pieniądze mnie nie interesują. Powinna pani wiedzieć – mówi hardo. – Pieniądze były dla Łajeckiego i bandytów. Ja miałem inne zadanie. Żydzi muszą zrozumieć, że jeśli nie będą współpracować z Imperium Japońskim, nikt ich nie obroni. Nikt. A pani ukocha­nemu Dawidowi nie spadł włos z głowy. To było tylko uprzejme ostrzeżenie.

Nie wykręca się, na to jest zbyt pewny siebie. Ale trzeba go nieco poprawić.

– Nie, panie kapitanie. Nie chodzi o interes Imperium, tylko o urażoną męskość. Myślał pan, że będę marionetką w pańskich rę­kach. A ja wybrałam innego. Przyjrzał mu się pan, zobaczył, że jest lepszy, i to było nie do zniesienia. Powiem panu coś jeszcze. Wa­sze cesarstwo nie zbierze „ośmiu zakątków świata pod jednym da­chem”. Bo jest za słabe. Naprawdę silny jest ten, kto kocha Sprawę, a wy kochacie siebie, zachwycacie się sobą i dlatego przegracie. Nie ma w was samurajskiego ducha! A w ogóle kim byli samurajowie? Sługami. Sprawdziłam w słowniku, słowo „samuraj” pochodzi od związku frazeologicznego „służyć panu”!

Saburow jest blady z wściekłości, ale zbyt zaskoczony, żeby się odezwać.

Bardzo zadowolona z siebie wychodzę, zostawiając drzwi ot­warte na oścież.

 

Wskakuję na miękkie skórzane siedzenie – Dawid wpuścił mnie do auta z usłużnym pokłonem.

– Jakie są dalsze rozkazy, o, pani?

– Teraz ty decyduj.

Wyraz mojej twarzy i tembr głosu sprawiają, że Dawid przestaje szczerzyć zęby. Poważnieje, szybko siada w fotelu szofera i wciska pedał gazu.

Do jego mieszkania jedziemy z maksymalną prędkością, przy akompaniamencie wściekłych klaksonów i policyjnych gwizdków.

Bez słowa, nie patrząc na siebie, wchodzimy na górę i od razu w przedpokoju, ledwie zamknąwszy drzwi, rzucamy się na siebie z tygrysim rykiem.

 

Żyłam bardzo długo, ale nie mam wielu miłosnych doświadczeń. Tylko z dwoma mężczyznami. Jeden był wirtuozem rozkoszy, mi­strzem nad mistrzami. Drugiego kochałam. I oto co powiedziałabym młodym kobietom, gdybym mogła mówić.

Najlepszym kochankiem nie jest ten, kto gra na twoim ciele jak na fortepianie. Najlepszym kochankiem jest ten, kogo kochasz. Jeśli twoja miłość jest silna, reszta się nie liczy, bo źródłem przeżyć nie są działania partnera, tylko wewnętrzny płomień. Najsilniejszy orgazm wybucha z ciebie samej jak ognista magma ze skorupy ziemskiej.

Dawid był najlepszym kochankiem – dla mnie (inne kobiety mnie nie obchodzą). W każdej chwili, od pierwszego dotknięcia do wieńczącego półomdlenia, jakbym była pod prądem. Nic nie pa­miętałam, o niczym nie myślałam, nie rozróżniałam, gdzie jest on, a gdzie ja. A przy tym moje ciało najwyraźniej wypełniało swoje przeznaczenie, poza wszelką kontrolą, dlatego że ledwie złapaliśmy oddech, Dawid wyszeptał:

– No, no. Wychodzi na to, że jestem podwójnym, a nawet po­czwórnym idiotą. Kto cię tego wszystkiego nauczył? Opowiesz mi potem o swoich byłych?

– Wrr... Nigdy i za nic – powarkuję leniwie. – Tobie też niech nie przyjdzie do głowy opowiadać mi o twoich suczkach.

– To nie były suczki, tylko sympatyczne i przyzwoite ko...

Zrywam się i dziko biję go po żebrach. Dawid udaje, że jest prze­straszony, zasłania twarz rękami. Ma długie, bardzo piękne palce. Od stu lat chciałam je ucałować, a teraz mogę to zrobić.

Bajka trwa, kulminacja dopiero przed nami.

– Słuchaj, skoro nam tak dobrze razem, to weźmy ślub – mówi niespodziewanie. Brzmi to jak aksjomat: skoro mężczyźnie i kobie­cie jest razem dobrze, powinni się pobrać, jakżeby inaczej?

Nie spieszę się z odpowiedzią. Przeciągam magiczną chwilę. Ale nie może trwać w nieskończoność.

– Nie, to nie jest dobry pomysł. Lepiej pozostańmy kochankami. Po pierwsze, nie możemy dobijać twojego biednego tatki, dopiero co miał wylew. Ślubu ukochanego synka z gojką nie przeżyje...

Dawid przerywa:

– To zostaniesz żydówką. Zapłacę rabinom, żeby cię za bardzo nie męczyli na egzaminie. I zrobię ci ściągę. Jak w szkole.

Zasłaniam mu usta dłonią, żeby nie przeszkadzał. I tak trudno mi być twardą.

– Po drugie, nie jestem Kopciuszkiem, żeby wychodzić za mąż za księcia milionera.

Dawid gryzie mnie w palce, cofam rękę.

– A ja to tak załatwię, że na twój rachunek wpłynie milion od nieznanego darczyńcy i ty też będziesz milionerką.

– Po trzecie, jeśli zdradzi mnie kochanek – a ty na pewno mnie kiedyś zdradzisz, to po prostu cię zostawię. Ale jeśli zdradzi mnie mąż, to go rozszarpię na kawałki.

– Tygrysica! – szepcze Dawid z zachwytem i zaczyna pieścić moje biodro.

Jednak ja ciągnę:

– Jak jesteś taki szczodry, to przelej swój milion komu innemu. Chińczykowi, który przeze mnie stracił szansę na spełnienie swo­jego marzenia. A jak mu nie dasz miliona, to wyjadę z nim na pół­noc szukać złota. Nie dotykaj mnie! Powiedz, dasz mu ten milion?

– Nie ma problemu, szefowo – odpowiada potulnie po chińsku z okropnym akcentem.

Wtedy przyciągam go do siebie i...

(Wystarczy. Nie mogę się rozklejać. Po minucie regulacji krążenia przeskakuję do następnego poranka).

Jest mi błogo. Takie śniadanie do tej pory widziałam tylko w ki­nie. Siedzę, opierając się na poduszkach. Służący Dawida posta­wił na łóżku podłużny niski stolik. Sok, aromatyczna kawa, świeże bułki, dżem i poranna gazeta. Całe ciało jęczy z rozkoszy, wargi podpuchnięte, głos ochrypł – pewnie w nocy nadwerężyłam struny głosowe, chociaż nie pamiętam, żebym krzyczała.

Pamiętam, że Dawid jeszcze w Petersburgu jadł bardzo szybko. Skończył już śniadanie i poszedł do łazienki, połowa łóżka jest pusta. Zza drzwi słyszę plusk wody i dźwięki saksofonu – Dawid potrafi świetnie naśladować głosem instrumenty dęte.

A mnie się nie chce wstać. Mogłabym spędzić w łóżku cały dzień. Dlatego co rusz dolewam sobie kawy ze srebrnego dzbanka i czy­tam gazetę do ostatniej strony.

Rubryka „Wiadomości z miasta”. Tytuł „Smutne znalezisko”. „W osadzie Hanszynówka minionej nocy znaleziono ciało starego Chińczyka. Obrażeń nie stwierdzono. Sekcja zwłok wyjaśniła, że śmierć nastąpiła w wyniku zatrzymania pracy serca. Zmarły był w wieku około sześćdziesięciu lat, niskiego wzrostu, szczupłej bu­dowy ciała, włosy krótko ostrzyżone. Stan gałek ocznych wskazuje na utratę wzroku. Policja ma nadzieję, że ta okoliczność pozwoli ustalić tożsamość nieboszczyka”.

(.Pomijam krzyki, dźwięk tłuczonej porcelanynie potrzebuję tego słuchać. Chcę jeszcze raz przeżyć straszne chwile w kostnicy. Żeby spró­bować zrozumieć, czy była to halucynacja, czy jednak...)

– Niech szanowny pan nie ma najmniejszych wątpliwości. Nasz doktor Siergiej Karłowicz służył w policji jeszcze za jego eksce­lencji generała Chorwata. Jest najlepszym specjalistą w Harbi­nie – zapewnia Dawida urzędnik, przejęty dwudziestodolarowym banknotem. – Śmierć nastąpiła z przyczyn naturalnych, typowy za­wał, tak orzekł Siergiej Karłowicz. Nie stwierdził żadnych ran ani potłuczeń. Sami państwo zobaczą, jak przywiozę ciało z chłodni. Tylko proszę zarzucić pani pled na ramiona, cała się trzęsie. Zim­no tu u nas.

Mrużę oczy, odwracam się. Słyszę gruchot metalowych drzwi, szczęk kółek w szynach. Muszę zebrać wszystkie siły. Aż do tej chwili miałam nadzieję: a może to nie on? Ale wiem, że chodzi o Iwana Iwanowicza. Czuję to sercem.

– Sandra, to on? – Dawid delikatnie obejmuje mnie za ra­miona. –Trzeba zobaczyć z bliska. Sandra! Słabo ci?

Odwracam się gwałtownie.

Iwan Iwanowicz leży na wózku, taki chudy, taki mały, że nie mogę, po prostu nie mogę. Łzy same ciekną mi po policzkach i nie mam siły ich wytrzeć.

– Wystarczy. Więcej nie patrz – mówi Dawid, ale nie odwra­cam wzroku.

Zmarły jest całkiem nagi. Wbrew woli mój wzrok zatrzymuje się na ciemnej plamie jego lędźwi. Boże, jak okropnie poniżający jest wygląd ludzkiego ciała, które opuściła dusza albo życioświatło, albo cokolwiek, co sprawia, że mięso, trzewia i kości stają się czło­wiekiem.

– Już dość.

Odsuwam rękę Dawida. Podchodzę do uchwytu wózka i pa­trzę na twarz zmarłego. Jest spokojna. Wargi lekko rozchylone jak gdyby w przedsmaku uśmiechu.

„Dlaczego? – pytam w myślach. – Dlaczego? Jak to się mogło stać?”

Zamknięte powieki lekko drgnęły. Zaparło mi dech. Pochylam się niżej.

Nie, zdawało mi się.

Nagłe odzywa się głos. Tak cichy, że słyszę go tylko ja.

„Czemu się dziwisz, Mała Tygrysico? Przecież ci mówiłem, że umiem kontrolować pracę swojego serca. A to znaczy, że potrafię ją zatrzymać. Chyba nie sądziłaś, że pozwolę się torturować czło­wiekowi, z którego uszło całe życioświatło?”

(Niewątpliwie halucynacja. Cóżby innego? Przecież trup nie roz­mawiał z Sandrą. Chociaż kto wie, czym jest śmierć i co się dzieje ze zmarłymi, zwłaszcza takimi jak Iwan Iwanowicz).

„Boże, dlaczego pan mu po prostu nie powiedział, gdzie są wa­lizki? Przecież to tylko złoto!”

„Nie chodzi o złoto. Kiedy ustępujesz Złu, szkodzisz swojemu życioświatłu. Zapamiętaj”.

– Co tam szepczesz? – pyta wystraszony Dawid. Odpycham go niecierpliwie.

„Czy warto kończyć dziewięćdziesiąt dziewięć lat życia tylko dlatego, żeby pozbawić pospolitego mordercę jego żałosnego triumfu?”

„Życie ma wysoką cenę, tylko jeśli jesteś gotów łatwo się z nim rozstać” – odpowiada mi martwy Iwan Iwanowicz.

Więcej nie słyszę ani słowa. Twarz zmarłego pozostaje nieru­choma, jakby wyrzeźbiona z drewna.

Nie było żadnej rozmowy. Wszystko mi się zdawało. Znowu za­czynam płakać i już teraz pozwalam Dawidowi wyprowadzić mnie ze strasznej zimnej sali.

 

Na ulicy grzebię po kieszeniach. Cieknie mi z nosa, więc szukam chusteczki. Jestem w tym samym ubraniu, w którym przyjecha­łam z Yakeshi, leżałam w piwnicy i ostatni raz rozmawiałam z Iwa­nem Iwanowiczem. Nie było gdzie ani kiedy się przebrać.

W lewej kieszeni nie ma chusteczki, za to szeleści jakaś kartka. Skąd się tam wzięła?

Wyjmuję złożony w mały kwadracik kawałek niebieskiego pa­pieru, na jakim zwykle wydaje się rachunki albo pokwitowania.

Co to jest?

Nagle przypominam sobie, jak Iwan Iwanowicz dotykał mnie, żeby sprawdzić, czy jestem cała po nocy w piwnicy.

List?! Wsunął mi list?! Nie, niemożliwe. Przecież był ślepy, nie mógł nic napisać.

Rozkładam kartkę i nie wierzę własnym oczom. To rzeczywi­ście jakieś pokwitowanie.

Wczytuję się.

Nie „jakieś” pokwitowanie, tylko z przechowalni na stacji Har­bin Główny. Na cztery sztuki bagażu.

 



Date: 2015-12-18; view: 531


<== previous page | next page ==>
Sandra z Iwanem Iwanowiczem 7 page | Babcia pszczoła z miodem przyszła
doclecture.net - lectures - 2014-2024 year. Copyright infringement or personal data (0.011 sec.)