Home Random Page


CATEGORIES:

BiologyChemistryConstructionCultureEcologyEconomyElectronicsFinanceGeographyHistoryInformaticsLawMathematicsMechanicsMedicineOtherPedagogyPhilosophyPhysicsPolicyPsychologySociologySportTourism






CMENTARZYSKO MICMACÓW 35 page

Louis z synem wyruszyli na patrol. Byli wartownikami owej magicznej krainy i krążyli po niej bez końca w białej furgonetce ze starannie zakrytym kogutem. Nie szukali kło­potów, nie oni, ale gdyby coś się stało, byli gotowi. Nie da się zaprzeczyć, iż kłopoty czyhały nawet tutaj, w miejscu po­święconym niewinnym przyjemnościom. Uśmiechnięty męż­czyzna kupujący film na głównej ulicy mógł w każdej chwi­li złapać się za pierś, powalony atakiem serca, ciężarna kobieta mogła nagle odczuć pierwsze bóle, schodząc po schodach z Niebiańskiego Rydwanu, nastolatka, śliczna jak z okładki, padała nagle w ataku epilepsji, jej adidasy wybi­jały urywany rytm na cemencie, gdy choroba zakłócała bieg­nące z mózgu sygnały. Zdarzały się porażenia słoneczne, cieplne, mózgowe, a może, pod koniec dusznego letniego popołudnia w Orlando, dojdzie kiedyś także do porażenia piorunem. Był też Oz Wiejki i Wsaniały - czasami można go dostrzec krążącego wokół wyjścia z kolejki w Czarodziej­skim Królestwie bądź zerkającego beznamiętnym głupim wzrokiem w dół z jednego z latających Dumbo. Dla Louisa i Gage'a stał się on jeszcze jedną postacią z parku rozrywki, taką jak Goofy, Miki, Tygrys bądź szanowny pan Kaczor D. Z nim jednakże nikt nie chciał robić sobie zdjęć, nikt nie za­mierzał przedstawiać mu synów i córek. Louis i Gage znali go; spotkali go i stawili mu czoło jakiś czas temu w Nowej Anglii. Czekał, by zadławić człowieka szklaną kulką, udusić torbą po praniu, usmażyć na wieczność szybkim śmiertelnym ładunkiem elektrycznym - dostępnym na najbliższej tablicy rozdzielczej bądź w pierwszym pustym gniazdku. Śmierć cza­iła się w torebce orzeszków, w nieświeżym kawałku steku, w następnej paczce papierosów. Cały czas krążył wokół, sprawdzał wszystkie przejścia pomiędzy światem śmiertel­nych a wiecznością. Brudne igły, jadowite żuki, zerwane przewody wysokiego napięcia, pożary lasów, rozpędzone wrotki wynoszące niesforne dzieci wprost na ruchliwe skrzy­żowania. Gdy wchodziłeś do wanny wziąć prysznic, Oz był tam z tobą - prysznic z przyjacielem. Kiedy wsiadałeś do sa­molotu, Oz odbierał kartę pokładową. Czaił się w wodzie, którą piłeś, w jedzeniu, które jadłeś. „Kto tam?” - wrzesz­czałeś w nocy, gdy bałeś się i byłeś sam, jedynie po to, by usłyszeć jego odpowiedź: Nie bój się, to tylko ja. Cześć, co słychać? Masz raka w brzuchu, więc wyluzuj się, staruchu. Żółtaczka! Białaczka! Arterioskleroza! Trychinoza! Słonio­wacizna! Kołowacizna! Hey-ho, let's go! Narkoman z nożem z bramy wyskoczy! Telefon w samym środku nocy. Krew go­tująca się w kwasie z akumulatora na zjeździe z autostrady w Karolinie Północnej. Całe garście pastylek, poczęstuj się. Charakterystyczny sinawy odcień paznokci po uduszeniu - w ostatniej walce o przetrwanie mózg pobiera cały dostępny tlen, nawet z żywych komórek pod paznokciami. Hej, ludzi­ska, nazywam się Oz Wiejki i Wsaniały, ale jeśli chcecie, mo­żecie do mnie mówić Oz, jesteśmy przecież starymi przyja­ciółmi. Wpadłem, żeby uraczyć was niewielką zastoinową niewydolnością serca, albo może zatorem w mózgu czy czymś podobnym. Nie mogę zostać, muszę odwiedzić pewną kobietę w sprawie komplikacji porodowych, a potem zała­twić sprawę wciągnięcia dymu w płuca w Omaha.



A ów wysoki głosik krzyczy: „Kocham cię, Tygrysie! Ko­cham cię! Wierzę w ciebie, Tygrysie! Zawsze będę cię kocha­ła i będę w ciebie wierzyć! Zostanę młoda, a jedynym Ozem, który zamieszka w moim sercu, będzie łagodny oszust z Ne­braski! Kocham cię...”.

Krążymy... mój syn i ja... bo w gruncie rzeczy nie chodzi tu o wojnę czy seks, lecz paskudną, szlachetną, beznadziejną walkę z Ozem Wiejkim i Wsaniałym. On i ja krążymy w bia­łej furgonetce pod jaskrawoniebieskim niebem Florydy, a ko­guta mamy osłoniętego, lecz jest tam, gdybyśmy go potrzebo­wali... i nikt oprócz nas nie musi o tym wiedzieć. Bo ziemia serca mężczyzny jest kamienista, mężczyzna hoduje, co mo­że... opiekuje się tym.

Pogrążony w podobnych myślach, należących ni to do jawy, ni to do snu, Louis Creed zaczął osuwać się coraz głę­biej, po kolei zrywając połączenia ze światem realnym, aż w końcu wszelkie myśli ustały, a wyczerpanie wciągnęło go w czarną, pozbawioną snu otchłań nieświadomości.

Tuż przedtem, nim pierwsze łuny świtu dotknęły nieba na wschodzie, na schodach rozległy się kroki. Były wolne i nie­zręczne, lecz celowe. Wśród cieni w korytarzu pojawił się no­wy cień. W powietrzu rozszedł się zapach - smród. Louis, choć pogrążony w głębokim śnie, wymamrotał coś i odwrócił się od owej woni. Słychać było miarowy świst oddechu.

Postać jakiś czas stała przed drzwiami głównej sypialni; nie poruszała się. Potem weszła do środka. Louis leżał bez ruchu z twarzą ukrytą w poduszce. Białe ręce sięgnęły na­przód. Rozległ się szczęk zamka stojącej przy łóżku lekar­skiej torby.

Cichy brzęk i szelest poruszanych rzeczy w środku.

Dłonie badały zwartość, odsuwając na bok leki, ampuł­ki i strzykawki. W końcu coś znalazły i uniosły to. W pierw­szym słabym brzasku dnia przedmiot ów rozbłysnął sre­brem.

Mroczna postać opuściła pokój.


CZĘŚĆ TRZECIA


Date: 2015-12-17; view: 565


<== previous page | next page ==>
CMENTARZYSKO MICMACÓW 34 page | OZ WIEJKI I WSANIAŁY
doclecture.net - lectures - 2014-2024 year. Copyright infringement or personal data (0.007 sec.)