O, widzicie, widzicie? - szepnął trwożnie Kuba Wojas z Biskupina - diabeł wenecki znów wyprawia czarcie wesele!
A jakbyście wiedzieli, kumie - odrzekł mu również szeptem Józef Olbrzych - toć to wszyscy wiedzą, iż dziedzic z Wenecji zapisał własną krwią Lucyperowi swoją duszę, byle się tylko życiem nacieszyć do syta.
I ludzką krzywdą! - dodał inny.
Nie inaczej, bez czartowskiej pomocy nie miałby takiej władzy nad ludem.
Jakby na dowód tych słów chłodny wiatr, jak zwykle przed świtem, powiał od jezior, gwiazdy zaczęły blednąc i pierwsze kury ozwały się po okolicznych wsiach. I oto jarzący się od świateł zamek wenecki zgasł nagle jak czarnoksięska latarnia, ucichły gwar i krzyki i tylko stado ogromnych, czarnych kruków zerwało się z pobliskich zarośli i z głośnym krakaniem poszybowało na wschód, w stronę ciemniejących na widnokręgu lasów.
Jadący na wozach, jako też pachołkowie, z trwogą pozdejmowali czapy i zaczęli żegnać się i głośno odmawiać "Ojcze nasz" i "Zdrowaś", by złe duchy, opuszczające właśnie zamek, odpędzić od siebie. Nie upłynęło kilka pacierzy, gdy dojechali do wąskiego przesmyka, gdzie jeziora Biskupińskie i Weneckie zbliżają się do siebie na odległość kilku stai. Gałą przestrzeń od jeziora do jeziora przegradzał wysoki wał obronny wzmocniony dębowym ostrokołem. W środku była ciężka brama z bierwion dębowych nabijanych hufnalami.
Przy bramie zatrzymała ich straż halabardników, a gdy się oznajmili, że przyjeżdżają z daniną z wsi okolicznych i po wykup swych kamratów-rajców, strażnicy zarechotali hałaśliwie:
Z kamratów swoich to tam wielkiej pociechy mieć nie będziecie, bo już od wczoraj dyndają na szubienicy i krucy już ich trochę napoczęli, ale postronki szubieniczne jeszcze są całe i jak darami nie ułagodzicie jaśnie wielmożnego grabię na Wenecji, to i z wami to samo będzie.
Przybysze oniemieli z przerażenia i zbili się w trwożliwą gromadę.
Dyć przecie przywieźliśmy jaśnie wielmożnemu dziedzicowi wszystko, co nam przykazano - ozwał się najśmielszy ze wszystkich Józwa Olbrzych.
Swojemu panu trzeba przywozić skorzej, radośniej i więcej, niż kazał - odrzekł jeden ze straży - wczoraj w południe minął termin wykupu zakładników.
A teraz czekajcie cierpliwie i cicho pod wrotami, by i z waszej skóry bębnów nie wyprawiono - ozwał się drugi halabardnik. - Pan grabią długo w noc ucztował i teraz śpi, a biada, jeśli go kto przed południem obudzi.
Więc zziębnięci i głodni czekali pół dnia przed ostrokołem szykując się już na najgorsze.
Po południu wpuszczono przybyszów za ostrokół, a następnie poprzez most zwodzony na dziedziniec zamku. Przed wejściem, na tarasie zamkowym wysłanym szkarłatnym suknem, stał głęboki fotel na kształt tronu, a na nim w karmazynowej todze, wdzianej na lekki półpancerz, ze złotym, grubym łańcuchem na szyi siedział Jan Nałęcz, hered de Yenetiis i włości okolicznych sędzia ziemski poznański. Za sędziowskim fotelem stali dworzanie w barwnych, pasiastych strojach wedle mody niemieckiej, z prawej strony pisarz sędziowski, a z lewej kat z mieczem, cały w czerwieni. W głębi dziedzińca, pod murem, stały trzy szubienice, na których kołysały się z wolna trupy zakładników włościańskich.
Przybyli sołtysi i rajcy padli przed srogim sędzią na twarz i nie podnieśli się wcześniej, aż na wyraźny jego rozkaz. Potem pisarz sędziego odczytał zebranym memoriał sędziowski, iż najwyższą powinnością poddanych jest posłuszeństwo i składanie danin należnych swemu prawowitemu panu.