Home Random Page


CATEGORIES:

BiologyChemistryConstructionCultureEcologyEconomyElectronicsFinanceGeographyHistoryInformaticsLawMathematicsMechanicsMedicineOtherPedagogyPhilosophyPhysicsPolicyPsychologySociologySportTourism






Aż do tej chwili odezwał się Łoktek smutnie wieS Jelita

.


 

rzyć nie chciałem.

Co dzień przychodziły -wieści odpędza łem je.

Wy dopiero tego nieszczęścia przynosicie mi pewność!

To mówiąc, skinął ręką i oddalił się.

Czekano na niego.

W podwórcu konie rżały.

Ciężko zbrojni z pomocą czeladzi wspinali się na konie.

Szczękały oręże, roz legały się wołania, zbierali się znajomi i do jednych należący pułków, by jechać razem.

Dwór królewski doladowywał wozy szybko.

Dalej ku wrotom, do czeladzi i rycerstwa wychodzącego wi dać było przybyłe na pożegnanie niewiasty z miasta, z węzeł kami, dzbanuszkami, z podarkami na drogę, ocierające łzy.

Szlochanie ich ciche mieszało się razem z śmiechami młod szych, ze skomleniem psów i dawanymi hasłami.

Niektórzy zawczasu wyjeżdżali w miasto, jeszcze po drodze zapewne chcąc wstąpić do browaru i napić się piwa.

W komnacie królowej zarumieniona podróżą, rada, że ją dokończyła, siadała, kręciła się, podskakiwała, wesoła zawsze Aldona.

Król patrzał na nią i lice mu się rozpogadzało.

Gdzież Każmirz?

pytał.

Ja nic nie wiem.

Niepokój mam o niego śmiertelny.

Każmirz głosem śpiewnym i przeciągającym poczęła Aldona o, o niego możecie być bezpieczni.

Ma przy sobie Nekandę, a to bardzo stateczny, rozumny i mężny człowiek.

No i Każmirz też mężny jest, boć synem twoim.

A gdyby rycerzem nie był, ja bym go miłować nie mogła...

Prawda dodała mówią na niego, że on wojny nie lubi.

Ale któż by ją lubił, kiedy tyle krwi wylewa?

A, dlatego, gdy bić się po trzeba...

Podniosła rączkę białą, ale silną do góry, jak gdyby miecz w niej miała, i rozśmiała się sama z siebie, a potem jak dziec ko twarzyczkę zakryła.

I oboje starzy, choć ochoty nie mieli do wesela, rozśmiać się z nią musieli.

Dokądże Trepka Kaźmirza poprowadził?

rzekł król.

A to wielka, wielka tajemnica, której mnie nawet po wiedzieć nie chcieli.

Uśmiechnęła się.

Kto wie, oni może sami nie byli pewni, dokąd pójdą, ale Każmirz ma ludzi wybranych, doskonałych i tak zbrojnych jak Krzyżacy, w żelezie od stóp do głów.

Oh, o!

Ci się nikomu nie dadzą...

Na zamku w Poznaniu szczebiotała ciągle pa trząc bystrymi oczyma na króla i królowę ja bym się była chętnie została, choć sama.



Nawykłam już do okolicy.

W lesie tam przypominała mi się Litwa i nasze puszcze.

Tu koło Kra kowa takich drzew nie ma...

No, cóż!

Nie pozwolili mi siedzieć w Poznaniu.

Trepka mówił ciągle, że tam pod każdym kamie niem zdrada siedzi...

Ja jej tam nie widziałam.

Kto ich wie?

Mnie się ludzie uśmiechali...

Ruszyła lekko ramionami.

Tu bezpieczniej odparł król.

Tak, tak smutnie przebąknęła królowa Jadwiga, spo glądając na synowę będziemy razem się modlić.

Wielkimi oczyma popatrzała Aldona na matkę, nie odpo wiedziała nic.

Ta nieustanna modlitwa, do której nie była przywykłą poganka, dziwiła ją i była dla niej niepojętą.

Jej śpiew wesoły stał za modlitwę, a wesołość za służbę bożą.

Zdawało się biednej, że młodość na to Bóg dał, aby ona się jemu i światu jak kwiatek wdzięcznie uśmiechała.

Posłuszną była matce mężowskiej i duchownym, lecz nie rozumiała mo dłów i one czyniły ją smutną, gdy tak potrzebowała być wesołą.

Jadwiga badała ją oczyma.

Był moment milczenia.

Wrzawa dochodząca z podwórców przypominała królowi, że wyruszyć musiał.

Wtem na myśl mu przyszła żona wojewody i zapytał synowej.

Jakżeś i gdzie dostała tę towarzyszkę?

A, żonę tego niepoczciwego zdrajcy odezwała się Aldona.

Ta mnie napędziła na drodze prosząc, błagając, abym ją zabrała z sobą.

Cóż miałam czynić?

Ach, a taka była przez całą podróż smutna, że mi zaśpiewać nie dawała.

Ja tak śpiewać lubię, jam tak do pieśni nawykła.

Lecz ile razy spojrzałam na jej twarz chmurną, na zapłakane oczy, piosnka mi w ustach zastrzegła.

Biedna kobieta oczy wypłacze...

 

.


 

Porzuciła męża a mówi, że go kocha i że go chce ocalić.

Jak go ocalić dodała, krzywiąc się kiedy wszyscy mó wią, że poszedł do tych zbójców Krzyżaków?

Kto się ich dotknie, ten się już nie oczyści nigdy...

O...

Krzyżacy....

Zrobiła rycerską minkę, ale że śmiech u niej kończył wszystko, sama rozśmiała się z siebie.

Król stał, słuchał, patrzał, bawił go szczebiot ten młody i, choć konie rżały, odejść mu się nie chciało.

Królowa tym czasem, z opóźnienia korzystając, niosła na jedwabnym sznurku zaszyte relikwie, które mężowi na wyprawę dać chciała.

Gdy się zbliżyła i ukazała je, król pocałował i natych miast na szyję zarzucił sznur tak, aby relikwiarz skrył się pod zbroję.

Nie zgubcież go szepnęła Jadwiga pobożni księża nasi zaręczyli mi, że od wszelkiego zbawią cię niebezpieczeń stwa i zwycięstwo zapewnią.

Zwycięstwo?

westchnął Łoktek.

Królowo moja, nie śmiem ja marzyć o nim.

Jeżeli Jan nadciągnie z Czechami, a ten nicpoń mi Wielkopolan oderwie, nie będę miał z czym stanąć przeciw takiej sile.

Po staremu z boku ich będę zarywał i niepokoił, do boju wstępnego nie stanę, rycerstwa mam mało.

Bóg łaskaw szepnęła królowa.

Aldonie oczy się zapaliły.

Wy musicie zwyciężyć!

zawołała.

Naprzód, że spra wa wasza dobra, a bogowie (tu zarumieniła się mocno i po prawiła natychmiast), Bóg i święci patronowie pomogą.

A wy, królu, ojcze, wyście mieli szczęście zawsze i wszyscy mówią, że bijecie się jeszcze jak młody i za dziesięciu starczycie.

Królowa przerwała:

Właśnie on bić się nie powinien, tylko patrzeć, dowo dzić, rozkazywać, a to jego grzech, że żołnierzem być chce, gdy mu wodzem być potrzeba.

Łoktek nieco się uśmiechnął.

Tak, tak, babo moja rzekł żartobliwie rozumnie mówisz.

Ja to wiem!

Ale gdy człowiek w pole wyjdzie, nie

przyjaciela zobaczy, konie zarżą, kordy zabrzęczą, a posunie się rycerstwo na nieprzyjaciela jak tu ustać?

jak wytrwać?

jak tu miecza nie dobyć i nie pokosztować tej potrawy?

Człek, gdyby go związano, urwałby się!

Gdy tak mówił, twarz mu odmłodniała, drgnął, zdawał się rosnąć maleńki pan i gorąco popłynęła mu krew stara w ży łach.

Czas!

rzekł.

Ludzie czekają, niech Bóg błogosławi!

Jadwiga i Aldona przyszły go całować po rękach, żegnając,

i chwilowe rozweselenie zmieniło się znowu w tęsknotę

i smutek.

Król wyrwał się z izby.

Na koń!

zawołał w sieni, gdzie ludzie jego stali.

Na konie!

Na rozkaz ten królewski podawany z ust do ust w podwór cu odezwała się zaraz trąbka, za nią dalej zagrały inne.

Ludzie z proporcami zaczęli się ustawiać na drodze, szykować, ści skać.

Kobiety i czeladź prędko z tłumu uchodzić zaczęła ku wałom i murom.

Król!

Król!

odzywali się, jedni drugim oznajmując.

Dwie niewiasty, dwór cały zajmował przedsienie, księża, stojąc, błogosławili krzyżami.

Po chwilce ozwała się pieśń pobożna i zagłuszyła wszystko.

Ją teraz jedne słychać było;

Bogurodzica dziewica, Bogiem sławiena Maryja.

U Twego Syna Gospodina, Matko zwolena Maryja, Ziścij nam spust winam.

Kyrie elejson!

I pochód uświęcony tą pieśnią odwieczną stał się jakby uro czystością kościelną, jakby wielką procesją pobożnych.

Wszystkie oblicza spoważniały, znikły uśmiechy, lecz razem znikła troska wszelka o przyszłość.

Szli z modlitwą, więc z Bogiem.

Bóg szedł z nimi.

Tym gorętsze były modły, że oręż wymierzonym był przeciw Krzyżowi, przeciw tym, co się Marii sługami zwali...

i w wielu sercach rodziła się wątpli wość...

Z wolna tak pułki wyciągały z zamku żegnane chust wie .


waniem, czapkami, cichymi głosy.

Na Wawelu bito w dzwony.

Król jechał otoczony przez wojewodów swych, a siwy włos rozwiewał mu powiew wiatru.

Jechał i usta mu także poru szała modlitwa, a oczy szukały żony płaczącej i synowej, któ rej smutek do tak dziecinnej nie przystawał twarzy.

Za rycer stwem, za ciurami, za czeladzią i wozami jechała na wysłanym wozie, czterema końmi zaprzężonym, otoczona swą służbą, czarno odziana jak żałobą, zakwefiona n żona wojewody, ze spuszczoną głową, z różańcem w ręku.

Jechała jakby wieziona na stracenie za męża winy, jak pokutnica, jak ofiara.

I zasła niała oczy, aby jej nie widzieli i nie poznawali ludzie, a nie piętnowali strasznym ognistym znakiem: zdrajcy żona!

Na ulice Krakowa, przez które ciągnąć mieli, wyległ lud, aby zobaczyć i pożegnać króla.

Około ratusza stał burmistrz pan Mikołaj Wirsing z pany radnymi Wigandem z Lupsicz, Mikołajem Rusinem, Mikołą z Sącza, Heynuszem z Nisy, a przy nich wójt Staszko i ławnicy.

Do przejeżdżającgo króla z odkrytą głową zbliżył się burmistrz, uśmiechem go pozdra wiając serdecznym, na który król też dobrym słowem odpo wiedział.

Teraz już między miastem a królem zgoda była i miłość, a obawy o zdradę nie miano.

Z ramienia pańskiego wysadzona była starszyzna i nie gospodarzył tu wójt dzie dziczny, ale wierny królewski sługa .

Rycerstwo się do mieszczan uśmiechało, z okien słano im pożegnania.

Wracajcie zdrowi, a w dobrą godzinę!

Bywajcie zdrowi!

I dzwony biły u Panny Marii, po kościołach, po klasztorach.

A potem gdy wszystko to, ludzie, ciury i wozy wyciągnęły w pole, stało się cicho i smutno.

Ostatni dźwięk przebrzmiał.

Ludzie patrzali, choć już nic widać nie było, i myśleli: ,,Z czym oni powrócą?

Stary król, co walczył pół wieku prostym żołnierzem, szedł może na ostatnią swą wojnę...

Nie posłał wojewodów za sie bie, ciągnął sam, jak był nawykł, niosąc na posługę ludziom dłoń swoją, krew swą i wielkie swe serce.

II

T,

rzeciego dnia po wyjściu z Krakowa, nad wieczo rem kładło się wojsko obozem pod wsią Wronne, u skraju lasu, nad rzeczką.

Miejsce było dogodne, dla króla na nocleg stała pod kościółkiem plebania.

W wiosce coś niecoś dostać było można, a las dostarczał drzewa do ognisk i na szałasy.

Ludzie .powolnym pochodem byli znużeni i warczeli.

Co tu noga za nogą się podkradać!

wołał Łęczycanin SuJkosz, zasiadając przy ogniu.

Wprost iść na tych zbójów, zewrzeć się z nimi i albo zginąć, albo zgnieść!

Ale!

odparł Wilczek z Turowa z siwym wąsem, człek wystały i doświadczony ale!

Krew masz gorącą i chce ci się co rychlej do żonki powracać, a wojna ma prawa swoje.

Nasz król odparł Sukosz nigdy nie zwykł był cho dzić jak teraz.

Ostrożności do zbytku, tak jak byśmy się ich bali.

Nasz król mówił powoli Wilczek, który tymczasem sobie pokrajane w sztuczki mięso na drewnianych rożenkach u ognia przypiekał nasz król dawniej mawiał, jam siam słyszał, że walnej bitwy wydawać nieprzyjacielowi, wszystko na jedne kość rzucając, nie godzi się, gdy wojsko nie ma przemagającej siły.

Trzeba gonić za wrogiem, zasadzać się i ury wać po kawale, póki się dogodnej chwili za gardło nie porwie i nie zdusi.

Tak wojował Krzywousty!

Ano!

krzyknął niecierpliwy Łęczycanin.

Tymcza sem bestia Krzyżak pali sioła i miasta, kościoły i klasztory i ludzi wyrzyna.

Ot co!

Pomściemy to rzekł Wilczek pomściemy!

.


 

Do ogniska drudzy się zwlekać zaczęli.

Wszyscy byli po sępni.

Powolny pochód nie smakował im.

Nie ma języka od granicy?

spytał Sukosz.

Musi być, bo ciągle ludziska jakieś przyjeżdżają rzekł przybyły Pakosz z Góry ale im gębę zamalowują, że z żad nego nic nie dopytać.

Miny niegęste, król smutny...

Kto wie, co się tam dzieje...

Wszystko złe przez tego zdrajcę zakrzyczał Su kosz.

Król go wykarmił, wychuchał, tłusty połeć smaro wał i ot co zyskał.

Z tych wielkich panów zawsze ko rzyść taka...

Król przecie pamiętać musi, gdy powrócił z Rzy mu, a chciał swoje ziemie odzyskiwać, kim naówczas się po sługiwał?

My biedaki szliśmy z nim, no i kmiecie a chłopy.

Dopiero gdy się wzmógł, przyszli panowie do niego.

Ej, Sukosz przerwał śmiejąc się Wilczek jak to na tobie widać, że ty masz możnego sąsiada, który cię dusi!

Sukosz zamilkł.

Nadchodzili jedni, drudzy od ogniska szli.

Spragniony po podróży lud szukał innego napoju nad wodę, co była w strumieniu, z którego już konie piły a piwa było omal”.

Jak, da Bóg, wojna się skończy dokończył po chwili Sukosz choćby król wojewodzie przebaczył, ubiję tego zło czyńcę.

Gdyby nie on, z Krzyżakami byśmy się rozprawili.

A o Czechu to zapomniałeś?

wtrącił inny.

Na niego czekają i gorzej go się król obawia niż Wielkopolan.

Ja my ślę dodał jakby oni Nałęcze, czy jakie tam diabły, uka zały się przeciwko nam, a huknęlibyśmy do siebie gdyby dziesięciu wojewodów ich wiodło, bić się przeciwko królowi nie będą.

Nie wszyscy w to podobno wierzyli, bo się nikt z potwier dzeniem nie odezwał.

Co to za babę na wozie wiozą za wojskiem?

zapytał Sukosz.

Cztery konie w wozie, ludzie dostatnio odziani.

Co to za kobieta?

Podglądałem, jadąc, myślałem, że choć mło da, jaka Abizail” królewska, ale gdzie tam!

Stare babsko!

I nie wiadomo kto to jest.

 

A nie wiadomo rzekł Wilczek.

I mnie ciekawość brała dowiedzieć się, ludzi badałem.

Woźnica mi rzekł: ,,Ba ba” i tyle, jeden ze sług odparł: „Pani.” Jak się zowie?

„ Na to on: „Albo ja wiem.” ,,A skądżeście?

„ „Ze wsi!

„ „A z jakiej?

„ „Nazwiska zapomniałem.” Po cóż się tają?

Chyba król czarownicę wiezie zawołał przybyły Wę żyk aby uroki krzyżackie odganiała!

Kto ona jest, nie wiem i ja począł Darosz z Suchej Wierzby, alem za wozem jej jechał długo i to wiem, że całą drogę płacze.

Nikt jej nie zna, do nikogo nie mówi słowa.

Ruszyli drudzy ramionami.

Od plebanii, w której król gościł.

nadjechał Zemięga ziemianin, który przy wojewodzie jakiś urząd sprawiał.

Zwrócili się ku niemu wszyscy, bo wesół był i gadatliwy.

Co słychać tam między głowami?

pytał Sukosz, który z rozpaczy na kobierczyku się przy ogniu wyciągnął.

Dobrze słychać!

zaśmiał się Zemięga.

Król posyłał na gościniec, którędy Czechy miały ciągnąć.

Ani słychu ich.

Jeszcze się nie wybrali.

To po cóż czekać?

krzyknął Sukosz.

Wprost na zbójów, póki im posiłki nie nadciągną!

Zemięga, zlazłszy z konia, siadł przy ogniu w kuczki, hełm zdjął i za piwem, którego nie było, oglądał się.

Tobie, Sukosz rzekł byle prędzej, choćby i zginąć, a my ochoty do tego nie mamy.

Z Krzyżakami, choćby sami byli, sprawa niełatwa.

Nadciągnęły im Niemcy znad Renu i licho wie skąd.

Mówią, że zza morza.

Psiarstwo to, słyszę, ma jakieś kusze żelazne, zbójeckie, niewiadome, które im ich czarnoksiężnicy wymyślili.

Mówią, iż z hukiem wielkim jak grzmot rzucają takie kamienie z nich, że od razu kilkudzie sięciu ludzi z daleka rzucone ubijają.

Tfu!

odparł Sukosz babskie plotki.

Puścili je, aby głupim strachu napędzić.

Nie bajki to są, nie rzekł Zemięga.

Mają ten jakiś ogień piekielny.

Ogień juści i dawniej rzucać ludzie umieli zagadał

.


 

Wężyk.

Niewielka rzecz z kuszy puścić bełt smołą oblany i zażegnięty.

Nic nowego.

Co ty mi mówisz!

ofuknął go Zemięga.

Ja ci po wiadam, com z pewnych ust słyszał, że na Malborgu i w To runiu mają takie żelazne rury, z których naraz ogień bucha.

Wszyscy zamilkli.

Nie wierzę, aż zobaczę!

zawołał Sukosz.

Nie wie rzę!

Cóż to tym złoczyńcom miałby Pan Bóg dawać taką siłę?

Jaki Pan Bóg?

sprzeciwił się Wężyk.

Chyba Lucyper?

Albo to nie wiecie, że Krzyżacy tylko udają, iż Chrystusa czczą, a mają swojego boga mosiężnego głowę, której się kła niają, i kozła, przed którym się modlą, ale nie do głowy, tylko do ogona.

Niektórzy się śmiać zaczęli.

Zemięga dodał, iż byli ludzie, co rzucanie ognia piekielnego widzieli i huk słyszeli, i opo wiadali, że kule kamienne, których dwu ludzi podźwignąć nie mogło, czart ten wyrzucał.

Cóż by to była za wojna!

zawołał Sukosz.

Co by już człowiek i rycerz był wart w niej, gdyby go tak z dala bezbronnego można zgnieść?

Ano, kiedy tak jest!

westchnął Zemięga.

Plotą, aby nas straszyli zamknął Wilczek.

Nie ma o czym gadać.

Rozprawiano tak około ognia i zdania się różne z sobą spie rały.

W drugiej stronie obozu, poza wozami, w których kró lewskie szaty, zbroje i zapasy prowadzono, nieco odsunięty od innych stał ów czterokonny zaprząg, który wiózł niezna jomą płaczącą niewiastę.

Była nią żona wojewody Wincza.

Na samą wieść o zdradzie jego.

która się coraz bardziej sze rzyła, powstała w wojsku i starszyźnie taka niechęć, taka nie nawiść przeciw zdrajcy, iż imienia jego wymówić nie było można.

Biedna niewiasta słyszała, omdlewając, jak go prze klinano, odgrażano się nań i zemstę mu zapowiadano.

Musiała więc taić nazwisko swe, bo z nim życia nie była pewną.

Za kazała ludziom wyjawiać je, sama zaś trzymała się na uboczu od wszystkich, milcząca.


Date: 2015-12-11; view: 736


<== previous page | next page ==>
KONIEC TOMU PIERWSZEGO | Tych, którzy zagadywali do niej, zby
doclecture.net - lectures - 2014-2024 year. Copyright infringement or personal data (0.016 sec.)