Home Random Page


CATEGORIES:

BiologyChemistryConstructionCultureEcologyEconomyElectronicsFinanceGeographyHistoryInformaticsLawMathematicsMechanicsMedicineOtherPedagogyPhilosophyPhysicsPolicyPsychologySociologySportTourism






KONIEC TOMU PIERWSZEGO

Tom drugi

Jrzed ołtarzem niedawno wzniesionym w koście le zamkowym na Wawelu odprawiała się msza święta.

Ołtarz to był kosztem króla poświęcony patronowi jego, Władysła wowi świętemu i przed nim teraz król i królowa Jadwiga modlili się, bo tego dnia Łoktek miał przeciw Krzyżakom wy ruszyć w pole.

Oddziały jedne już przodem wyszły z obozo wisk, drugie się gotowały ciągnąć.

Dzień był jesienny, niebo ołowianą zasłoną obciągnięte całe, powietrze ciche; natura jakby usypiająca i znużona.

Na wielu drzewach liść już był pożółkły, z innych opadać zaczynał.

Dy my z kominów miejskich wlokły się nisko i rozkładały ponad ziemią.

Są takie dnie, jak ten był, gdy wszyscy czują, jakby im czegoś do życia brakło, jakby odpadała ochota, nie obiecywało nic jutro, a groziło czymś nie znanym i strasznym.

Taki ciężar i teraz leżał na duszach tych ludzi, którzy króla otaczali.

On sam, zwykle wesół i ochoczy, gdy się na wojnę wybierał, nie ustraszony niebezpieczeństwem żadnym, zasę” piony był, milczący, chmurny.

W ciągu kilku dni ostatnich coraz bardziej niepokojące nadchodziły wieści od Wielkopolski i krzyżackiej granicy.

Potwierdzała się knowana zdrada wojewody Wincza z Pomorzan i znoszenie się jego z Krzyżakami.

Mniej się tego może lękał król dla siebie i dla kraju, jak dla syna.

Kaźmirz miał przy sobie statecznego męża Nekandę, lecz młody był, nieopatrzny i choć mu na męstwie nie zbywało, w rzemieśle rycerskim mniej wprawny, niż inni jego róń .


wieśniacy książęcego rodu bywać zwykli.

Dziecię tego ojca, który przez pół wieku nie spoczął nigdy, z orężem ciągle i na koniu dobijając się i broniąc korony swej Kaźmirz tą sprzecznością, która jest tajemnicą, a powtarza się często w następstwie pokoleń po sobie nie miłował tak wojny jak ojciec, obojętnym był dla spraw rycerskich i wolał życie w pokoju i pracy gospodarskiej a rządnej.

Obawiał się Łoktek, aby w chwili niebezpieczeństwa sama nieznajomość jego zuchwałym go nie uczyniła.

Ku Poznaniowi teraz i król, i królowa zwracali tęskne oczy, radzi się co o synaczku dowiedzieć.

W nim oni żyli oboje.

Posłowie, którzy przynosili różne wieści, o królewiczu mało wiedzieli.



Mówiono, że miał wyciągnąć, dokąd nie powia dano, bo dla bezpieczeństwa taić musiano schronienie jego.

Król dnia tego sam za wojskiem wyruszyć miał.

Wiedziano już, że Jan, król czeski, który się razem i polskim nazywał, miał z Krzyżakami razem uderzyć na Polskę.

Zakon czekał na niego, znad Renu, z Inflant posiłki do Malborga i Torunia już nadeszły.

Czechy się ociągali.

Uwiadomiony o tym król chciał korzystać z opóźnienia i na Krzyżaków uderzyć, nimby się z Czechami połączyli.

Pobożna królowa Jadwiga przed odjazdem małżonka po ciągnęła przed ołtarz patrona.

Cały wojenny dwór pański, który razem z nim się wybierał w pole, zajmował szczupły naówczas kościół i kaplicę.

Modlili się oboje królestwo na tym właśnie miejscu, gdzie wedle woli swej wkrótce może spoczywać mieli.

Ołtarz świętego Władysława grób wyprze dzał.

Łoktek, który dawniej przed swą podróżą do Rzymu mało pobożnym był, a duchownych lekceważył, w ostatnich cza sach odmienił się bardzo.

Za przykładem żony swej, która się zwała szczęśliwą, gdy na święto jakie do klasztoru zakonnic zjechać mogła do Sącza i z nimi modlić się, do stołu zasia dać, noc spędzać na pół w chórze, wpół na twardej pościeli Łoktek stał się pobożnym także.

Rzym, a teraz Awinion, popierał go we wszystkim i to

T

właśnie drażniło zakon krzyżacki, że staraniem Łoktka objaśniony .papież surowo gromił rabusiów conantes exterminare idioma Polonicum (usiłujący wyplenić mowę i plemię polskie), jak się wyrażali współcześni annaliści.

Król na pół klęczał, pół siedział obok szaro ubranej, z za słoną białą na głowie, królowej, modlącej się gorąco, z pod niesionymi do góry oczyma załzawionymi.

Poorana, opalona twarz jego smutną była, oczy błądziły po kaplicy, po przy tomnych, a myśli gdzieś daleko po świecie.

Na mieczu się opierał, zbroję już miał na sobie, a hełm z głowy zdjęty trzy mało przy nim stojące pachole.

Mszą biskup Jangrot (Jan Grot) celebrował, poważny w si le wieku człowiek, którego by za wielkiego w kościele dostoj nika nikt nie wziął, gdyby nie oznaki biskupiej godności.

Dziwny traf posadził go na tej stolicy, której on nie pożądał ani się spodziewał.

W młodych latach, gdy Jan w Bononii na naukach prze bywał, znaleźli się tam razem z synaczkiem ubogiego szewca z Cahors , Jakubem Eudem i razem z nim czerpali mądrość z jednego źródła, a miłowali się z sobą.

Stracili się potem z oczów i Jan Grot spokojnie siedział na probostwie w Polsce, nie dobijając się dostojeństw, a kościół swój opatrując, gdy wysłani do Awinionu po osieroceniu katedry krakowskiej posłowie (bo Nankiera wzięto do Wrocławia), zalecający na stolicę Ottona, proboszcza gnieźnieńskiego, spytani zostali przez papieża Jana XXII, czyby jakiego Grota nie znali, co się tam z nim działo i jak mu się wiodło.

Syn ubogiego szew ca zasiadł teraz na stolicy Piętrowej i przyjaciela młodości przypominał sobie.

Posłowie o Grocie nie wiedzieli nic, lecz papież chciał go mieć na biskupstwie krakowskim i sam z siebie mianował.

Ubogi proboszcz musiał tedy nagle, przeciw woli króla Łoktka, przyjąć ciężar biskupiego dostojeństwa.

Król mu był zrazu niechętny i przeciwny, lecz się pojednali wprędce.

Biskup był człowiekiem spokojnym, cichym, nauką i ko ściołem zajętym tylko.

Pobożność jego i świątobliwość, pro .


słota obyczajów zjednały mu króla i królowę.

Nie były to już czasy owe, gdy biskupi krakowscy na pół z książęty rzą dzili krajem.

Łoktek nikomu z sobą nie dawał w państwie go spodarzyć, jednakże Jangrota wzywał do rady i mało co bez niego poczynał.

Biskup był powierzchowności tak skromnej jak ducha, lecz znać w nim było mężnego pracownika tej winnicy, któ rej całym oddać się musi człowiek, chceli jej służyć.

I na jego twarzy w tej chwili ofiary wielkiej widać było uroczyste prze jęcie się modlitwą za króla i za kraj.

W ręku starca tego znu żonego były przyszłe jego losy.

Jeśliby nie podołał Włady sław, królestwo, zaledwie zlepione, znowu rozpaść się miało i pójść na pastwę obcym.

Dwu królów spierało się o koronę, z których jeden piasto wał ją, aby pomnażał, drugi wydzierał, aby rozerwał.

Jan czeski, gdyby ją osiągnął, zawczasu się nią dzielił z Krzyża kami.

Modlitwa więc za pomyślność oręża Łoktkowego była modłami za odrodzoną Polskę, zagrożoną śmiercią nową.

Wszyscy czuli uroczystość tej chwili poprzedzającej walkę, na sercach wszystkich brzemieniem już leżała wiadomość o zdradzie wojewody.

Biskup się modlił gorąco.

Msza właśnie dokończyć się miała błogosławieństwem, gdy od progu zaszeleściało coś, zamru czało.

Ludzie się rozstępywać zaczęli, głowę zwracać, królo wa przelękniona drgnęła i wpośród rozstępującego rycerstwa jak zwiastunka wesela, jakby anioł prorokujący dni jasne, ukazała się młodziuchna Hanna.

Wyprawiono ją dla bezpie czeństwa z Poznania, przybywała właśnie niespodzianie z tą swą wesołością ptaszęcą, która jej nie opuszczała nigdy, z uśmiechem różowym, z wejrzeniem promienistym.

Gdy to jasne, młode oblicze zjawiło się wśród posępnego rycerstwa i poważnego mężów orszaku, z nim razem powiało nadzieją, przyszła światłość jakaś na te smutku mroki.

Twarze posępne uśmiechać się zaczęły.

Szła tak śliczna pani aż do kaplicy progu, z oczyma śmiało w ołtarz wlepionymi i tu poklękła z dziecinną pobożnością

świeżo nawróconej poganki, nawykłej tulić się do swych do mowych bogów.

Król i królowa z rozrzewnieniem patrzyli na nią, taką swobodną i pełną nadziei czy nieświadomości.

Cała jej postać tchnęła młodością oblicza, szaty się do niej składały, płaszcz ze szkarłatu, suknia bogato w kwieciste szyta wzory.

Piękny włos trzymała siatka złocista, a zasłona głowy biała, która innym mniszego coś dawała, ją ubierała wdzięcz nie, łamiąc się w fałdy tysiączne.

Patrzano na nią, lecz wkrótce oczy od tego obrazka odwró ciły się, z ciekawością rozbudzoną żywo spoglądając na po ważną, z oczyma od łez zaczerwienionymi niewiastę w pła szczu jedwabnym i czapeczce na głowie.

Szła za królewiczową sama jedna, gdy reszta dworu trochę się dalej zatrzymała.

Ludzie, zobaczywszy ją, szeptać coś do siebie zaczęli.

Smutno wyglądała jak ofiara, jak cierpiąca okrutnie, a usi łująca boleść stłumić w sobie.

Matrona była, której przystało snadź w ślad iść zakrólewiczową i która w prawie się czuła przy niej miejsce zajmować.

Na twarzy Łoktka malowało się zdziwienie i jakby odcień jakiejś radości, za którą wejrzeniem zaraz Bogu podziękował.

Biskup stał, błogosławiąc powoli podniesioną ręką tak, aby promienie tego krzyża siągnęły najdalszych pobożnych.

Spoj rzał na klęczącą Hannę i ręka jego poruszyła się, jakby umyślnie jeszcze dla tej spóźnionej.

Chór księży z Marcinem kantorem na czele zanucił pieśń błagalną i poklękli wszyscy.

Rycerstwo jej wtórowało.

Wielu z żołnierzy tego dnia przystępowało do komunii, bo kto na wojnę szedł, zbroił się w kościele.

Na pobojowisku nie zawsze znaleźli się kapłani...

Na ostatek rycerstwo z kościoła wypły wać zaczęło.

Wstała królowa, idąc synowę uściskać, podniósł ją król i ra zem wszyscy przejściem krytym zmierzyli ku dworowi pań skiemu.

Poważna niewiasta idąca za Hanną strzymała się chwilę, jakby nie wiedziała, czy ma się pozostać, czy razem z nimi dalej iść, gdy król po wyjściu z kościoła zwrócił się ku niej.

.


 

Jużciż oczy mnie nie mylą odezwał się.

Wy tu, pani Halko?

Wy tu?

Wy?

Głos drżał królowi, niewiasta spuściła oczy.

Wybuchnęły z nich łzy, zakryła je chustą i żywo poczęła, odrywając ją, a zmuszając się do odpowiedzi królowi.

A, ja to jestem!

Ja, Miłościwy Panie, a moja bytność mówi o nieszczęściu moim!

Załamała ręce.

Łzy powtórnie zalały jej oczy i odebrały mowę.

Król stał, dając się wyprzedzić żonie i synowej, która śmiała się, szczebiotała, podskakiwała, a uroczysta owa chwila nie mogła żywej krwi jej pohamować.

Z dala słychać było głos srebrzysty i śmiech do piosnki podobny.

O kilka kroków od tego wesela dziecinnego smutna i płacząca stała matrona przybyła z królewiczową i król, któremu jeszcze przy tomność jej tutaj była nie wytłumaczoną.

Rozumiem przybycie wasze począł Łoktek na próżno oczekujący, aby płaczu się jej przebrało.

Przybywacie z niecnej potwarzy męża oczyścić?

Spojrzał na nią, ale ona z małym boleści krzykiem twarz zanurzyła w chustkach i zdawała boleściwszą jeszcze po kró lewskim słowie.

Czekał Łoktek, aby łzy otarła.

Wzmagający się płacz nauczył go, że przypuszczenie, z którym się odezwał, fałszywym być musiało.

Cóż więc mogła tu robić na dworze jego żona wojewody Wincza, którego obwiniano o zdradę?

Wpadł król na myśl, iż ją chyba jako zakładnika siłą porwano i tu przywieziono.

Czy wam zadano gwałt rzekł zmuszając jechać do Krakowa?

Halka podniosła oczy spłakane.

Nie!

odezwała się głosem mocnym, jakby tym przy puszczeniem dotknięta.

Nie, Miłościwy Panie, przybyłam tu...

bo tam nie chciałam być świadkiem ani wspólnicą tego, co się dzieje, co się dziać będzie.

Miłościwy Panie do dała żywo, chwytając króla za rękę.

Jeszcze czas może, jeszcze się to nie spełniło.

Ślijcie do niego słuszŚlijcie do niego słusznych, poważnych ludzi, niech doń przemówią słowem twym.

On się opamiętać może...

Rozżalony jest...

a, tak!

Zabolało go to, że gdzie długo panem był, sługą mu być kazano.

Zawsze nie pohamowanym był, gorącym, namiętnym...

Jam żyła znim, znam go.

On złym w duszy nie jest, on sam się zagryzie tym.

Siebie ratujcie, jego ratujcie, Miłościwy Panie, i ród nasz, aby się nie skaził zdradą!

Ślijcie do niego...

Nie poszedł może jeszcze.

Jam uciekła z domu próżno go błagając i przybyłam tu umyślnie paść do kolan waszych, abyście go ratowali...!

Złożyła ręce Halka.

Jeszcze czas!

poczęła wołać, łkając czas jeszcze...!

Łoktek stał poruszony.

Chodźcie za mną rzekł powoli.

Tu nadto nas ludzi słucha i otacza.

Pomówiemy...

Szli ku dworowi, król przodem, niewiasty wiodąc za sobą.

Łoktek wprowadził ją do izby posłuchalnej, w której nikogo nie było.

Żona wojewody padła mu do nóg, obejmując je.

Miłościwy Królu zaczęła na nowo.

On sam płakać i żałować będzie występku swego, jeżeli go popełni.

Jedno dobre wyrzeczone słowo odwrócić może ode mnie hańbę, od was nieszczęście.

Idę sam z wojskiem w tę stronę odezwał się król naprzeciw Krzyżakom, a może i swoim własnym.

Nie czas stać, spotkamy się lub w obozie, jeśli się upamięta, lub na po bojowisku!

Ciągniecie tam?

przerwała Halka powstając.

Tam?

Pozwólcież mi za obozem iść waszym.

Ja pójdę do niego z po słami waszymi.

Król ręką dał znak przyzwolenia.

Jedźcie rzekł pewnie, że się mnie i temu nieszczę śliwemu przydać możecie, lecz spocznijcie wprzódy.

Ja już w pole muszę.

Ja nie potrzebuję spoczynku i nie znajdę go nigdzie, do póki strach ten sromoty gonić za mną będzie.


Date: 2015-12-11; view: 640


<== previous page | next page ==>
Nikosz, gdy jechał ze swoim dwo | Aż do tej chwili odezwał się Łoktek smutnie wieS Jelita
doclecture.net - lectures - 2014-2024 year. Copyright infringement or personal data (0.021 sec.)