Home Random Page


CATEGORIES:

BiologyChemistryConstructionCultureEcologyEconomyElectronicsFinanceGeographyHistoryInformaticsLawMathematicsMechanicsMedicineOtherPedagogyPhilosophyPhysicsPolicyPsychologySociologySportTourism






I złe zebranie, które się odbyło

Wielka godzina minęła.

Minęła i nikt z zaproszonych nie przyszedł. Właśnie ci dorośli, których zebranie najbardziej dotyczyło, w ogóle nie zauważyli pochodów dzieci.

A więc wszystko było na darmo.

Słońce skłaniało się już ku horyzontowi i zachodziło, wielkie i czerwone, w purpurowym morzu obłoków. Jego promienie muskały już tylko najwyższe stopnie starego amfiteatru, w którym od paru godzin siedziały czekające dzieci. Nie było słychać zgiełku głosów ani wesołego hałasu. Wszyscy siedzieli cisi i smutni.

Cienie wydłużały się szybko, wkrótce miał zapaść zmrok. Dzieci drżały, bo zrobiło się chłodno. Zegar na dalekiej wieży kościelnej wybił osiem razy. Teraz nie było już najmniejszej wątpliwości, że sprawa się zupełnie, ale to zupełnie nie udała.

Pierwsze dzieci wstały i wyszły w milczeniu, inne przyłączyły się do nich. Nikt nie mówił ani słowa. Rozczarowanie było zbyt wielkie.

W końcu Paolo zbliżył się do Momo i powiedział:

- Nie ma po co czekać, Momo. Nikt już nie przyjdzie. Dobranoc, Momo.

I odszedł.

Potem Franco powiedział:

- Nic więcej nie możemy zrobić. Przekonaliśmy się, że na dorosłych nie możemy liczyć. Nigdy im nie dowierzałem, ale odtąd nie chcę mieć z nimi w ogóle do czynienia.

I on także poszedł, a w ślad„za nim inni. A wreszcie, kiedy zrobiło się ciemno,.ostatnie dzieci straciły nadzieję i opuściły amfiteatr. Momo została tylko z Beppem i Gigim.

Po chwili stary Zamiatacz Ulic podniósł się.

- Ty także idziesz? - spytała Momo.

- Muszę - odparł Beppo. - Mam specjalną służbę.

- W nocy?

- Tak, wyjątkowo przydzielili nas do wyładunku śmieci. Muszę tam pójść.

- Ależ dziś niedziela! I w ogóle nigdy nie musiałeś tego robić!

- Nie, ale teraz przydzielili nas do tej pracy. Mówią, że wyjątkowo. Brak personelu i tak dalej.

- Szkoda - powiedziała Momo - cieszyłabym się, gdybyś tu dziś został.

- Tak, wcale mi nie w smak, że muszę iść. No, więc do widzenia, do jutra.

Wsiadł na swój piszczący rower i zniknął w ciemności. Gigi cicho gwizdałjakąś smutną melodię. Umiał ładnie gwizdać i Momo chętnie tego słuchała. Ale nagle przerwał.

- Ja także pójdę już! - powiedział. - Dziś niedziela, więc muszę pobawić się w nocnego dozorcę. Opowiadałem wam, że to mój najnowszy zawód. Byłbym zapomniał.



Momo patrzyła na niego ze zdumieniem i nic nie mówiła.

- Nie martw się - ciągnął Gigi - że nasz plan nie udał się tak, jak oczekiwaliśmy. Ja też to sobie inaczej wyobrażałem. Ale mimo to -- właściwie mieliśmy frajdę. Było wspaniale. - Ponieważ Momo uporczywie milczała, pogładził ją po włosach i dodał: - Nie bierz tego tak bardzo do serca, Momo. Jutro wszystko będzie wyglądało inaczej. Po prostu wymyślimy sobie coś nowego, jakąś nową historię, dobrze?

- To nie była historia - szepnęła Momo. Gigi wstał.

- Rozumiem, ale jutro pomówimy o tym, zgoda? Teraz muszę pędzić, bo już jestem spóźniony. A ty idź spać jak zwykle.

I odszedł gwiżdżąc swoją smutną piosenkę.

Tak, więc Momo została sama jedna w dużym kamiennym amfiteatrze. Noc była bezgwiezdna. Niebo pokryły chmury. Zerwał się jakiś osobliwy wiatr. Nie był silny, ale nie ustawał ani na chwilę i niósł ze sobą dotkliwe zimno. Można by o nim powiedzieć, że był szary jak popiół.

Daleko za wielkim miastem piętrzyły się olbrzymie hałdy śmieci. Były to prawdziwe góry popiołu, skorup, puszek, starych materaców, ścjnków plastyku, tekturowych pudełek i innych przedmiotów wyrzucanych, co dzień w wielkim mieście, które miały stopniowo powędrować do ogromnych pieców na spalenie.

Aż do późnej nocy stary Beppo i jego koledzy pomagali zrzucać szuflami śmiecie z ciężarówek, które stały długim szeregiem z zapalonymi reflektorami, czekając na rozładunek. I im więcej ciężarówek opróżniano, tym więcej ich ustawiało się w kolejce.

- Spieszcie się, ludzie! - Wołano nieustannie. - Dalej, dalej, inaczej nigdy nie skończymy!

Beppo pracował i pracował, aż mu się koszula lepiła do grzbietu. Dopiero około północy uporali się z robotą.

Ponieważ Beppo był już stary, a i z natury nie miał silnej budowy ciała, usiadł teraz wyczerpany na odwróconej dnem do góry dziurawej wannie plastykowej i usiłował złapać dech.

- Hej, Beppo - zawołał jeden z kolegów - jedziemy do domu. Chcesz się zabrać z nami?

- Chwileczkę - powiedział Beppo i przycisnął ręką bolące serce.

- Niedobrze się czujesz, stary? - Spytał inny kolega.

- Już wszystko w porządku - odparł Beppo. - Jedźcie sami. Ja jeszcze trochę odpocznę.

- No, to dobranoc! -Zawołali.

I odjechali. Zapanowała cisza. Tylko tu i ówdzie w stertach śmieci przemykały z szelestem szczury, czasem pogwizdując. Beppo zasnął oparłszy głowę na złożonych rękach.

Nie wiedział, od jak dawna spał, kiedy nagle obudził go zimny poryw wiatru. Podniósł głowę i natychmiast oprzytomniał.

Na olbrzymiej górze śmieci stali tłumnie szarzy panowie w eleganckich garniturach i okrągłych, sztywnych kapeluszach, z ołowianoszarymi teczkami i małymi, szarymi cygarami w ustach. W milczeniu nie odrywali wzroku od szczytu hałdy, gdzie stał jak gdyby stół sędziowski, zaś za nim siedzieli trzej panowie, nieróżniący się zresztą niczym od pozostałych.

W pierwszej chwili Beppa zdjął strach. Bał się, że szarzy panowie odkryją jego obecność. Nie musiał się nawet zastanawiać, aby wiedzieć, że nie miał prawa tu się znajdować. Wkrótce jednak zauważył, że szarzy panowie wpatrują się w stół sędziowski jak urzeczeni. Może w ogóle nie widzieli Beppa albo uważali go za jakiś wyrzucony, bezużyteczny przedmiot. W każdym razie postanowił siedzieć cicho jak mysz pod miotłą.

- Agent BLW/553/c niech stanie przed wysokim sądem! - zabrzmiał w ciszy głos pana siedzącego pośrodku.

Wezwanie to zostało powtórzone na dole i rozległo się dalekim echem. Potem otworzyła się w tłumie uliczka i jeden z szarych

 

Ka.>uiv ^acząf powoli wchodzić na szczyt hałdy. Od pozostałych szarych panów różnił się tylko tym, że jego szara twarz była prawie biała. Wreszcie stanął przed stołem sędziowskim.

- Pan jest agentem BLW/553/c? - Spytał siedzący pośrodku.

- Tak.

- Od jak dawna pracuje pan dla Kasy Oszczędności Czasu?

- Odkąd istnieję.

- To samo przez się zrozumiałe. Niech pan się powstrzyma od zbędnych uwag! Kiedy pan zaczął istnieć?

- Przed jedenastu laty, trzema miesiącami, sześcioma dniami, ośmioma godzinami, trzydziestoma dwoma minutami i - dokładnie w tej chwili - osiemnastoma sekundami.

Mimo że rozmowa była prowadzona cicho, a także w znacznej odległości, rzecz dziwna, stary Beppo rozumiał każde słowo.

- Czy pan wie - ciągnął swoje przesłuchanie pan siedzący pośrodku - że w mieście jest dość dużo dzieci, które dzisiaj obnosiły tablice i plakaty, a nawet miały potworny zamiar zaproszenia do siebie całego miasta, aby je poinformować o naszej działalności ?

- Wiem o tym - odpowiedział agent.

- W jaki sposób tłumaczy pan to - ciągnął nieubłaganie sędzia - że dzieci w ogóle coś wiedzą o nas i o naszej działalności ?

- Nie mogę sobie tego wytłumaczyć - wyznał agent. - Ale, jeśli mi wolno zrobić pewną uwagę, to chciałbym zasugerować wysokiemu sądowi, aby nie traktował tej sprawy poważniej, niż na to zasługuje. To nieporadna dziecinada, nic więcej! Poza tym proszę wysoki sąd o wzięcie pod uwagę, że bez trudu udało nam się zapobiec zebraniu, po prostu nie daliśmy ludziom na nie czasu. Ale nawet gdyby nam się to nie udało, jestem pewny, że dzieci umiałyby opowiedzieć ludziom tylko jakąś naiwną zbójecką historię. Moim zdaniem powinniśmy byli nawet dopuścić do tego zebrania, aby w ten sposób...

- Oskarżony! - Przerwał mu ostro sędzia. - Czy pan zdaje sobie sprawę, gdzie pan się znajduje?

Agent skulił się.

- Tak - wyszeptał z trudem.

- Znajduje się pan nie przed sądem ludzkim, lecz przed sądem takich samych, jak pan. Dobrze pan wie, że nie może pan nas okłamywać. Dlaczego pan, więc tego próbuje?

- To zawodowy nawyk - wyjąkał oskarżony.

- Proszę łaskawie pozostawić zarządowi decyzję, co do tego, jak dalece poważnie należy traktować przedsięwzięcie dzieci - powiedział sędzia. - Ale i pan, oskarżony, dobrze wie, że nikt i nic nie jest dla naszej pracy tak niebezpieczne, jak właśnie dzieci.

- Wiem o tym - przyznał pokornie oskarżony.

- Dzieci - oświadczył sędzia - są naszymi naturalnymi wrogami. Gdyby nie one, mielibyśmy już od dawna władzę nad ludzkością. Dzieci o wiele trudniej przekonać do oszczędzania czasu niż ludzi dorosłych. Dlatego jednym z naszych najsurowszych nakazów jest: na dzieci przyjdzie kolej na samym końcu. Czy oskarżony zna ten nakaz?

- Tak, znam, wysoki sądzie - wydyszał tamten.

- A jednak mamy niezbite dowody - ciągnął sędzia - że jeden spośród nas, powtarzam, jeden spośród nas, rozmawiał z pewnym dzieckiem i w dodatku zdradził mu prawdę o nas. Oskarżony, może pan wie, kto jest tym jednym spośród nas?

- To ja - odparł agent BLW/553/c zdruzgotany.

- Dlaczego wykroczył pan przeciw naszemu najsurowszemu nakazowi?

- Dlatego że to dziecko - bronił się oskarżony - dzięki swojemu oddziaływaniu na ludzi ogromnie nam bruździ w pracy.

1 Działałem mając na względzie dobro Kasy Oszczędności Czasu.

- Pańskie intencje nas nie interesują - powiedział sędzia lodowato. - Nas interesuje tylko rezultat. A rezultatem w pańskim wypadku było nie tylko to, ze nie zyskaliśmy czasu, ale w dodatku zdradził pan temu dziecku niektóre najważniejsze nasze tajemnice. Czy pan się przyznaje do tego?

- Przyznaję się - szepnął agent spuściwszy głowę.

- A więc przyznaje się pan do winy?

- Tak, ale proszę wysoki sąd o uwzględnienie okoliczności łagodzącej, ze dziecko po prostu rzuciło na mnie urok. Dzięki sposobowi, w jaki mnie słuchało, wydobyło wszystko ze mnie. Sam nie mogę sobie wytłumaczyć, jak do tego doszło, ale przysięgam, ze tak właśnie było.

- Pańskie usprawiedliwienia nie interesują nas. Okoliczności łagodzących nie uznajemy. Nasze prawo jest niezłomne i nie dopuszcza wyjątków. Niemniej zajmiemy się tym osobliwym dzieckiem. Jak ono się nazywa?

- Momo.

7 __ Momo

- Chłopiec czy dziewczynka?

- Mała dziewczynka.

- Gdzie mieszka?

- W ruinie amfiteatru.

- Dobrze - zakończył sędzia, który zapisał wszystko w swoim notesiku. - Oskarżony może być spokojny, ze to dziecko już nam nie zaszkodzi. Postaramy się o to sięgając do wszelkich możliwych środków. Niech to będzie pana pociechą, kiedy natychmiast przystąpimy do wykonania wyroku.

Oskarżony zaczął dygotać.

- A jak brzmi wyrok? - Zapytał szeptem.

Trzej panowie za stołem sędziowskim pochylili się do siebie, poszeptali i kiwnęli głowami.

Potem sędzia siedzący pośrodku zwrócił się znów do oskarżonego i obwieścił:

- Wyrok na agenta BLW/553/c brzmi jednomyślnie: oskarżony winien jest popełnienia zdrady stanu. Sam przyznał się do winy. Nasze prawo przewiduje, że za karę zostanie mu odebrany wszelki czas.

- Łaski! Łaski! - Krzyknął oskarżony.

Ale juz dwaj stojący obok niego panowie odebrali mu ołowianoszarą teczkę i małe cygaro.

I stało się coś osobliwego. W chwili, kiedy skazany stracił swoje cygaro, zaczął szybko robić się coraz bardziej przezroczysty. Także jego krzyk stawał się coraz wyższy i cichszy. Agent stał zakrywszy twarz rękami i po prostu rozpływał się w nicość. Wreszcie wydawało się, ze wiatr podrywa jeszcze parę drobinek popiołu, potem i one zniknęły.

Wszyscy szarzy panowie, widzowie i sędziowie, oddalili się w milczeniu. Pochłonęła ich ciemność i tylko jeszcze szary wiatr powiewał nad opustoszałą hałdą.

Beppo Zamiatacz Ulic wciąż jeszcze siedział bez ruchu i wpatrywał się w miejsce, w którym zniknął oskarżony. Wydawało mu się, ze zamarzł na sopel lodu i teraz powoli topnieje. Przekonał się na własne oczy, ze szarzy panowie istnieją.

Mniej więcej o tej samej porze - zegar na odległej wieży wybił juz północ - mała Momo wciąż jeszcze siedziała na kamiennym stopniu ruiny. Czekała. Nie umiałaby powiedzieć, na co.

Ale wydawało jej się, że musi jeszcze czekać. Dlatego nie decydowała się pójść spać. Nagle poczuła, że coś cichutko porusza się koło jej bosej stopy. Pochyliła się, bo było bardzo ciemno, i zobaczyła dużego żółwia, który patrzył jej prosto w twarz z podniesioną głową i dziwnym uśmiechem. Jego mądre oczy błyszczały tak życzliwie, jakby zaraz miał zacząć mówić.

Momo pochyliła się jeszcze niżej i podrapała palcem szyję żółwia.

- Kto ty jesteś? - Spytała cicho. - Ładnie, że przynajmniej ty przyszedłeś mnie odwiedzić, żółwiu. Czego chcesz ode mnie?

Momo nie wiedziała, czy poprzednio nie dostrzegła tego, czy też rzeczywiście dopiero w tej chwili na pancerzu żółwia wystąpiły nagle słabo świecące litery, które, jak jej się zdawało, układały się z rogowych łusek.

 

CHODŹ ZE MNĄ! -Odczytała powoli.

- Ja? - Spytała.

Wyprostowała się zdumiona.

Ale żółw już ruszył naprzód. Po paru krokach stanął i obejrzał się za dziewczynką.

„On naprawdę ma mnie na myśli" - powiedziała do siebie Momo. Potem wstała i poszła za zwierzątkiem.

- Idź - powiedziała cicho.-Ja pójdę za tobą.

I kroczek po kroczku ruszyła za żółwiem, który powoli, bardzo powoli wyprowadził ją z kamiennej ruiny i skierował się ku wielkiemu miastu.

 


Date: 2016-04-22; view: 762


<== previous page | next page ==>
Dużo marzeń i parę wątpliwości | Zawzięta pogoń i spokojna ucieczka
doclecture.net - lectures - 2014-2024 year. Copyright infringement or personal data (0.01 sec.)