Home Random Page


CATEGORIES:

BiologyChemistryConstructionCultureEcologyEconomyElectronicsFinanceGeographyHistoryInformaticsLawMathematicsMechanicsMedicineOtherPedagogyPhilosophyPhysicsPolicyPsychologySociologySportTourism






GDZIE ŻYŁEM I PO CO 8 page

$23,44 Mi­nus wy­dat­ki 14,72½

Po­zo­sta­je 8,71 ½

Na­le­ży jesz­cze uwzględ­nić spo­ży­te pro­duk­ty i za­pa­sy, ja­kie mia­łem w chwi­li ro­bie­nia tych ra­chun­ków, a obie po­zy­cje wy­no­si­ły ra­zem 4,50 do­la­ra, co jest kwo­tą bez tru­du rów­no­wa­żą­cą ową odro­bi­nę tra­wy, któ­rej nie wy­sia­łem. Mogę po­wie­dzieć, że w owym roku far­ma moja spi­sa­ła się le­piej ani­że­li inne go­spo­dar­stwa, al­bo­wiem za­spo­ka­ja­ła za­rów­no po­trze­by ludz­kiej du­szy, jak i do­ga­dza­ła chę­ciom cie­sze­nia się dniem dzi­siej­szym.

W roku na­stęp­nym po­wio­dło mi się jesz­cze le­piej, gdyż sko­pa­łem cały po­trzeb­ny mi te­ren, oko­ło jed­nej trze­ciej akra. Na pod­sta­wie do­świad­czeń obu lat na­uczy­łem się – ab­so­lut­nie wol­ny od wpły­wów naj­słyn­niej­szych dzieł o rol­nic­twie, a wśród nich pra­cy Ar­thu­ra Youn­ga[66] – że je­śli czło­wiek bę­dzie żył w pro­sto­cie i ży­wił się tyl­ko za­sia­ny­mi przez sie­bie pło­da­mi, nie upra­wia­jąc wię­cej, ani­że­li zje, i nie wy­mie­nia­jąc plo­nów na nie­wy­star­cza­ją­cą licz­bę ar­ty­ku­łów bar­dziej luk­su­so­wych i dro­gich, wy­star­czy mu pod upra­wę le­d­wie kil­ka prę­tów zie­mi. Prze­ko­na­łem się rów­nież, że ta­niej wy­nie­sie sko­pa­nie tego grun­tu ło­pa­tą ani­że­li uży­cie wo­łów i płu­ga, zmie­nia­nie od cza­su do cza­su dział­ki na nową ani­że­li na­wo­że­nie wciąż tej sa­mej. Wszyst­kie nie­zbęd­ne pra­ce rol­ni­cze mógł­by czło­wiek wy­ko­ny­wać od nie­chce­nia la­tem, w wol­nych go­dzi­nach, i nie być przy­wią­za­ny do wołu, ko­nia, kro­wy czy świ­ni, tak jak to jest te­raz re­gu­łą. Pra­gnę wy­po­wia­dać się w tej kwe­stii bez­stron­nie, nie jako ktoś za­in­te­re­so­wa­ny po­wo­dze­niem czy klę­ską obec­ne­go po­rząd­ku go­spo­dar­cze­go i spo­łecz­ne­go. Za­cho­wa­łem więk­szą nie­za­leż­ność ani­że­li ja­ki­kol­wiek inny far­mer w Con­cord, nie za­pu­ści­łem bo­wiem ko­rze­ni w domu czy na far­mie, w każ­dej chwi­li ato­li mo­głem iść za we­wnętrz­nym im­pul­sem, któ­ry na ogół otwie­ra przede mną krę­tą dro­gę. Nad­to bę­dąc te­raz za­moż­niej­szym od nich, utrzy­mał­bym się nie­mal na ta­kim sa­mym po­zio­mie do­stat­ku, gdy­by spa­lił się mój dom albo plo­ny nie ob­ro­dzi­ły.

W moim prze­ko­na­niu nie tyle lu­dzie są pa­ste­rza­mi stad, ile sta­da pa­ste­rza­mi lu­dzi, o ileż bo­wiem więk­szą wol­no­ścią się cie­szą. Lu­dzie i woły wy­mie­nia­ją się pra­cą, lecz je­śli weź­mie­my pod uwa­gę tyl­ko pra­cę ko­niecz­ną, oka­że się, że prze­wa­ga leży po stro­nie wo­łów, po­nie­waż ich far­ma jest o tyle więk­sza. Część swo­je­go przy­dzia­łu pra­cy wy­mien­nej czło­wiek wy­ko­nu­je w sześć ty­go­dni sia­no­ko­sów i trud­no ro­bo­tę tę na­zwać dzie­cin­ną igrasz­ką. Z pew­no­ścią ża­den na­ród, któ­ry za­cho­wy­wał­by pro­sto­tę we wszyst­kich dzie­dzi­nach ży­cia, to zna­czy ża­den na­ród fi­lo­zo­fów nie po­peł­nił­by tak wiel­kie­go błę­du jak wy­ko­rzy­sty­wa­nie zwie­rząt do pra­cy. Ali­ści ni­g­dy nie ist­niał i praw­do­po­dob­nie nie bę­dzie ist­niał na­ród fi­lo­zo­fów. Nie je­stem też prze­ko­na­ny, czy by­ło­by wska­za­ne, żeby ta­kiż po­wstał. Ni­g­dy nie ujeź­dził­bym ko­nia ani byka i nie wziął­bym ich na utrzy­ma­nie w za­mian za pra­cę, jaką mo­gły­by za mnie wy­ko­nać, oba­wiał­bym się bo­wiem, że zo­sta­nę po pro­stu ka­wa­le­rzy­stą albo pa­stu­chem. Je­że­li zaś od­no­si­my wra­że­nie, że od­mien­ne po­stę­po­wa­nie przy­no­si spo­łe­czeń­stwu zy­ski, czy mamy pew­ność, iż zysk jed­ne­go czło­wie­ka nie może być stra­tą dla dru­gie­go, iż chło­piec sta­jen­ny ma ta­kie same pod­sta­wy do za­do­wo­le­nia jak jego pan? Za­łóż­my wsze­la­ko, że bez po­mo­cy zwie­rząt nie wy­ko­na­no by ja­kichś ro­bót pu­blicz­nych, i po­zwól­my czło­wie­ko­wi dzie­lić chwa­łę za ich wy­ko­na­nie ra­zem z wo­łem i ko­niem. Czy w tym wy­pad­ku na­le­ży ro­zu­mieć, że czło­wiek nie mógł­by do­ko­nać dzieł bar­dziej sie­bie god­nych? Kie­dy lu­dzie za­bie­ra­ją się przy po­mo­cy zwie­rząt do pra­cy nie tyle nie­po­trzeb­nej czy ar­ty­stycz­nej, ile zbyt­kow­nej i bła­hej, nie­unik­nio­ne, że nie­któ­rzy wy­ko­nu­ją całą pra­cę wy­mien­nie ra­zem z wo­ła­mi, czy­li in­ny­mi sło­wy, sta­ją się nie­wol­ni­ka­mi sil­niej­szych.[67] Tedy czło­wiek nie tyl­ko pra­cu­je na zwie­rzę, któ­re ma we wnę­trzu, lecz – po­zwo­lę so­bie po­słu­żyć się tu sym­bo­lem – rów­nież na zwie­rzę ży­ją­ce poza nim. Wpraw­dzie po­sia­da­my wie­le za­sob­nych do­mów z ce­gły i ka­mie­nia, lecz po­wo­dze­nie far­me­ra cią­gle mie­rzy się stop­niem, w ja­kim sto­do­ła za­ćmie­wa dom. Na­sze mia­stecz­ko wznio­sło po­dob­no naj­więk­sze w tych stro­nach domy dla wo­łów, krów i koni, a bu­dyn­ki uży­tecz­no­ści pu­blicz­nej rów­nież nie są gor­sze od bu­do­wa­nych w in­nych re­jo­nach kra­ju. Zbu­do­wa­no jed­nak w na­szym okrę­gu bar­dzo nie­wie­le sal, w któ­rych moż­na by prak­ty­ko­wać wol­ność wy­zna­nia i wol­ność sło­wa. Na­ro­dy po­win­ny się sta­rać utrwa­lać pa­mięć po so­bie nie ar­chi­tek­tu­rą, lecz siłą abs­trak­cyj­ne­go my­śle­nia. O ileż god­niej­sza po­dzi­wu jest Bha­ga­wad­gi­ta[68] ani­że­li wszyst­kie ru­iny Wscho­du! Wie­że i świą­ty­nie to ksią­żę­ce luk­su­sy. Pro­sty i nie­za­leż­ny umysł nie mo­zo­li się z roz­ka­zu księ­cia. Ge­niusz nie cho­dzi w or­sza­ku za żad­nym mo­nar­chą ani nie jest ma­te­rial­nym sre­brem, zło­tem czy mar­mu­rem, chy­ba że w zni­ko­mym stop­niu. Za­sta­na­wiam się, w ja­kim celu tłu­cze się tyle ka­mie­nia? Gdy by­łem w Ar­ka­dii, w ogó­le nie wi­dzia­łem tam ka­mie­nia tłu­czo­ne­go. Na­ro­dy opę­ta­ła obłą­kań­cza am­bi­cja uwiecz­nie­nia pa­mię­ci po so­bie w ogrom­nych ilo­ściach tłu­czo­ne­go ka­mie­nia. Jak wy­glą­dał­by świat, gdy­by tyle samo tru­du za­da­wa­no so­bie, aby wy­gła­dzić i wy­szli­fo­wać oby­cza­je? Tro­chę zdro­we­go roz­sąd­ku po­zo­sta­wi­ło­by bar­dziej nie­za­tar­te wra­że­nie ani­że­li po­mnik się­ga­ją­cy księ­ży­ca. Wolę oglą­dać ka­mie­nie na wła­ści­wym ich miej­scu. Ma­je­stat Teb był wul­gar­ny. Sen­sow­niej­szy jest ka­mien­ny mur dłu­go­ści jed­ne­go prę­ta, ota­cza­ją­cy pole uczci­we­go czło­wie­ka, ani­że­li Teby, do któ­rych pro­wa­dzi­ło sto bram[69], al­bo­wiem mia­sto owo bar­dziej się od­da­li­ło od praw­dzi­we­go celu ży­cia. Bar­ba­rzyń­ska i po­gań­ska re­li­gia oraz cy­wi­li­za­cja – w prze­ci­wień­stwie do tego, co na­zy­wa­my chrze­ści­jań­stwem – wzno­szą wspa­nia­łe świą­ty­nie. Więk­szość ka­mie­nia tłu­czo­ne­go przez na­ród zu­ży­wa się do­pie­ro na bu­do­wę jego gro­bu. A za­tem na­ród sam grze­bie się za ży­cia. Co się ty­czy pi­ra­mid, to naj­bar­dziej nie­zwy­kły w nich jest fakt, że zna­la­zło się tylu do­sta­tecz­nie po­ni­żo­nych lu­dzi, iż spę­dzi­li ży­cie na bu­do­wa­niu gro­bow­ca dla ja­kie­goś am­bit­ne­go cym­ba­ła, któ­re­go by­ło­by mą­drzej i bar­dziej po ludz­ku uto­pić w Nilu, a cia­ło rzu­cić psom na po­żar­cie. Może mógł­bym zna­leźć dla nich i dla nie­go ja­kieś uspra­wie­dli­wie­nie, lecz nie mam na to cza­su. Co się ty­czy re­li­gii bu­dow­ni­czych i ich umi­ło­wa­nia sztu­ki, to na ca­łym świe­cie są po­dob­ne, nie­za­leż­nie od tego, czy wzno­szo­nym bu­dyn­kiem jest egip­ska świą­ty­nia, czy Bank Sta­nów Zjed­no­czo­nych. Kosz­tu­je wię­cej, ani­że­li jest wart. Za­sad­ni­czy mo­tyw bu­dow­ni­czych to próż­ność oraz mi­łość do czosn­ku i chle­ba z ma­słem. Obie­cu­ją­cy mło­dy ar­chi­tekt, pan Bal­com, za po­mo­cą twar­de­go ołów­ka i li­nij­ki ry­su­je na okład­ce swo­je­go Wi­tru­wiu­sza pro­jekt i dzie­ło owo sprze­da­je fir­mie ka­mie­niar­skiej Do­bson & Sons. Trzy­dzie­ści stu­le­ci za­czy­na się temu przy­glą­dać z wyż­szo­ścią,[70] na­to­miast ludz­kość – z po­dzi­wem. A pro­pos strze­li­stych wież i po­mni­ków. Otóż żył so­bie kie­dyś w na­szym mie­ście pe­wien zwa­rio­wa­ny je­go­mość, któ­ry po­sta­no­wił prze­ko­pać tu­nel do Chin. Jak twier­dził, do­tarł już tak da­le­ko, że sły­szał brzęk chiń­skich garn­ków i ko­cioł­ków. Nie my­ślę jed­nak zba­czać z dro­gi, aby po­dzi­wiać wy­ko­pa­ną przez nie­go dziu­rę. Wie­lu lu­dzi in­te­re­su­je się tym, kto zbu­do­wał po­mni­ki Za­cho­du i Wscho­du. Co do mnie, to chciał­bym wie­dzieć, kto w owych cza­sach ich nie bu­do­wał, kto był po­nad te bła­host­ki. Wra­cam wszak­że do swo­ich ob­li­czeń.



Po­mia­ra­mi grun­tów, cie­siel­ką i in­ny­mi do­ryw­czy­mi ro­bo­ta­mi w mia­stecz­ku – mam tyle za­wo­dów, ile pal­ców – za­ro­bi­łem tym­cza­sem 13 do­la­rów i 34 cen­ty. Po­da­ję po­ni­żej, ile kosz­to­wa­ła mnie żyw­ność przez osiem mie­się­cy – miesz­ka­łem tam po­nad dwa lata – to jest, od czwar­te­go lip­ca do pierw­sze­go mar­ca, czy­li do cza­su, kie­dy ro­bi­łem te ra­chun­ki, nie li­cząc kar­to­fli, odro­bi­ny zie­lo­nej ku­ku­ry­dzy i odro­bi­ny grosz­ku, któ­re sam wy­ho­do­wa­łem, a tak­że war­to­ści tego, co sta­ło w spi­żar­ni ostat­nie­go z li­czo­nych dni.

Ryż $ l,73½

Me­la­sa 1,73 Naj­tań­szy od­po­wied­nik sa­cha­ry­ny

Mąka żyt­nia l,04¾

Mąka ku­ku­ry­dzia­na 0,99¾ Tań­sza niż żyt­nia.

Wie­przo­wi­na 0,22

Mąka pszen­na 0,88 Kosz­tu­je wię­cej niż ku­ku­ry­dzia­na, za­rów­no pie­nię­dzy, jak i za­cho­du.

Cu­kier 0,80

Sło­ni­na 0,65

Jabł­ka 0,25

Su­szo­ne jabł­ka 0,22

Pa­ta­ty 0,10

Jed­na dy­nia 0,06

Je­den ar­buz 0,02

Sól 0,03

To, co zja­dłem, kosz­to­wa­ło ra­zem 8 do­la­rów i 74 cen­ty. Nie ujaw­niał­bym jed­nak tak bez­wstyd­nie szcze­gó­łów swo­jej winy, gdy­bym nie wie­dział, że więk­szość mo­ich czy­tel­ni­ków za­wi­ni­ła nie mniej ode mnie i że ich po­stęp­ki pod­su­mo­wa­ne i wy­dru­ko­wa­ne wca­le by nie wy­pa­dły le­piej. W na­stęp­nym roku ło­wi­łem cza­sa­mi mi­skę ryb na obiad, a raz po­su­ną­łem się tak da­le­ko, że za­rżną­łem świ­sta­ka, któ­ry splą­dro­wał moje po­let­ko fa­so­li – za­in­au­gu­ro­wa­łem wę­drów­kę jego du­szy, jak okre­ślił­by to ja­kiś Ta­tar – i po­żar­łem go, po czę­ści z cie­ka­wo­ści. Wpraw­dzie do­star­czył mi chwi­lo­we­go za­do­wo­le­nia, mimo iż sma­ko­wał piż­mem, lecz się prze­ko­na­łem, że na dłuż­szą metę nie był­by naj­lep­szym po­ży­wie­niem, na­wet gdy­bym go ku­pił u miej­sco­we­go rzeź­ni­ka.

Cho­ciaż nie­wie­le moż­na wy­wnio­sko­wać z po­niż­sze­go ze­sta­wie­nia, wy­dat­ki na odzież i ja­kieś drob­ne po­trze­by w cią­gu tego sa­me­go okre­su wy­no­si­ły 8 do­la­rów i 40¾ cen­ta, w tym na naf­tę i sprzęt do­mo­wy 2 do­la­ry. Te­raz pod­su­mu­ję wszyst­kie roz­cho­dy, prócz kwot prze­zna­czo­nych na pra­nie i na­pra­wy, któ­rych prze­waż­nie sam nie ro­bi­łem i ra­chun­ków za nie jesz­cze nie otrzy­ma­łem. Wszyst­kie te wy­dat­ki – a może na­wet i wię­cej, niż po­nio­słem – są ko­niecz­ne w tej stro­nie świa­ta.

Dom $ 28,12½

Far­ma (koszt rocz­ny) 14,72½

Żyw­ność przez osiem mie­się­cy 8,74

Odzież itp. przez osiem mie­się­cy 8,40¾

Naf­ta itp. przez osiem mie­się­cy 2,00

Ra­zem 61,99¾

Te­raz zwra­cam się do tych czy­tel­ni­ków, któ­rzy mu­szą za­pew­nić so­bie utrzy­ma­nie. Ja nie­zbęd­ne kwo­ty zdo­by­łem w na­stę­pu­ją­cy spo­sób:

Za sprze­daż pro­duk­tów rol­nych 23,44

Wy­na­gro­dze­nie za do­ryw­czą pra­cę 13,34

Ra­zem $ 36,78

Suma po­wyż­sza od­ję­ta od sumy wy­dat­ków za­my­ka się bi­lan­sem 25 do­la­rów 21¾ cen­ta z jed­nej stro­ny – rów­na się on nie­mal mo­je­mu ka­pi­ta­ło­wi wyj­ścio­we­mu i kosz­tom, któ­re mia­łem po­nieść – a z dru­giej stro­ny, poza zdo­by­tym w ten spo­sób wol­nym cza­sem, nie­za­leż­no­ścią i zdro­wiem, za­pew­nia mi wy­god­ny dom, do­pó­ki będę miał ocho­tę z nie­go ko­rzy­stać.

Wpraw­dzie ob­li­cze­nia te mogą się wy­da­wać przy­pad­ko­we i stąd mało po­ucza­ją­ce, lecz przed­sta­wia­ją pe­wien ob­raz ca­ło­ści i dla­te­go mają swo­ją war­tość. W ze­sta­wie­niach ra­chun­ko­wych uwzględ­ni­łem wszyst­kie otrzy­ma­ne pre­zen­ty. Z po­wyż­szych ob­li­czeń wy­ni­ka, że sama żyw­ność kosz­to­wa­ła mnie w go­tów­ce oko­ło dwu­dzie­stu sied­miu cen­tów na ty­dzień. Przez pra­wie dwa lata ja­da­łem mąkę zbo­żo­wą i ku­ku­ry­dzia­ną bez droż­dży, ziem­nia­ki, ryż, trosz­kę so­lo­nej wie­przo­wi­ny, me­la­sę i sól, pi­łem wodę. Po­wi­nie­nem był ży­wić się głów­nie ry­żem, ja, któ­ry tak ko­cham hin­du­ską fi­lo­zo­fię. Aby sta­wić czo­ło za­strze­że­niom nie­któ­rych nie­po­praw­nych zrzęd, mogę rów­nież za­zna­czyć, że je­śli zda­rza­ło mi się jeść obiad poza do­mem – jak to przed­tem mia­łem w zwy­cza­ju i ufam, że w przy­szło­ści też będę miał ku temu oka­zję – to za­wsze psu­ło mi to do­mo­we szy­ki. Na­to­miast je­że­li ja­da­nie obia­du poza do­mem jest sta­łym ele­men­tem pro­wa­dze­nia go­spo­dar­stwa, przy spo­rzą­dza­niu po­dob­ne­go ze­sta­wie­nia nie wli­cza się wy­dat­ków na obiad.

Na pod­sta­wie dwu­let­nie­go do­świad­cze­nia prze­ko­na­łem się, że na­wet na tej sze­ro­ko­ści geo­gra­ficz­nej zdo­by­cie nie­zbęd­nej żyw­no­ści kosz­tu­je nie­praw­do­po­dob­nie mało tru­du, że czło­wiek może żyć za­cho­wu­jąc tak nie­skom­pli­ko­wa­ną die­tę jak zwie­rzę­ta i na­dal być zdro­wy i sil­ny. Go­to­wa­łem przy­zwo­ity obiad, przy­zwo­ity pod wie­lo­ma wzglę­da­mi, skła­dał się na nie­go po pro­stu ta­lerz por­tu­la­ki (Por­tu­la­ca ole­ra­cea[71]) go­to­wa­nej z do­dat­kiem soli, a zry­wa­nej na po­let­ku ku­ku­ry­dzy. Po­da­ję na­zwę ła­ciń­ską ze wzglę­du na aro­mat na­szej na­zwy po­pu­lar­nej. I po­wiedz­cie, cze­go wię­cej może pra­gnąć roz­sąd­ny czło­wiek w spo­koj­nych cza­sach, w zwy­kłe po­po­łu­dnie, nad do­stat­ni gar­nek zie­lo­nej ku­ku­ry­dzy cu­kro­wej ugo­to­wa­nej z do­dat­kiem soli? Na­wet drob­ne uroz­ma­ice­nia, na któ­re so­bie po­zwa­la­łem, były ustęp­stwem na rzecz wy­ma­gań ape­ty­tu, a nie zdro­wia. Wsze­la­ko bywa, że lu­dzie czę­sto cier­pią wiel­ki głód nie z bie­dy, lecz z bra­ku luk­su­sów. Znam pew­ną po­czci­wą ko­bie­ci­nę, któ­rej zda­niem syn jej po­stra­dał ży­cie, dla­te­go że pi­jał tyl­ko wodę.

Jak czy­tel­nik za­pew­ne spo­strzegł, trak­tu­ję te­mat ra­czej z eko­no­micz­ne­go ani­że­li die­te­tycz­ne­go punk­tu wi­dze­nia, nie od­wa­ży się za­tem pod­dać mo­jej wstrze­mięź­li­wo­ści pró­bie, chy­ba że ma do­brze za­opa­trzo­ną spi­żar­nię.

Chleb po­cząt­ko­wo wy­pie­ka­łem z czy­stej mąki ku­ku­ry­dzia­nej z do­dat­kiem soli. Były to praw­dzi­we plac­ki ku­ku­ry­dzia­ne, któ­re pie­kłem nad ogniem na dwo­rze, ukła­da­jąc na ka­mie­niach albo na żer­dzi od­pi­ło­wa­nej pod­czas bu­do­wy domu. Zwy­kle jed­nak pod­wę­dzał się w dy­mie i pach­niał so­sną. Pró­bo­wa­łem też mąki żyt­niej, aż w koń­cu się prze­ko­na­łem, że mie­szan­ka żyt­niej z ku­ku­ry­dzia­ną jest naj­od­po­wied­niej­sza i naj­smacz­niej­sza. Gdy było zim­no, nie­ma­łą ra­dość spra­wia­ło mi upie­cze­nie ko­lej­no kil­ku ma­łych bo­chen­ków z tej wła­śnie mie­szan­ki. Pil­no­wa­łem ich i prze­kła­da­łem uważ­nie, niby Egip­cja­nin jaja, z któ­rych mają się wy­kluć pi­sklę­ta. Owe bo­chen­ki wy­da­wa­ły mi się praw­dzi­wy­mi owo­ca­mi zbo­żo­wy­mi doj­rza­ły­mi dzię­ki mnie, a zmy­sły moje nę­ci­ły za­pa­chem po­dob­nym do woni in­nych szla­chet­nych owo­ców, trzy­ma­nych w domu, jak dłu­go się dało, owi­nię­tych w szma­ty. Po­ją­łem sta­rą, acz ko­niecz­ną do zgłę­bie­nia sztu­kę wy­pie­ku chle­ba, ko­rzy­sta­jąc z kon­sul­ta­cji zna­nych w tej ma­te­rii au­to­ry­te­tów, z któ­ry­mi cof­ną­łem się do pry­mi­tyw­nych cza­sów i pierw­sze­go wy­na­laz­ku chle­ba prza­śne­go, kie­dy to po eks­tra­wa­gan­cjach wy­czy­nia­nych z orze­cha­mi i mię­sem lu­dzie po raz pierw­szy mie­li oka­zję po­znać de­li­kat­ny i sub­tel­ny smak no­we­go po­ży­wie­nia. A po­su­wa­jąc się stop­nio­wo da­lej w swych stu­diach, za­po­zna­łem się ze zja­wi­skiem przy­pad­ko­we­go skwa­śnie­nia cia­sta, któ­re, jak się przy­pusz­cza, na­uczy­ło lu­dzi pro­ce­su fer­men­ta­cji, po­tem zaś z róż­ny­mi in­ny­mi fer­men­ta­cja­mi, aż w koń­cu do­tar­łem do „do­bre­go, won­ne­go, zdro­we­go chle­ba” – pod­sta­wy ży­cia. Droż­dże są przez wie­lu uwa­ża­ne za du­szę chle­ba, za ów spi­ri­tus wy­peł­nia­ją­cy jego tkan­kę ko­mór­ko­wą, i prze­cho­wy­wa­ne z ta­kim pie­ty­zmem, jak we­stal­ki strze­gą ognia. Przy­pusz­czam, że ja­kaś cen­na bu­tel­ka droż­dży przy­wie­zio­na na „May­flo­wer” za­ła­twi­ła Ame­ry­ce spra­wę, jej za­war­tość zaś wciąż wzra­sta, pęcz­nie­je i roz­prze­strze­nia się za­le­wa­jąc cały kraj chle­bo­wym cia­stem – ten za­czyn do­star­cza­no mi re­gu­lar­nie i su­mien­nie z mia­stecz­ka, aż w koń­cu pew­ne­go ran­ka za­po­mnia­łem o re­gu­łach i za­la­łem droż­dże wrząt­kiem. Dzię­ki temu zda­rze­niu od­kry­łem, że na­wet one nie są nie­zbęd­ne – od­kryć swo­ich bo­wiem nie do­ko­ny­wa­łem w pro­ce­sie syn­te­zy, lecz ana­li­zy – i od­tąd, za­do­wo­lo­ny, po­mi­ja­łem je w re­cep­tu­rze, cho­ciaż więk­szość go­spo­dyń żar­li­wie mnie prze­ko­ny­wa­ła, że bez droż­dży nie upie­cze się jak na­le­ży do­bre­go chle­ba, a star­si lu­dzie prze­po­wia­da­li mi osła­bie­nie sił wi­tal­nych. Moim zda­niem ato­li nie są one pod­sta­wo­wym skład­ni­kiem i po roku oby­wa­nia się bez nich na­dal na­le­żę do świa­ta ży­wych. Cie­szę się rów­nież, że unik­ną­łem ba­nal­ne­go no­sze­nia w kie­sze­ni bu­tel­ki, któ­ra by od cza­su do cza­su zbi­ja­ła mnie z tro­pu strze­la­jąc kor­kiem i opróż­nia­jąc się z ca­łej za­war­to­ści. Pro­ściej i bar­dziej chwa­leb­nie jest tego unik­nąć. Czło­wiek to zwie­rzę, któ­re ła­twiej ani­że­li ja­kie­kol­wiek inne stwo­rze­nie po­tra­fi się ad­ap­to­wać do wszyst­kich kli­ma­tów i wa­run­ków. Nie do­da­wa­łem też do chle­ba ani sody, ani in­nych kwa­sów czy za­sad. Wy­da­wa­ło­by się, że pie­kłem go we­dług prze­pi­su Mar­ka Por­cju­sza Ka­to­na ja­kieś dwa stu­le­cia przed Chry­stu­sem. „Pa­nem dep­sti­cium sic fa­ci­to. Ma­nus mor­ta­riu­mque bene la­va­to. Fa­ri­nam in mor­ta­rium in­di­to, aqu­ae pau­la­tim ad­di­to sub­i­gi­to­que pul­chre. Ubi bene sub­e­ge­ris, de­fin­gi­to co­qu­ito­que sub te­stu.” [72] Co moż­na prze­tłu­ma­czyć: „Oto spo­sób na mie­sza­nie chle­ba. Na­le­ży do­brze umyć ręce i dzie­żę. Wsy­pać mąkę do dzie­ży, do­da­wać stop­nio­wo wodę i do­kład­nie wy­mie­sić. Do­brze ugnie­cio­ne cia­sto ufor­mo­wać i piec pod po­kry­wą”, czy­li w spe­cjal­nej for­mie. Ani sło­wa o droż­dżach. Nie za­wsze wsze­la­ko mógł mnie wes­przeć ten pod­sta­wo­wy po­karm. Pew­ne­go razu nie wi­dzia­łem chle­ba po­nad mie­siąc, a za­wdzię­cza­łem to pu­stej sa­kiew­ce.

Każ­dy miesz­ka­niec No­wej An­glii mógł­by ła­two upra­wiać wszyst­kie zbo­ża chle­bo­we w tym kra­ju, po­cząw­szy od żyta, a skoń­czyw­szy na ku­ku­ry­dzy, nie zaś po­le­gać na od­le­głych i ule­ga­ją­cych wa­ha­niom ryn­kach. Tacy jed­nak je­ste­śmy da­le­cy od pro­sto­ty i nie­za­leż­no­ści, że w con­cordz­kich skle­pach rzad­ko sprze­da­je się świe­żą i miał­ką mąkę, a ma­ma­ły­gi i ku­ku­ry­dzy w jesz­cze po­spo­lit­szej po­sta­ci pra­wie w ogó­le się nie uży­wa. W więk­szo­ści wy­pad­ków far­mer daje swo­je­mu by­dłu i wie­przom ziar­no wła­snej pro­duk­cji, w skle­pie zaś ku­pu­je dro­żej mąkę, któ­ra by­naj­mniej nie jest zdrow­sza. Zro­zu­mia­łem, że bez tru­du po­tra­fię ze­brać bu­szel czy dwa żyta i ku­ku­ry­dzy, al­bo­wiem jed­no wy­ro­śnie na naj­uboż­szej gle­bie, a dru­gie nie wy­ma­ga naj­żyź­niej­szej. Po­tem mogę ze­mleć je ręcz­nym młyn­kiem i obyć się w ten spo­sób bez ryżu i wie­przo­wi­ny. A gdy­bym po­trze­bo­wał tro­chę stę­żo­ne­go cu­kru, wiem z do­świad­cze­nia, że świet­ną me­la­sę robi się albo z dyń, albo z bu­ra­ków. Prze­ko­na­łem się rów­nież, że aby jesz­cze ła­twiej ją uzy­skać, na­le­ża­ło tyl­ko za­sa­dzić kil­ka klo­nów, tym­cza­sem zaś, gdy będą ro­sły, uży­wać róż­nych ro­ślin za­stęp­czych, obok tych, któ­re wy­mie­ni­łem. Jak śpie­wa­li nasi przod­ko­wie:

…iżby dla warg sło­dy­czy tru­nek zro­bić, do tego
Trze­ba nam dyni i pa­ster­na­ku, i orze­cha wło­skie­go.[73]

W koń­cu przy­szła ko­lej na naj­bar­dziej nie­wy­szu­ka­ny ar­ty­kuł spo­żyw­czy, czy­li sól. Moż­na ją zdo­być urzą­dza­jąc so­bie przy­jem­ną wy­ciecz­kę nad mo­rze. A gdy­bym cał­kiem się bez niej obył, praw­do­po­dob­nie pił­bym mniej wody. Nie sły­sza­łem, aby In­dia­nie kie­dy­kol­wiek za­da­wa­li so­bie trud szu­ka­nia soli.

Tak oto – co się ty­czy żyw­no­ści – po­tra­fi­łem unik­nąć wszel­kie­go han­dlu i wy­mia­ny, a gdy mia­łem już schro­nie­nie, po­zo­sta­wa­ło tyl­ko zdo­być odzież i opał. Spodnie utka­no mi w ro­dzi­nie far­mer­skiej – dzię­ki Bogu, po­zo­sta­ło w czło­wie­ku jesz­cze tyle cno­ty; my­ślę bo­wiem, że upa­dek far­me­ra, któ­ry za­mie­nił się w ro­bot­ni­ka, jest rów­nie wiel­ki i brze­mien­ny w skut­ki jak upa­dek czło­wie­ka, któ­ry za­mie­nił się w far­me­ra – a opał w no­wym kra­ju to rzecz nie­trud­na do zdo­by­cia. Je­że­li cho­dzi o zaj­mo­wa­ny prze­ze mnie te­ren, to gdy­by nie po­zwo­lo­no mi na­dal na nim miesz­kać, gdyż nie był moją wła­sno­ścią, mógł­bym za­ku­pić je­den akr za cenę sprze­da­ży grun­tu, któ­ry upra­wia­łem – a mia­no­wi­cie za osiem do­la­rów i osiem cen­tów. Sko­ro jed­nak nie ro­bio­no mi trud­no­ści, uwa­ża­łem, że zaj­mu­jąc go przez za­sie­dze­nie pod­no­szę jego war­tość.

Ist­nie­je pew­na gru­pa nie­do­wiar­ków, któ­rzy za­da­ją mi nie­kie­dy py­ta­nie, czy moim zda­niem mogę się na przy­kład ży­wić wy­łącz­nie po­ży­wie­niem ro­ślin­nym. Aże­by od razu przy­stą­pić do sed­na za­gad­nie­nia, gdyż sed­nem jest wia­ra, zwy­kle od­po­wia­dam, że ży­wię się gwoźdź­mi. Je­że­li nie po­tra­fią tego zro­zu­mieć, nie­wie­le są w sta­nie zro­zu­mieć z tego, co mam do po­wie­dze­nia. Ja oso­bi­ście je­stem za­do­wo­lo­ny sły­sząc, że z żyw­no­ścią prze­pro­wa­dza się róż­ne eks­pe­ry­men­ty. Na przy­kład pe­wien mło­dy czło­wiek pró­bo­wał przez dwa ty­go­dnie jeść tyl­ko twar­dą, nie­doj­rza­łą ku­ku­ry­dzę – ogry­zał ka­cza­ny, ni­czym so­bie tej ope­ra­cji nie uła­twia­jąc. Wie­wiór­cze ple­mię rów­nież z po­wo­dze­niem prze­pro­wa­dzi­ło po­dob­ną pró­bę. Ro­dzaj ludz­ki in­te­re­su­je się tymi eks­pe­ry­men­ta­mi, cho­ciaż mogą one za­nie­po­ko­ić sta­rusz­ki, któ­re nie­zdol­ne są do ich do­ko­ny­wa­nia albo po­sia­da­ją jed­ną trze­cią udzia­łu w mły­nach.[74]

Moje ume­blo­wa­nie – czę­ścio­wo sam je­stem jego twór­cą, a resz­ta nie kosz­to­wa­ła cen­ta po­nad to, co uwzględ­ni­łem w ze­sta­wie­niu ra­chun­ko­wym – skła­da­ło się z łóż­ka, sto­łu, biur­ka, trzech krze­seł, lu­stra wiel­ko­ści trzech cali, pary szczy­piec i wil­ka, czaj­ni­ka, ron­dla, pa­tel­ni, wa­rzą­chwi, mi­ski, dwóch noży i wi­del­ców, trzech ta­le­rzy, jed­nej fi­li­żan­ki, jed­nej łyż­ki, dzban­ka na naf­tę, dzban­ka na me­la­sę i lam­py po­la­kie­ro­wa­nej czar­ną ja­poń­ską far­bą. Nikt nie jest na tyle bied­ny, aby mu­siał sie­dzieć na dyni. Za­kra­wa­ło­by to na nie­za­rad­ność. Na stry­chach w mia­stecz­ku leży mnó­stwo ta­kich krze­seł, ja­kie naj­bar­dziej lu­bię, i wła­ści­cie­le chęt­nie się ich po­zbę­dą, by­le­by ktoś je za­brał. Me­ble! Cóż, dzię­ki Bogu mogę sie­dzieć i stać bez po­mo­cy skła­du me­blo­we­go. Jaki czło­wiek prócz fi­lo­zo­fa nie wsty­dził­by się pa­trzeć na swo­je me­ble za­ła­do­wa­ne na wóz, któ­ry wie­zie je hen w dal, wy­sta­wio­ne na świa­tło dzien­ne i wi­dok pu­blicz­ny, niby pu­ste pu­dła zdo­by­te przez że­bra­ka? To me­ble Spaul­din­ga[75]. Pa­trząc na taką furę ni­g­dy nie umiał­bym po­wie­dzieć, czy na­le­ży do tak zwa­ne­go czło­wie­ka bo­ga­te­go, czy bied­ne­go, za­wsze bo­wiem mia­ło się wra­że­nie, że wła­ści­cie­la do­tknę­ła bie­da. Istot­nie, im wię­cej mamy tego typu przed­mio­tów, tym je­ste­śmy bied­niej­si. Każ­dy za­ła­do­wa­ny wóz wy­glą­da tak, jak gdy­by za­wie­rał wnę­trze kil­ku­na­stu li­chych cha­łup. Je­że­li zaś cha­ta jest bied­na, to taka fura jest dwa­na­ście razy bied­niej­sza. Po­wiedz­cie mi, po co się prze­pro­wa­dza­my, je­śli nie po to, aby się po­zbyć me­bli, na­szych exu­viae, a w koń­cu zejść z tego świa­ta i wkro­czyć w tam­ten z no­wym ume­blo­wa­niem, sta­re zaś po­zo­sta­wić na pod­pał­kę? To zu­peł­nie tak samo, jak­by wszyst­kie te ma­nat­ki przy­pię­to czło­wie­ko­wi do pa­ska i nie mógł­by wę­dro­wać po tym su­ro­wym kra­ju, gdzie za­rzu­cił węd­kę, nie cią­gnąc ich za sobą – nie cią­gnąc za­sta­wio­nej na sie­bie pu­łap­ki. Taki z nie­go szczwa­ny lis, że ogon przy­trza­snę­ły mu si­dła.[76] Wszak piż­mosz­czur od­gry­zie so­bie nogę, aby się uwol­nić. Nic dziw­ne­go, czło­wiek stra­cił swo­ją gięt­kość. Jak­że czę­sto za­gi­na­ją na nie­go pa­rol! „Prze­pra­szam, że ośmie­lam się py­tać, co pan ro­zu­mie przez za­gi­na­nie pa­ro­lu?” Otóż, je­śli ktoś jest ja­sno­wi­dzem, to spo­tka wszy dru­gie­go czło­wie­ka, przej­rzy go na wskroś, bę­dzie wie­dział, co tam­ten po­sia­da i co sta­ra się ukryć, zo­ba­czy na­wet jego kre­dens i wszel­ką prze­cho­wy­wa­ną tan­de­tę, któ­rej tam­ten nie chce rzu­cić na pod­pał­kę, uj­rzy go jak gdy­by za­przę­żo­ne­go do tych ru­pie­ci i stą­pa­ją­ce­go mo­zol­nie na­przód. My­ślę, że pa­rol za­gię­to na tego czło­wie­ka, któ­ry cią­gnąc swo­je za­ła­do­wa­ne sa­nie przez pę­tlę albo bra­mę, sam się prze­ci­śnie przez nią, lecz sa­nie po­zo­sta­ną. Od­czu­wam tyl­ko li­tość, gdy sły­szę, że ja­kiś po­zor­nie wol­ny upu­dro­wa­ny ele­gan­cik, cały przy­spo­so­bio­ny do dro­gi, na­gle przy­po­mi­na so­bie o swo­im „ume­blo­wa­niu” i za­sta­na­wia się, czy ubez­pie­czył je, czy nie. „Ale cóż ja po­cznę z me­bla­mi?” Oto mój ra­do­sny mo­tyl za­plą­tał się w pa­ję­czy­nę. Na­wet ci, któ­rzy przez dłu­gi czas ro­bią wra­że­nie lu­dzi nie po­sia­da­ją­cych me­bli, po bar­dziej do­głęb­nych ba­da­niach przy­zna­ją, że zma­ga­zy­no­wa­li kil­ka sztuk w czy­jejś sto­do­le. Spo­glą­dam na dzi­siej­szą An­glię okiem star­sze­go pana po­dró­żu­ją­ce­go z wiel­ką ilo­ścią ba­ga­żu, z ru­pie­cia­mi, któ­re gro­ma­dził przez dłu­gie lata i któ­rych nie ma od­wa­gi spa­lić; wie­zie za­tem wiel­ki i mały ku­fer, pu­dło z ka­pe­lu­sza­mi i to­bół.


Date: 2016-01-14; view: 553


<== previous page | next page ==>
GDZIE ŻYŁEM I PO CO 7 page | GDZIE ŻYŁEM I PO CO 9 page
doclecture.net - lectures - 2014-2025 year. Copyright infringement or personal data (0.006 sec.)