![]() CATEGORIES: BiologyChemistryConstructionCultureEcologyEconomyElectronicsFinanceGeographyHistoryInformaticsLawMathematicsMechanicsMedicineOtherPedagogyPhilosophyPhysicsPolicyPsychologySociologySportTourism |
Uczynek miłosierdziaPrzy krześle stał stół, a na nim krucyfiks, dzban z wodą i bochen czarnego chleba z utkwioną w nim mizerykordią, czyli groźnym nożem, którego rycerze używali do dobijania rannych. Innego pokarmu prócz chleba i wody od dawna już Jurand nie używał. Za odzież służyła mu gruba włosiennica, przepasana powrósłem, którą nosił na gołym ciele. Tak to od czasu powrotu ze szczynieńskiej niewoli żył możny i straszny niegdyś rycerz ze Spychowa. Posłyszawszy wchodzących odsunął nogą oswojoną wilczycę, która ogrzewała mu bose stopy, i podał się w tył. Wtedy to właśnie wydał się Czechowi jak umarły. Nastała chwila oczekiwania, spodziewano się bowiem, że uczyni jaki znak, aby kto zaczął mówić, ale on siedział nieruchomy, biały, spokojny, z otwartymi nieco ustami, jakoby istotnie pogrążon w wieczystym uśpieniu śmierci. - Jest tu Hlawa – ozwała się wreszcie słodkim głosem Jagienka – chcecie-li go wysłuchać? Skinął głową na znak zgody, więc Czech rozpoczął po raz trzeci opowiadanie. Wspominał pokrótce o bitwach stoczonych z Niemcami pod Gotteswerder, opowiedział walkę z Arnoldem von Baden i odbicie Danusi, ale nie chcąc przydawać staremu męczennikowi boleści do dobrej nowiny i budzić w nim nowego niepokoju zataił, że umysł Danusi pomieszał się przez długie dni okrutnej niedoli. Natomiast mając serce zawzięte przeciw Krzyżakom i pragnąc, aby Zyfryd jak najniemiłosierniej był pokaran, nie zataił umyślnie, że znaleźli ją przelęknioną, wynędzniałą, chorą, że znać było, że obchodzoną się z nią po katowsku, i że gdyby była dłużej pozostała w tych strasznych rękach, byłaby uwiędła i zgasła tak właśnie, jako więdnie i ginie podeptane nogami kwiecie. Ponurej tej opowieści towarzyszył niemniej posępny pomruk zapowiadającej się burzy. Miedziane zwały chmur kłębiły się coraz potężniej nad Spychowem. Jurand słuchał opowiadania bez jednego drgnienia i ruchu, tak, że obecnym zdawać się mogło, iż pogrążony jest we śnie. Słyszał jednak i rozumiał wszystko, bo gdy Hlawa zaczął mówić o niedoli Danusi, wówczas w pustych jamach oczu zebrały mu się dwie wielkie łzy i spłynęły mu po policzkach. Ze wszystkich ziemskich uczuć pozostało mu jeszcze jedno tylko: miłość do dziecka. Potem sinawe jego usta poczęły się poruszać modlitwą. Na dworze rozległy się pierwsze, dalekie jescze grzmoty i błyskawice jęły kiedy niekiedy rozświecić okna. On modlił się długo i znów łzy kapały mu na białą brodę. Aż wreszcie przestał i zapadło długie milczenie, które przedłużając się nad miarę stało się na koniec uciążliwe dla obecnych, bo nie wiedzieli, co mają z sobą robić. Na koniec stary Tolima, prawa Jurandowa przez całe życie ręka, towarzysz we wszystkich bitwach i główny stróż Spychowa, rzekł: - Stoi przed wami, panie, ten piekielnik, ten wilkolak krzyżacki, który katował was i dziecko wasze; dajcie znak, co mam z nim uczynić i jak go pokarać? Na te słowa przez oblicze Juranda przebiegły nagle prominie – i skinął, aby mu przywiedziono tu więźnia. Dwaj pachołkowie chwycili go w mgnieniu oka za barki i przywiedli przed starca, a ów wyciągnął rękę, przesunął naprzód dłoń po twarzy Zygfryda, jakby chciał sobie przypomnieć lub wrazić w pamięć po raz ostatni jego rysy, następnie opuścił ją na piersi Krzyżaka, zmacał skrzyżowane na nich ramiona, dotknął powrozów – i przymknąwszy znów oczy przechylił głowę. Obecni mniemali, że się namyślał. Ale cokolwiek bądź czynił, nie trwało to długo, gdyż po chwili ocknął się – i skierował dłoń w stronę bochenka chleba, w którym utkwiona była złowroga mizerykordia. Wówczas Jagienka, Czech, nawet stary Tolima i wszyscy pachołkowie zatrzymali dech w piersiach. Kara była stokroć zasłużona, pomsta słuszna, jednakże na myśl, że ów na wpół żywy starzec będzie rzezał omackiem skrępowanego jeńca, wzdrygnęły się w nich serca. Ale on ująwszy w połowie nóż wyciągnął wskazujący palec do końca ostrza, tak aby mógł wiedzieć, czego dotyka, i począł przecinać sznury na ramionach Krzyżaka. Zdumienie ogarnęło wszystkich, zrozumieli bowiem jego chęć – i oczom nie chcieli wierzyć. Tego jednak było im zanadto. Hlawa jął pierwszy szemrać, za nim Tolima, za tymi pachołkowie.Tylko ksiądz Kaleb począł pytać przerywanym przez niepochamowany płacz głosem: - Bracie Jurandzie, czego chcecie? Czy chcecie darować jeńca wolnością? - Tak! – odpowiedział skinieniem głowy Jurand. - Chcecie, by odszedł bez pomsty i kary? - Tak! Pomruk gniewu i oburzenia zwiększył się jeszcze, ale ksiądz Kaleb nie chcąc, by zmarniał tak niesłychany uczynek miłosierdzia, zwrócił się ku szemrzącym i zawołał: - Kto się świętemu śmie sprzeciwić? Na kolana! I klęknąwszy sam, począł mówić: - Ojcze nasz, który jest w niebie, święć się imię Twoje, przyjdź królewstwo Twoje... I odmówił „Ojcze nasz” do końca. Przy słowach: „ i odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy naszym winowajcom” oczy jego zwróciły się mimo woli na Juranda, którego oblicze zajaśniało istotnie jakimś nadziemskim światłem. A widać ów w połączeniu ze słowami modlitwy skruszył serca wszystkich obecnych, gdyż stary Tolima o zatwardziałej w ustawicznychbitwach duszy, przeżegnawszy się krzyżem świętym, obiął następnie Jurandowe kolano i rzekł: - Panie, jeśli wasza wola ma się spełnić, to trzeba jeńca odprowadzić. - Tak! – skinął Jurand. Coraz częstsze błyskawice rozświecały okna; burza była coraz bliżej i bliżej. Henryk Sienkiewicz, Krzyżacy (fragment) Polecenia 1. Napisz szczegółowe streszczenie tego tekstu. 2. Czy zgadzasz się z decyzją Juranda? Czym kierował się ojciec Danuśki, udzielając Zygfrydowi aktu przebaczenia? Czym możesz ten czyn nazwać: - aktem pokory, - dowodem miłosierdzia, - ostatnim krokiem do odnalezienia spokoju wewnętrznego?
Druga brama Pod progiem w moim pokoju utworzyła się dość duża szpara. Na tę szparę pierwsza zwróciła uwagę Sabinka. Sabinka była tak pod wrażeniem moich opowiadań o elfach i krasnoludkach, że w ciągu dwóch tygodni naszej przyjaźni widziała ich wszędzie, na na każdym kroku. Szczególnie krasnoludków, gdyż elfy, żyły w dalekiej i zupełnie nieznanej Sabince krainie lasów, pól i łąk. Krasnoludki natomiast mieszkały i w domach, w szparach i mysich dziurach. A przytem nie żywiły się, jak elfy, miodem i rosą, lecz okruchami pozostałymi z ludzkich stołów. Sabinka miała zresztą o nich zupełnie swoiste pojęcie. Zdaję się nawet, że wyobrażała sobie, iż jest to coś w rodzaju pluskiew czy karaluchów, gdyż ku memu ogromnemu oburzeniu, zapytała mnie - Czy nie uważasz, że powinniśmy rozszerzyć im to mieszkanie? – zapytałam. – Jest stanowczo za małe! Tak, Sabinka uważała również, że jest małe. Przyniosłam więc pokryjomu z kuchni pogrzebacz i wydłubałyśmy w spróchniałym drzewie daleko większą dziurę. Teraz była to prawdziwa mała jaskinia! Ale jaskinia krasnoludków nie powinna wyglądać tak ciemno i ponuro. Tłumaczyłam długo Sabince, że jaskinie krasnoludków aż liśną od srebra, złota i drogich kamieni, o tak cudownym blasku, że blask ten rozjaśnia ich wnętrze tęczowym światłem. Zabrałyśmy się więc natychmiast do roboty. Przede wszystkiem wyciągnęłam z szuflady zbierany od dawna srebrny papier od czekolady i wyłożyłyśmy nim całą jaskinię. (...) Następnie, u samego wejścia do jadalni, wycięłam ( także ze srebrnego papieru) długie sople (stalaktyty), a na sklepieniu zawiesiłyśmy niby lampę, olbrzymi rubin, z rubinowej kulki, pozostałej z choinki. Gorzej było ze skarbami. Przypomniałam sobie jednak o rozsypanych złotych, czerwonych i zielonych koralikach od krakowskiego kostiumu i oto cała jaskinia zasypana była klejnotami! Wyglądała teraz naprawdę wspaniale! Chodziło tylko o to, by jakiś niepożądny gość nie zajrzał do jej srebrnego wnętrza. Sabinka zaradziła temu. Przyniosła z domu kawałek szerokiej drewnianej listwy, którą zasłoniłyśmy dokładnie wejście. I teraz pierwszej nocy mojej choroby, wydało mi się, że ktoś z wenątrz odsuwa listwę i z jaskini wygląda ostrożnie malenki, brodaty człowieczek w czerwonym kapturku. - Więc tam są na prawdę krasnoludki! – zawołałam. Ale mama położyła mi chlodną rękę na czole i powiedziała: - To ci się tak zdaje, kochanie. Masz gorączkę. Śpij, śpij córuchno. Nie bój się! Zamknęłam oczy, ale nie mogłam zasnąć. Jakiś niewidoczny ruch panował w pokoju. Zupełnie, jakby ktoś tak cicho, że prawie niedosłyszalnie, kręcił się po nim, coś wnosił, coś wynosił, wchodził i wychodził. Roztworzyłam oczy i zobaczyłam w przyćmionym świetle nocnej lampki, że z jaskini pod progiem wychodzą dziesiątki małych człowieczków. Było ich tak wielu, że ze zdziwieniem zadałam sobie pytanie, jakim sposobem mogli się tam wszyscy pomieścić?! A każdy niósł na plecach jakieś zawiniątko. Jeden z nich potknął się i upadł, zawiniątko rozwiązało się i zobaczyłam, że były w nim same klejnoty; złote, czerwone i zielone koraliki od krakowskiego kostiumu... Patrzyłam na to obojętnie, bez strachu i bez wzruszenia, tak jak na coś zupełnie codziennego i zwykłego. Nagle jeden z człowieczków odłożył swoje zawiniątko, rozpędził się i skoczył wprost na moją poduszkę. Ale i teraz nie przestraszyłam się. Halina Górska, Druga brama, (fragment) Polecenia 1. Napisz szczegółowe streszczenie tego tekstu. 2. O czym opowiaday krasnoludki? Pofantazjuj.
Date: 2016-01-14; view: 600
|