- Tak? - Wacek tylko na to czekał. Podszedł do komputera na biurku obok i włączył Internet.
- Zaraz zobaczysz obrońco uciśnionych. Stefan sam sobie nagrabił. Wczoraj na „You Tube” ktoś zamieścił amatorski film z komórki. Cała komenda go już widziała. Zaraz zmienisz zdanie o swoim ulubionym dochodzeniowcu.
- Czy ja zawsze dowiaduję się o wszystkim ostatni? - jęknął podinspektor, wpatrując się w ekran monitora.
Film był słabej jakości. Trzaski, szumy, obraz ciemny i ziarnisty. Ale nie na tyle, by nie rozpoznać twarzy filmowanych ludzi. W klubie było mnóstwo osób. Większość stanowili homoseksualiści. Kobiety ocierały się o kobiety, mężczyźni tańczyli z mężczyznami. Były też pary mieszane. Niektórzy goście uśmiechali się do kamery. Jakby fakt, że są filmowani, wcale im nie przeszkadzał.
-To wszystko nasza przyszłość-wtrącił Wacek.-To jest, kurwa mać, apokalipsa. O, teraz patrz. Teraz! - technik był tak podekscytowany, że aż dotykał ekranu monitora.
- Zabierz łapę, bo nic nie widać - warknął Szerszeń.
Na uboczu, tuż przed wejściem do toalety, stało dwóch mężczyzn. Oddawali się zajęciu tak absorbującemu ich uwagę, że nie dostrzegali niczego wokół siebie, także tego, że są filmowani. Choć podinspektor nie miał przy sobie okularów, z łatwością rozpoznał w jednym z obściskujących się mężczyzn Stefana. To właśnie on, nikt inny, wodził dłonią po ciele swojego partnera, grubawego łysielca w okularach w rogowej oprawie.
- Wyłącz to. Nie mogę - Szerszeń odwrócił głowę ze wstrętem. - To prowokacja. Jakaś gnida mu to zrobiła. Wystawili go.
- Co ty! Wszyscy go podejrzewali. Teraz są tylko dowody. Stefan wziął urlop. Nie będzie miał życia. Nie tutaj.
I wyobrażasz sobie geja - postrach półświatka?
- Nikt z nas nie jest do końca normalny - westchnął Szerszeń i zapalił papierosa. - Ale Stefan dewiantem? Był ostatnim na ziemi, którego bym o coś takiego podejrzewał. Słuchaj, ile razy nadawaliśmy z nim na pedałów. Byłem pewien, że on ich tak samo nienawidzi jak ja. On zresztą nie wygląda... - jęknął. Nie był w stanie wymówić tego słowa: „homoseksualista”. Nie chciał w to wszystko uwierzyć. Ale jednocześnie był zmuszony przyjąć do wiadomości fakty. Film istniał. Nie mógł być fotomontażem. Chyba że...
- Myślałem, że oni są... no wiesz - zaprezentował odstający najmniejszy palec, wykrzywił usta i udając miękkie ruchy bioder, zaczął się przemieszczać po pokoju.
- Nie wszyscy. Ci są babami, a ci normalni, to faceci. No wiesz, oni ładują. Chociaż nie wiem, może się zamieniają.
- Bleee - Szerszeń wydał odgłos wyrażający bezgraniczny wstręt.
- To jeszcze nic. Ponoć widziano Stefana z tym twoim podejrzanym.
- Co?
- No, z tym mężem lekarki od śmieciowego króla.
- Gdzie?
Wacek wskazał na monitor. - W „Alienie” Tam chodzą wszystkie pedały.
- Kto ci to powiedział?
Wacek wzruszył ramionami:
- Nie wiem, takie słyszałem gadanie.
Szerszeniowi zaczęło się wszystko układać, choć wciąż nie był w stanie dać temu wiary.
Przypomniał sobie teraz to dziwne porozumienie Stefana i Douglasa podczas przesłuchania. Musieli wtedy się rozpoznać, spodobać sobie. Był zniesmaczony. Bardziej jednak zabolała go nie informacja, że jego ulubiony dochodzenio- wiec jest biseksualny, lecz fakt, że dla zaspokojenia swoich popędów złamał prawo. Z tego powodu nie zasługiwał już na jego szacunek.
Nie zastanawiając się dłużej, chwycił swoje rzeczy, jeszcze ciepły pojemnik z obiadem i wyszedł. Ruszył do domu, by przeprosić żonę. Miał poczucie, że Zofia i jego własny dom są jedyną ostoją normalności w tym święcie. Jeśli mu wybaczy, gotów był jej nawet kupić nowego psa. Choćby miał być tak samo hałaśliwy i włochaty jak ten poprzedni.
***
Weronika dojechała do Sopotu dopiero pod wieczór. Była niezadowolona, że nie mogła wyrwać się wcześniej, bo nie zdążyła na wykład Meyera o karcie wizytowej sprawcy[73], na którym bardzo jej zależało. Potem, jak na złość, długo kluczyła maleńkimi uliczkami, nie mogąc znaleźć willi przy ulicy Chopina, w której zakwaterowano Meyera i gdzie dzisiejszego wieczoru miało się odbyć nieformalne przyjęcie, które zarządził Hubert. Sami policjanci, sędziowie i prokuratorzy. Zagraniczni goście, zajmujący pokoje na górze, wyjechali na czwartkowe wykłady w Toruniu. Willa była praktycznie do ich dyspozycji. Meyer przywitał ją jak koleżankę z pracy. Cmoknął w policzek, przedstawił znajomym. Czuła się zagubiona w tym tłumie ludzi. Tylko na początku rozmawiali o sprawie śmieciowego barona. Hubert opowiedział jej o tym, jak dostał paranoi, że Elwira Poniatowska-Douglas dybie na jego życie i jak z kluczem do kół rzucił się do drzwi, myśląc, że kąpie się w jego łazience.
- Wciąż jej nie odnaleźli - powiedziała mu. Meyer zbył tę uwagę milczeniem.
Weronika także nie zamierzała dłużej rozmawiać o sprawie. Zwłaszcza że na przyjęciu było mnóstwo ludzi. Każdy z nich miał do Meyera pytania odnośnie do prowadzonej przez siebie sprawy i dopiero wtedy prokuratorka zrozumiała, że dla Huberta sprawa zabójstwa Schmidta była po prostu jednym z wielu śledztw, nad którymi jednocześnie pracował. Gdyby ona miała zajęcie wymagające takiej podzielności uwagi, chybaby nie podołała. Postanowiła odciąć się od tego, co zostawiła na Śląsku. Nie myśleć o pracy, swoim życiu, o niczym, co dotyczyło jej samej. Nowe miejsce i nowe okoliczności, w których się dziś znalazła, sprzyjały tej decyzji. Piła więc jak wszyscy różne rodzaje alkoholu, wypaliła nawet wędrującego jointa. Impreza, która zapowiadała się dość drętwo, wraz z upływem nocy rozwinęła się w potańcówkę. Weronika czuła się jak za czasów studenckich, kiedy jej jedynym problemem był brak pieniędzy i zjadająca ją ambicja. Żadnych dylematów moralnych, bagaży w postaci byłych mężów, synka, z którym nie mogła spędzać czasu, ani wypełniania kwitów, do czego w gruncie rzeczy sprowadzała się jej praca oskarżyciela. Alkohol skutecznie likwidował bariery i wkrótce poczuła się wyzwolona z czasu i przestrzeni. Spuszczona ze smyczy, która była tylko w jej umyśle. Kolejno wykruszali się mniej zabawowi uczestnicy imprezy, aż wreszcie została grupka najbardziej wytrwałych. Tańczyli aż do świtu.
Wspólnie odprowadzili do drzwi ostatnich gości. Meyer zasunął zamek i zostali sami. Stali tuż obok siebie. Hubert odwrócił twarz w kierunku Werki i lekko się do niej uśmiechnął. W korytarzu panował półmrok. Weronika nie wytrzymała jego spojrzenia, rozpalało ją do żywego. Odwróciła się i wolno ruszyła do salonu. Byli w ogromnym pomieszczeniu, w którym jeszcze niedawno bawił się tłum ludzi. Cała przestrzeń zalana była słońcem. Wdzierało się przez wielkie okna odważnie, oślepiając. Noc dawno odeszła w niebyt, a wraz z nią wszystko to, co wiąże się z jej księżycowymi, tajemniczymi wpływami. Minął już nieśmiały świt, struchlały poranek. Majestatycznie wkraczał dzień. Był bezwzględny. Nie ocieplał postaci magnetycznym blaskiem świec, których wymagała noc, nie przydawał twarzom rozmarzenia, jak to czynił świt. Weronika czuła się zagubiona. Podeszła do okien. Marzyła, by pospieszył za nią, objął wpół i pocałował delikatnie w kark, ale on tego nie zrobił.
W świetle dnia wszystko było autentyczne, prawdziwe i, niestety, pozbawione ozdobników. Weronika obawiała się, że Meyer dostrzeże jej podkrążone oczy i zmęczoną z niewyspania twarz. Hubert jednak zdawał się nie zwracać uwagi na takie drobiazgi. W ogóle nie wykazywał nią zainteresowania. Był całkowicie pochłonięty zajęciem tak prozaicznym jak zasłanianie okien. Kolejno wchodził na szerokie parapety i spinaczami biurowymi łączył lniane zasłony, które miały ochronić ich przed wścibskim nosem słońca. Patrzyła na niego lekko zagubiona. Nie wiedziała, co teraz nastąpi. Jak się zachować? Co robić? Gdzie jest jej miejsce? A może powinna uciec i nie konfrontować rzeczywistości z własnymi pragnieniami? Stała więc jak słup soli, obserwując go. Nie był teraz dla niej wybitnym ekspertem psychologii śledczej ani kolegą z pracy, tylko mężczyzną, dla którego przejechała tyle kilometrów, z którym przetańczyła całą noc i którego obłędnie pragnęła od dnia, kiedy go ujrzała. Patrzyła na niego i na to, co robił, jak obserwuje się scenę w teatrze. Była publicznością, a on był głównym aktorem. Poruszał się z nieznaną dotąd energią, jakby wyzbył się tej flegmy, która wcześniej tak ją fascynowała. Zrozumiała, że taki właśnie miał sposób na życie. Pozornie wydawał się siłą spokoju. Nic bardziej mylnego. Jego niespożyta energia tkwiła wewnątrz, drzemała w uśpieniu do czasu, gdy padnie rozkaz: działać. Meyer nie wykonywał ani jednego niepotrzebnego gestu, nie poruszył najmniejszym palcem, jeśli to nie było konieczne. Każdy jego ruch był obliczony na osiągnięcie konkretnego celu. Czy to znaczy, że nie pomyliła się, przyjeżdżając tutaj? Nie zapraszałby jej, gdyby tego nie chciał. Miał dość czasu, by się wycofać. Mógł wymyślić jakiś błahy wykręt i jednym telefonem odwołać spotkanie. Ale tego nie zrobił. Przeciwnie. Dzwonił. Pytał, gdzie Werka się znajduje. Czekał na nią. I przygotowywał się do jej przyjazdu. Rozejrzała się po pokoju. Była tu tylko jedna sofa. Meyer milczał. Przyszło jej do głowy, że boi się tego, co nieuniknione. A może tego, że rzeczywistość nie dorówna jej fantazjom? Miała wrażenie, że moment, gdy wszystko, co mogło się między nimi zacząć, już minął. Tej nocy było kilka takich sytuacji, kiedy miała szansę zbliżyć się do niego, a on próbował jej dotknąć. Ale widać nie odczytywali właściwie swoich intencji. Zrobiło jej się smutno, że ze strachu przegapiła ten moment. Pojawiła się obawa, że to już się nie powtórzy. Zaświtała też jednak nadzieja. Wciąż tu są. Sami. Jeszcze nie wszystko stracone.
Czuła się dziwnie. Może była upojona alkoholem i tą sytuacją, która wydawała się tak absurdalna. Była też zmęczona. Miała wrażenie, że jeśli zaraz się nie położy, upadnie. Kręciło się jej w głowie. Nie zrobiła jednak nic.
- No, Werka, jak widzisz, jest tylko jedno łóżko - oświadczył wreszcie Hubert. Nie było w tym nic romantycznego - ani zachęty, ani uprzedzenia. Po prostu stwierdzenie faktu, konkret: jedno łóżko. Ale czy powiedział to obojętnie? Uśmiechnęła się do siebie. O nie, bał się. Dlatego ubrał te słowa w pozorną obojętność. Spojrzał na nią i poczuła się jak za pierwszym razem, kiedy się zobaczyli. Czuła gorąco stalowych tęczówek, które ją przenikało. Tak, bał się i jednocześnie jej pragnął. Zapraszał ją do tego jednego łóżka. To tak ją ucieszyło, że miała ochotę podejść i przytulić się. Chciała wyznać, że trzęsie się w środku na myśl, że do czegoś między nimi może dojść, a jednocześnie jest przerażona, że nie stanie się nic. Ale dalej stała w miejscu i czekała. Meyer nie miał wyjścia, przejął dowodzenie. Jednym ruchem rozłożył sofę i z szuflady na dole wyjął kołdrę i poduszkę. Rzucił je niedbałym gestem i zaczął niezdarnie rozkładać.
- A prześcieradło? - jęknęła Weronika.
Hubert zdawał się zaskoczony. Widać nie pomyślał, że może być potrzebne.
- Rzeczywiście - wzruszył ramionami i zaczął grzebać w stercie rzeczy na fotelu obok. Kiedy wyciągał prześcieradlo i podał Weronice, reszta spadła na podłogę. - Tu masz poduszkę. Jest czysta.
Kiedy Weronika je rozłożyła, w powietrzu uniósł się zapach wykrochmalonej pościeli. Dokładnie wygładziła je na łóżku. Meyer położył na nim kołdrę. Była duża i kolorowa. Nie czekając na jej reakcję, Hubert zaczął zbierać puszki po piwie i brudne szklanki. Pomogła mu w noszeniu kilku pierwszych partii naczyń do kuchni. Bałagan był jednak straszny. Nie czuła się na siłach, by teraz to wszystko ogarniać. Jej myśli wirowały wokół seksu. Wokół jego umięśnionych ud, których dotykała w tańcu. Szczupłych, długich palców, opalonych wklęsłych policzków z niewielkim zarostem. Chciała spać, odpłynąć w te znane rejony, w których jest bardzo blisko niego. Wszyscy znajomi, uważający ją za pedantkę, która nie położy się bez pozbierania śmieci i zrobienia prania, teraz by Werki nie rozpoznali. Było jej wszystko jedno, czy wokół jest brudno, czy nie. Upewniła się tylko, czy Hubert zamierza teraz to wszystko sprzątać, i odetchnęła ulgą, kiedy pokręcił głową. Zrozumiała, że to tylko gra na zwłokę, by opóźnić moment, kiedy będą musieli się położyć obok siebie. Oświadczyła, że idzie do łazienki. Umyła się i przebrała w koronkową koszulkę oraz bawełniane szorty, które miały zastąpić jej piżamę. Kiedy wróciła, on był już w bokserkach, t-shircie i skarpetkach. Na nogach miał klapki ze zbyt dużym wycięciem na palce, co powodowało, że stopa przesuwała się do przodu. Z pewnością były wygodne, lecz zdecydowanie mało seksowne. Uśmiechnęła się do siebie, bo normalnie taki widok zburzyłby jej romantyczny nastrój. Teraz jednak wydało jej się to urocze. Zresztą ona sama też musiała wyglądać dość zabawnie. W krótkich szortach, które ledwie zasłaniały pośladki, i w butach na obcasie, bo żadnych innych nie miała, a podłoga starej willi nie należała do najczyściejszych. Z podkrążonymi oczami i rozczochranymi włosami. Zmęczona i blada.
Kiedy poszedł zanieść do kuchni kolejne puste butelki, wślizgnęła się pod kołdrę. Od razu poczuła ulgę. Tu była bezpieczna. Wkrótce Hubert także stracił instynkt szopa- -sprzątacza i ulokował się obok. Nie dotykali się nawzajem. Lecz i tak z wrażenia serce podeszło jej do gardła. Była przekonana, że Hubert musi słyszeć bicie jej serca. Miała wrażenie, że za chwilę wyskoczy z jej piersi.
Było tak cholernie jasno. Ani trochę romantycznie. Przez okna wychodzące na ulicę do mieszkania docierał pierwszy gwar poranka. Zdawało jej się, że nasila się z każdą minutą. Słyszała jadące samochody, śmiejących się głośno ludzi. Odwróciła głowę w kierunku Huberta i przyglądała mu się dłuższą chwilę. Leżał na wznak. Kołdra sięgała mu niemal pod brodę. Miał zamknięte oczy. Oddychał miarowo. Leżąc na boku, patrzyła na jego twarz, która z daleka wydawała się jak wyrzeźbiony z marmuru wizerunek wojownika, a z bliska była tak delikatna. Wyraźnie zarysowane kości żuchwy kontrastowały z pięknym kształtem ust, zbyt pełnych u mężczyzny.
Miała nadzieję, że już zasnął i będzie mogła bezkarnie zrobić to, co wyobrażała sobie już setki razy. O czym marzyła, odkąd go zobaczyła. Wyciągnęła rękę, zamknęła oczy i poprowadziła wzdłuż najdelikatniejszej skóry za uchem, po czym zanurzyła palce w jego włosach. Poczuła miękkość i niesforność kosmyków. Ciepło, spokój i narastające podniecenie. Pomyślała, że to już jej wystarczy. Nie musi zdarzyć się nic więcej. Właściwie po to przyjechała. Ponieważ nie poruszał się, otworzyła oczy i już odważniej poprowadziła rękę wyżej, gładziła jego włosy, jakby były oddzielnym bytem - miały własną tożsamość, a nie były częścią jego ciała. Była tak zaabsorbowana tą czynnością, że wzdrygnęła się zaskoczona, gdy otworzył oczy. Spojrzał na nią hipnotycznie niczym kot, ale kiedy zobaczył w jej oczach strach dziewczynki przyłapanej na gorącym uczynku, szybko je zamknął. Cofnęła dłoń.
Powoli przysunął się do niej całym ciałem, powiększając swoje terytorium łóżka. Wypełnił przestrzeń, która do tej chwili była pusta. Poczuła, jaki jest gorący. To był tylko jeden ruch. Nie przytulił Weroniki, nie odezwał się. Nadal ani jego ręce, ani nogi nie zmieniły swojej pozycji. Czekał chwilę, a kiedy nie zaprotestowała, zbliżył swoją twarz do jej twarzy. Poczuła dotyk jego ust. Były ciepłe i miękkie. Całował powoli, delikatnie i długo, stopniowo, z wyczuciem pogłębiając doznanie. Dawał jej czas, by się do niego przyzwyczaiła. Pozwalał jej się rozwinąć, rozkręcić, rozbujać. Dopiero wtedy delikatnie przygryzł jej wargę i wysunął język. Kiedy oddała pocałunek, zaczął prawdziwą batalię o jej ciało. Dotykał najwrażliwszych receptorów na jej skórze. Doskonale je rozpoznawał. Żaden jego dotyk nie był przypadkowy - każdy niósł ze sobą nowe doznania, które to on reżyserował. Tu nie było działania po omacku ani na pokaz. Wiedział, dokąd zmierza i gdzie chce ją zaprowadzić. Poddała się temu. Nie wiedziała już, co jest magią, a co rzeczywistością. Gdzie jest granica pomiędzy ich ciałami? Wszystko nagle stało się zmysłem. Kiedy próbowała przejąć inicjatywę, stawił jej opór i powstrzymał. Zaakceptowała jego władzę. Zyskała pewność, że to tylko przedsmak tego, czym może ją obdarzyć. Nie mogła uwierzyć, że jest tak zmysłowy. Dokładnie taki, o jakim marzyła. Teraz już rozumiała powód jego chłodu - wcześniej był speszony i niepewny jej reakcji. Czekał na potwierdzenie, że i ona tego pragnie. Zrobiło jej się błogo, odpłynęła, zatraciła się w jego ramionach, stopiła z nim. Był w swoim żywiole; władzę nad jej ciałem uznał za coś należnego mu i oczywistego. Nie musiała już nic robić. On, niczym czarodziej, spełniał wszystkie jej marzenia. Odkąd pierwszy raz go ujrzała, chciała sprawdzić, czy jego smak jest taki, jak to sobie wyobrażała. Czy on sam jest taki, jak z jej fantazji. I gdyby ktoś zapytał ją w tym momencie, jak wypadł ten egzamin, odrzekłaby, że ma stuprocentową pewność, że Meyer nie jest człowiekiem, lecz półbogiem. Pozwoliła więc zmysłom fruwać, pozwoliła ciału szaleć. Nie poznawała siebie. Nie rozumiała, skąd w niej to pragnienie, ta gwałtowność, ten upór. Dokładnie wiedziała, czego chce i co może dostać. Jedynie iluzoryczną bliskość, którą sama musi sobie wydrzeć. On co najwyżej łaskawie zgodzi się spełnić jej seksualne marzenia.
Kiedy więc zobaczyła jego płaski brzuch, pięknie zbudowaną klatkę piersiową, długie, smukłe nogi, dłonie i stopy o szlachetnej linii palców, nie była w stanie się powstrzymać.
Plecy miał tak szerokie, że mogłaby się w nich ukryć, choć w gruncie rzeczy był szczuplejszy, niż podejrzewała. Kiedy pod wpływem podniecenia nabierał gwałtownie powietrza, w miejscu jego brzucha powstawała zmysłowa dolina, w której mogła zanurzyć ręce. Dotykała go i zamierała. Był, naprawdę był. Ideał istniał. Nie mogła w to uwierzyć. To się zdarza tylko raz w życiu. Była tego pewna.
- Jesteś taki piękny - wyszeptała.
- Ty też, Werka - uśmiechnął się, ale mu nie uwierzyła. Miała wrażenie, że powiedział to z grzeczności. Bo tak wypada w sytuacji, w jakiej się znaleźli. Ale zupełnie jej to nie przeszkadzało. Postanowiła czerpać, ile się da. Wiedziała, że nie będzie drugiej szansy. Czuła, że nie uda jej się dotrzeć do jego serca. I nie ma co próbować. Meyer chronił się przed światem w twardej skorupie. I jeśli sam nie będzie chciał tego zrobić, nie zmusi go. Wiedziała, że jej nie kocha. A to, że jest z nim w łóżku, że jego dłonie dotykają jej ciała, drażnią sutki, muskają brzuch, wędrują po żebrach, linii bioder, zaciskają się na pośladkach - jest wszystkim, czego może od niego oczekiwać. To i tak wielki komplement - sprawiła, że zdjął ten swój zewnętrzny pancerz. Ile kolczug ma jeszcze na sobie? Nie chciała o tym myśleć. Wtuliła się w niego, jakby wszystko miało zaraz przestać istnieć.
Ssał jej piersi. Był tak delikatny, tak doskonały i czarowny w każdym swoim działaniu, że mogłaby umrzeć z tej błogości. To nie była już rozkosz. Jasność, która zaczęła ją wypełniać, była oślepiająca. Doskonale czytał z jej reakcji, z każdego ruchu. Miała wrażenie, że znają się całe lata, całe życie. Nigdy z nikim nie była tak zsynchronizowana. Kiedy mimochodem przesunął dłonią pomiędzy jej nogami, nie chciała już dłużej czekać. Była tak rozerotyzowana, że pozwoliłaby mu wejść zaraz po pierwszym pocałunku. Kiedy zaś poczuła jego twardość na swoim łonie i znajome pulsowanie już nie była eteryczna ani nieśmiała. Spalał ją ogień, którego nie była w stanie powstrzymać. Hubert obudził w niej żar, kobiecość. Teraz to ona chciała go posiąść, w tym momencie, ani chwili później. Pragnęła go każdą komórką swojego ciała. Nie była w stanie uwierzyć, że to jej się nie śni. Nigdy w żadnej fantazji nie spodziewała się takiego wymiaru seksu. Głębia tego przeżycia graniczyła z perwersją. Meyer także wyglądał na odurzonego.
- Jesteś piękny. Cały - zapewniła, kiedy wreszcie zsunęła mu bokserki niczym znienawidzoną powłokę czegoś idealnego. Najpierw patrzyła. Napawała się widokiem jego przyrodzenia.
Nie powstrzymywała jęku, kiedy w nią wchodził. Czuła go głęboko. Po chwili zaczął się poruszać: spokojnie i miarowo, bez pośpiechu. Ona zaś miała wrażenie, że za chwilę pożądanie rozerwie ją na części, pozbawi ciała i już nigdy nie będzie w stanie do niego wrócić. Spod półprzymknię- tych powiek sprawdzała co jakiś czas, czy to dzieje się naprawdę. Miał długie rzęsy, które łaskotały, kiedy całował jej szyję. Czuła, że płynie, zanim jeszcze całkiem ją rozkołysał i dotarła do szczytu swojego spełnienia. Miała całkiem mokre uda, ślizgał się w niej. Uśmiechnęła się, bo ta reakcja nie wymagała wyjaśnień. Otworzyła oczy i zobaczyła, że on w tym samym momencie patrzy na nią. Wydało jej się, że jego tęczówki przestały być stalowe, jak na jawie - zmieniły się w złote. Przeraziła się, bo wtedy zatrzymał się i zamarł na moment. Widać sam był zaskoczony, że tak przedwcześnie zakończył pierwszą z nią podróż. Ale choć skończył, to wcale jej nie opuścił. Wciąż był twardy i słabł bardzo powoli. Jego moc była większa, niż mogła podejrzewać. Przytuliła się do niego najmocniej, jak potrafiła, i odurzona ich jednym, wspólnym zapachem, z trudem walczyła z omdleniem. Po chwili ponownie go poczuła. Teraz już wniknęła w ten bezmiar miłości całkowicie.