- Drugi, lepszy życiorys. Ale marna zapłata ją za to spotkała.
Meyer zmarszczył czoło. Nie bardzo rozumiał.
- Jakiś tajemniczy wypadek? - spytał.
- A i owszem - mruknął Szerszeń. - Jednak sierżant Waleska nie wyciągnęła z niej, co się zdarzyło.
- A księgowa nie wie? - spytał Meyer.
- Nie sądzę... - Szerszeń założył nogi na stół. Podniósł do ręki notatkę sporządzoną przez policjantkę. - Borecka wyraziła się: „Wokół pana Schmidta jest wiele tajemnic. Największego pecha miała jednak jego pierwsza żona. Druga małżonka powinna była wyciągnąć z jego przeszłości lekcję, ale tego nie zrobiła”.
- Czyli księgowa wie, co się stało z Ursulą, lecz nie chce powiedzieć? - upewnił się Meyer.
- Nie chce lub nie ma w tym żadnego interesu - podkreślił Szerszeń. - Zresztą Baśka mówiła, że ta kobieta to chodzący kalkulator. I Schmidt chyba coś na nią miał. Mówię ci, trzeba się tej babie przyjrzeć. Tylko ostrożnie. Ona jest chytra. Rozmawiając z Waleską, nie mówiła wiele o sobie ani ich wspólnych relacjach ze Schmidtem. Jakby chciała coś ukryć.
- Coś masz na myśli? - Meyer zawiesił głos.
- Nic konkretnego. Będę wiedział, jak to znajdę, a właściwie, jak ty znajdziesz - spojrzał na Huberta wymownie.
- Bo przecież to ty będziesz z nią rozmawiał. Musisz z niej też wyciągnąć, czy Schmidt miał coś wspólnego ze śmiercią Ursuli. Mam wrażenie, że maczał w tym palce i księgowa wie na ten temat wszystko.
- Nie bądź taki w gorącej wodzie kąpany - żachnął się Meyer. - Schmidt to wprawdzie rasowy skurwiel, ale niekoniecznie morderca.
- Trzeba to jednak sprawdzić - rozłożył ręce Szerszeń.
- Podobno to dzięki niemu firma zaczęła dobrze prosperować. Unowocześnił technologię, obniżył koszty, zaczął też działać w Polsce i na innych zagranicznych rynkach. Według danych od księgowej przełom miał miejsce w 1996 roku. To wtedy mała firemka Schmidt Ordnung dostała spory zastrzyk gotówki od jakiegoś szwajcarskiego koncernu i z dnia na dzień urosła do miana korporacji. Schmidt zmienił też nazwę na Koenig-Schmidt Sauberung&Recycling GmbH. Przez całe lata nie wracał do Polski, jedynie „bywał” w interesach.
- Jako Johann Schmidt?
- Tak. Wtedy też zaczął odwiedzać katowickie burdele. Tutaj mam już jakieś tropy. Dziewczyny z „Alabamy” go pamiętają. I z „Kaskady”. Kurwy z dworca i te najtańsze siksy z Mariackiej też. Ponoć szybko zyskał miano dupcyngiela. Ruchał wszystko, co nie ucieka. Pamiętasz starą Wojakową?
- Babcię Lodzię?
- Tę samą.
- Ona jeszcze żyje?
- Chłopie, jeszcze pracuje!
- Eee... Ze też znajduje klientów.
- To wyobraź sobie, że Schmidt brał Babcię Lodzię, jak go przycisnęło. I to nie raz.
- Taki baron? Przecież mógł mieć każdą - skrzywił się Meyer. -Ale żeby Lodzię...?
- Lodzia teraz ma z sześć dych. Wygląda jak mumia, nie ma już ani jednego zęba i śmierdzi jej z japy. No, ale z gustami się nie dyskutuje... W każdym razie Lodzia dużo nam opowiedziała. Te siksy nie umieją współpracować. Więc od Lodzi wiem, że Schmidt lubił perwersyjnie. Bywał też agresywny. I musiał natychmiast, wiesz. Jak miał potrzebę, to musiał to zrobić. Nie było „czekaj”. Tylko rżnięcie już, natychmiast. To dlatego było mu wszystko jedno z kim. Tylko facetów nie tykał. Zawsze płacił, często walutą. Dlatego kurwy dobrze go pamiętają. Już wtedy trochę się go bały. Mówiły, że jest chory.
Meyer zgniatał w palcach kolejnego papierosa.
- To ich małżeństwo też było trochę dziwne - rzucił nagle.
Szerszeń zerknął zdziwiony na profilera.
- Czyje?
- No Schmidta i pielęgniarki.
- Co przez to rozumiesz?
Meyer wzruszył ramionami.
- Dlaczego żona tak bogatego faceta wciąż pracuje w szpitalu? Mogła założyć jakąś fundację, galerię sztuki... Szczytny cel, szlachetne działanie...
- Nie wiem - machnął ręką Szerszeń. - A może to była jakaś przykrywka?
- Nie, raczej nie. Ale przyznasz, że to nie pasuje do układanki. Z tego, co mówisz, to oni byli razem od sześciu lat. Kiedy się pobrali?
Szerszeń zaczął grzebać w papierach.
- Nie wiem - odparł zgodnie z prawdą.
- Nieważne. Byli małżeństwem. Ona ma jego nazwisko. Czy gdybyś był żoną takiego faceta, to nie chciałbyś rzucić ciężkiej i mało płatnej pracy?
- Hubert, nie jestem kobietą ani nie zamierzam nią być. Chuj mnie to obchodzi. To teraz nie jest najważniejsze - przerwał mu poirytowany Szerszeń. I dodał: - Wyjaśnij mi raczej, dlaczego ta baba godziła się na takie upokorzenia i znosiła jego ekscesy? To pierdolenie, picie, szlajanie się po burdelach. Przepuszczanie kasy na kurwy z agencji... Do tego kurwy amatorki w domu, dziwki na telefon, molestowanie kobiet w pracy, zdrady z sekretarkami, a nawet sprzątaczkami. Kiedy wczoraj jechaliśmy do prosektorium, Klaudia Schmidt opowiedziała mi trochę. Dał jej popalić. On nawet zerżnął niepełnosprawną, która segreguje butelki typu PET w jego fabryce. Wyobrażasz sobie? A mimo to Klaudia z nim była.
Meyer wykrzywił twarz z obrzydzenia.
- On był naprawdę chory - powiedział. - A dlaczego z nim była? Może chciała go zmienić, uleczyć - po prostu go kochała. Wiesz, jakie są kobiety.
- Ja tam wolę inną wersję - żachnął się Szerszeń. - Jak to ładnie określiła Wera, Klaudia była ze Schmidtem z miłości... ale do pieniędzy.
- Nie wiem, czy ktoś wytrzymałby coś takiego dla pieniędzy.
- Sam ją widziałeś. Na Matkę Teresę mi nie wyglądała. Zresztą śmierdziało od niej wódą na kilometr. To zwykła blachara, a nie kobieta naukowiec. O, przepraszam. Nie chciałem cię urazić - Szerszeń zawiesił głos. - Masz jakieś wieści od Kingi?
Hubert wzruszył ramionami. Milczeli chwilę obaj.
- No i co, że jest głupia - podjął wreszcie wątek profiler. - Ale nawet jeśli poślubiła go dla kasy, to nie mogła być bardziej wyrachowana od tej drugiej, pseudokochanki.
- Myślisz o lekarce? - upewnił się Szerszeń.
- A są jeszcze inne na podorędziu?
- To dopiero rura. Zwłoki nie kobieta. Zimna jak lód i ponaciągana - Szerszeń wykrzywił twarz w grymas.
- Ale jedna warta drugiej. Klaudia to pustak, ale nie jest w ciemię bita. Od razu wyczuła koniunkturę. Podstarzała pielęgniarka. Wiedziała, że drugi raz taka okazja jej się nie trafi. Pewnie uznała, że jak ona pomoże jemu, on pomoże jej. Wyciągnie ją z biedy. Tak mogło być. Ale się przeliczyła. Schmidt się z nią ożenił, ale kasą nie chciał dzielić. Podobno nawet w knajpie płacili osobno. Niestety, nie mogę tego wszystkiego zweryfikować. Pani Schmidt jest chwilowo niedysponowana. Szlag by to trafił.
- A wiemy, skąd pochodził nasz polski Johann?
- Niestety. Najwięcej luk mam właśnie z tego okresu. Z czasów jego młodości, zanim stał się Schmidtem, i czasu jego pobytu w Niemczech. O tym Borecka wie niewiele. Ale może się dowiemy. Pracuję nad tym. Nie ukrywam, że liczę też na twoje zdolności. Bo jest jeszcze to - Szerszeń wyciągnął z ust wykałaczkę i rzucił na biurko wymiętą gazetę. Był to jeden z brukowców. Meyerowi wystarczył rzut oka na zdjęcie i tytuł, by stwierdzić, że dzisiejsze zamieszanie w komendzie zawdzięczają publikacji w tabloidzie. Wziął gazetę do ręki i zaczął czytać.
„Kaiserhof zbrodni”, „Ludzie, którzy mieszkają w kamienicy przy Stawowej 13, tracą życie w makabrycznych okolicznościach”. Dalej wypowiadali się eksperci, mieszkańcy okolicznych kamienic i jasnowidz, który zapewniał, że to miejsce jest przeklęte. „Dlaczego lekarka Elwira Poniatowska- -Douglas podstępnie przejęła słynną kamienicę, dawny hotel Kaiserhof przy Stawowej 13, choć miasto planowało przebudować go na zabytkowy market? W ten sposób zaprzepaściła możliwość utworzenia sześćset miejsc pracy, jak zapewniał niedoszły inwestor...”.
Meyer czytał opublikowany tekst ze zmarszczonymi brwiami. Większość podanych informacji była tak nieprawdopodobna, że podejrzewał, iż została wyssana z palca. Zainteresował go jedynie wątek, na który powoływali się w ostatniej części artykułu.
„17 lat temu dokonano tutaj brutalnej zbrodni na znanym stomatologu i techniku dentystycznym Ottonie Troplowitzu. Bogaty Żyd zmarł tragicznie w sylwestrową noc 1990/1991 roku. Padł rekordowy łup. Krewni Troplowitza oszacowali zrabowane kosztowności i gotówkę na trzy miliardy starych złotych. Według anonimowych informatorów policyjnych dokładnie w tej samej części mieszkania zamordowano Johanna Schmidta, zwanego śmieciowym królem”.
Meyer odłożył gazetę na biurko.
- To prawda?
- Z czym? - Szerszeń odparł pytaniem na pytanie.
- Z Gybisem[9].
- Atak, było takie zabójstwo. Pamiętam je. Mężczyzna zmarł, bo był chory na astmę. Zakneblowany i skrępowany udusił się w dawnej służbówce. Żadne fatum, przypadek. Ale to nam bardzo utrudni dochodzenie. Krewni rozkradli jego majątek i powyjeżdżali. Nie ma żadnych tropów.
- Nie wiedziałem, że ta kamienica nazywa się Kaiserhof.
- To jeszcze z czasów pruskich. Mieścił się tam prestiżowy hotel.
- Cesarski Dwór?
- Tak, jedna z najlepszych lokalizacji. Stare dzieje. Pismaki lubią takie opowieści z dreszczykiem. Dziwne, że nie nasmarowali, że w tym domu straszy - zaśmiał się podinspektor.
- Czy wierzysz, że to ma jakiś związek z naszą sprawą? - zapytał Meyer.
Szerszeń dłubał wykałaczką i milczał. Pytanie było więc retoryczne.
- Co teraz planujesz?
- Teraz to ja muszę przesłuchać podejrzanego. Michała Douglasa - tego amoroso, dekoratora czy stylistę. Co to w ogóle za gówniany zawód? Stylista - prychnął Szerszeń.
- Ty pojechałbyś do księgowej. Dobrze by było, gdybyś wydobył z niej coś na temat wątku niemieckiego. Gybisem i domem z duchami zajmiemy się później. Wera już przy tym grzebie. Jej ojciec prowadził tę sprawę.
- Jej ojciec był prokuratorem? - zainteresował się Meyer.
Podinspektor pokręcił głową.
- Rudi, bo tak go nazywaliśmy, był gliną. Bardzo zresztą dobrym. Nie splamił się politycznie i dlatego miał przesrane. Już nie żyje. Wera niewiele pamięta o sprawie Troplowitza. Była zbyt młoda. Zdawała wtedy maturę, z ojcem miała chyba kiepski kontakt... Wczoraj nawet była u mnie, jak wyszedłeś. Rozmawialiśmy.
- Tak? Coś podobnego... - bąknął Meyer i poczuł, jak zasycha mu w gardle. Na szczęście Szerszeń był zbyt skupiony na swoim wywodzie, by zauważyć konsternację psychologa.
- Sama do mnie zadzwoniła, wiesz? - ciągnął Szerszeń.
- Nawet się zdziwiłem. To ona skojarzyła te dwie sprawy. Dlatego dzisiejszy brukowiec mnie nie zaskoczył. Mam wrażenie, że ta stara sprawa była dla niej ważna. Ale nie wiem dlaczego. Możesz ją podpytać, jak będziecie jechali do Raciborza.
- No właśnie - przerwał mu Meyer. - Powiesz mi w końcu, po co mam jechać do tego więzienia i o co ta cała chryja, bo przecież nie z powodu brukowca.
Szerszeń spoważniał. - No pewnie, że tak. Ale najpierw przyciśnij księgową. I to teraz. Ona może nam się wymknąć. Nie mam podstaw, by ją aresztować, a tylko ty umiesz podejść taką lisicę. Poloczek poczeka. Nigdzie się nie śpieszy.
- Poloczek?
- Zabójca Ottona Troplowitza. Tego dentysty zamordowanego 17 lat temu w Kaiserhofie. Wracaj tu jak najszybciej. Jestem do wieczora.
Meyer wyjął notes i zapisał adres Haliny Boreckiej. Wyszedł z gabinetu Szerszenia i skierował się do wind. W ostatniej chwili zmienił zdanie i zbiegł schodami. Był już prawie na dole, kiedy przypomniał sobie, że nie wziął dyktafonu.
- Kurwa mać - przeklął i w wyobraźni usłyszał komentarz Szerszenia, który w takich sytuacjach zawsze mawiał: - Kto nie ma w głowie, tego pięty bolą.
Uśmiechnął się do siebie i wspiął się na czwarte piętro. Schody w komendzie wybudowano z betonowych płyt z prześwitami. Osoba idąca niżej widziała tego, kto przemieszcza się na wyższym piętrze. Nogi tej kobiety rozpoznał bezbłędnie. Doskonały kształt pęcin i świeża brzoskwiniowa opalenizna. Wysokie obcasy i minispódniczka dodatkowo je wydłużały. Kiedy kobieta zeszła niżej, poczuł łaskotanie w przełyku. Naturalne sprężynki blond loków okalały już nie tak filigranową twarz, jaką pamiętał z czasów ich romansu. Dostrzegł cienie pod oczami, zauważył, że bruzdy wokół ust pogłębiły się. Z jej sylwetką wciąż jednak bez wstydu mogła nosić mini i głębokie dekolty. Ucieszył się na widok Marioli. Nie widzieli się chyba dwa lata.
- Zeszczuplałeś - powitała go uwodzicielskim uśmiechem.
- A ty, Mari, wyglądasz na swoją córkę - skłamał i uśmiechnął się. W jego oczach pojawił się szelmowski błysk.
- Jak zwykle słodkie kłamstewka. Cały Hubert - rozpromieniła się, słysząc niezasłużony komplement. - Wyglądałabym dużo lepiej, gdybyś mnie nie porzucił.
Weszli na piętro i stanęli przy windach.
- Co słychać? - powiedzieli jednocześnie i wybuchli śmiechem. Dawniej często im się to zdarzało. Myśleli jednocześnie o tym samym.
- Praca, praca - machnął ręką profiler.
- Widziałam cię kilka razy w telewizji... I ten film... Same sukcesy - Mariola nawijała na palec jeden ze sprężystych kosmyków.
- Sama wiesz, jak jest... Niewdzięczna robota. Ani spektakularna.
- Tak, nic się tu nie zmieniło. Ty się nie zmieniłeś...
- A co się miałem zmienić? - nastroszył się.
- Wam, mężczyznom, czas tylko sprzyja... -wybrnęła.
- Pewnie jesteś zajęty... Ja wyszłam za mąż, wiesz?
- Gratulacje - mruknął. Nie spytał jednak, kim jest ów szczęśliwiec. Prawdę mówiąc, zupełnie go to nie obchodziło.
- Ale może kiedyś jakaś kawa... - zaczęła Mariola.
- Bo może teraz... wiesz, jakbyś... Chciałabym pogadać, posłuchać, co u ciebie...
W pewnym momencie podeszła do niego i zaczęła mu poprawiać krawat.
- Wiele rzeczy robisz bezbłędnie - zamruczała, po czym roześmiała się perliście. - Ale tego chyba nigdy się nie nauczysz.
Długimi, smukłymi palcami zakończonymi różowymi paznokciami sprawnie rozplątała węzeł i zaczęła go zawiązywać ponownie. Czuł, że przy okazji dotyka jego ramion. Potem długo, jakby napawając się tym dotykiem, manewrowała przy jego kołnierzyku. Otrzepała jego ramiona z niewidzialnych pyłków i nie spuszczała z niego wzroku. Mrugała przy tym długimi rzęsami. Stała tak blisko, jak to tylko było możliwe. Czuł ciepło jej oddechu, widział, jak porusza się jej klatka piersiowa. Dotknęła jego szyi i zamruczała mu do ucha: - Jesteś jeszcze przystojniejszy niż kiedyś, naprawdę...
W tym momencie drzwi windy otworzyły się i wysiadła z nich Weronika Rudy. W lewej ręce trzymała skórzaną teczkę, prawą obejmowała segregator z dokumentami. Teraz go przełożyła pod lewą pachę, by móc poprawić okulary na nosie. Meyer spotkał jej spojrzenie godne bazyliszka. Chłodno skinęła mu głową na powitanie. W jednej chwili dotarło do niego, jak wyglądali z Mariolą. Gwałtownie odsunął się od byłej sekretarki komendanta głównego i swojej eks-kochanki. Kobiety zmierzyły się wzrokiem. Na twarzy Marioli zagościł uśmiech zwyciężczyni. Wyciągnęła rękę i świadoma każdego gestu poprawiła idealnie już zawiązany krawat. Tylko po to, by zaznaczyć swoje terytorium, pomyślał profiler. Prokuratorka, widząc ten ruch, wydęła wargi z pogardą. Ostentacyjnie oceniła skalę jakości nóg sekretarki oraz długość jej spódnicy. Przeniosła wzrok na Meyera i uśmiechnęła się ironicznie. Zanim zdołał cokolwiek powiedzieć, ruszyła w kierunku gabinetu Szerszenia.
- Ta z kijem w gardle to twoja znajoma? - zapytała Mariola, kiedy po Weronice Rudy nie było już śladu. Meyer spojrzał na nią nieufnie, więc dodała: - Ładna. I młodziutka.
- To prokuratorka - machnął ręką Hubert. Sam nie wiedział, dlaczego był poirytowany. - Prowadzi jedno ze śledztw, przy którym pracuję... Chyba za mną nie przepada - dodał.
- Tak? - Mariola przekrzywiła głowę na bok niczym sprytna kocica. - A ja myślę, że przeciwnie. Bardzo jej się podobasz.
- Szczerze wątpię - odpari sucho profiler.
- I wcale jej się nie dziwię... - Mariola znów próbowała się do niego zbliżyć i dotknąć.
Meyer cmoknął ją w policzek i odsunął się ostentacyjnie. - Miło było cię spotkać na starych śmieciach, ale muszę lecieć. W kontakcie.
Zawrócił i ruszył szybkim krokiem do swojego gabinetu po dyktafon.
- Hubert, przecież nie masz mojego telefonu! - krzyknęła Mariola, lecz udał, że nie słyszy.
***
Podinspektor Szerszeń nie lubił miękkich mężczyzn. Nie znosił fircyków, bawidamków ani mdląco-przylepnych gogusiów w kółko się uśmiechających, którzy według jego mniemania nie zasługiwali na chlubne miano: facet. I do tej właśnie kategorii zaliczył Michała Douglasa, męża Elwiry Poniatowskiej. Ten człowiek budził w Szerszeniu atawistyczną niechęć. Na dodatek, kiedy doprowadzono stylistę na przesłuchanie i stary policyjny wyga zauważył, że mężczyzna wciąż ma na sobie białe buty, nie był w stanie tej niechęci ukryć. Skąd miał wiedzieć, że białe trampki Lacoste to ostatni krzyk mody i symbol luksusu?
Jako partnera w przesłuchaniu Szerszeń dobrał sobie najtwardszego z dochodzeniowców w śląskiej komendzie - Marka Stefanowskiego, zwanego Stefanem. Liczył, że wspólnie rozwalą tego mięczaka. Wyzna im wszystko jak na spowiedzi, w przeciwnym razie rozpłaszczą go na podłodze i rozwałkują. Kiedy Stefan dowiedział się o planach Szerszenia, wściekł się. Właśnie zamierzał pójść do domu i porządnie się wyspać. Tej nocy skończył służbę koło trzeciej nad ranem. Zanim rozliczył się z aparatury podsłuchowej i złożył zwierzchnikom raport ze swojego spotkania z „Garbusem”, najsłynniejszym po „Masie” świadkiem koronnym, którego zeznania pogrążyły bossów śląskiej mafii, świt zmienił się w gorący poranek. Morze wódki wypitej ze skruszonym gangsterem, który prawdopodobnie tak leczył swój nieustający strach przed tym, że utną mu głowę bez ostrzeżenia, już wyparowało Stefanowi z głowy i zamiast podniecenia policjant zaczął odczuwać wielkiego kaca. Najgorsze, co można zrobić policjantowi w takiej sytuacji, to skierować go do jakiejś zwykłej sprawy zabójstwa. Stefan wierzył, że przed nim drżą przedstawiciele półświatka, i był przekonany, że jego nazwisko przejdzie do historii, ponieważ nawet gangsterzy cenili jego dochodzeniowy talent i uważali za groźnego przeciwnika. Nic dziwnego, że rozkaz komendanta, który kazał mu zająć się zwykłym, niedotyczącym gangsterskich porachunków zabójstwem, zinterpretował jako potwarz. Szedł teraz ze szklanką kawy i zamierzał zmiażdżyć świadka. Choćby był Bogu ducha winny i nie miał z tą zbrodnią nic wspólnego, a jest tylko tchórzliwym nieudacznikiem.
Wyglądało na to, że Michał Douglas miał tego dnia okropnego pecha, choć z całą pewnością nie zdawał sobie z tego sprawy. Siedział grzecznie na krzesełku przed pokojem przesłuchań, zupełnie nieporuszony tym, że korytarzem przechadzają się same kobiety i dyskretnie zerkają na niego jak na smakowite ciasteczko. Wieść o obłędnie przystojnym podejrzanym dotarła aż na siódme piętro. Kena, jak go natychmiast ochrzciły policyjne plotkarki - protokólantki, psycholożki i sekretarki, chciały zobaczyć prawie wszystkie. Wiadomo było, że podinspektor Szerszeń każe mu czekać na przesłuchanie, by go dodatkowo zmęczyć, więc przez korytarz wydziału kryminalnego przewalił się tego przedpołudnia cały kwiat katowickiej komendy. Na Douglasie to jednak nie robiło żadnego wrażenia. Siedział nieporuszony, obojętnie wpatrując się w tablice korkowe na korytarzu, na których umieszczono zdjęcia poszukiwanych przestępców. Jemu także wykonano podobne fotografie i pobrano odciski palców - przed godziną policjant usadowił go na małym krzesełku i uwiecznił jego wizerunek z obu boków i z przodu. Mężczyzna skupiał się więc teraz bardziej na oglądaniu swoich wytuszowanych opuszek, bo policjantom nie przyszło do głowy, by pozwolić mu je umyć, niż na oglądaniu damskich sylwetek, które kursowały przed nim jak po wybiegu.
Dopiero na widok nadchodzących z dwóch stron korytarza policjantów, którzy niczym rewolwerowcy piorunowali się wzrokiem, głupio się uśmiechnął. Dla wszystkich w tej komendzie było jasne, że Szerszeń i Stefan tak przemaglują męża słynnej lekarki seksuolog, iż ten jego uśmieszek błyskawicznie zniknie mu z twarzy.
Stefan cenił Szerszenia, który nauczył go wielu policyjnych chwytów i sposobów wyciągania informacji. Nie rozumiał jednak, dlaczego podinspektor wzywa na to przesłuchanie właśnie jego. Chciał spytać, ale wiedział, że nie otrzyma odpowiedzi. Z trudem powstrzymywał irytację.
Podinspektor zresztą był zbyt zajęty obserwowaniem Douglasa, by wdawać się w rozmowy ze Stefanem. Lubił przed przesłuchaniem przyjrzeć się człowiekowi. Jak wygląda, jak się zachowuje, by potem - kiedy padają trudne pytania dotyczące zbrodni - móc stwierdzić, czy w jego ruchach i wypowiedziach jest konsekwencja. Patrzył na smukłe, jakby wyrzeźbione ciało Michała Douglasa, na jego nowoczesny strój: te cholerne białe buty, które tak go drażniły, koszulkę z jakimś - był pewien, choć nie znał angielskiego - bluźnierczym nadrukiem i jasną marynarkę w tenisowe prążki, która tylko eksponowała oliwkową cerę podejrzanego. Próbował dopasować go do pani doktor i nijak nie był w stanie wyobrazić sobie ich razem. Nie chodziło o różnicę wieku - ze słów Elwiry Poniatowskiej wynikało, że Douglas był od niej młodszy o 13 lat - lecz o różnicę stylu bycia i osobowości. Tak, Szerszeń był pewien: w tym związku to ona nosiła spodnie. Dzięki temu Michał mógł wciąż pozostawać dzieckiem, które nie martwi się o swój byt. Jak bardzo podinspektor Szerszeń żałował, że obok nie ma Huberta. Był przekonany, że profiler zauważyłby rzeczy, których oni nie dostrzegą. Trudno, Meyer będzie musiał porozmawiać z Douglasem potem.
***
Halina Borecka mieszkała na osiedlu Paderewskiego, bardzo blisko komendy. Drzwi do bloku były otwarte. Meyer schodami ruszył na drugie piętro. Kiedy zapukał do drzwi, księgowa była nieco zdziwiona.
- Szybki pan jest, panie Meyer - przywitała go lekko zarumieniona i uśmiechnięta. Szerokim gestem zaprosiła go do środka.