Home Random Page


CATEGORIES:

BiologyChemistryConstructionCultureEcologyEconomyElectronicsFinanceGeographyHistoryInformaticsLawMathematicsMechanicsMedicineOtherPedagogyPhilosophyPhysicsPolicyPsychologySociologySportTourism






Diabeł zgodził się na ten warunek, bo wiedział, że kto wejdzie z nim w układy, ten musi w końcu przegrać.

Czart wygotował cyrograf na pergaminie, Twardowski podpisał go krwią z serdecznego palca.

Teraz zaczęło się dla niego życie pełne nadzwyczajności.

Kazał sobie na płótnie namalować konia, a ten koń ożył w jednej chwili. Twardowski go dosiadł i jeździł na nim, gdzie chciał. Nie miał biczyka — to ukręcił go sobie z piasku.

Kiedy mu się sprzykrzył malowany koń, dosiadał koguta. Kogut rósł w oczach, mógł unieść dorosłego mężczyznę i piejąc biegał po Krakowie z czarnoksiężnikiem na grzbiecie.

Ludzie gromadzili się ze wszystkich stron, żeby obejrzeć te dziwy. Nawet spoza Krakowa furmanki zwoziły ciekawych przez bramy grodzkie, tym bardziej, że kiedyś widziano, jak Twardowski latał bez skrzydeł nad dachami.

Tłumy podziwiały czarnoksiężnika, ale jednocześnie bano się go. Rozchodziły się trwożne wieści, że tylko dzięki zmowie z czartem doszedł do takiej potęgi.

Czy wiecie, ludzie, co on zrobił u nas pod Knyszynem ? — opowiadał obok Sukiennic jakiś przyjezdny. — Brakowało nam wody, bo to u nas nie ma rzeki. Nasz dziedzic to jakiś Twardowskiego krewniak. Twardowski chciał mu wygodzie i przez jedną noc wykopał mu wielki staw. Nawet nikt nie widział, jak on to zrobił. Mamy ten staw do dziś, nazywa się Czechowizna, cała wieś z niego korzysta.

Przyjechali tu do nas, do Krakowa, handlarze zza Czerwińska — przerwała mu jedna ze straganiarek spod Sukiennic. — Mówili, że nasz Twardowski tam był także. Dźwignął na polu taki głaz, którego sześć koni nie mogło wyciągnąć. A on go wziął jakby to było jabłko, podniósł na grzbiecie i wrzucił do rzeki, aż woda na brzegi chlusnęła.

Nie dziwota — mówiła inna — on przecie robił jeszcze większe czary. Pod Ojcowem przeniósł skałę wysoką jak góra i postawił cieńszym końcem na dół, że wygląda jak buława jakiego olbrzyma. Sokoły się na niej zagnieździły, więc ludzie o niej mówią : Sokola Skała.

To nie Twardowski sprawił, tylko bies, co mu służy — szepnął trwożnie sukiennik z sąsiedniego stragana. — Czy to człowiek, chociażby nawet czarnoksiężnik, potrafiłby z całej Polski znieść srebro w jedno miejsce, jak się stało pod Olkuszem? Olkuską kopalnię srebra też czart zbudował, bo go zaklął Twardowski.



Tsss, nie wymawiajcie złego imienia — syknęła przekupka i obejrzała się trwożnie, czy aby diabeł nie podsłuchuje.

Twardowski mieszkał w Krakowie, ale jeździł po całej Polsce. Czasem to nawet tak dziwnie się działo, że widziano go i tu, i tam. Mieszczanie krakowscy zaklinali się, że go spotkali w tym a w tym dniu na Floriańskiej czy na Szpitalnej, a tymczasem inni ludzie oglądali go gdzieś daleko, w Warszawie czy Bydgoszczy.

Opowiadano sobie tam nawet o przypadku, którego sprawcą był tenże sam Twardowski z Krakowa.

Poznał on w Bydgoszczy przy kuflu pewnego szlachcica, który na hulankach roztrwonił majątek odziedziczony po przodkach i wałęsał się teraz po gospodach, przysiadając się do nieznajomych w nadziei, że go poczęstują.

Twardowski miał zawsze trzos pełen dukatów, diabeł mu go napełniał co rano. Chętnie też każdemu fundował i wdawał się w rozmowy z obcymi, chyba że tego dnia ogarnęły go czarne myśli i przeczucia, bo wtedy zaszywał się w ciemny kąt i z nikim nie gadał.

Ale tym razem był wesół i podochocony, toteż sąsiadom w gospodzie pokazywał sztuczki rozliczne, a kiedy się dziwowali, on śmiał się do rozpuku.

Przysunął się bliżej na ławie ów zubożały szlachcic i zagadnął Twardowskiego:

A może byś tak waćpan dobrodziej i mnie Dopomógł jaką sztuczką? Cały majątek przepadł mi z kretesem i nie mam z czego żyć.

Czemu nie, panie bracie — zawołał Twardowski. — Chętnie ci pomogę! Rad takowych, jak są moje, nie godzi się dawać publicznie, ale zajdź do mnie waćpan wieczorkiem na kwaterę, to sobie pogadamy.

Kiedy ów szlachcic przyszedł na zaproszenie, Twardowski poczęstował go lampką wina i odsypawszy na stół garść srebrnych monet, powiedział:

Odlicz waćpan dziewięć pieniążków, idź z nimi do ustronnej jakiejś chaty i licz tam owe pieniążki od wieczora aż do świtania. Licz od jednego do dziewięciu i z powrotem od dziewięciu aż do jednego. Rób tak bez przerwy, póki słońce nie wstanie, ale uważaj, żebyś się nie pomylił, bo wszystko przepadnie. Czartów się nie bój; choć cię będą straszyły, nic ci nie zrobią.

Szlachcic poszedł za radą Twardowskiego. Zasiadł z wieczora na ławie w pustej chacie i przy świetle łojówki liczył swoich dziewięć pieniążków tam i z powrotem. Biesy wyły, skakały i sypały skrami dokoła niego, a on nic, tylko powtarza swoje:

Jeden, dwa, trzy, cztery, pięć, sześć, siedem, osiem, dziewięć, osiem, siedem, sześć, pięć, cztery, trzy, dwa, jeden — i tak w kółko.


Date: 2016-01-03; view: 791


<== previous page | next page ==>
Gdzie kociołek? Gdzie uciekł ten przeklęty kociołek? | Zaczęło szarzeć, a on nie pomylił się ani razu i nie uląkł się diabelskich strachów.
doclecture.net - lectures - 2014-2024 year. Copyright infringement or personal data (0.006 sec.)