Home Random Page


CATEGORIES:

BiologyChemistryConstructionCultureEcologyEconomyElectronicsFinanceGeographyHistoryInformaticsLawMathematicsMechanicsMedicineOtherPedagogyPhilosophyPhysicsPolicyPsychologySociologySportTourism






ROZDZIAŁ CZWARTY

Dziurawy Kocioł

 

Dopiero po kilku dniach Harry przyzwyczaił się do swo­jej nowej wolności. Po raz pierwszy w życiu wstawał, kiedy chciał, i jadł to, na co miał ochotę. Mógł nawet pójść, dokąd mu się podobało, oczywiście w obrębie ulicy Pokątnej, a ponieważ przy tej długiej, brukowanej ulicy pełno było fascynujących sklepów dla czarodziejów, nie odczuwał pokusy złamania danego Knotowi słowa i trzymał się z dala od świata mugoli.

Każdego ranka zjadał śniadanie w Dziurawym Kotle, gdzie lubił obserwować innych gości: śmieszne czarownice ze wsi, przybywające tu na zakupy, dostojnych czarodzie­jów dyskutujących o ostatnim artykule z „Transmutacji Współczesnej", budzących grozę czarowników i magów, gburowatych krasnoludów, a raz zdarzyło mu się zobaczyć bardzo podejrzaną wiedźmę z głową ukrytą pod grubą wełnianą chustą, która zamówiła półmisek surowej wą­tróbki.

Po śniadaniu wychodził na podwórko, wyjmował różdż­kę, stukał nią w trzecią cegłę na lewo nad śmietnikiem i czekał, aż w murze ukaże się sklepiona furta wiodąca na ulicę Pokątną.

Długie letnie dni spędzał na zwiedzaniu sklepów i ob­żeraniu się smakołykami pod kolorowymi parasolami ulicz­nych kafejek, gdzie goście pokazywali sobie świeże zakupy („widzisz, stary, to lunaskop, już nie będę musiał ślęczeć nad tabelami księżycowymi") albo rozprawiali o Syriuszu Blacku („jeśli o mnie chodzi, to nie wypuszczę z domu moich dzieci, dopóki nie zamkną go z powrotem w Azkabanie"). Nie musiał już pisać wakacyjnych wypracowań pod kocem przy świetle latarki: teraz siadywał sobie w peł­nym słońcu w ogródku słynnej lodziarni Floriana Fortescue i kończył wypracowania, od czasu do czasu korzysta­jąc z pomocy samego Fortescue, który miał zadziwiającą wiedzę o średniowiecznych procesach czarownic, i co pół godziny częstował go darmową porcją lodów z kremem i owocami.

Napełniwszy sobie w banku Gringotta sakiewkę złotymi galeonami, srebrnymi syklami i brązowymi knutami, mu­siał teraz bardzo nad sobą panować, aby nie wydać wszyst­kiego za jednym razem. Wciąż musiał sobie powtarzać, że czeka go jeszcze pięć lat nauki w Hogwarcie - a w każ­dym nowym roku szkolnym potrzebne będą nowe podręcz­niki - żeby nie ulec pokusie kupienia sobie pięknego kompletu gargulków (czarodziejska gra przypominająca kulki, w której pionki plują graczowi śmierdzącym płynem prosto w twarz, gdy traci punkt). Pomagało wyobrażanie sobie reakcji Dursleyów, gdyby poprosił o pieniądze na nowe księgi zaklęć. Kusił go też wspaniały model galaktyki w wielkiej szklanej kuli, dzięki któremu nie musiałby już uczyć się astronomii. Największą próbę charakteru przeżył jednak w tydzień po zamieszkaniu w Dziurawym Kotle, a stało się to w jego ulubionym sklepie z markowym sprzę­tem do quidditcha.



Zaciekawiony, co tak podziwiają ludzie tłoczący się w sklepie, Harry wszedł do środka i zaczął się przeciskać przez tłum podnieconych czarownic i czarodziejów, aż ujrzał nowo wzniesione podium, a na nim najwspanialszą miotłę, jaką kiedykolwiek udało mu się w życiu zobaczyć.

- Dopiero co ją wyprodukowali... to prototyp... - wyjaśniał towarzyszowi jakiś czarodziej z kwadratową szczęką.

- To najszybsza miotła na świecie, prawda, tato? - zapiszczał chłopiec młodszy od Harry’ego, szarpiąc swojego ojca za rękę.

- Irlandzka Drużyna Międzynarodowa właśnie zamó­wiła siedem tych cudów! - zachwalał model właściciel sklepu. - A oni są faworytami w mistrzostwach świata!

Wysoka czarownica przed Harrym przesunęła się na bok i mógł teraz odczytać reklamę na tabliczce obok miotły:

 

BŁYSKAWICA

TA NOWA MIOTŁA WYŚCIGOWA ZOSTAŁA WY­PRODUKOWANA Z WYKORZYSTANIEM OSTATNICH OSIĄGNIĘĆ CZARODZIEJSKIEJ MYŚLI TECHNICZNEJ. ZAOPATRZONA JEST W SUPERAERODYNAMICZNĄ JESIONOWĄ RĄCZKĘ POKRYTĄ TWARDYM JAK DIA­MENT LAKIEREM. KAŻDY EGZEMPLARZ POSIA­DA NUMER REJESTRACYJNY. BRZOZOWE WITKI W OGONIE ZOSTAŁY PODDANE STARANNEJ SELE­KCJI - PRODUCENT GWARANTUJE ICH IDEALNĄ OPŁYWOWOŚĆ - CO ZAPEWNIA BŁYSKAWICY NIE­ZRÓWNANĄ RÓWNOWAGĘ I PRECYZJĘ LOTU. BŁY­SKAWICA OSIĄGA SZYBKOŚĆ 150 MIL NA GODZINĘ W CIĄGU 10 SEKUND. WYPOSAŻONA JEST W CZUJ­NIK SPECJALNEGO ZAKLĘCIA HAMUJĄCEGO, KTÓRE NIE PODDAJE SIĘ ŻADNYM ZNANYM PRZECIWZAKLĘCIOM. CENA NA ŻYCZENIE.

 

Cena na życzenie... Harry nie śmiał nawet pomyśleć, ile taka miotła może kosztować. Jeszcze nigdy w życiu nie pragnął czegoś tak bardzo, jak tej miotły - ale przecież na swoim Nimbusie Dwa Tysiące nie przegrał jeszcze żad­nego meczu, więc po co wydawać na Błyskawicę całą fortu­nę, jaką skrywał jego depozyt w banku Gringotta, skoro ma już bardzo dobrą miotłę? Nie zapytał więc o cenę, ale odtąd codziennie wstępował do tego sklepu, żeby popatrzeć na Błyskawicę.

Było jednak sporo innych rzeczy, które musiał kupić. Odwiedził aptekę, żeby uzupełnić swoje zapasy składników do sporządzania eliksirów, a jego szkolne szaty były już trochę za krótkie, więc zaszedł do pracowni krawieckiej MADAME MALKIN - SZATY NA WSZYSTKIE OKA­ZJE i sprawił sobie nowe. A przede wszystkim musiał kupić książki, w tym podręczniki do dwóch nowych przedmiotów: opieki nad magicznymi stworzeniami i wróżbiarstwa.

Kiedy spojrzał na witrynę księgarni, spotkała go niespo­dzianka. Zwykle pełno tu było ksiąg zaklęć wielkości płyt chodnikowych, ze złotymi, tłoczonymi w skórze tytułami. Tym razem zamiast nich zobaczył olbrzymią żelazną klatkę, a w niej setki egzemplarzy Potwornej księgi potworów. Po klatce miotały się wydarte stronice, bo książki nieustannie rzucały się na siebie, zwierały w zaciekłej walce i kłapały agresywnie okładkami.

Harry wyjął z kieszeni swoją listę książek i przejrzał ją po raz pierwszy. Potworna księga potworów widniała jako podręcznik do opieki nad magicznymi stworzeniami. Teraz zrozumiał, dlaczego Hagrid napisał, że książka może mu się przydać. Poczuł ulgę, bo już się bał, że Hagrid oczekuje od niego pomocy w wyhodowaniu jeszcze jednego potwora.

Gdy wszedł do Esów i Floresów, natychmiast podbiegł do niego księgarz.

- Hogwart? - zapytał. - Nowe podręczniki?

- Tak. Potrzebuję...

- Proszę się odsunąć - przerwał mu niecierpliwie sprzedawca, odpychając go na bok. Wyjął parę grubych rękawic, chwycił wielką, sękatą laskę i ruszył ku drzwiczkom klatki z Księgą potworów.

- Niech pan się wstrzyma - powiedział szybko Harry. - Tę już mam.

- Ma pan? - Na twarzy księgarza pojawiła się wiel­ka ulga. - Dzięki za to niebiosom. Już pięć razy dzisiaj mnie pogryzły...

Rozległ się odgłos darcia skóry i papieru: dwie Księgi potworów chwyciły trzecią i rozrywały, każda ciągnąc w swoją stronę.

- Przestańcie! Przestańcie! - wrzasnął księgarz, wty­kając laskę między kraty i rozdzielając księgi. - Już nigdy więcej ich nie zamówię, nigdy! Prawdziwy dom wariatów! Po tym, jak sprowadziliśmy dwieście egzemplarzy Niewi­dzialnej księgi niewidzialności, myślałem, że już nic gorszego nie może się zdarzyć... Kosztowało to nas majątek, a dotąd ich nie znaleźliśmy... No dobrze... czym mogę panu służyć?

Harry spojrzał na swoją listę.

- Tak... Proszę o Demaskowanie przyszłości Kasandry Vablatsky.

- Aha, zaczynamy się uczyć wróżbiarstwa, co? - za­pytał księgarz, ściągając rękawice i prowadząc Harry’ego w głąb sklepu, gdzie stała półka z książkami poświęconymi przepowiadaniu przyszłości. Mały stolik zawalony był ta­kimi tytułami, jak: Przewidywanie nieprzewidywalnego: jak uchronić się przed wstrząsami i Rozbite kule: kiedy los staje się podły.

- O, proszę, jest - powiedział księgarz, który wspiął się na drabinę, żeby zdjąć z półki grubą książkę oprawioną w czarną skórę. - Demaskowanie przyszłości. Bardzo dobry przewodnik po wszystkich podstawowych technikach wróż­biarskich... Wróżenie z ręki, z kryształowej kuli, z wnętrz­ności ptaków...

Ale Harry go nie słuchał. Oczy miał utkwione w książce wyłożonej wśród innych na stoliku: Omen śmierci: co robić, kiedy już wiadomo, że nadchodzi najgorsze.

- Och, tego bym panu nie polecał - rzucił księgarz niedbałym tonem, widząc, na co Harry patrzy. - Zacznie pan wszędzie dostrzegać omen śmierci. Można się śmiertel­nie wystraszyć.

Harry wpatrywał się jednak nadal w okładkę książki. Był na niej czarny pies z płonącymi ślepiami, wielkości sporego niedźwiedzia. Wydał mu się dziwnie znajomy...

Księgarz wcisnął mu w ręce Demaskowanie przyszłości.

- Coś jeszcze?

- Tak - odpowiedział Harry, odrywając oczy od psa i spoglądając na swoją listę. - Ee... będzie mi potrzebna Natychmiastowa transmutacja i Standardowa księga zaklęć, sto­pień trzeci.

Dziesięć minut później Harry wyszedł z Esów i Floresów z paczką nowych książek pod pachą i ruszył do Dziurawego Kotła, nie bardzo wiedząc, gdzie idzie, i raz po raz wpadając na ludzi.

Wspiął się po schodach na górę, wszedł do swojego pokoju i rzucił książki na łóżko. Ktoś posprzątał pokój; okna były otwarte i słońce wlewało się do wewnątrz. Słyszał hałas autobusów toczących się po ulicach świata mugoli i zgiełk tłumu dochodzący z ulicy Pokątnej. Z lustra nad miednicą spojrzało na niego jego własne odbicie.

- To nie mógł być omen śmierci - powiedział do swojego odbicia. - Byłem w okropnym stanie, kiedy go zobaczyłem... To musiał być jakiś bezpański pies...

Machinalnie podniósł rękę i przygładził włosy.

- Toczysz beznadziejną walkę, kochasiu - odpo­wiedziało jego odbicie zaspanym głosem.

 

Dni mijały, a Harry’emu nie udało się spotkać Rona i Hermiony. Zbliżał się początek roku szkolnego i na ulicy Pokątnej pojawiało się coraz więcej uczniów Hogwartu. W sklepie z markowym sprzętem do quidditcha spotkał Seamusa Finnigana i Deana Thomasa, którzy też podziwiali Błyskawicę, a przy Esach i Floresach wpadł na prawdziwego Neville’a Longbottoma, pyzatego, roztrzepanego chłopca ze swojego dormitorium. Harry nie zatrzymał się, żeby z nim pogadać; Neville zapodział gdzieś listę książek i właś­nie dostawał reprymendę od swojej groźnie wyglądającej babci. Harry miał nadzieję, że babcia nigdy się nie dowie o jego podszywaniu się pod Neville’a w czasie ucieczki przed przedstawicielami Ministerstwa Magii.

W ostatni dzień wakacji Harry obudził się z myślą, że już jutro, w pociągu do Hogwartu, spotka wreszcie Rona i Hermionę. Wstał, ubrał się, poszedł po raz ostatni rzucić okiem na Błyskawicę i właśnie się zastanawiał, gdzie zjeść drugie śniadanie, kiedy ktoś wykrzyknął jego imię. Odwró­cił się.

- Harry! HARRY!

I nagle ich zobaczył: siedzieli w ogródku lodziarni Flo­riana Fortescue - Ron wydał mu się jeszcze bardziej pie­gowaty niż zwykle, a Hermiona była opalona na ciemny brąz. Oboje machali do niego jak opętani.

- No, nareszcie! - powiedział Ron, szczerząc zęby w uśmiechu. - Byliśmy w Dziurawym Kotle, ale nam powiedziano, że wyszedłeś, więc szukaliśmy cię w Esach i Floresach, u madame Malkin i...

- Kupiłem wszystko w zeszłym tygodniu - wyjaś­nił Harry. - A skąd wiedzieliście, że mieszkam w Dziu­rawym Kotle?

- Tata - odpowiedział krótko Ron. Pan Weasley, który pracował w Ministerstwie Magii, musiał już usłyszeć o incydencie na Privet Drive.

- Harry, naprawdę nadmuchałeś swoją ciotkę? - zapytała Hermiona bardzo poważnym tonem.

- Nie zrobiłem tego z rozmysłem - odrzekł Harry, a Ron ryknął śmiechem. - Po prostu... straciłem pano­wanie nad sobą.

- Ron, to wcale nie jest śmieszne - oburzyła się Hermiona. - Mówiąc szczerze, dziwię się, że go nie wy­rzucili.

- Ja też - wyznał Harry. - Mniejsza o szkołę, ale byłem pewny, że mnie aresztują. - Spojrzał na Rona. - A twój ojciec nie wie przypadkiem, dlaczego Knot puścił mnie wolno?

- Prawdopodobnie dlatego, że to byłeś ty. - Ron wzruszył ramionami, wciąż chichocząc. - Ten słynny Har­ry Potter itede. Wolę nie myśleć, co by Ministerstwo Magii zrobiło ze mną, gdybym to ja nadmuchał swoją ciotkę. W każdym razie najpierw musieliby mnie odkopać, bo mama na pewno by mnie zabiła. Ale możesz sam zapytać ojca i to jeszcze dziś. My też będziemy nocować w Dziurawym Kotle! Na King’s Cross pojedziemy razem! Ty, ja i Hermiona!

Hermiona pokiwała głową, cała rozpromieniona.

- Rodzice zostawili mnie rano w Dziurawym Kotle ze wszystkimi rzeczami do Hogwartu.

- Ekstra! - ucieszył się Harry. - To co, macie już wszystko?

- Zobacz - odpowiedział Ron, wyjmuj acz torby dłu­gie pudełko i otwierając je z dumną miną. - Nowiutka różdżka. Czternastocalowa, z wierzby, z włosem z ogona jednorożca. Kupiliśmy też wszystkie książki - wskazał na wielką torbę pod swoim krzesłem. - Ale afera z tą Księgą potworów, co? Sprzedawca o mało się nie rozpłakał, jak go poprosiliśmy o dwa egzemplarze.

- A co to jest? - zapytał Harry, wskazując na aż trzy opasłe torby leżące na krześle obok Hermiony.

- No, ja przecież będę miała więcej przedmiotów niż wy - odpowiedziała Hermiona. - To moje książki do numerologii, opieki nad magicznymi stworzeniami, wróż­biarstwa, starożytnych runów, mugoloznawstwa...

- Po co ci mugoloznawstwo? - zapytał Ron, mru­gając do Harry’ego. - Przecież sama pochodzisz z mugolskiej rodziny! Twoi rodzice to mugole! Powinnaś wszystko o nich wiedzieć!

- Studiowanie świata mugoli z czarodziejskiego pun­ktu widzenia to zupełnie co innego - zaperzyła się Her­miona.

- Hermiono, a kiedy będziesz jadła i spała? - zapy­tał Harry, a Ron zachichotał. - Może w ogóle nie zamie­rzasz?

Hermiona zlekceważyła to pytanie.

- Mam jeszcze dziesięć galeonów - oznajmiła, grze­biąc w swojej sakiewce. - We wrześniu są moje urodziny i rodzice dali mi trochę forsy, żebym sobie sama kupiła prezent.

- Może jakąś ciekawą książkę? - zapytał Ron nie­winnym tonem.

- Nie, chyba nie - odpowiedziała spokojnie Her­miona. - Bardzo by mi się przydała sowa. Harry ma Hedwigę, ty Errola...

- Nie, ja nie mam - przerwał jej Ron. - Errol należy do całej rodziny. Mam tylko Parszywka. - Wy­ciągnął z kieszeni swojego szczura. - I bardzo bym chciał, żeby ktoś go zbadał - dodał, kładąc Parszywka na stoli­ku. - Egipt chyba mu trochę zaszkodził.

Parszywek był jeszcze chudszy niż zwykle, a wąsy zwisały mu żałośnie.

- Tu niedaleko jest sklep z magicznymi stworzeniami - powiedział Harry, który poznał już dobrze ulicę Pokątną. - Może dostaniemy tam coś dla Parszywka, a Hermiona kupi sobie sowę.

Zapłacili więc za lody i przeszli na drugą stronę do Magicznej Menażerii.

W środku było ciasno i duszno. Pod ścianami piętrzyły się aż do sufitu klatki. Sklep wypełniała mieszanina ostrych zapachów, a z klatek dobiegały piski, skrzeki, wrzaski, mlaski i syki. Czarownica za ladą doradzała właśnie jakie­muś czarodziejowi, jak opiekować się dwuogonowymi traszkami, więc Harry, Ron i Hermiona skorzystali ze sposob­ności, by obejrzeć zawartość klatek.

Para olbrzymich purpurowych ropuch zajadała się mar­twymi muchami mięsnymi. Wielki żółw ze skorupą inkrustowaną klejnotami połyskiwał tuż przy oknie. Jadowite pomarańczowe ślimaki pięły się powoli po szybie terrarium, a opasły biały królik raz po raz z trzaskiem zamieniał się w jedwabny cylinder. Były też koty wszelkiej maści, klatka z rozwrzeszczanymi krukami, kosz pełen jakichś kremowo-żółtych, puszystych zwierzątek, w którym huczało jak w ulu, a na ładzie stała wielka klatka ze lśniącymi czarnymi szczurami, które bawiły się w coś w rodzaju skakanki, wy­korzystując do tego swoje ogony.

Czarodziej pożegnał się i opuścił sklep. Ron podszedł do lady.

- Chodzi o mojego szczura - powiedział. - Tro­chę zmarniał, odkąd wróciliśmy z Egiptu.

- Proszę go położyć na ladzie - poleciła czarownica, wyciągając z kieszeni ciężkie okulary w czarnej oprawie.

Ron wyjął Parszywka z wewnętrznej kieszeni i położył obok klatki ze szczurami, które przerwały zabawę i stłoczyły się przy drucianej ściance, żeby lepiej widzieć.

Prawie wszystko, co Ron posiadał, dostał po swoich braciach. Parszywek należał kiedyś do Percy’ego i był nieco zużyty, a już w porównaniu z odpasionymi szczurami w klatce wyglądał szczególnie żałośnie.

- Hm - mruknęła czarownica, podnosząc Parszy­wka. - Ile ma lat?

- Nie mam pojęcia - odpowiedział Ron. - Jest bardzo stary. Przedtem należał do mojego brata.

- Jakimi zdolnościami magicznymi jest obdarzony? - zapytała czarownica, przyglądając się z bliska Parszywkowi.

- Eee...

Prawdę mówiąc, Parszywek jeszcze nigdy nie przejawił żadnych interesujących mocy magicznych. Czarownica obejrzała jego poszarpane lewe ucho, a potem jedną z przed­nich łapek, w której brakowało pazura, i zacmokała.

- Przeszedł twardą szkołę życia, nie ma co - powie­działa.

- Był już taki, kiedy go dostałem od Percy’ego.

- Pospolity lub ogrodowy szczur żyje zwykle do trzech lat, czasem trochę dłużej. Jeśli chciałby pan mieć coś trwal­szego, polecam jednego z tych...

Wskazała na czarne szczury, które natychmiast zaczęły znowu skakać przez swoje ogony.

- Pozerzy - mruknął Ron.

- No cóż, jeśli nie chce pan czegoś nowego, można spróbować tego napoju wzmacniającego - powiedziała czarownica, sięgając pod ladę i wyjmując czerwony fla­konik.

- Dobrze - odpowiedział Ron. - Ile to... AUUU!

Coś wielkiego i pomarańczowego spadło ze szczytu naj­wyższej klatki, wylądowało na jego głowie, po czym zesko­czyło na ladę, prychając wściekle na Parszywka.

- NIE! KRZYWOŁAP, NIEEE! - wrzasnęła cza­rownica, ale Parszywek wystrzelił z jej rąk jak kawałek mydła, wylądował z rozkrzyżowanymi łapkami na podłodze i pomknął ku drzwiom.

- Parszyyyy...! - krzyknął Ron i wyleciał ze sklepu, a za nim wybiegł Harry.

Znaleźli go dopiero po dziesięciu minutach. Parszywek schował się za pojemnikiem na śmieci przy sklepie z marko­wym sprzętem do quidditcha. Ron wsadził drżącego szczur­ka do kieszeni i wyprostował się, masując sobie głowę.

- Co to było?

- Albo jakiś wielki kot, albo mały tygrys - odpo­wiedział Harry.

- Gdzie jest Hermiona?

- Pewnie wybiera sowę...

Przez zatłoczoną ulicę wrócili do Magicznej Menażerii. Hermiona właśnie wychodziła ze sklepu, ale wcale nie niosła sowy. W ramionach dźwigała olbrzymiego rudego kota.

- Kupiłaś tego potwora? - zapytał Ron i szczęka mu opadła.

- Fantastyczny, prawda? - powiedziała rozpromie­niona Hermiona.

Harry pomyślał, że to zależy od punktu widzenia. Kot miał gęste, puszyste futerko, ale z całą pewnością miał też krzywe łapy i dziwacznie spłaszczony pysk, jakby w pełnym biegu trafił w jakiś mur. Minę też miał niezbyt zachęcającą. Ale teraz, kiedy Parszywek był schowany, mruczał głośno w ramionach Hermiony, najwyraźniej bardzo zadowolony.

- Hermiono, ten zwierzak o mało mnie nie oskalpo­wał! - powiedział Ron.

- Nie zrobił tego umyślnie. Prawda, Krzywołapku?

- A co będzie z Parszywkiem? - zapytał Ron, wska­zując wybrzuszenie na swojej piersi. - Potrzebuje spoko­ju i odpoczynku! Przecież nie zazna go ani przez chwilę, kiedy ta bestia będzie w pobliżu!

- To mi przypomniało, że nie zabrałeś swojego napoju wzmacniającego - powiedziała Hermiona, wtykając mu w rękę czerwoną buteleczkę. - I przestań się zamartwiać, Krzywołap będzie spał w moim dormitorium, a Parszywek w twoim, więc w czym problem? Biedny Krzywołapek, ta czarownica powiedziała, że był u niej już bardzo długo, nikt nie chciał go kupić.

- Ciekawe dlaczego - mruknął zjadliwie Ron, kiedy ruszyli w stronę Dziurawego Kotła.

W barze zastali pana Weasleya, pogrążonego w lekturze „Proroka Codziennego".

- Harry! - ucieszył się, podnosząc wzrok znad ga­zety. - Jak się masz?

- Świetnie, dziękuję - odpowiedział Harry, kiedy wszyscy troje, obładowani paczkami, podeszli do pana Wea­sleya.

Pan Weasley odłożył gazetę, z której łypnęła na Harry’ego znajoma twarz Syriusza Blacka.

- Jeszcze go nie złapali? - zapytał.

- Nie - odrzekł z powagą pan Weasley. - Zwol­nili nas wszystkich ze zwykłych obowiązków w minister­stwie, z poleceniem poszukiwania zbiega, ale jak dotąd szczęście nam nie dopisało.

- A jak my byśmy go złapali, dostalibyśmy nagro­dę? - zapytał Ron. - Dobrze by było zgarnąć trochę szmalu...

- Nie bądź śmieszny, Ron - odpowiedział pan Wea­sley, który nagle wydał się Harry’emu bardzo zdenerwowa­ny. - Black nie da się złapać trzynastoletniemu czarodziejowi. Ale strażnicy z Azkabanu sprowadzą go do twier­dzy wcześniej czy później, możesz być o to spokojny.

W tym momencie do baru weszła pani Weasley, obła­dowana zakupami, za nią bliźniacy, Fred i George, którzy mieli zacząć piąty rok nauki w Hogwarcie, a także Percy, nowo wybrany prefekt naczelny szkoły, i najmłodsze dziec­ko Weasleyów, ich jedyna córeczka, Ginny.

Ginny, która zawsze płoniła się na widok Harry’ego, zmieszała się jeszcze bardziej niż zwykle, kiedy go zobaczyła, może dlatego, że w ubiegłym roku uratował jej życie w Ho­gwarcie. Zrobiła się czerwona jak wiśnia i bąknęła „cześć", patrząc gdzieś w kąt. Natomiast Percy wyciągnął do Harry’ego rękę z taką powagą, jakby widzieli się po raz pierw­szy, i powiedział:

- Harry. Jak miło cię spotkać.

- Cześć - odpowiedział Harry, powstrzymując się od śmiechu.

- Mam nadzieję, że czujesz się dobrze? - zapytał z godnością Percy, jakby był burmistrzem i witał gościa w ratuszu.

- Bardzo dobrze, dziękuję...

- Harry! - krzyknął Fred, odpychając łokciem Percy’ego i kłaniając się nisko. - Okropnie się cieszę, że się spotykamy, stary...

- To cudowne - rzekł George, odpychając Freda na bok i ściskając dłoń Harry’emu. - Naprawdę niesa­mowite.

Percy nachmurzył się.

- Dosyć, chłopcy - ostrzegła ich pani Weasley.

- Mamo! - zawołał Fred takim tonem, jakby dopie­ro co ją zobaczył, i chwycił ją za rękę, potrząsając nią z przejęciem. - Jakże się cieszę, że cię widzę...

- Powiedziałam: dosyć - warknęła pani Weasley, kładąc torby z zakupami na pustym krześle. - Harry, witaj, kochaneczku. Mam nadzieję, że już wiesz? - Wskazała na lśniącą srebrną odznakę na piersi Percy’ego. - Drugi prefekt naczelny w rodzinie! - dodała z dumą.

- I ostatni - mruknął Fred.

- W to nie wątpię - powiedziała chłodno pani Wea­sley. - Żaden z was dwóch nigdy nie zostanie prefektem, o to jestem dziwnie spokojna.

- A co, myślisz, że byśmy chcieli? - zapytał George takim tonem, jakby sama myśl o tym przyprawiała go o mdłości. - A niby po co? Przecież to straszliwie nudne.

Ginny zachichotała.

- Choćby po to, żeby dać dobry przykład swojej sio­strze! - warknęła pani Weasley.

- Mamo, na szczęście Ginny ma jeszcze innych braci, z których może brać przykład - oświadczył Percy i dum­nie wypiął pierś. - Idę przebrać się do kolacji...

Odszedł, a George demonstracyjnie odetchnął z ulgą.

- Próbowaliśmy zamknąć go w piramidzie - po­wiedział Harry’emu - ale mama nas nakryła.

 

Podczas kolacji było bardzo miło i wesoło. Tom zestawił w saloniku trzy stoły i siedmioro Weasleyów, Harry i Hermiona zasiedli razem, rozkoszując się pięcioma wybornymi daniami.

- Tato, jak my się jutro dostaniemy na King’s Cross? - zapytał Fred przy wyśmienitym budyniu czekolado­wym.

- Ministerstwo podeśle nam parę samochodów - odpowiedział pan Weasley. Wszyscy na niego spojrzeli.

- Dlaczego? - zdziwił się Percy.

- Bo ty jesteś wśród nas, Percy - powiedział z powa­gą George. - Samochody będą miały proporczyki z lite­rami PN...

- To skrót od „Prefekt Nadęty" - wtrącił szybko Fred.

Wszyscy prócz Percy’ego i pani Weasley parsknęli w swoje budynie.

- Ojcze, dlaczego ministerstwo przysyła nam samo­chody? - zapytał ponownie Percy, siląc się na spokój.

- No cóż, nie mam swojego wozu... i pracuję tutaj, więc chcą mi ułatwić życie...

Powiedział to beztroskim tonem, ale Harry nie mógł nie zauważyć, że pan Weasley zaczerwienił się zupełnie jak Ron, kiedy był w opałach.

- W każdym razie to znakomicie - powiedziała pani Weasley. - Zdajecie sobie sprawę z tego, ile bę­dziemy mieli bagaży? Ładnie byśmy wyglądali w mugolskim metrze... Mam nadzieję, że jesteście wszyscy spako­wani?

- Ron jeszcze nie włożył do kufra swoich nowych rze­czy - powiedział Percy zbolałym tonem. - Porozwalał je na moim łóżku.

- Ron, idź na górę i spakuj się jak należy, bo rano nie będzie na to czasu - oświadczyła stanowczo pani Weas­ley, a Ron spojrzał na Percy’ego jak na karalucha.

Po kolacji wszyscy poczuli się ociężali i senni i po kolei rozchodzili się do swoich pokojów na piętrze. Pokój Rona i Percy’ego sąsiadował z pokojem Harry’ego. Właśnie za­mknął na klucz swój kufer, kiedy usłyszał za ścianą podnie­sione głosy. Wyszedł, żeby zobaczyć, co się dzieje.

Drzwi do pokoju numer 12 otwarte były na oścież, a Percy wrzeszczał:

- Leżała tutaj, na nocnej szafce, odpiąłem ją, żeby wyczyścić!

- Nie dotykałem jej, rozumiesz?! - krzyknął Ron.

- O co chodzi? - zapytał Harry.

- Zniknęła moja odznaka prefekta naczelnego - odpowiedział Percy, odwracając się do niego.

- I płyn wzmacniający Parszywka - dodał Ron, wy­walając na podłogę zawartość swojego kufra. - Ale mo­głem go zostawić w barze...

- Nie ruszysz się stąd, dopóki nie znajdziesz mojej odznaki! - ryknął Percy.

- Ja poszukam lekarstwa dla Parszywka, jestem już spakowany - powiedział Harry do Rona i zszedł na dół.

Był już w połowie ciemnego korytarza wiodącego do baru, kiedy usłyszał podniesione głosy dochodzące z saloni­ku. W chwilę później rozpoznał głosy państwa Weasleyów. Zawahał się, nie chcąc, by się dowiedzieli, że podsłuchał ich kłótnię, ale nagle padło jego imię, więc zamarł bez ruchu, a potem podszedł bliżej do drzwi saloniku.

- ...stanowczo trzeba mu o tym powiedzieć - zape­rzył się pan Weasley. - Ma prawo wiedzieć. Próbowałem przekonać Knota, ale uparł się, by traktować Harry’ego jak dziecko. Chłopak ma już trzynaście lat i...

- Arturze, on wpadnie w panikę! - zawołała pani Weasley piskliwym głosem. - Ma wrócić do szkoły, wie­dząc, że wisi nad nim coś takiego? Na miłość boską, jest taki szczęśliwy, nie wiedząc o niczym, nie psujmy tego!

- Nie chcę niczego psuć, chcę, żeby miał się na bacz­ności! - krzyknął pan Weasley. - Wiesz, jacy oni są, Harry i Ron, włóczą się wszędzie razem... już dwa razy trafili do Zakazanego Lasu! W tym roku nie można do tego dopuścić! Kiedy pomyślę, co mogło się wydarzyć tej nocy, kiedy Harry uciekł z domu... Idę o zakład, że gdyby nie trafił na Błędnego Rycerza, byłoby już po nim. Knot sam by go nie znalazł.

- Ale żyje, jest cały i zdrowy, więc co za sens...

- Molly, mówią, że Syriusz Black to szaleniec i może tak jest, ale był na tyle sprytny, że uciekł z Azkabanu, a dobrze wiesz, że to graniczy z cudem. Mijają już trzy tygodnie, a nikt go nie widział ani o nim nie słyszał, a to, co Knot opowiada reporterom „Proroka Codziennego", to bzdury, jesteśmy równie blisko złapania Blacka, jak wy­nalezienia samoczarujących różdżek. Wiemy tylko, po co uciekł i kogo szuka...

- Ale w Hogwarcie Harry będzie całkowicie bez­pieczny.

- Tak? Wszyscy byli pewni, że Azkaban jest całkowi­cie bezpiecznym miejscem. Skoro Blackowi udało się uciec z Azkabanu, to może dostać się do Hogwartu.

- A skąd pewność, że Black szuka Harry’ego? Coś huknęło głucho i Harry mógłby przysiąc, że pan Weasley rąbnął pięścią w stół.

- Molly, ile razy mam ci powtarzać? Nie pisali o tym, bo Knot trzyma język za zębami, ale sam był w Azkabanie tej nocy, kiedy uciekł Black. Strażnicy powiedzieli mu, że Black mówi przez sen. Zawsze te same słowa: „On jest w Hogwarcie... on jest w Hogwarcie". Zrozum, Molly, Black to szaleniec, który pragnie śmierci Harry’ego. A wiesz dlaczego? Bo uważa, że jak go zamorduje, to Sama-Wiesz-Kto odzyska swą moc. Black utracił prawie wszystko tej nocy, kiedy Harry powstrzymał Sama-Wiesz-Kogo, a przez dwanaście lat w Azkabanie miał dość czasu, żeby to wszyst­ko dobrze obmyślić...

Zapanowała cisza. Harry przycisnął ucho do drzwi, chcąc za wszelką cenę usłyszeć więcej.

- Cóż, Arturze, zrobisz to, co będziesz uważał za słusz­ne. Zapominasz jednak o Albusie Dumbledore. Jestem pew­na, że póki on jest dyrektorem Hogwartu, Harry’emu włos z głowy nie spadnie. A Dumbledore chyba wie o wszystkim, prawda?

- Oczywiście. Musieliśmy go zapytać o zgodę na to, żeby strażnicy Azkabanu obsadzili wszystkie wejścia na teren szkoły. Nie był tym zachwycony, ale się zgodził.

- Nie był zachwycony? Przecież będą tam po to, żeby złapać Blacka!

- Dumbledore nie bardzo lubi strażników z Azkabanu - powiedział ponuro pan Weasley. - Prawdę mówiąc, ja też... ale jak się ma do czynienia z takim czarodziejem jak Black, trzeba czasami sprzymierzyć się z takimi, których zwykle się unika.

- Jeśli ocalą Harry’ego...

- ...to nigdy nie powiem o nich ani jednego złego słowa. No, już późno, Molly, lepiej chodźmy na górę...

Rozległo się szuranie krzesłami. Harry pobiegł na pal­cach ciemnym korytarzem i zniknął w barze w ostatniej chwili, kiedy otworzyły się drzwi saloniku. Kilka sekund później usłyszał z ulgą, jak państwo Weasleyowie wchodzą po schodach na piętro.

Butelka z płynem wzmacniającym dla szczurów leżała pod stołem, przy którym jedli kolację. Harry odczekał, aż trzasną drzwi od sypialni państwa Weasleyów i sam pobiegł na górę.

W mroku korytarza natknął się na Freda i George’a, którzy dusili się ze śmiechu pod drzwiami pokoju Percy’ego i Rona, nasłuchując, jak Percy rujnuje cały pokój w poszu­kiwaniu swojej odznaki.

- My ją mamy - szepnął Fred do Harry’ego. - Trochę ją ulepszyliśmy.

Na odznace widniał teraz napis: PREFEKT BEZCZEL­NY.

Harry udał, że bardzo go to bawi, wszedł do środka, dał Ronowi lek Parszywka, a potem zamknął się w swoim pokoju i położył na łóżku.

A więc Syriusz Black uciekł, żeby dopaść jego, Harry’ego Pottera. To wyjaśniało wszystko. Knot był dla niego taki łaskawy, bo ucieszył się, że Harry jeszcze żyje. Kazał mu przyrzec, że nie ruszy się poza ulicę Pokątną, gdzie zawsze były tłumy czarodziejów, więc był tam bezpieczny. I wysyła dwa samochody z ministerstwa, żeby Weasleyowie pilno­wali go, zanim znajdzie się w pociągu.

Leżał, słuchając przytłumionych krzyków w sąsiednim pokoju i zastanawiając się, dlaczego to wszystko nie przeraża go tak bardzo, jak powinno. Syriusz Black ukatrupił trzy­naście osób jednym przekleństwem; państwo Weasleyowie byli przekonani, że Harry’ego ogarnie panika, kiedy dowie się prawdy. Zgadzał się jednak całkowicie z panią Weasley, że najbezpieczniejszym miejscem na ziemi jest to, w którym przebywa Albus Dumbledore. Czyż wszyscy zawsze nie powtarzali, że Dumbledore jest jedyną osobą, której Voldemort może się lękać? I czy Black, jako prawa ręka Voldemorta, nie powinien bać się go przynajmniej tak samo, jak jego złowrogi szef?

No i są jeszcze ci strażnicy z Azkabanu, o których wszyscy mówią z taką grozą. Skoro mają być rozlokowani wokół szkoły, Blackowi będzie bardzo trudno wśliznąć się do zamku.

Nie, to nie Black najbardziej martwił Harry’ego, ale fakt, że teraz szansę odwiedzenia Hogsmeade zmalały do zera. Nie wypuszczą go z zamku, póki Black jest na wol­ności; mało tego, nie spuszczą go z oka, dopóki nie minie zagrożenie.

Wpatrzył się smętnie w ciemny sufit. Co oni sobie wyobrażają? Że sam nie da sobie rady? Już trzykrotnie uszedł cało ze spotkania z Lordem Voldemortem, więc chyba nie jest tak bezbronny i bezradny, za jakiego zdają się go uważać...

Nagle przypomniał sobie czarny kształt zwierzęcia w cieniu Magnoliowego Łuku. Co robić, kiedy już wiadomo, że nadchodzi najgorsze...

- Nie zamierzam dać się zamordować - powiedział na głos.

- Pogratulować dobrego samopoczucia, kochasiu - szepnęło sennie lustro.


ROZDZIAŁ PIĄTY

Dementor

Następnego ranka Harry’ego obudził Tom ze swoim zwykłym bezzębnym uśmiechem na twarzy i kubkiem herbaty na tacy. Harry ubrał się i właśnie tłumaczył mar­kotnej Hedwidze, że trzeba wrócić do klatki, kiedy do pokoju wpadł Ron, wciągając w biegu koszulkę. Wyglądał na bardzo zdenerwowanego.

- Im szybciej znajdziemy się w pociągu, tym lepiej - powiedział. - W Hogwarcie Percy w końcu się ode mnie odczepi. Teraz oskarża mnie, że oblałem herbatą fotografię Penelopy Clearwater. No, wiesz - zrobił złośliwą minę - jego dziewczyny. Schowała się za ramką, bo cały nos ma w plamach...

- Muszę ci coś powiedzieć... - zaczął Harry, ale ur­wał, bo wbiegli Fred i George, żeby pogratulować Ronowi doprowadzenia Percy’ego do szału.

Zeszli razem na śniadanie. Pan Weasley czytał ze zmar­szczonymi brwiami pierwszą stronę „Proroka Codziennego", a pani Weasley opowiadała Hermionie i Ginny o napoju miłosnym, który sporządziła jako młoda dziewczyna. Wszyst­kie trzy chichotały.

- Co chciałeś mi powiedzieć? - zapytał Ron Harry’ego, kiedy usiedli przy stole.

- Później - mruknął Harry w chwili, gdy wpadł Percy.

W wyjazdowym rozgardiaszu Harry nie miał okazji, by porozmawiać z Ronem czy Hermioną; wszyscy byli zbyt zajęci znoszeniem ciężkich kufrów po wąskich schodach Dziurawego Kotła i ustawianiem ich jeden na drugim koło drzwi. Na szczycie spoczęły klatki z Hedwigą i Hermesem, puchaczem Percy’ego. Obok kufrów stał niewielki wiklino­wy koszyk, który głośno prychał i syczał.

- Nie denerwuj się, Krzywołapku - uspakajała swego kota Hermioną. - Wypuszczę cię w pociągu.

- O, nie, tego nie zrobisz! - warknął Ron. - Za­pomniałaś o biednym Parszywku?

Wskazał na swoją pierś, gdzie spore wybrzuszenie zdra­dzało kryjówkę śpiącego szczura.

Pan Weasley, który czekał na ulicy na samochody z mi­nisterstwa, wetknął głowę do środka.

- Już są - powiedział. - Harry, idziemy.

Powiódł Harry’ego przez chodnik ku pierwszemu ze sta­roświeckich, ciemnozielonych samochodów; obaj kierowcy, tajemniczo wyglądający czarodzieje ubrani w szmaragdowe, aksamitne garnitury, rozglądali się czujnie dokoła.

- Właź, Harry - powiedział pan Weasley, rzucając nerwowe spojrzenie w górę i w dół ulicy.

Harry usiadł z tyłu, a wkrótce do tego samego samochodu wsiedli Ron, Hermioną i - ku rozpaczy Rona - Percy.

W porównaniu z podróżą Błędnym Rycerzem jazda na King’s Cross była dość nudna. Samochody Ministerstwa

Magii wyglądały całkiem zwyczajnie, choć Harry zauważył, że bez trudu wciskają się w najmniejsze luki między samo­chodami, czego nowy służbowy samochód wuja Vernona z pewnością nie mógłby dokonać. Na dworzec King’s Cross zajechali na dwadzieścia minut przed odjazdem pociągu. Kierowcy znaleźli im wózki, wyładowali kufry, zasalutowali panu Weasleyowi, dotykając rond kapeluszy, i odjechali. Obydwa samochody w przedziwny sposób znalazły się na­tychmiast na czele nieruchomego sznura pojazdów, tuż przed światłami na skrzyżowaniu.

Przez cały czas pan Weasley trzymał Harry’ego za łokieć.

- No dobrze - rzekł, kiedy znaleźli się na dworcu. - Idźmy parami, bo jest nas dużo. Ja pójdę pierwszy z Harrym.

I ruszył ku barierce między peronem dziewiątym i dzie­siątym, pchając wózek Harry’ego, najwyraźniej zafascyno­wany widokiem pociągu InterCity 125, który właśnie wje­chał na peron dziewiąty. Potem spojrzał znacząco na Harry’ego i oparł się, niby przypadkowo, o barierkę. Harry zrobił to samo.

Metal ustąpił i natychmiast obaj wpadli na peron numer dziewięć i trzy czwarte, przy którym stał już ekspres do Hogwartu. Z czerwonej lokomotywy buchały kłęby dymu, który zasnuwał peron pełny czarownic i czarodziejów odpro­wadzających swoje dzieci.

Tuż za Harrym pojawili się nagle Percy i Ginny. Oboje dyszeli; zapewne pokonali barierkę w pełnym biegu.

- Ach, jest Penelopa! - powiedział Percy, przygła­dzając włosy i oblewając się rumieńcem.

Ginny napotkała wzrok Harry’ego i oboje odwrócili się, żeby ukryć śmiech, kiedy Percy pomaszerował ku dziewczy­nie z długimi, kręconymi włosami, a kroczył z piersią wypiętą jak kogut, żeby już z daleka zobaczyła jego srebrną odznakę. Wkrótce dołączyli do nich pozostali Weasleyowie i Hermiona. Harry i Ron ruszyli wzdłuż zatłoczonych przedzia­łów i na samym końcu znaleźli dość pusty jeszcze wagon. Wtaszczyli kufry, umieścili Hedwigę i Krzywołapa na półce na bagaże i wyszli na peron, żeby się pożegnać z państwem Weasleyami.

Pani Weasley obcałowała swoje dzieci i Hermionę, a po­tem przytuliła do piersi Harry’ego. Trochę się zmieszał, ale zrobiło mu się bardzo przyjemnie.

- Będziesz na siebie uważał, Harry, prawda? - za­pytała, a oczy jej dziwnie pojaśniały. Potem otworzyła swoją ogromną torbę i powiedziała: - Zrobiłam wszystkim ka­napki... Masz, Ron... nie, nie są z peklowaną wołowiną... Fred! Gdzie jest Fred? O, jesteś, kochanie...

- Harry - rzekł cicho pan Weasley - chodź tutaj na chwilę.

Wskazał głową filar i Harry poszedł za nim, pozostawia­jąc przyjaciół z panią Weasley.

- Muszę ci coś powiedzieć, zanim odjedziesz... - oznajmił pan Weasley głosem pełnym napięcia.

- Nie trzeba, panie Weasley - przerwał mu Harry. - Ja już wiem.

- Wiesz? Skąd?

- Ja... ee... słyszałem, jak pan rozmawiał z panią Wea­sley... wczoraj wieczorem. Tak się jakoś złożyło, a potem już nie mogłem odejść, bo... Przepraszam... - dodał szybko.

- Przykro mi, że dowiedziałeś się tego w taki sposób, nie tak to sobie zaplanowałem - rzekł pan Weasley z nie­pokojem.

- Nie... naprawdę, wszystko w porządku. W ten spo­sób nie złamał pan słowa danego Knotowi, a ja już wiem, co się dzieje.

- Harry, pewnie bardzo się boisz...

- Nie, nie boję się - odpowiedział z powagą Harry. - Naprawdę - dodał, widząc, że pan Weasley patrzy na niego z niedowierzaniem. - Nie próbuję być boha­terem, ale, mówiąc poważnie, przecież Syriusz Black nie jest groźniejszy od Voldemorta, prawda?

Pan Weasley wzdrygnął się na dźwięk tego imienia.

- Harry, wiedziałem, że zostałeś ulepiony z twardszej gliny, niż sobie wyobraża Knot i bardzo się cieszę, że się nie boisz, ale...

- Arturze! - zawołała pani Weasley, która zagania­ła już dzieci do wagonu. - Arturze, co ty tam robisz? Już czas!

- Harry już idzie, Molly! - krzyknął pan Weasley, ale odwrócił się do niego i mówił dalej przyciszonym gło­sem: - Posłuchaj, chcę, żebyś mi przyrzekł...

- ...że będę dobrym chłopcem i nie ruszę się nawet na krok poza teren szkoły, tak? - wpadł mu w słowo Harry.

- Niezupełnie - rzekł pan Weasley, a Harry jeszcze nigdy nie widział go tak poważnego. - Harry, przyrzek­nij mi, że nie będziesz szukał Blacka.

Harry wytrzeszczył na niego oczy.

- Co?

Rozległ się długi gwizd. Strażnicy szli wzdłuż wagonów, zatrzaskując wszystkie drzwi.

- Przyrzeknij mi, Harry - pan Weasley mówił co­raz szybciej - że cokolwiek się stanie...

- Dlaczego miałbym szukać kogoś, kto chce mnie zamordować?

- Przysięgnij mi, że bez względu na to, co możesz usłyszeć...

- Arturze, szybko! - krzyknęła pani Weasley.

Z lokomotywy buchnęła para; pociąg ruszył. Harry pod­biegł do drzwi, Ron je otworzył i cofnął się, by go przepuścić. Wychylili się przez okno i machali państwu Weasleyom, póki nie zniknęli im z oczu za zakrętem torów.

- Muszę z wami porozmawiać na osobności - mruk­nął Harry do Rona i Hermiony, kiedy pociąg nabrał szyb­kości.

- Ginny, spadaj - powiedział Ron.

- Och, jaki jesteś miły! - prychnęła ze złością Ginny i odmaszerowała.

Harry, Ron i Hermiona również poszli korytarzem, po­szukując wolnego przedziału, ale wszystkie były zajęte. W końcu znaleźli prawie pusty przedział na samym końcu pociągu.

Przy oknie siedział jakiś mężczyzna pogrążony w głębo­kim śnie. Było to bardzo dziwne, bo ekspres do Hogwartu zarezerwowany był zwykle dla uczniów i jeszcze nigdy nie spotkali w nim dorosłego prócz czarownicy, która rozwoziła słodycze i napoje.

Nieznajomy miał na sobie niezwykle wyświechtane szaty czarodzieja, pocerowane i połatane w wielu miejscach. Nie wyglądał dobrze i najwyraźniej był bardzo zmęczony. Choć wydawał się jeszcze dość młody, wśród jasnobrązowych włosów można było dostrzec siwe pasma.

- Jak myślicie, kto to może być? - szepnął Ron, kiedy usiedli jak najdalej od okna i cicho zasunęli drzwi.

- Profesor R. J. Lupin - odpowiedziała bez wahania Hermiona.

- Skąd wiesz?

- Tak jest tam napisane - wskazała półkę na baga­że, gdzie spoczywała zniszczona, obwiązana mnóstwem zgrabnie połączonych sznurków walizeczka, z wytłoczonym w rogu nazwiskiem: PROFESOR R. J. LUPIN.

- Ciekawe, czego on uczy - powiedział Ron, przy­glądając się bladej twarzy profesora i marszcząc czoło.

- To przecież jasne - szepnęła Hermiona. - Jest tylko jeden wakat, prawda? Obrona przed czarną magią.

Harry, Ron i Hermiona mieli już dwóch nauczycieli obrony przed czarną magią; każdy uczył ich zaledwie rok. Krążyły pogłoski, że to stanowisko przynosi pecha.

- Mam nadzieję, że coś potrafi - rzekł Ron powąt­piewającym tonem. - Bo wygląda, jakby go mógł zała­twić pierwszy lepszy urok. No, ale... - odwrócił się do Harry’ego - co chcesz nam powiedzieć?

Harry opowiedział im o sprzeczce między panem i panią Weasley i o ostrzeżeniu, korę przekazał mu pan Weasley. Kiedy skończył, Ron wyglądał jak rażony piorunem, a Her­miona zatkała sobie usta rękami. W końcu opuściła je i wykrztusiła:

- Syriusz Black uciekł, aby dopaść ciebie? Och, Harry... musisz być naprawdę, naprawdę bardzo ostrożny! Unikaj wszelkich kłopotów, Harry...

- Ja nie szukam żadnych kłopotów - odpowiedział Harry rozdrażnionym głosem. - To kłopoty zwykle znaj­dują mnie.

- Musiałby być ostatnim tumanem, gdyby szukał czubka, który chce go zabić - powiedział Ron roztrzę­sionym głosem.

Przyjęli to gorzej, niż się Harry spodziewał. Zarówno Ron, jak i Hermiona sprawiali wrażenie, jakby byli bardziej przerażeni od niego.

- Nikt nie wie, jak mu się udało zbiec z Azkabanu - szepnął z lękiem Ron. - Przed nim nikt tego nie dokonał. A był strzeżony lepiej od innych więźniów.

- Ale złapią go, prawda? - powiedziała z przeję­ciem Hermiona. - Przecież szukają go również wszyscy mugole...

- Co to takiego? Słyszycie? - zapytał nagle Ron. Skądś wydobywał się cichy gwizd. Rozejrzeli się gorącz­kowo po całym przedziale.

- To gwiżdże coś w twoim kufrze, Harry - powie­dział Ron, wstając i sięgając na półkę z bagażami. Pogrzebał w kufrze i w chwilę później wyciągnął spomiędzy szat Harry’ego kieszonkowy wykrywacz podstępów. Wirował szyb­ko na dłoni Rona i błyskał jasnym światłem.

- Czy to jest fałszoskop? - zapytała zaintrygowana Hermiona, wstając, żeby lepiej mu się przyjrzeć.

- Taak... ale wiesz... nic nadzwyczajnego, bardzo tani - odpowiedział Ron. - Zaczął wirować, kiedy przywią­zywałem go Errolowi do nóżki, żeby wysłać Harry’emu.

- A robiłeś wówczas coś nieuczciwego?

- Skąd! No... chyba nie powinienem użyć do tego Errola. Wiesz, że nie najlepiej znosi długie dystanse... Ale niby jak miałem przesłać Harry’emu prezent?

- Wsadź go z powrotem do kufra - powiedział Harry, gdy fałszoskop zagwizdał przeraźliwie - bo on może się obudzić.

Wskazał głową na profesora Lupina. Ron wsadził fał­szoskop do pary wyjątkowo ohydnych starych skarpetek wuja Vernona, co stłumiło gwizd, a potem zamknął wieko kufra.

- Można go dać do sprawdzenia w Hogsmeade - powiedział Ron, siadając z powrotem. - Fred i George mówili, że u Derwisza i Bangesa sprzedają najróżniejsze magiczne przyrządy.

- Wiecie coś więcej o tym Hogsmeade? - zapytała Hermiona. - Czytałam, że to jedyna miejscowość w całej Wielkiej Brytanii, w której nie mieszka ani jeden mugol.

- Tak, chyba tak jest - przyznał Ron - ale wcale nie dlatego chciałbym tam być. Zależy mi tylko na jednym: na odwiedzeniu Miodowego Królestwa.

- Co to takiego? - zapytała Hermiona.

- To cukiernia - odpowiedział Ron rozmarzonym tonem - gdzie mają naprawdę wszystko... Pieprzne dia­bełki... mówię wam, aż się dymi z ust... i olbrzymie gały czekoladowe pełne truskawkowego musu i kremu, i napra­wdę wspaniałe cukrowe pióra, które możesz sobie ssać na lekcji, a wyglądasz, jakbyś się zastanawiał, co napisać...

- Ale Hogsmeade to bardzo ciekawa miejscowość, pra­wda? - nalegała Hermiona. - W Historycznych miejsco­wościach magicznych piszą, że tamtejsza gospoda była kwaterą główną w powstaniu goblinów w 1612 roku, a Wrzeszcząca Chata jest podobno najbardziej nawiedzanym przez duchy domem w całej Anglii...

- ...i takie twarde lodowe kulki... wystarczy je possać, a unosisz się na parę cali w powietrze - ciągnął Ron, do którego najwyraźniej nie dotarło, że Hermiona coś powie­działa.

Hermiona spojrzała na Harry’ego.

- Fajnie by było urwać się ze szkoły i zwiedzić to Hogsmeade, co?

- Pewnie tak - powiedział Harry, wzdychając cięż­ko. - Będziecie mi musieli opowiedzieć, jak sami zoba­czycie.

- Bo co? - zapytał Ron.

- Bo ja nie mogę. Dursleyowie nie podpisali mi pozwo­lenia, a Knot też nie chciał. Ron wytrzeszczył oczy.

- Nie masz pozwolenia? Ale przecież... Daj spokój, Harry... McGonagall na pewno da ci glejt...

Harry roześmiał się ponuro. Profesor McGonagall, opie­kunka domu Gryfonów, była bardzo zasadniczą osobą.

- ...możemy też skorzystać z pomocy Freda i George’a, znają każde tajne wyjście ze szkoły...

- Ron! - przerwała mu ostro Hermiona. - Prze­cież Harry nie może opuścić potajemnie szkoły, dopóki Black jest na wolności...

- No właśnie, to samo powiedziałaby McGonagall, gdybym ją poprosił o pozwolenie - powiedział z goryczą Harry.

- Ale gdyby był z nami, Black by się nie ośmielił...

- Och, Ron, przestań wygadywać głupstwa - prychnęła Hermiona. - Black zamordował już tuzin ludzi, i to w biały dzień, na ruchliwej ulicy. Czy ty naprawdę myślisz, że jak nas zobaczy, to się przestraszy i zrezygnuje z zaatakowania Harry’ego?

Mówiąc to, bawiła się rzemykami zamykającymi wieko koszyka Krzywołapa.

- Uważaj, bo ucieknie! - krzyknął Ron, ale było już za późno.

Krzywołap wyskoczył z koszyka, przeciągnął się, ziewnął i wskoczył Ronowi na kolana. Wybrzuszenie na piersi Rona zadrgało gwałtownie. Ze złością zrzucił kota z kolan.

- Psiiik! Wynocha!

- Ron, jak śmiesz! - powiedziała ze złością Her­miona.

Ron już miał jej coś odpowiedzieć, kiedy profesor Lupin poruszył się. Zamarli, obserwując go z napięciem, ale tylko przekręcił głowę na bok, nie otwierając oczu, i spał dalej. Usta miał lekko rozchylone.

Ekspres Londyn-Hogwart mknął ze stałą szybkością na północ i za oknem robiło się coraz bardziej dziko. Pociem­niało, bo chmury zgęstniały i jakby się obniżyły. Na kory­tarzu zapanował ruch, uczniowie przebiegali raz po raz obok drzwi ich przedziału. Krzywołap usadowił się na wolnym miejscu i zwrócił swój spłaszczony pyszczek w stronę Rona. Żółte oczy utkwił w jego górnej kieszeni.

O pierwszej pojawiła się pulchna czarownica z wózkiem.

- Nie uważacie, że powinniśmy go obudzić? - za­pytał Ron, wskazując głową na profesora Lupina. - Chy­ba dobrze by mu zrobiło, gdyby coś zjadł.

Hermiona zbliżyła się ostrożnie do śpiącego.

- Eee... panie profesorze! Przepraszam... panie profe­sorze!

Nawet nie drgnął.

- Nie przejmuj się, moja kochana - powiedziała czarownica, wręczając Harry’emu pokaźny stos kociołko­wych piegusków. - Jak się obudzi i będzie głodny, to znajdzie mnie z przodu, przy lokomotywie.

- Mam nadzieję, że śpi - powiedział cicho Ron, kie­dy czarownica zamknęła drzwi. - To znaczy... chyba nie umarł, co?

- Nie, przecież oddycha - szepnęła Hermiona, bio­rąc od Harry’ego ciastko.

Profesor Lupin może i nie był najlepszym towarzyszem podróży, ale jego obecność w przedziale miała swoje dobre strony. Po południu, właśnie kiedy zaczął padać deszcz, zamazując wzgórza poza oknem, znowu usłyszeli kroki na korytarzu, drzwi się rozsunęły i stanęła w nich najmniej oczekiwana osoba: Draco Malfoy. Towarzyszyli mu, jak zwykle, jego kumple, Vincent Crabbe i Gregory Goyle.

Draco Malfoy i Harry byli wrogami od czasu, gdy spot­kali się podczas pierwszej podróży do Hogwartu. Malfoy,


Date: 2015-12-11; view: 864


<== previous page | next page ==>
BLACK WCIĄŻ NA WOLNOŚCI | ROZDZIAŁ SZÓSTY
doclecture.net - lectures - 2014-2025 year. Copyright infringement or personal data (0.045 sec.)