Przez chwilę zaległa cisza, kiedy Harry, Ron, Ginny i Lockhart stanęli w drzwiach, pokryci brudem, szlamem i (w przypadku Harry’ego) krwią. Potem rozległ się krzyk:
- Ginny!
Była to pani Weasley, która siedziała przy kominku, płacząc. Zerwała się na nogi, za nią podskoczył pan Weasley i oboje rzucili się na swoją córkę.
Harry nie patrzył jednak na nich. Wsparty o okap kominka stał rozradowany Dumbledore, a obok profesor McGonagall, która oddychała głęboko, trzymając się za serce. Fawkes przeleciał Harry’emu tuż koło ucha i wylądował na ramieniu Dumbledore’a, a w chwilę później pani Weasley zagarnęła jego i Rona w swoje ramiona.
- Uratowaliście ją! Uratowaliście ją! Jak wam się to udało?
- Myślę, że wszyscy chcemy się tego dowiedzieć - powiedziała profesor McGonagall słabym głosem.
Pani Weasley wypuściła z objęć Harry’ego, który zawahał się przez chwilę, a potem podszedł do biurka i położył na nim Tiarę Przydziału, inkrustowany rubinami miecz i to, co pozostało z dziennika Riddle’a.
I zaczął opowiadać. Przez blisko kwadrans mówił w kompletnej ciszy: opowiedział im o bezcielesnym szepcie i o tym, jak Hermiona w końcu dociekła, że to głos bazyliszka wędrującego rurami kanalizacyjnymi; jak on i Ron wyruszyli za pająkami do puszczy, jak Aragog powiedział im, gdzie została uśmiercona ostatnia ofiara bazyliszka; jak odgadł, że ofiarą tą była Jęcząca Marta i że wejście do Komnaty Tajemnic może być w jej łazience...
- No dobrze - powiedziała profesor McGonagall, kiedy umilkł - więc znalazłeś to wejście... notabene, łamiąc po drodze ze sto punktów regulaminu szkolnego... ale, na miłość boską, Potter, jak wam się udało wyjść stamtąd żywymi?
Harry, który trochę już ochrypł, opowiedział im, o pojawieniu się w krytycznym momencie Fawkesa i o Tiarze Przydziału, która podarowała mu miecz. Lecz kiedy to powiedział, zaciął się i nie miał pojęcia, co robić dalej. Jak dotąd nie wspomniał o dzienniku Riddle’a... i o Ginny. Stała z głową na ramieniu pani Weasley, a łzy wciąż spływały jej po policzkach. A jeśli ją wyrzucą? Dziennik Riddle’a już nie działał... Jak im udowodni, że to wszystko przez tę małą czarną książeczkę?
Spojrzał instynktownie na Dumbledore’a, który uśmiechał się lekko; płomienie kominka odbijały się w jego okularach.
- Mnie zaś interesuje najbardziej - powiedział łagodnie - jak Lordowi Voldemortowi udało się zaczarować Ginny, skoro moje źródła donoszą, że obecnie ukrywa się w puszczach Albanii.
Harry poczuł, jak ogarnia go ulga - ciepła, cudowna ulga.
- C-co? - zapytał pan Weasley zdumionym głosem. - Sami-Wiecie-Kto zaczarował Ginny? Ale przecież Ginny nie... Ginny nie została... prawda?
- To ten dziennik - powiedział szybko Harry, biorąc go do ręki i pokazując Dumbledore'owi. - Riddle zapisał go, kiedy miał szesnaście lat.
Dumbledore wziął dziennik i obejrzał uważnie nadpalone i wilgotne kartki.
- Wspaniałe - powiedział cicho. - No tak, ale on był naprawdę najlepszym uczniem, jakiego miał Hogwart. - Odwrócił się do Weasleyów, którzy sprawiali wrażenie kompletnie oszołomionych.
- Niewiele osób wiedziało, że Lord Voldemort nosił kiedyś inne nazwisko: Tom Riddle. Sam go uczyłem, pięćdziesiąt lat temu, tu, w Hogwarcie. Po ukończeniu szkoły przepadł bez wieści... odbywał dalekie podróże... studiował i praktykował czarną magię, przebywając w towarzystwie najgorszych typów, i przeszedł tyle niebezpiecznych transformacji, że kiedy w końcu ujawnił się jako Lord Voldemort, trudno było w nim rozpoznać Toma Riddle’a. Mało kto łączył Lorda Voldemorta z tym inteligentnym, ładnym chłopcem, który kiedyś był tutaj prefektem szkoły.
- Ale... Ginny - wyjąkała pani Weasley. - Co nasza Ginny miała... z... nim... wspólnego?
- Jego dz-dziennik! - zaszlochała Ginny. - Ja w n-nim pisałam... a on mi odpisywał p-przez cały rok...
- Ginny! - krzyknął wstrząśnięty pan Weasley. - Czy niczego cię nie nauczyłem? Co ja ci zawsze powtarzałem? Żebyś nigdy nie ufała niczemu i nikomu, jeśli nie wiesz, gdzie jest jego mózg. Dlaczego nie pokazałaś tego dziennika mnie albo matce? Taki podejrzany przedmiot... przecież od razu widać, że jest pełny czarnej magii!
- Ja n-nie wiedziałam... Znalazłam go wewnątrz używanej książki, którą mi kupiła mama. Ja m-myślałam, że ktoś go tam włożył i zapomniał, i...
- Panna Weasley powinna natychmiast udać się do skrzydła szpitalnego - przerwał jej stanowczym tonem Dumbledore. - To była dla niej bardzo ciężka próba. Nie zostanie ukarana. Lord Voldemort uwodził już czarownice i czarodziejów o wiele starszych i mądrzejszych od niej. - Podszedł do drzwi i otworzył je. - Ciepłe łóżko i duży, parujący kubek gorącej czekolady. Mnie to zawsze pomaga - dodał, mrugając do niej dobrodusznie. - Pani Pomfrey jeszcze nie śpi. Właśnie podaje sok z mandragory... Mam nadzieję, że ofiary bazyliszka przebudzą się lada moment...
- Więc Hermionie nic nie jest? - ucieszył się Ron.
- Żadnych trwałych urazów - odrzekł Dumbledore. Pani Weasley wyprowadziła Ginny, a pan Weasley wyszedł za nimi, wciąż pogrążony w głębokim szoku.
- Wiesz co, Minerwo - powiedział z namysłem profesor Dumbledore do profesor McGonagall - myślę, że to wszystko trzeba uczcić. Mogłabyś obudzić kucharki?
- Słusznie - odpowiedziała profesor McGonagall, idąc ku drzwiom. - Zajmiesz się Potterem i Weasleyem, prawda?
- Oczywiście.
Wyszła, a Harry i Ron spojrzeli na Dumbledore’a niepewnie. Co właściwie miała McGonagall na myśli, używając słowa „zajmiesz się”? Chyba... chyba nie zostaną ukarani?
- Jeśli dobrze pamiętam, to powiedziałem wam, że jeśli któryś z was złamie jeszcze jeden punkt regulaminu
szkolnego, to będę musiał wyrzucić go ze szkoły - powiedział Dumbledore.
Ron otworzył usta i wytrzeszczył oczy.
- Co dowodzi, że nawet najlepsi z nas powinni czasami liczyć się ze słowami - ciągnął Dumbledore z uśmiechem. - Obaj otrzymacie Specjalną Nagrodę za Zasługi dla Szkoły i... zaraz... tak, po dwieście punktów dla Gryffindoru.
Ron zrobił się różowy jak walentynkowe kwiatki Lockharta i zamknął usta.
- Ale jeden z tutaj obecnych wciąż milczy o swoim udziale w tej niebezpiecznej przygodzie - dodał Dumbledore. - Dlaczego jesteś taki skromny, Gilderoy?
Harry drgnął. Zupełnie zapomniał o Lockharcie. Odwrócił się i zobaczył go w kącie pokoju. Na ustach słynnego profesora wciąż błąkał się lekki uśmiech. Kiedy Dumbledore zwrócił się do niego, spojrzał przez ramię, żeby zobaczyć, kto do niego mówi.
- Panie profesorze - powiedział szybko Ron - w Komnacie Tajemnic doszło do pewnego... wypadku. Profesor Lockhart...
- Jestem profesorem? - zdziwił się nieco Lockhart. - Wielkie nieba, chyba musiałem być beznadziejny, co?
- Próbował rzucić Zaklęcie Zapomnienia, a różdżka wypaliła do tyłu - wyjaśnił cicho Ron Dumbledore'owi.
- A niech to! - powiedział Dumbledore, kręcąc głową, a jego długie srebrne wąsy dziwnie zadrgały. - Nadziałeś się na własny miecz, Gilderoy?
- Miecz? - zdziwił się Lockhart. - Nie mam żadnego miecza. Ale ten chłopiec ma. - Wskazał na Harry’ego. - Może ci pożyczyć.
- Czy mógłbyś zaprowadzić profesora Lockharta do skrzydła szpitalnego? - zwrócił się Dumbledore do Rona. - Chciałbym jeszcze zamienić kilka słów z Harrym... Lockhart wyszedł powolnym krokiem. Ron rzucił zaciekawione spojrzenie na Dumbledore’a i Harry’ego, westchnął z żalem i zamknął za sobą drzwi.
- Przede wszystkim, Harry, chciałem ci podziękować - rzekł Dumbledore, mrugając oczami. - Musiałeś okazać mi prawdziwą wierność... tam, w Komnacie Tajemnic. Bo tylko to mogło przywołać do ciebie Fawkesa.
Pogłaskał feniksa, który sfrunął mu na kolano. Harry uśmiechnął się z zakłopotaniem.
- A więc spotkałeś się z Tomem Riddle’em - powiedział powoli Dumbledore. - Wyobrażam sobie, że był bardzo tobą zainteresowany...
Nagle coś, co nękało Harry’ego od dawna, samo wyrwało mu się z ust.
- Panie profesorze... Riddle powiedział, że jestem do niego podobny. Powiedział, że to bardzo dziwne podobieństwo...
- Tak powiedział? - zapytał Dumbledore, patrząc uważnie na Harry’ego spod swoich srebrnych brwi. - A ty co o tym myślisz, Harry?
- Wiem, że na pewno go nie lubię! - odpowiedział Harry o wiele głośniej niż zamierzał. - To znaczy... ja jestem... ja jestem z Gryffindoru... ja...
I nagle urwał, czując nową falę wątpliwości.
- Panie profesorze - zaczął znowu po chwili - Tiara Przydziału powiedziała mi, że... że pasowałbym do Slytherinu. Przez jakiś czas wszyscy myśleli, że to ja jestem dziedzicem Slytherina... bo znam mowę wężów...
- Znasz mowę wężów, Harry - powiedział spokojnie Dumbledore - ponieważ zna ją Lord Voldemort...
który jest ostatnim żyjącym potomkiem Salazara Slytherina.... O ile się nie mylę, przekazał ci cząstkę swojej mocy... w ową noc, kiedy pozostawił ci tę bliznę. Jestem pewny, że na pewno nie chciał tego zrobić...
- Voldemort przekazał mi cząstkę samego siebie? - zapytał Harry, głęboko wstrząśnięty.
- Na to właśnie wygląda.
- Więc rzeczywiście powinienem być w Slytherinie - powiedział Harry, patrząc z rozpaczą na Dumbledore’a.
- Tiara Przydziału dostrzegła we mnie moc Slytherina i...
- I przydzieliła cię do Gryffindoru - przerwał mu spokojnie Dumbledore. - Posłuchaj mnie, Harry. Tak się zdarzyło, że masz wiele cech, które Salazar Slytherin cenił u swoich wybranych uczniów. Jego własny rzadki dar, mowę wężów... zaradność... zdecydowanie... pewien... hm... brak szacunku dla wszelkich reguł... - dodał, a wąsy znowu mu się zatrzęsły. - A jednak Tiara Przydziału umieściła cię w Gryffindorze. Wiesz, dlaczego tak się stało? Pomyśl.
- Umieściła mnie w Gryffindorze tylko dlatego - powiedział Harry zrezygnowanym tonem - bo ją poprosiłem, żeby mnie nie umieszczała w Slytherinie...
- Właśnie - przerwał mu rozradowany Dumbledore. - A to bardzo cię różni od Toma Riddle’a. Bo widzisz, Harry, to nasze wybory ukazują, kim naprawdę jesteśmy, o wiele bardziej niż nasze zdolności. - Harry siedział nieruchomo, słuchając tego ze zdumieniem. - Jeśli chcesz dowodu, Harry, że naprawdę należysz do Gryffindoru, to przyjrzyj się temu.
Dumbledore wziął z biurka profesor McGonagall srebrny miecz i wręczył Harry’emu. Ten chwycił pokrwawioną klingę i spojrzał na migocące w świetle kominka rubiny na rękojeści, nie wiedząc, o co właściwie chodzi. I nagle, tuż pod gardą, zobaczył wygrawerowane słowa.
Godryk Gryffindor.
- Tylko prawdziwy Gryfon mógł wyciągnąć ten miecz z tiary - rzekł profesor Dumbledore.
Przez blisko minutę obaj milczeli. Potem Dumbledore otworzył jedną z szuflad i wyjął pióro i kałamarz.
- Myślę, że powinieneś najeść się i wyspać, Harry. Radzę ci zejść na dół na ucztę, a ja napiszę do Azkabanu... żeby nam odesłali gajowego. Muszę też dać ogłoszenie do „Proroka Codziennego” - dodał po namyśle. - Będzie nam potrzebny nowy nauczyciel obrony przed czarną magią. No, ale tym razem trzeba dobrze wybadać kandydatów, prawda?
Harry wstał i poszedł do drzwi. Już dotykał klamki, kiedy otworzyły się z takim rozmachem, że rąbnęły o ścianę.
Na progu stał Lucjusz Malfoy z twarzą wykrzywioną wściekłością. A pod jego ramieniem kulił się... Zgredek. Był obandażowany w wielu miejscach.
- Dobry wieczór, Lucjuszu - przywitał go uprzejmie Dumbledore.
Pan Malfoy wpadł do środka, prawie zwalając Harry’ego z nóg. Zgredek wszedł za nim, trzymając się skraju jego szaty. Był wyraźnie przerażony.
- A więc to tak! - rzekł Lucjusz Malfoy, utkwiwszy zimne oczy w Dumbledorze. - Wróciłeś. Zostałeś zawieszony przez radę nadzorczą, a jednak uznałeś za stosowne wrócić do Hogwartu.
- Muszę ci wyznać, Lucjuszu - powiedział Dumbledore, uśmiechając się pogodnie - że dzisiaj otrzymałem listy od jedenastu członków rady nadzorczej. Mówię ci, to był prawdziwy deszcz sów! Usłyszeli, że zginęła córka
Artura Weasleya i zażądali, żebym natychmiast wrócił. Wygląda na to, że jednak uważają mnie za najlepszego człowieka na tym stanowisku. Dowiedziałem się też od nich bardzo dziwnych rzeczy. Podobno zagroziłeś ich rodzinom represjami, jeśli nie zgodzą się na zawieszenie mnie w obowiązkach dyrektora szkoły.
Pan Malfoy zrobił się jeszcze bardziej blady niż zwykle, ale jego oczy miotały iskry wściekłości.
- No i co... udało ci się już powstrzymać te napaści? - zapytał drwiącym tonem. Schwytałeś już złoczyńcę?
- Tak, dokonaliśmy tego - odrzekł z uśmiechem Dumbledore.
- Tak? - zapytał ostro pan Malfoy. - I kim on jest?
- To ta sama osoba, co ostatnio, Lucjuszu. Ale tym razem Lord Voldemort działał przez kogoś innego. Posłużył się tym dziennikiem.
Podniósł małą czarną książeczkę, z wypaloną w środku dziurą, obserwując Malfoya uważnie. Harry jednak obserwował Zgredka.
Skrzat wyczyniał dziwne rzeczy. Utkwił w Harrym swoje wielkie oczy, wybałuszył je znacząco i wciąż wskazywał to na dziennik, to na pana Malfoya, a jednocześnie grzmocił się pięścią po głowie.
- Ach tak... - powiedział wolno pan Malfoy.
- Sprytny plan - rzekł Dumbledore, wciąż patrząc panu Malfoyowi prosto w oczy. - Bo gdyby ten oto Harry... - pan Malfoy obrzucił Harry’ego krótkim, ostrym spojrzeniem - i jego przyjaciel Ron nie znaleźli książeczki... no cóż, cała wina spadłaby na biedną Ginny Weasley. Nikt nie zdołałby udowodnić, że nie działała z własnej woli.
Pan Malfoy milczał. Jego twarz przypominała teraz maskę.
- A wyobraź sobie - ciągnął Dumbledore - co mogłoby się wówczas stać... Weasleyowie należą do naszych najbardziej prominentnych rodzin czystej krwi. Łatwo sobie wyobrazić konsekwencje tego wszystkiego dla Artura Weasleya i jego Ustawy o Ochronie Mugoli, gdyby się okazało, że jego rodzona córka atakuje i uśmierca czarodziejów urodzonych w mugolskich rodzinach. Na szczęście dziennik znaleziono, a wspomnienia Riddle’a zostały z niego usunięte. Kto wie, do czego by mogło dojść, gdyby tak się nie stało...
Pan Malfoy zmusił się do wypowiedzenia dwóch słów.
- Wielkie szczęście - powiedział bezbarwnym głosem.
A schowany za nim Zgredek wciąż wskazywał to na dziennik, to na Lucjusza Malfoya, okładając się pięścią po głowie.
Harry nagle zrozumiał. Skinął na Zgredka, a ten cofnął się do kąta, gdzie zaczął się tarmosić za uszy.
- Nie chciałby nam pan powiedzieć, w jaki sposób ten dziennik trafił w ręce Ginny, panie Malfoy? - zapytał Harry.
Lucjusz Malfoy odwrócił się do niego.
- A niby skąd mam wiedzieć, gdzie go znalazła ta głupia dziewczyna? - warknął.
- Bo to pan go jej dał - powiedział Harry. - W Esach i Floresach. Wziął pan do ręki jej stary podręcznik transmutacji i wsunął do środka dziennik, prawda?
Białe dłonie pana Malfoya zacisnęły się, a następnie rozluźniły.
- Udowodnij to - syknął.
- Och, tego nikt nie jest w stanie udowodnić - rzekł Dumbledore, uśmiechając się do Harry’ego - skoro Riddle’a już nie ma w tej książeczce. Radziłbym ci jednak, Lucjuszu, żebyś już więcej nie rozdawał starych rzeczy Lorda Voldemorta. Gdyby coś jeszcze trafiło w niepowołane a niewinne ręce, to na przykład taki Artur Weasley na pewno by wyśledził ich źródło...
Lucjusz Malfoy zesztywniał, a Harry zobaczył, że prawa ręka drgnęła mu lekko, jakby chciał sięgnąć po różdżkę. Powstrzymał się jednak i odwrócił do swojego domowego skrzata.
- Idziemy, Zgredku!
Gwałtownym ruchem otworzył drzwi, a kiedy skrzat podbiegł, wyrzucił go przez nie kopniakiem. Jeszcze długo słyszeli żałosne piski Zgredka. Harry nie ruszał się z miejsca, myśląc nad czymś gorączkowo.
- Panie profesorze - powiedział w końcu - czy mógłbym oddać ten dziennik panu Malfoyowi?
- Oczywiście, Harry - odrzekł spokojnie Dumbledore. - Ale pospiesz się. Wyprawiamy dziś ucztę, pamiętasz?
Harry chwycił dziennik i wypadł z gabinetu. Zza rogu korytarza dobiegły go oddalające się piski Zgredka. Zastanawiając się, czy jego plan wypali, szybko zdjął jeden but, ściągnął obślizgłą, brudną skarpetkę i wepchnął do niej dziennik. Potem pobiegł korytarzem.
Dogonił ich na szczycie marmurowych schodów.
- Panie Malfoy - wydyszał, zatrzymując się w biegu. - Mam coś dla pana.
I wcisnął Malfoyowi do ręki śmierdzącą skarpetkę.
- Co do...
Pan Malfoy zdarł skarpetkę z dziennika, odrzucił ją ze wstrętem i przeniósł wściekłe spojrzenie ze zniszczonej książeczki na Harry’ego.
- Kiedyś skończysz tak nędznie, jak twoi rodzice, Harry Porterze - wycedził. - Oni też byli wścibskimi głupcami.
Odwrócił się, aby odejść.
- Zgredek! Idziemy! Powiedziałem, idziemy!
Ale Zgredek nie ruszył się z miejsca. Trzymał w ręku obrzydliwą, mokrą skarpetkę Harry’ego i wpatrywał się w nią, jakby była bezcennym skarbem.
- Mój pan dał Zgredkowi skarpetkę - powiedział zdumionym tonem. - Pan dał ją Zgredkowi.
- Co znowu? - warknął pan Malfoy. - Co powiedziałeś?
- Zgredek dostał skarpetkę - powtórzył skrzat z niedowierzaniem. - Mój pan ją rzucił, a Zgredek ją złapał. Zgredek jest... wolny.
Lucjusz Malfoy zamarł, wpatrując się w skrzata, po czym rzucił się na Harry’ego.
- Przez ciebie straciłem sługę, głupi chłopaku! Ale Zgredek wrzasnął:
- Nie zrobisz krzywdy Harry’emu Potterowi!
Rozległ się głośny huk i pana Malfoya odrzuciło do tyłu. Potoczył się po schodach jak worek kartofli, lądując na samym dole. Wstał i natychmiast wyjął różdżkę, ale Zgredek znowu podniósł rękę, grożąc mu długim palcem.
- Teraz odejdziesz - powiedział, celując palec w pana Malfoya. - Nie tkniesz Harry’ego Pottera. A teraz odejdziesz.
Lucjusz Malfoy nie miał wyboru. Obrzucił ich jadowitym spojrzeniem, zamaszystym ruchem owinął się płaszczem i zniknął im z oczu.
- Harry Potter uwolnił Zgredka! - zawołał skrzat ochrypłym głosem, wpatrując się w Harry’ego ogromnymi oczami, w których odbijało się światło księżyca. - Harry Potter uwolnił Zgredka!
- To wszystko, co mogłem dla ciebie zrobić, Zgredku - powiedział Harry, uśmiechając się do niego. - Ale przyrzeknij mi, że już nigdy nie będziesz próbował ratować mi życia.
Brzydka, brązowa twarz skrzata rozciągnęła się nagle w szerokim uśmiechu.
- Mam tylko jeszcze jedno pytanie, Zgredku - rzekł Harry, kiedy skrzat trzęsącymi się rękami wciągnął na nogę j ego skarpetkę. - Powiedziałeś mi, że to nie ma nic wspólnego z Tym, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać, pamiętasz? No więc...
- To była wskazówka, sir - przerwał mu Zgredek, otwierając jeszcze szerzej oczy, jakby to było oczywiste. - Zgredek dał szansę Harry’emu Potterowi. Dawne imię Czarnego Pana można było wymawiać, prawda?
- Nooo... tak - zgodził się Harry. - Ale na mnie już czas. Wyprawiają ucztę, a moja przyjaciółka Hermiona już się pewnie przebudziła...
Zgredek objął go serdecznie w pasie.
- Harry Potter jest o wiele większy, niż się Zgredkowi wydawało! - załkał. - Zegnaj, Harry Porterze!
Błysnęło, strzeliło i Zgredek rozpłynął się w powietrzu.
Harry brał już udział w kilku ucztach w Hogwarcie, ale jeszcze nigdy nie był na takiej jak ta. Wszyscy byli w piżamach, a zabawa trwała całą noc. W końcu nie wiedział już, co było w tym wszystkim najlepsze, czy Hermiona biegnąca ku niemu z krzykiem: „Rozwiązałeś to! Rozwiązałeś!”, czy Justyn zrywający się od stołu Puchonów, żeby uścisnąć mu rękę i po raz któryś przepraszać za swoje podejrzenia, czy Hagrid, który zjawił się o pół do czwartej nad ranem i rąbnął po plecach jego i Rona tak mocno, że powpadali nosami w talerze z ciastem biszkoptowym z kremem i owocami, czy ogłoszenie wszem i wobec, że on i Ron zdobyli dla Gryffindoru czterysta punktów w rozgrywce o Puchar Domów, czy profesor McGonagall powstająca, by ogłosić, że odwołuje się wszystkie egzaminy („Och, nie!”, krzyknęła Hermiona), czy Dumbledore oznajmiający „z wielkim żalem”, że profesor Lockhart nie będzie mógł już ich uczyć, ponieważ musi wyjechać i odzyskać pamięć. Wśród wiwatujących po ogłoszeniu tej ostatniej nowiny nie brakowało nauczycieli.
- Szkoda - powiedział Ron, zabierając się do kolejnego pączka z konfiturą. - Już zacząłem go wychowywać.
Reszta semestru letniego minęła w cudownej mgiełce gorącego słońca. Wszystko znowu było tak samo, prócz paru drobiazgów: zniesiono lekcje obrony przed czarną magią („Nie martw się, przecież mieliśmy sporo ponadprogramowych ćwiczeń z tego przedmiotu”, powiedział Ron rozczarowanej Hermionie), a Lucjusz Malfoy został odwołany z rady nadzorczej. Draco nie chodził już po szkole, patrząc na wszystkich z góry, jakby zamek był jego własnością. Przeciwnie, był przygaszony i pokorny. Natomiast Ginny Weasley odzyskała humor.
Wkrótce - może nawet za szybko - nadszedł czas ich powrotu do domów na letnie wakacje. Przyjechał ekspres Hogwart-Londyn, a Harry, Ron, Hermiona, George
i Ginny zdobyli przedział tylko dla siebie. Wykorzystali skwapliwie ostatnie parę godzin, w których wolno im było używać czarów przed wakacjami. Grali w Eksplodującego Durnia, wystrzelili ostatnie z fajerwerków Filibustera i ćwiczyli na sobie rozbrajanie przeciwnika. Harry był najlepszy w tej konkurencji.
Dojeżdżali już do dworca King’s Cross, kiedy Harry coś sobie przypomniał.
- Ginny... co właściwie robił Percy, kiedy go zobaczyłaś, a później nie chciałaś tego nikomu powiedzieć?
- Ach, to - powiedziała Ginny, chichocąc. - Bo... wiecie, Percy ma dziewczynę.
Fred upuścił stertę książek na głowę George’a.
- Co?
- Prefekt Krukonów, Penelopa Clearwater - oznajmiła Ginny. - To do niej pisał przez całe ubiegłe lato. A w szkole spotykał się z nią w tajemnicy. Wlazłam na nich, jak się całowali w pustej klasie. Był taki zrozpaczony, kiedy została... no wiecie... zaatakowana. Ale nie będziecie się z niego śmiać, co? - dodała z niepokojem.
- Nawet o tym nie marz - powiedział Fred, który miał minę, jakby zbliżały się jego urodziny.
- Absolutnie - dodał George i zarechotał.
Ekspres Hogwart-Londyn zwolnił i w końcu się zatrzymał.
Harry wyciągnął pióro i kawałek pergaminu i zwrócił się do Rona i Hermiony.
- To jest coś, co mugole nazywają „numerem telefonu” - powiedział Ronowi, wypisując dwukrotnie rząd cyfr, przedzierając pergamin i dając jedną część jemu, a drugą Hermionie. - W zeszłym roku powiedziałem waszemu ojcu, jak się korzysta z telefonu, będzie wiedział. Zadzwonicie do mnie do Dursleyów, dobrze? Nie wytrzymam dwóch miesięcy z samym Dudleyem...
- Twoja ciotka i wuj będą z ciebie dumni, prawda? - powiedziała Hermiona, kiedy wyszli z wagonu i przyłączyli się do tłumu zmierzającego ku zaczarowanej barierce. - Jak usłyszą, czego dokonałeś w tym roku...
- Dumni? Zwariowałaś? Tyle razy byłem bliski śmierci i przeżyłem? Będą wściekli...