Home Random Page


CATEGORIES:

BiologyChemistryConstructionCultureEcologyEconomyElectronicsFinanceGeographyHistoryInformaticsLawMathematicsMechanicsMedicineOtherPedagogyPhilosophyPhysicsPolicyPsychologySociologySportTourism






Mąż był lat średnich, na którym wojenne rzemiosło poznać było

Jelita

.


 

łatwo, trizymał się prosto, twarz miał marsową, zarosła, obli cze poważne i myślące.

Mruczkiem go zwali ludzie, bo mówił mało, lecz do rady był i do sprawy tak pewnym, iż się nań i stary król, i każdy, co go znał, mógł spuścić, a spać spo kojnie.

Dlatego zawsze o syna jedynaka trwożący się Łoktek Nekandę mu dawał za towarzysza i doradcę.

Trepka, już uprzedzony, we drzwiach przyjął Szarego, wzy wając, by mówił, z czym przybywał.

Mimo męstwa widać było po nim trochę niepokoju.

Szary rozpoczął obszerną relację o swym poselstwie, o po bycie w Pomorzanach i o tym, co mu się tam przytrafiło, mocny na to nacisk kładąc, że ów nieznany człowiek, który mu o zamierzonej oznajmywał zdradzie, mienił się duchow nym, więc wiara mu większa mogła być daną.

Zęby zaś kto pod owe czasy kapłanem się miał czynić, nie będąc nim te go nie przypuszczano nawet.

Trepka raz i drugi sobie powtórzyć kazał przestrogę ową i wysłuchawszy opowiadania rzekł:

Dawnom to wróżył.

Już mi tu wojewodzie z oczów źle patrzało.

Z królewiczem łagodnym i uprzejmym szorstko się obchodził, poza oczyma i uszy naszymi wygadywał wiele, pono się i odgrażał.

Znać było, że się nie pogodzi z tym, co mu przeznaczono.

Ale król nasz stary omylił się w tym, że mu wielkorządy odbierając i województwo, nad wojskiem wła dzy nie wziął.

A co by to pomogło?

odparł Beńko przytomny roz mowie.

Jego władza nie w tym, że on wodzem się mianuje, lecz że lat tyle rządząc, ludzi sobie zjednał i Nałęczów a ich powinowatych, których tu jak piasku jest, będzie zawsze miał po sobie.

Z trwogi od nich i drudzy pójdą.

Jeszcze chwilkę na badanie Szarego obróciwszy, Nekanda wyszedł zobaczyć, czy do królewicza przystęp był wolny.

Chciał bowiem zaprowadzić Floriana, aby jemu opowiedział, co przyniósł.

Za czym sieniami ciemnymi do pańskiej kom naty wwiódł Trepka posła.

Tu było na co patrzeć, bo choć gmach zamkowy stary się

wydawał i więcej ku obronie, jak dla wymyślnych wygód zbudowany, tak go umiał sobie przybrać i przyozdobić kró lewicz, iż komnaty, które zajmował, prawdziwie królewsko wyglądały.

Na podziw tylko, jak na owe czasy, mało widać było oręża, a ten, który po ścianach gdzieniegdzie był roz wieszony, więcej się odznaczał wytwornością i pięknością niż mocą i był więcej na występ niż do boju przeznaczony.



Tar cze i szyszaki wschodnie, które królewicz z sobą z Węgier poprzywoził, złotem były sadzone i czarnymi listewkami, jakby kamiennymi dziane.

Na stołach księgi widać było i pargaminy, naczynia osobli wych kształtów, w smoki, gryfy i różne stworzenia powykuwane.

Obrazy też na złotych dnach wisiały na ścianach.

Na kobiercach i obiciach nie zbywało, bo całe ściany niektóre szytymi szpalery były poodziewane, na których łowy i za bawy różne w rozkosznych gajach i panów a panie, jakby żywe, z ptakami łowczymi na rękach, konie i psy widać było.

Od sklepienia zwieszały się pozłociste świeczniki, gdyby w gałęzie i liście porozrastałe.

Młody pan stał już, czekając na zapowiedzianego ziemia nina, w stroju, jaki za dnia nosił, bo go jeszcze zrzucić nie miał czasu.

Obcisłe ubranie spodnie, pasem ujęte, na wierzch okrywała jakby opończa dostatnia, aksamitna, jedwabiem pod bita, z rękawy rozkrojonymi, które długo się zwieszały.

Piękna twarz, włosem w pukle się zwijającym otoczona, z oczyma śmiałymi, rysów szlachetnych i wyrazistych, więcej tym, co ją znali za młodu, królową matkę niż starego Łoktka przypominała.

Lecz było coś i ojcowskiego w czole i wejrze niu rozumnym a nieulęknionym.

Co mówiła ta młodociana jeszcze i wszystkimi młodości po żądaniami ziejąca twarz, tego sobie Szary wytłumaczyć nie umiał.

Poczuł tylko dla niej poszanowanie i znalazł w niej dobroć i łagodność, której się nie spodziewał, a wielką ochotę do życia i wiarę w siebie.

Choć królewicz wiedział już, że mu niedobrą niesiono wia domość, wcale się nie zdawał nią zatrwożony.

Oczy tylko

.


 

błyskały ciekawością rozbudzoną.

Szary mu się do kolan skłonił, gdy królewicz, prędko go podnosząc, zagadnął:

Coście w Pomorzanach widzieli?

Więcejem, Miłościwy Panie, słyszał, niż widziałem odezwał się Florian i to mnie trwoży, że mi twarzy ukazać nie chciano.

Począł więc rozpowiadać o tajemniczej przestrodze.

Że wojewoda na króla i na mnie gniewny rzekł Kaźmirz wysłuchawszy to i my wiedzieli, lecz żeby się miał przeciwko nam z Krzyżakami wiązać, ledwie do wiary!

Miłościwy Panie przerwał Nekanda lepszy ostroż ności zbytek niż ufność zbyteczna.

Trzeba się na pieczy mieć...

Jedźcież z tym wprost do króla jegomości rzekł kró lewicz jedźcie a pospieszajcie.

Powiedzcie mu, że ja też wprędce ku niemu ciągnę, bo na zamku siedzieć nie mogę, gdy wiem, że on siwą głowę swą nastawia na nieprzyjaciel skie ciosy.

Król jegomość odezwał się Trepka nie życzył tego.

Niewiele my mu tam pomożemy, a uchowaj Boże klęski, niech by nam pana nie zabrakło, bo nas rozszarpią.

Ja tu nie usiedzę zawołał żywo Każmirz musiemy iść, musiemyl Widzicie też, że bezpieczeństwa większego na zamku nie będzie, niż w polu.

Wojewoda tu za długo siedział, by sobie ludzi nie zjednał.

Nas tu jak ryby w saku mogą po brać.

Nie dalibyśmy się odparł Nekanda a idąc, Miło ściwy Panie, z kimże pójdziemy?

Musimy z sobą właśnie tych tutejszych Wielkopolan ciągnąć, którzy nas w polu dla woje wody zdradzić mogą.

Królewicz potrząsł głową.

Z dwojga złego wolę w polu być i z ojcem, niż tu sie dzieć i czekać, a nękać się próżnowaniem.

Zwrócił się do Szarego:

Wy rzekł do króla z tym pospieszajcie, bo my tez niego sobie rady nie damy, ani byśmy śmieli się na co ważyć.

Powiedzcie mu od nas, że i my po wojewodzie złego się spo dziewaliśmy, że i Trepka dawno go podejrzewał.

Rozmawiali jeszcze, gdy boczne drzwi rozwarły się nagle, opona w nich podniosła, śmiech się dał słyszeć wesoły i na tle ciemnym ukazała się postać jakby cudem zjawiona mło da pani w sukni białej, z włosami na ramiona spuszczonymi, z piosenką i śmiechem na ustach.

Nie miała już na sobie stro ju, jaki ją zdobił w wycieczce za miasto, ale cienkie i lekkie rąbki, które kibić jej rysowały wiernie.

Nad czołem tylko za całą ozdobę we włosy wpleciony sznur albo raczej przepaska złocista je utrzymywała.

Weszła śpiewając, zobaczyła obcych, ręką ponad głową po trzymała chwilkę ciężką oponę, rozśmiała się wybuchem śmiechu dziecinnym zasłonę opuściła i znikła.

Każmirz, który zwrócił głowę w tę stronę, rozśmiał się także i krok uczynił ku niej, lecz już jej nie było.

Szary się żegnał.

Wyszli natychmiast z komnat pańskich, a Beńko wprost stąd powiódł towarzysza swego do gospody Wilczka.

Pan Florian chciał tylko się przespać nieco i ze dniem puścić znowu w drogę.

Nadto ważne wiózł wieści, by mu pilno nie było.

Na spoczynek wszakże rachował przedwcześnie, bo Beń ko mu nie chciał go dać, zapraszając jeszcze do siebie na wino.

Nie można było odmówić.

Sieradzianin Grzmot Hincza, dopy tawszy współziomka, przyplątał się do nich trzeci.

Było to zawsze w polskiej krwi, iż od kupy nierada się od dzielała, a gwarzyć lubiła, musiał więc Szary, choć nie pijał wiele, zasiąść za stół i słuchać gadek wesołych, sam po trosze do nich pomagając.

Beńko był niewyczerpanym i usta mu się nie zamykały.

Więc na Wielkopolan za grzechy Nałęczom wymyślano, co wlazło, w czym Grzmot, który ich nie lubił, bo mu dziewka jednego Nałęcza odkosza dała, też dopisywał dobrze.

Część nocy tak przesiedzieli, ani się obejrzawszy, i gdy Flo rian się nareście zrywać począł do gospody, aby zawczasu ruszyć, już na zamku wrota były zawarte i klucze odniesione.

.


 

Posiano mu więc słomy w izbie Beńka i gdy Grzmot podpiwszy wyszedł, rozpowiadali jeszcze długo różne stare dzieje.

Nie była już co spać, Florian tylko czekał, aby wrota ze dniem otwarto.

Zbierało się na dzień, gdy w podwórcu ruch jakiś robić się począł i Beńko, narzuciwszy kożuch, poszedł się dowiedzieć o jego przyczynę, bo w tej porze był niezwykły.

Jak poszedł, tak przepadł.

Szary się już przyodział i do go spody mu pilno było, a tu Gozdawy doczekać się nie mógł.

Byłby go już klął, gdyby nareście poruszony wielce i zdysza ny nie wpadł Beńko.

A co?

krzyknął od progu, A co?

Prawdzi się, coście przywieźli.

Posłaniec, którego Nekanda jeszcze pozawczoraj, nie dowierzając wojewodzie, wyprawił na zwiady, w tej chwili z językiem powrócił.

Sprawny człek l Zbudzili Trepkę i powiada, że wojewoda z tym łotrem Petrkieim Kopą do Krzy żaków już pojechali w swaty.

Wojewodzina, słychać, po biegła za mężem, u nóg mu.leżała i zaklinała, aby zdrady nie poczynał.

Nic nie pomogło.

Dobka sobie Nałęcza sprowa dził, ale ten jak nasz człek ręczy wypowiedział mu po słuszeństwo.

Wszystko to królowi masz zawieźć, bo teraz już wątpliwości nie ma, że Wincz z Zakonem się sprzęże.

Niech król radzi!

Tu Beńko przerwał sobie nagłe.

Radzić!

Co tu radzić!

Ja bym ludzi posłał póki czas, wo jewodę ujął i ściąć dał.

Byłaby rada!

I wszyscy Nałęcze, mszcząc się za niego, dopiero by się zawzięli!

odparł Szary.

I to prawda rzekł Beńko ale gdybyśmy ich miodem posmarowali, lepsi nie będą.

Szary już dłużej czekać i wytrzymać nie mógł.

Ruszył co najspieszniej do gospody, od sieni wołając na czeladź, aby mu konie dawano.

Z brzaskiem też był już za miastem i po ko ściołach na jutrznie dzwoniono, gdy się na gościniec wybił.

Ranek był mglisty i wilgotny, choć nie bardzo zimny.

Pa cierze zacząwszy odmawiać i kaptur zaciągnąwszy na głowę,

zadumany wlókł się pan Florian, gdy o małą może milę będąc od miasta, posłyszał tętent za sobą.

Tknęło go to.

Pomyślał sobie, iż na zamku Nałęcze swoich mieli, podsłuchać mogli, a na nocnej biesiadzie Grzmot i Beń ko cale ostrożnymi nie byli.

Nuż zwąchano, z czym jedzie i co do króla wiezie, nuż pogoń za nim puszczono?

Sromał się tego podejrzenia, ale mu dolegało tak, iż się oprzeć nie mógł.

Dał więc po cichu ludziom znać i, z drogi zjechawszy w gąszcz, stanęli.

Ledwie się w niej umieścili, tuż ponad gościńcem, gdzie ich dla krzaków i gęstej mgły wi dać nie było, gdy tętent się zbliżył i głosy słyszeć dały.

Nastawił ucha.

Po stąpaniu koni i mieniających się głosach poznać mógł, iż ludzi co najmniej pięciu lub sześciu być mu siało.

Rozmawiali, głośno pokrzykując.

Patrzaj śladów!

Kto ta w błocie świeże ślady dopatrzy o mroku?

Ale przecieżbyśmy go już nagnać byli powinni!

Konia ma dziarskiego ten Sieradzianm jucha, a że mu pilno z językiem, nie żałuje go.

Stary Łokieć zapłaci.

Wiele ma czeladzi?

A kto ich liczył!

Mijali go tak.

Florian się przeżegnał, Panu Bogu dziękując.

Co miał robić, sam teraz nie wiedział.

Był już pewien, że Na łęcze za nim gnali, na zamku wieczorem podsłuchawszy.

Stać i czekać, ażeby ta pogoń się zawróciła czasu była strata znaczna.

Za nimi jechać niebezpiecznie.

Musiał więc, na drzewa i korę popatrzywszy, aby się bardzo nie obłąkać, puścić lasem bez drogi w imię boże.

Miał ci tę wiarę poczciwą, starodawną, że w sprawie tej, której służył, Bóg musiał mu pomagać i nie da mu się w lesie zgubić.

Nakazał czeladzi milczenie, przeżegnał się krzyżem świę tym, konia ściągnął, kaptur nacisnął i w las.


VI

l yzień był smętny, jesienny, dżdżysty, gdy po przyspieszonej podróży dniem i nocą, niepewnymi drogami, zbliżył się Florian Szary pod Kraków i, z dala mury miejskie a kościelne wieże i kopuły ujrzawszy, przeżegnał się poboż nie, Bogu dziękując, że go tu całego doprowadził.

Nie tyle mu szło o własne życie i zdrowie, bo, rycersko służąc, wiedział, że je co godzina niemal narażać musiał jak raczej o wia domości, które królowi wiózł, bo te pilno dlań i dla Polski całej były potrzebne.

Rozradowało mu się oblicze, zwykle dosyć posępne, gdy się ujrzał już pod samym grodem, pewien będąc, że poselstwo swe sprawi.

Gdy się rozglądał około miasta, którego dawno nie widział, a po okolicy, piękności się jej dziwując, prawie u samych mu rów, na równinie, dostrzegł wielkie ludzi zbiegowisko albo coś na kształt obozu.

Ruch tu panował wielki, jakby targowicę za bramy wyrzu cono.

Stały porozbijane namioty płócienne, wozów siła, gdzie niegdzie na drągach jakby chorągwie powywieszane i wiechy.

Kręciło się ludzi jezdnych i zaprzęgów różnych dosyć, i pie szego ludu.

Sądził zrazu Szary, iż w dzień targu musiał nadjechać albo świąteczny, o którym nie wiedział, choć kalendarz, jak każdy ziemianin, na pamięć umiał gdy na drożynie zetknął się z jadącymi zbrojnymi, którzy siano wieźli i sami na wierz chowych koniach, objuczeni nim, jak kopice siana wyglądali.

Pozdrowiwszy jednego z nich, spytał Florian, co tu tak tłumne i gwarno dnia tego koło miasta.

f

A skądżeście wy?

odparł chłop, który sianem tak był obłożony, że mu nad nim tylko głowa i hełm sterczał skąd żeście wy, że o niczym nie wiecie?

Jam trochę z daleka rzekł Florian.

Ów z sianem przypatrywał się mu bacznie.

Jakby Florian z Surdęgi!

zawołał.

Jam ci jest rzekł żywo Szary a wy?

A mnie toście dla tego siana nie poznali chyba lub i za pomnieli.

Nieraześmy się w Sieradzłu spotykali na zjazdach.

Jam ci Janik Trzaska.

A, prawda!

zawołał wesoło Szary.

Przebaczże!

Trzaska był ziemianinem znad Pilicy, też namiętnym, ale bardzo zabiegliwym.

Starego rodu rycerskiego człek, z konia prawie nie zsiadał, w domu niedługo miejsca zagrzewał i tak się na siodle losu dobijał, a dobić nie mógł.

Znali go wszyscy z tej ruchawości i pracowitości, przez które dotąd nic oprócz guzów nie mógł napytać.

Nie zrażało to Janika, śmiał się sam z tego, że szczęścia nie miał.

Ubogi był, ale wesół i ludzie go miłowali.

Widzę począł Janik, wystawując nieco głowę z tego siana, które miał do obu boków uczepione widzę, że wy Surdęgi nie pilnujecie, a gdzieś się włóczycie po światu.

Nie po dobrej woli westchnął Szary.

Jąć to i sam miarkuję, tak byście żonki nie odjechali śmiał się Janik.

A wyż tu co robicie?

zapytał Szary.

Jam tu, jak widzisz, nie sam jeden mówił Trzaska.

Ze wszech stron król ściąga ludzi.

Kto żyw...

Zamek pełen, miasto pełne, ażeśmy się za bramy wylać musieli i obozuje my tu.

Na wojnę się znowu zbiera i pewnie na srogą.

Powia dają, że Czech na nas ciągnie z jednej, a Krzyżak i kawałek Brandeburga z drugiej strony, i pewnie Szlązacy.

I Bóg raczy wiedzieć, kto jeszcze.

Bo jak się na wojnę zbierze, nigdy jednej nie dosyć.

Krzyżakom pono posiłki z całego świata idą.

Naszemu staremu Łokciowi nie dadzą spocząć ni się

.


 

zdrzemnąć.

Taka już dola jego, żeby nigdy pokoju nie zaznał!

Król na zamku?

zapytał Szary.

Gdzie?

rozśmiał się Trzaska.

Jego na zamku, w mie ście i wszędzie pełno.

Stary, zdawało się, że już ociężał, ale!

Trzeba go teraz widzieć!

Taż to ma bodaj lat siedemdziesiąt, a taki krzepki i na siodle cały dzień dla niego jak drugiemu na posłaniu...

Na toć go Bóg, widzicie, stworzył odezwał się Sza ry żeby on z tych skorup Polskę zlepił.

Ubożuchny, mały człek, sam jeden jak palec, a korony się dorobił.

Wypędzali go tyle razy, przecież się ostał.

Nie jestże to znak, że mu sam Pan Bóg pomaga i tego chce, co i on?

Trzaska się uśmiechnął.

Dobrze mówicie!

Prawda to jest!

Dlatego ja se myślę, że i teraz, choć na nas Czechy idą, Brandeburgi, Krzyżaki i te, nie wiem jakie, diabły a on im, z Panem Bogiem, rady da.

Trzaska dla owego siana, które wiózł, że mu niezgrabnie jechać było i bał się go gubić, choć powrozami było obmotane, jechał dosyć powoli.

Florianowi pilno było, musiał więc go pożegnać.

Pilno wam?

spytał Janik.

Bardzo, bom posłany do króla rzekł Szary.

Niedaleko go wam szukać odparł Trzaska.

Oto tu pod bramą w obozie go pewno znajdziecie, bo sam ludzi opa truje.

Mało niecały dzień od jednej jeździ kupki do drugiej, tak się jakoś troszczy biedaczysko!

Byli już od wrót i murów niedaleko, gdzie się obozowisko poczynało.

Tu, jak w samym mieście, gwarno wyglądało, bo też, co było przekupniów a lekkiego ludu w Krakowie, do obozu się cisnęło dla zarobku i rozpusty.

Baby powystawiały pod kramami ławki, poosłaniawszy je płachtami, chłopcy no sili w koszykach różną drobną kupię , wołając a krzycząc.

Jaskrawo poprzyodziewane niewiastki jakieś kręciły się mię dzy namiotami.

Kuźnią nawet na uboczu przemyślny kowal

pod szatrą postawił i żołnierskie szkapy podkuwał.

W nie których szałasach słychać było pijatykę i śpiewy, a próżne beczki, wyrzucone precz, świadczyły, że nie próżnowano.

Z wrót lał się lud miejski, a w drugą stronę, do grodu, cisnęli się żołnierze tak, że w tłumie tym o przejazd trudno było.

Szary musiał się nieco wstrzymać, rozpatrując, którędy naj łatwiej wjedzie, i czeladzi przykazawszy, aby się nie dała od bić od niego, gdy z dala Trzaska nań krzyknął i palcem mu coś ukazywać począł wśród obozu.

W miejscu tym, na które oczy obrócił Szary, rozpoznać było można orszak jezdnych, dosyć pokaźny, ale więcej nic.

Do myślił się jednak Florian, że chyba i król tam być musiał, a zawróciwszy konia i torując sobie drogę między szałasami, wprost już skierował się w tę stronę.

Po drodze mu wskazano w istocie, iż król tam był.

Lecz nierychło go mógł dojrzeć, bo orszak dokoła otaczający go ukrywał.

Widząc mozolnie się tak przebijającego Trzaska, który sia no zrzucił swej czeladzi, podbiegł ku niemu pieszo.

Jeżeli króla wam pilno się dobić począł oto go ma cie!

Podle niego ten brodaty, czarny to Prandota kasztelan.

Oto ten siwy, duży, wojewoda Mikuła Piławita.

A ten dzielny,.

szerokopleczysty Zegota z Morawicy, chorąży krakowski.

Innych nie znam.

A otóż i król!

Gdy to mówił, rozstąpili się jakoś towarzyszący królowi i na koniu grubym a dużym mały pan się pokazał, opończą szeroką od słoty okryty, ponad którą wyzłacany hełm górą sterczał.

Można stąd było dojrzeć żółtą, pomarszczoną twarz jego po sępną i siwe włosów kosmyki, co ją otaczały.

Szary, który dawno króla nie widział, a mało i z dala tylko dawniej go widywał, ciekawie wlepił oczy w to oblicze, które przy tylu innych i piękniejszych, i okazalszych czymś nieopi sanym nad wszystkimi górę brało.

Wśród tysiąca ludzi oko by się na nim, nie znając go, za trzymać musiało.

Wypisanym miał na czole, że mąż był wiel kiego trudu, wielkich boleści i czynów wielkich.

Nad czołem jak chmura mu wisiał smutek jakiś i siła potężna.

Rozrosłe

.


 

brwi krzaczaste, ściągnięte do kupy, kryły oczy jakby dlatego, aby z pomroki błyszczały mocniej.

Usta miał zapadłe i po liczki.

Przy tej starca twarzy ciało było młode i obracało się żywo.

Nie zmogły go wojny, ale je ukrzepiły.

Nieznużony obracał się, patrzał, wskazywał, pytał a mówiąc, dumał ciągle.

Usta były czynne, czoło chmurą okryte co innego roz pamiętywało.

Nie śmiał się sam Szary zbliżyć tak do pana, nie opowie dziawszy, i zobaczywszy na koniu opodal nieco Hebdę, sie radzkiego wojewodę, od którego wysłany był, pokłusował do niego.

Pomian Hebda, niemłody pan, zaschły, zawiędły, opryskli wy i gorączka, kręcił się pomiędzy Sieradziany, których z ra dością ujrzał Szary.

Poznawśzy Floriana, sam ku niemu ko ma skierował i, jak był zawsze impetyczny, wnet krzyczeć zaczął:

A ty już tu?

A co?

A z czym?

A mówże!

Poselstwoś spra wił?

Cóż przynosisz?

Szary tymczasem z konia zsiadał i szedł do niego.

Skinął, aby się pochylił, na co Hebda się zżymnął zrazu, i począł mu do ucha naprędce rozpowiadać, z czym go odesłano.

Pierwszych słów zaledwie dosłyszawszy, wojewoda już się z konia zsu nął zbladły i strwożony.

Nie dając szeroko się rozwodzić Florianowi, pociągnął go z sobą przed króla.

Tu kilka słów szepnąwszy, już Floriana popchnął naprzód i wołał nań:

A mówże!

Mów!

Wyraźnego więc rozkazania słuchając, Szary, choć mu się zdało, że nadto uszów słuchało począć miał już, ulegając wojewodzie, lecz obejrzawszy się, że ludzie się cisną dokoła, i zmiarkowawszy, że złe wieści w obóz rzucić to jak popłoch naniecić odezwał się do wojewody, iż mu zlecono królowi samemu to zwierzyć.

I ręką wskazał gromadzące się dokoła rycerstwo.

Zmiarkowali wszyscy, że miał słuszność, a że nie opodal namiocik stał lichy, zgrzebny jakiegoś pułkowódcy, król, pod

jechawszy doń, z konia zsiadł i z Hebda razem wszedł, pro wadząc doń Floriana.

Miłościwy Panie odezwał się, pokłon mu uczyniwszy, Szary wysłany byłem przez pana wojewodę do Wincza z Poimorzan, abym mu co rychlej się stawić z ludźmi przy kazał.

Pospieszyłem z tym do Poznania i nie dociągnąwszy do miasta, w gospodzie mi ludzie rycerscy oznajmili, że wo jewoda czegoś niechętny do Pomorzan odjechał i że tam go mi szukać.

Więc ja do Pomorzan.

Tum przybył pod noc.

Za stałem wojewodę z małą ludzi garstką i zarazem poselstwo sprawił.

Przyjął mnie jak należało i oświadczył, że powinność swą spełni.

Szedłem tedy na spoczynek, gdzie już nocą nie znajomy człek, mianujący się kapłanem i sługą bożym, pod wielką klątwą zwierzył mi, zlecając, abym o tym królewi czowi i wam dawał znać, że wojewoda z Krzyżakami się znosi, że do nich ma z Fetrkiem Kopą jechać i że w Wielkiej Polsce dla zdrajców Nałęczów ani królewiczowi nie jest bez piecznie.

Zeirwał się, słysząc to, Łoktek i ręce zacisnąwszy z taką gorącością, której w nim nie widywano, chyba w bitwach, krzyknął, przypadając do Szarego;

Zdrajca niepoczciwyl Dałżeś memu Kaźmirzowi znać?

Stamtąd jadę odparł Florian.

Król odetchnął i na swe miejsce, które był na pieńku obrał, powrócił.

Brwi mu się jeszclze mocniej ściągnęły.

Mów, mów dodał wszystko mi mów!

I w tejże chwili wyrwało mu się:

Samem tego węża na mej piersi ogrzał i wyhodował!

Wszystko mi winien był...

Spuścił głowę siwą i powtórzył:

Mów wszystko!

Począł tedy Florian znowu o tym księdzu, potem o podróży swej do Poznania i jak do królewicza był dopuszczony.

Zdrów jest i niefrasobliwy?

zapytał Łoktek.

Dzięki Bogu mówił Szary.

Znalazłem go już uprze dzonym i nie dowierzającym, a pana Nekandę przygotowa .


nyim do wyciągnięcia w pole z królewiczem, bo tam już o coś Nałęczów posądzano.

Tej zaś nocy, gdym w Poznaniu leżał, przyszła pewna wieść, iż wojewoda do Torunia jechał.

Niepoczciwy!

mruknął król.

Zwrócił się do wojewody:

Słyszę i wierzę rzekł a rad bym wątpił, bo mi srom za niego i za was wszystkich, którym hańbę uczynił.

Wincz z Krzyżakami l Łotry te go namówiły, przekupiły, obałamuciłyl

Wstał król, dla wielkiego bólu prawie już Floriana stojące go nie widząc i nie zważając na niego.

Przeszedł się po na miocie pogrążony w myślach gorzkich.

Hebda milczał.

Szary się cofnął aż ku wejściu i czas jakiś dali królowi samemu z sobą się naradzić.

Jak przybity w początku ciężar swój dźwi gał Łoktek, lecz właśnie tak, jako człowiek, na którego ra miona wielkie brzemię rzucą, a on się pod nim ugnie na chwilę i wnet rozprostuje niosąc je lekko król wprędce przyszedł do siebie.

Hal zawołał.

Nie całaż Wielkopolska z nim chyba pójdzie!

Nie sami tam Nałęczowie!

Ze strachu przed nimi po wloką się trwożliwi, ale nie wszyscy.

Obrócił się ku wojewodzie.

Nie przełóż mamy ręce opuścić rzekł.

Kosztowa liśmy już zdrady, Pan Bóg ją karze.

Dopiero Floriana zoczywszy, podstąpił ku niemu.

Kaźmirzaś widział, powiadasz?

począł zapominać się, zdając trwogi.

Jakimże był?

Smutnym?

Wesołym?

Co mó wił?

Chciał do was, Miłościwy Panie, aby przy was stać i wal czyć.

Mówił, że mu się gdzie indziej być ipod ten czas nie godziło.

Łoktek się zatrząsł.

Kazałem go poprowadzić Nekandzie w miejsce bez pieczne.

Toteż i pan Trepka mówił, bo rozkazanie pamiętał dodał Szary.

Łoktkowi twarz się rozjaśniła.

Jeden z nas powinien bezpiecznym być rzekł bo gdyby nas obu nie stało, i Polska przepadnie.

Czeski Jaszko ją zagarnie, jak już Szląsko wziął.

Westchnął stary.

Młodego potrzeba szczędzić, bo on więcej ma życia przed sobą ciągnął dalej ja stary, choćbym padł, szkoda nie wielka.

Dosyciem się natłukł i napracował.

Spocząć czas, a juściż mi nie w łóżku kończyć...

Uśmiech przesunął mu się po bladych ustach.

Byle mi się młodzieniaszek nie wyrwał!

Byle go tam Trepka uprowadził w miejsce dobre!

Wojewoda Hebda rzekł z cicha, że Nekandzie zaufać było można, człek był stateczny i rozumny.

Dlategom ja go przy tym skarbie postawił, który mi naj droższym jest rzekł król cichszym głosem.

Florian, który już poselstwo swe sprawiwszy, czuł się tu zbytecznym, chciał się pokłonić panu i odejść.

Wstrzymał go stary pan.

Słuchaj no, jak cię zową?

odezwał, zbliżając się doń.

To, coś mi odniósł, tego innym nie powiadaj.

Dowie dzą się i tak zawczasu, a dziś trwogi siać nie trzeba.

Język za zębami trzymaj, chceszli cały być.

Spytają cię, skąd, z czym powiadaj, żeś do wojewody jeździł i sprawił, co

kazano.

Wtem Hebda, śmiejąc się i po ramieniu bijąc Szarego, za wołał: Miłościwy Panie, za tego ziemianina jako za siebie samego ręczę, bo lepszego żołnierza u mnie w Sieradzkiem nie ma nad niego.

Perła to jest!

Szary się nieco pokłonił, a stary król zza frasunku swego uśmiechnął mu się tak, jak by słonko zza chmury błysnęło.

Wyszedł wreście z namiotu Florian przejęty cały tym, że króla widział z bliska i mówił z nim, obiecując sobie, że mu to na cały żywot jego pozostanie w pamięci.

Chciał iść do koni swych i czeladzi, aby do miasta ciągnąć i tam jakiejkolwiek gospody sobie szukać, aby spocząć trochę,

.


 

choć wiedział, że o to łatwo nie było.

Lecz ledwie kilka kro ków od namiotu odstąpił, gdy się znalazł wpośród znajomych Sieradzian, którym już Trzaska o nim rozpowiedział, a i ten też był między nimi.

Szary i ojciec jego oba mieli wielką u ludzi miłość.

Otoczyli go dalsi i bliżsi, nawołując:

Florekl A tyś tu z nami!

Bywaj do swych!

Chodź do nas!

Trzaska go pod rękę ujął.

Na miłego Boga odezwał się trochę zafrasowany S”zary, lękając się, aby go nie badano jam z długiej drogi!

Na siodle się stłukłem haniebnie, ledwie żyw stoję.

Nocy nie doaypiałeim, więc choć wam rad jestem z duszy, ale mi eto siana pilniej niż do ludzi.

A Trzaska na to:

Gdzież ty myślisz się mościć?

Do Krakowa?

Do miasta?

Ano tam mysz się już nie wciśnie, tak pełno.

Niektórzy na poddaszach legają, inni bodaj w rynku.

Gdyby tam przytułek był, już my byśmy też pod tę słotę cieplejszego kąta szukali.

Wziął go tedy Jarosz Grusza pod drugą rękę i rzekł:

Ja tu mam namiocik, a i siana wiązka się znajdzie i przy moich konie postawicie.

Chodź!

W kociołku się coś skwarzy, a tyś pewnie głodny.

Chodź!

Chodź!

odezwało się ze wszystkich stron.

Więc z jednej strony Trzaska, z drugiej Grusza wzięli go jak swojego i do namiotu wprowadzili.

Rozdziewaj się ze zbroi i bywaj jak w domu!

rozśmiał się Jarosz.

Wprawdzie dom płócienny tylko, żal się Panie Boże, ale w naszym rzemiośle, gdy i taki nad głową jest, Bogu dziękować!

Rozgościł się Szary, może i rad temu, iż swoich znalazł.

Dobry czas upłynął od tego dnia, gdy z Surdęgi wyjechał i o domu nie wiedział nic.

Korciło go strasznie spytać którego z tych, co bliżej mieszkali, czy co nie słyszał o rodzinie.

A troskał się nie bez przyczyny, bo tam mola srogiego miał, który go gryzł.

Lecz jak z jednej strony pilno mu było dostać języka, tak również się obawiał złej wieści, której przeczucie ścigało go ciągle.

W tej niepewności będąc, postanowił czekać już lepiej, aż się jednemu z nich coś wyrwie, nie wywołując wilka z lasu.

Miał zamiar przed wyprawą, na którą musiał iść, wyprosić się jeszcze choćby na dzień jaki do Surdęgi.

Trzaska i Jarosz gościnnie go przyjmowali, a Grusza, wi dząc zmarzłym od rannego deszczu, krzyknął zaraz, aby mu piwa zagrzano.

Im też pilno było rozpytywać Szarego, co sły szał i widział w Wielkopolsce.

Trzaska nalegał zwłaszcza.

A przywiodą nam stamtąd ludzi?

A ilu?

Nic nie wiem rzekł Szary.

Jeździłem do wojewo dy, sprawiałem, co mi zlecono, i tyle mi rzekł, że powinność swą zrobi, a ludzi zbierze.

Cóżeś widział w Poznaniu?

Nie było innego sposobu na to naleganie odpowiedzieć, tyl ko się żartem wykręcając.

Com widział?

odparł, uśmiechając się Szary, choć do wesołości żadnej ochoty nie miał.

Ano, królewiczową, któ ra pieśni śpiewała.

No i u Wilczka w gospodzie dziewkę jego Marychnę, taką, że gdyby na nią zbroję wdziać, byłby z niej żołnierz.

Patrzajcie gol wykrzyknął Trzaska.

Cóż się waści w drodze stało?

Człek, co nigdy na niewiasty nie patrzył, te raz ino je widział!

Ani go poznać!

Szary się zafrasował drobinkę.

Dalibyście mi pokój, bom ono ledwo żyw.

Jestem tak znużony, że języka w gębie zapomniałem.

A o Marychnie pamiętał!

przerwał Grusza.

Śmieli się tedy.

Przyniesiono kubek piwa grzanego, lecz gdy je drudzy zo baczyli, że z kminem było i zapach poszedł po namiocie, za częli się go napierać.

Musiał Grusza cały kociołek kazać na stawić, bo z piwem jak z pigmentem, wiadoma rzecz, tylko począć trudno, a gdy się zakosztuje, nigdy go dosyć.

Pod na miotem tedy wesoło było, a Szary myślał sobie:

e jiif

.


 

Dzięlcł ci, Panie Boże, nie muszą o moich wiedzieć złego nic, gdy tak są weseli.

Na uboczu tylko siedział najbliżej Surdęgi mieszkający Napiwon, człowiek kwaśny i skarżący się zawsze a zbiedzony.

Na niego poglądał Szary, bo czegoś posępny wyglądał, lecz nie było dziwu; takim on całe życie prawie bywał.

Milczał Napiwon, do kubka tylko zaglądając i cale wesoło ści nie dzieląc.

Dawnoście z domu?

zagadnął go wreście Szary.

Ja? odparł Napiwon (na imię mu było Zegota).

Hm, jam się najpóźniej przywlókł, z końmi biedę miałem.

Człek mi zasłabł.

Westchnął.

Sądził Szary, że mu co powie o ojcu i o Surdędze, ale ani słowa.

Byłby zapytał, strach go brał.

Myślał zresztą, gdyby uchowaj Boże złego co było, jużci by oznajmił.

Tymczasem śmiano się i coraz pod namiotem stawało się weselej, a o spoczynku ani tu było pomyśleć.

Trzaska, który kości lubił, szukał już kubka i człowieka, z którym by grał.

Grusza zaś, że kosterów nie cierpiał, przeciwił się.

Ciskać u siebie kośćmi nie dam rzekł bo to z tego zawsze w końcu krew musi popłynąć.

Ale piwo z kminem nosili.

Szaremu w głowie szumiało i ze znużenia, i z gwaru.

Wtem Napiwon się podniósł z siedzenia i zbliżył do niego.

Siadł na ziemi.

Wyście dawno z Surdęgi?

zapytał go.

Mnie się już wiekiem wydaje westchnął Szary.

Spojrzeli sobie w oczy.

Spokojnie tam?

spytał Florian, strzymać się już nie mogąc.

Napiwon zadumał się, ramionami strząsnął.

A kiedy u was spokój?

mruknął.

Dopóki wy Bąka pod bokiem będziecie mieli, spokoju nie zażyjecie.

Szary aż się porwał.

Mów!

Spłatał już co?

zakrzyczał, a głos mu drżał z gniewu.

Napiwon zdawał się mierzyć słowa i ociągać.

Gdyście z domu odjeżdżali rzekł juści nie mogli ście się spodziewać, aby on z tego nie korzystał.

Na to tylko czekał.

Drugiego dnia już Surdęga była jak w oblężeniu.

Ludzi pościągał...

A ojciec mój?

zawołał Szary.

Ojciec czuwa, nie bójcie się odparł Napiwon.

By dło wam wszystkie zabrali z waszego własnego pastwiska, ale stary zaraz z ludźmi wyskoczył i odbił.

Bąk ze swymi napadł na wasz grodek, ale mu dali tęgą odprawę.

Boże miłosierny!

pot ocierając z czoła przemówił pomilczawszy Szary.

Kiedyż ja od tego wroga będę wolnym?

Napiwon ręką tylko machnął, jakby powiedzieć chciał, że się tego ani mógł spodziewać.

Wstał i oddalił się.

Szary został w miejscu jak przykuty, zasępiony, nie słysząc i nie widząc nic, tak go ta nowa napaść sąsiada zgryzła i prze straszyła.

A tu potrzeba było, powinności rycerskiej czyniąc zadość, iść z królem, który ludzi potrzebował jak najwięcej.

Trzaska zaraz po twarzy mu poznał, że się czymś struć mu siał.

A tobie już Napiwon pewnie coś niedobrego powiedzieć musiał?

zapytał.

Jam z tym nie spieszył, choć tyle wiem, co i on.

Ależ to dla was chleb powszedni, gdy Bóg Bąkiem obdarzył.

Żal mi mojego starego i żony, że ich w niepokoju tym zostawić muszę, póki Bąk też na wyprawę nie pójdzie.

Bąk zachorzeje albo za siebie wyśle kogo odezwał się Trzaska właśnie dlatego, aby pod niebytność waszą dojadł staremu i żonie.

Kto nie zna Bąka?

Gdybym Boga w sercu nie miał począł Szary dawno by mu strzała w serce należała...

Myślę rozśmiał się Grusza że gdybyście tylko mo gli, powinniście go sprzątnąć, ale się on tak goły na bełt” nie nastawi.

Z nim trudna sprawa, jak zły, tak chytry jest.

 

.


 

Przyjdzie i nań godzina!

westchnął Szary.

Jakoż się przecież w namiocie przerzadzać zaczęło i Grusza, odprawiwszy resztę, opłotki zaciągnął, straż postawił, a panu Florianowi posłanie wskazał, aby spoczął.

Gdy po twardym śnie zbudził się nasz podróżny, w obozie wszystko spało jeszcze, noc była.

Jego teraz sen już nie brał, czekał poranka, aby Hebdy wyszukać i do domu się na krótki choć czas wyprosić.

Za wojewodą potrzeba było do miasta, bo stał gospodą u jednego z radnych, Heynucza z Nisy.

A do niego się do stawszy Szary, gdy stękając na czas do domu się prosił, wo jewoda zrazu słuchać o tym nie chciał.

Ja bez was jak bez prawej ręki...

począł wielce zanie pokojony.

Miłościwy wojewodo, ale ja tu z troski zemrę.

Wiecie mojego sąsiada, Bąka Nikosza.

Ten mi już znowu na starego ojca i żonę napaści czyni.

Chcę choć zajrzeć a ubezpieczyć ich.

Tu się skłonił.

Panie wojewodo rzekł na Boga miłego, poślijcie mu wici pod gardłem, aby się stawił do wyprawy.

Przynajmniej i ja spokojniejszy pójdę, nie przemyślając noc i dzień, co się tam u mnie dzieje...

Poślę za nim!

Uczynię, co chcecie zawołał wojewo da ale bez was się nie obejdę!

Wrócę wnet, byłem moich raz jeszcze zobaczył!

westchnął, prosząc się, Szary.

Hebda ręką dał znak, że przyzwala.

Florian się pokłonił i, wymknąwszy z namiotu, natychmiast na koń siadł, pędząc do domu.

VII

Vkoło zameczku Surdęgą zwanego, od niepa miętnych czasów z szerokimi pól i lasów obszary należącego do rodziny zawołania Koźlarogi, na wzgórzu łysym stała dłu go pustką chwastem porastająca kupa gruzów i węgla.

Powia dano w okolicy, że niegdyś Połowcy , wtargnąwszy tu zago nem i darmo usiłując dobyć Surdęgę, na mniejszy ten grodek, do opanowania łatwiejszy, rzucili się, złupili go i spalili.

Od tych czasów szmat ziemi do gródka należący leżał odłogiem bezludnym długo, tak prawie jak bezpański.

Ci, do których ziemia bez łudzi należała, nie dbali o nią wiele, a mieszkali pono gdzieś aż w Łęczyckiem.

Koźlarogów zameczek czasu tego napadu utrzymawszy się, a i ludność swą co bliższą ocaliwszy, po najeździe Połowców, osadników mając, stał się kilku siół głową.

Należały doń Mojkowce, Wroników, Wożniki, w których kołodzieje sie dzieli, i Laski.

Ziemi było dosyć, lasy obszerne, łąk nad Pilicą przestrzeń znaczna.

Gdy sąsiedni grodek, który podówczas Wilczą Górą zwano, pustką stał, mało nie przez cały wiek, a o grunta jego nikt się nie troszczył, granice pozarastały i zapomniały się, z Surdęgi ludzie od skrajów zarywali po trosze co lepszej a dogod niejszej ziemi.

Wypasano na łąkach trzody i siano z nich zbie rano, bo nikt tam nie zaglądał.

Ziemia bez ludzi, naówczas i długo jeszcze potem, była w bardzo niskiej cenie.

Wioski z lasami i gruntami nabywano za kilka kóp groszy, za trochę sukna, kilka koni lub bydła sztuk niewiele.


Date: 2015-12-11; view: 847


<== previous page | next page ==>
Wszystkie one prawie na | Na Wilczej Górze i jej gruntach nikt się nie
doclecture.net - lectures - 2014-2025 year. Copyright infringement or personal data (0.055 sec.)