Home Random Page


CATEGORIES:

BiologyChemistryConstructionCultureEcologyEconomyElectronicsFinanceGeographyHistoryInformaticsLawMathematicsMechanicsMedicineOtherPedagogyPhilosophyPhysicsPolicyPsychologySociologySportTourism






Maja – poniedziałek 13 page

Początkowo Schmidt wcale nie chciał się zgodzić, by pi­sali razem książkę. Dopiero kiedy dowiedział się, że Elwira kupiła Kaiserhof, przyjechał na spotkanie. Usiadł w salonie i pokiwał głową na znak, że przyjmuje propozycję. Cieszyła się, że będą się spotykać.

Tym razem ich relacja była zupełnie inna. To ona była osobą proszącą, a on sprytnie wykorzystywał jej uległość. Od razu wyczuł, że jej małżeństwo nie jest doskonałe. Zaczął bawić się jej emocjami. Początkowo broniła się i utrzymy­wała dystans. Nie odpowiadała na komplementy ani na listy o treści osobistej. Nie był natarczywy - wiedział, że jest in­teligentna i wciągnięcie jej w sieć musi odbyć się niepostrze­żenie. Początkowo pisał do niej tylko maile na zadany temat do książki. Odpowiadała mu w podobnym stylu, bardzo cor­rect. On zaś uparcie karmił ją pochlebstwami, komplemen­tował umysł i bezczelnie uwodził. Pierwsze jego umizgi zi­gnorowała, za kolejne podziękowała. Kiedy zaproponowała mu spotkanie na mieście, zamilkł na tydzień. Poczuła wte­dy pierwszy raz, że jej na nim zależy. Zadzwoniła więc, by spytać, czy go nie uraziła. Od razu zauważył, że była onie­śmielona.

- Wszystko w porządku. Jestem w domu z żoną - od­rzekł.

Zarumieniła się jak uczennica. Z ulgą stwierdziła, że Schmidt tego nie widzi. Uświadomiła sobie jednak, że ona, ekspert od seksu, próbuje uwieść żonatego faceta. Postanowiła się natychmiast wycofać. - Chciałam omówić kilka akapitów, ale to może poczekać.

Już chciała przerwać połączenie, gdy usłyszała: - Miło, że zadzwoniłaś. Wszystko opowiem ci w liście.

Ale nie napisał. Ani tego, ani następnego wieczoru. Nie odważyła się drugi raz zadzwonić. Czwartej nocy znalazł ją na Skypie. Rozmawiali przez komunikator tekstowy. Nie musieli się ukrywać przed współmałżonkami. Kiedy dwie godziny później Elwira kładła się spać, uświadomiła sobie, że ani jedno zdanie tej rozmowy nie dotyczyło pisanej wspól­nie publikacji. To był flirt, w którym Elwira uczestniczyła czynnie i w pełni świadomie. Zadrżała. Nie zauważyła, kie­dy Johann obudził ją z seksualnego letargu. Znała go prze­cież doskonale z terapii. Wiedziała, że każdy jego ruch ma swój cel. Teraz to ona była kolejnym celem, a relacja z nią - grą strategiczną. Ale nie zdobyła się na zerwanie tego kon­taktu. „Musimy napisać tę książkę. To tylko książka. Muszę go bliżej poznać, żeby dobrze pokazać zjawisko” - oszuki­wała samą siebie.



Teraz Schmidt pisał coraz rzadziej. I nawet jeśli obiecał napisać coś do książki, przesuwał godziny wysyłki do póź­nych godzin nocnych. Ona zaś zamiast skupiać się na swoim życiu rodzinnym, przesiadywała przed komputerem. Tylko po to, by przeczytać około trzeciej nad ranem, że Johann życzy jej dobrej nocy. Bardzo często czekała na darmo - skrzynka była pusta.

Potem Johann zmienił strategię. Zaczął zasypywać ją SMS-ami. W ten sposób ją kontrolował -wiedział, co robi, co je, gdzie idzie, jakie ma plany. Kiedy nie odpowiadała, wysyłał ponaglenia w postaci pustych wiadomości lub pytaj­ników czy wykrzykników. Nagle okazało się, że interesuje się tym, co ona - zbierał dane o niej, jak wywiadowca go­spodarczy bada konkurencję. Wreszcie znał każdy element jej życia. Umiejętnie wykorzystywał tę wiedzę, by wcią­gnąć ją w długie mailowe dyskusje. Opowiadał o swojej żo­nie. Wyrażał się o niej z politowaniem, jakby była starym sprzętem w domu, który trzeba wymienić, i tylko z litości nie wynosi się go na śmietnik. Zwierzał się, że jedyną osobą, na której mu zależy, jest córka Klaudii - Magda, która jest wyjątkowo inteligentna - prawie jak on sam - lecz z po­wodu kompleksów sprawia wrażenie zahukanej. Zapewniał Elwirę, że kiedy Magda uwierzy w siebie, przejmie po nim przedsiębiorstwo. Całymi godzinami mówił o swoich kło­potach z potencją.

Często milczał przez kilka dni, które wydawały się lekar­ce wiecznością. Nie odpowiadał wtedy na e-maile, esemesy, nie odbierał jej telefonów, wyłączał Skype’a. Elwira odcho­dziła wtedy od zmysłów. Nie była w stanie skoncentrować się na pracy. I nie mogła tego znieść. Dzwoniła do niego nie­ustannie, zostawiała wiadomości u sekretarek, domagała się spotkania pod pretekstem książki. Nie mogła zasnąć, dopó­ki nie usłyszała jego głosu.

- Dziś nie mogę, jadę z rodziną do znajomych - od­mawiał oficjalnym tonem, a Elwira czuła, jakby uderzał ją w twarz. Upokarzał ją. Wtedy pierwszy raz próbowała usta­wić granicę w ich relacjach. Nie chciała zrezygnować z książ­ki, ale nie potrafiła sprawić, by Johann traktował ją inaczej. Miał ją w garści.

Kilka dni później w nocy dostała wiadomość. Schmidt wysłał jej zdjęcie swojego członka we wzwodzie z dopiskiem: „Dzięki tobie”. Z samego rana zadzwonił z przeprosinami - był słodki jak miód. Zaproponował jej obiad w najlepszej re­stauracji w mieście. Następnego dnia zabrał ją na wycieczkę za miasto, która przeciągnęła się do wieczora. Kolacyjki i lun­che, w trakcie których głównie mówił o sobie, trwały pra­wie tydzień. Obsypywał ją drobnymi prezentami. Wysyłał kwiaty na adres jej gabinetu. W niedzielę ten miodowy ty­dzień się skończył, choć Schmidt wciąż podtrzymywał kon­takt. Cały dzień wysyłał jej pikantne sms-y. W poniedziałek znów zamilkł. Jeden dzień milczenia Elwira zniosła dziel­nie, we wtorek wieczorem była już wściekła. Nie patrząc na zegarek, zadzwoniła, by zrobić mu awanturę.

- Słucham - telefon odebrała jego żona. Lekarka aż się zapowietrzyła.

- Słucham - powtórzyła kobieta. - Pani Poniatowska?

- Tak - jęknęła Elwira. Czuła się, jakby złapano ją na kradzieży.

- Johann tyle o pani opowiada... - szczebiotała nicze­go nieświadoma Klaudia. - Jest pani niesamowitą osobą.

Tyle pani zawdzięczamy. Jego wyleczenie z nałogu, a teraz ta książka... Proszę do nas kiedyś przyjść na kolację.

Elwira przytaknęła i szybko się rozłączyła. Zamiast wście­kłości czuła teraz ból. Wtedy pierwszy raz dotkliwie poczuła, że nie potrafi zapanować nad swoimi uczuciami do Johanna. Wiedziała, że ją skrzywdzi i że się nią bawi. Choć do tej pory nie zaszło między nimi nic, co można nazwać zdradą, czu­ła się już jak jego kochanka. W ciągu zaledwie trzech mie­sięcy omotał ją. Potem było już tylko gorzej.

Już nie zabiegał o nic. Skończyły się kwiaty, prezenty, kolacyjki, nawet listy. To ona teraz żebrała o jego uwagę. Czasem łaskawie zgadzał się na spotkanie. Umawiał się z nią w „Latawcu”, podrzędnym motelu na godziny z barem, blisko jego firmy, choć doskonale wiedział, że Elwira będzie musia­ła zaniedbać swoje obowiązki, by móc przyjechać. Zwykle w czasie lunchu, tłumacząc się, że każdego dnia ma napięty grafik. Kiedy zaś wybijała ustalona minuta końca pseudo- randki, zrywał się i wychodził. Czasem w ostatniej chwi­li zmieniał miejsce i wybuchał gromkim śmiechem, kiedy skarżyła się, że bawi się z nią jak z dzieckiem. Kiedy robiła mu wyrzuty, karał ją całkowitą obojętnością. Potrafił mil­czeć tygodniami. Źle znosiła tę tresurę, a jednak nie potra­fiła wycofać się z gry.

Kiedy ją odtrącał, nie mogła spać. Nie przestawała o nim myśleć, była wciąż pobudzona. Kilka razy nie wytrzymała tego napięcia i próbowała zmusić Michała do seksu.

- Zachowujesz się jak suka w rui - odepchnął ją ze wstrętem.

Na zmianę cierpiała i była w euforii. Doskonale rozumia­ła, że relacja z Johannem jest chora, ale nie była w stanie jej przerwać. Johann dostarczał jej całkiem nowych przeżyć. Już dawno nie czuła tak silnych emocji.

Przede wszystkim był kompletnym przeciwieństwem jej męża - stuprocentowym samcem. Klął. Nie hamował agre­sji. Dążył do dominacji. Był egocentrykiem, skupiającym na sobie całą uwagę. Imponował jej. Nosił garnitury od Bossa i koszule od Armaniego, a nie jak jej mąż - sportowe, ob­cisłe ubrania, którymi mógłby wymieniać się z siedmio­letnim synem. Johann jeździł saabem, Michał starą sierrą i to kupioną za jej pieniądze. Kiedy gdziekolwiek wybierała się z Michałem, nie tylko musiała zapłacić za siebie i syn­ka, ale i za męża. Do czasu poznania Johanna nie zdawa­ła sobie sprawy, jak bardzo jej to przeszkadza. Schmidt nie rozprawiał o tym, co kiedyś zrobi, gdyby w kraju było ina­czej - tak jak Michał. Tylko robił to i informował ją „po fakcie”. Mówienie nie zastępowało mu działania, nawet je­śli chodziło o wielomilionowe kwoty. Znał się na najnowszej technologii przetwarzania odpadów, brał udział w przetar­gach na zakup prasy hydraulicznej czy chwytaka łupinowe­go, z których każdy kosztował tyle, co połowa ich kamieni­cy na Stawowej. Chodził na spotkania biznesowe. Wszystko miał obliczone. Bogaty, silny, bezkompromisowy zwycięz­ca. Najpierw zaintrygował ją, potem zafascynował, a wresz­cie uzależnił od siebie. Zanim się obejrzała, była już śmier­telnie zakochana. Początkowo wmawiała sobie, że to uroz­maicenie małżeńskiej nudy, niegroźny wirtualny romans. Nigdy się przecież nie całowali, nie doszło między nimi do żadnego seksualnego kontaktu, choć w sieci pozwalali so­bie na intymne wyznania. Gdyby o tej relacji opowiedział jej jakiś pacjent, nazwałaby ją jednoznacznie:

- Uprawiacie państwo seks przez Internet. To bardzo niebezpieczne.

Ale to dotyczyło niej samej. Nie potrafiła stanąć przed lustrem i powtórzyć tej kwestii oraz zrobić jedynej rzeczy, która mogła ją uratować - zerwać kontaktu ze Schmidtem. Zamiast tego przez ponad rok się oszukiwała. Tkwiła w ilu­zji dla cudownego poczucia nieważkości. W jej wyobraźni odbywało się alternatywne życie seksualne ze Schmidtem, które dawało jej ogromną satysfakcję i nie potrafiła z niego zrezygnować. Tolerowała dziwne znikanie męża wieczorami, czasem na cale noce. Obwąchiwała jego ubranie, kiedy odsypiał balangi, ale nigdy nie znalazła śladów szminki czy zapachu damskich perfum. Brudna odzież pachniała co naj­wyżej papierosami, a czasem nie było na niej żadnych śla­dów pobytu w knajpie. Akceptowała jego koleżanki płaczą­ce mu w rękaw, jego znajomych designerów, których nigdy jej nie przedstawił. Michał zaś sprawiał wrażenie, jakby nie podejrzewał jej zdrady.

„Tylko czy to rzeczywiście była zdrada?”, zastanawia­ła się teraz. Tak, miała takie poczucie, choć między nią a Johannem nigdy nic się nie zdarzyło. W tej kwestii nie kłamała policji. A cała reszta? Ten magiczny świat, w któ­ry wkroczyła w wieku 50 lat dzięki Johannowi - nie mo­gła o tym mówić policji. Przecież żaden z nich by tego nie zrozumiał. Naraziłaby się tylko na śmieszność. Czy ktokol­wiek mógłby ją zrozumieć? Taką miłość przeżywa się prze­cież tylko raz. I nie żałowała ani jednej chwili, choć wiedzia­ła, że Schmidt omal jej nie zniszczył.

Kiedy teraz leżała na łóżku, świat wokół wirował. Widziała, jak przez mgłę żyrandol z wiatrakiem, szyk mody lat osiem­dziesiątych, który leniwie kręcił się nad jej głową i niesku­tecznie rozgarniał gęste, gorące powietrze. Odurzona lekami i alkoholem uświadomiła sobie prawdę, której wcześniej nie chciała przyjąć do wiadomości. Coś całkiem nowego. Prawdę, którą odpychała od siebie miesiącami. Johannowi wcale na niej nie zależało. Wymyśliła to sobie, a on zabawił się jej uczucia­mi, jak to mają w zwyczaju seksoholicy. Nikt nie musiał jej tego wyjaśniać. Była przecież najlepszym ekspertem od seksu i małżeńskiej harmonii w tym kraju. I za taką wiedzę dostaje od innych pieniądze. Co za ironia losu, pomyślała. Ze to wła­śnie ona wpakowała się w taką kabałę. Chciała się roześmiać, ale nie mogła, bo łzy spływały jej po policzkach. Płakała bez­głośnie. Nie wydała z siebie ani jednego dźwięku.

Na filmach w takich sytuacjach nagle coś się dzieje. Ktoś dzwoni, ktoś pojawia się nieoczekiwanie, przychodzi list albo bohaterka doznaje olśnienia i już wie, jak ma postąpić. Ale to nie był film i nie zdarzyło się nic niezwykłego. Cisza potęgo­wała jedynie bezsilność lekarki. Elwira czuła się jak w mat­ni i nie miała pojęcia, jak z niej wyjść. Wiedziała, że jej pro­blemem jest nie tylko tragicznie utracona miłość. Problem był o wiele głębszy. I nie miała pojęcia, jak sobie z nim po­radzić. Leżała zwinięta w kłębek, płakała. Po godzinie emo­cje opadły i postanowiła zabić smutek pracą. Podeszła do drzwi, gdzie po wejściu postawiła torbę z laptopem, lecz nie mogła jej nigdzie znaleźć. Pomyślała, że pewnie laptop zo­stał w samochodzie. Spojrzała na swoją twarz w lustrze, na rozczochrane włosy i zgniecione ubranie. Stwierdziła, że nie może się tak pokazywać ludziom. Postanowiła, że pój­dzie po niego wieczorem. Na najpilniejsze e-maile odpowie teraz, korzystając z komputera Michała, który sama przy- targała na górę, uznając, że może mu być potrzebny, kiedy wypuszczą go z komendy.

W czasie kiedy komputer ładował konfiguracje, skorzy­stała z toalety. Myślała wciąż o sobie i o tym, jak bardzo jej życie naznaczone jest porażkami w życiu osobistym. Zastanawiała się, dlaczego tak jest.

- Dobrze, że nie żyjesz - zwróciła się do Johanna.

- Teraz sama bym cię zabiła - zamruczała i rzuciła wiązan­kę niewybrednych przekleństw. Poczuła ulgę i uświadomiła sobie, że jest w niej tyle goryczy, żalu i wściekłości. Przede wszystkim na Johanna - za to, że jej nie kochał i za to, że już nie żył. Po jego śmierci bowiem czuła pustkę. To ostat­nie uczucie zdecydowanie dominowało. Uspokoiła się tro­chę i zadzwoniła do syna. Rozmawiała z nim, udając weso­łą, by Tymek nie zauważył zmiany w jej zachowaniu. Wiele ją to kosztowało, ale poczuła się spokojniejsza. Synek opo­wiadał jej o tym, co dzieje się na obozie i jak opiekuje się swoim koniem Herkulesem. Odetchnęła z ulgą, że dziecko ma się dobrze i jest szczęśliwe. Zrezygnowała z otwierania poczty. Zamknęła klapę komputera męża i postanowiła pojechać do koleżanki. Nie minęło pół godziny, kiedy już sie­działa w taksówce. Jechała do znajomej bizneswoman, któ­ra racjonalnie podchodziła do życia i zawsze była optymist­ką. Elwira była przekonana, że spotkanie z Nataszą poprawi jej nastrój.

 

***

Magda Wiśniewska przygładziła popielate włosy grzecz­nie zaplecione w cienki warkocz i ruszyła w kierunku głów­nego wejścia do szpitala. Miała wrażenie, że serce zaraz wy­skoczy jej z piersi. Kilka razy obejrzała się za siebie, ale nie zauważyła nikogo, kto zwróciłby na nią uwagę. Wciąż była niewidoczna. Całe życie tak się czuła. Zdarzało się, że kie­dy próbowała się odezwać, kilkakrotnie powtarzała swoją kwestię, a mimo to jej nie słuchano. Z czasem przyzwycza­iła się do tej „czapki-niewidki”, dostrzegła plusy. Będąc nie­widzialną, mogła lepiej ocenić sytuację. Nauczyła się pla­nować strategię działań i robić podchody. Mogła niezau­ważona sprawdzić coś, na co inni, „wyraźnie widoczni” nie mieli szansy. Niestety, dla mężczyzn też była przezroczy­sta. Rozterki miłosne czy zbliżenia cielesne rozpamiętywała jedynie w fantazji. Tam wszystko było możliwe i chwytała z wyobraźni garściami. Była odważna, przebojowa, uwodzi­cielska, czasem wyuzdana. W fantazjach nie było miejsca na nieśmiałość, ponieważ to ona sama rozdzielała bohate­rom role i nic dziwnego, że wtedy to ona sama odgrywała te główne. W fantazjach mężczyźni nie wprawiali jej w zakło­potanie, osłupienie, nie szydzili z niej ani nie oceniali kry­tycznie jej niedoskonałego ciała. Była uwielbiana i kochała siebie samą. Wystarczyło, że przymknęła powieki i znajdo­wała się natychmiast w tym alternatywnym świecie ma­rzeń, najbezpieczniejszym i najbardziej fascynującym. Nikt oprócz niej nie miał do niego dostępu, co napawało ją siłą godną olbrzyma o nieskończenie wielkiej mocy, porówny­wanej z boską. Teraz jednak koślawo stawiała stopy, skrupulatnie liczyła kroki dzielące ją od wejścia i panicznie bała się, że w tych szpilkach zaraz wywinie orła. Do tego jeszcze napakowana po brzegi torebka wciąż spadała jej z ramienia. Nie chciała myśleć, w jakim stanie są kwiaty, które niosła w prawej ręce. Sama nie wiedziała, dlaczego je kupiła, prze­cież matka i tak ich nie zauważy.

- Gdyby była w stanie je dostrzec i tak by tego nie do­ceniła - uśmiechnęła się kwaśno.

Czasem Magda miała wrażenie, że nie jest córką tej ko­biety, tak bardzo się różniły. Ale niosła te kwiaty, ulegając dobremu wychowaniu i zasadom, które lubiła pielęgnować - to dawało jej poczucie bezpieczeństwa i porządku. Chaosu nie cierpiała. Gdyby była mężczyzną, z całą pewnością ma­rzyłaby o karierze wojskowej. Porządek, działania wytyczo­ne precyzyjnie „odtąd-dotąd”, tak jest - wykonać. Tak na­prawdę chciała, by świat był „czarno-biały” - dobry lub zly, zupełnie nie rozumiała odcieni szarości i niejasnych sytu­acji. Tak jak teraz - do chorego zawsze idzie się z kwiata­mi i mandarynkami. Choć owoce sobie darowała.

Szpilki, które miała na nogach, były przyciasne. Uciskały ją w palce, więc trudno jej się maszerowało. Zwłaszcza że na tak wysokich obcasach szła właściwie pierwszy raz w życiu. Buty należały do matki. Znalazła je, kiedy szukała szlafroka, który zamierzała zanieść mamie do szpitala. Kiedy otworzy­ła garderobę Klaudii, nie mogła się powstrzymać i zaczęła grzebać w jej rzeczach. Z ciekawości policzyła buty niedba­le wrzucone w rząd szuflad. Wkurzało ją bałaganiarstwo. Od zawsze była poukładana, więc zaczęła je sortować i cho­wać do rozsypanych pudełek. Kiedy znalazła model z praw­dziwej wężowej skóry z wściekle czerwonymi obcasami - pamiętała je, ojciec przywiózł je z Włoch kilka lat temu - z głupiej babskiej próżności założyła je na nogi. Poczuła przez to nieokreśloną bliskość z matką i niczym morder­ca biorący talizman - jakiś przedmiot ofiary na pamiątkę, smak wygranej, jak nagroda po skutecznie stoczonej bitwie.

Tak się zaangażowała w to poznawanie i poszukiwanie cze­goś, sama nie wiedziała czego, że nie zauważyła, kiedy wy­biła 19. Zdenerwowała się, bo o tej godzinie powinna być już w szpitalu. Ostrożnie zeszła na dół, wyszukała kluczy­ki do auta matki i po prostu wsiadła za kierownicę. W tych szpilkach nie potrafiła wyjechać z bramy, prowadziła więc boso. Kiedy jednak dojechała na miejsce, musiała już zało­żyć je ponownie. Z trudem, niczym na szczudłach, dotar­ła do windy i z radością nacisnęła przycisk. Drzwi rozsunęly się natychmiast, jakby winda na nią czekała. Zrobiła krok i w tym momencie kwiaty wyślizgnęły się z opakowa­nia i rozsypały na posadzce. Postawiła torebkę w drzwiach windy, by zablokować jej zamknięcie i pieczołowicie pozbie­rała wszystkie tulipany. Niektóre były powyginane, miały wymięte płatki, żaden jednak nie był złamany. Zadowolona weszła do windy i przejrzała się w lustrze. W pierwszej chwi­li nie rozpoznała siebie - to przez kosmetyki matki, któ­rych użyła kilka godzin temu. Makijaż, tak jak obuwie, miał dziś w jej życiu premierę. Magda uznała, że całkowicie sa­tysfakcjonującą.

Przed wejściem do sali stał stosunkowo młody policjant. Wyraźnie się nudził. Wyginał plecy i ziewał. Magda za­raz dostrzegła, że na pasku ma kaburę z bronią. Na tabo­recie obok, który ktoś wspaniałomyślnie postawił mu, by sobie odpoczął na służbie, leżało kilka popularnych gazet. Nie wyglądał na groźnego glinę. Twarz miał pospolitą, bez znaków szczególnych. Magda inaczej wyobrażała sobie po­licjantów z sekcji zabójstw. Ten nie nadawał się na odtwór­cę siebie w filmie.

Sądziła, że będzie chciał ją wylegitymować. Zaniepokoiła się, że nie wzięła dowodu tożsamości. Starała się iść jak najci­szej, lecz to było trudne bez stukania, a jeszcze trudniej było jej zachować równowagę na tych dziesięciocentymetrowych szpilkach. On, jak widać, nie był zbyt czujny. Zauważył ją dopiero wtedy, kiedy stanęła przed drzwiami i chrząknęła znacząco. Odwrócił się. Po czym odezwał się niezwykle ni­skim głosem, który zupełnie nie pasował do jego postury.

- Słucham.

- Przyszłam do matki - powiedziała i nie czekając na odpowiedź, popchnęła drzwi sali. Wszedł za nią.

- Tutaj nie wolno wchodzić - ostrzegł ją niezbyt groź­nie.

- Mówiłam już - Magda nie poznawała swojego gło­su. - Jestem córką pacjentki. Chyba mogę pobyć chwilę sama z matką?

Policjant speszył się. Możliwe, że dopiero teraz do niego dotarło, co dziewczyna mówi.

- Muszę powiadomić lekarza i jednostkę o pani wizy­cie.

- Proszę bardzo - odrzekła i dodała z nonszalancją, rzucając kwiaty na sąsiednie łóżko. - I niech pan zorgani­zuje jakiś wazon.

 

 

- A... tak - wyjąkał policjant.

- To proszę coś z nimi zrobić. I zostawić mnie chwilę samą z matką - jeśli będzie pan łaskaw - dodała. Policjant wyszedł zmieszany. Magda spojrzała na matkę, która leża­ła podłączona do różnego rodzaju rurek. Obok na monito­rze regularnie wiły się świetliste wężyki.

- I co teraz? Co ty sobie wyobrażasz? - zwróciła się z wyrzutem do leżącej. - Chcesz mnie tutaj zostawić samą?

Poczuła, jak łzy płyną jej po policzkach. Zsunęła buty i przytuliła się do matki. Chlipała cicho. Znów była małą dziewczynką, która nie chce dorosnąć. Nie słyszała, jak po­licjant wszedł, by uprzedzić ją o tym, że jest zmuszony po­prosić ją o opuszczenie sali. Kiedy jednak zobaczył, że dziew­czyna płacze, wycofał się. Magda chlipała jeszcze chwilę, wzięła matkę za rękę i pocałowała, po czym wstała i bez słowa opuściła salę.

Policjant widział, jak mija windę i rusza schodami. Miał wrażenie, że zaraz spadnie głową w dół, ale przytrzymała się barierki.

- Biedna dziewczyna - pomyślał i zanotował w kajeci- ku godzinę wizyty córki pacjentki. Był tak zaaferowany ob­serwowaniem młodej kobiety, że nie zauważył dorodnej bru­netki, która za jego plecami bezszelestnie przemknęła ko­rytarzem w kierunku sali, w której leżała Klaudia. Zanim odwrócił głowę od wężowych szpilek na niezgrabnych no­gach tej szarej myszy, tajemnicza kobieta niepostrzeżenie zamknęła drzwi.

 

***

Hubert Meyer wyszedł z mieszkania księgowej cały zla­ny potem. Nie dlatego, że był pod wielkim wrażeniem opo­wieści Haliny Boreckiej, powód był zdecydowanie bardziej trywialny. W jej mieszkaniu panowała okropna duchota, a ona zamiast szerzej otworzyć okno, wciąż dolewała mu gorącej herbaty. Dochodziła dwudziesta druga. Profiler był na siebie wściekły. - Już nie te czasy, chłopie. Nie możesz sobie pozwolić na takie długie nasiadówki - pouczał się na głos. Wiedział jednak, że było warto. To nie był stracony czas. Od księgowej Schmidta dowiedział się naprawdę bar­dzo dużo.


Date: 2016-01-05; view: 560


<== previous page | next page ==>
Maja – poniedziałek 12 page | Maja – poniedziałek 14 page
doclecture.net - lectures - 2014-2024 year. Copyright infringement or personal data (0.012 sec.)