Home Random Page


CATEGORIES:

BiologyChemistryConstructionCultureEcologyEconomyElectronicsFinanceGeographyHistoryInformaticsLawMathematicsMechanicsMedicineOtherPedagogyPhilosophyPhysicsPolicyPsychologySociologySportTourism






Maja – poniedziałek 10 page

Niewielkie mieszkanie już na pierwszy rzut oka zdradza­ło, że kobieta mieszka sama od lat. Lokal był urządzony cał­kiem przypadkowymi meblami. Niektóre pamiętały czasy młodości grubej jak balon księgowej. We wnętrzu, pozba­wionym gustu i niedoinwestowanym, panował perfekcyjny porządek. Profiler zapowiedział swoją wizytę krótko przed przybyciem, nie zostawił jej więc czasu, by mogła tak do­kładnie posprzątać. Borecka zaraz zaproponowała herbatę, a na stole postawiła talerz z kruchymi ciasteczkami i mi­seczkę z pralinkami. Główne miejsce jej miniaturowego sa­lonu zajmowało ciężkie przedwojenne biurko, na którym miała poustawiane w idealnym porządku przybory do pisa­nia, korektory, zszywacze, głośniki do radia i nowiutki lap­top. Na podłodze wiły się niedbale kable. Zważywszy na jej zwalistą posturę, przemieszczała się z minisalonu do kuch­ni z niezwykłą zwinnością. Ani razu nie zaczepiła o sieć przewodów.

- Słodzi pan?

Meyer pokręcił głową. Spostrzegł, że kobieta dość moc­no umalowała usta. Wyglądały groteskowo w zestawieniu z jej luźnym strojem. Była dobrze po pięćdziesiątce. Twarz miała nalaną i opuchniętą pod oczami. Jej oczy były jednak czujne i zdradzały życiowy spryt. Halina Borecka z pewno­ścią nie grzeszyła urodą, ale biła z niej pewność, że zna się na swojej pracy; wiedziała, jak obejść przepisy i nie narazić swoich klientów na zbyt wysokie podatki. Meyer był prze­konany, że jeśli sama nie będzie chciała współpracować, nie wyciągnie z niej żadnych informacji. Zastanawiał się, jaką podrzucić jej „kotwicę” - jak sprawić, by uznała, że opła­ca jej się współpracować z nim i opowiedzieć mu wszystko, co wie, choćby wcześniej zaplanowała milczenie aż po grób. Ta kobieta to stuprocentowa racjonalistka. Czuł, że tylko jed­no może ją przekonać - dobry interes. Nie miał jednak wie­le do zaproponowania. Prawdę mówiąc - nic. Gorączkowo myślał, jak ją sobie zjednać.

- A więc pan jest takim specjalnym policjantem, znacz­nie lepszym od innych - Borecka zaczęła od nieudolnych pochlebstw.

- Przede wszystkim jestem psychologiem - odparł i po­łożył na stole notatnik oraz dyktafon. - Moim zadaniem jest przygotować ekspertyzę, która ma ułatwić zatrzymanie sprawców. Nie jestem żadnym „nadpolicjantem”, choć cza­sem bardzo bym chciał - zaśmiał się.



- A ma pan broń i może na przykład kogoś areszto­wać? - zapytała z niewinną minką. Kiedy czekała na od­powiedź, jej twarz stężała niczym maska.

- Teoretycznie tak-odparł po namyśle. - Choć zwykle działam jedynie na polecenie prowadzącego śledztwo. Staram się dobrze wypełniać swoje obowiązki, ale zatrzymywanie sprawców zostawiam osobom do tego powołanym.

- Znaczy się temu przemiłemu panu z wąsami?

- Temu samemu.

Meyer zastanawiał się, dlaczego zaczyna od pochlebstw. Na co liczy? I co chce w ten sposób uzyskać?

- Ile lat pracowała pani z Johannem Schmidtem?

- Dla niego, nie z nim - poprawiła i podsunęła Meyerowi pod sam nos ciasteczka. - Proszę spróbować, świeżutkie. Ja, niestety, nie powinnam ich jeść... - po­gładziła się po wydatnym brzuchu, po czym sięgnęła po pierwsze z wielu, które pochłonęła zaledwie w kilka minut.

- Byłam jedynie człowiekiem do wynajęcia, nie wspólni­kiem pana Schmidta.

- Oczywiście.

- Siedem lat minęło w ubiegłym roku - ciągnęła.

- A jeszcze wcześniej wykonywałam dla niego zlecenia. Właściwie na stałe związałam się z Koenig-Schmidt w 2001 roku, kiedy Schmidt zaczął prowadzić interesy w Polsce. Wtedy, wie pan, były inne czasy. Ale co ja opowiadam te historie z mchu i paproci. Stara już ze mnie kobieta... - uśmiechnęła się przy tym lubieżnie i puściła do niego oko. Profiler aż znieruchomiał. - Cóż, nieskromnie powiem: znam się na swojej robocie - trajkotała tymczasem Borecka.

- Nie bez powodu Johann mnie wybrał. Zajmuję się kre­atywną księgowością od dawna. Pan wtedy jeszcze studio­wał, chodził w dzwonach i nie obchodził pana raczkujący kapitalizm.

- Niewiele wcześniej byłem didżejem na dansingach - podjął wątek. - Znałem przeboje ze wszystkich świato­wych list.

- Naprawdę? - uśmiechnęła się chytrze.

- To były czasy - Meyer udał, że zamyślił się i rozma­rzył. - Wtedy do głowy by mi nie przyszło, że trafię do po­licji - uśmiechnął się i po mistrzowsku zbliżył do świad­ka. Efekt został osiągnięty. Księgowa patrzyła teraz na nie­go inaczej. Widać tym drobnym wyznaniem wkupił się w jej łaski.

- Jak się poznaliście ze Schmidtem?

- To zabawne - roześmiała się Borecka. - Wie pan, chyba nikomu tego nie mówiłam...

Natychmiast spoważniała i poczuł, że się wycofuje. Zorientowała się widać, że może powiedzieć o jedno sło­wo za dużo.

- Zawsze jest ten pierwszy raz... - zachęcił ją.

- Właściwie to przypadkiem - zaczęła mówić, robiąc między zdaniami długie pauzy. - W hotelu... W hallu ho­telu Katowice... Siedział przy jednorękim bandycie, a do korytka jego automatu sypały się żetony. Rozbił bank. Ten hałas brzęczących monet zwrócił moją uwagę. W zasadzie z czystej ciekawości podeszłam do niego, żeby się przyjrzeć takiemu szczęściarzowi. Boże, jaki Johann był wtedy przy­stojny - rozmarzyła się. - Wysoki, barczysty... Wspaniale zbudowany mężczyzna. Prawie taki, jak pan, panie Meyer. Choć włosy już wtedy miał całkiem białe. Podobno osiwiał w jedną noc, gdy miał trzydzieści lat. Podeszłam i powiedzia­łam, że ma dzisiaj fart. A on odparł: „Jedni mają szczęście do pieniędzy, inni w miłości”. Tak się poznaliśmy.

- Co pani robiła w hotelu Katowice?

Księgowa zmieszała się.

- Miałam spotkanie z klientem.

- W hotelu?

- Tak, tam jest taka kawiarnia... - ucięła. Meyer przyj­rzał się jej badawczo. Czuł, że kobieta kłamie.

- I wtedy zaproponował pani współpracę? - mruknął. Księgowa poprawiła serwetkę na stole, zaczęła zbierać pu­ste szklanki po herbacie.

- No, nie tak prędko - odpowiedziała, żwawo rusza­jąc do kuchni. Miał wrażenie, że ucieka. - Napije się pan kawy? - krzyknęła z drugiego pomieszczenia.

- Tak, jeśli to nie kłopot - odparł Meyer i zmarszczył czoło. „Ciekawe, jak to naprawdę było?”, myślał.

- Pani Halino, dlaczego to panią wybrał? Nie miał swo­jej księgowej? Jak wcześniej prowadził biznes? - uparcie drążył, kiedy Borecka wróciła z parującym imbryczkiem. Westchnęła ciężko.

- Panie Meyer, czy to naprawdę takie istotne? - rozcią­gnęła usta w uśmiechu. Jej oczy pozostały zimne jak szty­lety.

- Chciałbym wiedzieć. To jakaś tajemnica?

- Żadna tajemnica, panie Meyer. Po prostu od począt­ku wyczuł, że pomogę mu w pewnym szemranym interesie. Pan rozumie...

- Nie - odparł zgodnie z prawdą.

Księgowa była coraz bardziej rozdrażniona.

- To stare dzieje. Naprawdę... On nie żyje, a ja nie chcia­łabym mieć kłopotów. Pan jest z policji. Gdybyśmy byli w in­nej relacji...

- Teraz pani żartuje, tak? - przerwał jej. - Bo jeśli nie to...

Z miejsca zrozumiała, gdzie jest granica poufałości z tym policjantem. Przyjęła pozycję zamkniętą - założy­ła rękę na rękę i wyprostowała się, na ile pozwalał jej wy­datny brzuch.

- Ale to jest wyłączone? - wskazała na dyktafon.

Meyer spojrzał na nią, chwilę mierzyli się wzrokiem.

- Wciąż jeszcze tak - odparł.

- Nie powtórzę tego przed sądem, rozumiemy się? - oświadczyła twardo księgowa. - Nawet jeśli ściągnie pan tutaj kontrolę skarbową czy choćby Generalny Inspektorat Informacji Finansowej[10]. Nikt już tego nie udowodni. Zadbałam o to. Ale panu powiem.

Meyer zastanawiał się dlaczego.

- Schmidt miał trochę pieniędzy do przeprania - kon­tynuowała zgodnie z obietnicą księgowa. - Podsunęłam mu pomysł z działalnością charytatywną. Na początku tyl­ko w tej kwestii współpracowaliśmy. Wtedy nie było takich obostrzeń jak dziś. Zresztą fundacja „Gwiazdeczka” była le­galna, wszystko było zgodne z prawem. Johann wprowadził tam trochę gotówki na próbę, a potem... Potem były inne rzeczy, dzięki którym oszczędzał na podatkach. Sowicie mnie za to wynagradzał. Czy możemy na tym zakończyć ten temat? - było to bardziej żądanie niż pytanie. Meyer pokiwał głową. Zerknął na urządzenie nagrywające, które cały czas było bezużyteczne. Na szczęście Borecka nie mia­ła nic przeciwko temu, żeby robił notatki. Pytał, czy pre­zes miał wrogów, czy ona kogoś podejrzewa. Kobieta nagle stała się nad wyraz otwarta. Czasem żądał szczegółów wy­magających wiedzy podatkowej, ale nawet gdy je wyjaśnia­ła, niewiele rozumiał. Kiedy po raz kolejny dopytywał się o konkretny przepis kodeksu spółek handlowych, zniecier­pliwiła się i odesłała go do literatury, a wreszcie do Internetu. Po chwili jednak wstała i podeszła do komputera.

- Lepiej sama to sprawdzę, bo pomyśli pan, że chcę coś przed nim ukryć - dodała, otwierając klapę uśpionego lap­topa.

Profiler nie musiał wstawać ze swojego miejsca, by widzieć ekran jej komputera. Komputer zażądał hasła, które Borecka błyskawicznie wstukała. Sprzęt załadował dane i na pulpicie Meyer dostrzegł otwartą stronę internetową. Borecka gwał­towanie kliknęła w krzyżyk na górze. Meyerowi wydało się, że jest nieco skonfundowana i rozluźniła się, kiedy okno zniknęło z jego pola widzenia. Chwilowe napięcie kobiety tylko utwierdziło go w przekonaniu, że nie chciała, by zoba­czył, co miała otwarte na pulpicie. Była to strona interneto­wej ruletki. Borecka ponownie uruchomiła Internet. Kiedy wpisywała adres najpopularniejszej wyszukiwarki, stanął za jej plecami. Dostrzegł, że w najczęściej używanych adresach wyskoczyła na pierwszym miejscu ruletka. Chyba ten sam adres, który próbowała przed chwilą ukryć. Księgowa szyb­ko wstukała nazwę poszukiwanej strony. Była przekonana, że profiler nie zauważył tego szczegółu. Po chwili na pulpi­cie pojawił się spis firm, które nie płacą kontrahentom. Tak zwana „czarna lista” przedsiębiorstw.

- O, proszę, jest! Koenig-Schmidt Sauberung&Recycling sp. z o.o. - wskazała. - Pytał pan o wrogów z branży Schmidta. Myślę, że wystarczy wrzucić w google „re­cykling” i wyszukiwarka wyrzuci panu samych wrogów. Marzyła o tym cała konkurencja - uśmiechnęła się szero­ko. - Wrogów miał wielu, ale nikt nie mógł go zniszczyć. Co z tego, że nie płacił na czas, wykradał dane, płacił ła­pówki. Wielu bankrutów zawdzięczało mu swój los. Był nie do ruszenia.

- Dlaczego?

- Nie zalegał z płatnościami wobec urzędu skarbowe­go i państwowych instytucji. Wszystkie koncesje i pozwo­lenia miał legalne.

- Sam znał się na tych procedurach? Z tego, co wiem, nie miał wykształcenia.

- Od tego miał mnie - wyprostowała się dumnie Borecka.

- Wiele pani zawdzięczał... - odpowiedział jej z uśmie­chem Meyer.

- Owszem, a ja jemu-przyznała Borecka.-Pracowaliśmy ze sobą, bo nie mieliśmy innego wyjścia. Gdyby nie to, daw­no mieszkałabym w Las Vegas, a nie w tej klitce.

„Jaki hak miał na ciebie, że do tego Las Vegas nie wy­jechałaś? I czy z powodu hazardu spotkaliście się w hote­lu Katowice?”, przemknęło przez myśl Meyerowi. „Kręcisz, Colombina[11]”. Uznał, że już czas przystąpić do właściwych pytań.

- Jakie tajemnice pani znała, które nie mogły zostać ujawnione za jego życia?

- A pan znów swoje... - westchnęła zrezygnowana.

- Taka moja rola - uśmiechnął się szeroko.

- Z osobistego życia czy zawodowego?

- Nie będę ukrywał, że interesują mnie wszystkie...

- Czy to warto, panie Meyer? Straci pan dużo cenne­go czasu...

- Proszę spróbować. Nie pytam przecież o pani sekrety... Tutaj chodzi o zbrodnię. Pan Schmidt nie żyje. Większość tajemnic i tak zabrał do grobu - przekonywał.

- Powiem panu szczerze, że bardzo trudno mi uwierzyć, że tę zbrodnię mógł zlecić ktoś z jego otoczenia zawodowego. Owszem, wielu chciało go zniszczyć, ale nikt nie był w sta­nie. On był sprytny jak wąż - uwielbiał zbliżać się do swoich wrogów, by poznać sposób ich myślenia. Wtedy miał gotową strategię walki. Prawie nigdy się nie mylił, bo planował kilka ruchów naprzód. Był cierpliwy i raczej czekał na działania konkurencji niż sam atakował. A jeśli już decydował się ko­goś zniszczyć, robił to bez skrupułów, perfekcyjnie. Pach i po wszystkim. Nie był to drapieżnik, który pozostawia rannych, jedynie trupy. Dlatego - nie ukrywam - miał bardzo wielu wrogów. Kontrolował jednak ich ruchy, kupował informacje, stosował wywiad gospodarczy. Korzystał z usług detektywów. Wśród setek jego kontrahentów, jeśli pan zechce, oczywiście przygotuję taką listę, nie było bodaj jednej osoby, która nie marzyła o zniszczeniu go. Nikt nigdy jednak nie zdobył się na nic takiego, bo to byłby prawdziwy zamach stanu.

- Nikt nie śmiałby zadrzeć ze śmieciowym królem?

- Każdy by chciał, ale nikt nie miał odwagi - zaśmia­ła się chrapliwie Borecka. - Byłoby to wypowiedzenie woj­ny, której nikt nie umiałby poprowadzić i byłby z góry ska­zany na porażkę. Bo najlepszym strategiem w tym towarzy­stwie był Johann.

- A może jednak ktoś taki się znalazł i zagrał poniżej pasa?

- Zlecając zabójstwo? - skrzywiła się Borecka. - Nie sądzę.

- Wobec tego podejrzewa pani kogoś z jego znajomych?

Uśmiech na twarzy księgowej zastygł. - O wiele bliżej, panie Meyer. Znacznie bliżej. Jedyną niekonsekwencją w jego życiorysie jest drugie małżeństwo. Powinien pan przyjrzeć się bliżej tej kobiecie.

Meyer rozsiadł się wygodnie w starym fotelu. - Klaudii Schmidt? Bobikowi?

Borecka wybuchła szczerym śmiechem. Wiedział, że tym samym opowiedział się po jednej ze stron. Kupił ją. „Czyżby ten tłusty kalkulator także podkochiwał się w śmieciowym baronie? Cóż, jest w końcu kobietą. Choć trudno w to uwie­rzyć” - przemknęło mu przez głowę.

- Właściwie powinnam zatrzymać to dla siebie - wy­znała nieoczekiwanie. -Ale nie znosiłam jej, zresztą z wza­jemnością. I wcale mi nie szkoda, że teraz leży w szpitalu.

- Jest pani okrutna.

- To życie nas nie rozpieszcza. A kobiety z otoczenia Schmidta zdecydowanie nie mogły mówić o szczęściu - Borecka pochyliła głowę, jakby zaliczała się do tego grona.

- Czy pan wie, że jego pierwsza żona - Ursula - zgi­nęła tragicznie?

Profiler zastrzygł uszami.

- Kolejny tajemniczy wypadek?

Borecka spojrzała na niego czujnie.

- Skąd pan wie?

Wzruszył ramionami. - Właśnie nie wiem.

- Ta historia pana zaskoczy - zaczęła. - Ursula zgi­nęła w wypadku samochodowym. Był duży ruch uliczny, jechała na zakupy. Z tyłu uderzył w nią autobus miejski. Podczas gwałtownego uderzenia, głowa poleciała jej do tyłu i złamał się jej kark.

- Strzał z bicza[12]? - zdziwił się Meyer.

- Nie wiem, jak to się nazywa, ale mówię prawdę - odrzekła Borecka. - Johann nie miał z tym nic wspólne­go. W aucie, którym jeździła, nie było zagłówków. Kupiła je jeszcze za życia pierwszego męża i pracodawcy Johanna - Edwina Schmidta. Ten mały samochodzik, Isuzu Trooper, był kupiony za śmieszne pieniądze. W idealnym stanie, z bar­dzo niewielkim przebiegiem. Służył kiedyś jako auto typu „follow me” na małym lotnisku. To wtedy zdjęto zagłówki, bo tylko ograniczały widoczność kierowcy. Potem, kiedy auto było sprzedawane, okazało się, że zostały zgubione. Ursula jeździła tym autem po zakupy. Uwielbiała je. Nawet, kie­dy już byli z Johannem bogaci i miała inne. Głupia śmierć, co? - pokiwała głową księgowa. - Tak sobie czasem my­ślę, że co los nam przeznaczył, tego nikt nam nie odbierze. W tym dniu, dokładnie w dniu jej śmierci Johan kupił dom Klaudii. W tym czasie miał jedną żonę w Niemczech, a tu­taj już wił sobie gniazdo z Bobikiem. Może to i lepiej, że Ursula nigdy się nie dowiedziała.

Meyer wyciągnął papierosy. - Mogę? - wskazał otwar­te drzwi balkonowe.

- Nie musi pan wychodzić - odrzekła Borecka i nie ru­szając się z miejsca, podała mu popielniczkę. Sama wyjęła z szuflady biurka cygaretki i jedną z nich włożyła do ust, czekając, aż psycholog poda jej ogień.

- Ach, gdybym była trochę młodsza - skierowała na niego swoje zalane tłuszczem oczy, sprawdzając, czy i tym razem oburzy się i ustawi ją do pionu. Była jak przebiegły kocur, nieco już wyleniały, lecz wciąż obdarzony wigorem. Kiedy nie zareagował, dodała kokieteryjnie: - Pan jest jak te ciasteczka z kajmakiem, na które już nie mam zdrowia.

Meyer zacisnął usta ze złości, lecz po chwili swoje nie­zadowolenie i niesmak przykrył hałaśliwym śmiechem. Nie śmiał wyobrażać sobie, jaki temperament ma ta kobieta. Zaciągnął się papierosem i nagle zrozumiał, jaki klucz za­stosuje do otwarcia serca księgowej. To on sam. Nigdy by się nie spodziewał, że dla tej kobiety racjonalistki-kałkulatora interesem może być zwykły flirt. Przechylił głowę, zmru­żył oczy i wpatrywał się w nią wnikliwie. Borecka pierwszy raz zachowała się jak kobieta. Zamrugała, spuściła gło­wę i miał wrażenie, że lekko się zarumieniła. A może tylko mu się wydawało?

- Zdradzę panu największy sekret Johanna - odezwała się wreszcie. - Ale robię to tylko ze względu na pana, panie Meyer - zastrzegła. Wtedy zmusił się do najbardziej uwo­dzicielskiego uśmiechu, na jaki go było stać wobec niej.

- Naprawdę? - spytał, zniżając głos, by nabrał ciepłej, niskiej barwy. Był już pewien, że karty są w jego rękach. Kiedy księgowa zaczęła wreszcie mówić, był skoncentrowa­ny na każdym jej słowie.

- Na przełomie lutego i marca, czyli dwa miesiące przed zabójstwem, prezes przyszedł do mnie i przedstawił swój sza­tański plan - ciągnęła księgowa. - To był łebski facet, pro­szę mi wierzyć. Nie znam nikogo innego, kto mógłby doko­nać takiej wolty. Zaplanował bankructwo świetnie prospe­rującej firmy i jednocześnie zapewniał mu pełną swobodę w dysponowaniu majątkiem. Wszystkie operacje przygoto­wał z zegarmistrzowską precyzją. Gdyby nie został zamor­dowany, jego firma upadłaby w ciągu kwartału, a z nim jego dostawcy odpadów wtórnych. Sprzedawali mu przecież towar na faktury długiej, czasem i półrocznej płatności. Straciliby płynność i faktycznie zostaliby na lodzie, tymczasem on po­zbyłby się koncernu, a stał milionerem szarej strefy. Nikt by się o tym nie dowiedział. Jeśli ma pan czas, wszystko obja­śnię. Ale zastrzegam, nie powtórzę tego w sądzie, bo taki mechanizm to majstersztyk i wart jest fortunę. Nie muszę chyba dodawać, że to nielegalne.

Meyer słuchał Boreckiej z uwagą. Kiedy skończyła, po­żałował, że zamiast wysokiego IQ, Bóg nie obdarzył go po prostu życiowym sprytem, jaki posiadał Johann Schmidt.

 

***

- Imię i nazwisko.

- Michał Douglas.

- Wiek.

- 37 lat. Skończę we wrześniu.

- Zawód.

- Designer, stylista, grafik.

- Zatrudniony.

- Freelancer.

- Co? - podniósł głowę Szerszeń.

- Wolny strzelec. Pracuję na zlecenie.

„Czyli jesteś na utrzymaniu żony?”, chciał powiedzieć podinspektor, ale się powstrzymał. Przesłuchanie odby­wało się chyba w najmniejszym pokoju komendy. Szerszeń wertował akta, a Stefan wpisywał zeznanie męża lekarki do komputera. W pokoju panował zaduch. Pauzy pomię­dzy pytaniami i odpowiedziami wypełniał stukot klawiszy starej klawiatury i przekleństwa policjanta, który komplet­nie nie nadawał się na protokolanta. Wszyscy wiedzieli, że za chwilę trzeba będzie otworzyć okno, bo zaraz uduszą się od upału. Szerszeń jednostajnym głosem odczytał formuł­kę pouczenia podejrzanego, jaka kara mu grozi za składanie fałszywych zeznań. Michał Douglas miał podkrążone oczy i zapadnięte policzki ze zmęczenia. Widać było, że z każdą chwilą denerwuje się coraz bardziej.

- Czy pan wie, do jakiej sprawy został zatrzymany? - zapytał podinspektor, a mąż lekarki spojrzał na niego py­tająco.

- Chyba tak.

Szerszeń postanowił go zmęczyć. Udawał niezbyt zain­teresowanego sprawą służbistę, którego obchodzi tylko to, by sporządzić protokół.

- Jest pan podejrzany o zabójstwo Johanna Schmidta. Przyznaje się pan?

- Nie mam z tym nic wspólnego - Douglas utkwił wzrok w czubkach swoich trampek.

- Chce pan zeznawać?

Podejrzany pokiwał głową.

- Chce pan skontaktować się ze swoim adwokatem?

- Nie mam nic do ukrycia - dumnie podniósł głowę Douglas.

Głupek, pomyślał Szerszeń. A Stefan przeciągle spojrzał na podejrzanego. Mechanicznie przy tym uderzał w klawia­turę komputera. Nie działała litera „f” i cyfra 0. Stefan za każdym razem, gdy miał je nacisnąć, przeklinał po nosem.

- Co pan wie w tej sprawie?

- W gabinecie mojej żony zamordowano człowieka. Słabo go znałem. Zamieniłem z nim może kilka zdań. Wiem, że żona pisała z nim książkę, znali się chyba wcze­śniej. Mówiła mi, że był jej pacjentem. Nie wiem nic więcej, co mogłoby pomóc.

- Zaraz się przekonamy - Szerszeń wyjął wykałaczkę i włożył do ust. W pomieszczeniu panowała cisza. Michał zaczął się nerwowo rozglądać po gabinecie.

- Kurdelek, pierdelek - wymsknęło się Stefanowi.

Podinspektor zdumiony spojrzał na pogromcę mafiozów.

- No i co? - obruszył się policjant. - „G” przestało dzia­łać. Stary rupieć - mruknął i udał, że poprawia literówki. Tak naprawdę z zainteresowaniem przyglądał się, jak po skro­ni podejrzanego płynęła strużka potu. Szerszeń też to zauwa­żył, lecz nadal nie proponował otwarcia okna. Wiedział, że za chwilę podejrzany zdejmie marynarkę i zacznie się napraw­dę denerwować. Tak też się stało. Douglas zaczął się rozbie­rać. Podkoszulek z nadrukiem, który miał pod spodem, był dość obcisły. Markowy ciuch eksponował jego pięknie zbu­dowaną klatkę piersiową. Był typem mężczyzny metroseksualnego, czyli takiego, który używa kremu przeciw zmarszcz­kom i otwarcie deklaruje, że nie wstydzi się łez.

- Co pan robił w czwartek po południu? Od 15.00 do 19.00? - Szerszeń wyjął z ust niewielki kikut wykałaczki. Douglas zastanawiał się, co stało się z resztą drewienka.

- Ja?

- Widzi pan tu jeszcze kogoś?

- Byłem u moich rodziców. Zastanawialiśmy się, czy mój synek powinien jechać na obóz konny dla gimnazja­listów do Ochab. To byłby jego pierwszy tak długi wyjazd bez rodziców.

- Przecież jest na obozie.

- Tak. Ale baliśmy się, jak siedmiolatek poradzi sobie przez niemal dwa tygodnie sam. Ja byłem za. Wiem, jak Tymek kocha konie, a tam mógłby się nimi zajmować, na­wiązywać więzi z rówieśnikami. Moja mama była przeciw.


Date: 2016-01-05; view: 632


<== previous page | next page ==>
Maja – poniedziałek 9 page | Maja – poniedziałek 11 page
doclecture.net - lectures - 2014-2024 year. Copyright infringement or personal data (0.014 sec.)