Home Random Page


CATEGORIES:

BiologyChemistryConstructionCultureEcologyEconomyElectronicsFinanceGeographyHistoryInformaticsLawMathematicsMechanicsMedicineOtherPedagogyPhilosophyPhysicsPolicyPsychologySociologySportTourism






Jednoczesność chwil 4 page

Wojna wywarła wielki wpływ na psychikę ludzi, którzy żyli we Francji w pierwszej połowie lat czterdziestych. Marie-Laure w dalszym ciągu nie może nosić za dużych butów i nie znosi zapachu gotowanej rzepy, który wywołuje w niej obrzydzenie. Nie może słuchać list nazwisk. Składy drużyn piłkarskich, stopki redakcyjne w czasopismach, prezentacja gości podczas seminariów naukowych – wszystko to zawsze wywołuje w niej wspomnienie list więźniów, wśród których nie znalazła nazwiska ojca.

W dalszym ciągu liczy kratki ściekowe: trzydzieści osiem, gdy wraca do domu z laboratorium. Na jej niewielkim balkonie z kutego żelaza rosną kwiaty, a w lecie dotyka płatków pierwiosnków i na podstawie stopnia ich rozchylenia może ocenić porę dnia. Kiedy Hélène wychodzi z przyjaciółmi i mieszkanie wydaje się zbyt ciche, Marie-Laure idzie do bistra Le Village Monge, tuż koło Jardin des Plantes, i na cześć doktora Geffarda zamawia pieczoną kaczkę.

Czy jest szczęśliwa? Przez część każdego dnia – tak. Na przykład kiedy stoi pod drzewem i słucha szumu liści na wietrze albo gdy otwiera paczkę przysłaną przez zbieracza i czuje znajomą woń muszli morskich. Kiedy czyta Hélène Juliusza Verne’a, gdy córka zasypia koło niej, gdy czuje na żebrach ciężką, gorącą głowę dziecka.

Zdarzają się jednak dni, gdy Hélène się spóźnia, i wtedy Marie-Laure przenika dreszcz niepokoju. Pochyla się nad stołem laboratoryjnym, czując obecność otaczających ją sal muzeum, magazynów pełnych zakonserwowanych żab, węgorzy i bezkręgowców, szafek z chrząszczami i paprociami, piwnic pełnych kości, i nagle zdaje sobie sprawę, że pracuje w mauzoleum, że poszczególne działy to cmentarzyska, że wszyscy ci ludzie – naukowcy, kustosze, strażnicy i goście – krążą po martwym świecie.

Ale takie chwile zdarzają się rzadko. W laboratorium uspokajająco bulgoce sześć akwariów, a na tylnej ścianie stoją trzy szafy, z których każda zawiera czterysta szufladek; przeniesiono je przed wielu laty z gabinetu doktora Geffarda. Każdej jesieni Marie-Laure prowadzi zajęcia ze studentami, a oni przychodzą i odchodzą, pachnąc soloną wołowiną, wodą kolońską lub benzyną ze skuterów. Uwielbia pytać o ich problemy, zastanawiać się, jakie przeżyli przygody, o czym marzą, jakie sekretne dziwactwa noszą w sercach.



W którąś środę lipca, wieczorem, w otwarte drzwi laboratorium cicho stuka jej asystent. Bulgocą akwaria, buczą filtry, słychać kliknięcia grzałek, które automatycznie włączają się i wyłączają. Asystent mówi, że chciałaby się z nią zobaczyć jakaś kobieta.

– Kolekcjonerka?

– Chyba nie, pani doktor. Mówi, że otrzymała nasz adres w muzeum w Bretanii.

Pierwsze oznaki zawrotów głowy.

– Jest z nią chłopiec. Czekają na końcu korytarza. Mam jej powiedzieć, by przyszła jutro?

– Jak wygląda?

– Siwe włosy. – Asystent pochyla się w stronę Marie-Laure. – Źle ubrana. Niezdrowa cera. Mówi, że chciałaby z panią doktor porozmawiać o modelu domu.

Marie-Laure słyszy za plecami brzęk dziesięciu tysięcy kluczy kołyszących się na dziesięciu tysiącach haczyków.

– Pani doktor?

Laboratorium się przechyla. Marie-Laure za chwilę ześlizgnie się w przepaść.

 

Gość

– N a u c z y ł a s i ę p a n i francuskiego w dzieciństwie – mówi Marie-Laure, choć sama nie wie, jak potrafi wydobyć z siebie głos.

– Tak. To mój syn, Max.

– Guten Tag – mruczy Max. Ma drobną, ciepłą dłoń.

– Nie nauczył się francuskiego jako dziecko – mówi Marie-Laure.

Obie kobiety śmieją się, po czym milkną.

– Przyniosłam coś – mówi kobieta.

Marie-Laure wie, że to owinięty w gazetę model kamienicy; ma wrażenie, że kobieta wręcza jej kawałek roztopionej pamięci. Ledwo może ustać.

– Francis – odzywa się do asystenta. – Czy mógłbyś pokazać coś Maxowi? Może żuki?

– Naturalnie, madame.

Kobieta mówi coś po niemiecku do syna.

– Mam zamknąć drzwi? – pyta Francis.

– Tak.

Rozlega się szczęk zamka. Marie-Laure słyszy wodę bulgocącą w akwariach. Kobieta oddycha głęboko, a gumowe podkładki pod nogami jej stołka skrzypią, gdy zmienia położenie ciała. Marie-Laure dotyka palcem boków modelu domu, zarysu dachu. Jak często trzymała go w dłoniach…

– Zrobił to mój ojciec – mówi.

– Wie pani, jak ten dom trafił w ręce mojego brata?

Wszystko wiruje w przestrzeni, okrąża pokój, po czym wraca do mózgu Marie-Laure. Chłopiec. Model. Czy nigdy go nie otwierano? Nagle stawia dom na stole, jakby był bardzo gorący.

Kobieta, Jutta, musi ją uważnie obserwować.

– Zabrał to pani? – pyta nieco przepraszającym tonem.

Marie-Laure ma wrażenie, że wydarzenia, które z początku wydają się chaotyczne, z biegiem czasu stają się coraz bardziej niepokojące albo stopniowo układają się w całość. Młody Niemiec trzykrotnie uratował jej życie. Po raz pierwszy, gdy nie zdemaskował Étienne’a, choć powinien był to zrobić. Po raz drugi, gdy zabił starszego sierżanta. Po raz trzeci, kiedy pomógł jej wydostać się z miasta.

– Nie – odpowiada.

– Trudno było wtedy być dobrym – mówi Jutta, dochodząc do granic swojej znajomości francuskiego.

– Spędziłam z nim dzień. Mniej niż dzień.

– Ile miała pani lat? – pyta Jutta.

– Szesnaście w czasie oblężenia Saint-Malo. A pani?

– Piętnaście. Pod koniec.

– Wszyscy dorośliśmy, zanim staliśmy się dorośli. Czy…

– Zginął – odpowiada Jutta.

Oczywiście. W powojennych opowieściach wszyscy bohaterowie ruchu oporu stali się przystojnymi, wysportowanymi mężczyznami, którzy potrafili budować karabiny maszynowe ze spinaczy do papieru. A Niemcy czołgistami, którzy przejeżdżali przez zburzone miasta, wystawiając jasnowłose głowy z wieżyczek tygrysów, albo psychopatycznymi maniakami seksualnymi torturującymi piękne Żydówki. Czy chłopiec pasował do tych stereotypów? Jego dusza miała w sobie jakąś pierwotną dobroć, prawda?

Zbieraliśmy jagody na brzegach rzeki Ruhra. Moja siostra i ja.

– Dłonie miał mniejsze od moich – mówi Marie-Laure.

Jutta odchrząkuje.

– Był drobny jak na swój wiek, zawsze. Ale się mną opiekował. Trudno mu było nie robić tego, czego od niego oczekiwano. Czy powiedziałam to poprawnie?

– Najzupełniej.

Bulgocą akwaria. Ślimaki rozcierają pokarm. Marie-Laure nie jest w stanie odgadnąć, jakie cierpienia musiała znieść ta kobieta. A model domu? Czy Werner wrócił do groty, by go odzyskać? Czy zostawił kamień w środku?

– Mówił, że słuchał z panią transmisji mojego stryjecznego dziadka, że mogliście je słyszeć w Niemczech – odzywa się Marie-Laure.

– Pani stryjecznego dziadka…?

Marie-Laure zastanawia się, jakie wspomnienia krążą w głowie stojącej przed nią kobiety. Ma zamiar powiedzieć coś jeszcze, gdy na korytarzu rozlegają się kroki i zatrzymują się przed drzwiami laboratorium. Max mówi coś niezrozumiałego po francusku. Francis śmieje się i odpowiada:

– „Tył”, a nie „tyłek”. Nie chodzi o derrière.

– Przepraszam – mówi Jutta.

Marie-Laure się śmieje.

– Krótka pamięć naszych dzieci to dla nas zbawienie.

Otwierają się drzwi i Francis pyta:

– Wszystko w porządku, madame?

– Tak, Francis. Możesz odejść.

– My też już pójdziemy – odzywa się Jutta i wsuwa stołek pod stół laboratoryjny. – Chcę pani oddać model domu. Lepiej, żeby był u pani niż u mnie.

Marie-Laure przyciska dłonie do blatu.

– Proszę zaczekać – mówi. – Kiedy po wojnie mój stryjeczny dziadek sprzedał dom, wrócił do Saint-Malo i odzyskał jedyne zachowane nagranie mojego dziadka. O Księżycu.

– Pamiętam. I świetle? Po drugiej stronie?

Skrzyp podłogi, bulgot wody w akwariach. Ślimaki pełznące po szkle. Mały domek na stole między dłońmi Marie-Laure.

– Proszę zostawić Francisowi swój adres. Płyta jest bardzo stara, ale wyślę ją pani. Może się spodobać Maxowi.

 


Date: 2015-12-17; view: 508


<== previous page | next page ==>
Jednoczesność chwil 3 page | Papierowy samolocik
doclecture.net - lectures - 2014-2024 year. Copyright infringement or personal data (0.01 sec.)