Home Random Page


CATEGORIES:

BiologyChemistryConstructionCultureEcologyEconomyElectronicsFinanceGeographyHistoryInformaticsLawMathematicsMechanicsMedicineOtherPedagogyPhilosophyPhysicsPolicyPsychologySociologySportTourism






Niezwykła właściwość i zupełnie zwykła kłótnia 4 page

- Tak - powiedział znów szary pan i pociągnął cygaro - to robi silne wrażenie, prawda? Ale teraz zobaczmy, co dalej. Ile pan ma lat, panie Fusi?

- Czterdzieści dwa - wyjąkał fryzjer i nagle poczuł się winny, jakby popełnił sprzeniewierzenie.

- Ile godzin sypia pan w nocy? - badał go dalej szary pan.

- Coś około ośmiu - wyznał pan Fusi.

Agent obliczał z zawrotną szybkością. Ołówek zgrzytał na lustrze, tak że na panu Fusi cierpła skóra.

- Czterdzieści dwa lata - osiem godzin na dobę - to wynosi już czterysta czterdzieści jeden milionów pięćset cztery tysiące. Tę sumę musimy słusznie uznać za straconą. Ile czasu dziennie poświęca pan pracy?

- Także mniej więcej osiem - przyznał się z pokorą pan Fusi.

- W takim razie musimy raz jeszcze tę samą sumę zapisać na konto start - ciągnął agent nieubłaganie. - Pewien czas traci pan także na pożywianie się. Ile trwają w ciągu dnia wszystkie pana posiłki?

- Nie wiem dokładnie - powiedział pan Fusi bojaźliwie - może ze dwie godziny.

- To mi się wydaje za mało - zauważył agent. - Ale jeśli przyjmiemy, że tak jest, daje to w ciągu czterdziestu dwóch lat sumę sto dziesięć milionów trzysta siedemdziesiąt sześć tysięcy. Jedźmy dalej! Wiemy, że żyje pan sam ze staruszką matką. Co dzień poświęca pan jej całą godzinę, to znaczy siedzi pan z nią i rozmawia, mimo że jest głucha i ledwo słyszy, co pan mówi. Jest to więc czas wyrzucony za okno: a więc pięćdziesiąt pięć milionów sto osiemdziesiąt osiem tysięcy. Ponadto ma pan zupełnie niepotrzebnie papużkę, na której pielęgnowanie poświęca pan kwadrans dziennie, co oznacza w przeliczeniu trzynaście milionów siedemset dziewięćdziesiąt siedem tysięcy.

- Ależ... - wtrącił błagalnie pan Fusi.

4 - Momo

- Niech pan mi nie przerywa - ofuknął go agent, który ra- 50 chował coraz prędzej.

- Ponieważ matce pana trudno jest się poruszać, musi pan, panie Fusi, wykonywać część pracy domowej. Musi pan robić zakupy, czyścić buty i zajmować się innymi uciążliwymi sprawami. Ile czasu dziennie to panu zabiera?

- Może godzinę, ale...

- A więc dalsze stracone pięćdziesiąt pięć milionów sto osiemdziesiąt osiem tysięcy. Wiemy również, że raz na tydzień chodzi pan do kina, raz na tydzień bierze pan udział w kółku śpiewaczym, że ma pan stały stolik w gospodzie,w której bywa pan dwa razy na tydzień, w pozostałe dni spotyka się pan wieczorem z przyjaciółmi, a czasem czyta pan nawet książkę. Krótko mówiąc, zabija pan czas różnymi bezużytecznymi zajęciami przez około trzy godziny dziennie, co wynosi sto sześćdziesiąt pięć milionów pięćset sześćdziesiąt cztery tysiące. Czy pan się źle czuje, panie Fusi?



- Nie - odpowiedział fryzjer. - Proszę mi wybaczyć...

- Zaraz skończymy - powiedział szary pan. - Musimy jednak pomówić jeszcze o pewnym szczególnym rozdziale pańskiego życia. Ma pan pewną małą tajemnicę, już pan wie, jaką.

Pan Fusi tak marzł, że aż szczękał zębami.

- O tym też pan wie? - mruknął bezradnie. - Myślałem, że oprócz mnie i panny Dani...

- W naszym nowoczesnym świecie - przerwał mu agent numer XYQ/384/b - tajemnice nie mają znaczenia. Niech pan spojrzy na tę sprawę rzeczowo i realistycznie, panie Fusi. Niech pan mi odpowie na moje pytanie: czy zamierza pan ożenić się z panną Darią?

- Nie - powiedział pan Fusi - to przecież niemożliwe...

- Słusznie - kontynuował szary pan. - Bo panna Daria jest do końca życia skazana na fotel inwalidzki, gdyż ma bezwładne nogi. Mimo to chodzi pan do niej co dzień na pół godziny, aby jej ofiarować kwiatek. I po co to?

- Ona zawsze tak się tym cieszy - odpowiedział pan Fusi bliski łez.

- Ale patrząc na to trzeźwo - stwierdził agent - dla pana, panie Fusi, jest to czas stracony. A mianowicie już dwadzieścia siedem milionów pięćset dziewięćdziesiąt cztery tysiące se-

51 kund. A jeżeli doliczymy do tego jeszcze, że pan co wieczór przed pójściem spać siedzi kwadrans przy oknie i rozmyśla o minionym dniu, to musimy odjąć raz jeszcze sumę trzynaście milionów siedemset dziewięćdziesiąt siedem tysięcy. Teraz zobaczymy, ile panu właściwie pozostało.

Na lustrze figurowało następujące obliczenie:

Sen Praca Posiłki Matka Papużka Zakupy itd. Przyjaciele, śpiew itd.

Tajemnica

Okno

Razem:

441 504 000 sekund 441 504 000 110 376 000 „ 55 188 000

13 797 000 „?•?" 55 188 000

165 564 000 „

27 594 000 „ ':« 13 797 000

1 324 512 000 sekund

- Ta suma - powiedział szary pan, stukając tak mocno ołówkiem w lustro, że brzmiało to jak wystrzały rewolwerowe - 1a suma przedstawia czas, jaki pan dotąd strwonił. I co pan na to, panie Fusi?

Pan Fusi nic nie odpowiedział. Usiadł na krześle w rogu pokoju i otarł chusteczką twarz, gdyż mimo panującego lodowatego zimna pot mu wystąpił na czoło.

Szary pan poważnie kiwał głową.

- Tak - powiedział. - Zupełnie słusznie pan zrozumiał, że jest to już przeszło połowa pańskiego pierwotnego majątku. Ale teraz zobaczymy, co panu właściwie pozostało z pańskich czterdziestu dwóch lat. Jeden rok to, jak panu wiadomo, trzydzieści jeden milionów pięćset trzydzieści sześć tysięcy sekund. A pomnożone przez czterdzieści dwa daje miliard trzysta dwadzieścia cztery miliony pięćset dwanaście tysięcy.

I napisał tę cyfrę pod sumą strwonionego czasu:

1 324 512 000 sekund 1 324 512 000 sekund 0 000 000 000 sekund

Schował ołówek i zrobił dłuższą przerwę, aby widok tak wielu zer oddziałał na pana Fusi.

I rzeczywiście oddziałał.

„A więc - myślał zdruzgotany pan Fusi - tak wygląda bilans całego mojego dotychczasowego życia".

Obliczenie, które przyniosło tak dokładny rezultat, wywarło na panu Fusi wielkie wrażenie, toteż przyjął je bez najmniejszego sprzeciwu. I rzeczywiście sam rachunek się zgadzał. Był to jeden z wielu kruczków, którymi posługiwali się szarzy panowie, aby oszukiwać ludzi przy tysiącach okazji.

- Czy nie uważa pan - zaczął znowu mówić agent numer XYQ/384/b łagodnym tonem - że nie może pan nadal w ten sposób gospodarować? Czy nie wolałby pan raczej zacząć oszczędzać?

Pan Fusi skinął głową, wargi miał sine z zimna.

- Gdyby pan na przykład - szemrał spopielały głos agenta tuz przy uchu pana Fusi-już dwadzieścia lat temu zaczął oszczędzać tylko jedną godzinę dziennie, miałby pan teraz zapisane na swoje dobro dwadzieścia sześć milionów dwieście osiemdziesiąt tysięcy sekund. Przy dwóch zaoszczędzonych dziennie godzinach wynosiłoby to oczywiście dwa razy tyle, a więc pięćdziesiąt dwa miliony pięćset sześćdziesiąt tysięcy. No, a niech pan sam powie, co znaczą dwie marne godzinki wobec takiej sumy?

- Nic! - zawołał pan Fusi. -To po prostu śmieszna błahostka !

- Cieszę się, że pan to rozumie - ciągnął obojętnie agent. - A jeśli jeszcze obliczymy, co by pan w tych samych warunkach oszczędził w ciągu następnych dwudziestu lat, to uzyskalibyśmy niebagatelną sumę sto pięć milionów sto dwadzieścia tysięcy sekund. Cały ten kapitał Vniałby pan do rozporządzenia w wieku sześćdziesięciu dwóch lat.

- Wspaniale! - wyjąkał pan Fusi i aż otworzył szeroko oczy.

- Niech pan zaczeka - ciągnął szary pan - dowie się pan

53 czegoś jeszcze lepszego. My, to znaczy Kasa Oszczędności Czasu, nie tylko przechowujemy dla pana zaoszczędzony czas, ale w dodatku płacimy odsetki od niego. Czyli że w rzeczywistości miałby pan go jeszcze dużo więcej.

- O ile więcej? - spytał pan Fusi bez tchu.

- To byłoby wyłącznie pańską sprawą - wyjaśnił agent - zależnie od zaoszczędzonej sumy czasu i okresu pozostawienia jej u nas.

- Pozostawienia? - spytał pan Fusi. - Co to znaczy?

- Po prostu, jeśli pan przed upływem pięciu lat nie zażąda od nas zwrotu swojego zaoszczędzonego czasu, to wypłacimy panu jeszcze drugie tyle. Pański majątek podwajałby się co pięć lat, rozumie pan? Po dziesięciu latach wynosiłby już sumę czterokrotnie większą od pierwotnej, po piętnastu latach ośmiokrotnie większą i tak dalej. Gdyby pan dwadzieścia lat temu zaczął oszczędzać dziennie tylko dwie godziny, to w wieku sześćdziesięciu dwóch lat, a więc po czterdziestu latach, byłaby to dwieście pięćdziesiąta szósta wielokrotność oszczędzonego przez pana czasu. Wynosiłoby to dwadzieścia sześć miliardów dziewięćset dziesięć milionów siedemset dwadzieścia tysięcy.

Szary pan znowu wyjął szary ołówek i wypisał również tę cyfrę na lustrze:

26 910 720 000 sekund

- Widzi pan, panie Fusi - i po raz pierwszy szary pan uśmiechnął się nikle - byłoby to przeszło dziesięciokrotnie więcej niż całe pańskie pierwotne życie. I to tylko przy dwóch godzinach dziennie oszczędzonych u nas. Niech pan się zastanowi, czy nie jest to korzystna propozycja z naszej strony?

- Jest korzystna! - powiedział pan Fusi wyczerpany.- Niewątpliwie jest! Prawdziwy nieszczęśnik ze mnie, że nie zacząłem oszczędzać już od dawna. Dopiero teraz zrozumiałem to w pełni i muszę wyznać, że jestem zrozpaczony!

- Do rozpaczy - zapewnił go szary pan łagodnie - naprawdę nie ma powodu. Nigdy nie jest za późno. Może pan zacząć już od dzisiaj, jeśli pan tylko zechce. Zobaczy pan, że to się opłaci.

- Jeszcze jak chcę!-wykrzyknął pan Fusi. - Co mam robić?

- Ależ mój drogi - odpowiedział agent podnosząc brwi ze

zdziwieniem - chyba pan sam wie, jak oszczędza się czas! Musi pan, na przykład, prędzej pracować i zaniechać wszystkich zbędnych czynności. Zamiast pół godziny będzie pan poświęcał klientowi tylko kwadrans. Będzie pan unikał pochłaniających czas pogawędek. Skróci pan czas poświęcony swojej sędziwej matce do połowy. Najlepiej niech pan ją w ogóle odda do dobrego, niedrogiego domu starców, gdzie będzie miała opiekę, wtedy zyska pan już całą godzinę dziennie. Niech pan się pozbędzie tej bezużytecznej papużki! Odwiedza pannę Darię tylko raz na dwa tygodnie, jeśli to jest w ogóle konieczne Niech pan skreśli ów kwadrans zastanawiania się nad minionym dniem, a przede wszystkim niech pan nie trwoni swego ceanego czasu tak często na śpiew, czytanie albo tym bardziej na przebywanie ze swoimi tak zwanymi przyjaciółmi. Przy okazji zaleciłbym panu zawiesić w sklepie duży, dobrze chodzący zegar, aby pan mógł dokładnie kontrolować pracę swoich uczniów.

- No, dobrze - powiedział pan Fusi - mogę to wszystko zrobić, ale jak mam zużyć czas, który mi dzięki temu pozostanie? Czy mam go oddawać? Gdzie? Czy też mam go przechowywać? W jaki sposób załatwia się tę sprawę?

- Tym - odrzekł szary pan, po raz drugi uśmiechając się nikle - niech pan się nie martwi. Niech pan to spokojnie nam pozostawi. Może pan być pewny, że nie stracimy ani odrobiny zaoszczędzonego przez pana czasu. Sam pan zauważy, że nic z niego panu nie zostanie.

- A więc dobrze - rzekł pan Fusi już zupełnie zbity z tropu-zdaję się na was.

- Niech pan będzie spokojny, mój drogi - powiedział agent wstając. - Mogę więc niniejszym powitać pana jako nowego członka wielkiej gminy oszczędzających czas. Odtąd i pan, panie Fusi, jest prawdziwie nowoczesnym, postępowym człowiekiem. Gratuluję panu!

Po czym wziął swój kapelusz i teczkę.

- Jeszcze chwilę! - zawołał pan Fus.i. - Czy nie powinniśmy zawrzeć jakiejś umowy? Nie muszę nic podpisać? Nie otrzymam jakiegoś dokumentu?

Agent numer XYQ/384/b odwrócił się w drzwiach i z lekką niechęcią zmierzył wzrokiem pana Fusi.

- Po co? - powiedział. - Oszczędzania czasu nie można porównywać z jakimkolwiek innym sposobem oszczędzania. To

55 kwestia całkowitego zaufania - z obu stron! Wystarcza nam pańska zgoda. Jest ona nieodwołalna. A już my będziemy zajmowali się pańskimi oszczędnościami. Jednakże tylko od pana zależy, ile pan zaoszczędzi. Do niczego pana nie zmuszamy. Żegnam pana!

To powiedziawszy agent wsiadł do swojego eleganckiego, szarego samochodu i odjechał.

Pan Fusi patrzył za nim, pocierając czoło. Powoli zaczynało mu być znowu ciepło, ale czuł się chory i nieszczęśliwy. Gęste kłęby niebieskiego dymu z małego cygara agenta długo jeszcze unosiły się we fryzjerni i nie chciały ustąpić.

Dopiero kiedy dym się rozwiał, pan Fusi poczuł się lepiej. Ale wraz z rozpierzchnięciem się dymu zbladły cyfry wypisane na lustrze. A kiedy zupełnie znikły, zatarło się także w pamięci pana Fusi wspomnienie szarego gościa - ale nie powziętej decyzji! Uważał ją za własną. Postanowienie, że teraz zacznie oszczędzać czas, aby kiedyś w przyszłości móc zacząć inne życie, wbiło się w jego duszę jak kolec zakończony haczykiem.

A potem wszedł do zakładu pierwszy klient w tym dniu. Pan Fusi obsługiwał go mrukliwie, robił tylko to, co konieczne, milczał i rzeczywiście zamiast w pół godziny był gotów w dwadzieścia minut.

I zupełnie tak samo było z innymi klientami. W tych warunkach praca nie sprawiała panu Fusi najmniejszej przyjemności, ale to nie było już dla niego ważne. Oprócz dawnego ucznia zatrudniał teraz dodatkowo dwóch pomocników i zwracał baczną uwagę, aby nie marnotrawili ani sekundy. Każdy ruch ręki był ustalony według dokładnego planu. W fryzjerni pana Fusi wisiała teraz tablica z napisem:

Oszczędzony czas jest dwa razy więcej wart!

Do panny Darii napisał pan Fusi krótki, rzeczowy list, zawiadamiając ją, ze z powodu braku czasu, niestety, nie może nadal do niej przychodzić. Papużkę sprzedał w sklepie zoologicznym. Matkę umieścił w dobrym, ale tanim domu starców i odwiedzał ją raz na miesiąc. Był posłuszny i innym radom szarego pana, które uważał za własne postanowienia.

Był jednak coraz bardziej nerwowy i niespokojny, bo, rzecz osobliwa: z całego tego oszczędzanego czasu nic właściwie nie pozostawało dla niego. Po prostu czas ten znikał w tajemniczy

sposób, nie było go i już. Dni pana Fusi robiły się z początku niepostrzeżenie, później jednak wyraźnie coraz krótsze. Zanim się obejrzał, mijał tydzień, miesiąc, rok i następny, i jeszcze jeden.

Ponieważ pan Fusi nie przypominał sobie już wizyty szarego pana, powinien by właściwie zadać sobie poważne pytanie, co się dzieje z tym jego czasem. Ale nie zadawał sobie tego pytania, podobnie jak wszyscy inni ciułacze czasu. Opanowała go jakaś ślepa namiętność. A kiedy czasem z przerażeniem stwierdzał, że dni mkną coraz prędzej, oszczędzał czas jeszcze bardziej zawzięcie.

W wielkim mieście z wielu ludźmi działo się to samo, co z panem Fusi. I co dzień przybywało więcej tych, którzy zaczynali, jak to nazywano, „oszczędzać czas". A im więcej ich było, tym więcej szło w ich ślady, bo nawet ci, którzy właściwie tego nie chcieli robić, nie mieli wyboru i musieli się przyłączać do tamtych.

W radiu, telewizji i gazetach co dzień objaśniano i wychwalano zalety nowych systemów oszczędzania czasu, które w przyszłości miały przynieść ludziom swobodę korzystania z „właściwego" życia. Na murach domów i słupach ogłoszeniowych rozlepione były plakaty w najrozmaitszy sposób obrazujące szczęście. U dołu wypisano na nich lśniącymi literami:

albo:

Oszczędzającym czas wiedzie się coraz lepiej! Do oszczędzających czas należy przyszłość!

albo: Zrób coś więcej ze swego życia - oszczędzaj czas!

Ale rzeczywistość wyglądała zupełnie inaczej. Wprawdzie ciułacze czasu ubierali się lepiej niż ludzie mieszkający w okolicy starego amfiteatru. Zarabiali więcej pieniędzy i mogli ich więcej wydawać. Jednakże mieli markotne, zmęczone albo zgorzkniałe twarze i oczy, w których nie było życzliwości. Oni nie znali, oczywiście, zwrotu „Idźże z tym do Momo!". Nie mieli nikogo, kto umiałby ich tak słuchać, że stawaliby się dzięki temu mądrzejsi, skłonniejsi do zgody, a nawet pogodni. Ale nawet gdyby znalazł się ktoś taki w pobliżu, byłoby bardzo wątpliwe, czy kiedykolwiek odwiedzaliby go - chyba że można by to załatwiać w pięć minut. Inaczej byłby to czas stracony. Uważali, że nawet czas wolny

 

od pracy powinni wykorzystywać i z największym pośpiechem czerpać z niego możliwie jak najwięcej rozrywki i odprężenia.

Nie mogli więc obchodzić prawdziwych uroczystości, ani wesołych, ani poważnych. Marzenia uchodziły w ich kręgach niemal za przestępstwo. Najgorzej jednak znosili ciszę. Bo w ciszy ogarniał ich strach, domyślali się bowiem, co dzieje się w rzeczywistości z ich życiem. Dlatego robili hałas, ilekroć groziła im cisza. Nie był to jednak wesoły zgiełk, jak na placu zabaw dla dzieci, lecz hałas wściekły i zły, który z dnia na dzień bardziej wypełniał miasto.

Nieważne było, czy ktoś wykonuje swoją pracę chętnie i z zamiłowaniem - przeciwnie, to tylko ją wstrzymywało. Ważne było jedynie, żeby w możliwie krótkim czasie możliwie najwięcej wykonać.

Toteż we wszystkich zakładach pracy, w dużych fabrykach i biurowcach, wisiały Jabłice wołające:

Czas jest drogocenny - nie trać go! albo:

Czas to złoto - dlatego oszczędzaj!

Podobne tablice wisiały także nad biurkami szefów, fotelami dyrektorów, w gabinetach lekarzy, w sklepach, restauracjach i domach towarowych, a nawet w szkołach i przedszkolach. Nikt nie był z tego wyłączony.

W końcu i samo wielkie miasto coraz bardziej zaczęło się zmieniać. Zaczęto wyburzać stare dzielnice i budować nowe domy, w których nie było nic, co uznawano za zbędne. Oszczędzano sobie trudu budowania domów tak, aby odpowiadały ludziom, którzy w nich mieli mieszkać, bo wtedy musiano by budować rozmaite domy. Było zaś tańsze, a przede wszystkim oszczędzało czas, ustawianie domów jednakowych.

W północnej części wielkiego miasta ciągnęły się już olbrzymie dzielnice nowych domów. W nie kończących się szeregach stały wielopiętrowe bloki czynszowe, podobne do siebie jak dwie krople wody. A skoro wszystkie domy wyglądały jednakowo, naturalnie jednakowe były i wszystkie ulice. I te jednolite ulice rosły, rosły i ciągnęły się, prosto jak po sznurku, aż do horyzontu - były pustynią ładu! Tak samo upływało życie mieszkających tu ludzi: prosto jak po sznurku aż do horyzontu I Bo tutaj wszystko było dokładnie obliczone i zaplanowane, każdy centymetr i każda chwila.

59 Jak się wydaje, nikt nie zauważył, że oszczędzając czas w rzeczywistości oszczędza coś zupełnie innego. Nikt nie chciał sobie uświadomić, że jego życie staje się coraz uboższe, coraz bardziej jednostajne i coraz zimniejsze.

Najdotkliwiej jednak odczuwały to dzieci, bo i dla nich nikt nie miał czasu.

A czas to życie. A życie mieści się w sercu.

I im bardziej ludzie ciułali czas, tym mniej go mieli.

Rozdział siódmy

Momo szuka swoich przyjaciół

i przyjmuje odwiedziny nieprzyjaciela

- Nie wiem dlaczego - powiedziała Momo pewnego dnia - ale wydaje mi się, że nasi przyjaciele coraz rzadziej do mnie przychodzą. Niektórych dawno już nie widziałam.

Gigi Oprowadzacz i Beppo Zamiatacz Ulic siedzieli obok niej na porośniętych trawą kamiennych stopniach ruiny i patrzyli na zachód słońca.

- Tak - potwierdził Gigi w zamyśleniu-ze mną jest to samo. Coraz mniej ludzi słucha moich opowiadań. Nie jest już tak, jak dawniej. Coś się dzieje.

- Ale co? - spytała Momo.

Gigi wzruszył ramionami i wciąż zamyślony wymazał śliną kilka liter, które wyskrobał na łupkowej tabliczce. Tę tabliczkę przed paru tygodniami znalazł Beppo w śmietniku i przyniósł ją Momo. Oczywiście, tabliczka nie była nowa i miała dużą rysę, ale poza tym nadawała się jeszcze do użytku. Gigi pokazywał na niej Momo co dzień, jak się pisze tę czy inną literę. A że Momo miała bardzo dobrą pamięć, nauczyła się już wcale nieźle czytać. Tylko z pisaniem szło jeszcze trochę gorzej.

Beppo Zamiatacz Ulic, który cały czas zastanawiał się nad pytaniem Momo, skinął teraz powoli głową i powiedział:

- Tak, to prawda. Zbliża się. W mieście jest już wszędzie. Dawno to zauważyłem.

- Co takiego? - spytała Momo. Beppo namyślał się chwilę, potem rzekł:

- Nic dobrego. - I znów po namyśle dodał: - Robi się zimno.

- E, co tam! - powiedział Gigi i objął ramionami Momo, aby jej dodać otuchy. - Za to pfzychodzi tu coraz więcej dzieci.

- Tak - przyznał Beppo. - Właśnie dlatego.

- Jak to rozumiesz? -spytała Momo.

Beppo długo się zastanawiał, zanim odpowiedział:

- One nie przychodzą dla nas. Szukają tylko schronienia.

Wszyscy troje spojrzeli w dół na porośnięty trawą krąg w środku amfiteatru, gdzie kilkanaścioro dzieci bawiło się piłką w jakąś nową grę, dopiero dziś przez nie wymyśloną.

61 Wśród dzieci było kilkoro dawnych przyjaciół Momo: chłop-

czyk w okularach, mający na imię Paolo, dziewczynka Maria z małą siostrzyczką Dede, gruby Massimo o wysokim głosie i inny chłopiec, który zawsze wyglądał na trochę zaniedbanego, a nazywał się Franco. Ale oprócz nich były jeszcze inne dzieci, które dopiero od paru dni bawiły się tu razem, a nawet mały chłopczyk, który przyszedł dziś po raz pierwszy. Zdawało się, że jest tak, jak powiedział Gigi: z dnia na dzień przychodziło więcej dzieci.

Momo właściwie miała ochotę cieszyć się z tego. Ale większość tych dzieci w ogóle nie umiała się bawić. Siedziały nachmurzone i znudzone, przyglądając się tylko Momo i jej przyjaciołom. Czasem zaś umyślnie przeszkadzały i psuły zabawę. Teraz często wybuchały kłótnie i sprzeczki. Co prawda nie trwało to długo, bo obecność Momo wywierała wpływ i na te dzieci, toteż wkrótce same zaczęły mieć najlepsze pomysły i z zapałem brać udział w zabawie. Ale prawie co dzień przychodziły nowe dzieci, nawet z odległych dzielnic miasta. I tak wszystko zaczynało się na nowo, bo, jak wiadomo, często wystarcza ktoś jeden, aby wszystkim popsuć zabawę.

I było jeszcze coś innego, czego Momo nie mogła zrozumieć. Zresztą zaczęło się to dopiero niedawno. Zdarzało się mianowicie coraz częściej, że dzieci przynosiły rozmaite zabawki, którymi nie można było naprawdę się bawić, na przykład zdalnie kierowany czołg, który jeździł, ale do niczego innego się nie nadawał. Albo rakietę kosmiczną, która umocowana do drążka pędziła w kółko, ale nic więcej nie można było z nią robić. Albo mały robot, który z żarzącymi się oczami poruszał się chybotliwie i kręcił głową, ale poza tym nie służył do niczego.

Były to naturalnie bardzo drogie zabawki, jakich przyjaciele Momo nigdy nie mieli, a już na pewno nie ona. Ale przede wszystkim były one wykonane tak dokładnie, do najdrobniejszych szczegółów, że bawiąc się nimi, nie trzeba było już nic sobie wyobrażać. Dzieci siedziały więc często godzinami wpatrując się jak urzeczone, ale i trochę znudzone, w te zabawki jeżdżące, chy-boczące się lub pędzące w kółko - jednak żaden pomysł nie przychodził im do głowy. W końcu więc powracały do dawnych zabaw, przy których wystarczało im kilka pudełek, podarta chusteczka, kopczyk kreta albo garść kamyków. Wtedy mogły sobie wszystko wyobrażać.


Date: 2016-04-22; view: 753


<== previous page | next page ==>
Niezwykła właściwość i zupełnie zwykła kłótnia 3 page | Niezwykła właściwość i zupełnie zwykła kłótnia 5 page
doclecture.net - lectures - 2014-2024 year. Copyright infringement or personal data (0.012 sec.)