Home Random Page


CATEGORIES:

BiologyChemistryConstructionCultureEcologyEconomyElectronicsFinanceGeographyHistoryInformaticsLawMathematicsMechanicsMedicineOtherPedagogyPhilosophyPhysicsPolicyPsychologySociologySportTourism






Wielkie miasto i mała dziewczynka

Michael Ende

MOMO

Czyli osobliwa historia

O złodziejach czasu

i o dziecku, które zwróciło

ludziom skradziony im czas

Przełożyła TERESA JĘTKIEWICZ Ilustrował MARIAN MURAWSKI

NASZA KSIĘGARNIA WARSZAWA 1978

 

Część pierwsza

Momo

I jej przyjaciele

 

 

Rozdział pierwszy

Wielkie miasto i mała dziewczynka

W dawnych, dawnych czasach, kiedy ludzie mówili jeszcze zupełnie innymi językami, w ciepłych krajach istniały już wielkie, wspaniałe miasta. Stały w nich pałace królewskie i cesarskie, biegły szerokie ulice, wąskie uliczki i pełne zakamarków zaułki, wznosiły się bogate świątynie ze złotymi i marmurowymi posągami bóstw, były także barwne targi, gdzie sprzedawano towary ze wszystkich krajów na bożym świecie, i piękne, rozległe place, na których ludzie zbierali się, aby porozmawiać o nowinach i wygłaszać przemówienia albo ich wysłuchiwać. A przede wszystkim były tam wielkie teatry.

Były podobne do istniejących dziś jeszcze cyrków, tyle, że całe zbudowane z kamiennych bloków. Rzędy siedzeń dla widzów biegły stopniami jeden nad drugim, jak w ogromnym leju. Kiedy się na te budowle patrzało z góry, niektóre z nich były okrągłe, inne bardziej owalne, a znów jeszcze inne tworzyły duże półkola. Nazywano je amfiteatrami.

Były wśród nich wielkie jak stadiony piłkarskie i mniejsze, mogące pomieścić zaledwie paruset widzów. Były wspaniałe, zdobne w kolumny i posągi, a także skromne i niczym nieozdobione. Amfiteatry nie miały dachów, wszystko odbywało się w nich pod gołym niebem. Dlatego we wspaniałych teatrach nad rzędami siedzeń były rozpięte dywany przetykane złotem, aby chronić widzów przed żarem słońca albo przed nagłymi opadami deszczu. W skromnych teatrach służyły temu celowi maty z sitowia i słomy. Jednym słowem: teatry były takie, na jakie ludzi było stać. Ale wszyscy chcieli je mieć, bo byli namiętnymi słuchaczami i widzami.

I kiedy przysłuchiwali się wzruszającym albo komicznym historiom rozgrywającym się na scenie, wydawało im się, że to tylko odgrywane życie w jakiś tajemniczy sposób jest bardziej prawdziwe niż ich własne, codzienne. I lubili przysłuchiwać się tej innej rzeczywistości.

Od tego czasu upłynęły tysiące lat. Ówczesne wielkie miasta upadły, świątynie i pałace zawaliły się. Wiatr i słońce, zimno i upały oszlifowały i wydrążyły kamienie, a i z wielkich teatrów pozostały tylko ruiny. W popękanych murach zawodzą teraz cykady swoją monotonną pieśń, brzmiącą tak, jakby ziemia oddychała we śnie.



Jednakże część tych starych, wielkich miast pozostała nimi aż do dziś. Oczywiście, życie w tych miastach zmieniło się. Ludzie jeżdżą samochodami i tramwajami, mają telefony i światło elektryczne. Ale tu i ówdzie między nowymi budynkami stoi jeszcze parę kolumn, jakaś brama, kawałek muru albo amfiteatr z owych dawnych czasów.

I właśnie w takim mieście rozegrała się historia Momo.

Na południowym krańcu tego miasta, tam gdzie zaczynają się już pola, a domy i chaty są coraz uboższe, leży ukryta w piniowym lasku ruina małego amfiteatru. Nawet w dawnych czasach nie był on jedną z owych wspaniałych budowli, można by rzec, że już wtedy był to teatr dla uboższej ludności. W naszych czasach, to znaczy wtedy, kiedy rozpoczyna się historia Momo, ruina amfiteatru była już niemal zupełnie zapomniana. Wiedziało o niej tylko kilku profesorów dziejów starożytnych, ale niewiele ich już obchodziła, bo nic w niej nie zostało do zbadania. Nie była też osobliwością mogącą się mierzyć z innymi zabytkami tego miasta. Tak, więc tylko od czasu do czasu zaglądało tam kilku turystów, którzy wspinali się na porośnięte trawą rzędy siedzeń, hałasowali, robili pamiątkowe zdjęcia i odchodzili. Wtedy cisza powracała do kamiennej, okrągłej budowli, a cykady intonowały następną strofę swej niekończącej się pieśni, nieróżniącą się zresztą niczym od strofy poprzedniej.

Właściwie tylko ludzie z bliższego sąsiedztwa znali tę osobliwą kolistą budowlę. Paśli wewnątrz niej swoje kozy, dzieci grywały w piłkę na okrągłym placu, a niekiedy wieczorem spotykały się tam pary zakochanych.

Pewnego dnia jednak rozeszła się wśród ludzi pogłoska, że ostatnio ktoś zamieszkał w ruinie. Mówiono, że jest to dziecko, mała dziewczynka. Nie można było jednak twierdzić tego na pewno, bo dziecko było trochę dziwacznie ubrane. Nazywało się Momo czy jakoś podobnie.

Postać dziewczynki była istotnie nieco osobliwa i mogła trochę przerażać ludzi przywiązujących wagę do czystości i porządku. Momo była mała i dość chuda, tak, że nawet przy najlepszych chęciach trudno było poznać, czy ma osiem, czy może już dwanaście

lat. Gęstwa niesfornych, kruczoczarnych loków wyglądała jakby nigdy jeszcze nie dotknął jej grzebień ani nożyczki. Miała duże, prześliczne, również czarne oczy i tej samej barwy stopy, bo prawie zawsze chodziła boso. Tylko czasem w zimie wkładała trzewiki, ale były one nie od pary, a poza tym o wiele za duże na nią, dlatego że Momo znalazła je gdzieś czy też od kogoś dostała. Spódniczka była zszyta z rozmaitych kolorowych łat i sięgała jej do kostek. Na wierzch nosiła Momo stary, o wiele za obszerny męski kubrak z zawiniętymi rękawami. Momo nie chciała ich obciąć, bo zawczasu pamiętała o tym, że jeszcze urośnie. A skąd mogła wiedzieć, czy znajdzie jeszcze, kiedy taki ładny i praktyczny kubrak z tyloma kieszeniami.

Pod ruiną sceny porośniętą trawą mieściło się kilka na wpół zawalonych komórek, do których można się było dostać przez dziurę w zewnętrznym murze. W jednej z nich Momo zamieszkała. Pewnego dnia przyszli do niej mężczyźni i kobiety z bliskiego sąsiedztwa i próbowali ją wypytać. Momo stała przed nimi, lękliwie na nich spoglądając, gdyż bała się, że ją stąd wypędzą. Wkrótce jednak zauważyła, że są to ludzie życzliwi. Sami byli ubodzy i znali życie.

- A więc - zaczął jeden z mężczyzn - podoba ci się tutaj ?

- Tak - odparła Momo.

- I chcesz tu pozostać?

- Tak, chętnie bym tu pozostała.

- Ale czy nikt na ciebie nie czeka?

, - Nie.

- To znaczy, czy nie musisz wrócić do domu?

{ - Ja tu jestem w domu - zapewniła pośpiesznie Momo.

- A skąd tu przybyłaś, moje dziecko?

Momo zrobiła nieokreślony ruch ręką, wskazujący na coś odległego.

- Kim są twoi rodzice? - Dopytywał się dalej mężczyzna. Dziecko spoglądało bezradnie na niego i pozostałą gromadkę

i lekko wzruszyło ramionami. Ludzie zamienili między sobą spojrzenia i westchnęli.

- Nie bój się nas - ciągnął mężczyzna. - Nie chcemy cię stąd wypędzić. Pragniemy ci pomóc.

Momo w milczeniu kiwnęła głową, jeszcze niezupełnie przekonana.

- Mówisz, że nazywasz się Momo, prawda?

- Tak-

- To ładne imię, ale nigdy go jeszcze, nie słyszałem. Kto ci je nadał? , ... , ,}

- Ja - odpowiedziała Momo.

- Sama tak siebie nazwałaś?

- Tak..

- Kiedy się urodziłaś?

Momo zastanowiła się, wreszcie odparła:

- Odkąd pamiętam, zawsze już byłam.

- I nie masz jakiejś ciotki czy wuja, ani babci, w ogóle żadnej rodziny, do której mogłabyś pójść?

Momo spojrzała na pytającego i chwilę milczała. Potem wy-bąkała:

- Ja tu jestem w domu.

- No, dobrze - rzekł mężczyzna - ale przecież jesteś jeszcze dzieckiem. Ile lat masz właściwie?

- Sto - odpowiedziała ociągając się Momo. Ludzie roześmieli się, bo myśleli, że żartuje.

- No, więc, bez żartów, ile masz lat?

- Sto dwa - odpowiedziała Momo, jeszcze mniej pewnie. Dopiero po chwili ludzie zrozumieli, że dziewczynka zna tylko parę liczebników, które gdzieś usłyszała, nic sobie jednak w związku z nimi nie wyobraża, bo nikt jej nie nauczył liczyć.

- Słuchaj - powiedział mężczyzna po naradzie z innymi - czy chciałabyś, żebyśmy powiedzieli policji, że tu jesteś? Wtedy zabrano by cię do domu dziecka, gdzie miałabyś, co jeść i gdzie spać i nauczyłabyś się liczyć, czytać i pisać, i jeszcze wielu innych rzeczy. No, co o tym myślisz?

Momo spojrzała na niego ze strachem.

- Nie - szepnęła - nie chcę tam pójść. Kiedyś byłam już w takim domu. I inne dzieci także. Tam były kraty w oknach. I co dzień nas bili - ale zupełnie niesprawiedliwie. Więc którejś nocy uciekłam przez mur. Nie chcę tam wrócić.

- Rozumiem cię - powiedział jeden stary mężczyzna i pokiwał głową.

Inni także ją rozumieli i pokiwali głowami.

- No, dobrze - odezwała się jedna z kobiet - ale jesteś jeszcze mała. Ktoś musi dbać o ciebie.

- Ja - odpowiedziała z ulgą Momo.

- A umiesz sama dbać o siebie? - Spytała kobieta.

Momo milczała chwilę, potem szepnęła:

- Niewiele mi potrzeba.

Ludzie znowu zamienili spojrzenia, westchnęli i pokiwali głowami.

- Wiesz, Momo - odezwał się znowu mężczyzna, który zaczął rozmowę - uważamy, że może mogłabyś znaleźć kąt u kogoś z nas. Wprawdzie wszyscy żyjemy w ciasnocie i większość z nas musi wyżywić gromadę dzieciaków, ale jedno dziecko więcej czy mniej niewiele znaczy. No, co o tym myślisz?

- Dziękuję - powiedziała Momo i pierwszy raz uśmiechnęła się. - Bardzo dziękuję! Ale czy nie pozwolilibyście mi tu zostać?

Ludzie naradzali się długo, wreszcie powzięli postanowienie. Doszli, bowiem do przekonania, że dziecko może mieszkać tu równie dobrze, jak u kogoś z nich, a dbać o Momo zamierzali wszyscy razem, bo o wiele łatwiej będzie dbać o nią wszystkim niż jednemu z nich.

Zabrali się od razu do pracy i przede wszystkim uprzątnęli i doprowadzili, jako tako do porządku na wpół zawaloną kamienną komórkę, w której gnieździła się Momo. Jeden z nich, z zawodu murarz, zbudował nawet małą kamienną kuchenkę. Wynaleźli też gdzieś zardzewiałą rurę do pieca. Stary cieśla zbił parę desek ze skrzynek i zrobił stoliczek z dwoma krzesełkami. Wreszcie kobiety przytaszczyły wysłużone, ozdobione zakrętasami żelazne łóżko, tylko trochę podarty materac i dwa koce. Kamienna dziura pod sceną ruiny zamieniła się w wygodny pokoik. Murarz, obdarzony zdolnościami artystycznymi, wymalował jeszcze na ścianie ładny obraz przedstawiający kwiaty. Namalował nawet w dodatku ramy i gwóźdź, na którym wisiał obraz.

A potem przyszły dzieci tych ludzi i przyniosły, co się dało do jedzenia, jedno kawałek sera, drugie kromeczkę chleba, trzecie trochę owoców i tak dalej. A że przyszło dużo dzieci, tyle się wszystkiego zebrało, że tego wieczoru można było urządzić w amfiteatrze prawdziwą ucztę na cześć wprowadzenia się Momo. Była to wesoła biesiada, jaką tylko ubodzy ludzie umieją się radować.

I tak zaczęła się przyjaźń małej Momo z najbliższymi sąsiadami.

Rozdział drugi


Date: 2016-04-22; view: 845


<== previous page | next page ==>
The Well of the World’s End | Niezwykła właściwość i zupełnie zwykła kłótnia 1 page
doclecture.net - lectures - 2014-2024 year. Copyright infringement or personal data (0.007 sec.)