Home Random Page


CATEGORIES:

BiologyChemistryConstructionCultureEcologyEconomyElectronicsFinanceGeographyHistoryInformaticsLawMathematicsMechanicsMedicineOtherPedagogyPhilosophyPhysicsPolicyPsychologySociologySportTourism






GDZIE ŻYŁEM I PO CO 24 page

Oka­zu­je się, że ostat­ni­mi laty nie po­tra­fię ło­wić i nie po­pa­dać w lek­kie sa­mo­uwiel­bie­nie. Ileż razy cho­dzi­łem na ryby. Mam wpra­wę w ło­wie­niu i, po­dob­nie jak wie­lu ziom­ków, od­czu­wam do nie­go pew­ne­go ro­dza­ju po­ciąg, któ­ry bu­dzi się od cza­su do cza­su; gdy jed­nak wra­cam z po­ło­wu, za­wsze mam wra­że­nie, że by­ło­by le­piej, gdy­bym w ogó­le nie za­rzu­cał węd­ki. Są­dzę, że się nie mylę. Nie­śmia­łe czy­nię wy­zna­nie, lecz ta­kie są pierw­sze pro­my­ki po­ran­ka. Bez­sprzecz­nie od­czu­wam ów po­ciąg ku niż­szym ro­dza­jom ist­nie­nia, z każ­dym wsze­la­ko ro­kiem mniej cza­su po­świę­cam na ło­wie­nie, choć dzię­ki temu nie sta­ję się ani bar­dziej hu­ma­ni­tar­ny, ani na­wet mą­dry. W chwi­li obec­nej już wca­le nie cho­dzę na ryby. Wsze­la­ko wi­dzę, że gdy­bym miał żyć w le­śnej głu­szy, znów uległ­bym po­ku­sie i zo­stał­bym za­pa­lo­nym ry­ba­kiem i my­śli­wym. Na­wia­sem mó­wiąc, mię­so zdo­by­wa­ne tymi i in­ny­mi spo­so­ba­mi ma w so­bie coś za­sad­ni­czo nie­czy­ste­go, dla­te­go też za­czy­nam ro­zu­mieć, skąd się bio­rą do­mo­we obo­wiąz­ki i cięż­ki wy­si­łek, aby co­dzien­nie wy­glą­dać schlud­nie i po­rząd­nie, aby dom był po­sprzą­ta­ny i nie uno­si­ły się w nim żad­ne nie­przy­jem­ne za­pa­chy. Jako swój wła­sny rzeź­nik, po­my­wacz i ku­charz, a tak­że dżen­tel­men ob­słu­gi­wa­ny przy po­sił­ku, mogę się wy­po­wie­dzieć na pod­sta­wie nie­zwy­kle wszech­stron­ne­go do­świad­cze­nia. W mo­ich oczach po­ży­wie­nie zwie­rzę­ce ma na do­brą spra­wę pod­sta­wo­wą wadę – nie­czy­stość. Istot­ny wy­da­wał mi się rów­nież fakt, że gdy zła­pa­łem, oczy­ści­łem, ugo­to­wa­łem i zja­dłem rybę, oka­zy­wa­ło się, że nie za­spo­ko­iłem na­wet pierw­sze­go gło­du. Cała ro­bo­ta wy­da­wa­ła się bez­sen­sow­na i nie­po­trzeb­na, kosz­to­wa­ła zaś wię­cej, ani­że­li była war­ta. Rów­nie do­brze wy­star­czył­by chleb albo kil­ka ziem­nia­ków, a mniej by­ło­by kło­po­tu i nie­po­rząd­ku. Po­dob­nie jak wie­lu mi współ­cze­snych, przez wie­le lat rzad­ko spo­ży­wa­łem po­karm zwie­rzę­cy, kawę, her­ba­tę i inne tego typu pro­duk­ty, może nie tyle ze wzglę­du na nie­zdro­we dzia­ła­nie, ja­kie im przy­pi­sy­wa­łem, ile na to, że mi nie od­po­wia­da­ły. Wstręt do po­ży­wie­nia zwie­rzę­ce­go nie wy­ni­ka z do­świad­cze­nia, lecz jest in­stynk­tow­ny. Z wie­lu wzglę­dów pięk­niej­sze wy­da­wa­ło się ży­cie pry­mi­tyw­ne i su­ro­we od­ży­wia­nie; wpraw­dzie ni­g­dy się do nich nie ogra­ni­czy­łem, ato­li po­su­ną­łem się do­sta­tecz­nie da­le­ko, aby za­spo­ko­ić swo­je wy­obra­że­nia na ten te­mat. Uwa­żam, że szcze­gól­nie czło­wiek, któ­ry istot­nie pra­gnie jak naj­le­piej za­dbać o bar­dziej wy­su­bli­mo­wa­ne war­to­ści we­wnętrz­ne, sta­ra się uni­kać po­ży­wie­nia zwie­rzę­ce­go, i w ogó­le ob­fi­tych po­sił­ków. Zna­mien­ne, że we­dług en­to­mo­lo­gów – ze­tkną­łem się z tym u Kir­by’ego i Spen­ce’a – „nie­któ­re owa­dy w sta­dium wy­kształ­co­nym, choć za­opa­trzo­ne w układ po­kar­mo­wy, wca­le z nie­go nie ko­rzy­sta­ją”.[312] Fakt ten uzna­no za „ogól­ną re­gu­łę, we­dle któ­rej pra­wie wszyst­kie owa­dy w tym sta­dium je­dzą dużo mniej ani­że­li lar­wy. Żar­łocz­na gą­sie­ni­ca, kie­dy prze­kształ­ci się w mo­ty­la […] i łap­czy­wa lar­wa, sko­ro sta­nie się mu­chą”[313], za­do­wa­la­ją się jed­ną albo dwie­ma kro­pel­ka­mi mio­du lub ja­kie­goś in­ne­go słod­kie­go pły­nu. Od­włok pod skrzy­dła­mi mo­ty­la na­dal przy­po­mi­na lar­wę. Jest sma­ko­ły­kiem, ku­szą­cym owa­do­żer­ny los. Czło­wiek w sta­dium lar­wy to tłu­sty żar­łok, a ist­nie­ją na­ro­dy, któ­re całe mają tę po­stać, na­ro­dy bez fan­ta­zji i wy­ob­raź­ni, po­znać je moż­na po ogrom­nych od­wło­kach.



Cięż­ko jest zdo­być i ugo­to­wać tak pro­ste i czy­ste po­ży­wie­nie, aby nie ra­zi­ło uczuć es­te­tycz­nych. My­ślę, że po­win­no je się kar­mić jed­no­cze­śnie z cia­łem, a za­tem wszy­scy po­win­ni sia­dać przy tym sa­mym sto­le. Chy­ba to moż­li­we do prze­pro­wa­dze­nia. Spo­ży­wa­nie da­rów Bo­żych z umia­rem nie musi przy­spa­rzać nam wsty­du za ape­tyt ani prze­ry­wać naj­bar­dziej sza­cow­nych za­jęć. Sko­ro jed­nak do­sy­pie­my do je­dze­nia do­dat­ko­wo przy­pra­wę, nie­wąt­pli­wie mo­że­my się otruć. Nie war­to pro­wa­dzić ob­fi­tej kuch­ni. Więk­szość lu­dzi spło­nę­ła­by ru­mień­cem wsty­du, gdy­by przy­ła­pa­no ich na wła­sno­ręcz­nym go­to­wa­niu do­kład­nie ta­kie­go sa­me­go obia­du – czy to mię­sne­go, czy wy­łącz­nie jar­skie­go – jaki co­dzien­nie przy­rzą­dza im ktoś inny. Do­pó­ki wsze­la­ko tak się dzie­je, nie je­ste­śmy ludź­mi cy­wi­li­zo­wa­ny­mi, a pa­no­wie i pa­nie nie są praw­dzi­wy­mi męż­czy­zna­mi i ko­bie­ta­mi. Na­su­wa się nie­wąt­pli­wie py­ta­nie, ja­kie zmia­ny po­win­no się za­pro­wa­dzić. Próż­no py­tać, dla­cze­go uczu­cia es­te­tycz­ne nie po­zo­sta­ją w zgo­dzie z cia­łem i oty­ło­ścią. Cie­szę się z ta­kie­go sta­nu rze­czy. Czyż fakt, że czło­wiek jest zwie­rzę­ciem mię­so­żer­nym, nie przy­no­si mu ujmy? Wszak w wiel­kiej mie­rze żyje po­lu­jąc na inne zwie­rzę­ta; przy­kry to spo­sób, o czym prze­ko­na się każ­dy, kto za­cznie ła­pać w si­dła kró­li­ki albo za­rzy­nać ja­gnię­ta. Prze­to ten zo­sta­nie uzna­ny za do­bro­czyń­cę ludz­ko­ści, kto na­uczy czło­wie­ka ogra­ni­cza­nia się do bar­dziej nie­win­ne­go i zdro­we­go po­ży­wie­nia. Nie­za­leż­nie od tego, co sam prak­ty­ku­ję, nie mam wąt­pli­wo­ści, że prze­zna­cze­niem ga­tun­ku ludz­kie­go w mia­rę stop­nio­we­go po­stę­pu jest po czę­ści skoń­czyć z je­dze­niem zwie­rząt. To nie­chyb­nie na­stą­pi, po­dob­nie jak u dzi­kich ple­mion skoń­czo­no z je­dze­niem sie­bie na­wza­jem wsku­tek ze­tknię­cia się z ludź­mi bar­dziej cy­wi­li­zo­wa­ny­mi.

Je­że­li ktoś słu­cha naj­de­li­kat­niej­szych, lecz usta­wicz­nie po­wta­rza­nych pod­szep­tów swo­je­go ro­zu­mu, pod­szep­tów, któ­re z pew­no­ścią są słusz­ne, nie uświa­da­mia so­bie, do ja­kich skraj­no­ści albo na­wet sza­leństw może go to do­pro­wa­dzić; wsze­la­ko po­dą­ża w tym wła­śnie kie­run­ku, zy­sku­jąc co­raz więk­szą śmia­łość i co­raz bar­dziej od­da­jąc się spra­wie. Wy­star­czy, aby je­den zdro­wy czło­wiek upar­cie ob­sta­wał przy swo­ich za­strze­że­niach, a uda mu się w koń­cu zwal­czyć ar­gu­men­ty i zwy­cza­je ludz­ko­ści. Ni­ko­go jesz­cze nie za­wiódł głos wła­sne­go ro­zu­mu, za któ­rym szedł. Gdy­by na­wet do­pro­wa­dzi­ło to w re­zul­ta­cie do osła­bie­nia cia­ła, nikt chy­ba nie mógł­by stwier­dzić, że na­le­ży ża­ło­wać kon­se­kwen­cji, sko­ro ofe­ro­wa­ły ży­cie w zgo­dzie z wyż­szy­mi za­sa­da­mi. Je­że­li dzień i noc po­zwa­la­ją czło­wie­ko­wi ra­do­śnie się z sobą wi­tać, a ży­cie roz­sie­wa woń po­dob­ną do za­pa­chu kwia­tów i słod­kich ziół, jest bar­dziej pręż­ne, pro­mien­ne i bliż­sze nie­śmier­tel­no­ści – czło­wiek osią­gnął suk­ces. Gra­tu­lu­je mu cała Na­tu­ra, on zaś w każ­dej se­kun­dzie wi­nien so­bie bło­go­sła­wień­stwo. Naj­więk­sze ko­rzy­ści i war­to­ści naj­rza­dziej by­wa­ją do­ce­nia­ne. Ła­two za­czy­na­my wąt­pić w ich ist­nie­nie. Szyb­ko o nich za­po­mi­na­my. Sta­no­wią naj­wyż­szą sfe­rę rze­czy­wi­sto­ści. Być może je­den czło­wiek ni­g­dy nie po­ka­zu­je dru­gie­mu naj­bar­dziej zdu­mie­wa­ją­cych i re­al­nych fak­tów. Praw­dzi­we żni­wo mo­je­go dnia jest do pew­ne­go stop­nia tak nie­uchwyt­ne i nie­moż­li­we do opi­sa­nia jak bar­wy po­ran­ka czy wie­czor­nej zo­rzy. Jak odro­bi­na gwiezd­ne­go pyłu na dło­ni, jak skra­wek tę­czy za­mknię­ty w gar­ści.

Co się ty­czy ato­li mo­jej oso­by, to ni­g­dy nie by­łem nad­zwy­czaj­nie wy­bred­ny; cza­sa­mi mógł­bym zjeść z ape­ty­tem sma­żo­ne­go szczu­ra, gdy­by za­szła ko­niecz­ność. Za­do­wo­lo­ny je­stem, że przez tak dłu­gi czas pi­łem wodę, z tego sa­me­go po­wo­du, dla któ­re­go praw­dzi­we nie­bo przed­kła­dam nad nie­bio­sa opio­fa­ga. Rad bym za­wsze za­cho­wać trzeź­wość, wszak licz­ba szcze­bli pi­jań­stwa osią­gnę­ła nie­skoń­czo­ność. Uwa­żam, że je­dy­ny na­pój mą­dre­go czło­wie­ka sta­no­wi woda. Wino nie jest już tak szla­chet­nym pły­nem, a po­my­śleć, że na­dzie­je po­ran­ka moż­na zni­we­czyć fi­li­żan­ką cie­płej kawy, wie­czo­ru zaś – fi­li­żan­ką her­ba­ty! Och, jak­że ni­sko upa­dam, gdy dam im się sku­sić! Na­wet mu­zy­ka może być trun­kiem. Ta­kie po­zor­nie nie­win­ne przy­czy­ny do­pro­wa­dzi­ły do upad­ku Gre­cję i Rzym, a do­pro­wa­dzą An­glię i Ame­ry­kę. Kto nie woli się upić po­wie­trzem – naj­lep­szym trun­kiem?[314] Za naj­więk­szą wadę po­spo­li­tej i cza­so­chłon­nej pra­cy uwa­żam fakt, że zmu­sza ona do rów­nie po­spo­li­te­go je­dze­nia i pi­cia. Praw­dę jed­nak mó­wiąc, wy­da­je mi się, że obec­nie je­stem tro­chę mniej gry­ma­śny pod tym wzglę­dem. Z mniej­szym na­bo­żeń­stwem trak­tu­ję stół, nie pro­szę o bło­go­sła­wień­stwo. Nie dla­te­go, bym był mą­drzej­szy niż ongi, lecz – zmu­szo­ny je­stem wy­znać – dla­te­go, że z bie­giem lat spo­spo­li­cia­łem i zo­bo­jęt­nia­łem, choć­bym naj­bar­dziej tego ża­ło­wał. Może kwe­stie te istot­ne są tyl­ko w mło­do­ści, po­dob­nie jak – we­dług opi­nii więk­szo­ści – po­ezja. W moim przy­pad­ku prak­ty­ka nie ist­nie­je, upra­wiam zaś teo­rię. Wsze­la­ko da­le­ki je­stem od tego, aby uwa­żać się za jed­ne­go z owych uprzy­wi­le­jo­wa­nych, o któ­rych wspo­mi­na­ją Wedy gło­sząc, że „ten, kto wie­rzy we Wszech­obec­ną Naj­wyż­szą Isto­tę, może ja­dać wszyst­ko bez wy­jąt­ku”, to zna­czy, nie musi się upew­niać, ja­kie przy­słu­gu­je mu po­ży­wie­nie ani kto je przy­rzą­dza. Zna­mien­ne jed­nak, że na­wet w ich wy­pad­ku – jak za­uwa­żył hin­du­ski fi­lo­zof – Wedy ogra­ni­cza­ją ów przy­wi­lej do „okre­su nie­do­li”.

Któż nie do­zna­wał cza­sa­mi nie­wy­po­wie­dzia­nej przy­jem­no­ści je­dząc po­tra­wę, na któ­rą nie miał ape­ty­tu? W ta­kich ra­zach nur­to­wa­ła mnie myśl, że prze­ży­cie umy­sło­we za­wdzię­czam nie­wy­bred­ne­mu na ogół zmy­sło­wi sma­ku, że czer­pię na­tchnie­nie z pod­nie­bie­nia, że kil­ka ja­gód zje­dzo­nych na zbo­czu daje za­do­wo­le­nie mo­je­mu umy­sło­wi. „Du­sza nie jest pa­nią sie­bie – twier­dzi Kon­fu­cjusz – czło­wiek pa­trzy i nie wi­dzi, słu­cha i nie sły­szy, je i nie zna sma­ku po­ży­wie­nia.” Ten, kto od­czu­wa praw­dzi­wy smak po­tra­wy, nie może być żar­ło­kiem; ten, kto nie czu­je go, nie może być prze­ci­wień­stwem żar­ło­ka. Pu­ry­ta­nin umie przy­stę­po­wać do je­dze­nia skór­ki ra­zo­we­go chle­ba z tak samo wiel­kim ape­ty­tem jak rad­ny miej­ski do tur­kaw­ki. Nie żyw­ność, któ­rą po­chła­nia­ją usta, plu­ga­wi czło­wie­ka, lecz ape­tyt, z ja­kim czło­wiek ją zja­da.[315] Nie idzie ani o ja­kość, ani o ilość, tyl­ko o od­da­nie zmy­sło­wym wo­niom, o to, że spo­ży­wa­na przez nas po­tra­wa prze­sta­je być je­dze­niem ma­ją­cym utrzy­mać przy ży­ciu tkwią­ce w nas zwie­rzę albo in­spi­ro­wać w nas ży­cie du­cho­we, i sta­je się kar­mą dla ro­ba­ków, któ­re nami za­wład­nę­ły. Gdy my­śli­wy ma chęć na żół­wie błot­ne, piż­mosz­czu­ry i inne tego ro­dza­ju sma­ko­ły­ki, ele­ganc­ka dama zaś fol­gu­je za­chcian­ce na ga­la­ret­kę z nó­żek cie­lę­cych albo na za­mor­skie sar­dyn­ki, jed­no nie ustę­pu­je dru­gie­mu. On uda­je się nad staw, ona do spi­żar­ni. Za­dzi­wia­ją­ce, jak je­dząc tak i pi­jąc mogą oni – jak mo­że­my ty i ja – pro­wa­dzić to ob­le­śne ży­cie by­dlę­cia.

Całe na­sze ży­cie jest wstrzą­sa­ją­co mo­ral­ne. Cno­ta i wy­stę­pek ni­g­dy na­wet na chwi­lę nie za­wie­sza­ją bro­ni. Do­broć jest je­dy­ną in­we­sty­cją, któ­ra ni­g­dy nie za­wo­dzi. Har­fa roz­brzmie­wa­ją­ca po ca­łym świe­cie mu­zy­ką po­ry­wa nas wła­śnie dzię­ki upie­ra­niu się przy owej praw­dzie. Har­fa jest wę­drow­ną ka­ta­ryn­ką, któ­ra gło­si re­gu­ły Wszech­świa­to­we­go To­wa­rzy­stwa Ubez­pie­cze­nio­we­go, a na rzu­co­ne jej dat­ki skła­da się tyl­ko odro­bi­na na­szej do­bro­ci. Acz­kol­wiek mło­dzież w koń­cu obo­jęt­nie­je, pra­wa wszech­świa­ta nie obo­jęt­nie­ją i za­wsze trzy­ma­ją stro­nę naj­bar­dziej wraż­li­wych. Na­le­ży się wsłu­chi­wać w wiatr, al­bo­wiem na­wet naj­lżej­szy po­wiew na pew­no za­szu­mi ja­kąś na­ga­ną, po­ża­ło­wa­nia zaś god­ny jest ten, kto jej nie usły­szy. Nie po­tra­fi­my po­ru­szyć stru­ny ani na­ci­snąć pe­da­łu, ali­ści prze­szy­wa nas za­chwy­ca­ją­cy mo­rał. Sko­ro odej­dzie­my o wie­le da­lej, nie­zno­śna ka­ko­fo­nia prze­mie­nia się w mu­zy­kę, w dum­ną, roz­kosz­ną sa­ty­rę na pod­łość na­sze­go ży­cia.

Je­ste­śmy świa­do­mi, że tkwi w nas zwie­rzę, któ­re roz­bu­dza się pro­por­cjo­nal­nie do stop­nia uśpie­nia na­szej wyż­szej na­tu­ry. Jest pod­łe i zmy­sło­we i chy­ba nie moż­na cał­ko­wi­cie go zwal­czyć, po­dob­nie jak ro­bac­twa, któ­re się lę­gnie na­wet w cie­le ży­we­go i zdro­we­go czło­wie­ka. Może uda­ło­by się nam od­se­pa­ro­wać od nie­go, lecz ni­g­dy nie zmie­ni­my jego na­tu­ry. Oba­wiam się, że ono chy­ba cie­szy się swo­im wła­snym zdro­wiem, my zaś mimo do­bre­go sa­mo­po­czu­cia nie bę­dzie­my czy­ści. Któ­re­goś dnia zna­la­złem dol­ną szczę­kę wie­prza z^bia­ły­mi, zdro­wy­mi zę­ba­mi i kła­mi sym­bo­li­zu­ją­cy­mi zdro­wie i krze­pę zwie­rzę­cia w od­róż­nie­niu od zdro­wia i siły du­cha. Stwo­rze­niu temu do­brze się wio­dło dzię­ki in­nym ce­chom ani­że­li wstrze­mięź­li­wość i czy­stość. „Lu­dzi róż­ni od dzi­kich zwie­rząt – gło­si Men­cjusz – coś bar­dzo nie­znacz­ne­go; pro­stac­ki mo­tłoch tra­ci to coś nie­zwy­kłe­go szyb­ko, zaś lu­dzie nie­po­spo­li­ci pie­czo­ło­wi­cie to za­cho­wu­ją.” Kto wie, ja­kie­go ro­dza­ju ży­cie by­śmy pro­wa­dzi­li osią­gnąw­szy czy­stość? Gdy­bym znał tak mą­dre­go czło­wie­ka, że mógł­by na­uczyć mnie czy­sto­ści, nie­zwłocz­nie udał­bym się na jego po­szu­ki­wa­nie. Wedy gło­szą, iż „tyl­ko przez pa­no­wa­nie nad na­mięt­no­ścia­mi i zmy­sła­mi cia­ła oraz przez do­bre uczyn­ki dane jest nam się zbli­żyć my­ślą do Boga”. Duch jed­nak może prze­ni­kać i kon­tro­lo­wać wszyst­kie człon­ki oraz funk­cje cia­ła i prze­obra­zić naj­więk­szą zmy­sło­wość w czy­stość i po­świę­ce­nie. Ener­gia twór­cza, któ­ra się mar­nu­je i za­chę­ca nas do nie­czy­sto­ści, gdy od­da­je­my się roz­pu­ście, daje nam nowe siły i na­tchnie­nie, sko­ro za­cho­wu­je­my wstrze­mięź­li­wość. Czy­stość jest kwia­tem czło­wie­czeń­stwa, to zaś, co na­zy­wa­my Ge­niu­szem, Bo­ha­ter­stwem, Świę­to­ścią i tym po­dob­nie, sta­no­wi je­dy­nie róż­ne wy­ro­słe z nie­go owo­ce. Gdy się otwie­ra ka­nał czy­sto­ści, czło­wiek na­tych­miast pły­nie nim do Boga. Na­sza czy­stość nie­sie na­tchnie­nie, nie­czy­stość zaś dzia­ła de­pry­mu­ją­co. I tak na prze­mian. Ten jest bło­go­sła­wio­ny, kto ma pew­ność, że dzień po dniu ob­umie­ra w nim zwie­rzę, a wła­da­nie przej­mu­je nad nim isto­ta bo­ska. Być może nie ist­nie­je taki, kto by nie miał po­wo­du wsty­dzić się swo­je­go po­kre­wień­stwa z na­tu­rą niż­szą i zwie­rzę­cą. Oba­wiam się, że są z nas bo­go­wie czy pół­bo­go­wie rów­ni tyl­ko fau­nom i sa­ty­rom, isto­ty bo­skie spo­krew­nio­ne ze zwie­rzę­ta­mi, stwo­rze­nia opa­no­wa­ne przez żą­dzę, i że do pew­ne­go stop­nia samo ży­cie na­sze sta­no­wi na­szą hań­bę.

Szczę­śli­wy ten, któ­ry wy­zna­czył na­le­ży­te miej­sce
By­dlę­tom swym i my­śli wła­snych las prze­trze­bił wiel­ce!

Uży­wa ko­nia, ko­zła, wil­ka i by­dląt wsze­la­kich,
Sam so­bie osłem nie bę­dąc ni dla in­nych du­ra­kiem!
Bo w in­nym ra­zie człek nie tyl­ko w sta­do świń się wcie­la,
Ale i dia­błów, któ­re weń wstą­pi­ły, tak w nim wie­la,
Że do wście­kło­ści go skła­nia­ją po­gar­sza­jąc spra­wę.[316]

Jest tyl­ko jed­na zmy­sło­wość, choć przy­bie­ra róż­ne for­my, ist­nie­je tyl­ko jed­na czy­stość. Ob­ja­wia się tym sa­mym, nie­za­leż­nie od tego, czy czło­wiek je, czy pije, czy żyje we wspól­no­cie mał­żeń­skiej, czy ma zmy­sło­we sny. Wszyst­kie owe czyn­no­ści ro­dzi ta sama żą­dza, i wy­star­czy ko­goś zo­ba­czyć w trak­cie wy­ko­ny­wa­nia jed­nej z nich, aby oce­nić, na ile jest zmy­sło­wy. Nie­czy­sty nie po­tra­fi ani stać, ani sie­dzieć nie­win­nie. Gad za­ata­ko­wa­ny u jed­ne­go wy­lo­tu swo­jej nory, zja­wia się u dru­gie­go. Je­że­li czło­wiek ma być nie­win­ny, musi za­cho­wy­wać wstrze­mięź­li­wość. Czym jest nie­win­ność? Skąd ma czło­wiek wie­dzieć, że jest nie­win­ny? Nie może wie­dzieć. Sły­sze­li­śmy o tej cno­cie, lecz nic o niej nie wie­my. Po­wta­rza­my tyl­ko wia­do­mo­ści za­sły­sza­ne. Mą­drość i czy­stość bio­rą się z wy­sił­ku, nie­wie­dza i zmy­sło­wość – z le­ni­stwa. U stu­den­ta zmy­sło­wość jest na­wy­kiem ospa­łe­go umy­słu. Oso­ba nie­czy­sta jest na ogół prze­sia­du­ją­cym przy pie­cu le­niu­chem, któ­re­mu wciąż przy­świe­ca wy­czer­pa­ne słoń­ce, któ­ry od­po­czy­wa nie bę­dąc zmę­czo­nym. Je­że­li czło­wiek ma uni­kać nie­czy­sto­ści i wszel­kich in­nych grze­chów, musi pra­co­wać su­mien­nie, na­wet przy wy­no­sze­niu gno­ju ze staj­ni. Trud­no prze­zwy­cię­żyć na­tu­rę, ali­ści trze­ba ją prze­zwy­cię­żyć. Co za po­ży­tek z tego, że ktoś jest chrze­ści­ja­ni­nem, je­śli nie za­cho­wu­je więk­szej czy­sto­ści ani­że­li po­ga­nin, je­śli wię­cej niż on so­bie nie od­ma­wia, je­śli nie jest bar­dziej re­li­gij­ny? Znam wie­le re­li­gii uzna­nych za po­gań­skie, któ­rych przy­ka­za­nia na­peł­nia­ją czy­tel­ni­ka wsty­dem i pro­wo­ku­ją do no­wych wy­sił­ków, cho­ciaż­by mia­ły do­ty­czyć je­dy­nie do­ko­ny­wa­nia ob­rząd­ków.

Wa­ham się mó­wić o tych spra­wach, lecz nie tyle ze wzglę­du na te­mat – nie zwa­żam na spro­śność mo­ich słów – ile na to, że nie po­tra­fię mó­wić o nich nie zdra­dza­jąc się z nie­czy­sto­ścią. Swo­bod­nie i bez wsty­du dys­ku­tu­je­my o jed­nej for­mie zmy­sło­wo­ści, o in­nej zaś mil­czy­my. Je­ste­śmy tak zwy­rod­nia­li, że nie po­tra­fi­my w pro­sty spo­sób mó­wić o nie­zbęd­nych funk­cjach na­tu­ry ludz­kiej. We wcze­śniej­szych stu­le­ciach nie­któ­re kra­je każ­dą z nich z sza­cun­kiem oma­wia­ły i re­gu­lo­wa­ły pra­wem. Dla hin­du­skie­go pra­wo­daw­cy nic, co ra­zi­ło­by współ­cze­sne po­czu­cie sma­ku, nie było try­wial­ne. Na­da­jąc god­ność temu, co przy­ziem­ne, na­ucza on, jak jeść, pić, współ­żyć w mał­żeń­stwie, wy­da­lać kał, od­da­wać mocz, i tym po­dob­ne. Nie uspra­wie­dli­wia się ob­łud­nie i nie na­zy­wa tych rze­czy głup­stwa­mi. Każ­dy czło­wiek jest bu­dow­ni­czym świą­ty­ni – zwa­nej jego cia­łem – ku czci wiel­bio­ne­go boga.[317] Bu­du­je ją w cał­ko­wi­cie wła­snym sty­lu, któ­re­go nie może za­stą­pić ku­ciem w mar­mu­rze. Wszy­scy je­ste­śmy rzeź­bia­rza­mi i ma­la­rza­mi, a na­szym two­rzy­wem jest na­sze wła­sne cia­ło, krew i ko­ści. Każ­dy szla­chet­ny uczy­nek na­tych­miast za­czy­na wy­sub­tel­niać ludz­kie rasy, każ­da pod­łość czy zmy­sło­wość na­da­je im ce­chy zwie­rzę­ce.

Pew­ne­go wrze­śnio­we­go wie­czo­ru John Far­mer sie­dział na pro­gu domu po dniu cięż­kiej pra­cy, ali­ści wciąż po­wra­cał do niej my­ślą, mimo że umył się już i chciał od­po­cząć przed do­mem. Wie­czór był ra­czej chłod­ny, nie­któ­rzy są­sie­dzi Joh­na oba­wia­li się na­wet przy­mroz­ków. Sie­dział tak za­my­ślo­ny od dłuż­szej chwi­li, gdy usły­szał, że ktoś gra na fle­cie; tony mu­zy­ki har­mo­ni­zo­wa­ły z jego na­stro­jem. Wciąż jed­nak my­ślał o pra­cy, co było o tyle uciąż­li­we, że choć wą­tek my­śli nie­ustan­nie snuł mu się w gło­wie, zmu­sza­jąc – na prze­kór jego woli – do pla­no­wa­nia i ob­my­śla­nia, bar­dzo mało go to ob­cho­dzi­ło. Nie wię­cej ani­że­li usta­wicz­nie zdzie­ra­ny strup. Wsze­la­ko tony fle­tu do­la­ty­wa­ły z in­nej sfe­ry niż ta, w któ­rej John pra­co­wał, i pod­su­wa­ły myśl o pra­cy nad in­ny­mi, drze­mią­cy­mi w nim zdol­no­ścia­mi. Naj­pierw ła­god­nie za­tar­ły ob­raz uli­cy, mia­stecz­ka i kra­ju, gdzie żył, po­tem zaś prze­mó­wił do nie­go głos: „Dla­cze­go po­zo­sta­jesz tu­taj i mar­nu­jesz na ha­rów­ce to nędz­ne ży­cie, sko­ro mo­żesz pro­wa­dzić wspa­nia­łą eg­zy­sten­cję? Nad wszyst­ki­mi po­la­mi świe­cą te same gwiaz­dy.” Jak jed­nak zmie­nić swo­je po­ło­że­nie i na­praw­dę da­lej wy wę­dro­wać? Po­my­ślał, że naj­wła­ści­wiej by­ło­by na­rzu­cić so­bie ja­kiś nowy ro­dzaj pro­sto­ty, aby umysł zstą­pił do cia­ła i od­ku­pił je, oraz trak­to­wać sie­bie z co­raz więk­szym sza­cun­kiem.


 


[309] Praw­do­po­dob­nie mowa o Wo­do­spa­dzie Świę­tej Ma­rii na po­łu­dnio­wym wscho­dzie Bry­tyj­skiej Ko­lum­bii.

[310] „I rzekł do nich Je­zus: «Pójdź­cie za mną, a spra­wię, że sta­nie­cie się ry­ba­ka­mi lu­dzi.»” Nowy Te­sta­ment, Ewan­ge­lia św. Mar­ka 1, 17.

[311] Geof­frey Chau­cer, Opo­wie­ści kan­ter­be­ryj­skie. Pro­log głów­ny, 178-179, prze­ło­ży­ła He­le­na Pręcz­kow­ska, Osso­li­neum 1963. Tho­re­au po­peł­nił tu­taj błąd, sło­wa po­wyż­sze wy­po­wie­dział mnich, a nie mnisz­ka. Tłu­macz­ka prze­kła­da: „…ta­kim prze­są­dem” to, co w ory­gi­na­le cy­to­wa­nym przez Tho­re­au brzmi do­słow­nie: „…that text […] That sa­ith” (tym tek­stem […] któ­ry mówi). Cho­dzi tu albo o de­kret Gra­cja­na (XI w.), w któ­rym cy­tu­je on ko­men­tarz św. Je­re­mie­go do Psal­mu 90, albo o Księ­gę Ro­dza­ju, albo o re­gu­łę św. Au­gu­sty­na.

[312] Wil­liam Kir­by, Wil­liam Spen­ce, An In­tro­duc­tion to En­to­mo­lo­gy, Fi­la­del­fia 1846.

[313] Ibid.

[314] Patrz wiersz Emi­ly Dic­kin­son I Ta­ste a Li­qu­or Ne­ver Bre­wed.

[315] „Ale co z ust wy­cho­dzi, po­cho­dzi z ser­ca, i to kala czło­wie­ka.” Nowy Te­sta­ment, Ewan­ge­lia św. Ma­te­usza 15, 18.

[316] John Don­ne, To Sir Edward Her­bert […] Be­ing at the Sie­ge of Ju­liers. Prze­ło­żył Piotr Som­mer.

[317] „Czy nie wie­cie, że świą­ty­nią Bożą je­ste­ście i że Duch Boży miesz­ka w was?” Nowy Te­sta­ment, Pierw­szy list św. Paw­ła do Ko­ryn­tian 3, 16.


Date: 2016-01-14; view: 902


<== previous page | next page ==>
GDZIE ŻYŁEM I PO CO 23 page | ZWIERZĘTA SĄSIADAMI
doclecture.net - lectures - 2014-2024 year. Copyright infringement or personal data (0.01 sec.)