Home Random Page


CATEGORIES:

BiologyChemistryConstructionCultureEcologyEconomyElectronicsFinanceGeographyHistoryInformaticsLawMathematicsMechanicsMedicineOtherPedagogyPhilosophyPhysicsPolicyPsychologySociologySportTourism






GDZIE ŻYŁEM I PO CO 22 page

Staw Flin­ta czy też San­dy, na­sze naj­więk­sze je­zio­ro i mo­rze śród­lą­do­we, po­ło­żo­ny jest w Lin­coln, oko­ło mili na wschód od Wal­de­nu. Jest o wie­le więk­szy , ma po­dob­no sto dzie­więć­dzie­siąt sie­dem akrów po­wierzch­ni, i o wie­le bar­dziej ob­fi­tu­je w ryby, lecz jest sto­sun­ko­wo płyt­ki i nie­na­dzwy­czaj­nie czy­sty. Czę­sto urzą­dza­łem so­bie dla od­prę­że­nia spa­ce­ry w tam­tej­szych la­sach. War­te to było za­cho­du, cho­ciaż­by dla­te­go że po­czu­łem na po­licz­kach po­wiew wia­tru, pa­trzy­łem na bie­gną­ce fale czy roz­my­śla­łem o ży­ciu że­gla­rzy. W wietrz­ne je­sien­ne dni cho­dzi­łem tam na kasz­ta­ny, któ­re spa­da­ły do wody i pod­pły­wa­ły mi pod sto­py, pew­ne­go zaś razu, kie­dy wlo­kłem się jego po­ro­śnię­tym tu­rzy­cą brze­giem, a wiatr opry­ski­wał mi twarz rześ­kim py­łem wod­nym, na­tkną­łem się na zbu­twia­ły wrak ło­dzi bez burt, o pła­skim dnie le­d­wie ma­ja­czą­cym po­śród si­to­wia; jej kształt był jed­nak ści­śle okre­ślo­ny, przy­po­mi­nał jak gdy­by duży gni­ją­cy liść kwia­tu wod­ne­go, z za­ry­so­wa­ny­mi żył­ka­mi. Ro­bił tak samo wiel­kie wra­że­nie jak wrak, któ­ry moż­na by so­bie wy­obra­zić na brze­gu mo­rza, i wy­ra­żał po­dob­ny mo­rał. Do tego cza­su stał się le­d­wie zbu­twia­łą ro­śli­ną wto­pio­ną w brzeg sta­wu, przez któ­rą uto­ro­wa­ły so­bie dro­gę si­to­wie i ta­ta­rak. Po­dzi­wia­łem po­marsz­czo­ne piasz­czy­ste dno po pół­noc­nej stro­nie sta­wu, zbi­te i utwar­dzo­ne pod sto­pa­mi bro­dzą­ce­go, co było efek­tem ci­śnie­nia wody, oraz ta­ta­rak ro­sną­cy gę­sie­go, fa­lu­ją­cy­mi rzę­da­mi, zgod­nie z ry­sun­kiem owych zmarsz­czek, rząd za rzę­dem, jak gdy­by za­sa­dzo­ny zo­stał przez fale. Znaj­do­wa­łem tam rów­nież znacz­ne ilo­ści dziw­nych ku­lek utwo­rzo­nych naj­wy­raź­niej z cien­kiej tra­wy czy ko­rzon­ków, może pie­przy­cy, o śred­ni­cy od po­ło­wy cala do czte­rech cali, do­sko­na­le krą­głych. Kul­ki owe pły­wa­ją tam i z po­wro­tem w płyt­kiej wo­dzie ocie­ra­jąc, się o piasz­czy­ste dno, a cza­sa­mi fale wy­rzu­ca­ją je na brzeg. Uto­czo­ne są albo tyl­ko z tra­wy, albo mają w środ­ku trosz­kę pia­sku. Na pierw­szy rzut oka chcia­ło­by się po­wie­dzieć, że zo­sta­ły utwo­rzo­ne pod wpły­wem dzia­ła­nia fal, po­dob­nie jak ka­my­ki, naj­mniej­sze jed­nak, ma­ją­ce pół cala dłu­go­ści, for­mu­ją się z rów­nie szorst­kich sub­stan­cji i to tyl­ko o jed­nej po­rze roku. Po­nad­to po­dej­rze­wam, że dzia­ła­nie fal nie tyle for­mu­je, ile nisz­czy sub­stan­cję, któ­ra już przed­tem sta­ła się zwar­ta. Kul­ki po wy­schnię­ciu za­cho­wu­ją swój kształt przez czas nie­ogra­ni­czo­ny.



Staw Flin­ta![287] Ja­kież ubo­gie jest na­sze na­zew­nic­two. Ja­kie pra­wo miał nadać mu tę na­zwę nie­czy­sty i głu­pi far­mer, któ­re­go go­spo­dar­stwo gra­ni­czy z tą nie­biań­ską wodą o bez­względ­nie ogo­ło­co­nych przez nie­go brze­gach? Skne­ra, któ­re­mu bar­dziej się po­do­ba­ła po­ły­skli­wa po­wierzch­nia do­la­ra czy błysz­czą­ce­go cen­ta, al­bo­wiem mógł­by w nich uj­rzeć wła­sną mo­sięż­ną twarz; któ­ry na­wet za­do­mo­wio­ne na sta­wie dzi­kie kacz­ki uwa­żał za in­tru­zów, któ­re­go pal­ce wy­ro­sły w za­krzy­wio­ne ro­go­wa­te szpo­ny od na­by­te­go daw­no temu zwy­cza­ju chwy­ta­nia spo­so­bem har­pi. A za­tem staw nie zo­stał na­zwa­ny dla mnie. Nie cho­dzę tam, aby od­wie­dzać owe­go far­me­ra ani do­wia­dy­wać się, jak mu się po­wo­dzi, jemu, któ­ry ni­g­dy sta­wu nie wi­dział, któ­ry ni­g­dy w nim się nie ką­pał, któ­ry ni­g­dy go nie ko­chał, któ­ry ni­g­dy go nie chro­nił, któ­ry ni­g­dy nie po­wie­dział o nim do­bre­go sło­wa ani nie po­dzię­ko­wał Bogu za to, że go stwo­rzył. Niech staw le­piej weź­mie na­zwę od ga­tun­ków pły­wa­ją­cych w nim ryb, od ptac­twa czy od­wie­dza­ją­cych go czwo­ro­no­gów, od dzi­kich kwia­tów ro­sną­cych na jego brze­gach czy od ja­kie­goś ży­ją­ce­go dzi­ko męż­czy­zny lub dziec­ka o hi­sto­rii sple­cio­nej z hi­sto­rią sta­wu. Lecz niech na­zwa nie po­cho­dzi od owe­go czło­wie­ka, któ­ry nie jest do tego ni­czym upo­waż­nio­ny, chy­ba że je­dy­nie ty­tu­łem wła­sno­ści nada­nym mu przez po­dob­nie my­ślą­ce­go są­sia­da czy praw­ni­ka; od owe­go czło­wie­ka, dla któ­re­go istot­na była tyl­ko war­tość sta­wu li­czo­na w pie­nią­dzach, któ­re­go obec­ność mo­gła sta­no­wić prze­kleń­stwo dla ca­łe­go brze­gu, któ­ry wy­ja­ło­wił ota­cza­ją­cą staw zie­mię i go­tów jest uczy­nić to samo z jego wodą, któ­ry je­dy­nie ża­ło­wał, że staw nie jest łąką po­ro­słą buj­nie an­giel­ską tra­wą czy żu­ra­wi­na­mi – za­iste, w jego opi­nii staw nie miał jak się za­mor­ty­zo­wać – i osu­szył­by go po to, aby sprze­dać muł na jego dnie. Staw nie wpra­wiał w ruch jego mły­na, a oglą­da­nie ta­fli wody nie było dla far­me­ra przy­wi­le­jem.[288] Nie mam sza­cun­ku dla jego pra­cy ani dla go­spo­dar­stwa, gdzie wszyst­ko ma swą cenę. To czło­wiek, któ­ry po­wió­zł­by na targ kra­jo­braz, któ­ry po­wió­zł­by swo­je­go Boga, gdy­by mógł coś za to na­być, któ­ry i tak jeź­dzi na targ po swo­je­go boga; to czło­wiek, w któ­re­go go­spo­dar­stwie nic nie ro­śnie za dar­mo, któ­re­go pola nie wy­da­ją plo­nów, łąki nie ro­dzą kwia­tów ani drze­wa owo­ców, tyl­ko do­la­ry; to czło­wiek, któ­ry nie mi­łu­je pięk­na swych owo­ców, któ­re­go owo­ce nie są dla nie­go doj­rza­łe, póki nie za­mie­ni ich na do­la­ry. Po­każ­cie mi bie­dę cie­szą­cą się praw­dzi­wym bo­gac­twem. Far­me­rów da­rzę sza­cun­kiem pro­por­cjo­nal­nym do ich ubó­stwa – bied­ni far­me­rzy. Mo­de­lo­we go­spo­dar­stwo! Gdzie dom ni­czym grzyb stoi na ku­pie gno­ju, a po­miesz­cze­nia dla lu­dzi, koni, wo­łów i świń – po­rząd­ko­wa­ne i nie po­rząd­ko­wa­ne – miesz­czą się wszyst­kie jed­no przy dru­gim! Go­spo­dar­stwo wy­po­sa­żo­ne w lu­dzi! Wiel­ka tłu­sta pla­ma roz­sie­wa­ją­ca za­pach na­wo­zu i ma­ślan­ki! Wy­so­ki po­ziom upraw na­wo­żo­nych ludz­ki­mi ser­ca­mi i mó­zga­mi! Jak gdy­by ziem­nia­ki upra­wia­no na przy­ko­ściel­nym cmen­ta­rzu! Oto mo­de­lo­we go­spo­dar­stwo. Nie, nie. Je­śli na­zwy naj­ład­niej­szych ele­men­tów kra­jo­bra­zu mają po­cho­dzić od lu­dzi, niech to będą tyl­ko lu­dzie naj­szla­chet­niej­si i naj­bar­dziej war­to­ścio­wi. Niech na­sze je­zio­ra otrzy­mu­ją praw­dzi­we na­zwy ta­kie jak Ika­ryj­skie Mo­rze[289], któ­re­go „brzeg na­dal roz­brzmie­wa […] od­waż­nym przed­się­wzię­ciem”.[290]

Nie­wiel­ki staw Go­ose[291] po­ło­żo­ny jest po dro­dze znad Wal­de­nu do sta­wu Flin­ta, staw Fair Ha­ven, prze­dłu­że­nie rze­ki Con­cord, ma­ją­cy po­dob­no ja­kieś sie­dem­dzie­siąt akrów, leży o milę na po­łu­dnio­wy za­chód, a staw Whi­te, o po­wierzch­ni oko­ło czter­dzie­stu akrów, leży pół­to­rej mili za Fair Ha­ven. Oto moja dziel­ni­ca je­zior[292]. Sta­wy oraz rze­ka Con­cord sta­no­wią moje wod­ne przy­wi­le­je – dzień i noc, cały Boży rok mie­lą ta­kie ziar­no, ja­kie im do­star­czam.

Po­nie­waż świ­sta­ki, ko­lej i ja spro­fa­no­wa­li­śmy Wal­den, naj­bar­dziej chy­ba po­cią­ga­ją­cy, je­śli nie naj­pięk­niej­szy ze wszyst­kich na­szych je­zior jest staw Whi­te – per­ła la­sów. Na­zwę ma mar­ną, bo po­spo­li­tą,[293] nie­za­leż­nie od tego, czy po­cho­dzi od nie­zwy­kłej czy­sto­ści jego wody, czy od ko­lo­ru pia­sku. Jed­nak­że z tych wzglę­dów, po­dob­nie jak in­nych, jest po­mniej­szym bliź­nia­kiem Wal­de­nu. Wy­glą­da­ją tak po­dob­nie, że moż­na by po­wie­dzieć, iż pod zie­mią są po­łą­czo­ne. Staw Whi­te ma ta­kie same ka­mie­ni­ste brze­gi i wodę o tym sa­mym za­bar­wie­niu. W upal­ne dni ka­ni­ku­ły pa­trząc z góry przez drze­wa na jego za­tocz­ki, któ­re nie są ta­kie głę­bo­kie, lecz za­bar­wio­ne od­bi­ciem od dna, wi­dać, że wody sta­wu mają ko­lor mgli­sto­nie­bie­sko­zie­lo­ny czy mo­dry, zu­peł­nie jak wody Wal­de­nu. Cho­dzę nad ten staw, od­kąd przy­jeż­dża­łem tam wo­zem po piach do wy­ro­bu pa­pie­ru ścier­ne­go.[294] Ktoś, kto bywa nad nim, pro­po­nu­je, aby go na­zwać Zie­lo­nym Je­zio­rem. Mógł­by chy­ba na­zy­wać się Je­zio­rem So­sny Żół­tej, a to z na­stę­pu­ją­cych po­wo­dów. Otóż oko­ło pięt­na­stu lat temu wi­dać było ster­czą­cy z głę­bo­kiej wody, wie­le prę­tów od brze­gu, wierz­cho­łek so­sny smo­ło­wej, w tych oko­li­cach na­zy­wa­nej też żół­tą. Ktoś na­wet snuł przy­pusz­cze­nia, że staw za­to­pił pier­wot­ny las, któ­ry nie­gdyś rósł w tym miej­scu. Oka­zu­je się, że już w 1792 roku w Opi­sie to­po­gra­ficz­nym mia­sta Con­cord, pió­ra jed­ne­go z oby­wa­te­li mia­sta,[295] znaj­du­ją­cym się w zbio­rach To­wa­rzy­stwa Hi­sto­rycz­ne­go Mas­sa­chu­setts, au­tor wspo­mniaw­szy o sta­wach Wal­den i Whi­te do­da­je: „Na środ­ku tego dru­gie­go, gdy po­ziom wody jest bar­dzo ni­ski, wi­docz­ne jest drze­wo, któ­re wy­glą­da tak, jak gdy­by ongi ro­sło tam, gdzie te­raz stoi, cho­ciaż ko­rze­nie ma pięć­dzie­siąt stóp pod wodą; wierz­cho­łek drze­wa jest uła­ma­ny, a pień w tym miej­scu mie­rzy czter­na­ście cali śred­ni­cy.”[296] Wio­sną 1849 roku roz­ma­wia­łem z czło­wie­kiem, któ­ry miesz­ka naj­bli­żej sta­wu w Sud­bu­ry i któ­ry mi po­wie­dział, że to wła­śnie on wy­cią­gnął to drze­wo przed dzie­się­cio­ma, pięt­na­sto­ma laty.[297] Pa­mię­tał do­kład­nie, że sta­ło dwa­na­ście, pięt­na­ście prę­tów od brze­gu, gdzie woda mia­ła trzy­dzie­ści, czter­dzie­ści stóp głę­bo­ko­ści. Było to w zi­mie, przed po­łu­dniem wy­rą­by­wał lód i po­sta­no­wił, że po po­łu­dniu wy­cią­gnie z po­mo­cą są­sia­dów ową sta­rą so­snę żół­tą. Wy­rżnął w lo­dzie ka­nał bie­gną­cy w stro­nę brze­gu, wy­cią­gnął drze­wo wo­ła­mi na lód i po­wlókł da­lej. Ali­ści od razu na po­cząt­ku stwier­dził ze zdzi­wie­niem, że drze­wo stoi nie­wła­ści­wym koń­cem do góry, to zna­czy ki­ku­ty ga­łę­zi zwró­co­ne są ku do­ło­wi, a cien­ki pień przy wierz­choł­ku jest wbi­ty w piasz­czy­ste dno. Śred­ni­ca grub­sze­go koń­ca wy­no­si­ła oko­ło sto­py, męż­czy­zna za­tem my­ślał, że przy­da mu się jako pniak do pi­ło­wa­nia na nim drew­na, lecz pień oka­zał się tak zbu­twia­ły, iż je­śli do cze­go­kol­wiek się nada­wał, to tyl­ko na opał. W szo­pie męż­czy­zny le­ża­ły ka­wał­ki tej so­sny. Na pnia­ku były zna­ki ude­rzeń sie­kie­ry i zę­bów świ­sta­ków. Jego zda­niem so­sna owa mo­gła być mar­twym drze­wem zwia­nym przez wiatr z brze­gu na staw. Po ja­kimś cza­sie wierz­cho­łek na­siąk­nął wodą, pod­czas gdy dol­na część pnia na­dal po­zo­sta­wa­ła su­cha i lek­ka. Drze­wo woda znio­sła da­lej od brze­gu, po czym za­to­nę­ło po­grą­ża­jąc się nie­wła­ści­wym koń­cem. Osiem­dzie­się­cio­let­ni oj­ciec męż­czy­zny twier­dził, że ster­cza­ło tak, od­kąd się­gał pa­mię­cią. Na­dal na dnie wi­dać kil­ka ład­nych du­żych kłód, któ­re gdy po­wierzch­nia fa­lu­je, wy­glą­da­ją jak wi­ją­ce się ol­brzy­mie wod­ne węże.

Staw ten rzad­ko pro­fa­no­wa­ła obec­ność ło­dzi, al­bo­wiem nie­wie­le w nim po­kus dla ry­ba­ka. Za­miast bia­łej li­lii, któ­ra wy­stę­pu­je w je­zio­rach o błot­ni­stym dnie, albo po­spo­li­te­go słod­kie­go ko­sać­ca ro­sną tam nie­bie­skie ko­sać­ce (Iris ver­si­co­lor) rzad­ko roz­rzu­co­ne w czy­stej wo­dzie, wy­ra­sta­ją­ce z ka­mie­ni­ste­go dna wzdłuż ca­łe­go brze­gu. Od­wie­dza­ją je w czerw­cu ko­li­bry, kie­dy to nie­bie­ska­wy ko­lor li­ści i kwia­tów, a zwłasz­cza ich od­bić w wo­dzie, szcze­gól­nie har­mo­ni­zu­je z mo­drą ta­flą.

Sta­wy Whi­te i Wal­den są wiel­ki­mi krysz­ta­ła­mi na po­wierzch­ni zie­mi, Je­zio­ra­mi Świa­tła. Gdy­by były na sta­łe za­mar­z­nię­te i do­sta­tecz­nie małe, aby dało się za­wrzeć je w dło­ni, pew­nie nie­wol­ni­cy po­rwa­li­by je jako dro­go­cen­ne ka­mie­nie i przy­ozdo­bi­li nimi gło­wy wład­ców. Lecz sko­ro są płyn­ne i duże oraz gwa­ran­to­wa­ne nam i na­szym na­stęp­com na za­wsze, nie zwa­ża­my na nie i uga­nia­my się za bry­lan­tem Koh-i-noor[298]. Są zbyt czy­ste na to, aby mieć war­tość ryn­ko­wą, nie ma w nich bru­du. O ileż pięk­niej­sze są od na­sze­go ży­cia, o ileż bar­dziej przej­rzy­ste od na­szych cha­rak­te­rów! Ni­g­dy nie uczy­li­śmy się od nich nik­czem­no­ści. O ile czyst­sze są od sa­dzaw­ki przed drzwia­mi far­me­ra, w któ­rej pły­wa­ją kacz­ki! Nad sta­wy zla­tu­ją się czy­ste dzi­kie kacz­ki. W Na­tu­rze brak jest miesz­kań­ca – czło­wie­ka, któ­ry by ją wła­ści­wie – do­ce­niał. Pta­ki swo­im upie­rze­niem i śpie­wem har­mo­ni­zu­ją z kwia­ta­mi, lecz ja­kiż mło­dzie­niec czy pan­na spi­sku­je z dzi­kim wy­bu­ja­łym pięk­nem Na­tu­ry? Ona roz­wi­ja się prze­waż­nie sama, da­le­ko od miast, w któ­rych oni miesz­ka­ją. Mó­wi­cie o nie­bio­sach! Wy­ście za­ka­łą zie­mi.


 


[259] John Mil­ton, Ly­ci­das, ostat­ni wers.

[260] To zna­czy na wzgó­rzach Copp’s, Fort i Be­acon, na któ­rych za­ło­żo­no mia­sto.

[261] Ce­no­bi­ta – za­kon­nik pro­wa­dzą­cy ży­cie ra­zem z in­ny­mi w jed­nym bu­dyn­ku. W ory­gi­na­le po­wsta­ła nie­prze­tłu­ma­czal­na gra słów, opar­ta na pra­wie iden­tycz­nej wy­mo­wie na­zwy za­kon­ni­ków (si: no­uba­its) oraz zda­nia: See, no ba­its (si: no­ube­its), co zna­czy: „Patrz, nic nie bie­rze.”

[262] W No­wej An­glii pra­wie w każ­dej wio­sce czy mia­stecz­ku krą­ży­ły le­gen­dy o sta­wach „bez dna”.

[263] Ka­stal­skie Źró­dło – świę­te źró­dło w Del­fach w po­bli­żu Par­na­su, po­świę­co­ne Apol­li­no­wi i mu­zom.

[264] Alto-re­lie­vo – re­lief wy­pu­kły.

[265] Je­den z wie­lu frag­men­tów wska­zu­ją­cych na to, że dużą część Wal­de­nu Tho­re­au na­pi­sał w cią­gu sied­miu lat od chwi­li wy­pro­wa­dze­nia się znad sta­wu.

[266] Staw ten ma dru­gą na­zwę San­dy – Piasz­czy­sty. Po­ło­żo­ny jest w oko­li­cy mia­stecz­ka Lin­coln, oko­ło mili na po­łu­dnio­wy wschód od Wal­de­nu. W 1836 r. szkol­ny ko­le­ga Tho­re­au, Char­les Ste­arns Whe­eler, wy­bu­do­wał nad nim cha­tę, w któ­rej spę­dzał wa­ka­cje przez sześć lat. Nie­mal pew­ne jest, że Tho­re­au go tam od­wie­dzał i że mię­dzy in­ny­mi od­wie­dzi­ny te sta­ły się dla nie­go źró­dłem in­spi­ra­cji do za­miesz­ka­nia na dwa lata nad Wal­de­nem.

[267] W pierw­szym wy­da­niu Wal­de­nu Tho­re­au od­no­to­wu­je, że jest to wła­ści­wie opo­wieść do­ty­czą­ca je­zio­ra Ale­xan­der w Kil­lin­gly, stan Con­nec­ti­cut, za­war­ta w Con­nec­ti­cut Hi­sto­ri­cal Col­lec­tions Bar­be­ra (New Ha­ven 1838, str. 431). Lecz Ken­neth Ca­me­ron w Tho­re­au and the Folk­lo­re of Wal­den Pond (ESQ, III, 1956, 11) cy­tu­je ar­ty­kuł z con­cordz­kiej ga­ze­ty „Mid­dle­sex Ga­zet­te” z 11 sierp­nia 1821 r., z któ­re­go wy­ni­ka, że le­gen­da ta do­ty­czy sta­wu Wal­den. Cy­tu­je tak­że frag­ment ar­ty­ku­łu za­miesz­czo­ne­go w „Bo­ston He­rald” (15 stycz­nia 1956 r.), pió­ra geo­lo­ga J. H. Hart­shor­na utrzy­mu­ją­ce­go, że w miej­scu dzi­siej­sze­go sta­wu Wal­den mo­gło nie­gdyś wzno­sić się wzgó­rze, któ­re się za­pa­dło, gdyż w jego wnę­trzu była tzw. kie­szeń lo­do­wa po­wsta­ła w okre­sie zlo­do­wa­ce­nia. Kie­dy lód stop­niał, cien­ka po­kry­wa zie­mi nad nim za­pa­dła się i utwo­rzy­ła dno sta­wu.

[268] Mowa o boż­ku Pa­nie. Patrz roz­dział Sa­mot­ność.

[269] Tho­re­au za­czerp­nął tę na­zwę z dzien­ni­ka Eve­ly­na. Była ona jed­nak zna­na mu rów­nież z tra­dy­cji ro­dzin­nej, gdyż, przod­ko­wie jego mat­ki przy­by­li do Ame­ry­ki z lon­dyń­skie­go przed­mie­ścia Saf­fron Wal­den. Wspo­mi­na o tym w swo­im dzien­ni­ku (Jo­ur­nal, 2 grud­nia 1857). Jed­no­cze­śnie w nie opu­bli­ko­wa­nym rę­ko­pi­sie, któ­ry jest wła­sno­ścią Hun­ting­ton Li­bra­ry, Tho­re­au twier­dzi, że kie­dy owi przod­ko­wie przy­by­li do Con­cord, staw już na­zy­wał się Wal­den. Na­to­miast Han­nah Hud­son w Con­cord Bo­oks („Har­per’s Mon­th­ly”, LI, 1875, 29) utrzy­mu­je, że na­zwa sta­wu może po­cho­dzić od na­zwi­ska Ri­char­da Wal­de­na, za­słu­żo­ne­go pio­nie­ra, któ­ry osiadł w Con­cord w XVII w.

[270] Nie­prze­tłu­ma­czal­na gra słów po­le­ga­ją­ca na bar­dzo zbli­żo­nym brzmie­niu na­zwy Wal­den i sło­wa wal­led-in – oto­czo­ny mu­rem. Nie wy­my­ślił jej sam Tho­re­au. Ken­neth Ca­me­ron w Tho­re­au and the Folk­lo­re of the Wal­den Pond (ESQ, III, 1956, 10) cy­tu­je wzmian­kę na ten te­mat, za­miesz­czo­ną w con­cordz­kiej ga­ze­cie „Yeoman’s Ga­zet­te” z 21 sierp­nia 1830 r.

[271] 65°-70° Fah­ren­he­ita = 18°-21° Cel­sju­sza

[272] 42° Fah­ren­he­ita = 5½° Cel­sju­sza.

[273] Wpraw­dzie po­da­wa­nie tych szcze­gó­ło­wych da­nych może iry­to­wać współ­cze­sne­go czy­tel­ni­ka, po­dob­nie jak po­da­wa­nie przez Me­lvil­le’a w Moby Dic­ku szcze­gó­ło­wych wy­mia­rów wie­lo­ry­ba, lecz ilu­stru­je ono ro­sną­ce za­in­te­re­so­wa­nie na­uką w Ame­ry­ce po­ło­wy XIX w.

[274] 45° Fah­ren­he­ita = 7° Cel­sju­sza. Owo źró­dło po­ło­żo­ne jest na za­chód od sta­wu Wal­den; nie jest to tzw. źró­dło go­rą­ce – woda w nim kipi i tak wy­pły­wa na po­wierzch­nię.

[275] Re­ti­cu­la­tus (łac.) – siat­ko­wy, gut­ta­tus (łac.) – cęt­ko­wa­ny.

[276] „Mor­dre wol out” – Geof­frey Chau­cer, Opo­wie­ści kan­ter­be­ryj­skie. Opo­wieść prze­ory­szy, wers 1766.

[277] Mowa o ame­ry­kań­skiej woj­nie o nie­pod­le­głość 1775-83.

[278] Tho­re­au pra­co­wał przed­tem jako na­uczy­ciel oraz w wy­twór­ni ołów­ków na­le­żą­cej do jego ojca.

[279] Po­tem lasy po­wró­ci­ły nad staw Wal­den dzię­ki temu, że utwo­rzo­no tam re­zer­wat.

[280] Oby­wa­te­le Con­cord roz­pa­try­wa­li swe­go cza­su moż­li­wość po­cią­gnię­cia wody do mia­stecz­ka wła­śnie z Wal­de­nu, lecz osta­tecz­nie zde­cy­do­wa­li się po­cią­gnąć ją ze sta­wu San­dy.

[281] „Lecz More z Dwo­ru More’ów go­ły­mi rę­ka­mi /Uśmier­cił smo­ka z Wan­tley.” Frag­ment The Dra­gon of Wan­tley po­cho­dzą­cy ze zbio­ru Bi­sho­pa Per­cy’ego Re­li­qu­es of An­cient En­glish Po­etry.

[282] Pod­czas bu­do­wy ko­lei prze­bie­ga­ją­cej na za­chód od sta­wu Wal­den zro­bio­no tam wy­kop.

[283] „Oto praw­dzi­wy Izra­eli­ta, w któ­rym nie ma fał­szu.” Nowy Te­sta­ment, Ewan­ge­lia św. Jana 1, 47.

 

[284] Wiersz Tho­re­au. Prze­ło­żył Piotr Som­mer.

[285] Sta­te-stre­et – na­zwa dziel­ni­cy ban­ko­wej w Bo­sto­nie.

[286] „Ileż kwia­tów pach­ną­cych za­pło­nie o brza­sku! I nim je oko doj­rzy, w skwa­rze dusz­nym zgi­nie!” Tho­mas Gray, Ele­gia na­pi­sa­na na wiej­skim cmen­ta­rzu. Prze­ło­żył Je­rzy Pietr­kie­wicz.

[287] Tho­re­au pier­wot­nie pla­no­wał wła­śnie nad tym sta­wem zbu­do­wać swo­ją cha­tę, lecz wła­ści­ciel sta­wu, far­mer Flint, uda­rem­nił te pla­ny.

[288] Wła­ści­cie­le zie­mi w No­wej An­glii mu­sie­li otrzy­mać na pi­śmie „przy­wi­lej” wy­bu­do­wa­nia gro­bli w celu spię­trze­nia wody w rze­ce.

[289] Ika­ryj­skie Mo­rze – część Mo­rza Egej­skie­go; we­dług mi­to­lo­gii grec­kiej miał tu­taj spaść Ikar.

[290] „Bo­wiem brzeg na­dal roz­brzmie­wa moim od­waż­nym przed­się­wzię­ciem.” Wil­liam Dru­mond of Haw­thorn­den, Ica­rus.

[291] Go­ose – Gęsi, Fair Ha­ven – Ja­sna Przy­stań.

[292] An­giel­ską Dziel­ni­cę Je­zior opie­wał Wil­liam Word­sworth.

[293] Whi­te – Bia­ły.

[294] Ro­dzi­na Tho­re­au zaj­mo­wa­ła się czę­ścio­wo wy­ro­bem pa­pie­ru ścier­ne­go.

[295] Wil­liam Jo­nes, A To­po­gra­phi­cal De­scrip­tion of Con­cord.

[296] Ibid.

[297] Czło­wie­kiem tym był nie­ja­ki Hay­nes. Jego wnuk, Ad­rian Hay­ward, za­miesz­cza za­baw­ny opis wy­cią­ga­nia drze­wa w „Na­tu­rę Outlo­ok” (IV, 1945) w ar­ty­ku­le za­ty­tu­ło­wa­nym The Whi­te Pond Tree. Hay­nes opo­wia­dał: „Tho­re­au tak bar­dzo chciał usły­szeć wszyst­kie szcze­gó­ły, jak­by na tym drze­wie ro­sły zło­te jabł­ka.”

[298] Koh-i-noor (Góra Świa­tła) – je­den z naj­więk­szych bry­lan­tów na świe­cie, wa­żą­cy 109 ka­ra­tów, zna­le­zio­ny w In­diach, obec­nie sta­no­wi część bry­tyj­skich klej­no­tów ko­ron­nych.

FARMA BAKERA

Nie­kie­dy uda­wa­łem się na wę­drów­kę przez so­sno­we za­gaj­ni­ki strze­li­ste niby świą­ty­nie czy też przy­po­mi­na­ją­ce flo­tyl­le stat­ków na mo­rzu, z po­sta­wio­ny­mi wszyst­ki­mi ża­gla­mi, po­wie­wa­ją­ce ga­łęź­mi, fa­lu­ją­ce świa­tłem, tak ci­che, zie­lo­ne i cie­ni­ste, że dru­idzi po­rzu­ci­li­by swe dęby, aby tu­taj móc od­pra­wiać mo­dły. Albo cho­dzi­łem do ce­dro­we­go la­sku za sta­wem Flin­ta, gdzie drze­wa ob­sy­pa­ne nie­bie­ski­mi ja­go­da­mi po­kry­ty­mi bia­łym mesz­kiem, pną­ce się strze­li­ście co­raz to wy­żej, mo­gły­by ro­snąć przed Wal­hal­lą[299] i gdzie peł­za­ją­cy ja­ło­wiec po­kry­wa zie­mię wień­ca­mi ob­sy­pa­ny­mi owo­cem. Albo wy­bie­ra­łem się na mo­kra­dła, gdzie ze świer­ków zwi­sa­ją gir­lan­da­mi po­ro­sty, zie­mia usia­na jest mu­cho­mo­ra­mi, niby okrą­gły­mi sto­li­ka­mi ba­gien­nych boż­ków, a ozdo­bą pnia­ków są jesz­cze pięk­niej­sze grzy­by niby mo­ty­le czy musz­le, ro­ślin­ne mał­że; gdzie ro­sną świe­tli­ki i de­reń, czer­wo­ny ży­wo­kost iskrzy się jak oczy cho­chli­ków, wo­sko­wiec żło­bi i kru­szy swy­mi zwo­ja­mi naj­tward­sze drew­no, a ja­go­dy dzi­kie­go ostro krze­wu spra­wia­ją swym pięk­nem, że pa­trzą­cy na nie za­po­mi­na o domu, po­nad­to ośle­pio­ny i ku­szo­ny in­ny­mi nie­zna­ny­mi dzi­ki­mi i za­ka­za­ny­mi owo­ca­mi, zbyt de­li­kat­ny­mi jak na pod­nie­bie­nie śmier­tel­ni­ka. Za­miast skła­dać wi­zy­ty ja­kie­muś uczo­ne­mu, wie­le razy od­wie­dza­łem kon­kret­ne drze­wa ta­kich ga­tun­ków, ja­kie rzad­ko wy­stę­pu­ją w tej oko­li­cy, ro­sną­ce da­le­ko, po­środ­ku ja­kie­goś pa­stwi­ska albo w głę­bi lasu, na ba­gnie czy na wierz­choł­ku wzgó­rza, na przy­kład brzo­zę cu­kro­wą, któ­rej mamy kil­ka ład­nych oka­zów o dwóch sto­pach śred­ni­cy, jej ku­zyn­kę brzo­zę żół­tą o luź­nej żół­tej ka­mi­zel­ce, pach­ną­cą jak ta pierw­sza, i buk o tak kształt­nym i pięk­nie po­ma­lo­wa­nym po­ro­sta­mi pniu, do­sko­na­ły we wszyst­kich szcze­gó­łach, ro­sną­cy to tu, to tam, a głów­nie w jed­nym za­cho­wa­nym w tym okrę­gu ma­łym, zna­nym mi le­sie z drze­wa­mi spo­rej wy­so­ko­ści, za­sa­dzo­nym – zda­niem nie­któ­rych – przez go­łę­bie prze­no­szą­ce owo­ce bu­czy­ny;[300] kie­dy roz­łu­pie się bu­ko­we drew­no, war­to po­pa­trzeć, jak sło­je iskrzą się sre­brem. Od­wie­dza­łem rów­nież lipy, gra­by, Cel­tis oc­ci­den­ta­lis, czy­li wią­zo­wiec, je­dy­ny do­brze wy­ro­śnię­ty w oko­li­cy, wy­so­ką jak maszt so­snę, dąb uży­wa­ny na sza­lu­nek czy do­sko­nal­szy od in­nych świerk sto­ją­cy niby pa­go­da po­śród lasu. Mógł­bym wy­mie­nić jesz­cze wie­le in­nych. Były to miej­sca świę­te, któ­re od­wie­dza­łem za­rów­no w le­cie, jak i w zi­mie.

Pew­ne­go razu zda­rzy­ło mi się stać w sa­mym środ­ku łuku tę­czy,[301] któ­ry wy­peł­niał niż­szą war­stwę at­mos­fe­ry, za­bar­wia­jąc tra­wę i li­ście do­oko­ła, a mnie ośle­pia­jąc tak, jak gdy­bym pa­trzył przez ko­lo­ro­wy krysz­tał. Było to je­zio­ro tę­czo­we­go świa­tła i przez krót­ką chwi­lę ży­łem w nim niby del­fin. Gdy­by trwa­ło to dłu­żej, mo­gło­by za­bar­wić moje za­ję­cia i ży­cie. Gdy sze­dłem na­sy­pem ko­le­jo­wym, moją cie­ka­wość bu­dzi­ła otocz­ka świa­tła wo­kół cie­nia, któ­ry rzu­ca­łem, i rad by­łem wy­obra­żać so­bie, że je­stem jed­nym z wy­brań­ców. Pe­wien mój gość oświad­czył, że cie­nie rzu­ca­ne przez idą­cych przed nim Ir­land­czy­ków nie mia­ły tej otocz­ki, czy­li że wy­róż­nia­ni w ten spo­sób są tyl­ko tu­byl­cy, Be­nve­nu­to Cel­li­ni[302] opo­wia­da nam w swo­ich pa­mięt­ni­kach, że po strasz­nym śnie czy wi­dze­niu, ja­kie miał, gdy prze­by­wał w za­mknię­ciu na zam­ku Sant’ An­ge­lo[303], nad cie­niem jego gło­wy rano i wie­czo­rem po­ja­wia­ło się ośle­pia­ją­ce świa­tło, nie­za­leż­nie od tego, czy znaj­do­wał się we Wło­szech, czy we Fran­cji, szcze­gól­nie ja­skra­we, kie­dy tra­wa była mo­kra od rosy. Praw­do­po­dob­nie idzie o to samo zja­wi­sko, o któ­rym ja wspo­mi­na­łem, ob­ser­wo­wa­ne zwłasz­cza rano, lecz rów­nież o in­nych po­rach, na­wet przy księ­ży­cu. Wpraw­dzie ma cha­rak­ter sta­ły, ato­li prze­waż­nie nie bywa za­uwa­ża­ne, a w wy­pad­ku po­bu­dzo­nej wy­ob­raź­ni, jak u Cel­li­nie­go, mo­gło­by ucho­dzić za za­bo­bon­ny wy­mysł. Po­nad­to Cel­li­ni opo­wia­da, że po­ka­zy­wał je na­praw­dę nie­licz­nym oso­bom. Wsze­la­ko czy tymi rze­czy­wi­ście wy­róż­nio­ny­mi nie są ci, któ­rzy mają świa­do­mość, że w ogó­le zwra­ca się na nich uwa­gę?


Date: 2016-01-14; view: 726


<== previous page | next page ==>
GDZIE ŻYŁEM I PO CO 21 page | GDZIE ŻYŁEM I PO CO 23 page
doclecture.net - lectures - 2014-2024 year. Copyright infringement or personal data (0.011 sec.)